Kapuś w kapuście - Małgorzata J. Kursa - ebook + audiobook

Kapuś w kapuście ebook i audiobook

Małgorzata J Kursa

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W „Echu Kraśnika” nie dzieje się najlepiej. Rzadko bywający w redakcji gazety szef stwierdza, że gazeta cierpi na „niepoczytalność” i zmusza cały zespół do pełnej mobilizacji.

Udręczonym redaktorom z pomocą przychodzi przypadek. Oto pewnej mglistej listopadowej nocy Kamila Jarczewska znajduje w parku ciało doskonale sobie znanej Patrycji Marii Kapuś. Nim na miejsce dotrze policja, pani redaktor zdąży zebrać dość materiału, by zaserwować czytelnikom sensacyjnego newsa, a jej podwładni zrobią wszystko, by gazeta odzyskała „poczytalność”.

Kto zabił Pati Kapuś, najbardziej znienawidzoną kraśnicką urzędniczkę? Czy prokuratorowi Jerczykowi, aspirantowi Szczęsnemu i sierżantowi Skotnickiemu uda się przebić mur milczenia i dotrzeć do osoby odpowiedzialnej za śmierć Pati? Jakie tajemnice ukrywała panna Kapuś?

A może to redaktorzy „Echa Kraśnika” mają w swoim ręku klucz do rozwiązania zagadki?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 40 min

Lektor: Donata Cieślik

Oceny
4,2 (156 ocen)
80
40
28
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EvkaSka

Całkiem niezła

Pomysł wstawienia romansu historycznego nie dla mnie, te elementy pominęłam. W części kryminalnej niewiele się dzieje, W mojej ocenie, najsłabsza, z dotychczas przeczytanych przeze mnie, tej autorki.
10
Sengatime

Dobrze spędzony czas

Zgrabna zabawna książeczka, choć Malwinie i Elizie oraz Wiedźmom przypadają wyższe noty.
00
mal10

Nie oderwiesz się od lektury

Splecenie lekkiego kryminału z typowym romansidłem eksploatującym znany wątek zubożałej szlachcianki i postępowego arystokraty...
00
Kolichowata

Całkiem niezła

Dość przyjemny nie się słucha. Lecz wstawki o Amelii można spokojnie pominąć. Nie mają żadnego związku z fabułą
00
gosia383

Z braku laku…

Książka/opowiadanie wpisana od czapy w fabułę książki. Autorka chyba musiała wyrobić limit znaków do publikacji, co znaczącą obniżyło jakość głównej historii. Bardzo podobają mi się inne książki tej autorki. Tej książki jednak nie polecam.
00

Popularność




Copyright © Małgorzata J. Kursa Copyright © 2021 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Skład i łamanie: Mariusz Dański
Redakcja i korekta: Janina Teresa Ansilewska
Wydanie I
Radom 2021
ISBN 978-83-66332-61-4
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

Liliana Urbaś stała w niewielkim ogonku, oczekując na swoją kolej. Zapracowani i wiecznie niedożywieni redaktorzy „Echa Kraśnika” wysłali ją do ulubionego barku, był to bowiem dzień tygodnia z tęsknotą wyczekiwany przez wielu, który pan Józef, właściciel HERKULESA, nazywał słodkim. Zespołowi zamarzyły się puszyste, olbrzymie pączki z różaną konfiturą. Stała więc Liliana w pobliskim HERKULESIE, a ponieważ nie miała do roboty nic innego, zaczęła myśleć. Trzeba przyznać, że – odkąd podjęła staż w redakcji – proces myślenia jakby przybrał na sile. Wcześniej interesowały ją głównie ciuchy i imprezy towarzyskie. Po kilku przepracowanych w redakcji miesiącach jej priorytety uległy zmianie i Lilianie nawet podobał się ten stan. Czuła się ważniejsza i mądrzejsza niż znajomi rówieśnicy. Im imponowało, że pracuje w gazecie, jej zaś, że jest lepiej poinformowana niż pozostali mieszkańcy Kraśnika i może te informacje bezkarnie zachować dla siebie, zasłaniając się klauzulą o tajemnicy służbowej, którą zaraz na początku podsunęła jej do podpisania Kamila Jarczewska, jej bezpośrednia szefowa. A jej milczenie na temat pracy najbardziej złościło ojca, co Lilianie sprawiało dużą satysfakcję. Choć raz była lepiej poinformowana niż on.

