Kroniki Imperium Legendarnych Lachów. Mr. - Ok - Famus Paweł - ebook

Kroniki Imperium Legendarnych Lachów. Mr. - Ok ebook

Famus Paweł

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Nadciąga Mr.–Ok, na granicach Imperium Lachów pali się już kosmos.

To druga odsłona serii, kontynuacja space-opery Zło–To. Tak w pierwszym jak i w drugim przypadku tytuł ma dwa znaczenia, których nie da się rozszyfrować bez przeczytania treści książki. Kronika Imperium Legendarnych Lachów (KILL) opowiada o następstwach rozpoczętej dawno temu wojny galaktycznej. Mimo że kosmicznemu państwu, leżącemu w Ramieniu Oriona, nikt wprost wojny nie wypowiedział, to obce siły zwane Sprzymierzonymi otaczają go z trzech stron. Uporczywa obrona blokuje postępy wroga, jednak ten uczy się na błędach, choć są dla niego naprawdę kosztowne.

Pojawiają się też dwie nowe rasy, ich nastawienie jest diametralnie różne. Wyjaśnia to historia wojny przedstawiona przez awatara biblioteki Wedan. Zło czai się już nie tylko w przestrzeni zewnętrznej, ale coraz mocniej podnosi głowę wewnątrz państwa położonego w Ramieniu Oriona. Można stwierdzić, że Sprzymierzeni nie są najważniejszym problemem Imperatora. Nadciąga Mrok, ale jego nieogarnione przestrzenie rozświetlane są też przez światło nadziei. Nim jednak nadejdzie koniec tej opowieści będziemy musieli zmierzyć się i z Mrokiem, i z Falą Ognia, która nadejdzie.

Książka wydana przez Wydawnictwo DG, Hm... zajmuje się dystrybucją.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 464

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Literackie Białe Pióro Warszawa 2019

Copyright © by W. L. Białe Pióro & Paweł Famus Warszawa 2019

Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek Skład i łamanie: WLBP

Redakcja i korekta: Janusz Sigismund, Maja Szkolniak

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

03–562 Warszawa ul. Gajkowicza 5/63 www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: I, Warszawa 2019

Patroni:

Diabelskie Recenzje – blog

Z fascynacją o książkach – blog Recenzje Agi – blog

Warszawska Kulturalna

Druk i oprawa: Totem.com.pl

ISBN: 978-83-66004-32-0

Układ Kamieniec PodolskiZbiórka pobitej floty Ramienia Węgielnicy

W sztabie floty Ramienia Węgielnicy, za którą służyła miejscowa wieża obronna, panowała smętna atmosfera. Zebrali się tu wszyscy marszałkowie, admirałowie, zastępcy i szefowie poszczególnych sztabów. Niewielkie pomieszczenia wypełnione sporą liczbą ludzi i gwarem sprawiały wrażenie nerwowości, między innymi z powodu bieganiny kilku młodszych oficerów raportujących sytuację. Stacja nie była w pełni kompatybilna z systemami okrętów, spisano ją na straty w ciągu pierwszego okresu walki, nikt więc nie chciał przeinwestować. Prowizorycznie ustawione meble i sprzęty komputerowo-holograficzne zdawały się wszystkim zawadzać. Mająca odbyć się za pół godziny odprawa podtrzymywała, a nawet więcej – podnosiła atmosferę stresu. Kilkunastu analityków ciągle odbierało meldunki z kolejnych dowództw flot i poszczególnych okrętów. Zbierano dane potrzebne dla marszałka zjednoczonej floty Ramienia Węgielnicy. W niektórych przypadkach odprawiano ciężko uszkodzone okręty do stoczni w innych, sąsiadujących układach, a w sytuacjach najbardziej skomplikowanych wysyłano je aż do układu Modlin. Zdolność bojowa floty spadała niemiłosiernie i pomimo uratowania z pogromu trzech czwartych jednostek ostatecznie szacowano, iż pozostanie ich w układzie Kamieniec Podolski tylko połowa. Na szczęście, jeśli tak można powiedzieć, straty rozłożyły się niemal równomiernie i zachowano ciągłość manewrową, mniejsze odnotowano w lotniskowcach i superdraghonautach.

Szef obrony wieży siedział w swojej prowizorycznej kancelarii i oczekiwał na powrót dronów z układu Mokra. Termin przybycia bezzałogowych szpiegów właśnie się zbliżał. Na szczęście odsunęło się też widmo przybycia floty Sprzymierzonych, którzy mogliby przecież teraz wykończyć osłabioną flotę Imperium. Spoglądał więc teraz spod siwych włosów na holoekrany i bębnił palcami w stolik, dodając sobie nieco pewności siebie. Odstawił kubek z zimną już kawą i sięgnął po jeden z warkoczy serowych, które uwielbiał. Właśnie żuł pierwszy z nich, kiedy na holoekranie rozbłysnęła błękitnym kolorem informacja o pojawieniu się w systemie, na punkcie wyjścia z drugiego pieca, obiektu o nieznanych na razie parametrach. Kilka sekund oczekiwania na rozpoznanie jednostki wydawało się ciągnąć dzisiaj nad wyraz długo. To, co widział on, widzieli też analitycy i astronawigatorzy floty. Być może kapitanowie niektórych okrętów podnosili już alarmy bojowe. Nie mógł być tego pewien, ponieważ jego skanery nie mogły śledzić tak dużej liczby jednostek jednocześnie, a te, które widział, na razie nie zareagowały. Wyłapał tylko wzrost szumu informacyjnego. A więc flota przesyłała w tej chwili więcej informacji niż jeszcze przed chwilą. Wreszcie skanery potwierdziły powrót drona. Włączył holotelefon.

– Przechwycić wiadomość i skierować ją wiązką prosto na moje biurko i do wydziału analiz.

– Tak jest.

Holowyświetlacz komputera zaczął przyjmować wiadomości plik po pliku, lekko mrugając, co oznaczało, że spływających meldunków jest dużo i że są obszerne.

– Panie komendancie – odezwał się dyżurny. – Mamy zapytanie ze sztabu floty Ramienia Węgielnicy, dlaczego przejmujemy wiadomości i dlaczego pan blokuje przyjmowanie rozmów ze sztabu połączonych flot?

– Proszę w moim imieniu przypomnieć flocie, że to są nasze drony i nasza inicjatywa, a na pozostawionej planecie byli nasi ludzie. A, i jeszcze jedno: dostaną zapisy zaraz po tym, kiedy my je odczytamy – wyrecytował znaną formułkę komendant układu Janusz Bem.

– Tak jest, komendancie.

Dane były dziwne. Jak cała ta wielka wojna. Wrogie jednostki rozproszyły się na zewnętrznych rubieżach po płaszczyźnie ekliptycznej. Jeżeli któraś sonda miała pecha i trafiła na wrogą jednostkę, została doścignięta i zniszczona. Niektórym się udawało. Nagromadzenie floty Sprzymierzonych wokół tlenowej planety było zasadniczo znikome, jakby nie przygotowywali się do okupacji czy desantu. Najciekawsze zaś było to, że nigdzie nie znaleziono śladów owych ogromnych bąblowatych okrętów, tak trudnych do zniszczenia.

– Przekaż materiały flocie! – wydał rozkaz po czym dodał: – W całości. Za piętnaście minut chcę pobieżny raport działów statystyk i analiz oraz taktycznego i kosmograficznego.

– Tak jest, wykonuję!

Zamyślił się. Teraz trochę bezwiednie przeglądał resztę przesłanych dokumentów. Już w szkole oficerskiej, do której trafił jako zdolny żołnierz, otrzymał przydomek „Wyrachowany”. Potrafił bez problemu wyczuć lub przewidzieć, jak kto woli, posunięcia przeciwnika i całkowicie, bez skrupułów je wykorzystać. To z jego polecenia jeszcze przed atakiem na układ Kamieniec Podolski i Mokrą, a nawet przed oficjalnym ogłoszeniem stanu zagrożenia, skierowano do podległych jego jurysdykcji układów statki ewakuacyjne. Takie postępowanie spotkało się oczywiście z protestami osadników oraz z ciekawskimi zapytaniami wojska. Sztab floty Ramienia Węgielnicy pytał w całej serii korespondencji o podstawy takich działań. Bem przekazał wtedy odpowiedź, że i tak nie wiadomo, gdzie zaatakuje wróg, a nawet, czy w ogóle zaatakuje. Jednak, gdy to nastąpi będzie miał przewagę strategiczną, a wtedy on, jako komendant układu, nie zdąży pomóc ludziom w odległych systemach. A przecież taka jest jego rola. Później flota nie była już taka miła i zaczęto nalegać, aby zaprzestał ewakuacji, którą określono mianem dywersji. Ostateczną próbą nacisku było stwierdzenie, że może on podlegać dowództwu floty. Wtedy komendant odpisał jedno słowo – „Może”. I dyskusja z upierdliwymi oficerami floty ustała. Teraz żałuje tylko jednego, że nie był dość stanowczy w swoich poczynaniach, nie udało mu się sprowadzić legendarnych ark do wycofania ludzi. Musiał zadowolić się zwykłymi transporterami, które miały, niestety, mocno ograniczone możliwości, a na koniec zostały zaskoczone w układzie Mokra. Teraz, jak to wyliczano, pozostało tam około trzydziestu tysięcy osadników, na szczęście planeta jest tlenowa, ale ma nie do końca sklasyfikowaną faunę i florę. Komendant pamiętał przecież raporty o tajemniczych zaginięciach i ponadprzeciętnej śmiertelności na po- wierzchni planety. Tam może naprawdę istnieć coś, co kocha, lubi i pożera ludzi.

