Kasandra idzie przypudrować nosek - Marek K.E.Baczewski - ebook

Kasandra idzie przypudrować nosek ebook

Marek K.E.Baczewski

0,0

Opis

Szalony poemat w sześciu odsłonach. Podziw budzi dynamika, z jaką autor prowadzi swoje rozważania i jego bezkompromisowość w sprawach ogólnie uważanych za bliższe fizjologii niż poezji. Kasandra idzie przypudrować nosek jest pierwszym w historii literatury polskiej poematem o ekskrementach, a autor wielokrotnie nie stroni od ich dosadniejszego, ale zawsze uzasadnionego określania. Jednak każdy, kto wie, że literatura tak samo jak powagi potrzebuje drwiny, hucpy i przekory, ten przy lekturze Kasandry będzie się świetnie bawił.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 20

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Marek Krystian Emanuel Baczewski

 

Kasandra idzie przypudrować nosek

 

Bacevii Cassandra Obscurum Poema

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Komitet do Zwalczania Herezji Baczewskiego przesłał tekst Kasandry na adres Akademii Szwedzkiej w Sztokholmie, opatrując przesyłkę poniższą dedykacją:

„Najjaśniejsza Akademio. Nie zabiegamy o przyznanie autorowi Nagrody Nobla. Prosimy o laskę dynamitu (zamiast czopka).”

Bez cienia wahania stawiam ten epigraf na miejscu wstępu.

I

We Florencji, cittá del Giotto (dei Giotto!),

w relikwiarzu z hebanu i złota, przechowują

bobki świętej Amaranty — cztery czarne,

nieśmiałe wałeczki, o zapachu lanoliny i drzewa

kokosowego. Zdrowe i wesołe i jeszcze, podobno,

świeże. Opodal pokazują turystom pustą

szkatułkę pod apokryficznym płótnem Correggia:

Zaparcie św. Piotra.

 

W czytelni Uniwersytetu Śląskiego (zw. dalej

„usiem”), zrobiłem to za pomocą kart wydartych

z Timajosa Platona. Przesiadywałem tam po to,

by zapomnieć... Ale zanim zapomniałem, nabiłem

głowę stertą przeróżnych niepotrzebnych

informacji. Ładnych parę lat harowałem jak wół,

jak bestia, żeby się z tego oczyścić.

 

Przesiadywałem tam po to, by zapomnieć o jakiejś

rudej czy brunetce (terapia dobrana bezbłędnie,

to widać). Dziś nie ma już jej, doprawdy. Przemierzając

palcem okolice tyłka, nie znajduję już

śladu farby drukarskiej, po tych czasach.

Doprawdy, nie ma jej. Nie wślizgnie się tutaj

spocona ryba jej brzucha. Tym bardziej brzuch

jej brzucha. Doprawdy, nie ma jej.

 

No więc w czytelni „usiu”, zrobiłem to za pomocą

czterech kart ze wstępu do Timajosa Platona

(sygn. 229003; paginacja arabska: 15—22;

Biblioteka Klasyków Filozofii; skrupulatna

errata — zbyt niestety mała, by potraktować

ją jako Dogodny Obiekt).

 

Właściwszy byłby Stalin (sygn. 7453) lub

Hitler (585764), lecz Platon, Platon,

ze swym papierem offset. kl. III,

z twardą oprawą w szarym płótnie,

ze skorowidzem pojęć niepojętych,

był platonicznie miłosierny i niezwłoczny,

innymi słowy — był na podorędziu.

 

To był jeszcze stan wojenny, w kioskach —

tylko „Trybuna Ludu”, która farbowała

bruzdę w czarne hakenkreutze.

 

Wojna zawsze oznaczała dla mnie kupę gówna.

Platon w wodzie tylko stwardniał, jakby

z nocnych książkowych pogaduszek w magazynie

biblioteki, zapamiętał był sławną instrukcję

Haszka: „obliż się i pędź do gefechtu”.

Po trzykrotnym opróżnieniu rezerwuaru,

włosy stanęły mi dęba. Ile sił w powiekach

zmrużyłem oczy, pomyślałem: „Całuję ciebie,

moja ruda — brunetko (niepotrzebne skreślić)”

i trzema palcami lewej dłoni pchnąłem

zlasowaną papierową kulę do syfonu.

 

W dawnym kiblu dworcowym w Krakowie dobrał się

do mnie pedał. Byłem jeszcze wtedy przydatny

do spożycia, a pedał był ogromny, pedałowaty,

z zieloną apaszką na pedale pedała.

 

W dawnym kiblu dworcowym w Krakowie dobrał się

do mnie pedał. Może to było w Częstochowie:

parujący krater w bagnistej posadzce, zwykła

wyrwa w betonie, po prostu dziura — ciemna,

głodna, dysząca mroźnie i obleśnie. Jak dziura

w zadku świata, dokąd spływała cała sterana

i nadpsuta przeszłość, skąd przyszłość wyciekała

w formie żwawych bąków. Nierówne brzegi dziury

otaczały efekty dziarskiej artylerii

niecierpliwych przykucnięć. Dwa szczeble

na buty wystawały z błota, jak wyspy koralowe,

gdzie zdesperowany rozbitek z leniwego

pociągu wspierał stopy, kucając,

aby abstrakcyjne przemienić w konkretne,

i zaglądał w krocze, nieśmiało, ze zgrozą.

Wystawały z błota niczym trampolina,

od której mógł się odbić nasz Guliwer Cruise,

gdyby go molestował jakiś jurny Piętaszek;

odbić się, poprawić w locie granitowy krawat

i przefrunąć z gracją poza krawędź świata,

ażeby w abstrakcyjne przemienić konkretne.

Odległy, gęsty pomruk pod stopami pozwalał

domyślać się miejsca, w którym Styks

łączył się z Lete, Kocyt — z Acherontem.

Albowiem był to ósmy Czakram świata. Ultima

Thoilette. Ciało samo przybrało przepisową asanę.

 

Skrzypną drzwi (bez haczyka), kwaśny grzebień chłodu

mierzwi aresztancką brodę zapachem mocznika.

Zamlaśnie podeszwa w żółtej ektoplazmie.

„Zajęte!” Nie pomaga. Cień zbliża się. Rośnie.

 

Słońce było w nowiu. Zagon nietoperzy

chwiał się u sufitu. Na sygnale

przejechał wirtualny puchacz.

I miał mi się wsunąć Wielki Czopek.

Wypuściłem kompresję, wciągnąłem podwozie

i poczułem strach. Metafizyczny.

 

Zatrwożyły się wszystkie kości mojej duszy,

powstały włosy na głowie mojej duszy,

otworzył się zwieracz mojej duszy.

I czułem się, jakbym wnosił wpłatę

na konto przyszłej agonii.

 

Biała flaga majtek drżała na kolanach,

mój sztandar, bandera mojej bojaźni.

Zadzwoniłem zębami po pomoc,

lecz wiedziałem, że będę źle zrozumiany:

moją trwogę wezmą za uległość,

siódme poty — za siódme niebo.

Wycelują bukszpryt prosto w rufę

i przystąpią do abordażu.

 

Czytelniku, zrozum. Zgięcie ciała,

poniekąd, jest ciała oddaniem.

Albo powiem inaczej: ciała

wypięcie jest zdaniem się na łaskę losu

lub losu impotencję.

 

Mój czas wypełnił się,

ciemny jak czas,

głodny jak czas,

zimny jak czas.

Mój czas dokonał się.

 

Czas, chora róża,

everchanging shape,

mit o napędzie katastroficznym,

czas kuternoga, czas ślepiec,

le vieux capitain,

czas — stroiciel luster.

 

Tracę piękno i tonę, i nie wiem,

powietrze ciężkie jak obręcz,

i jestem tu i tam, i nie wiem,

w ulewie bytu, ogniem i obłędem.

 

Róża otworzyła się,

jej kwiat zobaczył fiołek,

również obudziła się lilia.

 

Słońce jest obrzydliwe

i różowe jak żołądź,

otwarte i szczające jak kutas.

 

Czy zszedłem do głębokości?

I przechadzałem się po dnie przepaści?

Czy otworzyły mi się bramy śmierci?

I widziałem drzwi ciemne?

Czy dano mi klucz do studni przepaści?

Słowem —

czy mogłem brnąć dalej w głąb,

czy sięgnąłem już dna?

 

Byłem na progu, próżny,

o tysiącu płatków,

umysł rozpłynął się, okręt

osiągnął przystań.

 

Byłem gotów,

w samym centrum swej pokory,

moja chata była uciszona,

moje łoże było zaściełane ciemnością.

 

Byłem pusty,

mądrość rozpłynęła się na wszystkie strony,

nie pragnąłem niczego,

nie wiedziałem niczego,

nie pożądałem niczego.

 

Byłem czysty,

otwarty jak wnętrze diamentu,

jak muszla perłopławu

i jak kwiat lotosu,

gdy weń wtargnie fontanna poranka.

 

Pusty,

todo es la noche,

pusty jak sen róży,

todo es la noche, todo es la noche,

pusty jak sen róży i modlitwa piasku,

todo es la noche, todo es el amor.

 

Kilka minut wcześniej byłbym mu uległ

(i szeptałbym, kark uginając pod ciężarem

pieszczot: „et inter foeces et urinam ego”),

ale przecież wysrany człowiek ma rację,

przecież wysrany człowiek jest gotów

do ataku, wysrany człowiek jest nie tylko

wysranym, ale i człowiekiem, podczas gdy

człowiek niewysrany jest tylko człowiekiem

(jak powiedziałby ten cwaniak, Sokrates).

Dlatego z nas trzech: pedała, mnie

i Sokratesa — to pedał wykąpał się w gównie.

Nie miał szczęścia, innymi słowy,

do przerzutni. Babka klozetowa pokazała

ippon, ów zabulgotał — de profundis.

Bo człowiek wysrany jest spełnieniem

idealistycznego postulatu Nietzschego:

zarazem wolny od czegoś i do czegoś

wolny. Im wolniejszy jesteś, tym szybszy.

To proste: ten paradoks wykąpał go w gównie.

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej...

Strona redakcyjna

 

M.K.E Baczewski

Kasandra idzie przypudrować nosek

 

Katowice 2015

 

Copyright © by M.K.E Baczewski, 2015

 

Okładka: Agata Nawrat

 

 

ISBN: 978-83-60406-69-4

 

 

Wydawnictwo FA–art

Katowice 40-013, ul. Staromiejska 6 lok. 10d

 

 

Zamówienia

www.FA–art.pl

prenumerata@FA–art.pl