Tak naprawdę Liliana wcale nie miała ochoty gdziekolwiek pracować. Kiedy jednak nie dostała się na medycynę, a potem zawaliła pierwszy rok na anglistyce, ojciec się wściekł i oznajmił, że dopóki nie dostanie się na jakikolwiek kierunek, musi zapracować na swoje utrzymanie. No i wepchnął ją po znajomości do „Echa Kraśnika”.

Z początku nie było wesoło. Ani zespół jej nie chciał, ani ona nie miała ochoty robić za przynieś–podaj. Liliana zacisnęła jednak zęby i pomyślała, że ten rok jakoś przetrzyma, a jak uzbiera trochę kasy, pryśnie z Kraśnika, byle dalej od ojca. Z deszczu wpadła pod rynnę: w domu rządził papcio, w redakcji musiała wykonywać polecenia kilku osób. Na szczęście szybko się zorientowała, że dwie z nich są całkiem sympatyczne. Redaktor Konrad Błoński nigdy nie podnosił głosu, był dobroduszny i zawsze chętny do pomocy. Lukrecja Szczęsna, sama spokojna i opanowana, świetnie sobie radziła z niespodziewanymi napadami furii Kamili Jarczewskiej, szefowej przed którą Liliana czuła respekt i której się bała. No i była żoną policjanta, co szalenie Lilianie imponowało. Tylko redakcyjny fotograf, Filip Tracz, facet o urodzie włoskiego amanta, traktował ją jak powietrze. Może i miał rację. Sama czuła, że się zaniedbała. Musiała zlikwidować różowe pasemka na włosach, bo Kamila powiedziała, że wygląda jak prosię. Tipsów do pracy też nie wolno jej było zakładać. Zresztą, co tu oszukiwać – Lukrecja z tymi miodowymi włosami, wielkimi oczami i świetną figurą wyglądała jak modelka, choć specjalnie się nie upiększała, a wysportowana ciemnowłosa Kama z powodzeniem mogła reklamować każdy rodzaj sportu. Czuła się przy obu ciężka i brzydka, choć ojciec (lekarz) wytykał jej, że wygląda jak anorektyczka.

– Wróciła już? – Kamila, jak zwykle, wpadła do redakcyjnego pokoju jak wicher i rozejrzała się niecierpliwie. – Cholera! Głodna jestem! Ona poszła po te pączki do Urzędowa? Zaraz kogoś zeżrę! I oby to nie była ta cholerna Liana!

Kama już na starcie uprzedziła się do nowej stażystki. Nie znosiła protekcji, a dziewczynę praktycznie wetknął im naczelny bez żadnych wyjaśnień. Panna Urbaś nie miała pojęcia o pracy w redakcji i wyobrażała sobie, że od razu zostanie dziennikarką. W dodatku Kamilę denerwowało jej imię. Zawsze mówiła dużo i prędko, a wplecione w perorę słowo „Liliana” ją spowalniało i sprawiało, że zdarzało jej się zgubić wątek. Nie zastanawiając się długo, ochrzciła dziewczynę po swojemu i już wkrótce nikt nie zwracał się do stażystki inaczej niż Liana.

– Kama – Lukrecja Szczęsna oderwała się od tekstu, nad którym pracowała i westchnęła – daj jej już spokój. Całkiem nieźle sobie radzi. Szybko załapała, który kubek jest czyj i kto jaką kawę pije. Wszystkie twoje polecenia wykonuje bez dyskusji. Ma oko do zdjęć. Te, które wybrała do artykułu o stanie miejskich ulic, były trafione. Jeszcze trochę, a będzie można ją dopuścić do korekty. Błędów nie robi, a literówki wyłapuje od razu.

– Nic nie poradzę na to, że mnie wkurza! – warknęła Kamila. – Pamiętacie, jak się zestroiła, kiedy przyszła do nas pierwszy raz?

