Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To nie jest love song, jakiego się spodziewacie, bo takiego love songu nikt nie śpiewał – w formie jak kubistyczny obraz, o postaciach-literach, o relacji-figurze niemożliwej. Ale też, jak to w porządnej piosence o miłości – mamy i namiętność, i poczucie schyłku. Karolina Krasny opowiada językiem odkrywczym, przebywanie w tych zdaniach jest przyjemnością samą w sobie, tak jak i w świecie przez nią stworzonym: trudno utrzymać w nim równowagę i w końcu wypada się z okna, ale jest to piękny lot.
Ela Łapczyńska
***
Pojedynczy akapit tej prozy ma więcej mocy, niż większość przeczytanych przeze mnie książek razem wziętych. Ostatnio tak bardzo w coś wierzyłem, odkrywając dla siebie Jane Bowles. Ale to zupełnie coś innego. Jest miękkie i twarde jednocześnie, nieokiełznane i perfekcyjnie ułożone. Każdy krok, który wykonasz wchodząc tutaj, będzie przygodą.
Adam Kaczanowski
O „Love Song”
XY i Zet wsiadają do tego samego autobusu. Z racji katastrofy niskiego kalibru, obydwoje zmuszeni są do spędzenia nocy na Przystanku Niebo. Kiedy wspólne picie niebieskiego detergentu zyskuje znamiona relacji, XY po raz pierwszy sięga po słowo kochać. Skutki tej decyzji są szybkie i namacalne. Pod językiem pojawia się szkło, podróże stają się proste, a powroty nieaktualne. Do łask wracają słodycze i polne ceremonie. Z czasem pojawia się też choroba, dancing oraz pies Silver.
„Love song” to opowieść o uczuciu, które redefiniuje zastany krajobraz. Ulokowana w niej dwójka bohaterów koresponduje z naturą, społecznością i tkanką miejską, w której została umieszczona. Jako byty bardziej eteryczne niż ludzkie, często stają się niewidocznym motorem dla reszty obrazów, współtworząc z nimi nieprzerwaną animacje.
Story zakłada, że są zakochani.
[FRAGMENT]
W noc przed wyjazdem było inaczej. Powietrze było przyjemniejsze, miało zapach coca- coli i świeżego chleba, o którym mieli sobie już nigdy nie przypomnieć (trudniej jest opuścić miejsce, które nie daje ci odejść, i twoje miejsce dobrze o tym wie, pamiętaj). Musieli wyruszyć. Ich miłość nie mieściła się w tak małym mieście. Wylewała się na ulice jak rzeka, zabierając ze sobą krzyże i małe kioski. Wlewała się do obcych domów i topiła zwierzęta. Łączyła się z morzem i uczyła je pokory, a morze nie mogło tego znieść, więc kazało im wyjechać.
***
Karolina Krasny - ur. 1999 w Krakowie. Redaktorka Stonera Polskiego, współwłaścicielka psa Rufusa, autorka modeli 3D przestrzeni sennych. Pisze, ilustruje poezje i projektuje wystawy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 66
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Seria prozatorska pod redakcją Piotra Mareckiego
Jerzy Franczak, Trzy historye
Sławomir Shuty, Bełkot
Łukasz Orbitowski, Szeroki, głęboki, wymalować wszystko
Piotr Cegiełka, Sandacz w bursztynie
Sławomir Shuty, Cukier w normie
Michał Palmowski, Przygody Hiszpana Dete
Michał Witkowski, Lubiewo
Marta Dzido, Małż
Marian Pankowski, Rudolf
Maciek Miller, Pozytywni
Ewa Schilling, Głupiec
Adam Wiedemann, Sceny łóżkowe
Jan Dzban, Dentro
Piotr Szulkin, Socjopatia
Marian Pankowski, Bal wdów i wdowców
Jerzy Nasierowski, Zbrodnia i...
