59,90 zł
Dwaj wielcy pisarze. Dwie odmienne osobowości, dwa różne temperamenty. Wydawać by się mogło, że Stanisława Lema ze Sławomirem Mrożkiem niewiele łączyło. Okazuje się jednak, że pisarze przez wiele lat byli przyjaciółmi i pisali do siebie arcyciekawe listy. Nie tylko o literaturze, nie tylko o wielkiej polityce, ale i o czymś tak przyziemnym jak… samochody, których byli wielkimi miłośnikami. Mnóstwo w tej korespondencji ironii, słownych gier i żartów.
Wydanie listów Stanisława Lema i Sławomira Mrożka stało się wydarzeniem literackim najwyższej rangi. Książka, wzbogacona o liczne fotografie, rzuciła nowe światło na twórczość pisarzy i czasy, w których przyszło im żyć.
Sławomir Mrożek (1930-2013), dramatopisarz, prozaik, satyryk. Prawdopodobnie najczęściej grywany w kraju i za granicą polski dramaturg współczesny. Jeden z najbardziej poczytnych polskich prozaików. Jego twórczość przekładana była na kilkanaście języków.
Stanisław Lem (1921-2006), najwybitniejszy polski pisarz fantastyczny, futurolog, filozof i satyryk. Jego książki zostały przetłumaczone na 41 języków i osiągnęły łączny nakład ponad 30 mln egzemplarzy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1004
Opieka redakcyjna: BABARA GÓRSKA
Adiustacja: HENRYKA SALAWA
Korekta: EWA KOCHANOWICZ, ANNA RUDNICKA, URSZULA SROKOSZ-MARTIUK, MAŁGORZATA WÓJCIK
Projekt okładki i stron tytułowych, układ typograficzny: MAREK PAWŁOWSKI
Na okładce wykorzystano rysunki autorów korespondencji
Redakcja techniczna: BOŻENA KORBUT
Przypisy do listów S. Lema Jerzy Jarzębski, Tomasz Lem (T.L.), Tomasz Fiałkowski (T.F.) do listów S. Mrożka Maciej Urbanowski (M.U.)
Tłumaczenie z języka angielskiego TOMASZ LEM z języka francuskiego RENATA NIZIOŁEK
© Copyright by Tomasz Lem © Copyright by Sławomir Mrożek © Copyright by Wydawnictwo Literackie, 2011 LEM® jest chronionym znakiem towarowym
Wydanie pierwsze, dodruk
ISBN 978-83-08-09323-8
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl e-mail: [email protected] tel. (+48 12) 619 27 70
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).
Wydawca zakazuje eksploatacji tekstów i danych (TDM), szkolenia technologii lub systemów sztucznej inteligencji w odniesieniu do wszelkich materiałów znajdujących się w niniejszej publikacji, w całości i w częściach, niezależnie od formy jej udostępnienia (art. 26 [3] ust. 1 i 2 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych [tj. Dz.U. z 2025 r. poz. 24 z późn. zm.]).
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Sobieszów7, 7 maja 1959
Drogi Stanisławie,
nie mogę oprzeć się rozkoszy przesłania Ci zdjęcia portretowego, które wyciąłem z „Panoramy”8. Byłbym Ci bardzo zobowiązany, gdybyś najpierw długo wpatrywał się w fotos, a dopiero później i nagłym ruchem rozwinął objaśnienie, które wyciąłem też i złożyłem osobno.
Poza tym zawiadamiam, że moją dumną Złotą Torpedą przemierzyłem szlak Kraków–Wrocław–Jelenia Góra i Sobieszów, który powinien stać się Grunwaldem dla mojego lenistwa. Na razie jednak zajmuję się wycinaniem co ładniejszych zdjęć z gazet.
...Tutaj chciałem Cię czymś zaskoczyć, ale nie mogłem nic wymyślić, więc tylko samotne drzewo, ku któremu zdąża zmęczony wędrowiec. Proste a ładne.
W nadziei, że zobaczymy się znów – wśród szumu silników...
Twój
S. Mrożek
W Krakowie, u szczątków roku 1959
Mrogi Drożku!
kartka Twoja, którą w sepecie, aby ją pod całun wziąć, zachowam – doszła, burzę uczuć przychylnych wznieciła i dowodem list niniejszy, którym pozwól, że Cię w krąg (wąski!) epistolantów włączę, z którymi myśli wymieniam, przerzucając tym samym po 60 gr9 mosty między samotnościami trwającymi w tym bezludnym jakże świecie. Myśliło się tu nam, w głuszy, sylwestra urządzenie w domostwie Błońskich10 – nie liczyliśmy, niestety, na Twoją personifikację, z powodów aż nadto dobrze wiadomych, jako żeś między starą i nową stolicę Ojczyzny rozdarty – i nie masz nikogo, kto by Cię mógł choć jako tako, choć w 3 procentach, choć na sobaczy włos zastąpić. Twoje alter ego graficzne wczoraj miałem honor widzieć tamże, tj. u Błońskiego, na imieninach jego – Mroza11, rozumiem – a Wesele w Atomicach12, kupione za gotówkę, choć nagie, bo bez Autogramy, zdobi już moje zgrzebne półki. I dopiero od Jasia13 dowiedziałem się, że Ci takie syny Postępowca14 nie wydają – a Ty, za bytności w kurnościach naszych, u telewizyjnego sąsieka, aniś słowem o tym bolesnym pochowku nie wspomniał – Męstwa Niezłomnego, Umiłowania Ciszy Wewnętrznej przykład mi dając Niezłomny, który w pamięci się mojej, w brokat otulony, ostanie. Pies drobny a szczególnie wydarzony, którym wizerunek skądinąd banalny ze świata rubaszności i tandety wzniosłeś na Wyżyny, kędy Ars tylko sięga – znajduje się obecnie na safianach biurka mojego i każdą linią świadczy o Twojej jedyności Niewyobrażalnej.
