Love song - Karolina Krasny - ebook
NOWOŚĆ

Love song ebook

Karolina Krasny

3,2

Opis

To nie jest love song, jakiego się spodziewacie, bo takiego love songu nikt nie śpiewał – w formie jak kubistyczny obraz, o postaciach-literach, o relacji-figurze niemożliwej. Ale też, jak to w porządnej piosence o miłości – mamy i namiętność, i poczucie schyłku. Karolina Krasny opowiada językiem odkrywczym, przebywanie w tych zdaniach jest przyjemnością samą w sobie, tak jak i w świecie przez nią stworzonym: trudno utrzymać w nim równowagę i w końcu wypada się z okna, ale jest to piękny lot.

Ela Łapczyńska

 

***

Pojedynczy akapit tej prozy ma więcej mocy, niż większość przeczytanych przeze mnie książek razem wziętych. Ostatnio tak bardzo w coś wierzyłem, odkrywając dla siebie Jane Bowles. Ale to zupełnie coś innego. Jest miękkie i twarde jednocześnie, nieokiełznane i perfekcyjnie ułożone. Każdy krok, który wykonasz wchodząc tutaj, będzie przygodą.

Adam Kaczanowski

 

 

O „Love Song”

 

XY i Zet wsiadają do tego samego autobusu. Z racji katastrofy niskiego kalibru, obydwoje zmuszeni są do spędzenia nocy na Przystanku Niebo. Kiedy wspólne picie niebieskiego detergentu zyskuje znamiona relacji, XY po raz pierwszy sięga po słowo kochać. Skutki tej decyzji są szybkie i namacalne. Pod językiem pojawia się szkło, podróże stają się proste, a powroty nieaktualne. Do łask wracają słodycze i polne ceremonie. Z czasem pojawia się też choroba, dancing oraz pies Silver.

 

„Love song” to opowieść o uczuciu, które redefiniuje zastany krajobraz. Ulokowana w niej dwójka bohaterów koresponduje z naturą, społecznością i tkanką miejską, w której została umieszczona. Jako byty bardziej eteryczne niż ludzkie, często stają się niewidocznym motorem dla reszty obrazów, współtworząc z nimi nieprzerwaną animacje.

 

Story zakłada, że są zakochani.

 

 

[FRAGMENT]

W noc przed wyjazdem było inaczej. Powietrze było przyjemniejsze, miało zapach coca- coli i świeżego chleba, o którym mieli sobie już nigdy nie przypomnieć (trudniej jest opuścić miejsce, które nie daje ci odejść, i twoje miejsce dobrze o tym wie, pamiętaj). Musieli wyruszyć. Ich miłość nie mieściła się w tak małym mieście. Wylewała się na ulice jak rzeka, zabierając ze sobą krzyże i małe kioski. Wlewała się do obcych domów i topiła zwierzęta. Łączyła się z morzem i uczyła je pokory, a morze nie mogło tego znieść, więc kazało im wyjechać.

***

Karolina Krasny - ur. 1999 w Krakowie. Redaktorka Stonera Polskiego, współwłaścicielka psa Rufusa, autorka modeli 3D przestrzeni sennych. Pisze, ilustruje poezje i projektuje wystawy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 66

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (5 ocen)
1
1
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Cyborg9
(edytowany)

Oceń książkę

Chcecie recenzję? Cudaczny kikut kitrasi obwolutę zapomnianej cebuli. Perełki jak zielonkawoszary miauk, hop, hop, piłeczko, podaj się w skręt, zapłaczesz? No i wszystko jasne.
11

Popularność




Ka­ro­lina Kra­sny, Love song, Kra­ków 2024
Co­py­ri­ght © by the Au­thor, 2024 Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Ha!art, 2024
Re­dak­cja se­rii • Piotr Ma­recki
Re­dak­tor ini­cju­jący • Ro­bert Ry­bicki
Re­dak­torka pro­wa­dząca • Alek­san­dra Ma­łecka
Re­dak­cja • Da­wid Ku­jawa
Ko­rekta • We­ro­nika Kli­mo­wicz-Ko­złow­ska
Pro­jekt okładki • Bo­le­sław Chromry
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny, skład i ła­ma­nie • By Mo­use • www.by­mo­use.pl
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67713-46-7
544. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa
Wy­daw­nic­two Ha!art ul. Ko­nar­skiego 35/8, 30-049 Kra­ków tel. 795 124 207wy­daw­nic­[email protected]
Wy­daw­nic­two Ha!art
@wy­daw­nic­two­ha­art
@wy­dha­art
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Se­ria pro­za­tor­ska pod re­dak­cją Pio­tra Ma­rec­kiego