Piotr Czerski, Ojciec odchodzi
Maciek Miller, Zakręt hipokampa
Łukasz Orbitowski, Horror Show
Joanna Pawluśkiewicz, Pani na domkach
Joanna Wilengowska, Zęby
Marta Dzido, Ślad po mamie
Jan Krasnowolski, Klatka
Marian Pankowski, Pątnicy z Macierzyzny
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Raz. Dwa. Trzy
Michał Zygmunt, New Romantic
Joanna Pawluśkiewicz, Telenowela
Jerzy Franczak, Przymierzalnia
Wojciech Bruszewski, Fotograf
Krzysztof Niemczyk, Kurtyzana i pisklęta
Sylwia Chutnik, Kieszonkowy atlas kobiet
Juliusz Strachota, Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego
Natalia Rolleczek, Drewniany różaniec
Marian Pankowski, Niewola i dola Adama Poremby
Maciek Miller, Cockring
Dominika Ożarowska, Nie uderzy żaden piorun
Ewa Schilling, Codzienność
Marian Pankowski, Tratwa nas czeka
Piotr Szulkin, Epikryza
Jerzy Franczak, NN
Sławomir Shuty, Jaszczur
Darek Foks, Kebab Meister
Tomasz Pułka, Vida Local
Ziemowit Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian
Wojciech Bruszewski, Big Dick. Fikcja dokumentalna
Jan Krasnowolski,Afrykańska elektronika
Daniel Kot, Kierunkowy 22
Marian Pankowski, Nastka, śmiej się! Opowiadania
Sławomir Shuty, Dziewięćdziesiąte
Łukasz Orbitowski, Horror Show [wyd. II popr.]
Joanna Dziwak, Gry losowe
Søren Gauger, Nie to / nie tamto
Maciej Bobula, Katarzyna Gondek, Adam Miklasz, Aleksander Przybylski, Michał Zantman, Bękarty Wołgi. Klechdy miejskie
Ziemowit Szczerek, Siódemka
Juliusz Strachota, Relaks amerykański
Flash fiction. Antologia
Dariusz Orszulewski, Zjednoczone Siły Królestwa Utopii
Stanisław Czycz, Nie wierz nikomu. Baza
Konrad Janczura, Przemytnicy
Maciej Piotr Prus, Przyducha
Marta Dzido, Frajda
Olga Hund, Psy ras drobnych
Juliusz Strachota, Turysta polski wZSRR
Jakub Michalczenia, Gigusie
Anna Mazurek, Dziwka
Natalka Suszczyńska, Dropie
Antonina Kardaś, Czernucha
Aleksandra Wstecz, Kwiaty rozłączki
Jarek Skurzyński, Zrolowany wrześniowy Vogue
Zenon Sakson, Zaczarowany uber
Sławomir Shuty, Historie o ludziach z wolnego wybiegu. Pasty i skity
Maciej Topolski, Niż
Jakub Michalczenia, Korszakowo [wyd. II popr. i uzupeł.]
Maciej Piotr Prus, Wyspa i inni ludzie
Jan Dzban, Dentro De Luxe
Anna Sudoł, Projekt
Sławomir Shuty, Bełkot [wyd. II popr.]
Jaga Słowińska, Czarnolas
Sławomir Shuty, Cukier w normie [wyd. III popr.]
Sławomir Shuty, Nowy wspaniały smak
Marian Pilot, Dzikie mieso
Soren Gauger, Imitacja życia
Mateusz Górniak, Trash Story
Gaba Krzyżanowska, Jedna czwarta wróbla
Marta Kozłowska, Berdyczów
Z. Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian [wyd. II]
M. Pilot, Zakaz zwałki
M. Czub, Objawienie Bogini-Świni
A. Kaczanowski, Ze Słowackiego
J. Bliźniak, Dźwięki z Ha’Tun
N. Suszczyńska, Chipsy dla gości
J. Słowińska, Siostro
K. Krasny, Love song
[Ta książka mogłaby być o kimś innym, a poradziłabym ci to samo: narysuj ją jako szlaczek, który każdy z nas wałkował do momentu, aż nauczył się słów i nazywania rzeczy. Rozbicie jej na fale, kropki i zawijasy umożliwi ci stworzenie własnego alfabetu, który opisze najdalsze, niedostępne dla języka wspomnienia. Na pewno wiesz, jak to zrobić. Pomyśl o dniu, w którym wszystko było niebieskie. Albo o tym, w którym mokra trawa pogłaskała ci stopę. Pamiętasz? Pragnąłeś jedynie o tym krzyczeć, ale żadne słowa nie przychodziły ci do głowy. I nie chodziło o fakty, bo akurat fakty były proste. Wycałowano ci szyję w ciepły dzień. Ściągnęłaś buty i wspięłaś się na drzewo. Jęknąłeś, kiedy rysowano na tobie kółka. Piłaś kawę i paliłaś trawę. Nie było czasu na płacz i trawienie. Pragnąłeś jedynie o tym krzyczeć, ale jak? Skoro słowa były o niczym, skoro darłeś się o czymś pięknym, skoro byłeś już bardzo daleko.]