Jakże przykro pomyśleć, że się razem na przełomie lat nadchodzącym pospołu nie spijemy i nie będziesz mógł pień moich usłyszeć, jako i ja Twoich w żaden sposób. Cóż więcej? Melduję, że kanał wciąż jeszcze u nas zatkany, ale życie toczy się i dach co nieco zacieka, wszelako telewizor pod parasolem. Słyszałem, że Ireneusz15, którego razem nie ukochaliśmy, jakiegoś dziennikarza niezbyt dawno obustronnie skopał i go milicja szukała. Podobno b. silnie kopał. Małżonce16, której niestety nie znamy, bądź łaskaw kłaniać się i honory jej przekaż zdalnie świadczone w nieustającej nadziei, że przyjdzie temu odmiana. Pisz, a nie daj się zeszmacić drabom i siepaczom, zaklinam na kawałki talerza, który, dzieckiem jeszcze w kolebce, honor mi czyniąc, w facjatce na Bonerowskiej17 ongiś roztłukłeś, a ja, ex ungue leonem18 przeczuwając, owinąłem one skorupy w sztandar narodowy barw obojga i potąd w podróżnym relikwiarzu wszędzie z sobą naszam, gdzie tylko fata mnie zagnają; inne, następne, kto wie, piękniejsze nawet być może Talerze czekają Cię, niekoniecznie samotnego, jako i my na Klinach, a także wszędzie indziej, gdzie tylko Los zechce kroki nasze ze sobą skrzyżować.
Kłaniamy Ci się i pies się nasz kłania, i lary-penaty. Jeśli list otrzymasz, daj Znak; jeśli nie otrzymasz, daj Go takoż.
Very truly yours19,
St.
Kraków, 8 stycznia 1960
Stanisławie,
z Krakowa piszę, bom już tu. Ogromnie dziękuję za list. W sprawie Iredyńskiego miałem takie wieści: na balu sylwestrowym spotkałem mojego przyjaciela, jednego z młodych poetów, ale prosto z ludu. Ostatnio pływał jako marynarz na „Bajce” – po Wiśle. Miał prawą rączkę obrzękłą i czerwoną, więc zapytałem, co się stało. „Przypierdoliłem Iredyńskiemu” – powiedział łagodnie. – „Dla jego dobra” – dodał smutnie. Potem rozdzielił nas tłum.
Czy mogę Was odwiedzić w ten poniedziałek, koło godz. 18–19 (11 I 1960) – gdy tak, nie dawaj znaku. Jeśli przeszkody, pchnij Jasia Błońskiego z wieścią, a ja do niego tak czy tak – dalekogłosem w poniedziałek i dowiem się. Numer mojego dalekogłosu jest 226-98. Najlepsze są gołębie pocztowe, ale póki nie ma, to trzeba tą skomplikowaną drogą. A może kiedy będziesz w mieście kiedykolwiek, to użyjesz tego numeru? Albo lepiej jeszcze: 579-88? Jest to numer klubu literatów20, panie stamtąd zawsze chętnie podejmą wiadomość i mnie przekażą. Boże, ile możliwości, stoję bezradny wobec tej sieci informacyjnej, bo strasznie się rozgałęzia. Co będzie?
S. Mrożek
20 stycznia 1960
Staszku Roztomiły21,
przede wszystkim pragnę Cię zawiadomić, że Steinberg22, z którym pod pachą opuściłem Wasz gmach, nie ucierpiał z powodu mojego towarzystwa, został natychmiast zawieziony do domu i bezpiecznie schowany do biurka, gdzie teraz przebywa, zanim znowu nie wróci do Ciebie.
W czasie transportu kierowałem oddech w inną stronę, żeby w dziele mojego umiłowanego klasyka rysunku nie wypalić otworu.
Po drugie, znalazłem się w sytuacji do pewnego stopnia kłopotliwej, z której może zechciałbyś mnie wybawić. Od moich dobroczyńców z Harvardu23 otrzymałem 2 formularze uprawniające do kandydowania na tegoroczne seminar, z uprzejmym listem, żebym był łaskaw przekazać je, komu uważam. Komu by tu dać drugi, nie mam pojęcia, ale może Ty zająłbyś się jednym z nich. Angielski znasz przecież wyśmienicie, i w ogóle. Napisz, czy będziesz kandydował. Nie mam pojęcia, ilu będzie kontrkandydatów w kraju, ale to nie ma nic do rzeczy. Czy mógłbyś wyjechać? Można to sobie urządzić tak jak ja, to znaczy skorzystać z darmowej podróży, ułożyć sobie trasę dowolnie i wpaść do starego Bawarczyka – Kunstmanna24, pogłaskać mu owieczkę, poprosić, żeby zajodłował25, i zainkasować należność.
Chodzi o to, żebyś mi mógł zaraz odpisać w tej sprawie. Poza tym traktuj to jako tajemnicę, bo już Jerzy Borell26, jedząc raz zupę, zaproponował, że on pojedzie, i podał adres, i powiedział, że napisze do nich, że chce jechać, i już na pewno napisał.
Ja wtedy powiedziałem, zgodnie z prawdą, że mogę mu dać tylko adres, nic więcej – ale teraz los dał mi w ręce moc, więc chcę ją zachować sekretną, i tak dalej.
Zaś jeśli się zdecydujesz, to na pytania owych odpowiadaj niejasno, a raczej ogólnie, że zaproszenie otrzymałeś prosto z Harvardu. Chodzi o to, że jest to jedyne stypendium w Polsce załatwiane drogą absolutnie koleżeńską, poza wszystkimi plecami, więc jako takie wzbudza niechęć i trzeba je chronić. Za rok, jeżelibyś pojechał i wrócił, sam znajdziesz się w tej sytuacji dystrybutora. Zaś list ten każ przyrządzić służbie i spożyj go całego, po uprzednim spaleniu i użyciu popiołu jako surowca do wykonania potrawy.
Tyle, bo piszę w pośpiechu, pocztylion trąbką mnie przynagla, rysaki27 kopytem o grunt przymarzły biją, w drogę mglistą im czas, na trakt, na trakt...
Wasz
Mrożek S.
Kraków, jak gdyby 23 stycznia 1960(cóż można jednak wiedzieć?)
Słoawomirze Miru Sławny! Hospodynie Literatury Polskiej! Okraso Satyry! Omasto Niebios! Doskonałości Wrodzona! Szlachetności, Na koniec, Której blaskami skąpany Chadzam:
Dzięki!!!
