Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française. Król-Duch – poemat historiozoficzny napisany przez Juliusza Słowackiego w latach 1845-1849. Stanowi jedno z najważniejszych dzieł poety. Jest podsumowaniem jego poglądów. Dzieło to Słowacki pisał do końca życia; pozostało nieukończone. Jego pierwsza część została wydana w 1847 roku w Paryżu jako Król-Duch Rapsod I. Nie stanowi spójnej całości, gdyż powstawało w wielu wersjach rękopiśmiennych i z tego powodu jego całościowe wydanie, wierne zamiarom poety, okazywało się bardzo utrudnione. Wielokrotnie nazywa się to dzieło eposem wszechsłowiańskim. Utrudnienia związane z pewnymi odejściami od formy eposu – między innymi metafizyczna i paraboliczna tematyka dzieła – nie pozwalają nazwać Króla-Ducha poematem heroicznym – epopeją. (za: https://pl.wikipedia.org/wiki/Król-Duch)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 111
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Juliusz Słowacki
KRÓL DUCH
LE ROI-ESPRIT
Poème inachevé
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej
Version bilingue: polonaise et française
Traduit du polonais par Charles-Edmond Chojecki
Armoryka Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Tekst wg edycji XIX-wiecznej. Zachowano oryginalną pisownię
Copyright © 2018 by Wydawnictwo „Armoryka”
Wydawnictwo ARMORYKA
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
e-mail:[email protected]
I
Cierpienia moje i męki serdeczne,
I ciągłą walkę z szatanów gromadą,
Ich bronie jasne i tarcze słoneczne,
Jamy wężową napełnione zdradą...
Powiem... wyroki wypełniając wieczne,
Które to na mnie dzisiaj brzemię kładą,
Abym wyśpiewał rzeczy przeminięte
I wielkie duchów świętych wojny święte.
II
Ja, Her Armeńczyk, leżałem na stosie
[Obacz w Platonie pełną tajemnic ducha powieść
o Herze Armeńczyku na końcu dzieła p.t. ˝Rzeczpospolita˝.]
Trupem... przy niebios jasnej błyskawicy.
Kaukaz w piorunów się ciągłym rozgłosie
Odzywał do ech ciemnej okolicy;
Niebo sczerniało... ale świeciło się
Grzmotami... jak wid szatańskiej stolicy...
A ja, świecący od ciągłego grzmota,
Leżałem. – Zbroja była na mnie złota.
III
I duch nie wyszły z umarłego ciała
Czuł jakąś dumę, że spokojnie leży;
A nad nim ziemia poruszona grzmiała
I unosiły się duchy rycerzy.
– Trójca widm mój stos ogniem zapalała,
A ja czekałem, aż piorun uderzy:
Tak byłem pewny, że w owe rumiane
Grzmotem powietrze – jak duch zmartwychwstanę.
IV
Już przybliżały straszne czarownice
Chwast zapalony i suche piołuny,
I moje blade oświeciwszy lice,
Wrzeszcząc, posępne swe śpiewały runy:
Kiedy je trzasły aż trzy błyskawice
I trzy siarczane, ogniste pioruny,
I tak strzaskały płomienie czerwone,
Żem je nie martwe sądził, lecz zniknione.
V
Wtenczas to dusza wystąpiła ze mnie,
I o swe ciało już nie utroskana,
Ale za ciałem płacząca daremnie,
Cała poddana pod wyroki pana,
W Styksie, w letejskiej wodzie albo w Niemnie
Gotowa tracić rzeczy ludzkich miana,
Poszła: – a wiedzą tylko wniebowzięci,
Czym jest moc czucia a strata pamięci!
VI
Tam, kędy dusze jasne jak brylanty
Swe dobrowolne czyniły wybory,
Moc utrudzona biegiem Atalanty
Szukała tylko szczęścia i pokory...
Orfeusz między ptaki muzykanty
Szedł umęczony i na sercu chory;
A jam pomyślał, że mu śpiewem będzie
Składać i skrzydła rozszerzać łabędzie.
VII
Ulises poszedł w prostego oracza,
Aby odpoczął po swych wędrowaniach.
– Tak ludziom Pan Bóg zmęczonym wybacza
I odpoczywać daje w zmartwychwstaniach!
Niech wyniszczony pracą nie rozpacza,
Że mu na ogniach braknie i błyskaniach,
Ani też myśli, że jest upominek
Dla ducha większy jaki – nad spoczynek...
