Kroniki Światozbioru. Księżycowa Szarańcza - Krzysztof Piersa - ebook

Kroniki Światozbioru. Księżycowa Szarańcza ebook

Krzysztof Piersa

0,0

Opis

Księżycowa Szarańcza ogołaca z życia kolejne światy. Teraz w zasięgu ich szczęk znalazła się Sora, dom ludzi i bobrowatych stworzeń zwanych Mik-Makami. Krwiożercze insekty odpowiadają na płynące stamtąd tajemnicze wezwanie. Yonzi Chamarovitch wraz z cesarskim kapitanem Hajmirem Genzelmayerem wyruszają w podróż przez cały Światozbiór, by zdobyć części do budowy Kolosa - potężnej broni zdolnej pokonać chitynowych agresorów. Dla dobra rodzinnej planety muszą nauczyć się współpracy ponad dawnymi konfliktami. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem, okazuje się też, że wyobrażenia nie zawsze odpowiadają prawdzie, pomoc zaś może nadejść z całkiem nieoczekiwanej strony.  

 

 To powieść kultowa, a jednocześnie napływ świeżego powietrza do fantastyki. Krzysiek udowodnił, że można tworzyć opowieści bardziej lekkie, choć przecież nie infantylne. Warto wyruszyć w ten rejs, nawet po raz drugi. Arkady Saulski (Pisarz)

 

Niby każdy może wziąć na warsztat „Gwiezdne wojny” i napisać historię na podobną modłę. Ale nie każdy potrafi zrobić to, co udało się Piersie: stworzyć na tak oklepanym gruncie coś nowego i świeżego. A „Kroniki Światozbioru” właśnie takie są: zupełnie nowe i świeże, ze wspaniale wykreowanymi światami, problemami i bohaterami, za którymi chce się podążać nawet poza granice wszechświata.  Daniel Muniowski "Strefa Czytacza"

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 381

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

Przyszli do jej celi jak co dzień rano. Nowe eksperymenty były bolesne wcale nie mniej niż te poprzednie. Z wczoraj, przedwczoraj, z zeszłego tygodnia… A pokój badań budził ten sam co zawsze strach i nienawiść. Miał jednak także dobrą stronę – okno dachowe, przez które mogła zobaczyć błękitne niebo. Gdzieś tam, wiele metrów nad warstwami skał i błota, był świat pełen roślin, zwierząt, wiatru i słońca. Świat, którego nigdy nie było jej dane poznać. Świat, którego nienawidziła z całego serca.

Głosy w jej głowie brzmiały coraz wyraźniej. Nawoływali ją na wszystkich światach i księżycach. W końcu sama nauczyła się używać swojego głosu i odpowiedziała.

Usłyszeli ją. Królowa Roju została odnaleziona.

Teraz już nic ich nie powstrzyma

***

Światozbiór był zbiorem sześciu światów krążących wokół jednej gwiazdy. Twierdzono, że przynajmniej cztery z nich są zamieszkane: boski Alamal, błękitna Avelia, karmazynowa Restermarchia oraz zielona Sora. Amerliw i Bergul wciąż stanowiły tajemnice do zbadania dla odważnych marynarzy.

Na samej Sorze żyły dwa zupełnie różne ludy: wysocy i silni ludzie oraz niskie, lecz pomysłowe Mik-Maki.

Mik-Maki przez wiele lat służyły jako tania siła robocza oraz pożywienie dla znacznie potężniejszych ludzi i pomimo wielu prób buntów ich los nie ulegał poprawie. Bobrowaci, bo tak również nazywano te stworzenia, miały jednak smykałkę do majsterkowania. Nieustannie wymyślały i konstruowały nowe maszyny polepszające byt ich panów. W końcu wynalazki te stały się kartą przetargową w politycznych zmaganiach baronów i królów, którzy dostrzegli, że dzięki nim mogą przejąć władzę na całej Sorze.

