4,20 zł
Zbiór wierszy niedocenionego, chociaż wybitnego poety, którego twórczość poetycka stanowi coś w rodzaju pomostu pomiędzy młodopolszczyzną a dwudziestoleciem międzywojennym. Zdecydowanie wart jest przypomnienia, a miłośnicy poezji bez wątpienia znajda w tych wierszach coś, co im każe powracać do ich lektury. Polecamy i zachęcamy do rozsmakowania się w wierszach Szczęsnego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 18
Aleksander Szczęsny
Liryka
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Tekst wg edycji z roku 1907.
Zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7639-255-4
O, domów starych pustko rozmodlona,
O, trzcin poszumie na stawach zarosłych...
...Marzenia moje biorę na ramiona
Jak parę dzieci w nędzy niewyrosłych.
Marzenia moje biorę na ramiona
I kołysankę śpiewam, nie wiem, komu,
...W szybach na pustce stojącego domu
Tak wcześnie słońce rozognione kona.
Śpiewaków cicha gromada
Przyszła mnie bawić nuceniem;
Za oknem miękki śnieg pada;
Śpiewaków cicha gromada
Przyszła mnie bawić nuceniem.
I słucham z ukrytem drżeniem,
Jak głos się w ciszę zapada,
Z jawy się staje marzeniem.
I słucham z ukrytem drżeniem,
Jak głos się w ciszę zapada
Śpij: – o, jak senny zaśnij głóg
Przy drodze uciszonej; –
– Po ziemi chodzi jakiś bóg,
I kładzie snom korony.
Tedy się oddaj królom w moc,
– Królom wieczornej chwili.
Śpij, póki sen ci zsyła noc;
– – – Głóg się nad drogą chyli.
...I dźwignąłem mój głos ponad drzewa rodzinne, ponad dachy, płoty i sad,
ponad krew, której jad, szlamowaty, zimny, świeci przez żyły w dzień powszedni.
Kazałem mu być gędźbą liści, ponad pniem i koroną, aby mi śpiewał w dni pochmurne, nigdy niewiędnącym szelestem pieśni,
pieśni, co się na głos śmiały nie waży, ale – widoma kędyś dla mnie, nad ziemią – blaskiem mi jest smutnym ponad mrokiem murów.
Kiedy widzę dwoistą twarz człowieka, kiedy przyjaciel i wróg są mi zarówno koniecznością chwili, – w tedy... w oczy mi zagląda dziwne urojenie.
W oczy mi zagląda – zgryzota dwoistej twarzy człowieka...
Jest to niby cicha, śniąca woda pod księżycem, gdzie żyją zgodnie złote ryby i haje...
Bóg, który oddzielił światło od ciemności, i wody od księżyca, zawiesił ciszę między nocą i wodą...
Tam na brzeg przychodzi pieśń i tęskni.
I podnosząc białą twarz do świecącego w przestrzeni kręgu, śpiewa zgryzotę dwoistej twarzy człowieka.
Na stawach zasypia w ciszy pojednane życie. Zapach ziemi i mleczny pył księżycowy budują cudne, o lukach kwiatów pałace nocy...
– A dwoista twarz człowieka zagląda mi w oczy – swoją zgryzotą – konieczności bytu.
I