Dusza moja, utrefiając spirytualne swe włosy bukietami lilij i rumianku, pląsając Lekko, sławi Twój Zapał, Niezmożoność, Cnót Gayzer, który obruszyłeś na mnie, pragnąc mnie, ni z tego, by tak rzec, ni z owego – saKkum pakkUm wysłać do Hamery(ki).
O, jakżem wdzięczen. Jesteś tak nadzwyczajnie równym, absolutnie wręcz wygładzonym chłopem, że szkoda mówić. Jeśli jednak, porażony słońcem Twego Dobroczyństwa, ośmielam się, Robak, wyjaśnić półgębkiem, że Złotolita Twoja Osobowość odejdzie od progu mojego, owinięta w Fałdy Wyborności Własnej (W.W.), i zwróci łagodą promieniejące swe Oczy na kogoś godniejszego.
Albowiem – przechodząc od stylu ewangelicznego do stylu Błońskiego – w czym i nie ma znów tak nadzwyczajnej różnicy – Niegodny jestem! Mógłbym zanudzić Cię na śmierć wymienianiem okoliczności, powodów, gwałtownych a zwłoki nie znoszących spraw, jakie mnie w Polszcze więżą, wszelako, w przeciwieństwie do mieszczan odpowiadających Napoleonowi, dlaczego nie witali go wiwatem armatnim28, odpowiem Ci ze spartańską zwięzłością, zaoszczędzając Ci, jak powiedziane było, nużących dywagacji, w których Oko twe, ugrzązłszy, nadaremnie traciłoby czas, wysadzany bezcennymi minutami, który raczej winien być obrócony na czytanie tekstów lepszych, tj. Własnych Twoich, np. w korekcie! A zatem: ja tylko czytam po angielsku, drogi Sławomirze, a jeślim kiedykolwiek sprawiał wrażenie mówiącego tym językiem, to jedynie mimochodem. Wrażenie to wyrosło niejako ponad stan, usamodzielniło się i wybujało ponad przystojność i miarę: tak bowiem jest. Czytam, piszę nawet z błędami Potwornymi, wszelako niemy jestem w tym języku, mniej więcej jak Napoleon wyżej wzmiankowany, który też nie władał.
Reszta przyczyn („The rest is silent”, William, gdzieś tam29) niech pozostanie w milczeniu.
Obecnie, jak może zauważyłeś to po nieco przefryzowanej Szacie stylistycznej niniejszego listu, wczepiło się we mnie Pewne Opowiadanie, które przerósłszy wszelkie granice, uciekając poza dane mu moim zamiarem obręby, ponosząc mnie nie wiem dokąd, rozrasta się niestrudzenie. A jeżeli miarą talentu i jakości dzieła być miałaby Obłędność, Gordyjsko Zaplątane w sobie Szaleństwo – to dzieło owo jest, ach, nie Wymówię!
No i tyle, Drogi Mrożku! Tyle jeno. Rok temu Jaś Szczepański wysyłał mnie, niestety, z podobnie nikłym rezultatem. Jestem, jak widzisz, Naczyniem, do którego Dusze Pisarzów Świetnych wlewają Strumienie Szlachetności, a ja nic, jeno się wymawiam, wykręcam, a wszystko sprawia nieskończona Małość moja, albowiem pyłek jestem, proszek do szorowania, pomiędzy zębami widelca Losu mojego uwięzgły, i nic nadto.
Przyjmij, Stylisto Pożycia Małżeńskiego, moje najkorniej wzniesione słowa pozdrowieństwa, wraz z niniejszym listem, kopertą i znaczkiem jego, które Twoimi na wieki niechaj się staną, jak już uczuć moich współdrganie, sprawiające, iż z nizin podkrakowskich śledzę, wzwyż uniesionymi oczami, Kroki Twoje na Sławy Wyżynach. Życzęć Zdrowego Waryactwa, Szaleństwa Niezmiernie Płodnego, Wszechstronnie Wykształconego Obłędu, połączonego z Głuchotą na wszelkie Zewnętrzne Gadów Podszepty, Knowania i Jątrzenia. Gady owe, oby się dla dobra Sprawy nie naszej tylko będącą, w Łajno, z którego wypełzły, obróciły – oby je ogarnęła Franca Historii, Niech połączą się z Kałem wieków, z Lawiną Nieczystości i niechaj spadną z bełkotem meandrów w Abyssus30 Doskonałego Zapomnienia, nad którego równinami Gwiazda Twoja długo niechaj nam świeci, na wieki wieków.
A teraz żegnaj, wielebny Mrożku. Zabieram się do roboty, w czym niech mi rąbek Twej genialnością tkanej Myśli towarzyszy. And my wishes and the best part of my soul are with you, so with your Mistress Wife. I remain, dear Genius, your truly obedient servant for centuries, and so on31.
St.
Warszawa, 28 stycznia 1960
Jezu, i co ja teraz zrobię? Do kogo się zwrócić? Anglistów naukowców ani nie znam, ani nie lubię. Może Promiński32? Ale wtedy na pewno dowie się Borell, a przecież musi ktoś jechać jako tako poważny w mowie i obyczajach1*. W Warszawie ludzi ani nie znam, ani chcę, zaś młody Elektorowicz, który duszę by oddał duchowi poezji anglosaskiej, już pojedzie, zda się, do Kanady na [nieczytelne] stypendium33. Zwróć uwagę, jaką kłopotliwą rzeczą jest władza, jeżeli nawet taki jej okruch jak posiadanie w swej mocy dwóch papierów już tyle mnie dystręczy (połączenie dystrakcji z dręczeniem).
Trochę się domyślałem, że nie pojedziesz, bo nie sądziłem, żeby Jaś Ci nie proponował tego samego, ale miałem nadzieję, że może powody, dla których wtedy się oparłeś, upadły już, ha...
U nas, chwałać Bogu, spokojnie, choć płazy i gady, o których wspominałeś, okręcają się w pierścienie i syczą złowróżbnie, ukąsić chcą.
Również franca mi pod okna podpływa i podplaskuje, do mieszkań się przesącza; mleko też fałszują.
Przez kilka dni przeprowadzałem badania, żeby stwierdzić, czy mam już silny pociąg do alkoholu. Uzyskawszy odpowiedź pozytywną, zaniechałem badań i dziś staram się rozpocząć Nowe Życie.