Je­rzy Fran­czak, Trzy hi­sto­rye

Sła­wo­mir Shuty, Beł­kot

Łu­kasz Or­bi­tow­ski, Sze­roki, głę­boki, wy­ma­lo­wać wszystko

Piotr Ce­giełka, San­dacz w bursz­ty­nie

Sła­wo­mir Shuty, Cu­kier w nor­mie

Mi­chał Pal­mow­ski, Przy­gody Hisz­pana Dete

Mi­chał Wit­kow­ski, Lu­biewo

Marta Dzido, Małż

Ma­rian Pan­kow­ski, Ru­dolf

Ma­ciek Mil­ler, Po­zy­tywni

Ewa Schil­ling, Głu­piec

Adam Wie­de­mann, Sceny łóż­kowe

Jan Dzban, Den­tro

Piotr Szul­kin, So­cjo­pa­tia

Ma­rian Pan­kow­ski, Bal wdów i wdow­ców

Je­rzy Na­sie­row­ski, Zbrod­nia i...

Piotr Czer­ski, Oj­ciec od­cho­dzi

Ma­ciek Mil­ler, Za­kręt hi­po­kampa

Łu­kasz Or­bi­tow­ski, Hor­ror Show

Jo­anna Paw­luś­kie­wicz, Pani na dom­kach

Jo­anna Wi­len­gow­ska, Zęby

Marta Dzido, Ślad po ma­mie

Jan Kra­sno­wol­ski, Klatka

Ma­rian Pan­kow­ski, Pąt­nicy z Ma­cie­rzy­zny

Hu­bert Klimko-Do­brza­niecki, Raz. Dwa. Trzy

Mi­chał Zyg­munt, New Ro­man­tic

Jo­anna Paw­luś­kie­wicz, Te­le­no­wela

Je­rzy Fran­czak, Przy­mie­rzal­nia

Woj­ciech Bru­szew­ski, Fo­to­graf

Krzysz­tof Niem­czyk, Kur­ty­zana i pi­sklęta

Syl­wia Chut­nik, Kie­szon­kowy atlas ko­biet

Ju­liusz Stra­chota, Cień pod blo­kiem Mi­rona Bia­ło­szew­skiego

Na­ta­lia Rol­le­czek, Drew­niany ró­ża­niec

Ma­rian Pan­kow­ski, Nie­wola i dola Adama Po­remby

Ma­ciek Mil­ler, Coc­kring

Do­mi­nika Oża­row­ska, Nie ude­rzy ża­den pio­run

Ewa Schil­ling, Co­dzien­ność

Ma­rian Pan­kow­ski, Tra­twa nas czeka

Piotr Szul­kin, Epi­kryza

Je­rzy Fran­czak, NN

Sła­wo­mir Shuty, Jasz­czur

Da­rek Foks, Ke­bab Me­ister

To­masz Pułka, Vida Lo­cal

Zie­mo­wit Szcze­rek, Przyj­dzie Mor­dor i nas zje, czyli tajna hi­sto­ria Sło­wian

Woj­ciech Bru­szew­ski, Big Dick. Fik­cja do­ku­men­talna

Jan Kra­sno­wol­ski,Afry­kań­ska elek­tro­nika

Da­niel Kot, Kie­run­kowy 22

Ma­rian Pan­kow­ski, Na­stka, śmiej się! Opo­wia­da­nia

Sła­wo­mir Shuty, Dzie­więć­dzie­siąte

Łu­kasz Or­bi­tow­ski, Hor­ror Show [wyd. II popr.]

Jo­anna Dzi­wak, Gry lo­sowe

Søren Gau­ger, Nie to / nie tamto

Ma­ciej Bo­bula, Ka­ta­rzyna Gon­dek, Adam Mi­klasz, Alek­san­der Przy­byl­ski, Mi­chał Zant­man, Bę­karty Wołgi. Klechdy miej­skie