– Proszę łączyć z umówionymi wydziałami – rzucił wresz- cie do holotelefonu.

– Tak jest, łączę.

Po chwili na powiększonym holoprojektorze zaczęli pojawiać się kierownicy poszczególnych sekcji. Większość znał już od bardzo dawna, a akcja ewakuacyjna przysporzyła im tylko zaufania.

– Panowie, chcę wiedzieć, co o tym myślicie i czy teraz coś nam grozi?

– Musimy zrobić kilka założeń – odezwał się analityk. Tego właśnie bał się komendant. Analityk zawsze miał najwięcej wątpliwości, a przez to najdłuższą wypowiedź. Może i dobrze, że zaczął jako pierwszy. Potruje, potruje, a potem będą tylko konkrety. – Po pierwsze, czy to była cała flota, czy tylko część, i nie mówię tu o bazie zaopatrzeniowej. Po drugie, czy uznali pokonanie naszej floty za zwycięstwo? Odpowiedzi na te pytania dadzą nam również odpowiedź na to, co zobaczyliśmy w systemie Mokra. Jeżeli to nie była cała flota, to brakujące okręty mogły się przegrupować do innej części naszego sektora i być może już atakują jakieś nasze układy, tylko my o tym nie wiemy. Jeśli ta flota uderzeniowa była pełna, to reszta okrętów już mogłaby atakować, powinny być w takim przypadku w naszym układzie, a przecież ich nie ma. Czy uważają to za zwycięstwo? I tu myślę, że tak, ponieważ rozproszyli flotę i patrolują zewnętrzne obszary, głównie sferę wyjścia z drugiego pieca. Ostatecznie sądzę, że przegrupowali okręty w celach naprawczych i będą niedługo kontynuować natarcie w głównym kierunku.

– Zgadzam się z ostatnim stwierdzeniem – wtrącił oficer taktyczny, który sprytnie wyczekał do momentu, kiedy analityk w końcu musiał zaczerpnąć tchu. – Rozrzucenie i rozproszenie całej pozostałej floty daje nam pewność co do tego, że obcy mają przekonanie o swojej przewadze. Brak oznak dokonania desantu świadczy o tym, że nie chcą na razie angażować sił na powierzchni. Brak takich decyzji oznacza, że oczekują na powrót statków dowodzenia i przy okazji oczekują prowadzenia dalszej części kampanii.

– Proszę, teraz statystyk – zdecydował Bem.

– Panie komendancie, musimy nadal ewakuować ludzi z układu Kamieniec Podolski jako następnego potencjalnego celu. Należy zamówić kolejne tury statków ewakuacyjnych.

– Też mi się tak wydaje – rzucił komendant.

– Nawigacja potwierdza, iż jedynym słusznym krokiem ze strony naszych przeciwników byłoby wykurzenie nas z tego właśnie systemu, a potem, niestety muszę to powiedzieć, eliminacja słabszych ogniw w postaci pobliskich planet o dużo słabszej obronie i mniejszym znaczeniu strategicznym. Małym nakładem obronią się przed naszymi kontratakami, odzyskają względną zdolność operacyjną i znowu wezmą się za nas.

– Zatem postanowione. Ewakuacja trwa nadal. Spróbujcie ściągnąć dodatkowe firmy transportowe, a ludzi wysyłajcie nie bliżej niż na sto lat świetlnych.

– Tak jest – odpowiedział zgodnie chórek podwładnych.

Połączenie zostało zerwane.

Podobna konferencja odbyła się w sztabie floty i padły podobne wnioski. Jednak marszałek Bolesław Chodkiewicz, dowódca pierwszej złotej floty i równocześnie dowódca floty Ramienia Węgielnicy, miał znacznie większą wiedzę niż komendant układu.

– Nastała dogodna sytuacja do przeprowadzenia kontrataku. Sprzymierzeni wycofali część floty celem napraw i jeszcze nie zdecydowali o losie planety Mokra. Są pyszni i dumni, ale nie są pewni, czy zwyciężyli, więc są też ostrożni. Musimy zepchnąć ich flotę do powtórnej koncentracji w systemie wewnątrz Ramienia Węgielnicy – tam, skąd przyszli. Wiem, że nawet to, co pozostało, jest w stanie bez problemów nas unicestwić, jednak musimy zasiać w ich sercach, czy co oni tam mają, niepewność i zwątpienie. Zadaniem naszym będzie spowodowanie jak największych strat w ich flocie przy jak najmniejszych stratach własnych.

– Czy nie będzie lepiej poczekać na obiecane uzupełnienia? – zapytał zastępca floty Ramienia Węgielnicy i dowódca piątej, czarnej floty, marszałek Dariusz Kościuszko.

– One są tylko obiecane, a czasu na dywersję mamy mało. Proszę przygotować to wszystko, co zostało nam z floty i podzielić na cztery równe zespoły. Uderzymy w czterech różnych miejscach, aby wywołać panikę wśród Sprzymierzonych, a być może uda nam się ewakuować planetę.

– Każda grupa zorganizuje ciężkozbrojny okręt, który będzie mógł przedrzeć się w okolicę planety i podjąć z niej ostatnich osadników. – Zastępca już zaczął wymyślać scenariusze.

– Najważniejsze to zadać rozproszonej i osłabionej flocie Sprzymierzonych jak największe straty. Ewakuacja planety to wartość dodana. Podejrzewam, że tuż po naszym wypadzie zjawi się tam trzon floty wroga.

– A jeśli trzeba będzie się wtedy wycofać? Przecież będziemy mieli bardzo słabą sytuację taktyczną po powrocie do układu wyjściowego, czyli do Kamieńca Podolskiego – zastanawiał się marszałek trzeciej floty, floty granatowej, Tadeusz Haller.

– Otóż, moi drodzy – odpowiedział marszałek floty Ramienia Węgielnicy – sprawy idą wielotorowo i dynamicznie. Z jednej strony mamy informację o sytuacji w utraconym układzie, z drugiej ewakuacja trwa nadal, my zwieramy szeregi, a odsiecz już jest w drodze.

– Wiem, mówiliśmy już o tym, lecz odsiecz nie pomoże nam w starciu ze Sprzymierzonymi…

– Właśnie – przerwał marszałek. – Nie w tym ma nam pomóc odsiecz.

– A niby w czym?

– Nadciągające posiłki mają odciążyć nas od ewentualnych starć podczas obrony układu Kamieniec Podolski.

– Nowa flota?

– Nie…

– A więc stworzono siły defensywnej rezerwy strategicznej opartej na pancernikach i monitorach.

– Dokładnie tak – stwierdził marszałek. – W ciągu kilku dni powinni do nas przylecieć, a wtedy wyruszymy wyrównać rachunki.

SZTAB POŁĄCZONYCH FLOT „TARCZA RAMIENIA ORIONA”

Szefem połączonych flot Ramienia Oriona został dowódca drugiej floty, a jego zastępcą mianowano dowódcę floty szóstej. Obie te floty były w pełni wyposażone, kolejne dwie doposażano i ich realizacja nie była gotowa. Nowe floty wprawdzie nie były samodzielne, mogły jednak wspierać drugą i szóstą. Wywiad donosił, że koncentracja okrętów Sprzymierzonych miała się ku końcowi. Sprzymierzeni na kierunku Ramienia Oriona wybrali sobie na rejon zbiórki układy tuż za Mgławicą Oriona, korzystając z naturalnej przesłony, jaką właśnie była ta chmura pyłu i gazu kosmicznego. Pomimo ciągłego, wielosetletniego zagrożenia ze strony Szaraków i Reptilian oraz innych rejon wokół Mgławicy został dosyć dobrze zbadany, co pozwoliło teraz wytypować układy mogące posłużyć za miejsca dogodne do konsolidacji floty Sprzymierzonych. Marszałek drugiej floty Ksawery Radziwiłł, jako osoba o największym doświadczeniu bojowym, postanowił pomieszać im szyki i mimo przeciwnej postawy marszałka floty szóstej Rafała Bukawskiego, który nalegał na zakończenie wyposażenia i szkolenia dwóch nowych flot, przygotował przeniesienie działań bojowych poza granice Imperium.