Cóż to za praca, o której piszesz, że tak Cię omroczyła i wessała? Czyżby ciągle o wywiadówkach? Jeżeli tak, to dzieło34 się widać rozrosło, bo – o ile dobrze pamiętam, dawno je już zacząłeś.
A dalej: Czy wierny wartburg, tęskniący za Panem, przebiegnie wreszcie, mimo tylu przeszkód, tę wielką przestrzeń, żeby przypaść do Ciebie i cicho warczeć, miłośnie spoglądając spod powiek, bo on, jak piszą w „Motorze”35, ma zdaje się powieki. I kiedy odjedziecie w kraj górali?
W Strasburgu, w Strasburgu na szańcu,
Dźwięk z rogu doleciał mnie z dali,
Chwyciła za serce tęsknota
I do domu, do kraju górali
Przepłynąć2* porwała ochota
(Pieśń najemników szwajcarskich)
Dzięki za pozdrowienia, takie same Wam zasyłam,
Mrożek S., zwany przez pasterzy Starcem z Gór36
Sobieszów, 25 kwietnia 1960
Stanisławie Drogi,
oto list z Dolnego Śląska. Śnieg właśnie spadł i leży. Ja tyję i mało co robię. Cicho tu jest i dobrze, ale Dom37 zamykają na maj cały i muszę gdzie indziej poszukać sobie spokojniejszego miejsca do tycia.
Samochód wierny pięknie służy, już ponad 1000 km przejechał od wyjazdu z Twojego garażu, przeżywam dużą rozterkę. Bo czeka mnie jeszcze co najmniej 600 km przed Warszawą, a tu przypadkowo wziąłem świętą instrukcję do ręki i tam napisano, że należy smarować go co 1000 km. A tu dookoła dzicz, tosy38 nieznane, jak zamki raubritterów39, spojrzenia kose. Jakże??? wypieszczonego tym łotrzykom zawierzyć. O, gdyby ktoś miarodajny mi powiedział: „Ecce40, nie ma co się przejmować instrukcją co tysiąc kilometrów, ha! ha! ha!...”.
Trzeba zaznaczyć także, że w drodze tutaj przejechałem rybę lśniącą w jasnym słońcu górskim na szosie. Nie była to ryba nieświeża ani skopana, ale ryba nowa, duża, srebrna i prawdziwa. Oczywiście, racjonalistom na pożywkę dodam, że po jakimś czasie spotkaliśmy człowieka na rowerze, który w koszyku wiózł ryby, bo był to Wielki Piątek i ludność odżywiała się nagminnie mięsem rybim. Zgubił widocznie jedną, można myśleć i tak. Ale jak wytłumaczyć fakt, że na jednym z licznych postojów, w lesie, zobaczyłem, jak mały ptaszek leciał po drzewie piechotą spory kawał, główką na dół, zamiast oblecieć dookoła za pomocą skrzydełek. Pruł strasznie szybko, przebierał nóżkami i prosto główką na dół, od korony aż do samej podstawy pnia, całą drogę.
A poza tym, to zaraz trzeba stąd wyjechać, bo zamykają Dom na cały maj i gdzie indziej muszę sobie znaleźć miejsce. Czy dobrze pamiętam, że mówiłeś, że w czerwcu w Astorii41 nie ma ludzi ani dzieci? Przepraszam, że się powtarzam, mnie to także niepokoi.
Do widzenia, niesłychanie wiele pozdrowień załączam dla Pani Barbary42.
S.M.
Warszawa, 19 sierpnia 1960
Drogi Staszku,
oto Postępowiec. Poza tym uważam za swój obowiązek poinformować Cię, że nic się nie stało. Tęsknię stąd za Twoją cichą farmą. Ostatnio okoliczne dzieci lubią przebywać na moim samochodzie, w związku z tym cały pokryty jest w deseń trampkowych podeszew.
Spodziewam się, że ten list zastanie Cię jeszcze, nim wyruszycie na podbój Czechosłowacji. Może by ich ochrzcić? Gdyby stawiali opór, powołaj się na Dąbrówkę43.
Zazdroszczę Ci chwili, kiedy już wyjedziesz z kanionu Kliny44 i obrócisz dziób potężnego pojazdu ku Pradze.
Może napiszesz parę słów o tym, kiedy spodziewasz się wrócić. Czekać będziemy, wypatrywać, aż buchnie radosny okrzyk: „Jadą! Jadą!”.
Na razie kłaniam się tylko i serdecznie pozdrawiam,
Sł.
Kraków, Kliny, 3 października 1960
Dusza Ty Moj!
Za Manna wieliczajsze Spassibo. Przyjeżdżajcie, Najmilejsi, przyjmiem, czym chata bogata. Ale rypajcie zara. Do dwunastegom na Klinach, dwunastego mam wieczorynkę aut. w Bytomiu, a 15-go podwójne ymynyny, Mamy mojej i szwagrownicy Jagusi45, więc familejnie będzie bardzo. Ale możecie przecież przyjechać, i tak pisałeś, że w pirszej połówce października, no to wio! Daj znać kiedy. Możecie u nas żyć, mieszkać, spatulkać i poziomki w ogrodzie naszym zbierać do koszałka opałka.
Relacje z Czech Tyś mnie właściwie, szerszą, winien, i ja w ciemno poniekąd z Basią jechałem, ale świnią nie będąc, słów nie licząc, szerzej oratorstwem bryznę.
