Spadkobierca skarbów ojcowskich - Aleksander Szczęsny - ebook

Spadkobierca skarbów ojcowskich ebook

Aleksander Szczęsny

0,0

Opis

Zbiór baśni pióra znakomitego, chociaż niszczonego przez krytykę literacką autora, tworzącego krótko, zmarłego przedwcześnie, który nie został przyjęty do grona podziwianych, o których także dziś się już nie pamięta. Niniejszy zbiór opowieści dla dzieci zawiera baśnie: „Henryk z Góry”, „Litość nagrodzona”, „Chora mateczka”, „O królewiczu, pastuszku i gniazdku”, „Zniszczony obraz”, „Trzy mądre rady”. Te baśnie naprawdę warto przeczytać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 57

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Aleksander Szczęsny

 

 

 

 

Spadkobierca skarbów ojcowskich

 

 

 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

Tekst wg edycji z roku 1908.

Zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Armoryka

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

ISBN 978-83-7639-

Henryk z Góry

opowiadanie dla młodzieży

na tle przeszłości.

I.

Któreż dziecko nie zapytuje, skąd pochodzi choinka, któreż nie myśli o tych pięknych lasach iglastych, gdzie ona rośnie, kiedy zbliża się Boże Narodzenie, wszystkie drzewa straciły już dawno swoje liście, a tylko choinka i nieliczne inne drzewa iglaste zachowują swoją zieloną szatę. Dziecko, rozradowane świętami, myśli, że sama ziemia, na której boże drzewko rośnie, jest tajemnicza i święta. I dziecko wypytuje, wypytuje o wszystkie baśnie, gdzie jest mowa o drzewkach bożych, o takich drzewkach, które rosły kiedyś w głębi zamkowych podwórców, gdy na górach były wspaniałe i groźne zamki, a zbrojni rycerze wyjeżdżali z nich na łowy lub na wojny w kraje dalekie.

I gdy coraz bardziej zbliża się czas Narodzin Bożych, gdy wieczory są coraz dłuższe i gdy coraz silniej bije dzieciom serce z ciekawości do niespodzianek świątecznych – coraz częściej wypytują się one wtedy o baśnie, opowieści i klechdy, które mają swoje mieszkania w lesie, wysoko na szczytach ogromnych choinek. Bardzo prędko zbiega dzieciom czas przy takich opowiadaniach. A gdzież w naszym kraju rodzinnym jest takie miejsce, gdzieby nie było bożych drzewek i gdzieby nie opowiadały o przeszłości stare zamki, wielkie lasy, lub duże jeziora? Na brzegach rzek, na wzgórzach i na skałach wszędzie są miejsca, do których przywiązane są piękne miejscowe podania i gdzie rzeczywiście wymowny bajarz zawsze znajdzie chętnych słuchaczy, szczególniej wśród dzieci, gdy na dworze śnieg pada i wiatr hula po świecie.

Wiem to z własnego doświadczenia, bo gdym jeszcze był dzieciakiem, to sam robiłem cudowne odkrycia wśród murów mojej okolicznej ruiny zamkowej, zaglądałem w głąb zawalonych piwnic, które lud nazywał mieszkaniem diabła, lub też roiłem sobie opowiadania o ogromnych wężach, które zamieszkiwały smocze jamy, a ponieważ wiem, że dzieci chętnie przysłuchują się starym ojczystym podaniom i baśniom, że pomimo wielu nowych rzeczy, nie zapominają o starych historiach swojego kraju, dlatego to chętnie zabieram się do opowiedzenia dawnej historji, jaka się działa w stronach mojego dzieciństwa, w miejscu, skąd miałem jako malec moje radosne boże drzewka.

Drzewka te rosły na górze zamkowej między murami i zwaliskami kamieni, na które gdy się stąpnęło, to dźwięczały, jakby pod nimi były lochy ogromne, a starzy ludzie mówili, że w lochach tych zakopane było bardzo dawne wino, tak dawne, że beczki się rozpadły i wino trzymało się we własnej skorupce gęste jak oliwa. I mówili ludzie, że kto się tego wina napije, to, jeśli był stary, twarz jego okrasi młodzieńczy rumieniec, i raz jeszcze swoją młodość przeżyje. A gdy zapytywano, skąd to było wiadome, i kto widział wino we własnej skorupce, to wtedy się słyszało, że bardzo dawno przychodził do wsi staromodnie ubrany człowieczek w bucie jednym czerwonym a drugim żółtym i ten ludziom opowiadał o winie i piwnicach.

W stronie mojego dzieciństwa prawie do stóp góry zamkowej dochodziła dawniej wieś, leżąca w dolinie, a znacznie dalej znajdowało się miasto, którego nazwisko nie dochowało się już w powieści. U stóp góry zamkowej, w kilkadziesiąt lat po najazdach szwedzkich, stał mały domek, pierwszy z wioski, w którym mieszkał owczarz Maciej, z jedyną córeczką Elżbietą. Domek był jednym z niewielu jakie ocalały pośród ciągłych wojen i zamieszek, gdy to dzisiaj Szwedzi, jutro znów Węgrzy, przeciągając przez wioskę, niszczyli ostatni dobytek włościan. Biedny ludek ciągle był rozpędzany jak stado owiec przez wilków. Owczarz Maciej pamiętał, jak przerażony, rad był, że uchodził z życiem do lasu. Stamtąd widział on płonące naokoło wsie i aż do jego uszu dochodził krzyk nieszczęśliwych ludzi, którzy się zostali we wsi, by cośkolwiek ze swego dobytku uratować. Co prawda próżne to były chęci. Mogli się wieśniacy przy rabunku zostać lub też odejść, gdyż i tak ich obecność nie przeszkadzała zabraniu ostatniego barana lub kury.

Po takich rabunkach cóż mogło ludzi utrzymać, na ich zniszczonej ziemi. Na odbudowanie się nie było czasu ani pieniędzy, na zasiewy nie zostało się ani garści ziarna, to też wiciu ojców rodziny brało kije wędrowne w ręce i wychodzili ze swojej wsi rodzinnej na wędrówkę szukać miejsc mniej przez, wojnę nawiedzonych. Dzieci zostawały się na łasce losu, synowie zaciągali się do szeregów walczących i gdy przychodził wreszcie gorąco upragniony pokój, w wiosce znajdowała się najwyżej trzecia część poprzedniej ludności.

Owczarz Maciej, bardzo przywiązany do swej wsi, doskonale ukrywał się w czasie tych niepokojów w lesie i gdy wróciły czasy spokojne i odezwały się znów dzwony wioskowe, wrócił do wsi z powrotem ze swoją córką i wziąwszy sobie do pomocy wyrostka, zaczął jak mógł gospodarzyć i hodować owce, które mu ocalały.

W miarę jak powiększało się stado, powiększał się i dobrobyt w domku i gdy córka Macieja, Elżbieta, tak już podrosła, że mogła się zająć gospodarstwem; domowym, wtedy było Maciejowi zupełnie dobrze w małym domku swoich rodziców, czy to na górze u źródła w zaroślach dzikich róż, między którymi rosły poziomki a jeszcze lepiej wśród murów zamkowych, skąd widać było szeroki widnokrąg, aż do mglistych łańcuchów gór.

Gdy kto chciałby się teraz dostać do źródła na wzgórzu, musiałby iść ścieżką między uprawnymi polami, lecz wtenczas było to zbyteczne. Gęste krzaki i chwasty zarastały całą górę, las szerokimi pasami rozchodził się ze wzgórza i otaczał naokoło wioskę i tylko gdzieniegdzie widać było płaszczyzny zamieszkałych miejsc w dolinie, a między zaroślami i lasem znajdowały się na nizinach łąki.

Najlepiej lubił owczarz Maciej paść swoje stado na górze zamkowej, skąd widział i wioskę i daleki obszar kraju rodzinnego. Gdy się tam kiedyś znajdował w gorący dzień i spoglądał na okolicę, zalaną blaskiem słonecznym, a jaskółki wesoło latały nad jego głową, wyszedł z lasu i zbliżył się do niego jakiś nieznajomy i zaczął się wypytywać go o górę i o jej przeszłość i prosił o opowiedzenie wszystkiego, co tylko Maciej o tym wiedział. Nieznajomy kiwał przytem głową, jakby to wszystko znal już dawno, a tylko chciał sprawdzić słowa pasterza.

Tak czynił to ten człowiek całemi dniami, nawet tygodniami, aż wreszcie pasterz znużył się opowiadaniem, gdyż już mu zabrakło wątku. Lecz nieznajomy był niestrudzony, prosił on Macieja o dalsze opowiadania jak dziecko prosi czasem matkę o często powtarzaną bajkę. A gdy Elżbieta przynosiła ojcu obiad, wypytywał się i jej, i z jej ust opowiadania o górze zamkowej zdawały się nieznajomemu jeszcze bardziej zajmującemi.

Tak przeszły całe miesiące, aż kiedyś zapytał się Maciej:

– Ale skąd wy panie pochodzicie i gdzie chcecie się ztąd udać?

– Jestem znikąd i nigdzie się nie oddalę – odrzekł nieznajomy. – Chcę się tutaj zostać dopóki mi życia starczy, zbuduję sobie na górze zamkowej chatkę i będę żył z tego co w lesie rośnie, a gdy zapragnę chleba, to udam się do wsi i przyniosę sobie zapas żywności.

Maciej wstrząsnął na to głową i odrzekł; – tak, jest to możliwe dopóki w lesie są poziomki, dopóki skowronki śpiewają i w trzosie są pieniądze, lecz gdy to wszystko się wyczerpie i zima przyjdzie cóż będzie wtedy?

– Mam i na to radę – odrzekł nieznajomy – wtedy zamieszkam we wsi i codzień będę chodził na moją górę, dlatego że moją jest ta góra i zdaleka do niej przyszedłem.

Maciej