Zbiórka wszystkich zdolnych do boju okrętów i sprzętu zaopatrzenia dobiegała końca, ostatni maruderzy wyłaniali się właśnie z punktu wyjścia. Plan był tradycyjnie prosty.

– Wpadamy, napieprzamy i spadamy – sugerował optymistycznie marszałek, nie zwracając uwagi na rynsztokowy język.

Atak frontalny miał rację bytu jedynie w przypadku całkowitego zaskoczenia, ale i z tym też się liczono. Zaplanowano serię skoków z racji realnych utrudnień związanych z gęstością „porodówki” w Orionie. Skoki zaplanowano samodzielnie, aby masowym wyjściem z podprzestrzeni nie zdradzić zbyt szybko swoich pozycji oraz po to, aby okręty wyposażone w system maskowania wcześnie objęły wychodzące masywniejsze jednostki. Wejścia w układy podejrzewane o to, iż tam właśnie grupują się jednostki wroga, miano przeprowadzić szykiem bojowym „diamentową tarczą”, której trzonem będzie druga i szósta flota. Jej osłonami miały być dwie pozostałe, nie w pełni skompletowane, jednostki bojowe. Szyk ten będzie zastosowany również w czasie podróży. Do nowo przybywających okrętów przesyłano zakodowane wiadomości o planowanych seriach skoków oraz ich czasie realizacji i miejscu w szyku. Okręty ustawione zostały na pozycjach już kilka godzin przed zaplanowanym startem, maruderzy podlatywali na drugich piecach, wykorzystując mikroskoki, i błyskawicznie uzupełniali luki w szyku.

Statki czterech flot połączonej floty Ramienia Oriona oraz jednostki pomocnicze zbliżały się względnie szybko do strefy skoku. Nie było już ani jednego spóźnionego okrętu. W strefie skoku flota odczekała około dwudziestu minut w związku z przekazaniem informacji z i do sztabu głównego floty. A potem nastąpiły skoki. Marszałek Ksawery Radziwiłł, przemierzając wraz ze swoją flotą olbrzymie przestrzenie, postanowił zasiąść za biurkiem i odczytać ostatnie rozkazy i informacje uzyskane z centrali.

Rozkazów rzeczywiście nie było dużo wśród nowych dokumentów leżących w formie kartuszy na lewej stronie masywnego biurka. Za to mnożyły się analizy i statystyki sztabu. Zauważył też wskazówki wywiadu. Od nich zacznie lekturę. Aby czytanie było bardziej przyjemne, włączył wizualizację mijanych przestrzeni, a zwłaszcza ciekawych układów. Rozsiadł się wygodnie, położył nogi na fotelu naprzeciwko, trzymając w ręce elektroniczny kartusz. Analiza wydziału Wywiadu Imperialnego zapowiadała się ciekawie w związku z załączoną podstawą. Całość firmowano odnalezioną ostatnio biblioteką Wedan. Wszystko wygladało interesująco od początku do końca. Rozmaite konkluzje, niejednokrotnie pesymistyczne… Widać było jednak światełko w tunelu. Sprzymierzeni pod wodzą Aniołów będą się mścić i wyrównywać rachunki. Wygląda na to, że w sektorze Ramienia Oriona po prostu zaspali albo przegapili swój czas i ludzie wymknęli się spod kontroli lub opieki. Kiedyś musiało to nastąpić, a teraz ludzkość rozpleniła się po całym niemal Ramieniu. Sprzymierzeni będą przeczesywać układ po układzie w poszukiwaniu potomków Wedan. A on siedział całkiem swobodnie w fotelu marszałka połączonych flot. I miał serdeczny zamiar dobrze im skopać tyłki. Co więcej, nawet miał plan. Nie doczytał jeszcze do końca, kiedy zmęczony rozejrzał się po kabinie, w szczególności po ścianach, na które rzucane były widoki zmieniającego się kosmosu. Mgławica w Orionie zbliżała się nieustannie, jeszcze kilka godzin i znajdą się na pierwszym przystanku nominalnie będącym w mgławicy. Później skoki będą krótsze, ponieważ gęstość i zakłócenia grawitacyjne spowolnią podróż. Mgławica wyglądała magicznie w świetle widzialnym, od tysiącleci fascynowała ludzkość, a kiedy Polacy skonstruowali pierwszy prawdziwy silnik międzygwiezdny, nazywany dosyć prosto „drugim piecem”, polecieli właśnie do mgławicy. Trwało to wprawdzie długo, bo pierwsze tej generacji piece były niestabilne i potrafiły się zepsuć, ale wyprawa nie zajęła kilku pokoleń, lecz kilka lat. Co ciekawsze, przyniosła sporo ważnych informacji. Po pierwsze, że mamy mnóstwo wrogów, i to w wcale nieodległym kosmosie. Po drugie, natrafiono na małą wedańską bibliotekę, w której znaleziono sposób na usprawnienie napędu. Teraz lecieli zupełnie inną trasą, a miejsce docelowe wyprawy – czy tego czegoś, w czym uczestniczyli – było skryte za mgławicą. Sama mgławica była tak olbrzymia, że nie było sensu realizować archaicznych tras przelotowych, do tego niezwykle potrzebny był efekt zaskoczenia i stąd trochę odmienny od zwyczajowego kurs.

Marszałek Ksawery chętnie wpatrywał się w wizualizację przestrzeni, dookoła niego leniwie poruszały się systemy gwiezdne upstrzone różnymi kolorami w zależności od faktycznej barwy oryginału ich gwiazd centralnych. Z boku, oznaczone kartuszami, przelatywały – oczywiście wirtualnie –okręty Imperium ustawione w porządku diamentowym. Jeszcze kilka godzin, zanim wyjdą w przestrzeni w okolicach pierwszego przystanku w mgławicy – tam będzie miała miejsce regeneracja pieca drugiego, a następnie z sąsiedniej strefy skoku dokonany zostanie kolejny transfer do następnych układów w mgławicy. Jeśli nie zajdą jakieś zmiany w równowadze grawitacyjnej, to wszystkie skoki zajmą niespełna dwa tygodnie.

Już miał zacząć czytać na nowo, kiedy w melancholijny nastrój wprowadziła go myśl o rodzinie. Pochodził z rodziny imperialnej, lecz jego prawo do tronu było odległe, za to był najwyżej z rodu w hierarchii wojskowej… Co tu ukrywać, był zamożnym człowiekiem, który z powodu swoich zainteresowań i aby spełnić obowiązek obywatelski, wstąpił do służby i tak się zagalopował, że aż został marszałkiem floty. Jego synowie i córki nie podzielali tegoż obowiązku. Wszyscy, już pełnoletni, pełnili inne misje i realizowali swoje pasje życiowe. Od zarządzania wspólnym majątkiem rodu, przez politykę do skłonności poetycko-pisarskich. A on? On miał już tego wszystkiego trochę dosyć, miał takie przeczucie, myśl taką, która zaprzątała mu głowę i nie chciała się od niego odczepić, że życie swoje, mimo że udane i pełne sukcesów, jednak rozmienił na drobne. Wielu ludzi zazdrościłoby mu takiej kariery, osiągnięć i ułożenia sobie życia, on czuł to zupełnie inaczej. Miał wrażenie, że jest taki… cienki, płaski i przeźroczysty, wyprany z kolorów życia. Nie był jeszcze stary, obchodził dopiero siedemdziesiąte piąte urodziny, a do końca militarnego kontraktu z Armią Imperium, którego przedłużenie i tak miał zamiar negocjować, pozostało pięć lat. O nie, nie był stary. Może to ta wyprawa, dawno już na takiej nie był… Może to ten ogrom odpowiedzialności… Albo to, że nie będzie na ślubach swoich wnuczek i może przecież nie wrócić, ale też zawieść oczekiwania. Chociaż z drugiej strony, jeśli nie on, to kto? Z jego doświadczeniem i zdolnościami było co najwyżej kilku ludzi w Imperium, wszyscy już dowodzili swoimi jednostkami i jak wynikało z przedstawionych informacji, dobrze sobie radzili. Z młodszych pokoleń też kilka osób prezentowało podobne zdolności, a z całkowitych świeżaków też by się dało kogoś wybrać. Kilka, kilkanaście osób na tym etapie i poziomie.

Przyglądał się trzymanemu w ręce kartuszowi wykonanemu ze specjalnego tworzywa. Nie wiedział, czy ma go otworzyć, czy cisnąć o ścianę. Miał dziwne wrażenie, przeczucie, że czegoś ważnego nie dopatrzył, że gdzieś jest błąd. Czy to błąd taktyczny polegający na powtarzaniu uderzenia, które przeprowadzono z dobrym skutkiem w Ramieniu Perseusza, czy raczej coś innego. Stawiał na coś innego, a że nie lubił być zaskakiwany, nie czuł się komfortowo.

Wreszcie pochylił się nad tekstem. Pliki zastrzeżone Agencji Wywiadu przykuły od razu jego uwagę. Analizy ostatnich potyczek oraz częściowe relacje z akcji w Ramieniu Perseusza były, jakby to powiedzieć, dziwne. Sprzymierzeni wcale tak do końca sprzymierzeni nie byli, dzielili się na frakcje i rasy. Dziwne, że w ogóle zdecydowali się na wspólną akcję, odnowienie wieczystej umowy. Notatki czytało się dobrze, ponieważ autorzy wplatali komentarze oparte na danych uzyskanych w Bibliotece Wedan. Niewiarygodne, jakie to stawało się przejrzyste.

Ktoś zadzwonił do drzwi.

– Kto tam? – zapytał marszałek.

– Twój zastępca – odpowiedział mu głos.

– Co tu robisz?

– Chciałem pogadać, ale raczej w środku.

– Zapraszam – zreflektował się Radziwiłł.

Drzwi otworzyły się z cichutkim sykiem.

– Co ciekawego robisz, że nie chciałeś mnie wpuścić? – zapytał zastępca.

– Czytam nowości ze sztabu.

– Ja już tę lekturę mam za sobą – odpowiedział admirał Kiliński – i mam też swoje przemyślenia, a zresztą nasza analityka też się tym zajęła.

– Więc twierdzisz, że przychodzisz mi na ratunek?

– Można tak powiedzieć.

– Zatem usiądź. Czego byś się napił? – Marszałek z radością czynił powinności pana domu.

– A czym chata bogata? – odpowiedział filuternie admirał.

– Poczęstowałbym cię kawą, ale wiem, że nie lubisz… – zdziwiony wyraz twarzy admirała nie uszedł uwadze marszałka – …więc zaproponuję przedni koniaczek, chyba że ostatecznie reflektujesz miodek jedynak?

– No trudno. Pozostańmy przy miodku.

Marszałek coś tam pozapisywał na wirtualnej przenośnej konsoli i w ciągu kilku dosłownie chwil niewysoki robot towarzyszący zaopatrzył obu w srebrne dzbanki ze słodkim trunkiem w kolorze bursztynu. Pozostawił na stole butelkę w kształcie bukłaka i oddalił się w bliżej nieznanym kierunku.

– Co ciekawego spostrzegłeś w tych zapisach? – Marszałek był wyraźnie ciekaw opinii swojego zaufanego podwładnego.

– Mam kilka rzeczy, których nie jestem w stanie pojąć – zaczął zastępca Kiliński – jednak widzę parę dogodnych dla nas przesłanek.

– Co jest dla nas na przykład pozytywne?

– Opieszałość i ociężałość Sprzymierzonych. Taka zachowawcza polityka wojenna.

– Mógłbyś to jakoś dokładniej opisać?

– Chociażby tak: nie wycofują się z raz zdobytych układów. Bronią się w nich do momentu, aż przechodzą do natarcia w następnym układzie. Co ciekawe, nie atakują wyrywkowo, lecz sukcesywnie, terytorialnie, układ po układzie.

– Też to zauważyłem, może to być dla nas bardzo ważna wiadomość. Możemy z powodzeniem wykorzystywać tę niefrasobliwość. Będziemy ich nękać, gdzie się da, i ugrywać dla nas porcje czasu.

– Wyobrażasz sobie sytuację, kiedy atakujemy ich systemy macierzyste?

– Tak, ale nie znamy ich lokalizacji – powiedział zadumany marszałek.

– Wojna może potrwać ponad sto lat, to i lokalizację może znajdziemy…

– W ten sposób rozumując, to tak.

– Czy jeszcze odkryłeś coś ciekawego? – dociekał marszałek.

– Mimo że nienawidzą wszystkiego co wedańskie, to jednak dzielą się na rasy i frakcje. Uważam, że są między nimi lepsi i gorsi. Biblioteka opisuje około dwudziestu, do dwudziestu dwóch, ras Sprzymierzonych. Na pewno są dwie grupy. Pierwsza to ADD, druga to nasi odwieczni ciemiężyciele, podejrzewam trzecią grupę wielkich przegranych poprzedniej wojny, która, jak wiemy, mocno przetrzebiła cywilizacje naszej galaktyki.

– Masz chyba rację, widzę to podobnie – zaczął marszałek – jednak w paru miejscach nieco się różnimy. Mnie na przykład wydaje się, że grup może być więcej, co ułatwi nam rozgrywkę pomiędzy Sprzymierzonymi, a w efekcie odciąży nas w trakcie wojny.

Zamilkli na chwilę. Postanowili delektować się przyniesionym przez robota trunkiem. W tym czasie uległ zmianie obraz wyświetlany przez holorzutnik. Z lekko zmieniającego się wirtualnego świata Ramienia Oriona komputer zaproponował przedstawienie układu, w którym zakończy się skok. Marszałek zgodził się, ponieważ sam wcześniej zaprogramował rzutnik, aby ten wyświetlał co ciekawsze miejsca na drodze armady. Tym razem komputer wytypował przystanek końcowy jako miejsce potencjalnie interesujące. Zaraz miało się okazać dlaczego. Spektakularnie ciasno powiązane ze sobą cztery czerwone karły o masach nieprzekraczających siedmiu dziesiątych masy Słońca, ale sumarycznie stanowiące dość zwarte centrum grawitacyjne, z tą jednak pozytywną zależnością, że niewidoczne dla światła widzialnego. Co ciekawe, dwie gwiazdy miały stałych towarzyszy, planety skaliste tuż na złotej granicy, jeśli chodzi o gwiazdy niskiej emisji. Reszta planet krążyła sobie po różnych, dowolnych trajektoriach, jakby nie było zagrożenia dla całego układu, zwłaszcza iż były to pokaźne gazowe nadgiganty. Planety te tylko przypadkiem nie przekształciły się na przykład w czarne lub brązowe karły. Mimo swojej pozornie i względnie niedużej masy stanowiły ważny punkt w mało przewidywalnej strukturze układu.

Jasne stawało się to, że układ powstał z rozpadu wielkiej gwiazdy o masie kilkudziesięciu mas Słońca i pozwolił poprzez centrum grawitacyjne na stworzenie układu wielokrotnego. Układ ten poprzez swoje wariacje i permutacje wysprzątał wszelkie pozostałości po poprzedniej supernowej. Czysty, wysterylizowany i zwariowany układ w kosmicznej porodówce obłoku molekularnego w Orionie.

– Przejdziemy go bokiem i nadrobimy sporo czasu oraz unikniemy wielu kłopotów – rozwinął temat Kiliński, spoglądając na zaproponowany przez holorzutnik obraz. – Mam nadzieję, że zdążymy i pomieszamy im szyki.

– Cała ta eskapada to właśnie ma na celu. Mamy zrobić, dokładnie jak w Ramieniu Perseusza, zamieszanie i kupić nam więcej czasu.

– Wiesz, z danych wywiadu wynika, że Sprzymierzeni uczą się powoli, jednak uczą i mają ogromną przewagę.

Marszałek zamyślił się. Czyżby Kiliński także odczuwał dyskomfort związany z niepewnością dalszych losów? Czy czuje nieokreślone zagrożenie dla całej misji? Podniósł kufel, trochę z przyzwyczajenia spojrzał przez kryształowe ścianki w kierunku największego źródła światła, aby ocenić zawartość pucharu pod względem ilości i głębokiego, szlachetnego koloru markowego trunku. Zawsze zastanawiało go, jak artyści z Fabryki Rzeczy Ekskluzywnych rodziny von Kopf tworzyli tak delikatne i piękne przedmioty? Jak umieszczali w ażurowych konstrukcjach rubinowe szkiełka i do tego jeszcze okraszali całość ornamentami Imperium, Imperatora albo, jak w tym przypadku, jego własnego rodu.

Kiliński zauważył tę chwilę zadumy i nie miał zamiaru przeszkadzać Radziwiłłowi. Sam podniósł swój puchar i także spojrzał przez naczynie. Czyżby to jedna z tych ostatnich chwil tak zwanego świętego spokoju? Po którym zostaną zgliszcza i długotrwała, niekończąca się wojna zaglądająca w każdy zakamarek tej galaktyki.

– Coś nie daje ci spokoju – zaczął od nowa Kiliński.

– Aż tak widać?

– Może nie aż tak, ale ja cię za dobrze i za długo znam, żeby tego nie widzieć.

– Czy masz takie przeczucie, że czegoś nie dopilnowaliśmy?

– Myślisz o ostatnich wiadomościach z wywiadu?

– Nie jestem tego taki pewien, jednak raczej nie o to chodzi.

– No to ci się przyznam, że ja też mam coś na kształt przeczucia. – Kiliński w końcu przeszedł do konkretów. – Coś mi nie pasuje. Nie mogę dojść do sedna. Z każdym rokiem świetlnym zbliżamy się do naszych problemów i może o to chodzi.

– Porozmawiam z najwyżej postawionym oficerem wywiadu na naszych okrętach i dam mu zadanie wyszukiwania problemów.

– Najgorzej, jeśli on też będzie miał takie przeczucia.

– To nie będzie najgorzej, tylko bardzo dobrze, bo facet będzie miał już jakieś przemyślenia, jeśli nie wnioski.

Stuknęli się kielichami i prowadzili rozmowę, nie uzyskawszy jednak odpowiedzi na większość zadawanych pytań.

Instalacja ukryta gdzieś w gęsto zaludnionym układzie Imperium

Raport wydawał się być zwięzły. Poszczególne etapy poszukiwań i wprowadzane w trakcie korekty zmieniały przebieg wydarzeń. Analitycy już na samym początku wyraźnie informowali o niebywałym, acz nader korzystnym, splocie wypadków. Takiego farta nie opisuje żadna definicja szczęścia.

– A jednak zamach – odpowiedział jeden z trzech oficerów ukrytych w zakamuflowanym biurze trzystupiętrowego supernowoczesnego wieżowca będącego własnością jednej z rodzin imperialnych. – Zastanawiam się tylko, czy to profesor miał być ostatecznym celem?

– Jak sam widzisz – zaczął drugi, wpatrując się w kartusz z meldunkami – zagadek jest więcej, chociażby obca technologia spleciona z naszą, a właściwie z technologią udającą naszą.

– I ta wiązka – wtrącił trzeci, dopinając ostatni guzik staromodnego garnituru – to całkowicie nowa i nieznana nam technologia. To znaczy, wiedzieliśmy, że tak można, tylko nie wiedzieliśmy jak.

– Więc mamy do rozstrzygnięcia kilka zasadniczych pytań.

– A mnie się wydaje, że to wszystko się łączy – drugi nadal nie odrywał się od kartusza. – Tyle że my mieszamy i wiemy już być może za dużo.

– Możesz rozwinąć kwestię „za dużo”? – Pierwszy wyraźnie się zainteresował .

– Ano tak – drugi wreszcie oderwał się od kartusza. – Wojna na trzech frontach, odnalezienie Biblioteki, działania biura wewnętrznego i obcy wywiad na naszym terytorium. Moim zdaniem to wszystko jest powiązane.

– Czyli uważasz – trzeci wstał z głębokiego fotela i podszedł do tablicy sterującej, na której poprawił działanie zagłuszania – że ktoś gdzieś stoi za niektórymi dziwnymi zdarzeniami. – Poprawione pole ochronne na chwilę przyjęło delikatnie błękitny odcień, informując w ten sposób o pełnej sprawności. – Że ogromne przedsięwzięcie, jak przygotowanie do wojny dwudziestu dwóch ras, współgra z zamachem na czołowego naukowca Imperium?

– To jeszcze nie wszystko – drugi postanowił skorygować swoje przemyślenia. – Zastanawia mnie, dlaczego jeszcze całkiem niedawno wygaszaliśmy przemysł obronny i jak to się stało, że kilku przenikliwych superprzedsiębiorców kontynuowało zbrojenia?

– Panowie, ale czy my przypadkiem nie za daleko odskakujemy od pierwotnego tematu? – Pierwszy próbował usystematyzować dyskusję.

– Otóż uważam, że nie. Bo tak daleko sięgają macki naszych przeciwników. – Drugi nie dał się odwieść od teorii megaspisku.

– Czyli zamach na profesora Generalskiego uważasz za manifestację możliwości obcego wywiadu, obcej służby – wtrącił trzeci, który nadal stał przy panelu i coś zapisywał, tudzież regulował.

– Tak, ale, jak sami widzicie, to by znaczyło, że kiedy my wygaszaliśmy przemysł, obce siły właśnie zaczęły się zbroić i organizować na naszym terenie. Stawiam na wyprzedzenie przynajmniej dziesięciu lat.

– Czy ten obcy wywiad to nie są przypadkiem nasze własne służby wewnętrzne?

– Wtedy nazywalibyśmy ich działalność zdradą, a mamy wojnę i łatwo wykonuje się wyroki – wieszczył drugi. – Oni nie są głupi, oni chcą tylko władzy.

– No, wreszcie – mruknął trzeci, cały czas manipulując przy konsoli. – Sami popatrzcie.

Stojąc w środku małego biura, manipulował cały czas danymi, a wokoło holorzutnik wyświetlał różnego rodzaju informacje.

– Jak sami widzicie, lecimy od początku. Coraz rzadsze, ale coraz mocniejsze uderzenia z kierunku nazwanego głównym, czyli z Ramienia Oriona. Różne rasy i różne typy konfrontacji. Całkowicie stabilna i spokojna sytuacja w strefie zakazanej. Nawet mimo łamania zakazu lotów nic tam się nie działo aż do czasu odkrycia Biblioteki.

– Tak. – Drugi też to zauważył. – Bitwa o Rio de Janeiro de Nova też była w odpowiednim czasie, tak jak i nasza reakcja.

– Myślicie, że w tym czasie siatka już działała? – zdziwił się pierwszy i niemal w ostatniej chwili zarzucił pomysł obgryzania paznokci.

– Otóż, tak.

– Oczywiście – potwierdził trzeci.

– Wielki Inkwizytor nie będzie zachwycony naszą analizą. – Pierwszy się zasępił.

– Nie będzie, bo nasza analiza potwierdzi tylko jego obliczenia.

– Do tego – znowu wtrącił drugi – wszystko pokrywa się z przeprowadzonymi obliczeniami dotyczącymi matematyki wojny. Więc potwierdziliśmy potwierdzone.

– Czy są możliwości złamania losu?

– Dopóki gramy, dopóty jesteśmy zwycięzcami. To my jesteśmy najbardziej nieprzewidywalnym ogniwem całej układanki.

– Dobra, przejdźmy do Generalskiego. – Trzeci postanowił zmienić tok dyskusji.

– Wie o rozmowie?

– Tak, umawiałem go dwa dni temu, lekarze stwierdzili, że nie ma żadnych przeciwwskazań. Dochodzi szybko do formy, nadspodziewanie szybko. To co, łączyć z jego kwaterą?

– Łącz.

– Czekaj – zreflektował się pierwszy. – Może najpierw skontaktujmy się z jego lekarzem. Jak mu tam? Daj może szefa ratowników.

– Dobra, najpierw lekarz.

Po chwili oczekiwania na wyrażenie zgody na połączenie lekarz pojawił się na holoprojektorze.

– Witam panów. Długo oczekiwane przeze mnie połączenie z wami wreszcie ma miejsce – zaczął z ironią.

– Pana ironia kwitnie – odpowiedział pierwszy. – Jak pacjent? Również się kłaniam.

– Pacjent bardzo dobrze, gdyby nie tajemnica służbowa o jego odratowaniu, już dawno byłby w domu.

– Czy można z nim rozmawiać, no wie pan, na tematy drażliwe?

– Szanowni panowie, nie stwierdzono u uratowanego traumy po- wypadkowej, wydaję zgodę na przeprowadzenie zdalnego przesłuchania tudzież dyskusji.

– Tak, o to też chcieliśmy zapytać, więc dziękujemy – kontynuował pierwszy, pozwalając sobie na nonszalancki łyk kawy. – Interesuje nas również pańska i szanownego grona lekarskiego, które pan reprezentuje, ocena stanu pacjenta oraz ocena akcji ratunkowej i pozostałych czynników mających wpływ na uratowanie profesora.

– Proszę pana tajnego agenta, chciałbym panu przypomnieć, iż każde wyjście z nadprzestrzeni w przestrzeń w trybie nagłym jest wysoce obarczone śmiertelnością, ale w tym przypadku pacjenta uratował pierwszy piec, który działał, utrzymując wszelkie zasilanie i grawitację. Jak pan wie, jest on również odpowiedzialny za tworzenie pola ochronnego, a co za tym idzie pola inercji, i podczas wypadku pierwszy piec zadbał o zachowanie tych pól na poziomach ratujących życie, a w zamian spalił wszystkie inne połączenia, w tym łączność. To pierwsza część wywodu, resztę zrobiły nanomedy, które znajdując się w skafandrze profesora, uznały, że nie utrzymają go same przy życiu, więc postanowiły ulokować się wraz z ciałem koło jakiegoś łatwo dostępnego źródła energii, w tym wypadku konsoli dowodzenia. Brak u pacjenta urazów zewnętrznych i wewnętrznych, nie stwierdziliśmy wad umysłowych ani obcej ingerencji genetycznej czy jakiejkolwiek innej. Wprowadziły ledwie przytomnego profesora w stan śpiączki i czekały na ratunek.

– Sprytnie.

– Bardzo sprytnie. Uratowały mu życie.

– Dziękuję, panie doktorze.

– Dzięki, Wasza Złośliwość, wisisz mi kawę…

– Masz u mnie kawę i dobry miód…

Przekazali sobie znak pokoju, po czym trzeci zakończył połączenie.

– Dobra, a teraz dawaj profesora. – Pierwszy chciał iść za ciosem.

– Momencik. Sprawdzam aktualizację poziomu zabezpieczeń.

– Jasne.

– Dobra, zaraz pójdzie.

Chwilę później uzyskali połączenie z profesorem, który akurat ręcznikiem kąpielowym wycierał włosy. Widocznie uznał, że to nie będzie ani jemu, ani rozmówcom przeszkadzało.

– Profesorze, nie przeszkadzamy? – rozpoczął pierwszy.

– Oczekiwałem tej rozmowy! – Nie zaskoczył ich tym wyznaniem.

– Witamy wśród żywych, niewiele brakowało.

– Oj tak, całe szczęście. Dzięki nanobotom i niezawodnemu pierwszemu piecowi.

– Zacznę standardowo: podejrzewa pan kogoś, profesorze?

– Niby kogo?

– Ekoterrorystów.

– Nie, nikogo nie podejrzewam.

– A czy przypadkiem na stacji, to znaczy w Bibliotece, nie zaszło coś dziwnego?

– Dziwnego nie, ale Biblioteka ostrzegała mnie przed budową nanobotów wyższych poziomów, lecz do nich jeszcze trochę nam brakuje.

– Może Biblioteka coś knuła, na miejscu podpuściła, a kazała wykonać wyrok?

– Nie wydaje mi się. Awatar stacji był raczej przyjacielski, choć stanowczy.

– Przecież przekazali panu wiele informacji na temat swoich badań i ślepych zaułków.

– Tak, ale to nie znaczy, że za tym idzie wyrok! – Profesor starał się w rozmowie wypaść pewnie, podejrzewał, że tak rzeczywiście nie jest.

– Może o coś innego zapytamy… Mamy czarną skrzynkę, ale niech nam pan sam opisze, co się działo?

– Dobrze. Wszystko dla mnie zaczęło się w połowie trzeciego skoku. Na głębokości jakichś czterdziestu procent zaczęły wysiadać niektóre mało znaczące układy.

– Nie zdziwiło to pana?

– Z początku nie. Wie pan, pomyślałem, że to sprzęt wojskowy, coś się zepsuje, ale wykona zadanie. Jednak zauważyłem, że usterki występowały cyklicznie, a potem kaskadowo – ciągnął profesor.

– Może pan dokładniej? – poprosił drugi.

– Jakie konkretnie się zepsuły, nie pamiętam, przy trzeciej awarii zorientowałem się, że cykl wynosi około czterdzieści minut, a wie pan, potem to już miałem mało czasu. Po prostu wszystko się sypnęło. Gdyby nie mediboty byłoby po mnie…

– Właśnie, a te mediboty to, proszę pana profesora, są ze zwykłej produkcji?

– Wiedziałem, że o to zapytacie… Otóż nie są zwykłe. To moje najnowsze egzemplarze. Specjalne. – Generalski domyślał się, że i tak się dowiedzą, więc lepiej się przyznać.

– W czasie awaryjnego wyjścia z nadprzestrzeni utworzyły wokół pana osobiste pole ochronne. – To wrzucił trzeci. – To chyba sporo wykracza poza dotychczasowy trzeci poziom.

– Tak, wykracza, i jestem zaskoczony, że do tego doszło. – Pytania zaczynały być niewygodne, a on nie miał zamiaru za bardzo się tłumaczyć. Nie wiedział, jak się wyłgać z dalszej rozmowy z wysłannikami Wielkiego Inkwizytora. – Nadal nie są to nanoboty piątej generacji. To tylko jeden dziwny, acz pomocniczy, czynnik.

– Wiemy, profesorze. Proszę się nie denerwować. Jeszcze tylko kilka pytań.

– Proszę – zgodził się niechętnie profesor.

– Czy umieścił pan w swoim raporcie – zaczął pierwszy – wszystko?

– Tak.

– Panie profesorze, mnie chodzi o raport naukowy ze spotkania z Awatarem. Sztuczna inteligencja Biblioteki Wedan miała panu prawdopodobnie przekazać więcej, niż pan mówi…

– Nie mam powodów, by coś ukrywać – skłamał bez mrugnięcia okiem. Trzeci na wykresie w swoim biurze zauważył ten fakt, ale nie dał tego po sobie poznać.

– Myślę, że gdyby miało to znaczenie dla obronności Imperium, nie ukrywałby pan niczego. – Pytanie miało na celu ukierunkowanie poprzedniego kłamstwa.

– Ależ nigdy. – Teraz nie kłamał, czyli dowiedział się czegoś, co zataił, nie było to jednak coś na wagę istnienia państwa.

– Dziękujemy, panie profesorze, życzymy powrotu do zdrowia i do pracy.

– Owocnej pracy, panowie.

Rozmowę przerwano. Oficerowie ponowili zabezpieczenie swojego biura.

– Kłamał.

– To wiemy.

– Nie ma niczego na sumieniu.

– Raczej jest ofiarą.

– Może mieć potężną wiedzę.

– Może. Nie musi.

– Z samym wypadkiem, a raczej z zamachem, nie miał wiele wspólnego poza tym, że był ofiarą.

– Zgadzam się.

– Ja też.

– Zauważam raczej jego nieczyste interesy w nanobiznesie i tajemniczą wiedzę pozyskaną z biblioteki.

– Tak wygląda sprawa i tak ją trzeba opisać.

– Niestety, jak wydobrzeje, trzeba go wypuścić do domu.

– Niestety.

– Dobrze, przejdźmy dalej. Jaki mamy kolejny punkt na dzisiaj?

Planeta WarszawaWyspa SzczęśliwaPałac Wołyński

Kilku najważniejszych ludzi w Imperium zostało wezwanych przed oblicze Imperatora. Wytrawny znawca polityki stosowanej przez jego kancelarię mógł odczytać, że zgłoszenie wystosował sam Wielki Inkwizytor. Miejsce i termin spotkania nie było tajne, wychodzono bowiem z założenia, że osoby te są na tyle znane, iż utajnienie spotkania przyniesie więcej zamieszania niż pożytku. Zresztą była wojna i takie spotkania stawały się codziennością, zaskoczeniem mógł być tylko skład, ale to mogli rozszyfrować nieliczni – jednak dla nich również nie było problemem poznać czas i miejsce spotkania, gdyby takie ukryto. Na lądowisku pałacowym przysiadły już promy należące do jedenastu rodów imperialnych z przysługującymi seniorom honorami. Od nich odcinał się stylem i opancerzeniem prom należący do Wielkiego Inkwizytora, który był równocześnie szefem wywiadu. Patrole pretorian w maszynach kroczących trzymały straż przy obiektach, a inne prowadziły rutynowe patrole. Jedyną różnicą od czasu pokoju było ich pełne uzbrojenie. Port, pałac i cała wyspa były ekranowane i bronione tarczą ochronną, której błękitna poświata jarzyła się, informując o całkowitym zamknięciu serca stołecznej planety. Gdyby komuś było mało, na orbicie stacjonowały w szyku diamentowym pancerniki i monitory, a w najważniejszym węźle ochrony, tuż nad wyspą, zaparkowano imperatorskiego superdraghonauta. Pozostałe osobistości, wezwane do stawienia się, parkowały swoje pojazdy w oddalonym porcie stołecznym.

Tuż przed właściwym spotkaniem Imperator i Wielki Inkwizytor odbyli długą rozmowę w cztery oczy. Uzyskiwane informacje o działalności Wydziału Wewnętrznego podlegającego sejmowi Imperium były zgoła nieprzyjemne. Ciała tego nie dało się ot tak usunąć i bez perturbacji demokratycznych zlikwidować. Chociaż nieźle namieszała informacja o możliwej inwigilacji jednego z państw składowych Federacji Ziemskiej. A to nie był koniec kłopotów. Do tego wojna prowa- dzona z różnym skutkiem. Dalej ciekawostki z Biblioteki Wedan i sprawa tego zaginionego profesora. Dużo tego i kaliber nietuzinkowy. Wystarczyłoby na całe panowanie Imperatora, a nie na jedno spotkanie w trybie przyśpieszonym. Nie pomagały zwykłe środki zaradcze, takie na poprawę samopoczucia, jak gorąca czekolada. Seniorzy wielkich imperialnych rodów oraz kilka najważniejszych osób w Imperium mają się za kilka chwil dowiedzieć o najnowszych postępach w najtrudniejszych sprawach. Przyjdzie też podjąć kilka decyzji w kluczowych kwestiach, a właściwie określić kierunki konkretnych działań, które w przyszłości mogą zrodzić kolejne perturbacje. To stąd poszerzone dzisiaj grono doradców, w większości już spotykali się oni w różnych konfiguracjach i przy różnych sprawach, ale dopiero dzisiaj przyjdzie im rozwiązywać tak trudne problemy i przyjąć odpowiedzialność za ich skutki. A że skutki wystąpią, to jest pewne jak istnienie czarnej dziury.

Roboty protokolarne i obsługa spotkania kończyły ostatnie przymiarki w kompleksie Księstwa Wołyńskiego. Wybrano właśnie tę lokalizację, ponieważ była najłatwiejsza do obrony i dobrze ukryta na skraju północnego lasu. Z drugiej strony wręcz uderzała przepychem, wytwornością wnętrz i szlachetną klasyką. Spotkanie miało odbyć się w środkowej kopule pałacu, w sam raz dla oczekiwanej liczby zaproszonych gości. Ustawiono okrągły stół, mebel z duszą, dopasowany przez prawdziwych rzemieślników, a nie jakiś nowoczesny szkielet niepasujący do otoczenia i spraw tej wagi. Miejsce dla Imperatora przygotowano tuż pod niezwykle pięknym witrażem opiewającym jedną z wielu zwycięskich batalii jego antenatów. Podwyższenie niewysokie, lecz znaczące, aby było bezsprzecznie wiadome, kto jest gospodarzem, a kto gościem. Na ścianach dookoła okrągłej komnaty rozwieszono proporce imperialne, które lekko iskrzyły się, ocierając o postawioną zawczasu tarczę ochronno-blokującą. Stół zastawiono najlepszą zastawą, ceramiką i sztućcami jedynej firmy, która mogła sprostać tak wysokim oczekiwaniom. Nad stołem natomiast zawisła holoprojekcja przedstawiająca Ramię Perseusza, a w nią wrysowano obecny kształt Imperium. Umieszczono tam również wizualizację insygniów imperatorskich.

Otworzyły się centralne drzwi i majordomus zaczął wpuszczać gości. Przy każdym odzywał się gong, a spiker wymawiał wyraźnie najważniejsze tytuły wchodzącego. Holoprojekcja wskazywała kolejnym osobom ich miejsca przy stole. Jako że niemal wszyscy, którzy przybyli na spotkanie, oczekiwali wcześniej razem w poczekalni, nie było zamieszania z przywitaniem się. Siadano w ciszy i skupieniu. Nie było tajemnicą, że takie spotkanie zwołano w sprawie niecierpiącej zwłoki i o niezwykłej wadze, jak chociażby klęska floty Ramienia Węgielnicy albo sukcesy floty Ramienia Perseusza. Tak czy owak, czekano na pojawienie się Imperatora. Ostatni przed nim na salę wszedł Wielki Inkwizytor, zasiadł po prawej stronie tronu, a po usytułowaniu jego miejsca można było bezbłędnie wnioskować, że będzie dzisiaj głównym mówcą. Powołanie powtórnie tej, niestety niechlubnej, instytucji musiało być spowodowane prawdziwymi i niezwykle niebezpiecznymi zjawiskami.

Marsz imperialny zmusił wszystkich do powstania z miejsc. Drzwi z prawej strony otworzyły się i pod kopułę wszedł Imperator wraz z dwoma pretorianami. Ubrany w idealnie skrojone szaty w kolorach rodu, z wyszytymi insygniami władzy, wyglądał bardzo poważnie. Jego pretorianie w galowych strojach dodawali jeszcze więcej powagi spotkaniu. Imperator zasiadł, a spiker zalecił pozostałym zajęcie swoich miejsc. Następnie spiker ogłosił:

– Imperator Rzeczypospolitej Polskiej Jan XVIII Sobieski, Król Osiemnastu Królestw, Książę Wołynia et cetera, zwołuje naradę rodów imperialnych. – Po wybrzmieniu wezwania nastąpiła cisza, którą przerwał sam Imperator:

– W chwili jakże trudnej dla Imperium Rzeczypospolitej Polskiej zwołuje się radę rodów i osób ważnych, a mądrych, celem zaradzenia perturbacjom przypadłym państwu i narodowi, wszelkim naszym włościom i obywatelom. Przeto zaznawszy wiedzy o sprawach wszelkich, wyznaczam na mówcę i gospodarza spotkania Wielkiego Inkwizytora i Szefa Wywiadu Piotra von Gutenmachena, z zachowaniem przywilejów korony imperialnej.

Wybrzmiała starożytna formuła, którą zwykło się na radach tak wysokiego rzędu nazywać „przeszkadzajką”. A ponieważ Imperator mógł zadawać pytania, kiedy chciał, nie musiał trzymać się porządku dnia. Nie znaczyło to jednak, aby chciał zachwiać władzą demokratyczną wielkich rodów. Tyle że do większości zwykłej, przy sprzeciwie Imperatora, trzeba było trzy czwarte głosów plus jeden, aby przegłosować władcę.

– Zatem, Wielki Inkwizytorze, proszę! – skończył Imperator i wreszcie całkiem spokojnie rozsiadł się na tronie, który wbrew obiegowej opinii nie był meblem siermiężnym i niewygodnym, tylko całkiem normalnym fotelem jedynie z przysługującymi mu dekoracjami.

– Szanowni – rozpoczął Piotr – porządek dnia. Flota Węgielnicy i wtargnięcie Sprzymierzonych. Flota Perseusza i rajd w odległym ramieniu spirali galaktyki. Działania Wydziału Wewnętrznego. Inwigilacja obcego państwa. Rozbudowa floty i propozycja króla Węgier. Zapiski Biblioteki Wedan. – Wziął głęboki oddech i dokończył: – Wnioskuję o obrady do skutku. Głosujmy.

Obrady w takiej konwencji zmuszały wszystkich, wraz z Imperatorem, do obecności przez cały czas na sali aż do zakończenia konsensusem wszelkich punktów porządku dnia. Głosowanie rozpoczęło się automatycznie. Niestety, wniosek upadł, ponieważ seniorzy nie wyrazili zgody. Lecz wtedy Imperator zawetował sprzeciw, który w powtórnym głosowaniu nie uzyskał zdecydowanej większości.

– Więc przegłosowane – stwierdził Gutenmachen. – Rozpocznie Marszałek Wielki Imperialny Przemysław Poniatowski, który będzie sprawozdawcą w dwóch pierwszych kwestiach. Zapraszam.

– Szanowni – zaczął z lekkim opóźnieniem Poniatowski. – Flota Węgielnicy niemal uległa katastrofie w pierwszej bitwie obronnej w układzie Mokra. Jednakże tuż przed samym rozstrzygnięciem, przed punktem skoku w układzie pojawił się superdraghonaut „Zło – To”. – Marszałek twardo rozdzielił sylaby, co nie uszło uwagi zwłaszcza tym zebranym, którzy kiedyś służyli w armii. – Uszkodził on okręt dowodzenia sprzymierzonych i to pozwoliło na w miarę zorganizowany odwrót pozostałości floty. Obecnie nie mamy pojęcia, gdzie znajduje się nasz okręt, ponieważ wykonał wyjątkowo niebezpieczną i trudną do przewidzenia stójkę na drugim piecu. Być może jest wyrzucony o jakieś dziesięć tysięcy lat świetlnych. Flota zgrupowała się w następnym układzie i nienękana przez wroga otrzymała posiłki. Tyle tylko, że przewaga Sprzymierzonych jest olbrzymia i nie wiemy, czemu nadal nie podejmują akcji zaczepnych. Na nasze szczęście – dodał – flota Węgielnicy dostała wsparcie i obecnie zgrywa załogi, lecz problem tkwi w tym, że to ostatni taki przypadek uzupełniania przez nas floty na bieżąco. Brakuje ludzi i sprzętu.

– Do dyskusji zgłosił się Ignacy Główczyński jako przedstawiciel stoczni i przemysłu zbrojeniowego, marszałek i rektor Jakub Leszko oraz pani rektor Żeńskiej Akademii Rycerskiej Ewa Plater. Głos przekazuję panu Główczyńskiemu. Proszę.

– Szanowni. Jak już wiecie, holdingi przemysłowe wzięły na siebie tak zwaną nadprodukcję sprzętu bojowego, który okazał się być bardzo pomocny. Chciałbym poddać pod rozwagę, na przyszłość, tworzenie zapasów bojowych. Jednak nie o tym. Zapasy się skończyły i kończy się również transza z cyklu produkcyjnego przeznaczonego do wymiany dla floty i armii, a następne uzupełnienia będą za rok. Proszę państwa, budowa superdraghonauta to nie budowa maszyny kroczącej. Więcej powiem, kiedy przejdziemy do punktu uzupełnień, w którym zostałem wyznaczony jako sprawozdawca. Dziękuję.

– Rozumiem – stwierdził Wielki Inkwizytor. – Proszę teraz pana marszałka Leszko.

– Szanowni. Przypadł mi zaszczyt przedstawienia sytuacji szkolnictwa w armii – rozpoczął starszy pan ubrany w idealnie skrojony mundur z wszelkimi dystynkcjami, przysługujący weteranowi. – Procedura szkolenia jest i powinna zostać zachowana w pełnym wymiarze. Od jakiegoś czasu wdrażamy rozbudowę Akademii Rycerskiej, jednak następuje opór polegający na wydrenowaniu kadry szkoleniowej w związku z naborem powtórnym do działań zbrojnych. To duży problem. Analizy wykazują potrzebę oficerów i reszty kadry w linii, a z drugiej strony zaniżają umiejętności dydaktyczne zaplecza szkoleniowego. Mamy jednak pewne zapasy. Wcielenie dwóch flot Straży Granicznej rozładowało chwilowo sytuację, ale powtarzam: chwilowo. Tu pewne spostrzeżenie: porównując okręty nasze i Sprzymierzonych, obcych, trzeba zauważyć, że są one obsadzone przez dziesięciokrotnie mniejsze załogi. Może będzie można pójść w tym kierunku? Dziękuję.

– My również dziękujemy. – Gutenmachen przeszedł do następnego sprawozdawcy. – Pani rektor. Proszę.

– Szanowni. Widzę kilka możliwości rozwiązania problemu, przynajmniej na początkowym etapie. Za zgodą Imperatora otwarta została Żeńska Akademia Rycerska, ze względu na swój profil adresowana wyłącznie do kobiet Rzeczpospolitej. Po ogłoszeniu stanu wojny zgłosiło się dziesięć razy więcej chętnych do odebrania wykształcenia wojennego i mimo poszerzenia zaplecza nie mamy możliwości przyjąć wszystkich a tu widzę potencjał. Druga sprawa to uruchomienie szkoleń dla rentierów, osoby niepracujące posiadające majątki i korzystające z życia są klasą społeczną, która najmocniej odpowiedziała na apel rządu, a nie mamy zaplecza, aby ich przyjąć i przystosować do życia w zorganizowanych grupach bojowych. Chciałabym, abyśmy omówili tę kwestię. Dziękuję. – Ewa Plater skończyła swoją wypowiedź, powodując szmer na sali. To była nowość, na którą chyba wielu czekało.

I tak cały dzień. Prowadzone rozmowy i ustalenia męczyły wszystkich zebranych, większość rozłożyła szerzej fotele, wliczając w to także Imperatora. Zarządzono przerwę obiadową i służba pałacowa przyniosła zamówione posiłki. Na szczęście już część punktów programu zamknięto podjętymi decyzjami. Decyzje rady miały być zatwierdzone przez sejm i senat Imperium w jeszcze późniejszym terminie, lecz w najszybszym możliwym. Formalność? Nie zawsze, ale… Po przerwie o głos poprosił Imperator.

– Spodziewamy się złamania konstytucji Rzeczypospolitej. – Przez salę przeszedł szmer niedowierzania. – W Układzie Słonecznym do naszego przedstawiciela w bazie przekaźnikowo-bojowej stawił się czwarty następca tronu Cesarstwa Chin, który pozostawił dokument dla nas. Pismo to w dwu językach, polskim i chińskim, stwierdza, że flagowy draghonaut Cesarstwa Chin „Jaspisowy Smok” przybędzie do nas wraz z owym następcą tronu w celu przeprowadzenia rozmów i wszczęcia stosunków dyplomatycznych. Jak wiecie, pojawienie się obcego okrętu w naszej przestrzeni spowoduje jego automatyczne zniszczenie zgodnie z naszą konstytucją. Jednak jestem przekonany, że ta wizyta może być dla nas korzystna. Czy mamy tu jakieś rozwiązania?

Do dyskusji zgłosił się marszałek von Kopf, który w trybie natychmiastowym wrócił z linii frontu, aby jako senior reprezentować swój ród.

– Jest pewna możliwość proceduralna, którą widzę – zaczął, a wiadomo było, że jest łebski i ma pomysły warte zastanowienia – i proponuję, aby jeszcze przed pojawieniem się chińskiego okrętu wciągnąć go na stan floty imperialnej i natychmiast po pojawieniu się rzeczonego obiektu w strefie nadać dekretem Imperatora wszystkim osobom na jego pokładzie nasze obywatelstwo.

– Rzeczywiście rozwiąże to kilka problemów – stwierdził Wielki Inkwizytor i spojrzał na Imperatora, który zorientował się, że na nim polega teraz rada.

– Proszę przygotować stosowne dokumenty i przeprowadzić całość procedury, tak abym mógł spotkać się z następcą tronu, a nie z przestępcą granicznym. Jednak poddaję to najpierw pod głosowanie.

Proponowane rozwiązanie przeszło jednogłośnie, wyraźnie po myśli głowy państwa.

– Chciałbym zwrócić uwagę zebranych na pewne szczegóły tego zdarzenia, które być może umknęły szanownym – wszedł dość niespodziewanie w słowo „Szczerbiec”. Było to formalne zaskoczenie, lecz ten człowiek miał trochę większe przywileje niż pozostali goście, wliczając w to również wszystkich seniorów rodów. – Do Układu Słonecznego wleciał, zgodnie z raportem kapitana draghonauta dozorującego „Ostoja”, lekki niszczyciel o nazwie „Wąż Różany”, więc okręt flagowy Cesarstwa „Jaspisowy Smok” oczekiwał w innym układzie, najprawdopodobniej na Nowym Madrycie, co można było wyczytać z kierunku późniejszego wyjścia z punktu skoku według drgań tachionowych. Co więcej, po analizie napędu niszczyciela, okazało się, że miał on zamaskowany drugi piec napędu i na to chciałem zwrócić uwagę. Nie chcą, aby ktoś z zewnątrz zorientował się, że wpadli na to technologiczne rozwiązanie. Toteż możemy się ich spodziewać w każdej chwili, ponieważ czas dotarcia do Układu Warszawa na drugim piecu znacznie skraca podróż. Kolejna ciekawa sprawa: oni są już w drodze, a nie mamy informacji o ich pojawieniu się w naszej przestrzeni, więc podróżują z ominięciem innych układów i pojawią się bezpośrednio w naszym stołecznym układzie.

Ta informacja spowodowała gorączkowe rozmowy zebranych. Sam fakt, że ktoś odważył się naruszyć przestrzeń Imperium mimo generalnej wiadomości, że karane to jest eliminacją obcego statku i wyroki takie były już wykonywane. Imperium broniło swej izolacji. – Ostro idą. – Sobieski westchnął.

Spis treści

Układ Kamieniec PodolskiZbiórka pobitej floty Ramienia Węgielnicy

Sztab połączonych flot „Tarcza ramienia oriona”

Instalacja ukryta gdzieś w gęsto zaludnionym układzie Imperium

Planeta WarszawaWyspa SzczęśliwaPałac Wołyński

Planeta MokraRuch oporu

Uniwersytet WarszawskiWydział Badania Życia GwiazdPlacówka Zamiejscowa

Układ SQv124Flota Ramienia Perseusza

Grupa „Giewont”Układ KołobrzegPływające miasto Scena

Okręt flagowy Cesarstwa ChinRok świetlny od układu brązowego karłaRejon centralny Imperium

Szósta flota Ramienia OrionaUkład WorenaObszar za Mgławicą w Orionie

Planeta MokraPunkt umocniony „Mokra 5”

Brązowy karzeł BHJ123k4Misja poszukiwawcza Wydziału Wewnętrznego

Układ Stołeczny WarszawaImperialny krążownik „Jaspisowy Smok”

Flota Ramienia PerseuszaLot na spotkanie z przeznaczeniem

Układ WolinPołożony najbliżej Federacji Ziemskiej

Szósta flotaW drodze przez Mgławicę Oriona

Planeta MokraUcieczka w góry

Marsz Floty WęgielnicyUkład Kamieniec Podolski i druga bitwa o Mokrą

Układ Brantana/Kusza Flota Oriona

Wyspa SzczęśliwaUkład Warszawa

Flota Ramienia Perseusza Na spotkanie z przeznaczeniem

Układ RostockSzkoła pilotażu akrobatycznego

Flota Ramienia OrionaRajd przez mgławicę

Układ WarszawaWyspa SzczęśliwaPałac Imperatora

Pusta przestrzeń pomiędzy Ramieniem Oriona a RamieniemWęgielnicySuperdraghonaut „Zło – To”

Koncentracja floty Ramienia Perseusza

Układ CieszynLaboratoria NanoGenerałKsiężyc Średni Diabeł

Superdraghonaut lotniskowy „Zło – To”Przestrzeń kosmiczna pomiędzy Ramieniem Oriona a Ramieniem Węgielnicy

Stacja bojowa BabiniczFlota Perseusza

Flota Ramienia OrionaW drodze powrotnej do granic Imperium

Księstwo CieszyńskieUkład TrzyniecDobra rodu imperialnego von Kopf

Stacja BabiniczFlota Ramienia PerseuszaKampania druga

Układ Kamieniec PodolskiFlota Ramienia Węgielnicy

Flota Ramienia PerseuszaUkład ZDKFZ245

Superdraghonaut lotniskowy „Zło – To” Pusta przestrzeń między Ramieniem Węgielnicy i Oriona

Flota Ramienia PerseuszaWejście do systemu RPG75

Rajd floty imperialnej w Ramieniu Węgielnicy

Powrót superdraghonauta „Zło – To” i sprowadzenie floty Hydran

Przysięga nowej floty

Co za bezczelny numer!

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Spis treści