IPtaki
dachowanie
(pokrewne: szyja w zamku; rumień; rumieniec)
Spoglądał na chodnikowe płyty, nadeptując tylko na łączenia. Będąc dzieckiem, chodników bał się bardziej od piekła, bo „ziemia to lawa”, a inni są szybcy. Sprytniejsi. Na porannych mszach może i było „królestwo niebieskie jest tu” i tak dalej, ale w królestwie niebieskim nie byłoby ani lawy, ani chodników z fugami, a przecież widział, po czym chodzi. Jego krok był tak głośny, że obudzili się wszyscy posiadacze ciał, zjadani przez larwy i czas. Był w połowie drogi, kiedy szara błyskawica przedzieliła niebo na pół.
Psy przystanęły. Właściciele odpięli im smyczki, podnieśli zwierzęta na wysokość serca i ścisnęli, jakby były dziećmi. Na chuj komu zwierzę kaleka, pomyślał mężczyzna, będąc już obok przystanku. Spadł deszcz, on zapalił.
Zaciągając się, odłożył wzrok na starszej pani. Bo była ładna, ale nie wiedział czemu. Tłoczyła się pod przystankiem z resztą ludzi, którzy z kolei byli brzydcy i napierali na nią z trzech stron. Rozpychali się łokciami, używając siły, a to w kobiecie rodziło coś, co nie mieściło się pod skąpą blachą, robiła się zmęczona i biała.
Mężczyznę podnieciła myśl: woda, kabina, nagie ciało, bo to właśnie widział, kiedy zmrużył oczy. Nadal obserwował, jak chciała go zganić za milczenie i przeszywający wzrok. Stała się taka malutka, gdy w końcu uwolniła się z tłumu, na szybie została szminka, odcisk skóry i ciężki włos, który zwijał się w symbol.
Wskoczył do autobusu i usiadł. Staruszka stanęła dość blisko, czuł od niej lakier i metaliczne perfumy, słyszał, jak cicho się poci. Kwadrans później ustąpił jej miejsca. Ile ona może mieć serc – max siedem? Z czego tylko sześć do pęknięcia, do oddania chorobom i popkulturze, tylko sześć serc. Ani to dużo, ani mało, pomyślał, kiedy dachowali.
– Czyli to ten dzień, inny od reszty – stęknęli pasażerowie, wychodząc spod plastikowych siedzeń.
Procedura była znana i wszystko odbywało się na tip-top: rozpisanie ekspertyzy, foliowanie ekspertyzy, wyciąganie pasażerów i ponaglanie, aby kto może, wyczołgał się własnymi siłami. Jak bułka z masłem – skwitował, gdy wśród oswobodzonych czekał na policję, lekarzy i zlęknionych wnuków.
Akcja ratunkowa zakończyła się wieczorem. Autobus wciąż był sprawny, więc ruszyli dalej. Przystanek B: wyciek ropy i deszcz. Przystanek C: fabryka i SPA. W drodze oglądali gwiazdy, chude dzieci i bloki w kolorze cukru, gdy przyspieszali – to wszystko zamieniało się w twarz.