Od końca zacznę, od siebie, bo Ważny jestem i Zaduwały, głównie jako Kierowca. Przejechaliśmy łącznie na tamecznym terenie 2500 km. Trzy były skoki wielkie, pierwszy jednym ciągiem z Krakowa do Pragi, ale warunki były wyjątkowo dobre, drogi jest coś 480 km plus godzina na granicy, no i małe w lasach siusianki. Z powrotem, tj. wczoraj, bo dopiero żeśmy wczora wrócili, mgła od Pragi była cholerna, czarno widziałem tę drogę, widoczność tak – 50 metrów, 60, a czasem i na 20. A więc wyjechaliśmy z Pragi w tej zupie-polewce i ciągnęliśmy skromną 60-tką, za jakąś Oktawią czeską, gdy jak czarne widmo Angliczanin jakiś wyprzedził nas. Natychmiastowo się go uczepiłem i pojechałem na jego czerwone światła tylne. Ten człowiek wielkiem był kierowcą i ryzykusem, bo setką cały czas ciągnął na Hradec Kralove, a to jest 105 km z Pragi. I myśmy ten kawałek zrobili, jadąc na jego optycznym holu, w godzinę i minut pięć! Potem już lepi było widać, pod samą granicą nawet słonko, a w Polsce zaczęło siąpić, no ale to już swoje i mniej ciekawe. A jeździliśmy w zaprzyjaźnionym kraju tak: Praga – Karlove Vary – Mariańskie Łaźnie – Praga – Brno – Bratislava (z Karlovych do Bratislavy w jednym dniu, 501 km, to był nasz skok najdłuższy; co od Pragi do Brna straciłem na czasie, bo górska droga, dosyć kręta, b. stroma, coś jak na Zakopane, a nawet miejscami nachylenia większe, tyle że dobra kostka i beton), to w Słowacji zyskałem, i dopiero w 9-tej godzinie jazdy się rozkręciwszy (Barbara twierdzi, że naprawdę dobrze zaczynam jechać gdzieś po 6–7 godzinach jazdy nieprzerwanej), wyciągnąłem na wspaniałych słowackich betonach 110. A wracając do Pragi przez Brno na kawałku autostrady małym, lecz jak stół pod samą Pragą, gdy mnie pewna Arondka podciągnęła, powyżej 112 wylazłem, i bardzo się równo i ładnie leciało. Może wyszłoby więcej, ale w obcym kraju się trochę bałem: myślę, że 115 Warbur bez żadnego trudu wyciągnie. Rezerwy pod nogą byli.
Poza tym wycieczki mniejsze, z Bratislavy do Modrej, z Pragi: Jelowiste, Karlsztejn (coś wielkiego, zobaczycie, jak przyjedziecie, bośmy Filmę 8 mm kręcili, aparat projekc, ekran, wszechno mame, a z projekcją czekame), tam zamek Karla Cysorza Sławny z XIV wieku, Mielnik, Litomierice, Usti na Labe, w ten sposób żeśmy na Północ, Wschód, Zachód (K. Vary), Południe spenetrowali Pragi pobliża. No i w samych miastach, w Pradze m.in. sporo się jeździło. Warbur wdzięcznie się sprawował, pech go nie opuszczał, to go w podziemnym garażu hotelu Alcron surwisen jakiś stuknął (z tyłu ozdópkę tłumika zgiął mi, z przodu zderzak z przednią błachą wpatroszył z lekka), na odjezdnym znowuż ktoś mnie w tylny zderzak łupnął, dopiro w domum przyuważył, wylazłszy z auta, że tego przedtem nie było. Ale hawaryj żadnych ani styrbnych nawet sytuacji nie było. Żadnej gumy, w ogóle nic. Special Benzina, nasz olej Extra 15, i na tym się leciało. Olej miałem z Polski. Skromnie zaznaczam, że pod górki mnie wszystkie czeskie Skody-Spartaki próżno się czepiały i odpadały, bo Warbur b. ładnie na trójce do 80-tki pod górę ciągnie.
Handel nie szedł. Forsy było massę, ale co robić z nią? Faktycznie 75% się przeżarło. Kawiory, śliwowiczki, Szampiter, boeuff à la Stroganoff, tabulova spiczka, cyganska peczinka, rumunske parki, rosztiena na rożni, slepice, kurza twarz, kroczan, jarabice, jeleń, srnczi kita, te rzeczy. Na szczęście dość drogie.
Warszawa, 16 października 1960
Drogi Stanisławie,
zapomniałem wziąć adresy owych garaży, które Państwo Rylscy46 mają w Warszawie, bądź tak dobry, o ile rzecz jest aktualna, napisz karteczkę, bym do nich zadzwonił i zapytał się, napisz ją do mnie, do warszawskiego adresu, bo już jadę. Ani tu stylu, ani pointy. Coraz głupszy jestem. Ale napisz, bo trzeba coś zrobić z tym autem.
Pozdrawiam Cię,
S. Mrożek
Kraków, 19 października 1960
Wasza Protuberancjo47!
Rylski, Aleksander Ścibor, mieszka: ul. Dąbrowskiego, dawniej Szustra, boczna Al. Niepodległości, [...], a telefon jego w książce jest, [...], ale to z pamięci i mogę się mylić. Liczyć się musisz z 500-złotowym czynszem, on sam za ogrzewany garaż płaci 600. Najlepiej zatelefonuj do niego, powołując się na mnie; Rylski jest samą szlachetnością w tubkach.
List Twój w szkatule już. Ja sam na błotach klińskich, po świeżej lekturze Pornografii48, żałując, że nie ma do kogo o xiążce tej gęby otworzyć, żyję, błota warburem ryję, to mnie się wycieraczka psuje, to mnie się stopka przepala, pani Goriely49 napisałem, że w zasadzie zgadzam się na małżeństwo Policjantów50 z moją chałką, bo Tyś się zgodził, chociaż dusza wie, że Ci inaczej nie wypadało. Nie martw się; a pani tak czy tak klappę nam urządzi, a wspólna zawszeć lepsza. Jużem pojął, że Polak tłumaczony Tam to zawżdy coś jak Pigmej europejsko odziany, się nim dziwują, że odróżnia bidet od klozetu i nawet widelec trzymać umie. Jesteśmy skazani na takie pańcie, lub też na szalenie uzdolnione córki emigrantów, które przeszły Heine-Medinę i muszą przecież z czegoś żyć.
Różni tu ludzie dostają nowe mieszkania, o ile takowe w swoim czasie nabyli za złotych kilkadziesiąt lub naście tysięcy, i mnie żal, żeś Ty za swoim darmowym aż do Warszawy oddalić się musiał. Smutno. Deszcz pada bądź siąpi, wtorek, telewizor ciemny szczęśliwie, pies markotny, w domu cicho, wiatr jeno wyje i głowy toczą się po porębach zupełnie jak u Mrożka. Nawet ktoś wyć próbuje, ale bez przekonania.