Idea ta trafiła na podatny grunt, co doprowadziło do powstania zwanego „Rewoltą Mik-Maków” – bobrowaci konstruktorzy w koalicji z baronami mającymi zapędy niepodległościowe wszczęli bunt przeciwko tyranii dawnych władców. W konsekwencji wojny domowej na politycznej mapie planety zaistniały trzy państwa: Cesarstwo Soryjskie, Przymierze Zjednoczonej Sory, a także Federacja Wolnych Księstw, w której ludzie i Mik-Maki żyli w zgodzie na równych warunkach.

W tym samym czasie Sorę zaczęły nękać ataki Księżycowej Szarańczy, krwiożerczych bestii zamieszkujących księżyce Światozbioru, których wyłącznym celem było pożeranie wszelkiego życia. Po ogołoceniu swoich macierzystych ciał niebieskich koszmary z kosmicznej pustki ruszyły na poszukiwanie nowych żerowisk. Dysponujące gwiezdnymi barkami ludy Avelii i Restermarchii okazały się jednak zbyt trudnym dla nich przeciwnikiem. Chitynowy cień padł więc na Sorę.

Początkowo Szarańcza atakowała niewielkimi chmarami, niczym drapieżnik sprawdzający przyszłą ofiarę chwilę przed ostatecznym atakiem. Najczęstsze miejsce ataków stanowiły ziemie Cesarstwa. Dziesiątki rycerzy zginęło w lasach podczas potwornych polowań, niejedna wioska padła ofiarą insektów wielkości konia. Wyposażona w mik-maczą broń palną i artylerię Federacja Wolnych Księstw bez problemu odpierała kolejne ataki na swoich ziemiach, tym samym umacniając swoją pozycję i zachęcając kolejne księstwa do koalicji.

Punktem zwrotnym „Chitynowych Wojen” okazała się bitwa na Wierzbowych Polach, gdzie zastępy zbrojnych rycerzy zwarły się w morderczym boju z ogromnym rojem. Choć pełni odwagi, ponosili ogromne straty. Miecze nie były w stanie przebić grubej chityny istot bez lęku szarżujących na wroga. Dla dowódców stawało się jasne, że mogą być świadkami końca znanego im świata.

Wtedy jednak na polu walki pojawiła się ogromna maszyna. Przypominający człowieka gigant z drewna, stali i sznura ruszył na pole bitwy, depcząc swymi ogromnymi stopami setki trutni jednocześnie. Dziesiątki wystrzelonych grotów przebijały egzoszkielety. Języki ognia niczym smoczy oddech zionęły wprost z dłoni kolosa, spopielając kosmiczne szkodniki. Nawet gdy trutnie oblazły maszynę niczym mrówki, ta wciąż siała śmierć i zniszczenie. Nikt nie wiedział, skąd wziął się ten mechaniczny gigant, kiedy jednak pierwsze eksplozje wstrząsnęły jego kadłubem, ludzie których opanował już strach i zwątpienie, ponownie włączyli się do starcia. Niestety, na skutek obrażeń Kolos runął na ziemię i spłonął na truchłach tysięcy pokonanych wrogów. Nikt nie miał wątpliwości, że to właśnie ta maszyna i jej pilot doprowadzili do zwycięstwa w bitwie na Wierzbowych Polach.

Zanim jednak zaczęto opłakiwać bohaterskiego nieznajomego, ogromne zdziwienie ogarnęło zgromadzonych żołnierzy – oto z wciąż płonącego wraku wygrzebał się mały wąsaty bóbr w przypalonym nakryciu głowy. Nazywał się Yonzi Chamarovitch i miał dla Cesarza Sory niezwykłą propozycję.

Rozdział 1

Bohater bitwy na Wierzbowych Polach

Do licha, człowiek! Jest sześć światów i sześć księżyców!

Jak na Sorze kogoś mamy, to tam też ktoś mieszka, nie?!

Admirał Vermoni Verganza o podróżach między światami

A więc postanowione! – podsumował cesarz Alfons VI, uderzając upierścienioną dłonią w stół. – Jeden kolos na początek. Sto tysięcy sorinów wynagrodzenia za budowę. Pokrywam koszt transportu i materiałów.

