Kapelusz prezydenta - Antoine Laurain - ebook

Kapelusz prezydenta ebook

Antoine Laurain

4,4

Opis

Ta urokliwa paryska groteska, napisana w znakomitym stylu, została nagrodzona za przyjemność czytania (Prix Relay des Voyageurs Lecteurs), a następnie sfilmowana. Zachwyciła publiczność w wielu krajach lekkością surrealistycznego żartu, iście francuskim muśnięciem absurdu.

Pewnego wieczoru w Paryżu księgowy Daniel Mercier, przeciętny Francuz, samotnie je kolację w brasserie, gdy przy sąsiednim stoliku siada znamienity gość: François Mitterrand. Prezydent wychodzi, a Daniel przywłaszcza sobie pozostawiony przez polityka kapelusz. Zakłada go na głowę i w tym momencie jego życie zostaje wywrócone do góry nogami… Kapelusz kolejno zmienia właścicieli i w magiczny sposób spełnia ich najskrytsze marzenia, a czytelnik odbywa szaloną podróż przez francuskie społeczeństwo lat 80.

Paryska perfekcja!

HRH Camilla, małżonka Karola III

Historia równie zabawna, co oryginalna, którą można się cieszyć jak pralinką z nadzieniem o zaskakującym smaku.

„Marie France”

Zabawna historia, mądre przesłanie, niesamowita powieść. Chapeau bas!

„L’Express”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 174

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (76 ocen)
42
27
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aniab2205

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Zabawna, niebanalna. Zaskakujące zakończenie
00
Asik_18

Nie oderwiesz się od lektury

Świeża jak letni wietrzyk, jak kieliszek szampana w kawiarni w Paryżu,...czysta przyjemność czytania, francuski crème de la crème 😉
00
ArturBaranski

Nie oderwiesz się od lektury

przyjemnie się czytało
00
Wegor

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, dobrze się czyta, ma wszystko by poprawić nastrój
00
katarzyna1022

Nie oderwiesz się od lektury

Czarująca, Polecam, rozchmurzy,rozbawi
00

Popularność




Ka­pe­lusz pre­zy­den­ta

Ty­tuł ory­gi­na­łu fran­cu­skie­go Le Cha­pe­au de Mit­ter­rand

Co­py­ri­ght © Flam­ma­rion, Pa­ris 2012

Co­py­ri­ght © No­we­la, Po­znań 2023

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Ad­ria­na Ce­li­ńska

Re­dak­tor se­rii Emi­lia Zwo­niar­ska

Re­dak­cja Jo­an­na Świercz

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne i skład JNK Gra­ftekst Ju­sty­na No­wa­czyk

Druk i opra­wa Dru­kar­nia PO­ZKAL

ISBN 978-83-67029-85-8

Wy­daw­nic­two Nowe

No­we­la sp. z o. o.

ul. Żmi­grodz­ka 41/49, 60-171 Po­znań

www.wy­daw­nic­two­no­we.pl

re­dak­cja@wy­daw­nic­two­no­we.pl

Dział han­dlo­wy (+48 61) 847 40 40

za­mo­wie­nia@no­we­la.pl

Ka­pe­lusz na gło­wie spra­wia, że ten, kto go nosi, cie­szy się nie­kwe­stio­no­wa­nym au­to­ry­te­tem wśród tych, któ­rzy go nie mają.

Tri­stan Ber­nard

Da­niel Mer­cier wspi­nał się pod prąd po za­tło­czo­nych scho­dach dwor­ca Sa­int-La­za­re, to­ru­jąc so­bie dro­gę wśród na­pły­wa­jących z na­prze­ciw­ka mężczyzn i ko­biet o za­tro­ska­nych ob­li­czach. Nie­któ­rzy za­ci­ska­li dło­nie na tecz­kach, inni tasz­czy­li wa­liz­ki, wszy­scy jed­nak zręcz­nie go wy­mi­ja­li. Choć mo­gli go rów­nie do­brze stra­to­wać, prze­cież spie­szy­li się i pa­no­wał nie­ma­ły ścisk, ale nie, nikt na­wet go nie po­pchnął, wręcz prze­ciw­nie, zgrab­nie przed nim ustępo­wa­li. Szczęśli­wie więc do­stał się na górę, mi­nął po­cze­kal­nię i wy­sze­dł na pe­ro­ny. Tam rów­nież kłębił się gęsty tłum, a z wa­go­nów wy­le­wał się nie­prze­rwa­ny ludz­ki po­tok, Da­niel do­ta­rł jed­nak bez pro­ble­mów aż do ta­bli­cy przy­jaz­dów. Po­ci­ąg wje­żdżał na pe­ron dwu­dzie­sty trze­ci. Wy­star­czy­ło prze­biec jesz­cze kil­ka­dzie­si­ąt me­trów, by zna­le­źć się w po­bli­żu ka­sow­ni­ków.

Za kwa­drans dzie­si­ąta po­ci­ąg nu­mer 78654 wje­chał z pi­skiem na sta­cję i uwol­nił pa­sa­że­rów. Da­niel wy­ci­ąga­jąc szy­ję, roz­glądał się za żoną i sy­nem. Naj­pierw za­uwa­żył Véro­ni­que, któ­ra po­ma­cha­ła do nie­go, po czym na­ry­so­wa­ła w po­wie­trzu okrąg wo­kół wła­snej gło­wy; na jej twa­rzy ma­lo­wa­ło się zdzi­wie­nie. Jérôme zręcz­nie prze­śli­znął się do ojca i wpa­dł w nie­go z im­pe­tem, nie­mal ści­na­jąc go z nóg. Po chwi­li do­łączy­ła do nich zdy­sza­na Véro­ni­que i te­raz bacz­nie przy­gląda­ła się mężo­wi.

– Co to za ka­pe­lusz?

– To ka­pe­lusz Mit­ter­ran­da.

– Tak, wi­dzę, że to ka­pe­lusz Mit­ter­ran­da.

– Nie – za­opo­no­wał Da­niel – chcia­łem po­wie­dzieć, że to na­praw­dę ka­pe­lusz pre­zy­den­ta.

*

Wte­dy na sta­cji, gdy po­wie­dział, że to „na­praw­dę ka­pe­lusz pre­zy­den­ta”, Véro­ni­que spoj­rza­ła na nie­go, prze­chy­la­jąc gło­wę, z tym cha­rak­te­ry­stycz­nym lek­kim gry­ma­sem, któ­ry zdra­dzał, że pró­bu­je od­gad­nąć, czy za tymi sło­wa­mi kry­je się dru­gie dno. Mia­ła iden­tycz­ną minę, kie­dy Da­niel po­pro­sił ją o rękę, a na­wet na pierw­szej rand­ce, kie­dy za­pro­po­no­wał, żeby po­szli na wy­sta­wę do Ra­fi­ne­rii, jak nie­któ­rzy żar­to­bli­wie na­zy­wa­li Cen­tre Geo­r­ges Pom­pi­dou. Krót­ko mó­wi­ąc, wy­gląda­ła uro­czo i mi­ędzy in­ny­mi z tego po­wo­du się w niej za­ko­chał.

– Mo­żesz to wy­ja­śnić? – po­pro­si­ła, wci­ąż nie do­wie­rza­jąc.

– Masz ka­pe­lusz sa­me­go Mit­te­ran­da, tato?

– Tak – po­twier­dził Da­niel, bio­rąc od nich ba­gaż.

– Je­steś więc pre­zy­den­tem?

– Tak, je­stem pre­zy­den­tem – od­po­wie­dział roz­ba­wio­ny do łez dzie­cin­ną su­ge­stią.

W sa­mo­cho­dzie Da­niel od­mó­wił po­da­nia ja­kich­kol­wiek szcze­gó­łów.

– Wszyst­ko opo­wiem w domu.

Véro­ni­que na­le­ga­ła, ale na pró­żno. Kie­dy wje­cha­li na szes­na­ste pi­ętro bu­dyn­ku w pi­ęt­na­stej dziel­ni­cy, Da­niel za­sko­czył ich, mó­wi­ąc, że przy­go­to­wał ko­la­cję. Wi­dok ta­le­rza wędlin, kur­cza­ka, sa­łat­ki z po­mi­do­rów z ba­zy­lią i de­ski se­rów wy­wo­łał u Véro­ni­que pe­łne za­chwy­tu wes­tchnie­nie – mężo­wi zda­rza­ło się sa­mo­dziel­nie przy­go­to­wać po­si­łek tyl­ko kil­ka razy w roku. Naj­pierw jed­nak na­pi­li się ape­ri­ti­fu.

