Konrad Wallenrod. Powieść historyczna z dziejów litewskich i pruskich - Adam Mickiewicz - ebook

Konrad Wallenrod. Powieść historyczna z dziejów litewskich i pruskich ebook

Adam Mickiewicz

0,0

Opis

Konrad Wallenrod. Powieść historyczna z dziejów litewskich i pruskich – powieść poetycka napisana przez Adama Mickiewicza na zsyłce w Moskwie, prawdopodobnie między rokiem 1825 a 1828, wydana zaś w lutym 1828 przez drukarnię Karola Kraya; uważana za jeden z najbardziej znanych poematów polskiego romantyzmu. (za Wikipedią).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 67

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Adam Mickiewicz

 

 

Konrad Wallenrod

 

 

POWIEŚĆ HISTORYCZNA

Z DZIEJÓW LITEWSKICH I PRUSKICH

 

 

Dovete adunque sapire come sone

que generazioni da combattere...

bisogna essere volpe e leone.

 

Macie bowiem wiedzieć,

że są dwa sposoby walczenia...

trzeba być lisem i lwem

 

Machiavelli, „Książę” 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: Michał Elwiro Andriolli (1836–1893), Śmierć Konrada Wallenroda (1895), licencjapublic domain,

źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Smierc_Konrada_Wallenroda.jpg

Plik rozpoznano jako wolny od znanych ograniczeń praw autorskich,

włącznie z prawami zależnymi i pokrewnymi.

 

Tekst wg edycji z roku 1922. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-449-7 

 

 

 

PRZEMOWA.

Naród litewski, składający się z pokoleń Litwinów, Prusów i Lettów, nieliczny, osiadły w kraju nierozległym, niedosyć żyznym, długo Europie nieznajomy, około trzynastego wieku najazdami sąsiadów wyzwany był do czynniejszego działania. Kiedy Prusowie ulegali orężowi Teutonów, Litwa, wyszedłszy ze swoich lasów i bagnisk, niszczyła mieczem i ogniem okoliczne państwa i stała się wkrótce straszną na północy. Dzieje nie wyjaśniły jeszcze dostatecznie, jakim sposobem naród tak słaby i tak długo obcym hołdujący, mógł odrazu oprzeć się i zagrozić wszystkim swoim nieprzyjaciołom, z jednej strony prowadząc ciągłą morderczą z zakonem krzyżowym wojnę, z drugiej łupiąc Polskę, wybierając opłaty u Nowogroda Wielkiego i zapędzając się aż na brzegi Wołgi i półwysep Krymski. Najświetniejsza epoka Litwy przypada na czasy Olgierda i Witolda, których władza rozciągała się od Bałtyckiego do Czarnego morza. Ale to ogromne państwo, zbyt nagle wzrastając, nie zdołało wyrobić w sobie wewnętrznej siły, któraby różnorodne jego części spajała i ożywiała. Narodowość litewska, rozlana po zbyt obszernych ziemiach, straciła swoją właściwą barwę. Litwini ujarzmili wiele pokoleń ruskich i weszli w stosunki polityczne z Polską. Sławianie, oddawna już chrześcijanie, stali na wyższym stopniu cywilizacji; a lubo pobici lub zagrożeni od Litwy, powolnym wpływem odzyskali moralną przewagę nad silnym ale barbarzyńskim ciemiężycielem i pochłonęli go, jak Chiny najeźdźców tatarskich. Jagiellonowie i możniejsi ich wasale stali się Polakami; wielu książąt litewskich na Rusi przyjęło religję, język i narodowość ruską. Tym sposobem Wielkie Księstwo Litewskie przestało być litewskiem, właściwy naród litewski ujrzał się w dawnych swoich granicach; jego mowa przestała być językiem dworu i możnych i zachowała się tylko między pospólstwem. Litwa przedstawia ciekawy widok ludu, który w ogromie swoich zdobyczy zniknął, jak strumyk po zbytecznym wylewie opada i płynie węższem, niżeli pierwej, korytem.

Kilka już wieków zakrywa wspomniane tu zdarzenia: zeszły ze sceny życia politycznego i Litwa i najsroższy jej nieprzyjaciel, zakon krzyżowy; stosunki narodów sąsiednich zmieniły się zupełnie; interes i namiętności, które zapalały ówczesną wojnę, już wygasły, nawet pamiątek nie ocaliły pieśni gminne. Litwa jest już całkiem w przeszłości; jej dzieje przedstawiają z tego względu szczęśliwy dla poezji zawód, że poeta, opiewający ówczesne wypadki, samym tylko przedmiotem historycznym, zgłębieniem rzeczy i kunsztownem wydaniem zajmować się musi, nie przywołując na pomoc interesu, namiętności lub mody czytelników. Takich właśnie przedmiotów kazał poszukiwać Szyller:

„Was unsterblich im Gesang soll leben,

Muss im Leben untergehen”.

„Co ma ożyć w pieśni,

zaginąć powinno w rzeczywistości”.

WSTĘP.

Sto lat mijało, jak zakon krzyżowy

We krwi pogaństwa północnego brodził;

Już Prusak szyję uchylił w okowy,

Lub ziemię oddał a z duszą uchodził;

Niemiec za zbiegiem rozpuścił gonitwy,

Więził, mordował, aż do granic Litwy.

Niemen rozdziela Litwinów od wrogów:

Po jednej stronie błyszczą świątyń szczyty,

I szumią lasy, pomieszkania bogów;

Po drugiej stronie, na pagórku wbity

Krzyż, godło Niemców, czoło kryje w niebie,

Groźne ku Litwie wyciąga ramiona,

Jak gdyby wszystkie ziemie Palemona

Chciał zgóry objąć i garnąć pod siebie.

Z tej strony tłumy litewskiej młodzieży,

W kołpakach rysich, w niedźwiedziej odzieży,

Z łukiem na plecach, z dłonią pełną grotów,

Snują się, śledząc niemieckich obrotów.

Po drugiej stronie, w szyszaku i zbroi,

Niemiec na koniu nieruchomy stoi;

Oczy utkwiwszy w nieprzyjaciół szaniec,

Nabija strzelbę i liczy różaniec.

I ci i owi pilnują przeprawy.

Tak Niemen, dawniej sławny z gościnności,

Łączący bratnich narodów dzierżawy,

Już teraz dla nich był progiem wieczności;

I nikt, bez straty życia lub swobody,

Nie mógł przestąpić zakazanej wody.

Tylko gałązka litewskiego chmielu,

Wdziękami pruskiej topoli nęcona,

Pnąc się po wierzbach i po wodnem zielu,

Śmiałe, jak dawniej, wyciąga ramiona,

I rzekę kraśnym przeskakując wiankiem,

Na obcym brzegu łączy się z kochankiem.

Tylko słowiki kowieńskiej dąbrowy

Z bracią swojemi Zapuszczańskiej Góry,

Wiodą, jak dawniej, litewskie rozmowy,

Lub, swobodnemi wymknąwszy się pióry,

Latają w gości na spólne ostrowy.

A ludzie? — ludzi rozdzieliły boje!

Dawna Prusaków i Litwy zażyłość

Poszła w niepamięć; tylko czasem miłość

I ludzi zbliża. — Znałem ludzi dwoje.

O Niemnie! wkrótce runą do twych brodów

Śmierć i pożogę niosące szeregi,

I twoje, dotąd szanowane, brzegi

Topór z zielonych ogołoci wianków,

Huk dział wystraszy słowiki z ogrodów.

Co przyrodzenia związał łańcuch złoty,

Wszystko rozerwie nienawiść narodów;

Wszystko rozerwie; — lecz serca kochanków

Złączą się znowu w pieśniach wajdeloty.

I.

OBIÓR.

Z Maryjenburskiej wieży zadzwoniono,1

Działa zagrzmiały, w bębny uderzono:

Dzień uroczysty w krzyżowym zakonie;

Zewsząd komtury do stolicy śpieszą,

Kędy, zebrani w kapituły gronie,

Wezwawszy Ducha Świętego, uradzą,

Na czyich piersiach wielki krzyż zawieszą,

I w czyje ręce wielki miecz oddadzą.2

Na radach spłynął dzień jeden i drugi,

Bo wielu mężów staje do zawodu,

A wszyscy równie wysokiego rodu,

I wszystkich równe w zakonie zasługi;

Dotąd powszechna między bracią zgoda

Nad wszystkich wyżej stawi Wallenroda.

On cudzoziemiec, w Prusach nieznajomy,

Sławą napełnił zagraniczne domy;3

Czy Maurów ścigał na kastylskich górach,

Czy Ottomana przez morskie odmęty,

W bitwach na czele, pierwszy był na murach,

Pierwszy zahaczał pohańców okręty;

I na turniejach, skoro wstąpił w szranki,

Jeżeli raczył przyłbicę odsłonić,

Nikt się nie ważył na ostre z nim gonić,4

Pierwsze mu zgodnie ustępując wianki.

Nietylko między krzyżowemi roty

Wsławił orężem młodociane lata,

Zdobią go wielkie chrześcijańskie cnoty:

Ubóstwo, skromność i pogarda świata.

Konrad nie słynął w przydwornym nacisku

Gładkością mowy, składnością ukłonów,

Ani swej broni dla podłego zysku

Nie przedał w służbę niezgodnych baronów.

Klasztornym murom wiek poświęcił młody,

Wzgardził oklaski i górne urzędy;

Nawet zacniejsze i słodsze nagrody,

Minstrelów hymny i piękności względy,

Nie przemawiały do zimnego ducha.

Wallenrod pochwał obojętnie słucha,

Na kraśne lica pogląda zdaleka,

Od czarującej rozmowy ucieka.

Czy był nieczułym, dumnym z przyrodzenia,

Czy stał się z wiekiem, — bo, choć jeszcze młody,

Już włos miał siwy i zwiędłe jagody,

Napiętnowane starością cierpienia —

Trudno odgadnąć: zdarzały się chwile,

W których zabawy młodzieży podzielał,

Nawet niewieścich gwarów słuchał mile,

Na żarty dworzan żartami odstrzelał,

I sypał damom grzecznych słówek krocie

Z zimnym uśmiechem, jak dzieciom łakocie.

Były to rzadkie chwile zapomnienia;

I wkrótce lada słówko obojętne,

Które dla drugich nie miało znaczenia,

W nim obudzało wzruszenia namiętne;

Słowa: ojczyzna, powinność, kochanka,

O krucyjatach i o Litwie wzmianka,

Nagle wesołość Wallenroda truły;

Słysząc je, znowu odwracał oblicze,

Znowu na wszystko stawał się nieczuły,

I pogrążał się w dumy tajemnicze.

Może, wspomniawszy świętość powołania,

Sam sobie ziemskich słodyczy zabrania?

Jedne znał tylko przyjaźni słodycze,

Jednego tylko wybrał przyjaciela,

Świętego cnotą i pobożnym stanem:

Był to mnich siwy, zwano go Halbanem.

On Wallenroda samotność podziela;

On był i duszy jego spowiednikiem,

On był i serca jego powiernikiem.

Szczęśliwa przyjaźń! świętym jest na ziemi,

Kto umiał przyjaźń zabrać ze świętemi.

Tak naczelnicy zakonnej obrady

Rozpamiętują Konrada przymioty;

Ale miał wadę, — bo któż jest bez wady?

Konrad światowej nie lubił pustoty,

Konrad pijanej nie dzielił biesiady.

Wszakże, zamknięty w samotnym pokoju,

Gdy go dręczyły nudy lub zgryzoty,

Szukał pociechy w gorącym napoju;

I wtenczas zdał się wdziewać postać nową,

Wtenczas twarz jego, bladą i surową,

Jakiś rumieniec chorowity krasił;

I wielkie, niegdyś błękitne źrenice,

Które czas nieco skaził i przygasił,

Ciskały dawnych ogniów błyskawice;

Z piersi żałosne westchnienie ucieka,

I łzą perłową nabrzmiewa powieka,

Dłoń lutni szuka, usta pieśni leją,

Pieśni, nucone cudzoziemską mową,

Lecz je słuchaczów serca rozumieją.

Dosyć usłyszeć muzykę grobową,

Dosyć uważać na śpiewaka postać;

W licach pamięci widać natężenie,

Brwi podniesione, pochyłe wejrzenie,

Chcące z głębiny ziemnej coś wydostać;

Jakiż być może pieśni jego wątek?

Zapewne myślą, w obłędnych pogoniach,

Ściga swą młodość na przeszłości toniach. —

Gdzież dusza jego? — W krainie pamiątek.

Lecz nigdy ręka, w muzycznym zapędzie,

Z lutni weselszych tonów nie dobędzie;

I lica jego niewinnych uśmiechów

Zdają się lękać, jak śmiertelnych grzechów.

Wszystkie uderza struny pokolei,

Prócz jednej struny — prócz struny wesela.

Wszystkie uczucia słuchacz z nim podziela,

Oprócz jednego uczucia — nadziei.

Nieraz go bracia zeszli niespodzianie,

I nadzwyczajnej dziwili się zmianie.