– Z tym będzie pewien problem, jaśnie cesarzu – odpowiedział z drugiego końca stołu Mik-Mak, niewielki stworek sięgający człowiekowi do uda. Krótkie brązowe futerko oraz małe łapki upodobniały go do bobra, natomiast płaski pyszczek z równo przystrzyżonymi wąsiskami i brak łopatowatego ogona zdecydowanie od tego zwierzaka odróżniały. No i na dodatek był ubrany – miał na sobie fioletową kamizelkę, jego głowę zaś zdobił melonik. Stał na krześle i krzyczał, bowiem stół znacznie przekraczał odpowiednie dla niego gabaryty. – Obawiam się, że nie posiadacie odpowiedniego sprzętu do wyrobu moich maszyn.

– To znaczy? – zdziwił się cesarz.

– Jak by to powiedzieć… Kolosa buduje się z drewna i metalu. Biorąc pod uwagę, że maszyna jest monstrualnych wręcz rozmiarów, potrzebuję na jej budowę naprawdę konkretnych zasobów. Niestety cesarskie wydobycie odbywa się w zbyt prymitywny sposób, żeby sprostać naszym wymaganiom.

– Jeśli jesteśmy tacy ciemni, to jak w takim razie zbudowałeś swoje mechaniczne ustrojstwo? Nie wierzę, że Wolne Księstwa mają aż takie wydobycie rudy żelaza. Czyżbyś współpracował z Przymierzem? – burknął cesarz, mając na myśli sąsiadujące królestwo, wyraźnie urażony słowem „prymitywny”.

– W żadnym wypadku! – odpowiedział Mik-Mak. – Handlujemy z Avelią. Ich pojedyncza kopalnia miesięcznie wydobywa więcej rudy niż cała Sora rocznie. Przylatują do nas barki po brzegi wypełnione żelazem.

– Z Avelią? – Cesarz zdziwił się, słysząc nazwę sąsiadującego świata, o którym prawie nic nie wiedział. Mik-Mak nie zamierzał jednak rozpoczynać dyskusji na temat handlu i podróży w Światozbiorze.

– Muszę polecieć na Avelię i dobić targu z kopalnią. Moje miasto Gawen współpracuje z nią od wielu lat. Avelijczyków nie obchodzi jednak soryjska waluta, o wiele bardziej cenią złoto. Cesarstwo winno przygotować przynajmniej dwie skrzynie czystego kruszcu, a ja wrócę z żelazem i zbuduję wielkie maszyny. Znam jeden statek i dobrego przewoźnika wykonującego podobne zlecenia. Cesarz musi tylko zapłacić za jego usługi.

– Czy czegoś jeszcze życzy sobie nasz gość?

– Zasadniczo jest jedna kwestia, którą powinieneś mieć na uwadze, cesarzu – zaczął Mik-Mak. – Pamiętaj, proszę, że zbudowałem już kolejnego kolosa. Kilka zaufanych osób wie, gdzie on się znajduje i jak go obsługiwać. Nie chciałbym, żeby Cesarstwo zmusiło nas do jego użycia – powiedział bardzo powoli, ważąc każde słowo.

– Chyba nie spodziewacie się zdrady ze strony ludzi?! – Cesarz teatralnie uniósł ręce do góry, wyrażając święte oburzenie.

– Przez wzgląd na historię… trzeba ostrożnie podchodzić do sytuacji – odpowiedział Mik-Mak. – Chcę pomóc Cesarstwu, ponieważ Księżycowa Szarańcza jest wrogiem życia na całej Sorze, wrogiem zarówno ludzi, jak i Mik-Maków. To, że akurat tamtego dnia wraz ze swoim kolosem znajdowałem się na Wierzbowych Polach, było prawdziwym cudem, a te nie zdarzają się za często. Wszyscy potrzebujemy lepszej broni do walki z najeźdźcą, a nie sobą nawzajem.

Cesarz odchrząknął nerwowo i na znak zawartego porozumienia wzniósł kielich z winem.

– Za sojusz między Cesarstwem Soryjskim i Federacją Wolnych Księstw, szanowny… Yonzi Chamarovitch, jeśli dobrze wymówiłem nazwisko?