VIII
Ja sam, z harmonią obeznany młodą
Własnego ciała, nie chciałem odmiany
I siadłem smutny nad letejską wodą,
Nie usta moje myjąc – ale rany.
Odtąd już nigdy nad cielesną szkodą
Nie płakał mój duch z ciała rozebrany.
Ani za wielką sobie brał wymowę
Otwierać tych ran usta purpurowe.
IX
Wszakże letejską przykładając wodę
Do ran – by pamięć boleści straciły
– Niejedną poniósł na pamięci szkodę,
Niejeden obraz stracił senny, miły.
Jutrzenek greckich różaną pogodę
Duchy mu nagle ręką zasłoniły,
A pokazały – jako świt daleki
– Umiłowaną odtąd – i na wieki!
X
Ani gwiaździście, co się w morzach palą,
A mają w świetle tęczowe kolory
I są gwiazdami w ciemnicy pod falą
Tak błyszczącymi, że mórz dziwotwory
Delfiny w morzu swoje łuski skalą
I obchodzą je cicho, jak upiory,
A płynąć wierzchem nad nimi nie śmieją
– Tak mocno w morzu te gwiazdy jaśnieją:
XI
Ani tych gwiaździc jasność tajemnicza
Tak nie przeraża owe pierwopłody,
Jak piękność, którąm ja poznał z oblicza
We mgłach letejskiej zapomnienia wody.
Nad nią dźwięk – duchów girlanda słowicza;
– Pod nią – jakoby złote zajścia schody
Na świat daleki i zamglony wiodły,
Na kwiatki jasne pod ciemnymi jodły.
XII
Z tych łąk i z tych puszcz jakby wiatr poranny
Pieśnią zapraszał na ziemię szczęśliwą;
Szedłem... choć strzały numidzkimi ranny...
Niepewny, czy śmierć? czy żywota dziwo?
Czy Irys... którą na świat znosi szklany
Obłok?... a tęcze świecące nad niwą
Tyle kolorów i słońc tyle mają,
Że ją nad ziemią na światłach trzymają?
XIII
Ona przede mną do lesistych zacisz
Weszła... a harfy śpiewały wiatrzane:
˝Dobrze ją poznaj – bo wkrótce utracisz.
Jak sny przez dobre duchy malowane;
Żywot... tysiącem żywotów zapłacisz
– A zawsze jedną tę serdeczną ranę
Przyciśniesz w piersi rękami obiema
– Tę jedną smętną ranę – że jej nie ma!
XIV
˝Sławę ci damy... lecz tobie obrzydnie
– Serce ci damy... ale spustoszeje.
Przyjdzie do tego, że będziesz bezwstydnie
Urągał w Bogu mającym nadzieję˝.
Na to Ja: ˝Niechaj me oczy rozwidnię
Rubinem, który z jej ust światło leje
– A nie dbam o to, co mię dalej czeka:
Żywoty ducha – czy męki człowieka?
XV
˝W jednę girlandę męki me uwiążę
Jak człowiek, który za tysiące czuje,
I tą girlandą jako świata książę
Czoło uwieńczę i ukoronuję;
Niechajże na mnie idą duchy węże!
Niech mię świat walczy otwarcie lub truje!
Niech mię ognistą otoczy otchłanią...
Choćby aż w piekło wiodła – pójdę za nią!˝
XVI
Pamiętam ten głos – i straszne zaklęcie,
Na które odwrzasł mi duch: ˝To Królowa!˝
I całe mego ducha wniebowzięcie
Upadło... A wtem jasność przyszła nowa,
I w tym powietrzu jako w dyjamencie
Ukazał się wid... Piękność.... córka Słowa,
Pani któregoś z ludów na północy,
Jaką judejscy widzieli prorocy...
XVII
Słońce lecące trzymała nad czołem,
A miesiąc srebrny pod nogami gniotła;
Szła nad lasami i leciała dołem
Nad chaty, jako komeciana miotła;
Tęcze ją ciągłym oskrzydlonym kołem,
W słońcu girlandy niby z kwiatów plotła,
I na powietrze rzucała niedbale
Perły – jaśminy i maki – korale.
XVIII
Błękit się cały zdawał uśmiechniony,
Pełny języków złotych niby fala.
Jak atlas, który bierze różne tony
I drżąc swe hafty gwiaździste zapala
– Tak niebo za Nią od północnej strony
Gwiazdy swoimi łyskające z dala,
Różnym się dało gwiazdom pozłacanym
Ukazać w ogniu, od zorzy rumianym.
XIX
Więc czego woda letejska nie mogła,
To Ona swoim zrobiła zjawieniem,
Że moja dusza na nowe się wzmogła
Loty... i nowym buchnęła płomieniem.
A jako pierwszy raz ciało przemogła
I uczyniła swoim wiernym cieniem
– Opowiem. – Ja, Her, powalony grzmotem
Nagle... gdzieś w puszczy... pod wieśniaczym płotem
XX
Budzę się. – Straszna nade mną kobieta
Śpiewała swoje czarodziejskie runy:
˝Ojczyzna twoja˝ – wrzeszczała – ˝zabita!
Ja jedna żywa... a ty zamiast trumny
Miałeś mój żywot. – Popiołem nakryta
I zapłodniona przez proch i pioruny,
Wydałam ciebie, abyś był mścicielem!
Synu popiołów, nazwany Popielem...
XXI
˝Sam jeden jesteś... ale cię przymioty
Ojców napełnią... a Ja dam dwa duchy:
Na prawo stanie-ć jeden anioł złoty,
Na lewo jeden z krwi i zawieruchy;
Ci dwaj... ty trzeci... i mój głos jak grzmoty
Pędzący w zemstę˝. – To mówiąc, pieluchy
Moje chwytała i trzęsąc nad głową,
Rzucała dzieckiem jak skrą piorunową.
XXII
Jeszczem nie dorósł, a już karmem duszy
Zemsta mi była – a nauką zdrada.
Często bywało, że ktoś włos mi ruszy
I we śnie do mnie jak anioł zagada;
Gdy spojrzę – liść się tylko zawieruszy
I w kształt złotego widna wstaje – pada
– Czasem na moją pierś tumanem runie
– Ręka mi zadrży, nóż się sam wysunie.
XXIII
O! pierwsze mego ducha nawałnice,
Jakże wy straszne wstajecie w pamięci!
Widzę tę straszną krew jak błyskawicę,
W której się mój duch niby gołąb kręci;
Dziś nieraz, kiedy w czarną okolicę
I w puszczę wejdę... to mię coś tak smęci,
Że rad bym własne wyrywał wnętrzności!
Albo u bolów swych prosił litości!
XXIV
Do gwiaździc morskich tajemniczej jaśni
Porównywałem to ludu zjawienie,
Który żył w chatach próżen wszelkiej waśni,
A miał z jabłoni swój napój i cienie.
Królowie jemu panowali właśni,
Cudowne jakieś Lecha pokolenie!
Mające w sobie całe Polski Słowo
– I moc... i rózgę cudów mojżeszową.
XXV
Teraz wiem, jako duch pod ziemią widzi
– A w ślepym często ten cud ujrzysz dziadu,
Którego wiejski ci pies nienawidzi,
Żurawianemu gdy podobne stadu
Za nim się wleką duchy; – świat zeń szydzi,
Ale go chłopek czuje królem gadu
I wie, że na te źrenicy blachmany
Bije świat duchów tęczą malowany.
XXVI
Te oczy, ręką zasłonione bożą,
Czasem pod ziemią idą złota żyłą,
Aż im się ciemne kurhany otworzą,
Jak gdyby słońce pod ziemią świeciło!
Blachy się złote na wzrok ludzki srożą!
Proch ludzki wstaje pod wzdętą mogiłą
I w kształt człowieka znowu się układa,
Na nogi wstaje i w proch się rozpada.
XXVII
Oni to widzą – właśnie... gdy gromada
Urąga... śledząc zamyślone czoło.
– Ta Mądrość, która cały świat spowiada,
Dawniej perłową wieńczona jemiołą,
Z królem na tronie lub przy królu siada
I w płomieniste się upiorów koło
Zamyka: nie czar... nie próżna guślarka,
Lecz Mądrość – chorób duchowych lekarka.
XXVIII
Więc wkoło – wioski w wieńce kaliniane
Strojne i roki poświęcone duchom,
Mogiły kozom i pasterzom znane,
Trzody dziwiące się ptaków rozruchom,
Mogiły dawne... dawno zapomniane!
Dawno oddane mgłom i zawieruchom...
Z darni odarte ...
