Kroniki Imperium Legendarnych Lachów. Fa-la - Famus Paweł - ebook

Kroniki Imperium Legendarnych Lachów. Fa-la ebook

Famus Paweł

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

FA-LA już jest.

Pod przemożnym naporem sił Sprzymierzonych floty Imperium wycofują się. Dopracowane przez ludzi nowinki techniczne tylko na chwilę dają im iluzoryczną przewagą. Przeciwnik wbrew oczekiwaniom dosyć szybko zmienia taktykę dostosowując się do nowych warunków. Potężne okręty imperialne tylko na chwilę zatrzymują przeciwnika. Na wszystkich trzech, kosmicznych frontach dominuje klęska. Niecałe jednak Imperium żyje wyłącznie wojną, niektóre, odległe systemy cieszą się spokojem i bezpieczeństwem, ale w kilku przypadkach jest to przeświadczenie złudne. Ośrodek badawczy usytuowany w rezerwacie Betelgezy zgłasza problem. Wszystko wskazuje na to, że ktoś przyśpieszył eksplozję supernowej a konsekwencje mogą być poważne. W innych systemach jest niemniej niebezpiecznie.

Stało się to co musiało się stać. Zdrada, rebelia i rewolucja podniosły głowę. Wszystko zainicjowali niegenetyczni, którzy opanowali kilka dziedzin życia, ale przeliczyli się i po krótkiej euforii przeszli do ukrycia wyszukując odległe i niezamieszkałe układy niosąc ze sobą zagładę. Niestety zaczynają szukać sprzymierzeńców wśród Sprzymierzonych i Federacji Ziemskiej. Co raz mocniej zaznacza swoją obecność tajemnicza organizacja – Zakon. Jej członkowie pojawiają wszędzie tam gdzie dzieje się coś ważnego i wpływają na przebieg zdarzeń jednak fakt ten nie unika Wielkiemu Inkwizytorowi. Nadchodzi więc rozgrywka między Zakonem a siłami wiernymi Imperatorowi. Tom IV Nieuchronnie zbliża się przesilenie.

Za wszystko trzeba będzie zapłacić. Czas rozliczenia nadchodzi i zostanie objęty Karą. Czwarty tom sagi rozstrzygnie czy Imperium Lachów przetrwa. Po Zło-To, Mr.-Ok i FA-LA nadejdzie Ka-Ra.

Książka wydana przez Wydawnictwo DG, Hm... zajmuje się dystrybucją.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 472

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Literackie Białe Pióro Warszawa 2019

Copyright © by W. L. Białe Pióro & Paweł Famus Warszawa 2019

Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja i korekta: Maja Szkolniak, Aga Dubicka

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: I, Warszawa 2019

Patroni:

Diabelskie Recenzje – blog

Z fascynacją o książkach – blog

Recenzje Agi – blog

Warszawska Kulturalna

Druk i oprawa: Totem.com.pl

ISBN: 978-83-66004-71-9

Orędzie ImperatoraPałac na wyspie Szczęśliwej

Minęły niespełna trzy dni, odkąd do układu stołecznego nad planetę Warszawa wdarł się dron Aniołów z przekazem o wojnie oraz o całkowitym rozwiązaniu kwestii ludzkiej. Wiadomość w błyskawicznym tempie rozeszła się po całym obszarze Imperium. Analitycy, politycy, naukowcy i wszyscy inni obywatele Imperium zadawali sobie pytanie, co dalej będzie i co naprawdę znaczyły te słowa. Jedno stało się pewne dla Imperatora, rządu i sztabu generalnego, trzeba jak najprędzej zareagować na tę prowokację. Dosyć szybko uzgodniono, że rozwiązaniem doraźnym będzie wystąpienie Imperatora z orędziem do narodu. Redagowanie przemówienia zajęło trochę czasu, ale wszyscy byli zgodni, że nie może być ono zbyt długie. Ma być proste, ale podniosłe i jednoznaczne.

Salę tronową specjalnie na tę okazję przyozdobiono: zawieszono wszystkie symbole władzy, godła rodów imperialnych, znaki rozpoznawcze księstw i królestw. Kolorowe wstęgi flot i imiona dawno zapomnianych pól bitewnych odświeżono. Wszystko to miało zostać ujęte w przekazie do narodu. Ekipa największej komercyjnej stacji ogólnoimperialnej przybyła o wyznaczonej porze, rozłożyła sprzęt i oczekiwała na pojawienie się Imperatora, w międzyczasie robiono przebitki wystawionych symboli, a przede wszystkim orła imperialnego nad tronem. Wokół tronu stali w pozycji zasadniczej pretorianie ubrani na dzisiejszą okazję w galowo udekorowane zbroje polowe.

Pierwszy na salę wszedł Wielki Inkwizytor, przekazał kilka słów ochronie i dziennikarzom, a następnie wycofał się za kamerę. Potem pojawiło się dziesięciu dworzan, którzy rozpoznawani byli jako specjaliści od wizerunku i kontaktu z mediami.

Przed samym wejściem Imperatora z głośników dało się słyszeć temat przewodni oparty na hymnie Imperium, drzwi się otworzyły, a w asyście czterech pretorian wszedł Imperator. Wszystko nagrywane było z kilku ujęć, aby później wybrać to najbardziej odpowiednie, jednak całość emitowano na bieżąco. Imperator podszedł do tronu, przy którym położono wcześniej przygotowany tekst w formie kartusza. Jan XVIII spojrzał na niego jeszcze raz i odłożył. Podszedł do skromnej mównicy ozdobionej jedynie kolorami państwa.

Jeden z członków ekipy dał umówiony znak, a zaufany dworzanin półgłosem poinformował, że lada chwila wejdą na ekrany. Imperator ze spokojem odczekał, aż zacznie się jego rola.

W tym czasie wybrzmiały już dźwięki hymnu, potem spiker zapowiedział orędzie Imperatora do obywateli.

Kierownik produkcji dał znak i Imperator zaczął:

– Obywatele Imperium Polskiego, ja, Imperator Jan XVIII Sobieski, w tych trudnych dla naszej ojczyzny chwilach zwracam się do was wszystkich z wezwaniem o jedność, o męstwo, o trud. Nadchodzą ciężkie czasy, odwieczny wróg stanął w granicach. Kto może pomóc ojczyźnie, niechaj pomaga. Każda praca i poświęcenie nie pójdzie na zmarnowanie. Tysiące lat nie ugięliśmy się przed nikim i teraz będzie tak samo, nie ugniemy się. My nie błagamy o wolność i o nią nie prosimy, my o wolność walczymy. Miejmy nadzieję, każdy w każdym, nie jakąś płochą i mierną, co tylko z wierzchu przystrojona w zaszczyty, a w środku zgniła i słaba. Lecz taką miejmy nadzieję jak stal i granit, taką, co wypełnia duszę bohatera. Lecz nie tą płytką i krótkotrwałą, co przy pierwszym niepowodzeniu kruszy się jak kryształ. Taką więc miejmy nadzieję i odwagę, że kiedy razem staniemy w jednym szeregu, nie damy się zepchnąć ze swego stanowiska. Odwagę miejcie w sercu tak mocno, żeby wszelkie przeciwności pokonywać z podniesioną głową. Przestańmy jęczeć i narzekać, podburzać i panikować, nam to nie przystoi, za to oczekuje się od nas, i nasze przyszłe pokolenia oczekują tego od nas, aby się sposobić do walki. Zachowajcie w swych czystych sercach ideały i świętości, imiona bohaterów i miejsca wiktorii, uzbrójcie się w tarcze i miecze, a nie puste słowa i frazesy, aby ojczyzna nie przeszła z rzeczywistości do historii. Powiedz swoim bliskim: „Dziś idę walczyć i może nie wrócę, może przyjdzie mi zginąć, jak tylu milionom przede mną”. Tylu polskich żołnierzy poległo za wolność naszą i waszą, za sprawę, za ojczyznę, za styl życia. Nikt nam nie będzie mówił, co mamy robić, w co wierzyć, i nikt za nas nie będzie wybierał ani przyjaciół, ani wrogów. Bastionem nam będzie każdy próg. I pamiętajcie, ustawa zasadnicza!

Nagranie zakończono, Imperator czuł się trochę nieswojo, ale cóż, taka rola władcy, aby mówić do narodu. Zszedł z podwyższenia i rozglądał się, aż znalazł. Piotr von Gutenmachen właśnie wyłaniał się zza grupy reżyserskiej. Był w świetnym nastroju.

– Co, bawiło cię to?

– Jakżebym śmiał, świetny występ, poza tym trochę się podretuszuje, zwykła procedura – szybko sprostował – i wysyłamy na obszar Imperium. A tu, w najbliższych układach, poszło na żywo dzięki łączności Wedan.

– W zasadzie po co to?

– Już tłumaczyłem i tłumaczyli ministrowie i sejm, i senat, i rada rodów imperialnych. Potrzebna była reakcja na agresję ze strony Aniołów.

– Ale ty masz chyba inne cele? – Jan XVIII zaciekawił się. – Mam i jestem pewny, że bardzo szybko zaowocują.

Dokładnie w tym samym czasie, wyposażeni w glejty imperatorskie, pretorianie przybyli na wszystkie dwory wojewódzkie w księstwach i stawili się u wojewodów, przerywając bardziej lub mniej istotne spotkania. Ubrani w zbroje bojowe, w pełnym oporządzeniu przynieśli specjalnie skonstruowane znicze, wewnątrz których znajdowały się płonące wici. Opatrzeni herbem imperialnym byli nietykalni. Podeszli do wojewodów i bez słowa wręczyli im znicze. To mogło znaczyć tylko jedno i nic nie trzeba było mówić i tłumaczyć.

Jeśli wojewoda miał gdzieś pod ręką koronę księstwa, miał obowiązek ją założyć, jako znak podległości Imperatorowi oraz oznakę szacunku dla praw i wolności obywatelskich. Większość wojewodów była przygotowana, wejście do układu poselstwa imperialnego było automatycznie zgłaszane przez układową kontrolę lotów. Komendanci układów książęcych lub ich zastępcy nie zaniedbali swoich obowiązków, wystawiali eskortę dla posłańca i wysyłali wiadomość do urzędów wojewódzkich, a także wysyłali przodem umyślnego.

Ten stary zdublowany system pozwalał uniknąć nieporozumień i wynikających z tego faktu konsekwencji.

Wojewoda miał obowiązek uruchomić system alarmowy dla województwa, a także zagwarantować posłańcowi odpoczynek i posiłek.

– A więc wojna!

Układ Kamieniec PodolskiOdprawa marszałków i zastępców floty Ramienia WęgielnicySuperdraghonaut „Niepokorny”

Marszałek floty Ramienia Węgielnicy miał niezły problem, który jak najszybciej należało rozwiązać. Flota zebrała cięgi i miała spore straty. Była wprawdzie operacyjna, ale jej wartość bojowa została mocno ograniczona. Sugerowane dwa kierunki natarcia Sprzymierzonych wykluczały konsolidację floty. Marszałkowi pozostało podzielenie floty Ramienia Węgielnicy na dwie części i tak już wyszczerbione. Chwilowo nie było z czego pobrać uzupełnień, a intensywne działania rozpoznania, wywiadu i analizy wskazywały relatywnie szybkie pojawienie się Sprzymierzonych.

– Szanowni panowie i panie – rozpoczął marszałek Chodkiewicz – szczerze mówiąc, mamy bardzo mało czasu na podjęcie decyzji o tym, co dalej robimy. Odzyskanie układu Mokra uważam niestety za chwilowe. Widzieliśmy poziom przygotowania floty przeciwnika, podejrzewam, że mimo naszej dywersji szybko zgromadzi podobne siły i przejdzie do ofensywy. Uwidoczniła się również przewaga techniczna ADD. Moim zdaniem nie obronimy posiadanymi siłami obu układów. Chciałbym zapytać o sugestie.

– Moim zdaniem – zaczął marszałek trzeciej, granatowej floty Tadeusz Haller, najbardziej po Chodkiewiczu doświadczony dowódca – nie dzieliłbym floty. Mam wrażenie, że Sprzymierzeni zaatakują frontalnie z punktu skoku trzeciego pieca z układu Smog. Na pierwszy ogień wyślą słabszych, abyśmy się nimi zajęli, a następnie przewiduję wejście floty ADD i frontalny atak.

– A jeśli wyjdą w innym układzie, na przykład w Kamieńcu Podolskim? – zapytał marszałek Kościuszko.

– Stracimy taki układ – stwierdził bez zastanowienia Haller. – Stracimy każdy układ, jeśli wejdą frontalnie.

– Muszę przyznać, że od podziału floty boli mnie głowa – stwierdził Chodkiewicz.

– Zgadzam się z marszałkiem Hallerem – wtrącił się marszałek von Kopf. – Zaczną od układu Mokra ze strony układu Smog. Po zdobyciu zbiorą flotę, dając nam tydzień, góra dwa, i zaczną atakować układ Kamieniec Podolski. Tak to widzę.

– Tak, zauważyliśmy, że stosują bardzo prostą taktykę. Atakują frontalnie, zakorzeniają się i atakują następny układ – przyznał Chodkiewicz. – Ale nie mamy pewności, że nadal będą tak robić. Zauważyliśmy również, że się zmieniają. Trudno, aby się nie zmieniali, kiedy są rasami bardzo inteligentnymi. Jeśli pozostawimy Kamieniec samemu sobie, a oni zaatakują, nie obronimy go, a co gorsza stracimy zaopatrzenie. Następny układ, który mógłby być w ten sposób wykorzystany, znajduje się w odległości osiemdziesięciu lat świetlnych, ale wtedy stracimy setki układów i miliony ludzi, których nie zdołamy ewakuować. To zbyt duże ryzyko.

– Skoro i tak stracimy układ Mokra, to zróbmy im tam ciepłe kwarkowe przywitanie, mnóstwo pułapek, zasadzek i niespodzianek. Tak, żeby ich to bardzo słono kosztowało, żeby wiedzieli, że tak będzie w każdym następnym układzie – tłumaczył Szczerbiec. – A tu, w Kamieńcu Podolskim, zostawimy flotę Hydran. Pięćset draghonautów lepiej ostudzi zapały Sprzymierzonych, nam da poczucie zabezpieczenia tyłów po bitwie na Mokrej.

– Całkiem niezłe rozwiązanie – zgodził się Haller. – Okręty Hydran mają słabe charakterystyki mobilności, ale za to wysokie współczynniki obrony pasywnej, to takie nasze przerośnięte pancerniki. A swoją drogą, gdzie jest Paweł von Kopf? – zapytał. – Z tego, co mi się wydaje, król Hydran powierzył mu flotę złożoną z pięciuset draghonautów i, jak panowie zauważacie, jest to siła większa niż wszystkie nasze floty razem.

– Czekam na jego buławę marszałkowską – oświadczył Chodkiewicz. – A poza tym, że zasadniczo to on ma tę flotę, to nie ma uprawnień do dowodzenia nią.

– Z drugiej strony – zauważył dziadek kapitana – marszałek senatu przyznał mu dowodzenie nad tą flotą, a Imperator chyba ma inne problemy, jak na przykład wtargnięcie obcej sondy czy niepokoje społeczne.

– Dobrze, dobrze, sami wiecie, że to sprawa wtórna – zripostował Chodkiewicz. – Następnym razem będzie na odprawie, a na dzisiaj ważne jest, aby przygotować w trybie pilnym obronę Mokrej i zasadzkę w układzie. Dodatkowo mają wspomóc nas nowe floty: trzydziesta pierwsza i trzydziesta druga.

W drugiej kolejności wypowiadali się zastępcy marszałków, później szefowie sztabu, a następnie analitycy. Uzasadniali lub podważali teorie postawione wcześniej, jednak zdawała się wygrywać koncepcja pułapki na Mokrej i obrony Kamieńca.

Maksymilian „Szczerbiec” von Kopf, senior rodu i marszałek dwudziestej pierwszej floty grafitowej, wyszedł zmęczony z narady dowódców, a jeszcze tyle było do zrobienia. Każdej z flot postawiono podobne zadanie i sztaby miały zaproponować swoje rozwiązania, z których wybrać miano najlepsze. Dochodziły też nowe elementy walki, nowości techniczne Imperium i Sprzymierzonych, którzy bardzo szybko odpowiedzieli na zaawansowane maskowanie tych pierwszych. W tej kwestii rzeczywiście coś nie pasowało, superdraghonaut lotniskowy „Zło – To” sam ostrzelał, wprawdzie w stójce, ale jednak, okręt dowódczy Aniołów bez strat własnych. Flota Ramienia Węgielnicy, używając już sprawdzonych środków, wzmocnionych walką elektroniczną, nie była nawet w połowie tak sprawna. Co było nie tak?

Marszałek postanowił odwiedzić wnuka, który teraz sam zajmował się flotą Hydran. Staremu wojownikowi wydawało się, że nie będzie problemem jego dowodzenie, ale przekazanie mu informacji, że został ojcem, dziecko uznała rodzina oraz prawnie Imperator. Paweł pewnie już wie, ale jak to znosi? I – tu się stary uśmiechnął – jak przygotowuje się do ślubu i wesela? Szczerbiec postanowił sobie w tej kwestii poużywać. Jego prom zmienił kurs i zamiast wrócić do zgrupowania dwudziestej pierwszej floty, poleciał na „Zło – To”.

Przyjęto go bardzo serdecznie i podniośle, przecież nadal był dowódcą ich dowódcy. Zdziwiły go dwie rzeczy: wnuk nie przyszedł go przywitać, choć faktem jest, że nie zapowiedział wizyty, a druga to taka, że załogę stanowiły prawie same młode kobiety. Czuł się tutaj trochę jak w przedszkolu, ale doceniał również piękno. Zdaje się, że nazwa okrętu powinna być zmieniona na „Pokusa”, znowu uśmiechnął się do siebie.

Wnuk przywitał go na mostku pełnym meldunkiem i w mundurze galowym, od razu wytłumaczył swoją nieobecność na przywitaniu i przeszedł do konkretów związanych z dowodzeniem flotami Hydran. Marszałek wysłuchał kapitana, podpowiedział parę rozwiązań, a przede wszystkim zalecił dużo pokory, tolerancji i wytrwałości. Następnie poprosił Pawła o rozmowę w sprawach prywatnych. Kiedy weszli do kabiny kapitana, rozpoczął rozmowę.

– Nabroiłeś młody – powiedział wprost – masz przechlapane we flocie i w domu. Ściągnąłeś Hydran bez uzgodnienia i zrobiłeś dziecko królewskiej córce. Jak tak spojrzeć na całokształt, to ostatecznie znowu jesteś bohaterem, chociaż być może nie wszyscy tak to jeszcze odbierają. – Paweł chciał coś powiedzieć, ale senior nie dopuścił go do słowa. – Rozumiem, że to, że zostałeś ojcem, to już wiesz, nie widzę zaskoczenia. – Kapitan kiwnął głową i się uśmiechnął. – To teraz ślub i wesele. Król Węgier jest bardzo zadowolony z twojego powrotu, będą skoligaceni z rodem imperialnym. A księżniczka Joanna Węgierska pyta mnie przez Teodorę, kiedy wrócisz? Bo wiesz, dziecka nie musisz uznawać, oficjalnie nie masz wyjścia, zrobił to za ciebie Imperator, a ja się zgodziłem. Rodzina księżniczkę zaakceptowała i twój syn Paweł został, na krótko, ale jednak, pierwszym następcą tronu. Jednak wróciłeś i bardzo nas to wszystkich ucieszyło. Jakby tego było mało, sprowadziłeś Hydran, co niektórzy uważali za zdradę i złamanie konstytucji, a jak wiesz, konstytucja jest najważniejsza. Na szczęście ktoś się dopatrzył, że nie można dopuścić na teren Imperium obcych ludzi, ale obce rasy już tak. Teraz nikt tego nie będzie rozpatrywać, ale możesz być pewny, że po wojnie na pewno będą dochodzenia.

– Dziadku! – Wreszcie Paweł wszedł marszałkowi w słowo. – Po kolei, dostałem zgodę od Imperatora na ślub, który odbędzie się za dwa miesiące. Rozesłałem zaproszenia, korzystając z naszej domowej kancelarii, mama i Joanna już wiedzą. Ty pewnie masz je u siebie na biurku albo dostaniesz w ciągu kilku dni, nikt z zaproszonych gości nie odmówił, część gości zaprasza Joanna. Do twojej wiadomości Imperator i księżniczka Anna nie odmówili – widać było, że na tę nowinę stary von Kopf zbaraniał – Marszałek Koronny też nie.

Nawet już odesłałem, po konsultacjach z wydziałem prawnym i za zgodą Imperatora i marszałka, buzdygan hetmana floty Hydran do nabicia na nim puncy imperialnej i oficjalne wciągnięcie go na wykaz buław marszałkowskich. – Wziął głęboki oddech. Myślał, że dziadek zacznie teraz swoją kontrę, ale nic takiego się nie stało. – Czy o czymś zapomniałem?

– Moja krew – stary nagle się rozpromienił i przytulił wnuka na misia – moja krew. Chciałbym jeszcze razem usiąść, bo musisz mi poopowiadać, jak tam było. Nie ma co, masz dużo szczęścia. Głowa do góry.

Rozejrzał się po kajucie kapitańskiej.

– Powinieneś to wszystko jakoś poogarniać – dodał i widząc, że młody nie za bardzo zrozumiał, dokończył: – O flotę Hydran mi chodzi, ale marszałek Chodkiewicz nie zwolnił cię z mojej floty i najpierw będziesz musiał polecieć z nami bronić Mokrej, a ślub potem.

– Podejrzewam, że we flocie pana marszałka to ja długo miejsca nie zagrzeję – stwierdził kapitan. – Jak przyjdzie buława i rozkazy, to dużo może się zmienić.

Rozmawiali jeszcze chwilę, jeden, jak i drugi mieli mnóstwo zajęć, więc w końcu się rozstali. Marszałek wrócił promem na swój okręt.

– Co to był za dzień. – Westchnął.

Flota Ramienia OrionaOkręt flagowy marszałka WetynaSuperdraghonaut „Zwycięstwo”

Flota Ramienia Oriona pozostała na stanowiskach obronnych w układzie Roztok. Sztab generalny podesłał kilkanaście świeżych okrętów uzupełnień, których załogi składały się z mieszanki kadetów i weteranów. Tak samo było z kadrą dowódczą, marszałek kilku z tych weteranów czy dowódców nawet sobie przypominał. Następowała też rotacja, dowódcy niszczycieli zostawali dowódcami krążowników, a ci stawali się dowódcami draghonautów.

Do układu ściągnięto też cztery zmodernizowane forty, uzbrojone w rakiety i torpedy kwarkowe oraz jądrowe, a także szybkostrzelne baterie dział laserowych. Dwa z nich ustawiono przy strefie wyjścia z drugiego pieca na kierunku Mgławicy Oriona, a dwa pozostałe na dwóch równie zagrożonych kierunkach. Później rozstawiono inteligentne pole minowe, które zabezpieczono polem siłowym, aby przeciwnik nie zdmuchnął go salwą piachu kinetycznego. To byłyby stałe punkty obrony, reszta należała do obrońców, czyli floty.

Dużym sukcesem propagandowym, ale i militarnym było pojawienie się w układzie pięciu transportowców, przysłanych ze sztabu generalnego. Intencja na początku była niezbyt jasna, lecz po czasie okazało się, że sztab całkiem nieźle to sobie wymyślił. Do układu przysłano pięćset ciężkich myśliwców i ogłoszono nabór do floty ochrony układu. Każda z pięciu szkół pilotażu otrzymała przydział stu maszyn. Z początku wydawało się, że nie będzie chętnych do wstąpienia do floty, bo kontrakty nie opiewały tylko na obronę Roztoku, ale na służbę we flocie z możliwością przejścia na lotniskowce. Uznano zatem, że poziom kształcenia pilotów nie odbiega od wojskowego. Początkowo szło nawet opornie, ale już po dwóch dniach zaczęły się regularne przepychanki, a chętnych było pięć razy więcej niż miejsc. Przybyli na miejsce egzaminatorzy wojskowego lotnictwa myśliwsko-pomocniczego, którzy już po paru testach uznali, że sztab się nie mylił i że piloci po szkołach układu Roztok nadają się bez wyjątku do lotnictwa armii. Potem wymieszano szkoły między sobą, aby zlikwidować uprzedzenia, i umieszczono na dwóch fortach z przewidywanego głównego kierunku natarcia. Przydzielono im dowódcę z floty Ramienia Oriona, którego zadaniem było stworzenie z tej mieszaniny prawdziwego wojska. Monit do sztabu o przysłanie kolejnych pięciuset myśliwców dla obrony układu był kolejnym dobrym posunięciem. Sztab po kilku tygodniach przysłał następny transport myśliwców i szkoły przeszły na nauczanie wojskowe. Zatrudniono sporą grupę weteranów, którzy nie mogli się przebić do regularnej armii.

Komendant układu miał z nimi stałe problemy, ale to było nic w porównaniu ze skargami mieszkańców na transporty ewakuacyjne. Ludzie po prostu nie chcieli się przenosić w nowe miejsca, niektóre oddalone o setki lat świetlnych. Na nic były tłumaczenia o zagrożeniu i o tym, co Sprzymierzeni robią z pozostałymi na planetach. Początkowo wywożenie ludzi szło całkiem sprawnie, bo wyjeżdżali ci, którzy rozumieli i chcieli wyjechać, lecz potem zaczęły się kłopoty. Ktoś powoływał się na konstytucję i zatrudniał prawników z samego układu Warszawa, później okazało się, że tak do końca nie ma prawnego przymusu, aby emigrować, a na końcu wyszło, że dwa miliony mieszkańców nie wyjadą. Nawet szkoły pilotażu wywiozły wszystko, co cenniejsze, pozostały tylko mury i myśliwce oraz duch walki.

Po pewnym czasie układ opustoszał, no za wyjątkiem linii obrony.

Kapitanowie fortów w porozumieniu z flotą Ramienia Oriona i sztabem generalnym co jakiś czas podlatywali do min i je przeprogramowywali. Latali promami od jednej do drugiej miny i zapisywali nowe koordynaty, a one przekazywały je sobie łącznością tachionową, z tym że od czasu do czasu łączność zawodziła i trzeba to było robić ręcznie. Promom towarzyszyły eskorty myśliwców. Nie żeby były potrzebne, ale zgranie załóg i ich dyspozycyjność były najważniejsze. I tak zawsze dwa dywizjony krążyły pomiędzy strefami skoku podprzestrzeni i nadprzestrzeni.

Po trzech tygodniach względnego spokoju zaczęły się niepokojące sygnały. Najpierw dwa razy w ciągu doby wychodził z podprzestrzeni obiekt o małej masie, który zaraz po wyjściu natrafiał na miny, a te kwalifikowały go jako wroga i detonowały, nie dając mu szansy na zebranie odpowiednio potwierdzonych danych i wysłanie ich z powrotem. Później drony obcych zaczęły wychodzić na punkcie skoku w nadprzestrzeń. Tam czekały na nie myśliwce, które w miarę szybko zareagowawszy, niszczyły je bez nawiązywania łączności.

Te próby uzmysłowiły dowództwu floty Ramienia Oriona, że nadchodzi flota przeciwnika. Aby nie czekać w stałych miejscach, trzy floty poruszały się, kręcąc ósemki wokół fortów. Wyrzutnie rakiet i torped były załadowane już od kilku dni, tak samo jak pylony myśliwców z lotniskowców oraz tych zaokrętowanych na fortach. Była to praktyka niebezpieczna, ale nie chciano dać się zaskoczyć. Podobnie było w fortach, które wprowadzono w ruch wirowy, aby wszystkie wyrzutnie mogły w krótkim czasie oddać salwę. Nie łudzono się i podejrzewano, że forty wytrzymają tylko kilka minut, a później ich załogi ewakuują się do innych układów, nie czekając na rozwój wypadków. Docelowo wskazano dla uciekinierów układ Lubeka w księstwie wolińskim, największy i najmocniejszy układ na linii ataku Sprzymierzonych. Z pomniejszych układów wycofano już ludzi i sprzęt, a całość skierowano do robót w innych częściach Imperium.

Tego ranka czasu centralnego, wszystko zaczęło się niefortunnie. Najpierw fort na głównym kierunku natarcia zgłosił zawieszenie się dziesięciu procent min, wysłano więc prom naprawczy z obstawą. Koło południa dwie eskadry, na skutek błędów dowodzenia i awarii skanerów naprowadzających, niemal się zderzyły, tylko refleks pilotów uratował sytuację i obeszło się bez ofiar. Pod koniec dnia podobna sytuacja spotkała flotę Ramienia Oriona, która podzielona na trzy główne składowe, krążyła pomiędzy fortami. Niszczyciel drugiej floty pod dowództwem admirał Stelli Skalskiej zderzył się tarczami ochronnymi z niszczycielem eskorty floty dwudziestej drugiej marszałka Wincentego Czumy. Kraksa spowodowała całkowite zdarcie tarcz ochronnych, a eksplozja powstała w wyniku tego zdarzenia spowodowała uszkodzenie naburtowych dział laserowych oraz części anten skanerów. Oba niszczyciele o własnych siłach odleciały w stronę planety Roztok, ale nie przewidywano ich naprawy w układzie, więc ostatecznie miały udać się do układu Lubeka.

Za pięć dwunasta czasu centralnego skanery wykryły drgania tachionów, natężenie rozpychania tych cząstek sugerowało rozpoczęcie wejścia w strefie skoku trzeciego pieca masywnych jednostek przybywających w dużej liczbie. Roje ciężkich myśliwców zaczęły w trybie alarmowym opuszczać forty i ustawiać się na przewidywanej linii walk. Flota Ramienia Oriona również w kilka minut ustawiła się w formacji walca. Skanery zaczęły rejestrować wejście do układu z nadprzestrzeni draghonautów Sprzymierzonych. Już od samego początku pojawiania się ciężkich maszyn wroga myśliwce ostrzeliwały je falami i rojami rakiet. Często nieustabilizowane tarcze ochronne przeciwnika przepuszczały rakiety i torpedy. Tak przywitane okręty nie miały najmniejszych szans na przetrwanie.

Niestety ilość wrogich jednostek powiększała się z każdą chwilą, a ilość ciężkiego uzbrojenia na myśliwcach malała. Po pozbyciu się ładunków eskadry wracały na fort, gdzie przygotowano mechaniczne ładowanie myśliwców. Przewidziano tylko jedną taką czynność, później myśliwce miały udać się po kolejny załadunek do stacji kontroli lotów na orbicie parkingowej planety Roztok. Dalszym zadaniem formacji było ubezpieczanie konwoju ostatnich statków z ludnością cywilną oraz administracją.

Po pierwszych drobnych i miłych sukcesach zaczęły się straty. Draghonauty Sprzymierzonych, głównie Szaraki, Dworfy, Reptilianie i Anunaki, po ustabilizowaniu tarcz ochronnych ostrzeliwały się, zmiatając coraz więcej myśliwców. Z drugiej strony trzeba przyznać, że działa laserowe i inne, podobne, w tych ciężkich jednostkach nie były przygotowane do odpędzania małych i ruchliwych, acz groźnych obiektów, jakimi były ciężkie myśliwce. Rozpędzone draghonauty obcych zbliżały się ze strefy skoku trzeciego pieca do strefy skoku drugiego pieca. Druga fala myśliwców zdążyła jeszcze ostrzelać ciągle nadchodzące okręty, wyrządzając im relatywnie niewiele krzywdy. Dowódcy eskadr zwijali swoje jednostki i zgodnie z planem kierowali się do centrum układu. W tym czasie przewidywano, że obronę układu przejmą forty i pola minowe. Do tej chwili naliczono już prawie dwa tysiące okrętów, flota Ramienia Oriona nie miała szans, ale postanowiono bronić się i zadać jak największe straty przeciwnikowi.

Skanery wykryły próbę wysłania drobnych pocisków kinetycznych celem sprawdzenia pola minowego, więc pomysł z przesłonięciem ich tarczami ochronnymi wydawał się trafiony. Chwile później pierwsze draghonauty przeciwnika wleciały w pole minowe, potężne ładunki bez większych problemów ściągały tarcze pola ochronnego, a kolejne wybuchy unieszkodliwiały jednostki. Wróg po krótkim namyśle próbował ominąć pole minowe, ale nie znając jego zasięgu, nadal na nie wpadał. W ten sposób stracił kolejne okręty, które, już bez tarcz ochronnych i z uszkodzeniami, dryfując, wpadały na następne ładunki. Chcąc nie chcąc, w ten sposób torowały drogę dla kolejnych fal okrętów. Ostatecznie pole minowe zostało pokonane, straty nie były małe, ale nie zatrzymało to agresorów.

Teraz odezwały się forty, flota Sprzymierzonych weszła w zasięg bojowy rakiet i forty wystrzeliwały prawdziwe masy pocisków. Ruch obrotowy fortów, który już wcześniej wprowadzono, okazał się udanym pomysłem. Flota obcych zamierzała je ominąć, ale rozmiar zadawanych przez rakiety strat okazał się nie do zniesienia przez atakujących. W sumie forty wystrzeliły ponad tysiąc rakiet i torped kwarkowych. Już pierwsze trafienia ściągały tarcze ochronne, każde kolejne trafienie było śmiertelnym zagrożeniem dla okrętów i ich załóg. Flota Sprzymierzonych skierowała całą swoją siłę ognia w stronę największego zagrożenia. Załogi fortów nie czekały na bardziej niekorzystny obrót sprawy, promy i ścigacze startowały z platform ewakuacyjnych i odlatywały w kierunku centrum układu.

Dopiero teraz obronę przejęła flota Ramienia Oriona. Rozbicie szyku obcych, którzy próbowali zniszczyć teraz już automatycznie dowodzone forty, było zdecydowanie na rękę marszałkowi Wetynowi. Ruszył na źle przygotowanych do starcia flot obcych, którzy zaniedbali obecność prawie sześciuset okrętów. Formacja walca wdarła się w rozproszone siły przeciwnika i rotując według własnej osi, rozsiewała rakiety i torpedy, rozdając je sprawiedliwie wszystkim wrogom dookoła. W szeregi Sprzymierzonych wdarła się na chwilę panika, co, jakże by inaczej, było na rękę flocie Imperium, która korzystając z chwilowego zamieszania, urzeczywistniała plan likwidacji zagrożenia. Sytuacja ta nie trwała długo, część Sprzymierzonych uformowało kilka dziwnych formacji i skierowało się wprost na szarżującą flotę Ramienia Oriona, ale działając w rozbiciu, pomimo przewagi liczebnej i mocy oręża, nie byli w stanie powstrzymać ataku. Za to udało im się powstrzymać skalę strat.

Mimo że to obcy atakowali, to ludzie uzyskali chwilową przewagę inicjatywy. Nadal niezniszczone forty ostrzeliwały się w ruchu wirowym, a pole minowe od czasu do czasu zaskakiwało poszczególnych kapitanów przeciwnika, do tego dochodziła flota Ramienia Oriona dziwnym sposobem przebijająca się przez gąszcz jednostek, jakby chciała wyrwać się z otoczenia, a przecież powinna raczej lecieć w stronę przeciwną.

Te trzy funkcje widocznie przysparzały obcym sporo trudności; nieliniowa sytuacja i wiele zmiennych utrudniały podejmowanie decyzji w wielorasowej armii.

Niestety Sprzymierzeni wreszcie uporali się z fortami, eksplozje pojedynczych segmentów rozerwały je na kilka mniejszych zespołów, które jeszcze wystrzeliły kilka salw, ale i przeciwnik nie był dłużny i ostatecznie wykończył zmechanizowaną obronę fortów.

W tym czasie formacja walca przeleciała bez większych strat przez zgrupowanie Sprzymierzonych i nawróciła poza polem minowym, mając nadzieję, że obcy zdecydują się za nią polecieć, ale tak się nie stało. Obca flota pozostawiła za sobą okręty Imperium i skierowała się w stronę centrum układu, gdzie w tej chwili nie pozostało już nic poza ludnością, która kategorycznie odmówiła ewakuacji z planety.

Marszałek Wetyn rozkazał pościg za nieprzyjacielem. Chwila przerwy sprzyjała refleksji, obrona układu szła niestety zgodnie z planem, czyli tak jak zakładano, przeciwnik, posiadając dużo potężniejszą flotę, przełamał obronę i pomimo wielkich strat osiągał cele. Skanery wykryły wejście do układu floty w ilości dwóch i pół tysiąca okrętów wielkości draghonauta, z czego sto jednostek zostało uszkodzonych w mniejszym lub większym stopniu przez myśliwce podczas wyjścia z nadprzestrzeni. Pole minowe okazało się bardziej mordercze, ale nie aż tak jak się spodziewano. Dwieście uszkodzonych okrętów to zawsze coś. Za to wirujące forty były wyjątkowo skuteczne: strzelając jak z automatu, unicestwiły prawie pięćset jednostek, nim same zostały wyeliminowane. Przelot formacji walca przez zdezorientowanych Sprzymierzonych przyniósł spory efekt zniszczeń, ale straty własne też były duże. Łącznie wróg stracił dziewięćset draghonautów, ale Imperium również poniosło straty.

Dwadzieścia draghonautów, pięć lotniskowców, pięćdziesiąt krążowników i prawie setka niszczycieli oraz ponad sto myśliwców, do tego dwa forty w walce, a pozostałe dwa zmieniono w pułapki do samozniszczenia. Ponadto utracono cały układ. Z formalnego punktu widzenia stracony był też cały sektor, a przynajmniej do układu Lubeka, gdzie usilnie rozbudowywano umocnienia.

Flota Sprzymierzonych nie za wiele robiła sobie ze ścigającej ją floty Ramienia Oriona, niewiele ponad czterysta okrętów różnych typów widać nie miało żadnego taktycznego znaczenia. Sprzymierzeni dotarli do planety i zaczęli ostrzeliwać wszelkie instalacje orbitalne, a później rozpoczęło się lądowanie na powierzchni. W tym czasie flota marszałka Wetyna zmieniła kurs i poleciała do punktu skoku na układ Lubeka. Nim tam dotarli, okazało się, że odpuszczenie przeciwnikowi było rozsądną decyzją. Do układu Roztok, w punkcie skoku, którego tak usilnie broniono, wleciała kolejna flota nieprzyjaciela. Tym razem sensory doliczyły się trzech tysięcy jednostek wielkości draghonauta. Część z nich wpadła w zasadzkę funkcjonującego jeszcze pola minowego. Wyjście z podprzestrzeni okazało się bardziej niebezpieczne, ponieważ okręty obcych znalazły się w przestrzeni newtonowskiej tuż przed samym polem, a nim skanery zaczęły działać, miny zaczęły wybuchać. Ostrzeżenie o polu minowym dotarło za późno i trzytysięczna flota staranowała pozostałości pola. Naliczono co najmniej dwieście trafionych okrętów, lecz ich status był nieznany.

Doleciawszy, nie niepokojony do punktu skoku drugiego pieca, okazało się, że jeszcze dwa krążowniki i jeden niszczyciel nie są w stanie samodzielnie wejść na drugi piec. Postanowiono ewakuować załogi i dokonać samozniszczenia tych jednostek. Marszałek Wetyn z ciężkim sercem opuszczał układ.

Uniwersytet WarszawskiWydział Badania Życia GwiazdPlacówka Zamiejscowa

Z Betelgezą nie było dobrze. Coś, co przyczyniło się do jej pęcznienia, a tym samym do niestabilności, nadal działało. Zmiany nie były już takie szybkie i ostre, ale zachodząca w czerwonym nadgigancie transformacja nie zahamowała, a tylko zwolniła. Dwa miesiące temu obliczano, że wybuch supernowej może nastąpić nawet za milion lat, ale te obliczenia były już nieaktualne. Obecnie szacowano datę wybuchu na pięćset tysięcy, niestety licznik cały czas się cofał.

Profesor, szef katedry badania życia gwiazd, Józef Fajans nie skrywał podenerwowania. Kto mógłby przypuszczać, że sprawy przyjmą tak niekorzystny obrót. Nie był przecież odpowiedzialny za to, że gwiazda wybuchnie, zmieniając się dla najbliższego otoczenia w śmiercionośny fajerwerk. Jaką istotą musiał być sprawca przyspieszenia eksplozji Betelgezy, żeby sprowadzić szybką śmierć na najbliższe układy planetarne? Odtworzył sobie także zapis spotkania z kadrą naukową. Najbardziej zapadł mu jeden fragment, który został wypowiedziany przez głównego technika:

– Reasumując, podejrzewamy, że tuż przed powstaniem anomalii układ został odwiedzony przez nieznany i zamaskowany obiekt. Jeśli dodamy do tego, że ktoś mógł wiedzieć, że tu jesteśmy i mamy włączone czujniki na pełny zakres, to było to działanie z premedytacją. Nie wiemy, co i jak zostało wstrzelone w gwiazdę, ale coś przemieszczało się w głąb. Możemy potwierdzić, że obecna anomalia jest spowodowana interakcją zewnętrzną.

Profesor Fajans oczekiwał teraz na plik z Uniwersytetu Jagiellońskiego w układzie Kraków, gdzie poprosił o zastosowanie najwyższej matematyki, fizyki i chemii w celu uzyskania odpowiedzi na pytanie o dalszy rozwój wypadków. Profesor Zygalski, który zajął się problemem wraz ze swoim zespołem, kontaktował się kilka dni temu i stwierdził, że dzisiaj prześle wyniki. Sugerował też, że nie wygląda to dobrze i trzeba będzie rozpocząć przygotowania do ewakuacji i tego Fajans obawiał się najbardziej. Chciał też jak najszybciej spowodować ewakuację placówki badawczej, bo po cóż było tracić sprzęt. Ludzi, tego był pewny, uda się dużo wcześniej odesłać.

Szkoda, że baza badawcza nie miała własnego napędu, tylko słaby pierwszy obieg pierwszego pieca, który wystarczył do utrzymania grawitacji. Stacja była za to wyposażona w reaktor magnetyczny, który dostarczał energii do systemu podtrzymywania życia, zasilał wspomaganie tarczy ochronnej oraz z dużym naddatkiem wystarczał do prowadzenia wszelakich badań. Służył też na przykład do utrzymania stałego kontaktu z sondami lub za pomocą łączności Wedan z różnymi uniwersytetami. Niestety reaktor ten nie był odpowiedzialny za mobilność placówki, gdyż taka nie była nigdy przewidywana. Placówka została tutaj przyholowana dwieście trzydzieści cztery lata temu i częściowo rozbudowana, teraz należało pomyśleć o odholowaniu jej gdzieś w bezpieczne miejsce.

Strefa bezpieczna też powinna zostać wyznaczona według obliczeń profesora Zygalskiego. Fajans i jego zespół, korzystając z dostępnych środków obliczeniowych oraz z doświadczenia załogi, wyliczał, że supernowa powstanie za cztery lata, siedem miesięcy i sześć dni, a strefa zniszczenia nie będzie większa niż osiemdziesiąt sześć lat świetlnych. Wyliczono również kierunek dżeta gwiazdy, ten najbardziej śmiercionośny efekt supernowej, i szczęśliwie wyszło, że będzie on skierowany prostopadle do płaszczyzny galaktyki. To znowu oznaczało, że będzie najmniej szkodliwy, chociaż zahaczy o kilka układów, na szczęście żaden nie był zamieszkały przez stałych mieszkańców. Na drodze promienia były ośrodki górnicze i przemysłowe, ale nie było planet tlenowych, których strata sama w sobie byłaby tragiczna. Wracając do holowania, profesor Fajans wiedział, że potrzebuje całkiem sporego holownika i to takiego wyposażonego w drugi lub może nawet trzeci piec, w innym wypadku załamanie fali grawitacyjnej z Betelgezy może dogonić sprzęgnięte obiekty i zakłócić ich przelot, a w ostateczności uszkodzić lub nawet zniszczyć. Trzeba było taki holownik zamówić. Złożył już wstępną propozycję dokonania transferu placówki przez macierzysty Uniwersytet Warszawski, lecz tu nastąpiło rozczarowanie. Okazało się, że większość dużych firm transportowych, jak na przykład największa w tej branży firma Galaktyka, należąca do Marka von Kopf, nie miała wolnych terminów, całe moce przewozowe zostały skierowane do wsparcia działań wojennych. Uniwersytet Warszawski rozpoczął poszukiwania mniejszych przedsiębiorstw, ale na razie z marnym skutkiem, z tej samej przyczyny. Fajans nie wyobrażał sobie, że będzie musiał pozostawić placówkę na zniszczenie. Samo ewakuowanie kryształów pamięci zajmie kilka miesięcy, może rok, a do tego przedsięwzięcia będzie potrzebować kilkunastu dodatkowych ludzi. Z tym to może nie byłby taki problem, ale powstałe w tym czasie zamieszanie już problemem by było.

Nalał sobie czarkę miodu, przepyszny dwójniak w naczyniu z mieszanej konstrukcji srebra i rubinowego kryształu komponował się wspaniale. Czarka przypominała mu dawne czasy, kiedy to pracował dla korporacji von Kopf, a w zasadzie dla Bartłomieja von Kopfa, z którym można bez cienia wątpliwości powiedzieć, że się zaprzyjaźnił. Szkoda, że ten dobry człowiek, filantrop i naukowiec, odkrywca i wynalazca, nie żyje. Jego śmierć w swoim czasie była dużym zaskoczeniem, był przecież drugim następcą tronu imperialnego po swoim ojcu. Wykute w srebrze godła Imperium Lachickiego oraz herbu von Kopf zapadały w pamięć, profesor lubił je czuć pod opuszkami palców. Miał wrażenie, że lekko go łaskoczą, może tak było naprawdę, a może było to jakieś fantomowe odczucie. Stylizowany orzeł i tarcza z trzema kwiatami, nawet były delikatnie wyrżnięte w czerwonym krysztale. Zamyślił się. W tej chwili zamigotał wskaźnik umieszczony na blacie granitowego stołu. To biuro łączności poprzez sekretariat informowało, że nawiązało połączenie z Uniwersytetem Jagiellońskim i zaczyna odbiór wiadomości od profesora Zygalskiego.

Procedura połączenia za pomocą cząstek Wedan była, jak i cała technologia, z jednej strony łatwa, a z drugiej kolosalnie skomplikowana. Odnaleźć cząsteczkę Wedan wcale nie było tak łatwo, chociaż z drugiej strony wiadomo, że ich położenie jest stałe i niezmienne, ale trudne do znalezienia. Cząstkę taką należało umieścić w ciężkim polu siłowym o specjalnych i nienaturalnych charakterystykach, tak aby zmusić ją do mikrodrgań lub tak, aby te mikrodrgania odbierać. Tak, cząstki Wedan są rozmieszczone gęsto, na zasadzie prostopadłościanu, w odległości „stałej pięknej”, czyli jednego metra. Naukowcy twierdzą też, że cząstki te się nie odkształcają i żadna naturalna siła, nie ważne jak wielka, nie jest w stanie zmienić ich pozycji.

Aby nawiązać łączność z inną cząstką Wedan, należy znać jej dokładne położenie w kosmosie, dokładne, co do metra. Szukano linii prostej po kolejnych cząstkach, aż w końcu znajdowano linię matematyczną łączącą cząstkę nadawczą z cząstką odbiorczą. Jeśli udało się namierzyć rozmówcę, to zapisywano takie położenie cząstek i połączenie pomiędzy cząstkami uzyskiwano w dowolnym momencie. Przesył danych był nieograniczony i osiągalny w czasie rzeczywistym, dlatego stacje informacyjne i rozrywkowe zakładały własne bazy przesyłowe, aby transmitować materiały, na których im zależało. Podobno Wedanie odkryli jeszcze lepszą możliwość, nie tyle dotyczącą samego przesyłu, ale namierzania cząstek rozmówcy i nie potrzebowali żmudnych obliczeń do odnajdywania odbiorników. Jak na razie ludzie nie byli pewni, o co w tym wszystkim chodzi.

Światełko przestało migotać, a to znaczyło, że transmisja została zakończona. Profesor początkowo miał ochotę pójść i odebrać ją w formie kryształu, ale ostatecznie zrezygnował i zaaplikował ją sobie jako zakodowany przekaz wprost na biurko. Teraz granitowy blat stał się areną interfejsu komputera, profesor zobaczył wizualizację plików jako kartusze, które odkładają się na bok. Sięgnął po nie i spojrzał na przypisaną im kodem funkcję, co pozwoliło łatwiej wyselekcjonować najważniejsze wiadomości. Wnioski końcowe wcale nie były jakoś obszerne, natomiast obliczenia, a w szczególności projekcje, były bardzo rozbudowane.

Profesor szukał małego pliku oznaczonego wysoką klauzulą tajności, sprawnie przesuwał obrazy, mógł korzystać z sensora przyłożonego do skroni, ale nie lubił tego robić. Wystarczało mu, kiedy rękoma wydawał polecenia komputerowi. Wreszcie odnalazł plik, rozkodował go i zaczął przeglądać. Od razu zorientował się, że wyniki nie są jednoznaczne, albowiem jest kilka opcji. Rzeczywiście, grupa profesora Zygalskiego opisywała dwa możliwe kierunki rozwoju sytuacji. Ostatecznie wynik końcowy był ten sam. Różnica polegała na terminie eksplozji. Zaczął czytać wersję optymistyczną, a przynajmniej tak oznaczoną przez Zygalskiego. Konkluzja była taka: Betelgeza zmieni się w supernową za dwadzieścia jeden miesięcy, jej dżet skierowany będzie niemal prostopadle do płaszczyzny galaktyki i ominie planety tlenowe. Niszczycielski zasięg fali uderzeniowej osiągnie odległość stu dziesięciu lat świetlnych. Fajans zastanowił się, czy na pewno przeczytał wersję optymistyczną. Szybko wypełnił, pustą już, czarkę miodem. Miał wrażenie, że kiedy przeczyta wersję pesymistyczną, nie będzie w stanie nalać trunku bez rozlewania po blacie stołu.

Upił niedużo. Otworzył plik zatytułowany jako pesymistyczny i już zrobiło mu się słabo. Sześć miesięcy. Dżet skierowany osiowo do centrum galaktyki, strefa zniszczeń dwieście osiemdziesiąt lat świetlnych. Dlaczego aż tak dużo? A, jest zapisek. Możliwa separacja gwiazdy właściwej i wybrzuszenia, inicjacja eksplozji supernowej gwiazdy właściwej kilka setnych sekundy przed eksplozją wybrzuszenia. Obie fale się skumulują i wzmocnią.

Profesor Zygalski opisuje jeszcze dwie rzeczy, jakby osobno, ale mające wspólny mianownik. W sercu gwiazdy doszło już do przemiany energetycznej, wewnętrzna fala uderzeniowa przebija się przez poszczególne warstwy. Potęga reakcji jest tak ogromna, że stanowiące większość zgniecione atomy żelaza zmieniają się w ułamkach sekund w kolejne pierwiastki z tablicy Mendelejewa.

Kiedy zaczną przechodzić w polon, reakcja zatrzyma się na kilka dni, aby potem ruszyć ku zniszczeniu gwiazdy. To będzie sygnał i ostatni moment na ucieczkę. To też będzie ten moment, kiedy może dojść do odseparowania się bąbla, jako lżejszego elementu układanki.

Drugie ostrzeżenie to zapaść regionalnych, zrównoważonych do tej pory, sił grawitacyjnych. Odczuwanie procesu dosięgnie kuli o promieniu pięciuset lat świetlnych. Nawet jeśli światło umierającej gwiazdy jeszcze nie dotrze do tak odległych miejsc, to tamtejsze układy mogą odczuwać brak odciskającego swe piętno olbrzyma. Będzie się to objawiało błędami w nawigacji, a może także dojść do tego, że tak chętnie wykorzystywane w różnych celach tachiony przestaną być użyteczne.

Profesor ze smutkiem wyłączył powiadomienie, nie miał ani siły, ani ochoty utwierdzać się o nadchodzącym tragicznym końcu tej części Ramienia Oriona.

Naukowcy z największych uczelni Imperium już ponad tysiąc lat temu uznali, że osiedlanie się tak blisko tak niestabilnej i dużej gwiazdy to igranie z żywiołem oraz wielka loteria na kole życia i śmierci. Postanowili więc namówić ówczesnego Imperatora do wydania zakazu osiedlania się na stałe w tym rejonie. Jak postanowili, tak zrobili i, o dziwo, zadziałało. Nie udało się jedynie wywalczyć bezpiecznej odległości. Naukowcy chcieli sto lat świetlnych, a urzędnicy zaproponowali pięćdziesiąt. Rozstrzygnął Imperator i senat, zgodnie stwierdzając, że nie mogą oddać osiem razy większego obszaru na, jak to nazywali, rezerwat Betelgezy. Oczywiście kopalnie i huty występują w tym obszarze, a wojsko prowadzi manewry, kwitnie turystyka i wiele, wiele innych dziedzin.

Siedział w zadumie, myślał nad tym, co powinien zrobić. Napisał list z prośbą, a potem jeszcze jeden z ostrzeżeniem. Pierwszy wysłał, a z drugim postanowił poczekać, ale tylko kilka dni. Użyta w nim pieczęć mogła być wykorzystana tylko raz. Jeśli zawiedzie, będzie skończony.