Jedną nogą w grobie - Olga Rudnicka - ebook + audiobook + książka

Jedną nogą w grobie ebook

Olga Rudnicka

4,8
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Zaginięcie męża to tragedia. Ale nie dla Małgośki. Fakt, że mąż nie wrócił z wyjazdu służbowego w terminie, to nie nowość. To, że od kilku tygodni nie dał znaku życia, to żaden problem. Ważne, że przelewy przychodzą regularnie. Małgośka cieszy się chwilami wolności, pewna, że Wiesław w końcu wróci. Czas mija, a męża ani widu, ani słychu, za to coraz więcej osób zaczyna zadawać pytania. Telefon z żądaniem okupu uznaje początkowo za żart, ale kiedy znajduje pod drzwiami domu pudełko z odciętym palcem, zaczyna robić się poważnie. Czy na tyle, by powiadomić policję? A może… nie robić nic?

Olga Rudnicka – autorka poczytnych powieści kryminalnych. Wielbicielka koni, psów i gryzoni. Wolny czas najchętniej spędza na łonie natury. Po wielu latach wewnętrznych zmagań polubiła kawę, do hipokryzji nie zamierza się przekonać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 298

Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
comnieboli

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
00
BognaBd

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna.
00



Copyright © Olga Rudnicka, 2025

Projekt okładki

Agnieszka Popek-Banach

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8391-848-8

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

Prolog

– Że co proszę? – zachichotała Małgośka, omal nie opluwając się czerwonym winem. – Nie wiem, kim jesteś, chłopie, ale trafiłeś jak kulą w płot. To byłby niezły żart, gdyby chodziło o kogoś innego. A jeśli to nie żart, to zatrzymaj go sobie na zdrowie. Powodzenia w życiu życzę. Będzie ci potrzebne, chłopie, jak nie masz lepszych pomysłów. Do roboty lepiej się weź.

Życie lubi płatać figle i to nie tylko swoim ulubieńcom. O ile Małgośka do nich zdecydowanie nie należała, jej mąż wręcz przeciwnie. Czego się dotknął, zamieniał w złoto.

Nie było sprawy, której by nie załatwił.

Umowy, której by nie dopiął.

Kontrahenta, którego by nie zdobył.

Pracowity. Zaradny. Przedsiębiorczy.

Przewidujący. Konsekwentny. Zdeterminowany.

Urodzony zdobywca.

Twardy negocjator.

Tam, gdzie inni widzieli kłody rzucane przez los pod nogi, on dostrzegał okazje.

Tam, gdzie inni wpadali w dołki, on budował schody.

Oczywiście gdyby była trzeźwa, zareagowałaby inaczej.

Ale nie była.

Zasadniczo nawet nie bywała.

A jeśli już, to rzadko.

I to nie był ten dzień.

Więc nawet jeśli ktoś porwał Wieśka, to ten na pewno sam sobie poradzi, uznała, kończąc połączenie.

Kilka dni wcześniej…

Małgorzata Ryczka, lat czterdzieści z okładem, rozmiar czterdzieści z naddatkiem, BMI… Dobra, nie ma co się dobijać, pomyślała, zerkając po raz kolejny na noworoczną listę postanowień, której stuknęło już niemal pół roku, a zrealizowała z niej… Zaraz, zaraz…

Punkt 1. Schudnąć.

No OK, nie od razu Kraków zbudowano, a i Rzeczpospolita Polska od razu nie powstała. Na wszystko trzeba czasu. Najważniejsze są chęci, uznała, siląc się na optymizm, choć podejrzewała, że obżarstwem maskuje problemy emocjonalne, być może nawet epizod depresyjny, co prowadziło do punktu drugiego.

Punkt 2. Skonsultować się z dietetykiem.

No OK, nie ta kolejność. Może lepszy byłby psychiatra albo psycholog, ale jak człowiekowi przez tyle lat wbija się do głowy, że własne brudy należy prać w domu, a nie na zewnątrz, to potem nawet rozwieść się nie może, bo świadków nieszczęścia brak. Tak, kolejny punkt na liście nie do zrealizowania, czyli…

Punkt 3. Rozwieść się i zacząć własne życie.