– Usi­ądź – po­pro­sił Da­niel, wci­ąż w ka­pe­lu­szu na gło­wie.

Véro­ni­que po­słusz­nie za­jęła miej­sce przy sto­le, a obok niej przy­cup­nął Jérôme, wtu­la­jąc się w mat­kę.

– Za nas – wznió­sł to­ast pan domu, uro­czy­ście stuk­nęli się kie­lisz­ka­mi, a chło­piec na­śla­do­wał ge­sty ro­dzi­ców szklan­ką z na­po­jem po­ma­ra­ńczo­wym Ban­ga.

*

Da­niel zdjął ka­pe­lusz i po­dał go Véro­ni­que. Wzi­ęła go ostro­żnie, prze­su­nęła pal­cem po fil­cu, Jérôme na­tych­miast chciał pó­jść w jej śla­dy.

– Umy­łeś ręce? – za­py­ta­ła, tro­chę prze­stra­szo­na.

Po­tem od­wró­ci­ła ka­pe­lusz, a jej wzrok na­tych­miast padł na we­wnętrz­ną skó­rza­ną opa­skę. Wy­tło­czo­no na niej po­zła­ca­ne ini­cja­ły: „F. M.”. Véro­ni­que pod­nio­sła wzrok na męża.

Dzień wcze­śniej Da­niel za­par­ko­wał gol­fa za skrzy­żo­wa­niem. Wy­łączył ra­dio, bo aku­rat le­cia­ła pio­sen­ka, w któ­rej mło­da ko­bie­ta ogła­sza­ła wszem i wo­bec, że ze wszyst­kich ma­te­ria­łów naj­bar­dziej lubi watę. Naj­now­szy prze­bój z nie­co śla­ma­zar­nym, lecz wpa­da­jącym w ucho re­fre­nem. Za­czy­nał go już mieć po dziur­ki w no­sie. Po­ma­so­wał obo­la­ły bark, pró­bu­jąc od­blo­ko­wać ze­sztyw­nia­łą szy­ję, ale bez wi­ęk­sze­go po­wo­dze­nia. Nie miał żad­nych wia­do­mo­ści od żony i syna, któ­rzy wy­je­cha­li na kil­ka dni do te­ściów miesz­ka­jących w Nor­man­dii. Może po po­wro­cie do domu oka­że się, że zo­sta­wi­li mu na­gra­nie na au­to­ma­tycz­nej se­kre­tar­ce. Ka­se­ta wy­ka­zy­wa­ła ozna­ki zu­ży­cia i od kil­ku dni ma­szy­na mia­ła pro­ble­my z prze­wi­ja­niem. Trze­ba ku­pić nową. Jak so­bie ra­dzi­li­śmy wcze­śniej, bez au­to­ma­tycz­nych se­kre­ta­rek? – za­my­ślił się Da­niel. Te­le­fon dzwo­nił w pu­stym miesz­ka­niu, nikt nie od­po­wia­dał, więc dzwo­ni­ło się jesz­cze raz, pó­źniej. Pro­ste.

*

Per­spek­ty­wa zro­bie­nia za­ku­pów, a na­stęp­nie sa­mo­dziel­ne­go przy­go­to­wa­nia po­si­łku w po­grążo­nym w ci­szy miesz­ka­niu przy­tła­cza­ła go, i na­gle oko­ło czwar­tej po po­łud­niu, kie­dy spraw­dzał ostat­nie ra­chun­ki z de­le­ga­cji pra­cow­ni­ków So­ge­tec, w jego gło­wie po­ja­wił się ob­raz re­stau­ra­cji, przy­tul­nej bras­se­rie. Od roku nie sto­ło­wał się na mie­ście. Ostat­ni raz wy­brał się ra­zem z Véro­ni­que i Jérôme’em, któ­ry miał wte­dy sze­ść lat i był bar­dzo grzecz­nym chłop­cem. Za­mó­wi­li kró­lew­ski pó­łmi­sek owo­ców mo­rza, bu­tel­kę po­uil­ly-fu­is­sé i ko­tlet mie­lo­ny z pu­rée ziem­nia­cza­nym dla chłop­ca, któ­ry ku wiel­kie­mu ubo­le­wa­niu ojca oświad­czył, że nie za­mie­rza na­wet spró­bo­wać ostryg.

– Ani jed­nej?

– Ani jed­nej – od­po­wie­dział, kręcąc gło­wą.

– Ma jesz­cze czas – wsta­wi­ła się za nim Véro­ni­que.

To praw­da, Jérôme miał jesz­cze czas. Była już ósma, chłod­ne po­wie­trze prze­sy­ca­ła woń zbli­ża­jącej się zimy, a zgie­łk mia­sta i ha­łas dro­go­wy były ogłu­sza­jące. Nie­raz prze­je­żdżał tam­tędy sa­mo­cho­dem. Krążąc po omac­ku mi­ędzy głów­nym bul­wa­rem a bocz­ną ulicz­ką, w ko­ńcu ją za­uwa­żył. Do­brze za­pa­mi­ętał, wła­śnie w tej bras­se­rie wte­dy je­dli: pra­cow­nik otwie­ra­jący ostry­gi na ze­wnątrz, sze­ro­kie czer­wo­ne mar­ki­zy i kel­ne­rzy w bia­łych far­tu­chach.

Zje sam, bez żony i syna. Sam, jak przed ślu­bem. Choć wte­dy za­rob­ki nie po­zwa­la­ły mu na sto­ło­wa­nie się w aż tak wy­kwint­nych lo­ka­lach. Ale na­wet z naj­skrom­niej­szych miejsc, w któ­rych by­wał, za­wsze wy­cho­dził za­do­wo­lo­ny i ni­g­dy nie na­rze­kał na brak to­wa­rzy­stwa pod­czas de­lek­to­wa­nia się kie­łba­są an­do­uil­let­te, sztu­ką mi­ęsa czy ta­le­rzem trąbi­ków. Cze­ka­ła go ko­la­cja w po­je­dyn­kę w ga­snącym świe­tle zi­mo­we­go po­po­łud­nia, jak za ka­wa­ler­skich cza­sów. Wy­ra­że­nie przy­pa­dło mu do gu­stu. Tak, jak za ka­wa­ler­skich cza­sów, po­wtó­rzył, trza­ska­jąc drzwia­mi gol­fa. Nie­spo­dzie­wa­nie po­czuł po­trze­bę „od­na­le­zie­nia się”, by za­cy­to­wać psy­cho­te­ra­peut­kę, któ­ra wy­stąpi­ła w pro­gra­mie te­le­wi­zyj­nym emi­to­wa­nym w An­ten­ne 2. Na­pi­sa­ła ksi­ążkę o stre­sie w pra­cy i wła­śnie pro­mo­wa­ła ją w me­diach. Kon­cept spodo­bał się Da­nie­lo­wi. Po­fol­gu­je so­bie, a ga­stro­no­micz­na od­mia­na od co­dzien­nej ru­ty­ny po­zwo­li mu się od­na­le­źć, wy­rzu­cić z gło­wy na­pi­ęcie na­gro­ma­dzo­ne w ci­ągu ca­łe­go dnia, dane ksi­ęgo­we i ostat­nie scy­sje zwi­ąza­ne z re­or­ga­ni­za­cją dzia­łu fi­nan­so­we­go. Nie­daw­no sze­fem zo­stał Jean Mal­tard; Da­niel był jego za­stęp­cą i uznał, że ta no­mi­na­cja nie wró­ży do­brze. Ani jemu, ani fir­mie. Prze­cho­dząc przez uli­cę, po­sta­no­wił de­fi­ni­tyw­nie prze­go­nić po­nu­re my­śli. Gdy tyl­ko pchnie ci­ężkie drzwi lo­ka­lu, nie będzie Je­ana Mal­tar­da, nie będzie do­ku­men­tów So­ge­tec, nie będzie ze­sta­wień wy­dat­ków ani po­dat­ku VAT. Będzie tyl­ko kró­lew­ski pó­łmi­sek i on.