Poza tym wszyscy w formie i cisza. Bywaj, posępny młodzianku.
Sincerely yours,
St. Lem
Warszawa, 23 października 1960
Drogi Staszku!
o Jezu Słodki, jaka jesień. Zaduszki, Zaduchy, Zaduszydła, Zaduszyska, Zaduchska.
Istnieją smutki ładne i czyste, wytworne nawet, oraz także smutki, ale niesympatyczne, jak gdyby źle ubrane, niedomyte. Ty w swoim dworze jesteś jednak ze smutkami tymi lepszymi, po pokojach możesz się przejść, ku czworakom spoglądnąć, ku górom. U mnie ex-proletariat zewsząd na radiach, które są stosunkowo tanie i na raty nawet, gra, w podkutych bucikach (szpice się mniej ścinają, gdy są podkute) nad głową mi chodzi, dziećmi mnie psychicznie zatyka i dusi! Rzecz jasna, już niedługo tak będzie, rzecz w tym, że dom mój już kończą w ciągu tygodnia, cóż, kiedy komisyjny odbiór trwał będzie dokładnie miesiąc, czyli jedną siódmą całego cyklu produkcyjnego. Wtedy przeniosę się do smutku innego typu, który Ci dokładnie opiszę. Będzie to smutek bez wątpienia elegantszy, facjatkowy, or-otowy51, z firaneczkami, ale z klozecikiem prawie osobno.
Wódka z ziemniaków i jesień z wody ciążą nad tym krajem. Wczoraj odprowadzałem moich znajomych na dworzec, bo wsiadali do sleepingu wiedeńskiego. Konduktor przy wejściu do wagonu stał w obcym mundurze khaki, w kepi na głowie i miał twarz obojętnego archanioła. Oni wsiedli, jaśni i czyści, przez tafle szklane widziałem biel pościeli z kocykami koloru ciemnego wina lekko rąbkiem uchylonymi, jak dobra international service każe, dyskretnie. Ja skuliłem się pod ścianą i chyłkiem w miasto wróciłem, ślizgie jakieś i spać się kładące, mgła akurat nadchodziła i Wschód był w moich rękach i nogach, w bezsilnym angielskim płaszczyku i nawet w okularach. Kapuśniaczki i kuligi, flaki i len, Gniezno i Grody Czerwieńskie. Oni zaś, kiedy to piszę, do Wiednia dojeżdżają, aby po kilku dniach przebyć Alpy, do Wenecji, potem do Mediolanu, aż wreszcie oprą się na Riwierze i tam już przez zimę pozostaną. Może jeszcze w tej chwili kabanos, jak ostatni wyrzut sumienia polskiego, ostatnie westchnienie, NASZ kabanos ich łączy z ojczyzną, bo go jedzą na drugie śniadanie, ale i on się skończy, a potem już tylko banany, sznycle z tym ich cudownym piwem i pizza nareszcie.
Cóż, kurwa, przecież nie jestem już pacholęciem i wiele podróżowałem, i ustatkowany jestem i rozsądny, czy zawsze skazani będziemy na, w każdym wieku, na takie same gorycze i tęsknoty podejrzane i niedojrzałe, jakie miałem mieć prawo do dwudziestego, no powiedzmy, nawet do dwudziestego piątego roku życia? Upokorzony się czuję, że coś czy ktoś mi nie pozwala nigdy dorosnąć i [każe] zawsze żywić je, choć już i nie powinienem, i nie wypada, i po co. Ech, w mordę by kogoś za to. Kogoś czy coś, byle w mordę. Ot, i znowu polska prawidłowość.
W jednym radiu idzie w tej chwili tzw. Śląska Czeladka52, w drugim słuchowisko dla młodzieży, coś jak gdyby z życia dzielnych odkrywców bieguna, bo wicher radiowy strasznie wyje i teraz nawet słychać, że morsem coś nadaje jeden z bohaterów i jakaś pani mówi coś bardzo dramatycznie i z nienaganną dykcją. W innych radiach nie rozróżniam, bo są dalej, tylko kupę dźwięków. Ale mógłbym, gdybyś chciał, to się mogę wsłuchać.
Dzwoniłem do Rylskich, jego nie było, z nią rozmawiałem. Adresy są dobre, ale strasznie ode mnie daleko. Będę szukał dalej. Na takich osiągnięciach nam życie schodzi, a potem przyjdzie poeta i z pretensją zapyta: „qu’a tu fait qu’e tu fait de ta jeunesse”53. Dobrze tak mówić chamowi, jak sam pisze po francusku. Niemniej dziękuję Ci strasznie za informację i w ogóle za list.
Piszesz o samochodzie. Mój, ponieważ nie jest tak sztucznie jak Twój izolowany od życia, pomału prawem mimikry zamienia się w skibę ziemi naszej, już ma coś w fizjonomii i charakterze z chłopa naszego, z krajobrazu po ostatnich wykopkach i nawożeniu nawozem naturalnym. Nie może być inaczej i nawet jestem z tego zadowolony. Nie wyobrażam sobie Twego w[artburga], takiego jakim go utrzymujesz i czynisz, w tej chwili pod moim oknem. Wiesz, co robią ptaki, gdy między nie wleci obca, wspaniała, barwami igrająca papuga królewska.
Błagam Cię, nie podejrzewaj mnie, że mam jakieś myśli w związku z tym, że nas sprzęgają w Paryżu. Przysięgam, że jak dotąd i to poczytuję sobie za objaw mojej żywotności jako człowieka literata, nie spędzam ani nocy na chytrym obliczaniu i kalkulowaniu całej administracyjno-wydawniczej strony mojej działalności WYŁĄCZNIE. To znaczy obliczam, zaczynam już obliczać, ale to rzecz wtórna. Nadal miotany jestem metafizycznie i sprawa takich choćby Zaduszek czy liści, które opadają, czy choćby ZAGADKI BYTU W OGÓLE nadal stanowi o moim losie i postępowaniu. Czy kiedy byłeś dzieckiem, także okazywałeś niechęć i bunt, zniekształcając słowa tak, aby jak najbardziej przypominały bezokolicznik nam wtedy zabroniony i plugawy? A więc np. słyszałeś: „Proszę natychmiast odrobić lekcje”, a ty ze złością powtarzałeś sobie w duszy: „Sroszę sratychmiast odsrobić srekcje”. Tak i ja w tej chwili zamiast powiedzieć: mój los, mam ochotę powiedzieć: srój sros.