– To nie jej wina, że tatuś wszędzie ma chody – odezwał się łagodząco Konrad. – Do pracy przychodzi wcześniej od nas, tipsów już nie zakłada, a ostatnio nosi przeważnie portki, to i Filipa widokowo nie rozprasza...

– Nie gustuję w chudzielcach! – burknął Filip spod okna. – Płaska jest jak deska, nawet poklepać nie ma po czym!

Kama i Luka spojrzały na niego z obrzydzeniem, a Konrad ciągnął dalej:

– Pewnie w HERKULESIE kolejka, to dziewuszyna stoi. Luka ma rację, daj jej zielone światło. Naprawdę się stara. I, co ważne: klauzuli o tajemnicy służbowej przestrzega jak świętości, a to dobrze rokuje na przyszłość. To już nasz Filipek więcej kłapie dziobem na salonach.

– Skąd wiesz, że przestrzega? – zainteresowała się podejrzliwie Kama.

– Bo moja teściowa leczy się u jej tatusia. Jak była ostatnio po receptę, powiedział, że musimy mieć dostęp do jakichś wybuchowych informacji, bo córka pary z gęby nie chce puścić na temat pracy. Podobno zasłania się tajemnicą służbową.

Kamila wzruszyła pogardliwie ramionami, ale – nim zdążyła po raz kolejny powiadomić współpracowników o pustostanie swojego żołądka – do pokoju wpadła zarumieniona od zimna Liliana i tryumfalnym gestem uniosła do góry dwie wielkie papierowe torby.

– Mam! Ludzie tam stoją i klną, a ja zamówiłam u pana Józefa już przedwczoraj i miał dla nas odłożone!

– To trzeba było wziąć od razu, a nie sterczeć w kolejce! – Kama pociągnęła nosem i natychmiast sięgnęła po ciepłego jeszcze pączka. – Jutro by się zapłaciło... Dużo tego jest? Bo głodna jestem jak te rzymskie bestie, co to je na arenę puszczali...

– Jeśli spróbujesz wbić się bez kolejki w te dni, kiedy pan Józef ma ciasta, w najlepszym przypadku zostaniesz zelżona, w najgorszym od razu cię utłuką – uświadomiła ją Luka, której żal się zrobiło wyraźnie posmutniałej dziewczyny. – Tam zawsze przychodzą takie dwie obfite baby i za każdym razem kupują po pół kilo placka, w którym jest najwięcej kremu. Dziś też były? – Popatrzyła na stażystkę.

– Były – przytaknęła Liliana. – I zrobiły awanturę, że ja dostałam pączki, a one muszą czekać na następną dostawę. A potem się obraziły, bo nie wiedziały, że można wcześniej zamówić.

– Czytać nie umieją? – zdziwił się Konrad. – Przy bufecie wisi kartka na ten temat...

– Dobrze wam radzę, jedzcie te pączki, bo ja jestem GŁODNA – przerwała te dywagacje Kama, sięgając po kolejnego pączka. – Ile tam tego jest? Wystarczy dla wszystkich?

– Zamówiłam dwadzieścia pięć sztuk – Liliana popatrzyła na nią niepewnie. – Nie wystarczy? Po pięć na łebka?

– Nie ma mowy, żebym zjadła pięć! – Luka aż się otrząsnęła. – Góra dwa.

– To trzy zostają – Kama potoczyła spojrzeniem po pozostałych. – Ty jesteś żerty, Kondziu. Te pięć wchłoniesz bez wysiłku. Filip?

– Dwa – zdecydował Filip po namyśle.

– Liana? Ile zjesz?

– Pięć bez problemu – wyznała melancholijnie stażystka i westchnęła. – Matka się wiecznie odchudza, ojciec wszystko, co słodkie uważa za truciznę. A ja lubię pączki. Tyle mojego, co tutaj...

– No, popatrz – Konrad spojrzał smętnie na swój brzuch, który od czasu, gdy obiady gotowała teściowa, nabierał coraz bardziej opływowych kształtów. – Po mnie to od razu widać, a takie chucherko...