– Bezbłędnie, Wasza Cesarska Mość. Oby to był początek wielopokoleniowej współpracy.

– Oby, panie Chamarovitch. Nie wolno nam dopuścić do kolejnego takiego starcia jak to na Wierzbowych Polach. Przecież nie możemy liczyć na to, że zawsze przyjdzie nam pan z pomocą.

– Mik-Maki zawsze przychodzą z pomocą, cesarzu. Nie odmawiamy jej… swoim przyjaciołom.

Po tych słowach, podpisaniu kilku dokumentów i opróżnieniu kanki wina dyplomatycznej kurtuazji wreszcie stało się zadość. Niewielki Mik-Mak skłonił się trzykrotnie cesarzowi i opuścił salę.

Wędrowanie po ludzkich zamkach stanowiło dla Yonziego prawdziwą katorgę ze względu na ich wielkość. Odczuwał wdzięczność, że spotkanie zostało umówione w Segenburgu, a nie w stolicy imperium, Herzenstadt, gdzie wszystko było jeszcze większe. Kilkukrotnie musiał zatrzymać się na odpoczynek. Gdy zjawił się na zamku, zaoferowano mu rykszę, którą wożono szlacheckie niemowlęta, Yonzi uznał to jednak za obelgę dla jego i tak już poniżanej rasy. Obiecał sobie, że opuszczając zamek, pokona całą drogę na łapkach. Wszak to, że jest niższy, nie oznacza, że jest od ludzi gorszy.

Wiele godzin później udało mu się dotrzeć do gościnnej części pałacu. Doradcy cesarza złośliwie wybrali mu pokój na szczycie wieży, upierając się, że są to pokoje dla najwyższych gości. Wykończony Yonzi miał przed sobą wybór: wielogodzinną wspinaczkę po schodach, których każdy stopień niemal dorównywał mu wysokością, lub poproszenie strażnika, by ten wniósł go na górę jak ludzkiego berbecia. Obolałe nogi zwyciężyły w dyskusji z dumą.

W pokoju wielkości składziku na węgiel czekał już na Yonziego inny Mik-Mak. Miał dłuższe siwiejące futro zaczesane do tyłu i pokaźne wąsy, spod których wyłaniała się pykająca fajka. Ubrany był w żółtą szatę charakterystyczną dla cesarskiej służby.

Mezmer Tornov.

– Jak rozumiem, pertraktacje się udały? – zaczął Mezmer.

– Nie jest to pańska sprawa – burknął Yonzi. Nie pałał przesadną sympatią do Mezmera. Mik-Maki w ogóle nie przepadały za inżynierami współpracującymi z ludźmi, a ten mieszkał na dworze królewskim i od wielu lat modernizował cesarskie wojsko. Dawno temu pomysły takich jak on posłużyły ludziom do zwalczania Mik-Maków, gdy te rozpoczęły rewoltę niepodległościową. Wszak tylko Mik-Mak wie, jak pokonać innego Mik-Maka. Yonzi miał nadzieję, że historia potraktuje jego samego inaczej. Nie uważał się za zdrajcę i sprzedawczyka. Chciał pokoju pomiędzy ich ludami. Tylko i wyłącznie.

– Oczywiście, dyplomato. Wszystko, czego sobie zażyczy bohater bitwy na Wierzbowych Polach – zakpił Mezmer, na co Yonzi nie miał zamiaru odpowiadać.

Tornov był zazdrosny. Nie mógł znieść, że innemu Mik-Makowi udzielono audiencji u cesarza. Że jego pobratymiec zbudował coś TAK niezwykłego, godnego uwagi władcy.

Gdy nieproszony gość opuścił wreszcie pokój, Yonzi położył się na specjalnie przygotowanym dla niego posłaniu. Niestety, okrągły materac leżący na podłodze aż nadto kojarzył mu się z psim legowiskiem.