Iredyński urósł fizycznie, rozrósł się i podwyższył, tak więc jest tego świństwa parę kilo więcej, materiał, masa, ciężar zła powiększyły się w sposób sprawdzalny laboratoryjnie (waga).
Za pozdrowienia dziękuję, Mylady też dziękuje w swoim imieniu, takież same przekazuję.
Do zobaczenia,
Sł.
Warszawa, 27 stycznia 1961
Żyjemy, żyjemy, a końca nie widać. Już chciałem sobie kupić książkę jakiegoś profesora po francusku, coś w rodzaju Comment utiliser la force caché de l’ame54, ale zaglądnąłem do środka i tam było naukowo wytłumaczone wszystko o anty-relaxie, i przestraszyłem się, że profesor mnie obedrze ze złudzeń, wyjaśni, jak i dlaczego wszystko, co piszę, to gnój, nawóz i ropa podświadomości, świadomości i nadświadomości. Wolę nie wiedzieć, zakryłem oczy i uciekłem z księgarni. Nędzarz.
Zaczynam list niegrzecznie, od patologii, a nie od wiadomości. Cóż, kiedy wiadomości nie ma, a patologia jest. Sąsiedzi utrwalają mi się w psychice na kształt zmian trwałych w korze mózgowej, jedni, ci z radiem, kształtują się w fałdy, dzieci ich przybierają postać twardych guzów koło przysadki. Frenolog55 od dawna wyczułby już pod palcami mordercę.
Czy to jest wiadomość, że państwowy samochód marki Warszawa wjechał mi na bagażnik i zmiażdżył go wraz z lampami? Było to jeszcze na tydzień przed Nowym Rokiem, do tej pory trwa powolna naprawa. Miałem kontakty z PZU. Chcesz, to Ci opiszę, chcesz? Co? Chcesz?
Chałtury piszę, by żyć. Zysk moralny też jest, bo zawsze mogę powiedzieć sobie z dumą: „Napisałbym arcydzieło, ale cóż... nawet czasu nie mam...”. Właściwie nietrudno jest wtedy samemu w to uwierzyć.
Na zasadzie dobrze znanej, że wszystkim innym jest zawsze lepiej, zazdroszczę Ci życia w Twoim dworze, zagubionym wśród Fałęckości, pól. Obejście masz i psa... Nie słychać o Błońskim, czy car pozwolił mu wyjechać? Mówią, że odwilż ma być jakaś... że znowu dbałość o formę. A jednak pewien jasnowidz z Łowicza, któremu wszystko się zgadzało w czasie okupacji, przepowiada wielkie napięcie na kwiecień. Też możliwe. Natomiast jeden profesor-naczelnik z politechniki mówił mi, że rozważa się obecnie projekt budowy części domów mieszkalnych bez kanalizacji. Bo sytuacja trudna. Przyrost naturalny wciąż duży i bilans mieszkaniowy francowaty. Powiedział to w formie odpowiedzi na moje pytanie, czy robi się coś dla izolacji dźwiękowej.
W życiu moim nic się nie dzieje. Pracuję. Upijam się czasem. Dokoła usterki i bolączki, od czasu do czasu błędy. Wypaczeń jeszcze nie ma.
Miałeś przyjechać, a nie przyjechałeś. Ja przyjadę. Nie odstraszą mnie wypadki na skutek gołoledzi. Za tydzień lub dwa.
Pozdrawiam Was ogromnie,
Sławomir M.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
7 Sobieszów – wieś w pobliżu Jeleniej Góry, od 1962 prawa miejskie, od 1976 dzielnica Jeleniej Góry (M.U.). W Sobieszowie znajdował się dom ZAiKS-u, o którym m.in. wspomina Stefan Kisielewski w swoim Dzienniku, zapis z 17 VIII 1968. ↩
8 „Panorama” – popularny tygodnik ilustrowany, wydawany w Katowicach od 1954. ↩
9 Ówczesna cena znaczka pocztowego. ↩
10 Jan Błoński (1931–2009) – historyk literatury, krytyk literacki, tłumacz, w listach zwany Jankiem; Teresa Błońska (zm. 2004) – chirurg dziecięcy, żona Jana; Błońscy byli sąsiadami Lemów na Klinach. ↩
11 Daniel Mróz (1917–1993) – grafik, scenograf, rysownik, stały ilustrator „Przekroju”, autor ilustracji m.in. do książek obu korespondentów (M.U.). ↩
12 S. Mrożek, Wesele w Atomicach, zbiór opowiadań z 1959. ↩
13 Jan Józef Szczepański (1919–2003) – pisarz, reporter, eseista, tłumacz, scenarzysta filmowy (m.in. dwu niezrealizowanych scenariuszy według powieści Lema), w 1981 wybrany na ostatniego prezesa Związku Literatów Polskich (do rozwiązania go w 1983 przez władze stanu wojennego), a w 1989 – pierwszy prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jeden z najbliższych przyjaciół Lema. W listach nazywany Jasiem. ↩
14Postępowiec – satyryczna rubryka prowadzona przez Mrożka w latach 1956–1960 na łamach m.in. „Dziennika Polskiego” oraz „Życia Literackiego”; wydana osobno w 1960. ↩
15 Ireneusz Iredyński (1939–1985) – prozaik, dramaturg, poeta, scenarzysta, autor piosenek i słuchowisk radiowych. ↩
16 Maria Obremba-Mrożek (1927–1969) – malarka. ↩
17 Przy ul. Bonerowskiej w Krakowie Lem mieszkał w latach 1954–1958. ↩
18Ex ungue leonem (łac.) – lwa według pazura. ↩
19Very truly yours (ang.) – z poważaniem. ↩
20 Klub w siedzibie ZLP w Domu Literatów przy ul. Krupniczej 22. ↩
21 Roztomiły (gwar.) – bardzo miły. ↩
22 Saul Steinberg (1914–1999) – amerykański grafik i karykaturzysta pochodzenia rumuńskiego. ↩