– Dobra – przerwała Kama. – Zostaje sześć. Będę miłosierna i podzielę się z tobą, Kondziu. Trzy dodatkowe dla ciebie, trzy dla mnie. Tylko nie miej do mnie pretensji, jak Basieńka zrobi ci przymusową głodówkę!

Redaktor Błoński wzdrygnął się nerwowo na samą myśl o monologu żony na temat zależności pomiędzy zdrowiem a dietą, ale zaraz poweselał.

– Nie przyznam się.

– Oszaleliście?! – Luka patrzyła na nich z niedowierzaniem. – Zemdli was po ośmiu pączkach!

– GŁODNA jestem! – przypomniała Kamila z naciskiem.

Złapała stojący na pustym biurku ogromny gliniany talerz, na którym poniewierały się spinacze, komplety zszywek, ogryzki ołówków i tym podobne drobiazgi. Zgarnęła to wszystko jednym gestem na blat, przetarła naczynie rękawem swetra, ułożyła na nim osiem potężnych pączków i ze zdobyczą udała się do swojego gabinetu.

Wychynęła z niego po godzinie, nieco zielonkawa na obliczu i zrezygnowana.

– O, coś kiepsko wyglądasz – zauważył ze złośliwą uciechą Filip.

– Przeceniłam swoje możliwości – oznajmiła Kama niemrawo. – Zostały mi dwa. Kondzio, chcesz?

Konrad z popłochem pokręcił przecząco głową.

– Nie mogę, serce moje. Nie mam już miejsca w sobie, a muszę je zrobić, bo żona i teściowa natychmiast będą chciały wiedzieć, dlaczego nie jem obiadu. Mają przewagę liczebną i płciową. Nie będę ryzykował.

– Przełóż do tej torby, co została. Może jutro będziesz miała ochotę – poradziła Luka. – Albo zanieś do domu dla Kamila.

– Nie będę miała ochoty – wycedziła Kama. – Nie przewiduję, żebym w tym dziesięcioleciu miała jeszcze ochotę na pączki! Żądam, żeby mi natychmiast zniknęły sprzed oczu te dwie tony kalorii, bo zrobię coś strasznego! Na przykład wepchnę je do gardła podwładnemu, który najbardziej mnie wkurza! Co ty na to, Filip?

Nim przerażony zespół zdołał się zmobilizować, od dawnego biurka Luizy podniosła się Liliana. Wyjęła z ręki szefowej talerz z pączkami i spokojnie stwierdziła:

– Zjem je w kuchence, żeby cię nie denerwować.

Tym sposobem pannie Urbaś udało się wreszcie wkupić w łaski wszystkich współpracowników. Od tej pory zaczęła być przez Kamę traktowana jak pozostali.

– Szef dzwonił, kiedy cię nie było – rzucił od niechcenia Konrad na widok Kamy wracającej ze spotkania z miejscową poetką. – Jest zaniepokojony, bo burmistrz się zastanawia, czy warto nas dotować. Podobno poczytalność nam spadła.

Kamila właśnie wróciła ze spotkania. Była zła i zmęczona idiotycznymi wymaganiami lirycznej niewiasty, która nic ciekawego nie miała do powiedzenia, ale zażądała fotografii pasujących do jej emploi. W rezultacie przez dwie godziny Kama przyglądała się bezsilnie posuniętej w latach, dość obfitej babie ustrojonej w jadowicie zielony żakiet z flauszu, ciemną (ewidentnie za ciasną) spódnicę i fantazyjnie zsunięty beret ozdobiony sztucznym zielonym kwiatkiem, która z głupkowatym uśmiechem przytulała się do pnia krzywej wierzby, a potem wystawiała osobliwie umalowane oblicze spomiędzy usychających niezidentyfikowanych chabazi. Filip trzaskał te zdjęcia w takim pośpiechu, jakby marzył tylko o tym, by jak najszybciej mieć robotę z głowy. Za to przez całą drogę powrotną biadał nad swoim, wystawionym na ciężką próbę, poczuciem estetyki.

– Chcesz powiedzieć, Kondziu, że szef podstępnie nas zdiagnozował i stwierdził, że powinniśmy się leczyć? – zainteresowała się Kama, opadając z ulgą na pierwsze puste krzesło.

– Kama – zganiła ją Luka – coś ty robiła, że mózg ci się zawiesił? Przecież wiesz, że nasz szef nagminnie myli pojęcia i trzeba uaktywnić odrobinę inteligencji, żeby się domyślić, o co mu chodzi. W tym przypadku...

– Ha! – przerwała Kamila, przewracając oczami. – Chcesz wiedzieć, co robiłam? Proszę cię uprzejmie! Tenże szef, który według Kondzia uważa, że spadła nam poczytalność, uznał, że powinniśmy zająć się promocją rodzimej kultury. Dał mi namiary na tutejszą poetkę – notabene, powinowatą jakiejś kraśnickiej szychy – i zażądał, żeby przeprowadzić z nią wywiad. Taki porządny, ze zdjęciami i kawałkami jej poezji. Właśnie wracam ze spotkania z przyszłą noblistką i, delikatnie mówiąc, jestem nieco ogłuszona. Mam prawo się zawiesić umysłowo.

– A jak ona pisze? – wyrwało się Lilianie, która chętnie czytywała poezję szczególnie, gdy dopadał ją stan zakochania, co zdarzało się rokrocznie na wiosnę. – Da się to czytać?

Kamila przez chwilę milczała, patrząc tępo przed siebie, po czym niemrawo zaczęła grzebać w swojej aktówce, z którą nigdy w pracy się nie rozstawała.

– Masz. – Podała stażystce kartonową teczkę z napisem KĄCIK KULTURALNY. – Sama oceń, bo mnie brakuje słów. Uprzedzam cię tylko, że twórczość tej kobity zasponsorowało nasze ukochane miasto. Burmistrz zapłacił za wydanie tomiku, który od dwóch lat jest wciskany gościom na różnych spędach.

– Baba jest kompletnie odjechana! – warknął Filip, który właśnie wszedł do pokoju, dzierżąc w dłoniach gotowe zdjęcia. – Sami zobaczcie! Opakowanie takie bardziej starożytne, ale umysłowo na poziomie pokręconej małolaty.

Konrad i Lukrecja z zaciekawieniem sięgnęli po fotografie, a Liliana ostrożnie otworzyła teczkę, którą wzięła od Kamy. Rzuciła okiem na pierwszą kartkę i zamarła z otwartymi ustami. Każde słowo oddzielnie rozumiała, umysł jednak stawiał niezrozumiały opór, kiedy usiłowała czytać je jako spójną całość.

– Co tam masz? – zainteresowała się Luka, z wysiłkiem odrywając wzrok od fotografii przedstawiającej zielonego upiora obejmującego miłośnie pień smętnej wierzby, której gołe, zwisające gałęzie potęgowały wrażenie niesamowitości.

– Ch... chyba wiersz – zająknęła się niepewnie cykliczna miłośniczka poezji. Wyjęła kartkę z teczki i podała Lukrecji. – Może ty prędzej załapiesz. Jesteś po polonistyce. Mnie jakoś... Chyba jestem tępa...

Luka spojrzała na kartkę, przeleciała ją oczami i jęknęła.

– Przeczytaj głośno! – zażądał Konrad. – Chcę wiedzieć, na co poszły pieniądze z moich podatków.

– Obyś nie żałował – mruknęła Luka i wzięła głęboki oddech. – Uwaga! Czytam:

Wiosno, wiosenko

Wiśnio, wisienko

Nabrzmiała, soczysta

A w środku pestka i robal biały

– I co dalej? – dopytywał się zaintrygowany Konrad, kiedy koleżanka dramatycznie urwała. – Co ten robal?

– Nic dalej. Na robalu się kończy – Luka wzruszyła ramionami i popadła w zamyślenie. – Chyba po raz pierwszy jestem skłonna przyznać ci rację, Filip. Chociaż... Jakby się uprzeć, zawsze można do tego dorobić odpowiedni komentarz i uznać autorkę za genialną poetkę.

– Mam nadzieję, że żartujesz! – Kama ocknęła się z dziwnego stuporu i otrząsnęła ze wstrętem. – Dla mnie to li i jedynie opis dojrzałej wiśni zżeranej przez robala. Co, jak powszechnie wiadomo, jest zjawiskiem często występującym w przyrodzie.

– W przyrodzie to robal zżera czereśnie – zaoponował Filip. – Wiśnie są kwaśne, robale z nich raczej nie mają pożytku.

– Znam takich, którzy za odpowiednią kasę napisaliby, że wiersz jest genialny, bo przy użyciu minimum słów oddaje dramat źle ulokowanej miłości – wyjaśniła Luka z westchnieniem. – Pamiętam z zajęć, jak wyglądało analizowanie wiersza. Z tego, co mi wiadomo, jeden chłopak z mojego roku nieźle sobie dorabia, pisując na zamówienie podobne omówienia i recenzje. Kiedyś trzeba było mieć wiedzę i predyspozycje. Dziś wystarczy odpowiednio spreparowany słowotok, żeby wmówić ludziom wszystko...

– To o czym jest ten wiersz? – chciał wiedzieć Konrad.

– Nie masz większych zmartwień? – burknął Filip. – Baba ma nierówno pod sufitem. Przegoniła mnie z pół kilometra, zanim wreszcie znalazła plener, który jej się podobał...

– To o czym jest ten wiersz? – docisnął redaktor Błoński, nie zwracając uwagi na jego sarkanie.

– Nie wiem. – Luka wzruszyła ramionami. – Nie ja go pisałam. I nie jestem pewna, czy to można w ogóle nazwać wierszem. Ale sprytny recenzent mógłby z tego wycisnąć, że soczysta wiśnia symbolizuje miłość, pestka to zranione serce, które stwardniało po tragedii, a robal to owa tragedia, która miłość zniszczyła. Po wszystkim zostanie już tylko sama pestka.

– O matko... – Liliana otworzyła szeroko oczy i niemal nabożnie wpatrzyła się w starszą koleżankę. – Nie miałam pojęcia... Kurczę, jak się tak zastanowić...

– To głębokie jest – stwierdził Konrad po namyśle. – Dosadne, ale głębokie.

Kamila przewróciła oczami, jęknęła głośno i rąbnęła pięścią w biurko.

– Naczelny ma rację! Poczytalność wam spadła do zera! Albo poniżej! Liana! W tej teczce jest wydruk kilku wypocin naszej poetki; tu masz – rzuciła dziewczynie służbowy dyktafon – nagranie z wywiadu. Weźmiesz zdjęcia Filipa i spróbujesz coś z tego zrobić. Niczego nie zmieniaj, pilnuj tylko interpunkcji. I więcej nie chcę słyszeć o żadnych robalach!

– Ale naczelny chciał, żebyśmy przemyśleli sprawę... – zaczął Konrad.

– Kama, sprzedaż nam spada – przerwała mu pośpiesznie Luka, widząc, że oblicze koleżanki nabiera barwy, nomen omen, soczystej wiśni. – Szef się martwi, że burmistrz nam obetnie dotację i kazał pomyśleć nad czymś, co nas uatrakcyjni. Stąd pewnie ten KĄCIK KULTURALNY.

Kamila opanowała złość i skupiła się na problemie.

– I co? Myśleliście?

– Uznaliśmy, że najlepiej by było, gdybyśmy mieli dodatkowe wpływy – powiedziała Luka spokojnie. – Poza tym, co nam wpada ze sprzedaży. Liana ma pomysł. Uważam, że dobry.

– No to słucham. – Kama spojrzała wyczekująco na zarumienioną z przejęcia stażystkę.

– Pomyślałam, że moglibyśmy zrobić rubrykę ogłoszeń – wykrztusiła niepewnie Liliana. – Ustalić cennik i terminy. Kablówka nieźle na tym zarabia, dlaczego mamy być gorsi? Przy oglądaniu telewizji ludzie nieraz się zagapią i nie zdążą zapisać, a u nas mieliby tekst i namiary do dyspozycji przed sobą...

– Fakt. – Kama zmarszczyła brwi w zadumie. – Niezły pomysł... Dobra, Liana. Ustalę z szefem co i jak, a ty się zajmiesz prowadzeniem tej rubryki. Nie możemy pozwolić, żeby nam poczytalność spadała, bo szef się załamie...

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki