Kot - Dawid Kowalczyk, Beata Kosz - ebook

Opis

Aila, na pozór przypadkowa wiadomość, wywraca jej życie do góry nogami. Nagle staje się częścią świata, o którym nie miała dotąd pojęcia. To jednak dopiero początek… Niewytłumaczalne zjawiska, duchy i demony, prawdy, które nie są prawdami, a to tylko ułamek tego przy tym, co czeka ją po drodze do… niewiadomego. Książka inna, odstająca od reguł, tworząca sama siebie. Projekt, który rozpoczął się gdzieś w górach, by dać efekt, zaskakujący nawet dla samych autorów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 241

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dawid KowalczykBeata Kosz

Kot

z serii KOT

© Dawid Kowalczyk, 2023

© Beata Kosz, 2023

Aila, na pozór przypadkowa wiadomość, wywraca jej życie do góry nogami. Nagle staje się częścią świata, o którym nie miała dotąd pojęcia. To jednak dopiero początek…

Niewytłumaczalne zjawiska, duchy i demony, prawdy, które nie są prawdami, a to tylko ułamek tego przy tym, co czeka ją po drodze do… niewiadomego.

Książka inna, odstająca od reguł, tworząca sama siebie. Projekt, który rozpoczął się gdzieś w górach, by dać efekt, zaskakujący nawet dla samych autorów.

ISBN 978-83-8351-448-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Od autorów

Dawid: Pewnego dnia wpadł mi do głowy pewien pomysł, a w zasadzie myśl, myśl, która miała być formą rozrywki, może zabawy, a w rzeczywistości powstał materiał, który szkoda wrzucić do szuflady.

Projekt, którego konspekt zakładał pewną chronologię wydarzeń, bardzo szybko okazał się być jedynie spisem, do którego (mam nadzieję, że Beata się ze mną zgodzi) przestaliśmy oboje zaglądać. W konsekwencji wielokrotnie spotykaliśmy wydarzenia, które zdawały się być coraz bardziej odrealnionymi od tych poprzedzających.

Gdy wreszcie pojawił się pewien obraz, z ciemności i mroku, wyłoniła się, wbrew pozorom bardzo jasna i klarowna opowieść o świecie, który toczy się tuż obok.

Książka na samym początku okazała się czymś co idzie w nie do końca jasnym kierunku. Napotkacie w niej wiele niespójności i nieścisłości, które są tam z jakiegoś powodu. Może ktoś z Was znajdzie odpowiedź, dlaczego tak jest.

Mam nadzieję, że to dopiero początek pięknej historii. To co przyniesie część druga mam nadzieje, że jeszcze bardziej pozwoli na zrozumienie całości.

Przyjemnej lektury!

Beata: Pamiętam dzień, kiedy Dawid przyszedł do mnie tryskając entuzjazmem i przedstawił swój szalony pomysł. Pierwsza myśl jaka pojawiła się w mojej głowie brzmiała: On sobie ze mnie żartuje. Ja, literackie beztalencie i książka?! Zgodziłam się choć przez długi czas towarzyszyło mi poczucie, że to nie ma prawa się udać. Poddawałam się kilkukrotnie, ale za każdym razem Dawid wspierał mnie dobrym słowem i wierzył we mnie oraz moje możliwości bardziej niż ja sama. To chyba dobre miejsce, żeby napisać „Dawid dziękuję”. Ogrom cierpliwości, spokoju i empatii jaki od Ciebie otrzymałam i otrzymuje, nie mieści się w żadnych ramach oraz kryteriach. To była czysta przyjemność tworzyć z Tobą coś tak abstrakcyjnego dla mnie :)

Książka, która była jedynie eksperymentem, stała się dla mnie czymś ważnym. Z pierwotnych założeń, które skrupulatnie tworzyliśmy i dokładnie spisaliśmy zostało naprawdę niewiele. Punkt po punkcie traciły na swojej aktualności. W pewnym momencie zostało tylko jedno — to do którego ostatecznie mieliśmy dążyć, a i to nie do końca się udało, gdyż samo zakończenie było również dla mnie wielkim zaskoczeniem.

Całkowicie zgadzam się z Tobą, że konspekt, który miał być ułatwieniem i pomocą stał się bardzo szybko zbędnym elementem. Coś, co miało porządkować zawartość i trzymać treść w pewnych ramach, w moim odczuciu zaczęło być przysłowiową kulą u nogi, a przecież często mi powtarzasz, że tylko niebo nas ogranicza. Chowając konspekt na dno szuflady z czasem zaczęły pojawiać się nowe, może bardziej odklejone od rzeczywistości pomysły, co można zauważyć czytając tekst po tekście. Również nieznajomość tego, co w kolejnym rozdziale napisze druga osoba, pozwalało na większą swobodę i zabawę podczas pisania własnego fragmentu.

Nie ukrywam, że bywało ciężko. Wejść do miejsca, które jest całkowicie nieznane to jedno, ale połączyć dwa skrajne światy to drugie. Czy się udało? Zostawiam to do Waszej osobistej oceny. A jeżeli zapytałby mnie ktoś, co będzie w części drugiej? Wydaje mi się, że Aila nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, ale tak jak wspominał już Dawid, tu nie ma nic pewnego. Jest pomysł, ale zapewne czeka go kilkukrotna ewolucja nim nabierze ostatecznego kształtu.

Myślę, że nic więcej w tym miejscu nie potrzeba dodawać. Życzę wszystkim i każdemu z osobna przyjemnej lektury.

Księga I

PRZEDSŁOWIE

Wkroczyć do świata przesiąkniętego ciemnością mogłam jedynie przez przypadek. Przypadek… czy to możliwe, aby taki istniał w tym świecie? Oprócz mroku i sił, których nie rozumiałam, stanęłam przed wyzwaniem, do którego nie byłam przygotowana. Dziś zstępując do piekieł, zaczęłam się modlić… po raz pierwszy od bardzo dawna.

Gdy otworzyłam tą dziwną, elektroniczną wiadomość, nie maiłam pojęcia w jakiej rzeczywistości przyjdzie mi żyć po tych wszystkich miesiącach. Czy wiedziałam na co się piszę? Oczywiście, że nie! Znalazłam się w świecie, który do tej pory uważałam za coś, co mógł wymyśleć jedynie trunkowy autor powieści fantastycznych. A jednak stoję tutaj dzisiaj przed wrotami do kolejnego, obcego dla mnie świata.

Ilekroć zaczynam składać w logiczną całość otaczającą mnie rzeczywistość, tylekroć komplikuje się ona jeszcze bardziej, a ja… ja już nie jestem w stanie odróżnić snu od jawy w świecie, który nie ma nic wspólnego z logiką. Otaczają mnie postacie, które tylko ja dostrzegam, przychodzą do mnie osoby, które, jak twierdzą, mogą liczyć tylko na moją pomoc, a do tego jeszcze On.

Czy mimo wszystko mogę powiedzieć, że żałuję? Każdy korporacyjny e-mail otwierany przeze mnie był niczym brednie w porównaniu do tego, co przez ostatni czas tak zaciekle studiowałam. Norton… Czy to możliwe, żeby takie wydarzenia jak te z ostatniego czasu sprawiły, że obca dla mnie osoba, przestała nią być wstecz? Tym razem to ja zaczynam bredzić, tym razem to ja… ja stałam się taka jakim był on, gdy go „poznałam”.