23 W lipcu i sierpniu 1959 Mrożek przebywał na stypendium Harvard University Summer School International Seminar kierowanym przez Henry’ego Kissingera. ↩
24 Heinrich Kunstmann (1923–2009) – niemiecki polonista i slawista, tłumacz (m.in. Mrożka), po 1950 pracował na uniwersytecie w Hamburgu, a następnie na uniwersytetach w Würzburgu i Monachium, kierował pismem slawistycznym „Die Welt der Slaven”; autor wielu książek, m.in. Moderne polnische Dramatik (1965). ↩
25 Jodłować, jodlować (z niem. jodel) – śpiewać w specjalny sposób (umiejętność właściwa szczególnie góralom alpejskim), polegający na nagłych przejściach z piersiowego rejestru głosu w falset. ↩
26 Jerzy Borell – Jerzy Broszkiewicz (1922–1993), prozaik, dramatopisarz, krytyk muzyczny i publicysta, związany z Krakowem. ↩
27 Rysak – kłusak, koń do szybkiego kłusowania. ↩
28 Odpowiedź brzmiała: „Po pierwsze: nie mamy armat”, zob. H. Markiewicz, A. Romanowski, Skrzydlate słowa..., Kraków 2005, s. 484. ↩
29The rest is silence (ang.) – reszta jest milczeniem. Słowa Hamleta tuż przed śmiercią, w: W. Szekspir, Hamlet, akt V, sc. 2. ↩
30 Abyssus (z łac. abisso) – głębia, otchłań. ↩
31And my wishes... (ang.) – Tobie oraz Twej Małżonce ślę życzenia wraz z najszlachetniejszą cząstką mej duszy. Pozostaję, Geniuszu drogi, sługą Twym oddanym na wieki i tak dalej. ↩
32 Marian Promiński (pierwotne nazwisko Popper, 1908–1971) – prozaik, dramatopisarz, krytyk literacki, do 1945 mieszkał we Lwowie, następnie w Krakowie; od 1951 współpracował z „Życiem Literackim”, gdzie m.in. recenzował literaturę angielską i amerykańską. ↩
1* ...I tego listu treść niech sekretną zostanie. List zniszczyć proszę. ↩
33 Leszek Elektorowicz (właśc. Witeszczak, 1924–2019) – poeta, prozaik, eseista, tłumacz; do 1944 mieszkał we Lwowie, potem w Krakowie; w latach 1957–1972 kierował działem zagranicznym w „Życiu Literackim”; tłumaczył poezję anglosaską, był też autorem wielu szkiców na temat literatury brytyjskiej i amerykańskiej; otrzymał roczne stypendium Fundacji Forda (w 1961), ale nie mógł z niego skorzystać wskutek odmowy wydania paszportu. ↩
34 Najpewniej powieść Pamiętnik znaleziony w wannie, wyd. 1961. ↩
35 „Motor” – tygodnik motoryzacyjny ukazujący się do 1952 w Warszawie (M.U.). ↩
2* Ren. ↩
36 Starzec z Gór – Raszid ad-Din Sinan (ok. 1132–1192), przywódca nizarytów (asasynów) atakujących krzyżowców. ↩
37 Zob. przyp. 1 na s. 20. ↩
38 TOS – Techniczna Obsługa Samochodów, państwowa firma prowadząca liczne warsztaty samochodowe. Potocznie: warsztat samochodowy (J.J.). ↩
39 Raubritter – w Niemczech w XIII–XV w. rycerz trudniący się rozbojem. ↩
40Ecce (łac.) – oto. ↩
41 Astoria – Dom Pracy Twórczej im. S. Żeromskiego w Zakopanem. ↩
42 Barbara Lem (z d. Leśniak) – żona Stanisława, lekarz radiolog. ↩
43 Dąbrówka (Dobrawa, zm. 977) – księżniczka czeska z dynastii Przemyślidów, żona Mieszka I. ↩
44 Kliny – część Borku Fałęckiego, dzielnicy w południowej części Krakowa, miejsce zamieszkania Lema. ↩
45 Sabina Lem (z d. Wolner, zm. 1979) – matka pisarza; szwagierka – Jadwiga Zych. ↩
46 Aleksander Ścibor-Rylski (1928–1983) – zaprzyjaźniony z Lemem pisarz, reżyser, scenarzysta filmowy, oraz jego żona Jadwiga Woytyłło. ↩
47 Protuberancja – kłęby gorącego i rzadkiego gazu w postaci języków lub łuków wyrzucanych z powierzchni Słońca, widoczne ponad brzegiem tarczy słonecznej. ↩
48 W. Gombrowicz, Pornografia, Paryż 1960. ↩
49 Eva Goriely-Kowalska (zm. 1962) – tłumaczka literatury polskiej na język francuski (m.in. utworów L. Kruczkowskiego, T. Różewicza, J. Andrzejewskiego) (M.U.). ↩
50Policja (Dramat ze sfer żandarmeryjnych) – debiutancka sztuka Mrożka z 1958 (M.U.). ↩
51 Or-otowy – aluzja do Or-Ota, czyli Artura Oppmana (1867–1931), poety, autora utworów o tematyce patriotycznej i warszawskiej (m.in. opiewających Stare Miasto). ↩
52 Śląska Czeladka – aluzja do Radiowej Czeladki, programu kabaretowego z lat pięćdziesiątych. Jeden z autorów tekstów, Józef Ponitycki (właśc. Władysław Poniatowski), wydał je w zbiorze: Kaczmarek ma gowa – przygody śląskiej czelodki, il. Andrzej Stopka, Kraków 1955. ↩
53 Właśc. „Dis, qu’as-tu fait, toi que voilé de ta jeunesse” – z wiersza Paula Verlaine’a, inc. „La ciel est, par-dessus le toit...”, z tomu Sagesse (1880); w przekładzie Miriama: „Cóżeś zrobił, ty sam, ze swej młodości?”. ↩
54Comment utiliser... (fr.) – jak użyć siły ukrytej w duszy. ↩
55 Frenolog – wyznawca frenologii, teorii niemieckiego lekarza F. Galla (1758–1829), według której o cechach umysłowych i duchowych człowieka można sądzić na podstawie budowy jego czaszki. ↩