***

Alfons VI, władca Cesarstwa Soryjskiego, przeżywał jedną z najgorszych nocy w swoim półwiecznym panowaniu. Nie pomogła wizyta w sali cesarskich nałożnic ani trzecia opróżniona kanka wina. Krążył wściekle po jednej z prywatnych komnat. Porozwieszane na ścianach gobeliny przedstawiające najważniejsze bitwy w dziejach Cesarstwa wyłaniały się z mroku rozświetlanego tuzinem świec.

Świec!

Gryzonie budowały maszyny dorównujące wielkością wieży, w której umieścił dyplomatę, a ludzie nadal używali mieczy i kusz. Całe nowocześniejsze wyposażenie, w tym armaty, zawdzięczali futrzastym. Kiedy między ludźmi i Mik-Makami pojawiła się tak wielka przepaść? Dobrze wiedział, że bez nich nie poradziliby sobie z Księżycową Szarańczą w bitwie na Wierzbowych Polach, gdzie zleciały się dziesiątki tysięcy intruzów. Był tam ten cały Yonzi Chamarovitch. Ocalił jego wojsko, jego poddanych. Może nawet cały region. Do licha, nigdy wcześniej nie walczyli z taką chmarą, może właśnie teraz odpieraliby ataki tych szkaradzieństw tutaj? Może broniliby się już w stolicy? Ten Yonzi Chamarovitch, mały, przeklęty Mik-Mak w maszynie, którą zbudował, sam jeden ocalił Cesarstwo.

„Mój dziadek jadał Mik-Maki w każdą pełnię. Chyba nadal mamy gdzieś księgi kucharskie z przepisami”, pomyślał cesarz. „A teraz muszę z nimi pertraktować. HA! PERTRAKTOWAĆ! W ciągu mniej niż stu lat tak się zmienili? Ludzie hodowali Mik-Maki w klatkach, przy świniach i krowach. Zwykłe bydło umiejące trzymać młotek. A to oni wymyślili broń palną. Odlali dla Cesarstwa pierwsze armaty i skonstruowali muszkiety. Gdyby nie ta przeklęta rewolta, wszystko byłoby po staremu. A dziś? Mik-Maki prowadzą regularny handel z… Avelią? Astrolodzy Cesarstwa nie mają pojęcia o królestwach i ludach żyjących poza Sorą, z wyjątkiem oczywiście Księżycowej Szarańczy, a Mik-Maki nie tylko zdążyły się porozumieć z Avelią, ale również podpisać traktat handlowy”.

Krążył po komnacie wzburzony, mrucząc pod nosem obelgi pod adresem bobrowatych. Nie miał wątpliwości, że jego wnuk Alfons VIII będzie musiał traktować Mik-Maki jak równe ludziom. A może nawet ktoś wywiesi nad Cesarstwem białą flagę? Może to ludzie będą żyć w chlewie, hodowani przez tych zapchlonych futrzaków jako siła robocza?! Gonitwę myśli przerwało mu pukanie do drzwi.

– Wejść! – rozkazał.

– Wasza Cesarska Mość chciał mnie widzieć? – Zza skrzypiących drzwi wychylił głowę wysoki mężczyzna z krótko przystrzyżonymi czarnymi włosami, ubrany w skórzaną tunikę. Na jego piersi lśniła złota tarcza gwardii honorowej. Kapitan Hajmir Genzelmayer, dowódca Czwartej Armii Cesarskiej, naoczny świadek bitwy na Wierzbowych Polach.

– Polecisz na Avelię razem z tym Mik-Makiem. Dowiesz się wszystkiego, co możliwe, o tym świecie i jego mieszkańcach. Weźmiesz też ze sobą oddział Maxwella. Niech infiltruje miasto tego gryzonia… Gawen, jeśli dobrze pamiętam. Twoim głównym zadaniem będzie jednak dowiedzieć się jak najwięcej od tego Yonziego Chamarovitcha. Jak budują te swoje maszyny? Może ma przy sobie jakieś plany albo schematy? – Cesarz wyliczał bez zająknięcia, jakby listę zadań przygotowywał od wielu godzin.

– Nasz podwładny gryzoń nic nie odkrył? – przerwał mu kapitan.

– Mezmer nigdy nic podobnego dla nas nie zbudował. Nie chciał albo nie potrafił. Tak czy inaczej, wydałem już rozkaz jego egzekucji. Nie potrzebuję rusznikarza, którego najlepszym pomysłem jest większa armata lub armata strzelająca kilkoma kulami naraz, podczas gdy inny gryzoń buduje w tym czasie stalowe golemy.

– Może to przypadek, Wasza Cesarska Mość?

– Przypadek?! – ryknął cesarz, ciskając kielichem o podłogę. – Budowanie maszyn tak wielkich, że las wygląda przy nich jak trzcina, to nie przypadek! Handel z ludem, o którego istnieniu nie mieliśmy do tej pory pojęcia, to też nie przypadek!

– Ale to tylko jeden gryzoń…

– Jeden gryzoń! A co, jak za tydzień przyjdzie tu kolejnych trzech? Myślisz, że tylko ten Chamarovitch jest konstruktorem?! Może w innym mieście budują latające zamki albo… albo bombę zdolną zniszczyć całą naszą piękną Sorę?! – wrzeszczał władca, krążąc po komnacie.

– Takie rzeczy nie są możliwe, Wasza Cesarska Mość. – Hajmir starał się zachować spokój, co tylko rozjuszało władcę Cesarstwa Soryjskiego.

– Czy mieściło się w twoim małym móżdżku, że zobaczysz kiedyś takie monstrum, jakie pojawiło się na Wierzbowych Polach?! Myślałeś o takiej machinie wojennej? Och, gdybym miał takiego kolosa, zdmuchnąłbym to przeklęte Przymierze z powierzchni ziemi, a ten goguś Konrad do końca życia czyściłby mi buty! Już nigdy nie martwiłbym się Księżycową Szarańczą! Federacja Wolnych Księstw znów należałaby do Cesarstwa! Wyobraź sobie calutką Sorę pod jednym sztandarem! Naszym sztandarem!

– Mik-Maki tak łatwo nie zechcą z nami współpracować. Nadal pamiętają rewoltę, a takich jak Mezmer nie ma zbyt wielu.

– Gdy tylko Yonzi Chamarovitch zbuduje dla mnie pierwsze maszyny, każę go stracić, a wraz z nim każdego gryzoniowatego inżyniera, jaki jeszcze oddycha!

***

Następnego ranka Yonzi spotkał się z cesarzem przy śniadaniu. Biorąc pod uwagę, że nawet rodzina nie jadała z władcą, uznał to za dobry znak na drodze do pokoju. Żałował jedynie, że nie zabrał ze sobą eleganckiej marynarki. Nie był w stanie dosięgnąć natrysku w łazience jego komnaty, a żaden sługa nie miał zamiaru przynieść Mik-Makowi nawet miski z wodą. Yonzi od rana czuł wokół siebie odór psa. Niewiele mógł zrobić w tej sprawie, ale chociaż zaczesał przetłuszczone futro i spryskał się wodą perfumowaną.

Cesarz wyglądał olśniewająco! Yonziemu przyszło do głowy, że śpi on w surducie, rajstopach i pantoflach, może nawet w peruce i koronie, a insygniów władzy używa zamiast poduszki. Śniadaniowy stół był tak obficie zastawiony, że przeciętnemu Mik-Makowi zaserwowane tu specjały wystarczyłyby przynajmniej na tygodniową ucztę w gronie licznej rodziny.

Zasiedli do posiłku. Konwersacja pomiędzy kolejnymi kęsami kolejnych smakołyków dotyczyła zasad przeszłej współpracy. Cesarz nalegał, aby na wyprawę do Avelii wyruszył również kapitan Hajmir Genzelmayer. Yonzi nie wyraził sprzeciwu. Cesarz zażądał także obecności dziesięcioosobowej delegacji naukowców, twierdząc, iż będzie to dla nich niepowtarzalna okazja, by zapoznać się z najnowszymi odkryciami naukowców w Gawen.

– Nie jestem pewien, czy mogę podjąć taką decyzję samodzielnie. Nie mogę zmusić naszych konstruktorów do dzielenia się sekretami swojej mechanicznej sztuki. Nie mam również pewności, jak burmistrz zareaguje na taką dyplomatyczną samowolkę.

– Wiele dobrego słyszałem o Mik-Maczej gościnności – perorował cesarz, udając, że nie słyszy delikatnych protestów. – Z pewnością dziesiątka chłonnych umysłów nie będzie stanowiła problemu dla tak bogatej i życzliwej społeczności!

***

Kapitan Hajmir Genzelmayer nie był zachwycony swoim nowym przydziałem. Lata wiernej służby, podlizywania się oficerom i brania udziału w najniebezpieczniejszych misjach… A wszystko po to, by teraz robić za niańkę jakiegoś bobrowatego wynalazcy z soryjskiej łaski. Miał nadzieję na konkretny awans, przydział do straży przybocznej w Herzenstadt…

„Nie tak to powinno wyglądać”, westchnął otwierając drzwi od domu.

Bo w Segenburgu był jego dom. Być może nie ten oficjalny, niemniej dla niego bardzo ważny. A przede wszystkim wcale nie pusty. Jako oficer cesarski powinien czekać na okazję zawarcia intratnego małżeństwa, najlepiej z jakąś córką jakiegoś lorda albo innego możnego arystokraty. Takie propozycję posypią się, gdy tylko awansuje na pułkownika. Wtedy już powinien mieć piękną żonę z wyższych sfer, gustującą w teatrze, odnajdującą się wśród ludzi z tak zwanego towarzystwa, grającą na harfie i wiolonczeli. Wilga była zupełnym przeciwieństwem takiej damy.

– Już jestem – westchnął zmęczony, wchodząc do środka, a zapach gulaszu wieprzowego już rozpływał się na jego podniebieniu. – Jak pomyślę, że muszę zrezygnować z tego zapachu na najbliższe tygodnie, to mam ochotę zdezerterować. – Uśmiechnął się. – Nawet sąd wojenny byłby w stanie to zrozumieć.

– A więc jesteś ze mną wyłącznie z powodu obiadów? – rozległ się z kuchni ironiczny głos.

Wilga miała długie kasztanowe włosy, pełne biodra i cudowne oczy. Jej miękki głos topił wszelkie smutki, rodzące się w sercu Hajmira. Uważała go za tego jedynego i on również uważał ją za tę jedyną, najpiękniejszą w całym Cesarstwie. Niestety był również świadomy, że w jego sytuacji to zdecydowanie za mało.

– Tylko ślepiec wybrałby cię wyłącznie dla kuchni. Raczyć się twoją urodą, to najwspanialszy smakołyk – podszedł do niej, mocno obejmując w pasie i składając pocałunek na pełnych wargach.

Od miłosnych uniesień odciągnęła go inna, mniejsza nieco kobietka. Ośmioletnia Gertra. Przepiękna dziewczynka, o włosach równie długich i kasztanowych jak mama, lecz z zadziornym charakterem ojca.

– Tata znowu wyjeżdża? – pisnęła zasmucona, na co Hajmir natychmiast wziął ją na ręce. W takich chwilach zastanawiał się, czy wysoka pensja oficerska, zaszczyty i koneksje są warte zostawienia tego, co naprawdę się kocha. Czy zwykłe szczęśliwe życie z Wilgą i Gertrą nie byłoby lepsze?

– Muszę przypilnować jednego bobrowatego, ale potem robię sobie urlop. Słowo cesarskiego oficera!

Redakcja:

Joanna Czarkowska

Korekta:

Paweł Czarkowski

Projekt okładki:Oskar Gawłowski

Ilustracje:Sylwia „Okumu” Ostapiuk

Skad wersji elektronicznej:

Paweł Czarkowski

Wydanie I, Warszawa 2024

ISBN 978-83-66767-50-8

Copyright © by Krzysztof Piersa, 2022

Copyright © for all editions by Wydawnictwo Alegoria sp. z o.o., Warszawa 2022

Wydawnictwo Alegoria sp. z o.o.

Tel. 600 762 716

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwo-alegoria.pl