Obrałam drogę i wpoiłam sobie cel. Mam zadanie do wykonania. Pytanie czy zdołam stamtąd wrócić? Stojąc przed bramą piekła mam w głowie tylko jedno, zasadnicze pytanie: czy to możliwe, że widzę w Nortonie kogoś o wiele bliższego aniżeli tylko tego, którego wiadomość trafiła do mnie przez pomyłkę? Czy wystarczy mi sił, czy nie zawiodę jako wybrana?

Powierzono mi los tych, których dusze uwięziono w świecie spowitym ciemnością. Zanim przyszłam na świat z ludzkiej pychy i egoizmu, wybrano mnie spośród ludzi, by zakończyć tułaczkę wielu, latami naznaczoną bólem i cierpieniem. Jestem nadzieją dla tych, którzy już dawno ją zatracili. Co jednak, jeżeli wszyscy się mylą? Co, jeżeli to jest tylko długi sen, z którego nie mogę się obudzić, a ja wcale nie jestem tą, na którą oni wszyscy czekali? Nie wolno mi mieć wątpliwości. Za każdym razem, gdy na mojej drodze staje ktoś nowy, do głosu dochodzą niepewność i obawa kim jest owa postać stojąca przede mną. Zło czai się za każdym rogiem i wyczekuje na odpowiedni moment, żeby zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. Czy to, że stoję tu przed wami cała i nietknięta oznacza, że taki jest mój los zapisany tam wysoko, czy zwyczajnie miałam szczęście? Niezależnie od powodu ja nie poddam się tak łatwo. Przyszedł czas ukazać gwiazd sklepienie, kończąc burzę rozpętaną przez moich przodków.

SZALENIEC

Droga Margaret,

Uparłem się, żeby pisać o świecie, którego się boję. Uparłem się, że będę przelewać na papier to, co nie może bywać, albo chociaż funkcjonować we mnie, każdego dnia na nowo. Uparłem się, że będę, że w końcu wyrzucę z siebie to, co ukrywam przed samym sobą.

Oczy mam wątłe, gdy spoglądam między drzewami na świat, który jest dla mnie strasznym. Kroki, które stawiam, są krokami niepewności i bólu, choć nie wiem, czy aby na pewno. Oddech stał się płytszy, a myśli przestały skupiać się w odpowiednich dla siebie miejscach, ograniczonych nie raz obitą czaszką. Czy tak? Tak właśnie ma wyglądać mój koniec?

W kółko tylko o sobie. Czy to nie rozpamiętywanie i użalanie się nad losem, którego i tak nie można cofnąć? Czas… czas leczy rany… czas nie leczy ran! Przyzwyczaja do bólu, przynosi odrętwienie. Przynosi odrętwienie i szaleństwo. Czyni mnie szalonym.

Odchodzę od siebie, zaprzepaszczam rozum i staje się szaleńcem. Szalonym! Nie sposób jest w mej głowie poskładać w całość mojego życia. Nie mogę uznać, że to, kim jestem… kim byłem… stało się bez znaczenia.

Ludzie nie zapuszczają się w te strony. Boją się, a ich strach jest większym niż chęć wejścia w szkodę na rzecz Twego nigdy niemylącego się ojca. Boją się mnie, tak samo jak obawiali się Twojego ojca. To tak samo jak ja, również bałem się go, a teraz boję się siebie.

Brakuje mi tej normalności, którą wprowadzałaś do świata, w którym żyliśmy, do świata który dla mnie stworzyłaś. Brakuje mi rozmów o wszystkim i o niczym. Brakuje mi cienia od słońca i słońca w cieniu. Brakuje mi poskładanych myśli. Ciebie… najbardziej brakuje mi Ciebie.

Pamiętasz te lata spędzane pośród drzew owocowych w sadzie Twego ojca? Choć nigdy za mną nie przepadał, to jednak starał się nie dawać tego po sobie poznać, przynajmniej tak byś Ty tego nie dostrzegała. Wtedy biegaliśmy bez opamiętania po zielonych łąkach przepełnionych polnymi kwiatami. Wtedy drzewa nie były jeszcze aż tak nachalne. Dziś dostrzegam ten czas bardziej wyraźnie albo bardziej widzę, to co mój umysł stworzył jako alternatywę elementów, które uciekają z pamięci. Wydaje mi się, że te lata były najpiękniejsze. Były one przecież pozbawione zdarzeń, które dopiero miały się wydarzyć.

Dziś nie ma już tych drzew. Nie rozpoznałabyś tego miejsca, nie ma ono nic wspólnego ze swoją wersją z dawnych czasów. Las zabrał wszystko, co mógł. Jedynie droga prowadząca do głównego wejścia daje opór zachłannej florze, choć to nie będzie długa walka. Dwór, to teraz upiorne miejsce pełne skrzypienia, bezosobowych kroków na piętrze, trzasku drzwi i wreszcie naszych westchnień, które nie mają już tego samego wydźwięku jak kiedyś.

Jezioro, w które wpatrywaliśmy się wieczorami z tarasu na klifie, nadal oddycha spokojnie. Jedynie zimą zdarza się, że zostaje uwięzione przez taflę lodu. Księżyc nadal przegląda się w tafli wody, zupełnie jak przybrzeżne drzewa oraz fasada budynku.

Nie wolno mi za Tobą tęsknić, nie wolno mi wizualizować sobie Twojej twarzy, nie mam ku temu podstaw i nie jestem tego godzien, wiem. Czy zatem wolno mi odczuwać pustkę, którą uczyniło mi Twoje zniknięcie? Czy mogę odczuwać brak po Twojej stracie? Stracie? Czy ja Ciebie straciłam? Chciałbym mieć Cię przy sobie. Chciałbym móc zrozumieć, co się tak naprawdę wydarzyło.

Czy wiesz, że przez te wszystkie lata nic nie zmieniło się w tym co czuję do Ciebie? Czy wiesz, że nadal jesteś częścią mojego życia? Niezależnie od tego, gdzie jesteś, co robisz. Niezależnie od tego, w jakim stanie zagubienia jesteśmy. W jakim stanie zagubienia ja jestem.

To chyba najwyższy czas, by wrzucić po raz ostatni list w butelce do jeziora, które tak pięknie otacza ten malowniczy krajobraz. Malowniczy oczywiście tylko podczas wiosny i lata. Czasami jesienią bywa znośnie. Zimy są najtrudniejsze. Zimą piszę do Ciebie najwięcej. Zimą jest mi najprościej oraz najtrudniej pisać.

Wszystko byłoby prostsze, gdybyś nie śniła mi się tak bardzo…

Twój N.

NIEZNAJOMI

Szanowny Nieznajomy,

Na wstępie chciałabym podziękować za Twoją wiadomość, choć jestem pewna, że to nie ja jestem jej docelowym odbiorcą. Postanowiłam jednak odpowiedzieć na te pare zdań, gdyż słowa w nich zawarte, przepełnione są ogromem emocji, których nie jestem w stanie sobie wyobrazić.

Piszesz tak czule o swojej ukochanej. Pozwól, że dla ułatwienia będę używać imienia Twojej wybranki. Margaret — śliczne imię. Wspominasz, że nie wiesz, gdzie jest i co się z nią dzieje. To smutne, tym bardziej, że jak sam zdradzasz cały czas darzysz ją osobistym uczuciem. Tak ciepło i serdecznie wspomina się osoby naprawdę bliskie. Musisz ją cały czas bardzo kochać. Dlaczego więc chcesz wymierzyć sobie tak okrutną karę jaką jest zapomnienie tej którą miłujesz? Masz prawo czuć pustkę, przecież to takie oczywiste i naturalne.

Zgadzam się z Tobą, że czas przyzwyczaja do bólu, czasu nie można cofnąć. Także samotność, która zagościła w Twoim domu oraz wszechobecny smutek mieszkający w Twoim sercu, działa niekorzystnie na myśli zaplątane w głowie. I jeszcze życie w niepewności o los bliskich. To cała emocjonalna mieszanka, która w pewnym momencie musi znaleźć ujście. Choćby miały to być bezlitośnie tworzone, niekontrolowane wizje, które z upływem dni czy miesięcy zmieniają człowieka nie do poznania. Jak długo to już trwa, że postanowiłeś określić się mianem szaleńca? Czy nie próbowałeś chociaż na chwilę opuścić miejsce, które znasz i nie tracąc wspomnień, pójść krok do przodu? Wybacz… nie mnie to oceniać

Piszesz również o posiadłości, w której spędziliście z Margaret szczęśliwe lata swojego życia. O sadzie, łąkach, jeziorze… to musiał być piękny widok. Takiego krajobrazu próżno szukać w miejskim zgiełku. Tutaj, gdzie mieszkam możemy pochwalić się jedynie tandetną fontanną zdobiącą plac pokryty marmurem w centrum miasta, kilkoma drzewkami duszącymi się w ozdobnych donicach, a i o świeżo zebranych owocach można tylko pomarzyć. Choć piszesz, że w dworze, w którym przebywasz już dawno minęły lata świetności, to wyobrażam sobie, że nadal ma on swój osobliwy urok. Na pewno kiedyś znów zakwitną kwiaty w ogrodzie.

Może to dziwnie zabrzmi, ale czytając każde kolejne zdanie wyświetlone na ekranie komputera, nie opuszcza mnie wrażenie, iż jesteśmy do siebie podobni i jednocześnie zupełnie różni. Mam podstawy sądzić, że żyjemy w dwóch kompletnie odmiennych od siebie rzeczywistościach. To dodatkowo potęguje takie dziwne uczucie, jakie niezwykle rzadko towarzyszy mojej osobie… osobie pewnie stąpającej po ziemi. Wzbudza ono we mnie pewne obawy i powoduje opory, czy powinnam nacisnąć przycisk „wyślij”. Zapewne to nierozsądne z mojej strony. Jednakże nie byłabym sobą gdybym pozwoliła, aby wątpliwości wzięły górę nad ciekawością i nie spróbowałabym dowiedzieć się o Tobie czegoś więcej. Nieznajomy, czy nie będzie zbyt przesadnym, jeżeli poproszę Cię, abyś opowiedział coś więcej o świecie, o którym wspominasz w swojej wiadomości? Miejsce to wydaje się ciekawe, intrygujące i jednocześnie niezwykle mroczne. Choć pewności nie mam, czy jest ono takie naprawdę, czy to tylko wytwór Twojej wyobraźni.

Nie wiem i nie potrafię wyobrazić sobie jaka ogromna tragedia musiała wydarzyć się w Twoim życiu. Mam jednak nadzieję, że nadejdzie w końcu dzień, kiedy zaświeci dla Ciebie wystarczająca ilość słońca.

Z wyrazami szacunku

Aila

WINNYM JEST KSIĘŻYC

Szanowna Pani!

Ogromne zdziwienie wywołał we mnie Pani list przesłany w tak pięknej i niecodziennej aranżacji. Nie spodziewałem się odnaleźć migoczącego punktu na środku jeziora, oświetlonego blaskiem księżyca niczym światłem latarni morskiej, nakierowanej dokładnie w jego stronę, by mógł go odnaleźć strudzony wędrowiec.

Postanowiłem przyodziać mój płaszcz i wsiąść do sfatygowanej łódki, ryzykując, chociażby zmoczeniem, by początkowo sprawdzić to widziadło, a w efekcie wyłowić szmaragdową butelkę z papierowym rulonikiem w środku. I chociaż wiedziałem, że adresatem nie może okazać się osoba, od której oczekuje wiadomości, to jednak Pani list wywołał we mnie małą iskierkę nadziei.

Kształtne litery i zdobne pismo mojej Ukochanej przywołały we mnie te najcudowniejsze z chwil, kiedy świat okrywał się promieniami słońca. Dziś panuje tutaj mrok, strach, cisza. Bóg zapomniał o mnie na tym końcu świata i drwi z tego, jak bardzo gubię się w swoich codziennościach, na pustkowiu z szyderczo przyglądającym się mi księżycem. On wie więcej o mnie niż ja sam. Znam każdy cal jego twarzy. Każdą cząstkę, każdy grymas. Samotny na firmamencie zdobi drogi, którymi niedane mi iść. Noc pozbawiona serca nie błyszczy. Nie może, nie pozwoliłem jej rozbłysnąć, by nie przyćmić Twego uroku. Gwiazdy nie zgasły. To ja… ja je ukradłem, z chciwości.

Mój umysł przestaje być w swoim myśleniu tak klarowny jak przed laty. Tak bardzo widzę w Pani słowach kogoś, kim nie może Pani być. Tworzy Pani ze mnie szaleńca. Mami! Tak, staje się omamiony przez urojenia. Jest Pani urojeniem! To kara dla mnie i dla świata, który jeszcze mnie otacza, nim zstąpię do piekieł na swój wieczny sen. Sen… czy można mówić o śnie na dnie piekła?

Błądzę za dnia, by oślepnąć w nocy. To miejsce nie jest już tym, które dawało nam radość. To miejsce nie należy już do świata żywych. Snuje się po czeluściach kręgów Dantego, by wreszcie zdać sobie sprawę, że nazwano mnie odkrywcą kręgu dziesiątego.

Mówi się, że przypadki się zdarzają. Nonsens! Szaleństwo tworzy nam zwidy, które możemy… musimy tłumaczyć jako przypadek. Dajemy upust emocjom, a te tworzą nam wizję, które ludzie tacy jak Ty określają jako wspomnienia. Pojmuje je jedynie w części, by miejsce stworzone po wyparciu tych najstraszniejszych dało przyzwoity wyraz spokoju, odrętwienia. Wizje, które podstępny umysł tworzy przed moimi oczami, zdają się być żywe do czasu, gdy nie wyciągnę w ich kierunku swej dłoni. Przestałem to robić. Przestałem łudzić się, że świat, do którego przynależę, jest jakkolwiek światem realnym. Pozostaje we mnie tylko jedna niepewność, czy ja jestem nadal żywym?

Margaret… Czy to ty podśmiechując się ze mnie, przysłałaś mi ten list w butelce? Jak? Jak mogło się to stać? Odeszłaś… Odeszłaś na zawsze. Zostawiłaś mnie w dzień… nie, to ja… ja pozwoliłem… ja sprawiłem byś odeszła. Czy to się dzieje naprawdę? Czy może sen przestaje być rozróżnianym przeze mnie? Biada tym, którzy nocami snują się po hesperyjskim sadzie i darują owoc żywego piękna przeciętnym. Twój owoc, Margaret jest żywym, jest mocnym, jest trwającym po wsze czasy.

Trawa pod Twoimi stopami była zawsze zieloną, ptaki, które latały nad naszymi głowami, wyśpiewywały dla nas osobisty koncert. Podejmując gości w sali balowej lub w ogrodzie zawsze z dostojnością witano ich przy dźwiękach skrzypiec i wiolonczeli. Dzisiaj nie pamiętają już te mury, jakimi pięknym bywały swego czasu. Dziś obrazy Twoich przodków pamiętających czasy naszych wplecionych w swoje objęcia nocy, przyglądają się jedynie jak Widmo Złego Pana[1], przemierza korytarze tego potwornego zamczyska w poszukiwaniu spokoju i odrętwienia.

Bądź przeklęty czarcie, który w dzień Jej odejścia zawiesiłeś na niebie księżyc w jego pełni, przyozdabiając ten list w kształty, którymi darzyła mnie Ona, dałeś mi odczuć, że ta cienka granica stała się nagle tą, która nie istnieje. To wszystko jego wina! To on posłał mnie na to przeklęte jezioro w środku nocy. To on dał mi w ręce ten list, który wzbudził we mnie to przeklęte uczucie — nadzieję.

Biada mi! Jam jest szekspirowskim ślepcem, jam jest tym potępionym z Raju. Jam jest tym, któremu orszak anielski nuci do snu.

Margaret obyś okazała się realną w świecie pozbawionym życia. Niechaj wrócą jabłonie, niech zakwitną na nowo polne kwiaty za domem, niech to jezioro ożyje bogactwem ryb i dzikiego ptactwa, jak dawniej. Daj mi przekonanie, że moje życie jest żywe. Daj mi świadomość, ulecz mnie z zawieszenia pomiędzy nicością, a obłędem. Bądź moją jak dawniej. Niechaj Księżyc przestanie się ze mnie naśmiewać niczym z tego, który naiwnie czeka przez te wszystkie lata na ponowne spotkanie nagich kochanków w jego blasku.

Twój na zawsze

N.

[1] Adam Mickiewicz, Dziady cz. II

GOŚĆ

Drogi Panie,

Czy Pan sobie ze mnie kpi? Niemożliwością jest odnalezienie mojej wiadomości w szmaragdowej butelce na środku jeziora. Skąd taki pomysł? Po pierwsze nie znam adresu na jaki miałabym wysłać taki list. Po drugie faktycznie dostałam przypadkowy e-mail, na który odpowiedziałam, ale szanse, że odpowiedź dotrze do nadawcy, w ten przedziwny sposób, o jakim Pan wspomina, są raczej marne. I wreszcie po trzecie, jedyne szkło, bo mniemam, że to szklana butelka, jakie łączy nasze światy, to ekran monitora, na którym wyświetlana jest elektroniczna poczta. Ponadto, w mojej okolicy nie ma ani jeziora, ani żadnego większego akwenu wodnego. Co prawda za domem płynie niewielki strumyk, lecz jest bardzo mały i kamienisty.

Teraz, gdy upały szczególnie mocno dają się we znaki wszystkim istotom żywym, próżno szukać w nim większej ilości wody. Nawet niewielkie ryby postanowiły opuścić to miejsce, w poszukiwaniu lepszych warunków do bytowania, więc sam Pan rozumie, nie ma możliwości, żeby przepłynął w tym miejscu jakikolwiek obiekt, tym bardziej ciężki i szklany.

Być może widzi lub bardziej chce Pan widzieć we mnie swoją ukochaną, lecz niestety nią nie jestem. Imię Margaret jest mi całkowicie obce, to znaczy znam pewną dziewczynę o takim imieniu, ale zdecydowanie nie pasuje ona do opisu kobiety z Pańskich wspomnień. Buntownicza imprezowiczka niestroniąca od alkoholu. Częściej można ją spotkać w nocnym klubie niż spędzającą czas w rodzinnym gronie. Nie, to zdecydowanie nie może być kochająca Margaret, o której Pan wspominał. Ja natomiast, od kiedy mama dostała awans, mieszkam na przedmieściach dużej aglomeracji, w białym domu z przytulnym ogrodem. Nie jest także możliwe bym kiedykolwiek Pana poznała osobiście. Doskonale pamiętam wszystkie osoby pojawiające się na mojej życiowej drodze, a Pan jest mi zupełnie obcy. Choć korporacja, w której pracuję wysyła mnie w delegacje to tu, to tam to jednak jedynym, żywym stworzeniem z ostatnio przeze mnie poznanych jest sprytny kot o cudacznym i niespotykanym umaszczeniu, bursztynowo — srebrnym. Jego lewe ucho zdobi blizna wyglądająca jakby nie znalazła się tam przypadkowo. Na prawym zaś znajduje się mała biała plamka w kształcie fali. Uwielbia drapanie po brzuszku i specjalnie wyselekcjonowane smakołyki. W tej kwestii jest bardzo kapryśnym zwierzakiem. Chwilami mam wrażenie, że chce mi coś pokazać, w jego oczach widzę głębie, a w tej głębi nieczytelny obraz. Nazywam go przewrotnie Zjawą, bo ilekroć staram się dostrzec jakieś szczegóły w jego czarnych guziczkach, mój gość prędko znika, podążając swoimi drogami. Za każdym razem wyglądam przez okno, odprowadzając mojego towarzysza do momentu, aż zniknie z zasięgu wzroku, a on będąc kilkanaście metrów od mojego domu, obraca się za siebie jakby chciał powiedzieć „do zobaczenia”. A ja, owszem, bywałam w różnych miejscach na świecie, ale czy kiedykolwiek mogłam widzieć jezioro, o którym Pan pisze? Chociaż…

Kilka dni temu miałam sen, niezwykle wyrazisty i realny. Sen tak prawdziwy, że z łatwością można go było pomylić z jawą. Leżałam w miękkim, niebieskim hamaku zdobionym etnicznymi akcentami, otoczona łanami słoneczników. Obok stał kosz pełen świeżych owoców i słodko-kwaśny sok z agrestu. Beztroska i spokój otulały mnie zewsząd niczym puchowa kołdra w mroźne wieczory. Ciepłe podmuchy wiatru przyjemnie smagały moje zaróżowione policzki, a w oddali słychać było delikatny plusk wody. W tym śnie było też coś przerażającego. Choć bardzo chciałam, to dziwna energia nie pozwalała mi wyjść poza granice żółtych kwiatów. Nie pozwalała zbliżyć się do miejsca, z którego dobiegał charakterystyczny szum. Tylko moja podświadomość podpowiadała mi, że jest tam nagromadzona większa ilość wody. Czy to było jezioro? Nie wiem. Gdy tylko podchodziłam do ostatniego kwiatka z tego pięknego dywanu, to przed sobą widziałam miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą delektowałam się błogim lenistwem. Czy nocny miraż, choćby był najbardziej realny, można nazwać przebywaniem w danym miejscu? Jeżeli tak, to możemy założyć, ale tylko teoretycznie, że byłam nad pewnym bezimiennym jeziorem. I ten kot…

Jest pewna kwestia, która bardzo mnie nurtuje. Kim jesteś nieznajomy, że rościsz sobie prawo do stawiania swojej osoby na równi z upadłym aniołem strąconym w czeluści piekielne? Jakie straszne popełniłeś czyny? Jakie wielkie są Twoje winy, że śmiałeś mianować się twórcą kręgu dziesiątego? Przecież dziewięć pierwszych, dogłębnie wyczerpuje listę zhańbionych łajdaków. Odpowiedz mi proszę, nim moja wyobraźnia napisze swój własny scenariusz. Przecież nie możesz być, aż tak złym człowiekiem? Czy jednak jest to możliwe?

Cierpisz na samotność, a samotność potrafi doprowadzić do obłędu, więc spytam ponownie. Czy próbowałeś opuścić swoją posiadłość i udać się za jej bramy? Głupie pytanie… Przecież musisz wychodzić, choćby po zwykłe zakupy. Zapewne na zewnątrz jest dużo bardziej kolorowo. Wyobrażam sobie, że jest tam mała piękna wieś lub niewielkie miasteczko, że uliczkami snują się mieszkańcy gwarnie omawiający wieczorny mecz. Jeżeli się mylę, to proszę wyprowadź mnie z błędu Nieznajomy.

Pozdrawiam

Aila

SŁONECZNIKI

Droga Pani Ailo,

Złudne me myśli wpędziły mnie w świat, w którym jasno określone fakty dały mi sądzić, że jest Pani kimś kto zniknął sprzed moich oczu wpół zdania. Na nowo widzę, będąc ślepcem przez długie lata, nareszcie dostrzegam coś więcej oprócz bezwstydnego i nagiego Księżyca.

Aila… niespotykane w tutejszych stronach imię. Sądzę, że musi być Pani światową lub chociażby Pani rodzice uchodzą za tych, którzy przybyli do naszego kraju?

Marnym pocieszeniem wydaje się być to, że z wybitną precyzją odwzorowuje Pani każdy kształt liter na pięknej, żółtej papeterii. Zupełnie tak jak ona… E-mail… to zapewne jakaś nowa moda wśród innych wykonywanych przez krajowych posłańców.

Przepiękne miewa Pani sny. Znam pole słoneczników równie piękne… znałem… bywało ono piękne za swoich czasów. W okolicy nie ma żywego ducha, choć to powiedzenie wydawałoby się zdatne do jego ponownego przeredagowania. Żywy duch? Czy nie sądzi Pani, że to jawne zaprzeczenie logiki? Logika… Coraz mniej ma wspólnego to co wydarza się to tu, to tam, właśnie z logiką. Nie ma sensu zanudzać Pani szczegółami mojej urojonej fantazji, ale obłęd jaki mi towarzyszy, czasami zdaje się być poza moją kontrolą. Zupełnie jak wtedy, gdy po raz ostatni spotkałem się z Margaret.

Słoneczniki…

Dante to jeden z tych, który pozwolił odnaleźć mi samego siebie. Stworzył dla mnie świat, w którym odnalazłem każdą z moich rozsypanych cząstek. Przemierzając czeluści odnalazłem je i złożywszy w całość uciekłem, ale nie od czegoś. Ja uciekłem do czegoś… Jam dopuściwszy się wszystkich przewinień spośród dziewięciu kręgów piekła, trafiłem do tego, który stworzony został specjalnie dla mnie. Jam jest wybrańcem lucyferowym, jam równy jego złu. Z przekory i ze słowa do świata mego, próżnego, powstaje i poddaje się woli jaką zostałem naznaczony.

To nie czas i miejsce by rozwodzić się nad tym co było. Każdy z nas dźwiga swoje brzemię i ma za zadanie, jak Syzyf, za każdym razem, gdy upada, wtaczać swój głaz na nowo. To, że „jam [jest] częścią tej siły, która wiecznie [dobra] pragnąc, wiecznie czyni [zło].”[1]. Rad jestem, że dzieli nas kawałek papieru. W moim świecie nie ma już miejsca na to by kolejne z demonów zjawiły się tutaj w imię moich grzechów i win.

Słoneczniki… podarowałem je Margaret w dniu naszego rozstania. To wszystko… te listy… mieszają mi sen z jawą, choć od dawna już nie śniłem. Czy to jeszcze serce w chwili słabości zapomniało, że miało już nie kochać?

Strumienie mają to do siebie, że wysychają, to tak jak z kwiatami. Krąg życia nieubłaganie każe im opuścić wazon stojący na klapie dumnego fortepianu, tylko po to by dać miejsce nowemu. Ci, których znałem, bali się tego co „nowe”. Sądzili, że to może przynieść jedynie problemy. Mam inne zdanie w tej materii. Gdyby nie odkrycia nie mielibyśmy żadnego zastosowania chociażby do spadającego z drzewa owocu. Żarówka w końcu też była kiedyś czymś nowym, chociaż w tym przypadku pozostaje wierny lampom. One mają w sobie iskrę życia, która daje mi przeświadczenie, że nie wszystko jeszcze na tym marnym świecie jest skończone.

Samotność… W samotności można dostrzec gwiazdy. Za sprawą samotności można się zagubić wśród gwiazd. To jakby sen, ale na jawie. Nie rozróżniam tych dwóch stanów. Ten dom… najpierw przeraźliwie głuchy, gdy opustoszał, a to dało możliwości by to miejsce mogło oddać się w całości w ramiona tych, których na ogół wypędza się z domostw. Choć o wiele straszniejszym jest to co tutaj ma miejsce, gdy z zapomnienia pozostawię otwarte wrota. Najzuchwalszy jest Księżyc. Ma ubaw w tym, że doprowadza mnie na skraj obłędu, choć to jeden z moich ulubionych stanów. Nie ma w tym nic naturalnego, ale dla mnie jest to powszednie. Czy mógłbym stąd odejść? Nie! To doprowadziłoby do tragedii nie tylko z racji wierzeń, ale też z przekonania.

Słoneczniki… Margaret uwielbiała biegać pomiędzy nimi. Mawiała, że to kwiaty, w których ukrywa się słońce w pochmurne dni. Jej suknie zawsze zdobiły hafty kwiatów, ale te na specjalne okazje musiały zawierać wyszycia właśnie ze słonecznikami. Od dawna nie widziałem słonecznika.

Z wyrazami szacunku

N.

[1] Johann Wolfgang von Goethe, Faust

ODKRYWANIE

Szanowny Panie N,

Przyznaję, moje imię jest dosyć niespotykane, lecz jakby spojrzeć na nie z szerszej perspektywy, na tle ogółu nadawanych w kraju imion, jest może ono niepospolite, ale jednocześnie zupełnie zwyczajne. Otrzymałam je także w dość niecodziennej scenerii. Mój rodzinny album zawiera dość pokaźną kolekcją zdjęć pochodzących z tamtego okresu. Stare, pożółknięte fotografie na których zatrzymał się czas. A na nich para zakochanych w sobie ludzi oraz niemowlę o pięknych oczach. Dookoła śnieg… dużo śniegu… Ręcznie rzeźbione sanie i zaprzęgnięte do nich sześć koni. Mama opowiadała mi, że tamten dzień był wyjątkowo słoneczny. Pamiętna zima. Bajeczne widoki, skrzące się płatki śniegu i mróz przeszywający do szpiku kości. Och proszę mi wybaczyć, ale nie będę w tym miejscu przytaczać tej całej długiej opowieści. Czy nie będzie przesadnym, jeżeli zapytam, z jakiego regionu Pan pochodzi, że nie słyszał Pan o takim imieniu? Choćby z historii lub książek? Poza tym, e-mail dostarczany przez posłańców? Cóż to za zabawne połączenie. Przecież poczta elektroniczna już wiele lat temu prawie w całości wyparła tradycyjną korespondencję, a starodawnych posłańców zastąpili kurierzy, których zadaniem jest dostarczanie przesyłek.

Jest mi niezmiernie przykro, iż rozczarowałam Pana, nie będąc tą osobą, od której korespondencji Pan oczekiwał i dziwi mnie też czemu wspomina Pan o kształtnym piśmie i papeterii w kolorze żółtym? Dokładnie pamiętam, że elektroniczny list, który Panu wysłałam był najzwyczajniej czarno-biały. Och, mniemam, że to Pańska wyobraźnia wykreowała iluzję ręcznie pisanego listu na barwnym papierze. Zapewne żółty kolor przywodzi na myśl pole dojrzałych słoneczników, o którym wspomina Pan w swojej wiadomości. Tak, piękne są to kwiaty. Takie silne i dostojne. Dumnie unoszące delikatne płatki w stronę słońca. Czy nie sądzi Pan, że te rośliny mają w sobie sporo sprzeczności? Choćby to, że są jednocześnie silne i delikatne. Niełatwo złamać ich łodygę i jednocześnie łatwo można pozbawić je piękna. To podobnie jak z ludźmi. Na pozór silne, a zarazem kruche istoty. Śnią mi się te kwiaty coraz częściej, przedstawione w różnych okolicznościach. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad przyczyną tego zjawiska. Czy to zapowiedź czegoś, czego się nie spodziewam? Jakiś wydarzeń? Zmian? Nie, to przecież tylko głupie miraże, wytworzone przez odpoczywający umysł. A jednak to natarczywe przeczucie, że… nie, to niemożliwe.

Nieznajomy, nie znam osobiście nikogo, kto lubiłby znajdować się w stanie obłędu, a tym bardziej mianował się wybrańcem piekielnego potwora i twórcą kręgu dziesiątego. Przecież dziewięć pierwszych, dogłębnie wyczerpuje listę zhańbionych łajdaków. Czy nie uważasz tego za grubą przesadę? To dość niecodzienne, oficjalnie przyznawać się obcej osobie do takiej formy „rozrywki”. Chyba, że jest się uzależnionym od tych najgorszych używek, wtedy stan ten jest automatycznie naturalny. W takim przypadku jestem w stanie spróbować zrozumieć to, że pojawiają się nieproszeni goście czy księżyc, któremu nadałeś cechy ludzkie. Takich ludzi się obawiam, zapewne dlatego, że są oni nieprzewidywalni. Poza tym można ich spotkać tylko w ciemnych zaułkach i miejscach, do których lepiej nie zaglądać o żadnej porze dnia czy nocy, aczkolwiek wydaje mi się, że moje pierwsze odczucie jest mylne, że to nie to. Kim Ty jesteś, Nieznajomy?

Ostatnimi czasy moją głowę zaprząta coraz więcej niepotrzebnych myśli, to znaczy, logika, którą się zawsze kieruje, nakazuje mi kategoryzować myśli te, jako zbędne w moim wręcz perfekcyjnie poukładanym życiu. Jedna z nich jest wyjątkowo natarczywa, pojawia się niespodziewanie i nie chce opuścić mojej głowy. Dlaczego ten e-mail trafił akurat do mnie? Przecież mógł trafić do kogokolwiek, a to ja zostałam wybrana jako odbiorca… i te natarczywe sny. Przypadek? Ja nie wierzę w przypadki.

Och ja tu się rozwodzę nad sobą, a czy Ty Nieznajomy nie uważasz za zasadne, aby rozwinąć tajemniczy skrót stanowiący podpis tej jakże interesującej korespondencji? Byłoby milej gdybym wiedziała, kto znajduje się po drugiej stronie monitora. Jeżeli jednak wolałbyś pozostać anonimowy, to uszanuję Twoją decyzję. Może to zabrzmi zabawnie, ale rozmowa z bezimienną osobą ma w sobie coś intrygującego.

Z uszanowaniem

Aila

PRZYWIDZENIA

Szanowna Ailo,

Moje rozważania długo zaprzątała myśl o tym kim jesteś i skąd pojawiłaś się w tym mrocznym świecie, który mnie otacza. Dalej nie jestem w stanie oddzielić Ciebie od osoby, którą bardzo dobrze znałem i która była… jest mi bliska. Zastanawiałem się skąd mogłaś wiedzieć o moim istnieniu, skąd dowiedziałaś się spod jakiego adresu otrzymujesz wiadomości, które stały się dla mnie nowym celem i jednocześnie wyzwaniem? Mam wrażenie jakbyśmy znali się lub chociażby poznali, ale nie jestem w stanie zidentyfikować tego odczucia jako faktu.

Spędziwszy wiele lat w samotni, którą sam sobie wybrałem dotarłem do granic obłędu i przyodziany w szaty rodem z horroru odnalazłem siebie w miejscu, do którego inni się nie zapuszczają. Przegranym stałem się w dniu, gdy to z mojej winy zniknęła mi z życia najdroższa memu sercu, Margaret. Nie jestem kimś dobrym. Dlatego czuje potrzebę ostrzeżenia Ciebie przede mną.

Racz mi wybaczyć moje przeoczenie co do faktu, iż nie przemyślałem tego, że dla Ciebie po drugiej stronie, sama litera N nie znaczy nic w kontekście moich listów. Jedyną korespondencją jaką wymieniałem z drugą osobą, była ta adresowana do Margaret, a zatem podpis nie był potrzebny. Rodzice nazwali mnie Norton na cześć cesarza, który w mniemaniu mojego drogiego ojca stał się zasłużonym. Ja sam nie mam, co do cesarskich zasług zdania, choć imię to nie było dla mnie mało ważne.

Mam wrażenie, że nie do końca rozumiem zdania wypowiadane przez Ciebie za sprawą tak pięknej papeterii. Zapewne to różnica związana z pochodzeniem lub zamieszkaniem, ale to również nie ma znaczenia. Bardzo polubiłem te listy w butelce. Stały się one atrakcją, której już dawno nie doświadczyłem. Miałem niespełna trzydzieści lat, gdy straciłem Margaret, a teraz po tych wszystkich latach na nowo staram się zrozumieć treści wynikające z korespondencji z żywą postacią. Do tej pory jedynie Księżyc miał odwagę przekazywać mi dostateczne informacje na temat świata, który zostawiłem za sobą.

Raskolnikow[1] po swoich czynach czuł się chorym, ja stałem się szaleńcem. Przegrałem swoje życie, bo nie umiałem żyć w świecie, w którym zostałem potępiony. Czy bałem się odpowiedzialności? Nie. Było dla mnie klarownym, że czyny należy nagradzać lub karać. Nie ma nic pomiędzy. Było i jest dla mnie jasne, że każdemu należy się głaz, który musi wtaczać na szczyt góry tyle razy dopóty zrozumie jak wielkie zło wyrządził. Oczywiście wedle rozmiaru i przewinień wszak już jeden mamy dla siebie na co dzień, ten na sercu. Dzisiaj po tych wszystkich latach dotarło do mnie, że nie mogę cofnąć czasu, ale też konsekwencje swoich czynów odpokutowałem z nawiązką. Tylko ja wiem co przez te wszystkie lata działo się w tych murach. I jeszcze ten kot…

I do mnie pofatygował się kot, o którym pisałaś w jednym z ostatnich listów. I chociaż wyobrażałem sobie go inaczej, był on mniej przyjaznym i miłym aniżeli przyśnił się on Tobie. Pojawił się na murowanej balustradzie na tylnym tarasie wychodzącym wprost na jezioro. Przyglądał się mi uważnie jakby jego oczy wypowiadały, że pod żadnym pozorem nie jestem godzien by się do niego zbliżyć. Siedział tak przez chwilę po czym zasyczał na mnie groźnie jakby chciał powiedzieć „No już! Do środka! Marsz!”. Upiorne stworzenie, choć sympatyczne, bo to jedyny, od dawna żywy gość jakiego miałem.

W tych murach dzieją się rzeczy, o których mało kto słyszał, a i opowieści o tych wydarzeniach zdawałyby się na tyle dalekie od rzeczywistości, że można by powiedzieć, że całość została opisana przez wybitnego pisarza z sekcji zdarzeń nadprzyrodzonych. Czy się ich, boję? Bałem się, z początku. Każdy zaś rok przyzwyczajał mnie do tych wydarzeń coraz bardziej i śmielej. Całe zło tego świata spoczęło na wyższych kondygnacjach tego, jakże potężnego domostwa, a ja sam mam odwagę zapuszczać się jedynie w chwili słabości na pierwsze piętro, gdzie panuje względny spokój. To zbyteczne, ponieważ najpiękniejszy widok na jezioro rozpościera się z tarasu na parterze, chociaż na zewnątrz wolno wychodzić mi jedynie nocą. Czarne bywają chwile, myśli także bywają czarne. Nim rozejdzie się echem po jeziorze trzask podłogi na piętrze ja powinienem być dawno schowany w zakamarkach strasznego domu.

Coraz straszniejszymi stają się dziwy dziejące się pośród tych murów. Najpierw ten wredny kot teraz ta kobieta. Nie jestem pewien czego chce. Przychodzi tutaj. Siada w fotelu na tarasie i wpatruje się w księżyc. To o wiele straszniejsze aniżeli te odgłosy z piętra. Jest jedynym kolorem na tle monochromatycznego widoku białego jeziora, księżyca i czerni. Ogniste włosy falują na wietrze. Nie widziałem jej twarzy, ale domyślam się, że to jedynie kwestia czasu, aż ten upiór nawiedzi mnie nieoczekiwanie stając ze mną twarzą w twarz. Jak teraz o tym myślę to ona pojawiła się zaraz po tym przeklętym kocie.

Może wyda się to dziwne, ale korespondencja z Tobą stała się dla mnie nie lada rozrywką, więc zobowiązany jestem podziękować za te kilka listów przesłanych do mnie. Liczę, iż będzie to początek pięknej przygody.

Z wyrazami szacunku

Norton

[1] Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara

POCZTÓWKA

Szanowny Panie,

Wybaczam Panu to drobne przeoczenie. Ma Pan ładne imię, choć takie nietutejsze i mało rozpowszechnione wśród mężczyzn. Chciałabym poznać, które wydarzenie z życia tej jakże kolorowej postaci, jaką niewątpliwie był Cesarz Norton, wpłynęło na wybór imienia przez Pańskich rodziców. Postrzegany był on za co najmniej ekscentrycznego człowieka, choć niektórzy uważali go za szalonego. Czyżby był Pan równie interesującą osobą, co wspomniany mężczyzna?

Przyznaję, że zdecydowanie milej koresponduje się z kimś, kto posiada więcej niż jedną literę w imieniu. Bezsprzecznie zwiększa to poczucie, iż po drugiej stronie ekranu znajduje się żywy człowiek. Och… no przecież któż inny miałby się tam znajdować. Choćby lekarz, piekarz, lecz nie robot odpowiadający na wiadomości.

Korespondowanie z Panem, jest dla mnie bardzo pozytywnym doświadczeniem. Jest pewnego rodzaju oderwaniem się od codziennej rutyny. Zazwyczaj takie zagubione maile przepadają w zapomnieniu. Pozostają anonimowe po kres swojej daty ważności, następnie automatycznie usuwane są nie doczekawszy się odpowiedzi.

Nortonie, im bardziej zagłębiam się w treść Twoich wiadomości, tym bardziej nie opuszcza moich myśli jedno pytanie. Czy Ty się ze mną droczysz? Mam wrażenie, że żyjesz w XIX wieku, co jest jawnie niemożliwe, gdyż w tym momencie miałbyś jakieś 150 lat! Nie wiem, czy pamiętasz, ale nasza korespondencja jest wynikiem zwykłej omyłki, przypadkowej wiadomości, która wpadła do mojej elektronicznej poczty. Ja nie przeczę, że gdzieś, że kiedyś mogliśmy minąć się anonimowo na ulicy, być może nasze spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy, lecz trudno wywnioskować to z kilku wiadomości e-mail. Doskonale pamiętam wszystkie osoby, z którymi miałam możliwość wejścia w jakąś znaczącą interakcję, lecz nie znam nikogo imieniem Norton.

Zastanawiam się też, dlaczego miałabym się Ciebie bać? Wiedz, że od dziecka uczono mnie, aby nie oceniać innych po przysłowiowej okładce. Lubię poznawać nowych ludzi i lubię wyrabiać sobie o nich własne zdanie. Opinie innych, a już szczególnie te wygłaszane przez nas samych, o nas samych, dzielę na pół i przecedzam przez gęste sito. Już nieraz spotkałam się z opiniami na temat innych osób, które okazywały się kompletną bzdurą wyrwaną z kontekstu.

Och te niesforne koty. Istoty stworzone do chodzenia swoimi drogami, które żyją według własnych zasad i pomysłów. Puchate kulki, dla których psoty, choć nie całkiem świadome, są chlebem powszednim. Podstępne stworzenia świetnie dostosowujące się do aktualnie panującej sytuacji. W jednej chwili emanują słodyczą niczym owocowe landrynki, by za chwilę pokazać świeżo naostrzone pazurki.

W zeszłą środę znalazłam anonimową pocztówkę, zdobioną ręcznie malowanymi srebrnymi ornamentami. Małe ozdobne akcenty połyskiwały niczym szkiełka w drogich klejnotach. Pocztówka leżała, jak gdyby nigdy nic, pomiędzy dokumentami, czekając, aż poświęcę jej odrobinę swojej uwagi. Zapewne osoba z sekretariatu pozostawiła ją na moim biurku, roznosząc codzienną korespondencję. Niewiele brakowało, a przeoczyłabym ten mały ozdobny kartonik, gdyż nieopatrznie znalazł się on pod stosem coraz to nowo napływających dokumentów.

W zdjęciu, które znajdowało się na przedniej stronie, było coś fascynującego i jednocześnie budzącego grozę, coś co powodowało, że trudno było przestać się na nią patrzeć. Widok przedstawiał ręcznie kutą, zamkniętą bramę, potężną żelazną konstrukcję zakończoną ostrymi grotami. Ktoś naprawdę musiał wykonać ciężką, misterną pracę, dbając o najmniejsze detale. Za bramą widać było bezkresną drogę i wszechobecny las pomalowany w barwy jesieni. Widok ten zdecydowanie nie zachęcał do odwiedzenia tego miejsca. Im dłużej patrzyłam na ten krajobraz, tym bardziej czułam ogarniającą mnie wewnętrzną pustkę i smutek. Nie dopatrzyłam się tam ni jednej żywej istoty. I znowu ten szum wody, przecież tu nie ma co szumieć…

Przyznaję, że pojawiła się również w mojej głowie myśl, iż to współpracownicy zrobili mi głupi żart, że delikatnie sugerują, abym wybrała się na krótki urlop, ale im bardziej wpatrywałam się w kawałek starego papieru, w krótką wiadomość napisaną piórem, która mówiła „dopiero w samotności człowiek jest naprawdę sobą”[1] zaczęłam wątpić w swoją teorię. Poza tym, gdyby chcieli pozbyć się mnie z biura, sugerując abym wyjechała na wakacje, zostawiliby mi zdjęcie słonecznej plaży i oceanu, a nie widok miejsca zdecydowanie nie zachęcającego do odwiedzenia. Próbowałam też odczytać datę i miejscowość znajdującą się na stemplu pocztowym, lecz były na tyle rozmyte, że dostrzec można było jedynie pojedyncze znaki.

Ostatecznie zwróciłam się do osoby, która akurat w tym dniu zastępowała przebywającą na zwolnieniu lekarskim sekretarkę, z pytaniem czy wie coś na temat tajemniczej pocztówki. Pamiętała dobrze dzień, kiedy przyniesiono tą konkretną korespondencję, ponieważ listonosz, który ją dostarczył, przepraszał za zniszczenia i zarzekał się, że to wina padającego tego dnia ulewnego deszczu. Tak, w tym dniu pogoda była wyjątkowo kapryśna, a pracownik poczty musiał być na tyle zaskoczony i przejęty stanem w jakim przyniósł ten ozdobny kartonik, aby nie zauważyć, że nawet bez zachwiań pogodowych, wyglądał on jakby wysłany był lata temu i przeleżał zapomniany gdzieś w kącie, okres swojej świetności. Nadszarpnięty zębem czasu, pożółknięty z pomiętymi rogami. Wnioskuje, że mogło to być zaplecze jednego z oddziałów krajowej poczty, a może nadawca zwlekał tak długo z wysyłką, aż ta osobliwa rzecz wyglądem zaczęła przypominać papeterię z minionego stulecia. To nieistotne. Ja w tamtym momencie miałam przeczucie, że pojawienie się jej w moim życiu, jest ściśle związane ze mną jako Ailą, a nie pracownikiem biura, dlatego postanowiłam zabrać tę pocztówkę do swojego domu, aby w spokoju przemyśleć o co tu chodzi. Co rusz spoglądałam na nią z nadzieją, że przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł. Niestety moje wysiłki spełzły na niczym i rozczarowana brakiem efektów pozostawiłam ją na jednej z półek.

Od tamtego dnia minęło sporo czasu. Pewnego poranka zapomniana widokówka wpadła niezapowiedzianie w moje ręce. Niechcący trąciłam ją książką, którą pospiesznie sięgałam z regału, gdyż już kilka dni temu powinnam ją oddać do biblioteki. Leżała dokładnie w tym samym miejscu, gdzie położyłam ją tamtego dnia. Przecież to ta sama pocztówka, tak samo pomięta i muśnięta mijającym czasem. Tylko ornamenty były bardziej złote i widok był jakby inny. Niby ten sam, ale wielka kuta brama została otwarta, las pozieleniał i ten napis „Wszyscy boimy się tego, czego nie rozumiemy”[2] obok którego pojawił się odcisk kociej łapki. Ten krajobraz był mniej przerażający, ale równie tajemniczy jak wcześniej. Spokój, który emanował z kawałka starego papieru i te szeroko rozpostarte skrzydła bramy, wydawały się tym razem, zapraszać mnie do środka.

Myślę, że to Zjawa zakradła się pod osłoną upalnej nocy, do chłodnego pomieszczenia i niechcący przyozdobiła stary papier, niczym pieczęć na wiekowej korespondencji. Pomimo, że zazwyczaj zachowuje się jak dostojnik piastujący ważne stanowisko, bywa też beztroskim rozbójnikiem zapominającym o manierach.

Nortonie, czy nie sądzisz, że te wszystkie dziwne rzeczy dziejące się wokół posiadłości, wokół Ciebie są jedynie wytworem Twojej wyobraźni? Urokiem starych domów są dziwne dźwięki. Choćby skrzypiące meble, czy stukające niedomknięte okna poruszane najmniejszym wiatrem. A samotność… Samotność, szczególnie długotrwała, potrafi wydobyć najgorsze lęki z ludzkiego wnętrza. W połączeniu z wyobraźnią, powstaje potężna siła, która niejednej osobie spłatała figla.

Wspominałeś kiedyś, że dwór jest opustoszały, że ludzie unikają tego domu. A jednak znalazła się odważna osoba, która odwiedza to miejsce. Nie rozumiem czemu twierdzisz, że ta kobieta jest upiorem. Czy to przez jej kolor włosów? Wiedz, że nie każda ognistowłosa osoba posiada cechy, które stereotypowo przypisuje się, często przemiłym, piegowatym rudzielcom. Może ona dobrze zna te mury, może przebywanie tu przywołuje w niej dobre wspomnienia? Zamiast chować się w zakamarkach budynku, zamiast naznaczać nieznajomą kobietę mianem upiora, wyjdź do niej i staw czoła temu co przyniesie kolejny dzień.

Pozdrawiam

Aila

[1] Jose Ortega y Gasset

[2] Dan Brown, Zaginiony symbol

BEZ ZAPROSZENIA

Droga Ailo,

Wiatr w tych stronach staje się coraz chłodniejszy, to i liście z drzew osuwają się coraz niżej by wreszcie spocząć u podnóża swoich żywicieli lub wyruszyć w podróż po niezbadanych wodach owego jeziora. To miejsce pamięta czasy, gdy przepełniały je dźwięki od tych całkiem przyziemnych do górnolotnych westchnień poetów i pieśniarzy. Brakuje mi tego, ale czy umiałbym się na nowo zachwycić tym pięknem bez Niej?

Masz mnie za szaleńca, rozumiem. To też jeden z powodów dla którego żyje poza całym światem. To dla Ciebie niedorzeczne, ale tą posiadłością władają siły, o których nie należy mówić głośno. Wiele ksiąg przeczytałem, wiele przesłań studiowałem by wreszcie zrozumieć co tak naprawdę mnie otacza. Trafiłem do piekła, którym stało się miejsce niegdyś dla mnie wyjątkowe. Nie musisz mi wierzyć, nie ma ku temu podstaw i powodów. Postaraj się jednak mieć otwarty umysł na rzeczy, które nie są realne, ale wnikają w człowieka tak głęboko, że nie sposób ich odróżnić od fikcji.

Zjawa… określenie, a zarazem imię dla Twojego nowego towarzysza huczało mi w głowie ostatnimi czasy i zdawało się być czymś więcej niż tylko zwierzęciem gdzieś tam obok Ciebie. Zacząłem utożsamiać je z tym kocurem, który nawiedza mój taras coraz częściej. Nie jest mi przychylnym, jednak dostrzegłem, że należy on do tej kobiety, o której wspominałem Tobie w mym ostatnim liście.