Zie­mo­wit Szcze­rek, Sió­demka

Ju­liusz Stra­chota, Re­laks ame­ry­kań­ski

Flash fic­tion. An­to­lo­gia

Da­riusz Or­szu­lew­ski, Zjed­no­czone Siły Kró­le­stwa Uto­pii

Sta­ni­sław Czycz, Nie wierz ni­komu. Baza

Kon­rad Jan­czura, Prze­myt­nicy

Ma­ciej Piotr Prus, Przy­du­cha

Marta Dzido, Frajda

Olga Hund, Psy ras drob­nych

Ju­liusz Stra­chota, Tu­ry­sta pol­ski wZSRR

Ja­kub Mi­chal­cze­nia, Gi­gu­sie

Anna Ma­zu­rek, Dziwka

Na­talka Susz­czyń­ska, Dro­pie

An­to­nina Kar­daś, Czer­nu­cha

Alek­san­dra Wstecz, Kwiaty roz­łączki

Ja­rek Sku­rzyń­ski, Zro­lo­wany wrze­śniowy Vo­gue

Ze­non Sak­son, Za­cza­ro­wany uber

Sła­wo­mir Shuty, Hi­sto­rie o lu­dziach z wol­nego wy­biegu. Pa­sty i skity

Ma­ciej To­pol­ski, Niż

Ja­kub Mi­chal­cze­nia, Kor­sza­kowo [wyd. II popr. i uzu­peł.]

Ma­ciej Piotr Prus, Wy­spa i inni lu­dzie

Jan Dzban, Den­tro De Luxe

Anna Su­doł, Pro­jekt

Sła­wo­mir Shuty, Beł­kot [wyd. II popr.]

Jaga Sło­wiń­ska, Czar­no­las

Sła­wo­mir Shuty, Cu­kier w nor­mie [wyd. III popr.]

Sła­wo­mir Shuty, Nowy wspa­niały smak

Ma­rian Pi­lot, Dzi­kie mieso

So­ren Gau­ger, Imi­ta­cja ży­cia

Ma­te­usz Gór­niak, Trash Story

Gaba Krzy­ża­now­ska, Jedna czwarta wró­bla

Marta Ko­złow­ska, Ber­dy­czów

Z. Szcze­rek, Przyj­dzie Mor­dor i nas zje, czyli tajna hi­sto­ria Sło­wian [wyd. II]

M. Pi­lot, Za­kaz zwałki

M. Czub, Ob­ja­wie­nie Bo­gini-Świni

A. Ka­cza­now­ski, Ze Sło­wac­kiego

J. Bliź­niak, Dźwięki z Ha’Tun

N. Susz­czyń­ska, Chipsy dla go­ści

J. Sło­wiń­ska, Sio­stro

K. Kra­sny, Love song

[Ta książka mo­głaby być o kimś in­nym, a po­ra­dzi­ła­bym ci to samo: na­ry­suj ją jako szla­czek, który każdy z nas wał­ko­wał do mo­mentu, aż na­uczył się słów i na­zy­wa­nia rze­czy. Roz­bi­cie jej na fale, kropki i za­wi­jasy umoż­liwi ci stwo­rze­nie wła­snego al­fa­betu, który opi­sze naj­dal­sze, nie­do­stępne dla ję­zyka wspo­mnie­nia. Na pewno wiesz, jak to zro­bić. Po­myśl o dniu, w któ­rym wszystko było nie­bie­skie. Albo o tym, w któ­rym mo­kra trawa po­gła­skała ci stopę. Pa­mię­tasz? Pra­gną­łeś je­dy­nie o tym krzy­czeć, ale żadne słowa nie przy­cho­dziły ci do głowy. I nie cho­dziło o fakty, bo aku­rat fakty były pro­ste. Wy­ca­ło­wano ci szyję w cie­pły dzień. Ścią­gnę­łaś buty i wspię­łaś się na drzewo. Jęk­ną­łeś, kiedy ry­so­wano na to­bie kółka. Pi­łaś kawę i pa­li­łaś trawę. Nie było czasu na płacz i tra­wie­nie. Pra­gną­łeś je­dy­nie o tym krzy­czeć, ale jak? Skoro słowa były o ni­czym, skoro dar­łeś się o czymś pięk­nym, skoro by­łeś już bar­dzo da­leko.]

IPtaki

da­cho­wa­nie

(po­krewne: szyja w zamku; ru­mień; ru­mie­niec)

Spo­glą­dał na chod­ni­kowe płyty, na­dep­tu­jąc tylko na łą­cze­nia. Bę­dąc dziec­kiem, chod­ni­ków bał się bar­dziej od pie­kła, bo „zie­mia to lawa”, a inni są szybcy. Spryt­niejsi. Na po­ran­nych mszach może i było „kró­le­stwo nie­bie­skie jest tu” i tak da­lej, ale w kró­le­stwie nie­bie­skim nie by­łoby ani lawy, ani chod­ni­ków z fu­gami, a prze­cież wi­dział, po czym cho­dzi. Jego krok był tak gło­śny, że obu­dzili się wszy­scy po­sia­da­cze ciał, zja­dani przez larwy i czas. Był w po­ło­wie drogi, kiedy szara bły­ska­wica prze­dzie­liła niebo na pół.

Psy przy­sta­nęły. Wła­ści­ciele od­pięli im smyczki, pod­nie­śli zwie­rzęta na wy­so­kość serca i ści­snęli, jakby były dziećmi. Na chuj komu zwie­rzę ka­leka, po­my­ślał męż­czy­zna, bę­dąc już obok przy­stanku. Spadł deszcz, on za­pa­lił.

Za­cią­ga­jąc się, odło­żył wzrok na star­szej pani. Bo była ładna, ale nie wie­dział czemu. Tło­czyła się pod przy­stan­kiem z resztą lu­dzi, któ­rzy z ko­lei byli brzydcy i na­pie­rali na nią z trzech stron. Roz­py­chali się łok­ciami, uży­wa­jąc siły, a to w ko­bie­cie ro­dziło coś, co nie mie­ściło się pod skąpą bla­chą, ro­biła się zmę­czona i biała.

Męż­czy­znę pod­nie­ciła myśl: woda, ka­bina, na­gie ciało, bo to wła­śnie wi­dział, kiedy zmru­żył oczy. Na­dal ob­ser­wo­wał, jak chciała go zga­nić za mil­cze­nie i prze­szy­wa­jący wzrok. Stała się taka ma­lutka, gdy w końcu uwol­niła się z tłumu, na szy­bie zo­stała szminka, od­cisk skóry i ciężki włos, który zwi­jał się w sym­bol.

Wsko­czył do au­to­busu i usiadł. Sta­ruszka sta­nęła dość bli­sko, czuł od niej la­kier i me­ta­liczne per­fumy, sły­szał, jak ci­cho się poci. Kwa­drans póź­niej ustą­pił jej miej­sca. Ile ona może mieć serc – max sie­dem? Z czego tylko sześć do pęk­nię­cia, do od­da­nia cho­ro­bom i po­pkul­tu­rze, tylko sześć serc. Ani to dużo, ani mało, po­my­ślał, kiedy da­cho­wali.

– Czyli to ten dzień, inny od reszty – stęk­nęli pa­sa­że­ro­wie, wy­cho­dząc spod pla­sti­ko­wych sie­dzeń.

Pro­ce­dura była znana i wszystko od­by­wało się na tip-top: roz­pi­sa­nie eks­per­tyzy, fo­lio­wa­nie eks­per­tyzy, wy­cią­ga­nie pa­sa­że­rów i po­na­gla­nie, aby kto może, wy­czoł­gał się wła­snymi si­łami. Jak bułka z ma­słem – skwi­to­wał, gdy wśród oswo­bo­dzo­nych cze­kał na po­li­cję, le­ka­rzy i zlęk­nio­nych wnu­ków.

Ak­cja ra­tun­kowa za­koń­czyła się wie­czo­rem. Au­to­bus wciąż był sprawny, więc ru­szyli da­lej. Przy­sta­nek B: wy­ciek ropy i deszcz. Przy­sta­nek C: fa­bryka i SPA. W dro­dze oglą­dali gwiazdy, chude dzieci i bloki w ko­lo­rze cu­kru, gdy przy­spie­szali – to wszystko za­mie­niało się w twarz.

Trasa za­koń­czyła się na Przy­stanku Niebo, bo kie­rowca, wy­czer­pany i od­wod­niony, ude­rzył czo­łem w klak­son, z klak­sonu ru­nął na ha­mu­lec, a z ha­mulca wy­padł na drogę, mo­krą i mało ru­chliwą. Zdą­żył po­wie­dzieć kilka mą­drych słów – głę­bo­kich jak as­fal­towe muldy – i za­snął. Świa­tła i pa­pie­rosy do­ga­sły w ka­łu­żach.

To był ko­niec dnia, który dla XY-ka, w ta­kim wy­da­niu, byłby bez­sen­sowny. W oko­li­cach Przy­stanku Niebo nie było żad­nych atrak­cji, nikt tu nie sły­szał o dziw­kach i ka­ra­oke, a je­dyne piwo, ja­kie można było zdo­być, sprze­da­wano w pusz­kach i za po­dwójną cenę. Skie­ro­wał się więc na je­dyną ła­weczkę, na któ­rej było jesz­cze miej­sce, za­grał w krze­sełko i wy­grał, prze­grała ta star­sza, za­chwy­ca­jąca ko­bieta z au­to­busu. Oce­nił, że prze­żyła go już dwu­krot­nie, że na pewno pa­mięta wojnę, świeże kar­ta­cze i bru­natne jak zie­mia poń­czo­chy. Spoj­rzał na nią z dołu, jak pies.

Zwró­ciła się do niego „pan” do­da­jąc do tego „pro­szę”, a po­tem zdała py­ta­nie:

– Czy pan się za­wsze tak ślini? – Prze­rzu­cił wzrok na ciemne koła, które po­ja­wiły się na jego dżin­sach. Spe­szył się i chciał skła­mać, że to cho­roba i śluz, kiedy po­czuł na ustach jej palce: słone jak la­teks, pa­rzące. Od­sko­czył z krzy­kiem i w pół­ob­ro­cie, ha­cząc dło­nią o frag­ment jej stroju. Po­czuł się spo­kojny, gdy star­sza pani upa­dła na be­ton.

Jak ona mo­gła, po­my­ślał, wkła­dać mi w usta te brudne pa­lu­chy i grze­bać w hi­sto­rii mo­ich pły­nów, od­gryzę frag­ment każ­dego, kto jesz­cze raz mnie do­tknie od środka.

Czoło star­szej pani z wolna ob­ro­sło fio­le­tem. Wstała i nie­zgrab­nie owi­nęła się cien­kim sza­li­kiem.

– Już do­brze – ode­zwał się, bo zro­zu­miał, że za­re­ago­wał zbyt gwał­tow­nie. Przez chwilę oglą­dali się nie­zde­cy­do­wani. Po­tem po­sta­no­wili spę­dzić ra­zem czas, po­ro­bić coś aż do przy­jazdu pierw­szego noc­nego (w oko­licy Przy­stanku Niebo nie było żad­nych atrak­cji, nikt tu nie sły­szał o dziw­kach i ka­ra­oke, a piwo w puszce oka­zało się bez­al­ko­ho­lowe, trudno, ku­pili je i wlali do niego płyn na spi­ry­tu­sie, nie­bie­ski płyn do my­cia okien).

Dul­da­jąc che­miczny li­kier, roz­ry­wali zro­śnięte od zimna gar­dła, dziu­ra­wili ję­zyki i żo­łądki, po­pu­ścili: ich mocz wy­pa­lił dziurę w majt­kach, ja­snych ciu­chach, mo­krym od desz­czu drew­nie. Si­kali i nie wie­dzieli, że już wszystko jest święte.

– My­ślę, że mo­żesz być dla mnie kimś waż­nym – po­wie­dział, za­nim się przed­sta­wił, a na­zy­wał się XY, po ojcu. Po­tem do­dał, że pije na­prawdę rzadko, że tym ra­zem cho­dziło o chwilę i smak – o nic wię­cej (czknął).

Ona przed­sta­wiała się długo. Ge­sty­ku­lo­wała wolno i nie­pew­nie, ale każdy z jej ru­chów oka­zy­wał się nie­zbędny. Opo­wia­dała mu o kwia­ciarni, w któ­rej pra­cuje, o tym, jak przy ży­ciu trzyma ją han­del i ścięte kwiaty. W pracy prze­szka­dzały jej je­dy­nie ja­rze­niówki i za­pach psa, który po­ja­wił się zni­kąd i ni­gdy nie dał się wy­wie­trzyć.

– Gdyby tylko przy­szło z nim zwie­rzę! – ża­liła się – Sama zdą­ży­łam wy­cho­wać ty­siące psów – mó­wiła – na­uczyć cho­dze­nia, prze­miesz­cza­nia się, wy­su­szyć ty­siące psów i wy­słać je w świat.

Gdyby tylko z za­pa­chem przy­szło ciało, ko­cha­ła­bym je tak, jak nikt nie po­trafi.

Na imię miała Zet, na­zwi­ska nie po­trze­bo­wała.

Kiedy mó­wiła o męż­czy­znach, któ­rzy daw­niej ła­mali jej ko­ści, zdał so­bie sprawę, jak ładna kie­dyś była. Kiedy opi­sy­wała, jak kru­szono jej świat, zro­zu­miał, że prze­cież ją zna. Że dzielą ten sam smu­tek, na który on nie zna słów. Wie tylko, że nie jest okrą­gły. Okrą­gła rzecz ni­komu nie zro­bi­łaby krzywdy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki