Kumulacja - Stach Szulist - ebook
NOWOŚĆ

Kumulacja ebook

Stach Szulist

5,0

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Dwie starsze panie. Czy jedyne, co im odpowiada, to picie herbatki i rozwiązanie problemu problemów? Ależ skąd. Pełna osobliwość, szalone zdarzenie powraca. Tajemnice wyjścia na szczękę, a przypadki się niebezpiecznie kumulują, doprowadzając do… No właśnie: do czego?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Inkluzja

Nie oderwiesz się od lektury

Do zajrzenia we wnętrze tej skromnie wyglądającej książki skłoniła mnie jedna z wcześniejszych powieści autora. To z kolei skłaniało do przekonania, iż tym razem będzie podobnie pod względem klimatu i sposobu narracji. I to jest pierwsze zaskoczenie. Dodatkowo podsycone faktem, że opowieść o dwóch paniach po osiemdziesiątce jest po części opowieścią o parze lesbijek. Może nie powinno to dziwić, ale ten temat w prozie jest raczej niespotykany. Jeśli już pojawiają się homoseksualni bohaterowie, to najczęściej młodzi, bądź sędziwi młodość wspominający. Wprawdzie nie ma tu epatowania zauroczeniami, seksem i infantylizmami, za to jest wiele przekazu między wierszami, niedopowiedzeniami, czasem kąśliwościami, ale jedno nie ulega wątpliwości, Natasza i Karin (imię nieprzypadkowe, bo mające związek z legendarna Karin Stanek, przeuroczy wątek w tej opowieści) żyć bez siebie nie potrafią, aczkolwiek chwilami stwarzają wrażenie obojętnych wobec siebie, czasem wręcz wrogich. Podobno tak już bywa w...
00



STACH SZULIST

KUMULACJA

Olsztyn 2025

Redakcja

Elżbieta Kuszmider

Korekta

Anna Witkowska

Projekt okładki

Zofia Stybor

Skład

Seqoja

Druk i oprawa

Bookpress.eu

Copyright © by Stanisław Szulist 2025

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Seqoja 2025

ISBN: 978-83-67935-33-3

Wydawnictwo Seqoja

ul. Żołnierska 11B/20, 10-558 Olsztyn

tel. 534 834 852

e-mail: [email protected]

www.seqojawydawnictwo.pl

Olsztyn 2025

wydanie I

I

Z odmętów nocnych przestworzy poczęły dochodzić złowieszcze szepty. Jakby odzywały się jakieś siły nadprzyrodzone, może nieczyste. Na pewno nie boskie, bo zbyt brudne i paskudne. Raczej z piekła rodem, z samego dna piekielnych czeluści wysłane, by z wolna dotrzeć do łóżka, jej łóżka, i ociekającymi krwią rękami zacząć dotykać pościeli, jęcząc przy tym coraz boleśniej. Jakby błagając o litość albo prosząc o wybaczenie. Lub jeszcze inaczej: jakby jej, śpiącej coraz bardziej niespokojnie, zalecając prośby o wybaczenie i modlitwy. Nie mogła się wyrwać z ich niewidzialnych, choć wyczuwalnych objęć. Nie zostawiały krwawych plam na pościeli, za to coraz głębiej wbijały pazury w duszę, rozszarpując jej spokój; aż z krzykiem musiała się zerwać z pościeli, zlana cuchnącym potem, z gardłem ściśniętym tak, że nie mogła wydać z siebie najcichszego dźwięku. Z ulgą skierowała wdzięczny wzrok ku niebiosom, jakby dziękując za dar ocalenia, i dochodziła powoli do siebie.

Tylko dlatego, że – na szczęście – zadzwonił telefon, którego zupełnie się o tej porze dnia nie spodziewała. Lecz z uwagi na senne okoliczności dziękowała losowi, że akurat komuś zachciało się do niej zadzwonić, niechby nawet z najgłupszą wiadomością. Gdy się dowiedziała, w czym rzecz, poczuła się zaniepokojona.

– Nic wcześniej nie mówiłaś – oświadczyła z wyczuwalnym lękiem, nerwowo ściskając telefon w dłoni.

– Właśnie to czynię – odparła Nora.

– Nie jestem przygotowana.

– Nie jesteś? – Zdziwione pytanie.

– Przepraszam, nie jesteśmy.

– Już się wystraszyłam, że z Karin jest coś nie tak.

– Ma się lepiej niż kiedykolwiek.

– A ty? – spytała Nora, bo w tonie wypowiedzi Nataszy dosłuchała się wyraźnej uszczypliwości, oznaki nie najlepszych relacji między staruszkami.

– Coraz gorzej.

– Czyli wszystko po staremu.

– Tak konkretnie to w jakim celu chcesz przyjechać?

W pytaniu Nataszy można było wyczuć rodzący się z każdą sekundą niepokój, a zarazem lekką irytację wywołaną wcześniejszą insynuacją Nory – aczkolwiek ledwie czytelną.

– Czy to ma jakieś znaczenie?

– Niby nie, ale wiesz.

– Nie wiem.

– Tak dawno cię u nas nie było, że nawet pomyślałam…

Nora wtargnęła w jej wypowiedź.

– Znowu tylko o sobie.

– Znasz mnie i powinnaś wiedzieć, że inaczej nie będzie. Od dziecka zawsze musiałam mieć w życiu wszystko poukładane. Nawet bieliznę i pościel w szafach czy komodach.

– Słowem, wciąż jesteś pancerną Nataszą?

– Nie drwij. – Łączących się z czołgami czy inną bronią pancerną uwag na swój temat nie znosiła z równą intensywnością co zapachu kiszonej kapusty, chociaż tę ostatnią chętnie jadła w postaci dobrze przyprawionej surówki.

– Nie drwię. – Nora szybko zmieniła temat. – Dla ścisłości, będę jutro mniej więcej o szesnastej. Najwyżej mogę się kilkanaście minut spóźnić.

– Dlaczego?

– Korki. Mówi ci to coś?

– Nic, bo u nas czegoś takiego nie ma. – Wiele wysiłku duchowego kosztowało ją powstrzymanie się od wybuchu złości; nie znosiła odpowiadania pytaniem na pytanie.

– Zdążyłam zapomnieć.

– Nic dziwnego. Tak dawno cię tu nie było.

– Doskonale wiesz, z jakiego powodu.

– Nie zaczynaj. Nie mam zamiaru wracać do tego, co i tak w rezultacie okazało się dla ciebie najlepszym wyjściem.

– Właśnie dlatego chcę przyjechać i raz na zawsze pewne rzeczy wyjaśnić.

– Twoja wola. Chociaż tego się od lat najbardziej obawiałam.

Natasza zamierzała się wyłączyć, ale wciąż coś jeszcze jej na to nie pozwalało, jakaś nieokreślona siła. Może to, że od chwili wyjazdu Nory dręczyły ją wyrzuty sumienia?

– Na moje szczęście.

W głosie Nory Natasza wyczuła zadowolenie z faktu uwolnienia się od niej, ale i zapowiedź kłopotów.

– Nie prowokuj. – Po tych słowach nie miała już wątpliwości, że to przybycie może okazać się katastrofą równie wielką jak ta z zatytułowanej właśnie „Katastrofa” miniatury scenicznej Becketta, którą przed laty tak się zachłysnęła.

– A ty się rozłącz.

– W takim razie, kochanie, do zobaczenia.

Wyłączywszy telefon, westchnęła, jakby za moment miała zemdleć, i osunęła się na zabytkowy fotel, z pewnością pamiętający pierwszą połowę dwudziestego stulecia – burzliwe czasy jej matki. Matki, której linię życia przerwał najstraszniejszy kataklizm wojenny, kiedy sam już umierał.

Zatopiona w miękkości mebla nie zauważyła, że w półotwartych drzwiach stała Karin. Zgarbiona, z miną zdradzającą rozdrażnienie. Natasza nie potrafiła tylko się domyślić, czy to z powodu celowo podsłuchiwanej rozmowy, czy może z racji skoku ciśnienia. Odkąd pamiętała, Karin zawsze miała z tym problem. Z drugiej strony – jeśli usłyszała choćby fragmenty rozmowy dotyczącej przyjazdu Nory, to pewnie ciśnienie skoczyło jej jak szalone. Chrząknęła znacząco i głowa Nataszy natychmiast wychyliła się z zagłębienia fotela.

– Nie zauważyłam, kiedy się zjawiłaś.

– Przypadkiem przechodziłam.

– I przypadkiem podsłuchiwałam.

Natasza i tym razem nie potrafiła darować sobie uszczypliwości pod adresem Karin. Chociaż nigdy nie była w stanie sobie wytłumaczyć, skąd jej się to brało.

– Choćbym nawet nie chciała, to nie miałam innego wyjścia.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Nic ponad to, że jesteś głucha i wrzeszczysz do telefonu bez opamiętania.

– Ty za to jesteś zrzędliwa i w tej swojej zrzędliwości wstrętna.

– Kto dzwonił? – Karin postanowiła zmienić temat, bo rozmowa podążała w złą stronę.

– Nie twoja sprawa.

– Zatem przyjeżdża?

– Czyli wiesz, kto dzwonił? – Świadomość, że Karin wiedziała, a mimo to dociekała, podkręciła wściekłość Nataszy do maksymalnych wartości. Na szczęście niemierzalnych, pomyślała.

– Głupia nie jestem.

– Przyjeżdża – potwierdziła Natasza jakby od niechcenia.

– Sama?

– A niby z kim miałaby przyjechać?

– Może z tym swoim nowym nabytkiem?

– O nikim nie wspominała. Ostatecznie gdyby nawet, to w końcu jej wybór.

– Jak zawsze głupi.

– Nie według niej.

– To po co przyjeżdża?

– Ma prawo. W końcu to też jej dom.

– Stęskniła się czy chce znowu namieszać?

Natasza z trudem wstała z fotela i podeszła do okna.

– Dlaczego ty jej tak nienawidzisz?

– Powinnaś to wiedzieć lepiej ode mnie. Poza tym nie ma to nic wspólnego z nienawiścią. Czuję się obrażona przez tę smarkulę.

– Możliwe, ale ja umiem wybaczać. – Od razu poczuła w sobie coś w rodzaju wyższości intelektualnej nad Karin. Nie zamierzała jej jednak tego wyjawiać, bo z pewnością wywołałaby wojnę domową. Wprawdzie tylko na słowa i ciskane w siebie przedmioty, lecz zawsze pozostawiającą po sobie niesmak.

– W takim razie ja wyjeżdżam.

– Wiesz – podjęła refleksyjnie Natasza, mając przy tym stuprocentową pewność, że to tylko czcza gadanina – że to nawet dobry pomysł.

Uwaga Nataszy sprawiła, że Karin natychmiast się ożywiła. Każdy gest, drgnienie warg, poruszenie mięśni pod wysuszoną ze starości skórą twarzy zdradzały narastające zdenerwowanie.

– Niedoczekanie!

– Od razu wiedziałam, że na twoim słowie nie można polegać – mówiąc to, spodziewała się podnieść poziom złości Karin na wyżyny sprawiające jej niewytłumaczalną satysfakcję, co podświadomie pielęgnowała. Jednak z drugiej strony przejmowało ją to dziwnym uczuciem: sponiewierania samej siebie własnymi słowami.

– Przez te wszystkie lata mogłam się tego doskonale od ciebie nauczyć.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Tylko tyle, że przez lata mnie oszukiwałaś.

– Wiem. I było ci to na rękę.

– Co to znaczy?

– Tyle, że nie miałaś wyrzutów sumienia w kwestii oszukiwania mnie, moja droga. Słowem, obie nawzajem się oszukiwałyśmy.

– Mogłaś odejść. – Uwaga poczyniona przez Karin miała zranić Nataszę.

– Ty również.

– To mój dom – podkreśliła Karin z naciskiem.

– I mój.

– Po moich rodzicach.

– Ale dzięki moim rodzicom i mnie mogłaś w nim pozostać. Zresztą poszły na niego głównie moje pieniądze.

– Potrafisz być okrutna.

– Prowokujesz mnie. Gdyby nie wstawiennictwo mojego ojca u kogo trzeba, to roznieśliby cię na bagnetach. Jako tak zwane szwabskie nasienie. Dla nikogo nie mieli litości.

Natasza wiele razy obiecywała sobie nie wracać do tamtych powojennych zdarzeń dyktowanych czasem okrucieństwa i szerzącej się we wszystkie strony podłości ludzkiej, ale za każdym razem zło czające się na dnie myśli brało górę. Ze zgrozą stwierdzała, że im bardziej tonęła w starości, tym więcej złości się z niej sączyło, czasami były to całe strumienie złośliwości zalewające otoczenie. Często nie była w stanie nad tym zapanować i niekiedy przyprawiało ją to o dyskomfort wynikający ze zwykłego ludzkiego pragnienia bycia – zawsze i mimo wszystko – dobrą.

– Dzieckiem byłam – odparowała subtelnie, lecz na tyle znacząco, by rozmówczyni nie miała wątpliwości co do przemycanego między słowami usprawiedliwienia.

– To dla nich nie miało znaczenia – stwierdziła beznamiętnie Natasza.

– Nati, o czym my właściwie w tej chwili rozmawiamy?

Nagle obie zdały sobie sprawę, że toczyły bezprzedmiotową rozmowę o przeszłości, która poza nimi nikogo już nie interesuje. A w zasadzie pogrążały się w wymianie zdań wiodącej w najgorszym wypadku do kolejnej z kłótni, jakie od kilku, może nawet kilkunastu lat zdarzały im się przynajmniej raz w tygodniu, a nierzadko częściej. Za każdym razem po ostrej wymianie uszczypliwych pretensji zamykały się w swoich sypialniach i zastanawiały się, roniąc łzy, skąd im się to brało, że po prawie pięćdziesięciu latach wspólnego mieszkania potrafiły sprawiać tej drugiej tyle przykrości. Najgorsze, uzmysłowiła sobie nagle Karin, że żadna z nas nie miała nigdy dość odwagi, by poprosić o szczerą rozmowę przy szklance herbaty albo kieliszku nalewki jeżynowej z miętą – którą w młodości namiętnie pijały i całe lato nastawiały nowe gąsiory – by wyjaśnić sobie źródła nabrzmiewającego konfliktu, usunąć wszelkie zadry i żyć jak dawniej. Bowiem ich dawne życie, jak jeszcze kilkanaście lat temu wspominały, przypominało sielankę. Zatem skąd po latach tyle złośliwości? Lecz wszystko wskazywało na to, że i tego popołudnia, ze słońcem pięknie zachodzącym przy akompaniamencie poszumu brzóz, wymarzony cud w postaci pojednania dwóch starych kobiet nie nastąpi. Chociaż zdarzało się w ostatnich latach, nawet miesiącach, że potrafiły usiąść w niedzielę po obiedzie i powspominać stare, dobre czasy, a z tego wszystkiego pokusić się nawet o chwilę refleksji nad aktualnym stanem relacji między nimi. Tego popołudnia obie jednak były w takim stadium rozdrażnienia emocjonalnego, że nawet kolację każda postanowiła zjeść w swoim pokoju. Karin, pragnąc zasugerować Nataszy potrzebę stosowania diety – czy może po prostu oszczędnego trybu życia, bo według niej nie było potrzeby wydawania nie wiadomo jakich pieniędzy na jedzenie, które człowiek potem i tak wydali w postaci nawozu – zrobiła sobie kanapkę z twarożkiem będącym na granicy ważności i kubek czarnej kawy zbożowej. Natomiast Natasza nie bardzo wiedziała co chciałaby Karin swoim posiłkiem zamanifestować, jaką informację jej przesłać; od dawna uważała ją za zasklepioną, zamkniętą na wszelkie innowacje niereformowalną babę z minionej epoki. Przygotowała sobie w końcu trzy kanapki z tłustą wędliną, pomidorami, jajkiem sadzonym, do tego dużo soli i pieprzu, do popicia zaś słodkie kakao aż gęste z powodu ilości brązowego proszku i cukru trzcinowego – trzcinowego, bo pewna aptekarka powiedziała jej przed laty, że taki jest najzdrowszy – po czym z posiłkiem ustawionym na wielkiej tacy przedefilowała do swego pokoju, specjalnie zwalniając przed otwartymi drzwiami sypialni Karin. Wprawdzie tym razem obyło się bez czynionych pod nosem komentarzy (a bywały one czasem niewybredne, ocierające się o wulgaryzmy), jednak zdarzało się niejednokrotnie, iż potrafiły sobie wypominać, która więcej zjada, która w związku z tym powinna więcej wkładać do wspólnego budżetu, która dłużej oglądała seriale i głupie programy o gotowaniu, nie umiejąc upitrasić żadnej pokazywanej w nich potrawy. W takich sytuacjach potrafiły godzinami przerzucać się oskarżeniami zawierającymi liczne zniewagi. A rankiem, jakby nigdy nic, mówiły w kuchni „dzień dobry”, proponując sobie nawzajem kawę – kawusię z mleczkiem, z cukrem lub bez, taką, jaką każda lubiła – po czym rozdzielały między siebie zadania na cały dzień. Jednak po popołudniowej wymianie zdań spowodowanej zapowiedzianym przyjazdem Nory każda przysięgła w myślach, że nazajutrz nie odezwie się do drugiej – aż do skutku. Choć nie miały najmniejszego pojęcia, na czym ów skutek miałby polegać. Siedziały zatem w swoich pokojach. Karin oglądała jakiś niemiecki kanał z bawarskimi melodiami regionalnymi; uwielbiała patrzeć na podrygujących i jodłujących tyrolskich chłopców w krótkich spodniach z klapkami na wysokości rozporków. Natasza zaś na cały regulator włączała kanał rosyjski z muzyką ani popularną, ani ludową, stanowiącą konglomerat głosów Ludmiły Zykiny i Laimy Vaikule. Bywało, że ją samą to drażniło, lecz świadomość, że tylko w taki sposób może rozstroić system nerwowy Karin i doprowadzić ją do skrajnej rozpaczy, uśmierzała wszelkie wynikające z tego niedogodności. Tak samo było i tym razem. Natomiast Karinnie miała pojęcia, że w gruncie rzeczy tyrolskie i bawarskie pienia od czasu do czasu sprawiają Nataszy przyjemność nie mniejszą od białoruskich i ukraińskich pieśni ludowych zaaranżowanych w stylu dyskotekowym, chwilami przypominającym klimaty we­sela odbywającego się w wiejskiej remizie, gdzie wódka leje się strumieniami, a ludziom puszczają hamulce. Obrażone na siebie postanowiły w końcu powyłączać telewizory, po chwili zaś dla ukojenia poczytać książki. Niewiele z nich rozumiały, bo cały czas rozpamiętywały treść ostatniej rozmowy. Kilka minut przed pół­nocą obie wstały jak na komendę i jednocześnie pogasiły światła w sypialniach.

Spis treści

I

Punkty orientacyjne

Cover