XXIX
Czasami tylko jaki Zwyczaj dawny,
Indyjski, na kształt złotego upiora
W lasach powstanie. – Kiedy rycerz sławny
Umrze... to lud go grzebie jak Hektora:
Dwanaście koni bije i krwią spławny
Stos... gdzieś pod lasem... pod mgłami wieczora,
Ubrany w rogi jelenie i w głowy,
Zamienia w ogień i w słup purpurowy.
XXX
Wieszcze się jawią w ogniu i guślarze
Przepowiadają przyszły świat nieznany.
Co w pieśni stworzą, to się wraz pokaże
Przyprowadzone na świat przez szatany.
Każdy wiek wielkie miał prawdy ołtarze,
Cześć ducha, ducha namiętne kapłany,
Którzy, wyroki uprzedzając boże,
Dla ciał nie krzyże mieli – ale noże.
XXXI
Wzgarda je wielka ku ciału paliła,
A duch upajał jak sok bachusowy.
Niejedna teraz Druidów mogiła,
Którą oplata wkoło krzew różowy,
Kiedy ją słońca strzała wskróś przeszyła
I przeszył ogień zorzy brylantowy,
Gdy wejdziesz w ciemne granitowe bramy,
Pokaże ci swe słońca: krwawe plamy.
XXXII
– A jednak ty się nie cofasz przed nimi,
A choćby miesiąc był, nie czujesz trwogi
– Ale jak żuraw skrzydłami ciężkimi
Próbujesz nowej po błękitach drogi.
Między głazami dawniej czerwonymi,
Między miesiącem i polnymi głogi
Srebrne się ciągle jakieś wstęgi snują,
Po których myśli jak sny przylatują.
XXXIII
W jakich kościołach, duch z wysokim czołem,
Sądząc, że nigdy świat się nie odmieni,
Obecność wtenczas mię dręczącą kląłem,
Nogą trącałem czoła tych kamieni:
˝Padajcie, głazy, przed ducha aniołem!˝
– Krzyczałem – ˝jako gromada jeleni
Przed mą niszczącą myślą uciekajcie!
Trupy grobowców tych... gińcie lub wstajcie!˝
XXXIV
I nic! Urągał mi ten świat cichością
I biegiem, co jak żółw za słońcem chodzi.
Nad południowych gdzieś łąk zielonością
– Bom przewędrował kraj, który mię rodzi
– Inaczej z trupów postępował kością
Lud, który palił umarłego w łodzi
I w mgieł krainę posyłał gościnną
Z umiłowaną kochanką niewinną...
XXXV
Ja, syn wyrżniętych ludów... Ja, istota
Nieznana wtenczas na ziemi nikomu...
Gdy obaczyłem, jako ta łódź złota
Lepszą się zdaje do ziemskiego domu,
Jak płomień nad nią huczy i druzgota
Garście suchego liścia, pęki łomu,
A na te śpiące, we śnie rozkochane,
Rzuca swe straszne jutrzenki różane:
XXXVI
Gdym to obaczył – a wysłuchał śpiewu
Dziewicy (grobów smętnego słowika),
Która złotemu się tej łodzi drzewu
Tak wydawała jak kwiat słonecznika,
A już od krain zaświatowych powiewu
Brała głos nowy i światłość płomyka...
Już tchem – już ogniem była – już bez ciała
– Już mgłą – a jeszcze za światem śpiewała;
XXXVII
– Gdym to obaczył – tom kupcowi temu
(Bo kupiec jakiś to był, który gorzał)
Zazdrościł drogi... sam nie wiedząc czemu...
Drżąc, abym kiedyś duchem nie zubożał,
Skrzydeł nie stracił, które ku złotemu
Światowi niosą, jak lew nie zesrożał,
Nie szedł na tamten świat z szatana trwogą,
Jak duch ... na czarnej łodzi... bez nikogo...
XXXVIII
Przerażon, w lasy wróciłem rodzinne,
A wkrótce wziął mię Lech król za pachołka.
Jam oczy groźne miał i ręce czynne,
I uwiązany cel do wież wierzchołka.
Trucizny wlano w to serce niewinne!
A zemsta, jako pierwsza apostołka,
Ciągle kłóciła mię z ludźmi i z losem
– A głos jej czasem nie był – ludzkim głosem.
XXXIX
Więc ile razy posłucham jej rady,
(A rada była dla ducha fatalna),
To widzę, że mi na świecie zawady
Usuwa jakaś ręka niewidzialna.
Na działającą moc patrzałem blady,
Sądząc – że biała mi orlica skalna
Zlatuje na hełm... usiada na czele...