Trasa zakończyła się na Przystanku Niebo, bo kierowca, wyczerpany i odwodniony, uderzył czołem w klakson, z klaksonu runął na hamulec, a z hamulca wypadł na drogę, mokrą i mało ruchliwą. Zdążył powiedzieć kilka mądrych słów – głębokich jak asfaltowe muldy – i zasnął. Światła i papierosy dogasły w kałużach.
To był koniec dnia, który dla XY-ka, w takim wydaniu, byłby bezsensowny. W okolicach Przystanku Niebo nie było żadnych atrakcji, nikt tu nie słyszał o dziwkach i karaoke, a jedyne piwo, jakie można było zdobyć, sprzedawano w puszkach i za podwójną cenę. Skierował się więc na jedyną ławeczkę, na której było jeszcze miejsce, zagrał w krzesełko i wygrał, przegrała ta starsza, zachwycająca kobieta z autobusu. Ocenił, że przeżyła go już dwukrotnie, że na pewno pamięta wojnę, świeże kartacze i brunatne jak ziemia pończochy. Spojrzał na nią z dołu, jak pies.
Zwróciła się do niego „pan” dodając do tego „proszę”, a potem zdała pytanie:
– Czy pan się zawsze tak ślini? – Przerzucił wzrok na ciemne koła, które pojawiły się na jego dżinsach. Speszył się i chciał skłamać, że to choroba i śluz, kiedy poczuł na ustach jej palce: słone jak lateks, parzące. Odskoczył z krzykiem i w półobrocie, hacząc dłonią o fragment jej stroju. Poczuł się spokojny, gdy starsza pani upadła na beton.
Jak ona mogła, pomyślał, wkładać mi w usta te brudne paluchy i grzebać w historii moich płynów, odgryzę fragment każdego, kto jeszcze raz mnie dotknie od środka.
Czoło starszej pani z wolna obrosło fioletem. Wstała i niezgrabnie owinęła się cienkim szalikiem.
– Już dobrze – odezwał się, bo zrozumiał, że zareagował zbyt gwałtownie. Przez chwilę oglądali się niezdecydowani. Potem postanowili spędzić razem czas, porobić coś aż do przyjazdu pierwszego nocnego (w okolicy Przystanku Niebo nie było żadnych atrakcji, nikt tu nie słyszał o dziwkach i karaoke, a piwo w puszce okazało się bezalkoholowe, trudno, kupili je i wlali do niego płyn na spirytusie, niebieski płyn do mycia okien).
Duldając chemiczny likier, rozrywali zrośnięte od zimna gardła, dziurawili języki i żołądki, popuścili: ich mocz wypalił dziurę w majtkach, jasnych ciuchach, mokrym od deszczu drewnie. Sikali i nie wiedzieli, że już wszystko jest święte.
– Myślę, że możesz być dla mnie kimś ważnym – powiedział, zanim się przedstawił, a nazywał się XY, po ojcu. Potem dodał, że pije naprawdę rzadko, że tym razem chodziło o chwilę i smak – o nic więcej (czknął).
Ona przedstawiała się długo. Gestykulowała wolno i niepewnie, ale każdy z jej ruchów okazywał się niezbędny. Opowiadała mu o kwiaciarni, w której pracuje, o tym, jak przy życiu trzyma ją handel i ścięte kwiaty. W pracy przeszkadzały jej jedynie jarzeniówki i zapach psa, który pojawił się znikąd i nigdy nie dał się wywietrzyć.
– Gdyby tylko przyszło z nim zwierzę! – żaliła się – Sama zdążyłam wychować tysiące psów – mówiła – nauczyć chodzenia, przemieszczania się, wysuszyć tysiące psów i wysłać je w świat.
Gdyby tylko z zapachem przyszło ciało, kochałabym je tak, jak nikt nie potrafi.
Na imię miała Zet, nazwiska nie potrzebowała.
Kiedy mówiła o mężczyznach, którzy dawniej łamali jej kości, zdał sobie sprawę, jak ładna kiedyś była. Kiedy opisywała, jak kruszono jej świat, zrozumiał, że przecież ją zna. Że dzielą ten sam smutek, na który on nie zna słów. Wie tylko, że nie jest okrągły. Okrągła rzecz nikomu nie zrobiłaby krzywdy.