I drogę moją piorunami ściele.
XL
Żądałem wodzem być... i wraz dwa wodze
Krwi rozszalałej piorun w mózg uderzył.
Ja, co, bywało, za stadami chodzę,
Kiedym się z duchy ciemnymi sprzymierzył,
Teraz tak straszny!... że komu ja szkodzę,
Choćbym się tyko nań myślą zamierzył...
Choćbym oczyma uderzył po stali...
W pancerz... i w serce ruszył – wnet się wali.
XLI
I sczerniał cały świat: a Ja, syn borów,
Patrzałem jako na las do wycięcia.
Spod przyłbic wielkich bladość mię upiorów
Trwożyła. Byłem pierwsza ręką księcia.
Przed sobą dalszych nie widziałem torów
Ani dalszego już celu do wzięcia:
W zamku cedrowym nad gopłową wodą
Byłem najpierwszym złotym wojewodą.....
XLII
Tu, patrz! jak straszne są duchowe sprawy!
Jakie okropne zastawiają sidła!
Raz, gdy z dalekiej wracałem wyprawy,
A piorunów się różne malowidła
Przez długi deszczu włos świeciły krwawy,
Ja i rycerze ujrzeliśmy skrzydła
Orłów pobitych ... w tak wielkiej ilości,
Jak na cmentarzach gdzieś Germanów kości.
XLIII
Pierze leżało zmokłe... lecz niektóre
Skrzydła sterczały z piasku, takiej miary,
Że gdym na dzidę wziął i poniósł w górę
Jedno... to jako wielki upiór szary
Wierzchem o ciemną kity mej purpurę
Dostało – wstając leniwe z moczary:
Niby wyzwany czarodziejstwem runów
Duch śpiący w błocie przy blasku piorunów.
XLIV
Taka w tym skrzydle była tajemnica
I ludzkość, żem się spytał: – ˝Powiedz, sępie,
Czy was na wiatrach paląc błyskawica
Rzuciła w takie nic... i w takie strzępie?
Czyście się bili o państwo księżyca,
Idąc na siebie zastęp przy zastępie?...
Czyście tu jaki bój toczyli krwawy
O ścierw?... czy tylko gryźli się dla sławy?!
XLV
˝Powiedz, jak nazwać to pamiętne pole,
Dziś od błyskawic czerwone rumianych,
Gdzie tyle górnych duchów – dziś na dole!
I tyle skrzydeł leży połamanych?!˝
Tom rzekł, w nieszczęścia nauczony szkole
Litować się łez i mogił nieznanych.
A wtem ujrzałem, że rycerstwo bierze
Skrzydła i wtyka sobie za pancerze.
XLVI
Widok ten nowy, wspaniały!... czas późny!...
Błyskawic blaski wszędy!... wojsko w dali;
Gdzie każdy człowiek był jak upiór groźny,
Skrzydlaty... w czarnej rozświeconej stali.
Wszystko tak straszne, żem dreszcz uczuł mroźny
I krzyknął: ˝Sława Bohu! – świat się wali!
Ja pierwszy moją piersią go roztrącę!
Ja, duch! – a za mną – wojska latające˝.
XLVII
To mówiąc... skrzydło zmęczone i krwawe
Przypiąłem sobie tak, że hełm nakryło.
Ja biorąc skrzydła... za cel brałem sławę,
A oni chcieli sobie lotu siłą
Pomóc do domów... O! jakże ciekawe
Powody, które rządzą ciała bryłą!
O! jak są różne przed prawdy mistrzynią
Orły... choć wszystkie jeden hałas czynią!
XLVIII
I lecieliśmy do domu weseli,
Mijając drzewa i sady, i chaty.
Rycerze moi przed zamkiem stanęli,
Jam wszedł jak anioł czarny i skrzydlaty.
Karmazyn, który świat od króla dzieli,
Cały się w gwiazdy rozleciał i w kwiaty;
Pokazał się król w odblaskach rubinu
– Spojrzał – i berło upuścił z bursztynu.
XLIX
Widziałem: jako Łaskawość pogodna,
Jaskółka siwych włosów, Dobroć cicha,
Znikła... A nagle twarz trupia i chłodna
Zmroziła mię tak, żem stał na kształt mnicha,
Spuściwszy oczy, patrząc w siebie do dna,
Zali zwycięstwa mego nagła pycha
Jakich tajemnych myśli nie wywiodła
Na jaw i króla w źrenice nie bodła?...
L
A