No OK. Nie, tu nie ma OK, prędzej zostanie wdową niż rozwódką, uznała smętnie. Albo Wiesiek wdowcem. To też sposób na zakończenie tego małżeństwa, tylko kierunek niewłaściwy. Nadwaga, wysoki cholesterol, początki menopauzy i nadciśnienia, taaaak, pomyślała z przygnębieniem, które ostatnimi laty spędzało z nią więcej czasu niż mąż.

Szczupły i wysportowany Wiesiek miał zdecydowanie większe szanse na wdowieństwo niż jego obżerająca się i pławiąca we własnym nieszczęściu żona, która straciła sens życia, nim go odnalazła. Nawet nie może zapić się na śmierć, bo poza winem nic jej nie wchodzi, jak powinno. Po wódce traci przytomność, nim dojdzie do etapu miłego rauszu, a po piwie ma takie wiatry, że prędzej pęknie, niż się upije.

– Pawełek – zwróciła się do niezawodnego przyjaciela – powiedz, chłopie, po co mi własne życie, jak nie wiem, co mam z nim począć?

Tak, to był największy problem. Małgośka nie wiedziała, czego właściwie chce.

Tak ogólnie to chciała mieć cel – chociaż nie wiedziała, jaki.

Pracę – chociaż nie potrafiła sobie wyobrazić, co miałaby robić.

Wykształcenie – studiów te naście lat temu nie skończyła, no, może więcej niż naście lat temu – dokonała szybkich obliczeń w głowie. Ania kończyła w tym roku dwadzieścia cztery lata, zatem… No tak, to mniej więcej było dwadzieścia pięć. Ćwierćwiecze wychowywania dzieci, które już dawno się wychowały. I co dalej?

Zaraz, zaraz, czego ona by jeszcze mogła chcieć od życia poza celem, pracą i wykształceniem? No tak, dobrego fryzjera. Dietetyka. Trenera personalnego. I wehikuł czasu. Tylko że na to wszystko trzeba by zapracować, ale jak to zrobić, skoro niczego się nie potrafi, a jej CV to niezapisana tablica.

– Pawełek, chłopie, kiepsko radzisz – powiedziała z wyrzutem. – Ten rozwód to fatalny pomysł. Z czego ja będę żyć? Z alimentów? Że też nie wybiłeś mi tego z głowy. Dobrze, że nie trzeźwieję na tyle, by pójść do prawnika.

Teraz wegetowała w dostatku. Po rozwodzie, o ile nagle jej nie oświeci, co ze sobą począć, dalej będzie wegetowała, tyle że w niedostatku. Trudno uwierzyć, że w ćwierćwieczu dwudziestego pierwszego wieku była żoną przy mężu.

Jak do tego doszło? Kiedy to się stało?

Pamiętała, czym się zaczęło. Wpadką na imprezie.

Ale to przecież nie był koniec jej życia. Ciąża nie przeszkadzała w nauce ani w późniejszym podjęciu pracy. Wiesław właściwie też jej niczego nie zabraniał. Nie twierdził, że miejsce kobiety jest przy dzieciach. Nie namawiał do rzucenia studiów. Wręcz przeciwnie. Zapewniał, że dadzą sobie radę. W końcu są w tym razem. On jej we wszystkim pomoże.

– Wiesz, Pawełek, i to był ten moment, kiedy wszystko się posypało – powiedziała z przekonaniem. – Każde z nas inaczej wyobrażało sobie tę pomoc. No i wyszło, jak wyszło, nie ma co płakać, ale co dalej, chłopie? Co dalej?

*

– Mirek dzwoni? – Materializacja Wieśka w salonie kilka minut później doprowadziła ją do palpitacji serca i jak ostatnia świnia oblała się winem. Dobrze, że nie poleciało na nową sofę. Plamy z czerwonego wina kiepsko schodzą, jeśli ich nie zaprać od razu.

– Nikt nie dzwoni – powiedziała zażenowana, że przyłapał ją, jak rozmawia z robotem sprzątającym, który właśnie wymiatał okruchy chipsów zza kanapy. Nieświadomy niczego Pawełek – najnowszy model Roomby – zaklinował się na moment przy ścianie, a po chwili eleganckim piruetem niczym baletnica pomknął w innym kierunku.

– To z kim rozmawiasz? – zapytał mąż, spoglądając z niesmakiem na kieliszek wina.

– Ze sobą.

Wiesław westchnął, ale nie skomentował. Małgorzatę na lekkim rauszu trudno było znieść, a na trzeźwo? Wolał nie sprawdzać. Nie miał na to ani chęci, ani czasu.

– Chyba pójdę na studia. – Wcisnęła w usta czubatą łyżkę lodów.

Czując, jak kremowa masa spływa jej po brodzie, przetarła słodką breję rękawem dresu.

– Lody? Na śniadanie? – Tego już nie dało się nie skomentować.

Wiesław nie krył politowania dla żony. Na ogół nie ingerował w jej decyzje żywieniowe, choć ich nie pochwalał, ale widok małżonki obżerającej się lodami o siódmej rano wywoływał pewien niesmak. O winie nie wspominając, ale do tego już przywykł, a przynajmniej powinien, tyle że coś dużo było tego wina ostatnimi czasy.

– Białko, tłuszcze – wymamrotała niewyraźnie.

– A syrop glukozowo-fruktozowy na pierwszym miejscu?

– Owoce – wymieniała.

– Chyba aromat owocowy – poprawił ją. – Zresztą nieistotne. Nie moja sprawa.

Wiadomo, pomyślała. Już od dawna nic, co jej dotyczyło, nie było jego sprawą. Co właśnie zaprezentował, nijak nie odnosząc się do jej planu zdobycia wykształcenia.

– Nie wiem, czy nie będę musiała tej nowej matury zrobić – stwierdziła. – Tamta już chyba nieaktualna, choć nie wiem, co mogło się zmienić na przykład w literaturze polskiej. Mickiewicz ożył i zakwestionował interpretację Dziadów czy może najnowsze odkrycia matematyczne zmieniły podstawowe zasady dodawania i odejmowania.

– Wyjeżdżam.

Też mi nowość, pomyślała, porzucając temat studiów, matury i reszty jej życia. Niepotrzebnie siliła się na dowcip. Kiedyś uważał, że jest zabawna.

– I nie wiem, kiedy wrócę – dodał, jeszcze zanim wyszedł do kuchni.

To też żadna nowina. Małgośka zamieszała kawę. Cztery i pół łyżeczki cukru na filiżankę niejedna osoba uznałaby za przesadę, ale czymś musiała osłodzić gorzką pigułkę, jaką zaserwowało jej życie.

Wiesław, jak miał to w zwyczaju, nie informował żony, dokąd się udaje. Ona nie pytała, a on był wdzięczny, że nie musi kłamać. Oczywiście gdyby zapytała, odpowiedziałby, że to wyjazd służbowy. I byłaby to prawda. Tyle że niecała. Część jego pracy – i to znacząca – polegała na pozyskiwaniu nowych kontrahentów, ale jako współwłaściciela firmy nic go nie ograniczało czasowo, zatem życie na dwa domy nie stanowiło problemu.

Zwłaszcza gdy żona o nic nie pytała, a Kamila akceptowała sytuację. Spojrzał na zegarek. Mirek wydzwaniał do niego od wczoraj z prośbą o spotkanie. Ma jeszcze trochę czasu, więc zdąży podjechać do syna i tym razem osobiście odrzucić jego prośbę o kolejną pożyczkę.

Co to za pożyczki, jak o zwrocie nie ma mowy? Znacznie istotniejsza była kwestia, na co dwudziestodwulatek wydaje tyle pieniędzy, skoro Wiesław finansuje mu mieszkanie i studia, wypłaca środki na utrzymanie, a do tego jeszcze chłopak pracuje w weekendy. Ma więcej pieniędzy niż rozumu.

Może to jest problem, pomyślał. Odziedziczył słaby charakter po matce. Od dobrobytu w głowie się poprzewracało.

Oby nie wpakował się w narkotyki, pomyślał z niepokojem, nie dzieląc się swoimi obawami z Małgośką. Ta gotowa byłaby zapić się na śmierć. Musiałby jeszcze opłacić lekarza, żeby akt zgonu wstydu rodzinie nie przynosił.

Nie ma co jej denerwować. Może to nic poważnego i chłopak po prostu chodzi na dziwki. To akurat Wiesław byłby w stanie zrozumieć.

Punkt 4. ???

Gdy mąż wyszedł, dała upust emocjom. Łzy dotąd cisnące się do oczu spłynęły na kartkę. Przy punkcie czwartym nie zapisała żadnego postanowienia. Same znaki zapytania. Czy to już szczyt bycia żałosną, czy dopiero początek? Nie potrafiła nawet wypisać kilku postanowień. Nieważne, że nie zrealizowała ani jednego.

Normalni ludzie mają listy!

WIELOPUNKTOWE!

Rzucić palenie.

Rzucić picie.

Rzucić hazard.

Przestać zdradzać współmałżonka.

Schudnąć do wiosny.

Zdrowo się odżywiać.

Zmienić pracę.

Lepiej zarabiać.

Wyjechać na Malediwy.

Wstąpić do cyrku.

Uciec z wesołym miasteczkiem.

Można by wymieniać bez końca, a ona nie dość, że ledwo trzy punkty nabazgrała jak kura pazurem, to jeszcze nie miała pomysłu, jak zrealizować choć jeden z nich.

Ani pomysłu, ani siły; a gdyby nie lody kawowe, nie miałaby po co żyć.

I wino.

Właśnie, wino, trzeba zrobić listę zakupów. Zawlekła się do kuchni, wyjęła notes i długopis.

– Wiesz, Irenka? – zwróciła się do zmywarki. – Na Pawełka nie ma co liczyć, wiadomo, jak to facet, ale z ciebie jest porządna babka. Żebyś tylko lepiej domywała przypalone rondle, to byłabyś moją najlepszą przyjaciółką.

Nie zdążyła wyżalić się ulubionej kumpeli, gdy zadzwonił telefon. Na ekranie wyświetliło się: ANKA.

– Córcia! – Ucieszyła się. – Co tak wcześnie?

– Mamo, znowu jesteś pijana? – W głosie Ani słychać było rozczarowanie.

– Nie, no co ty, córcia. Jaka pijana? O siódm… ósmej rano? Za kogo ty mnie masz?

Nawet nie musiała udawać oburzenia. Lekki rausz to nie pijaństwo.

– Mamo, czy ty masz problem z alkoholem? – zażądała odpowiedzi Anka.

Tylko gdy go nie ma, pomyślała.

– Oczywiście, że nie.

– Kłamiesz?

– Zadzwoniłaś do mnie tylko dlatego, by o to zapytać? – zapytała zdegustowana, nie odpowiadając bezpośrednio. Jak powiedzieć dziecku, nieważne, że dorosłemu, że matka kłamie? No przecież się nie przyzna!

– Chciałabym powiedzieć, że nie, ale, niestety, tak.

Małgośka westchnęła i powiedziała z lekką urazą:

– Bez względu na powód cieszę się, że cię słyszę. Skoro już uzgodniłyśmy, że jeszcze nie jestem alkoholiczką, a najwyżej pijaczką, czemu też zdecydowanie zaprzeczam, to może umówimy się na obiad? Wpadniesz w niedzielę? Co ty na to?

– Pomyślę. – Anka westchnęła i dodała niechętnie: – Wracając do kwestii pijaństwa…

No świetnie, jak mogłam pomyśleć, że to koniec tematu! Córka była jak pitbull. Jak wbiła w coś zęby, to nie wypuściła. Po kim to miała? Przecież nie po mnie! Ja poddawałam się przy minimalnych trudnościach albo na samą wzmiankę o nich. I proszę, znów się nad sobą użalam. To jakaś infekcja życiowa, pomyślała.

– Pani Kasia widziała cię wczoraj, jak kupowałaś wino na stacji benzynowej. Do tego byłaś ubrana jak menel. Porozciągane spodnie, za duża kurtka, zdecydowanie za ciepła, i podobno miałaś na głowie coś, co wyglądało jak zgnieciony kapelusz.

– No wiesz… – Małgośkę aż zatkało z oburzenia. – Ja? Na stacji? Po wino? I ty wierzysz w takie rzeczy? I to komu?!

– Mamo, pani Kasia chce pomóc.

– To osiedlowa plotkara.

– To przyjaciółka.

– Nie moja.

– Przyjaciel to osoba, która potrafi zainterweniować, gdy zajdzie taka potrzeba – odparła Anka. – A pani Kasia właśnie to zrobiła. Zainterweniowała.

– Córcia, przyjaciółka to osoba, do której dzwonisz i mówisz, że zamordowałaś męża, a ona na to: „Bierz łopatę i przyjeżdżaj, znajdę mu jakieś miejsce w ogrodzie”. Kaśka by tego nie zrobiła – powiedziała stanowczo.

– Przyjaciel to osoba, której na tobie zależy, mamo!

– Kaśka najpierw obleciałaby całe osiedle, potem obdzwoniła wszystkie telewizje świata, a następnie pozowałaby do kamer przed moją furtką, opowiadając, że nic nie zapowiadało tej tragedii i jest wstrząś-nię-ta. Oczywiście miałaby nienaganny makijaż i włosy prosto od fryzjera. To nie jest osoba, której zależy na innych! – oburzyła się całkiem szczerze.

Nie znała zbyt dobrze sąsiadki, mimo że ta wielokrotnie ją zapraszała do swojego kółka botoksowego. Małgośka nawet do kosmetyczki nie chodziła, a skąd miałaby wziąć chirurga plastyka na telefon! Nie jej bajka!

– No tak, to do niej podobne.

– Dziękuję.

– Załóżmy, że masz słuszność. Pani Kasia to akurat żadna przyjaciółka – powiedziała Ania – tylko żądna sensacji plotkara. To nie znaczy, że nie ma racji.

– Córcia, wierzysz jakimś obcym czy własnej matce? – zapytała zaczepnie, licząc, że nie zabrzmiało to jak obrona.

Nic złego nie zrobiła.

Wcale nie wyglądała jak menel.

Przecież gdyby tak było, nie sprzedaliby jej wina!

– To pytanie ma wzbudzić we mnie poczucie winy? Jeśli tak, to bardzo zła strategia – odparła córka. – Przypominam, że to nie działało, nawet jak miałam pięć lat.

– Oczywiście, że nie miałam takiego zamiaru. Nie dość, że uważasz mnie za pijaczkę, to jeszcze za toksyczną manipulatorkę? Nie rozumiem, czym sobie na to zasłużyłam!

Teraz była autentycznie oburzona. Dopóki dzieci z nią mieszkały, nie tolerowała alkoholu w domu, a córka zachowywała się tak, jakby ona, Małgorzata, raz po raz wracała do nałogu po kolejnym odwyku!

W tle usłyszała jakieś przyciszone głosy.

Oby córka nie dzwoniła z firmy, przy współpracownikach! Ale byłby wstyd! Anka pracowała u ojca, co oznaczało, że mąż będzie kolejną osobą, która palnie jej kazanie, gdy tylko się dowie, gdzie była i co robiła.

Ile razy ma wysłuchiwać, jak to nie można jej nigdzie ze sobą zabrać, bo tylko wstyd mu przynosi?!

– Przepraszam, mamo, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Martwię się. – Córka niespodziewanie odezwała się łagodniej, ale jej słowa zabrzmiały trochę sztucznie. Jakby ktoś podpowiadał Ance, co ma mówić. Dziwne, ale ważne, że przestała używać podniesionego tonu i chlastać ją sarkazmem jak batem.

– Nie ma powodu. U mnie wszystko dobrze – skłamała.

– Zamknęłaś się w czterech ścianach. To nie jest dobre.

– A skąd wiesz, skoro mnie nie odwiedzasz? – zapytała podejrzliwie.

– Pani Kasia mówi, że nie wychodzisz.

– Kasia niech lepiej nic nie mówi, tylko pilnuje własnego nosa. Nigdzie nie wychodzę, a twierdzi, że widziała mnie na stacji. Więc niech Kasia się zdecyduje, czym niby się martwi, bo z tego, co powiedziałaś, to ona się wybitnie nudzi i mąci!

– Chyba masz rację. Może nie powinnam jej słuchać…

– I niby jak mnie rozpoznała? Miałam czapkę z daszkiem i ciemne okulary…

Upsss, Małgośka, zagalopowałaś się!

– To znaczy, chciałam powiedzieć, że gdybym miała być na jakiejś tam stacji, to… – Usiłowała naprawić lapsus, ale się nie udało.

– Mamo! Dziękuję za zaproszenie. Jednak przyjadę w weekend!

Ton córki był tak stanowczy, że Małgośka tylko wymamrotała coś niewyraźnie i rozłączyła się szybko.

– Dzięki, Irenka, kiepska z ciebie przyjaciółka. Nie mogłaś mnie powstrzymać? – Spojrzała z urazą na zmywarkę. – Tego mi jeszcze brakowało. Interwencji! Dobrze, że mnie babcią nie postraszyła. Jeszcze własnej matki na karku mi trzeba! Przed nałogami będzie mnie przestrzegać, jakby sama własnych nie miała! Kopci jak smok!

*

Mirek, chłop na schwał, jak kiedyś mawiano, prawie dwumetrowy drągal nieprzepadający – ku ubolewaniu nauczycieli wuefu – za koszykówką, siatkówką ani żadną grą zespołową, przerażony jak nowo narodzony kotek, kulił się w kącie sofy i czekał, aż przyjedzie szef wszystkich szefów i dokończy to, co zaczął jego pomagier.

Wielki łysy facet z wąsikiem i bródką, starannie przycinanymi przez barbera, dla odmiany obił mu żebra, co było lepszą opcją niż ostatnie pobicie, gdy przez kilka dni sikał krwią. Wtedy Kastet obił mu nerki. Nie zmieniało to jednak sytuacji Mirka.

Miał długi.

Nie miał kasy.

Ojciec odmówił pomocy.

Ostatnie słowa, które do niego powiedział, brzmiały:

– Sprzedaj nerkę i kawałek wątroby, ale ode mnie nie dostaniesz ani grosza! Ani teraz, ani nigdy, ani po moim trupie, bo cię wydziedziczę!

Mirek wątpił, by szef wszystkich szefów był zainteresowany jego obitymi nerkami. Za to wątrobę miał w dobrym stanie. Gdyby sprzedawać ją po kawałku, to może za dziesięć lat spłaciłby i dług, i odsetki, które już teraz kilkakrotnie przekraczały pożyczoną kwotę.

– To się nazywa lichwa, debilu! – wrzeszczał do niego ojciec kilkanaście minut wcześniej.

Te słowa padły parę zdań przed groźbą wydziedziczenia, poprzedzoną jeszcze paroma inwektywami, z czego część dotyczyła matki, jakby to była jej wina, a Mirek był parszywym maminsynkiem.

Przecież on tylko chciał dorównać ojcu i rozkręcić od zera własną firmę.

Plan nie wydawał się zły.

Problemem nawet nie było to, że nie miał pomysłu na tę firmę.

Problemem okazali się starzy wyjadacze, z którymi usiadł do pokera.

To zupełnie inna liga niż kumple z uczelni, gdyż tych regularnie ogrywał.

A teraz nie miał ani kasy, ani firmy, ani ojca, który mógł go uratować. Nie było też studiów, bo wyleciał z nich w styczniu, do czego jeszcze nikomu się nie przyznał. Siostra by go wyśmiała. Matka załamałaby ręce. Ojciec by go wyklął. Co i tak zrobił, tyle że z innego powodu.

Co mu zostało?

Pół miliona długu, który powiększał się co minutę.

Pomagier o imieniu Olek albo Oleg i ksywce Kastet, który bawił się kastetem, jakby jego wielkie piąchy zrobiły za mało szkód, wbijał w Mirka lodowate spojrzenie niebieskich oczu.

I oczywiście szef wszystkich szefów, który właśnie wszedł do jego mieszkania, prezentując zdegustowany wyraz twarzy, jakby sama obecność tutaj była poniżej jego mafijnej godności.

Jedno spojrzenie wystarczyło, by zorientować się w sytuacji.

– Wpakowałeś się, młody, w takie gówno, że choćbym cię z niego wydostał, nadal będziesz śmierdział – powiedział z dezaprobatą przybyły. – Kastet…

– Oddam wszystko co do grosza – przerwał mu chłopak drżącym głosem, nim szef wszystkich szefów wydał polecenie swojemu pomagierowi. Mimo wszystko Mirek chciał żyć. Miał ledwo dwadzieścia trzy lata i szansę, że pewnego dnia odzyska swoje życie. – Oddam wszystko. Odsetki też. Tylko potrzebuję trochę czasu.

– Synek, popytałem tu i ówdzie, życia ci nie wystarczy, choćbyś dożył stu lat. – Mieczysław Wędlina spojrzał na niego groźnie. – Z czego ty mi oddasz, jak nic nie masz, a to, co będziesz miał, to za mało.

– Błagam, niech pan tylko mnie wysłucha, zanim podejmie pan jakieś drastyczne kroki. Przecież nic panu nie przyjdzie z mojej śmierci, bo dług nadal będzie. Nie wolałby pan kasy?

– Synek, kto mówi o zabijaniu? – Wędlina spojrzał na niego z niesmakiem. – Za dużo filmów o mafii się naoglądałeś. Ogarnie się papiery do banku. Będziesz winien im, a nie mnie. To chyba dla ciebie lepiej.

– Przecież ja w życiu kredytu nie dostanę… Może jakiś mały debet, ale…

– Synek, jak ogarnie się papiery, wszystko dostaniesz. Tylko trochę kosztów trzeba ci będzie jeszcze doliczyć. Papierki same się nie zrobią.

– Ale, panie szefie, to oszustwo. Wyłudzenie. Wsadzą mnie jak nic… – Wizja więzienia w tym momencie jawiła mu się jeszcze jako zagrożenie, choć przez głowę Mirka przemknęła myśl, że tam nie będzie Kasteta z kastetem.

– Synek, albo kredycik, albo polisa na życie. Wybieraj. Mnie tam bez różnicy – powiedział tamten znudzonym tonem, jakby takie propozycje to była rzecz codzienna, niewarta emocjonalnego zaangażowania. – A i tak nie wiem, czy to wystarczy. Trochę musiałbyś pożyć, nim mógłbym cię stuknąć i zgarnąć hajs.

– Mam pomysł, panie szefie. Mam pomysł, niech pan posłucha. Pan będzie zadowolony, a ja będę czysty. I rozejdziemy się w pokoju, może być, panie szefie? – błagał przerażony.

– No to mów, synek, mów, coś tam wymyślił. Oby to było coś lepszego niż ta twoja niby-firma. Trzeba było ją zakładać, a nie siadać do pokera. Ciesz się, że to mnie jesteś winien kaskę. Ja jestem rozsądny człowiek. Nie o każdym z branży da się to powiedzieć. I nie mydl mi oczu, że masz mieszkanie, udziały u ojca, bo ten numer nie przejdzie. Popytałem tu i ówdzie. Mieszkanie ojciec kupił dla ciebie, ale nie tobie. Łapiesz różnicę? Na papierze to cię tu nawet nie ma. Nawet na czynsz nie zarabiasz, bo ojciec płaci. Udziałów nie spieniężysz, bo ich nie masz, a z tego, co mi w ucho wpadło, to tylko jakąś kaskę dostaniesz w spadku, nie udziały. Zresztą to wymaga czasu, którego nie chcę na ciebie marnować. Ja nie mówię, że bym tak nie wolał, ale wiem coś, o czym ty nie wiesz, i utkniecie w sądzie, skacząc sobie do oczu. Spadek mnie nie interesuje.

– Że co, panie szefie? – zapytał z zaciekawieniem pomagier.

– Ano to, że chętnych do spadku będzie więcej, niż im się zdaje, Kastet.

– Panie szefie, ale ja mam pomysł – wyjąkał przerażony Mirek.

Bozia dała mu wzrost, wielkie łapy i bary, a także równie wielkie serce, jednak poskąpiła hartu ducha, siły charakteru i wytrwałości w dążeniu do celu. No to jak poszedł na skróty, to jeszcze długo nie wróci na prostą drogę.

*

Wieśka nie było od kilku dni. Jak miał to w zwyczaju – nie zadzwonił ani razu. Przelew na konto Małgorzaty wpłynął terminowo, do tego mąż uwzględnił ostatnie podwyżki cen, nie miała więc powodów do narzekań. Zdaje się, że nawet wydatki na wino i lody uwzględnił jako stały wydatek w rubryce ŻONA KOSZT.

Musiała mu przyznać, że waloryzował przelewane kwoty częściej niż państwo renty i emerytury. I jak ona w tych warunkach ma przestać pić i wziąć się za siebie? A musi to zrobić do jutra, bo już weekend i córka przyjedzie na interwencję.

Lepiej, żeby zastała porządek i trzeźwą matkę. Ojca, rzecz jasna, się nie czepiała, bo pracowała u niego. Dokładniej to w firmie, którą Wiesiek prowadził z kumplem ze studiów, Stefanem Poniedzielskim. Hurtownia materiałów budowlanych, założona wiele lat temu, obecnie miała kilka oddziałów w Polsce, a z tego, co ostatnio podsłuchała, gdy mąż z kimś rozmawiał – zaczęli teraz inwestować w budowę osiedli jednorodzinnych czy też wielorodzinnych, w każdym razie na pewno w coś, na czym się zarabia.

Podobnie jak część jej sąsiadek, Małgorzata była żoną przy mężu, ale na rauszu bywała chyba tylko ona. Pozostałe wydawały się dość zadowolone ze swojego życia, miały jakieś pasje czy coś. Jaką ona mogłaby sobie znaleźć pasję? Menopauzę? Chyba tylko to, sądząc po wahaniach nastroju, tyciu i uderzeniach gorąca, jakie jej się zdarzały od czasu do czasu. Nie była tylko pewna, czy to nie skutek odstawiania wina, gdy musiała być zeropromilowa, żeby wsiąść za kierownicę samochodu.

I pojechać po wino.

Jak Anka doniesie babci, a jej matce, że ona, Małgośka, jest nieszczęśliwa, to ta na sto procent przyjedzie i wybije jej to nieszczęście z głowy przez dupę, a jak jeszcze wyjdzie na jaw, że Małgośka popija częściej, niż powinna, to mama gotowa z nią zamieszkać i wtedy będzie przejebane. I to bardziej niż gdyby Wiesiek zbankrutował i wylądowali pod mostem.

Przecież miała wszystko.

Ładny dom.

Przed domem trawnik.

Obok domu garaż.

W garażu samochód za co najmniej dwieście tysięcy.

Miała pieniądze.

Nie musiała pracować.

W zasadzie to nic nie musiała, bo miała dość pieniędzy, by ktoś inny sprzątał, gotował i robił zakupy.

No po prostu żyć nie umierać! Niebo!

Werterowskie rozważania nad sensem i bezsensem życia nie prowadziły do żadnych wniosków. W jej sytuacji trudno byłoby mówić o niespełnionej miłości, ale zdecydowanie cierpiała na niemożność odnalezienia się w świecie. Te rozmyślania doprowadziły ją do łez. Jak widać na jej przykładzie, same pieniądze szczęścia nie dają.

Zakupoholicy byliby innego zdania, szczęśliwie ją ta przypadłość ominęła.

No nic, trzeba skończyć butelkę i wziąć się do sprzątania, zadecydowała dziarsko. Wina było mniej, niż myślała, ledwo na dwa łyki, jednak słowo się rzekło, kolejnej flaszki nie będzie. Głównie dlatego, że to ostatnia, ale skoro potrafi świadomie podjąć taką decyzję, znaczy, że jeszcze nie jest kobietą upadłą. A może stoczoną? O kobietach spożywających w nadmiarze alkohol mawia się, że się stoczyły, podczas gdy o kobietach, które w nadmiarze używają czego innego, że upadły.

Kto to, do diabła, wymyślił? – zdenerwowała się nieoczekiwanie. Tyle lat feminizmu, a ja myślę stereotypami?! Małgośka, weź się w garść. To dlatego nie jesteś w stanie podjąć żadnej decyzji, tylko użalasz się nad sobą!

Telefon wyrwał ją z samoużalania się, w które wpadała ostatnimi czasy niemal każdego dnia.

Dlatego piła.

Jednak w każdej chwili mogła przestać.

I wcale się nie upijała.

Dbała tylko o dobre samopoczucie.

A TO NIE TO SAMO CO ALKOHOLIZM, PIJAŃSTWO I STOCZENIE SIĘ!

Kogo ja oszukuję? – pomyślała żałośnie, lecz w końcu odebrała połączenie. Ktoś tam się nie poddawał. Pewnie fotowoltaika. Powie, że mieszka w lepiance z dachem ze słomy i używa świeczek. Może się odczepią.

– Małgorzata Ryczka. Słucham.

Właściwie to osoba, która dzwoniła, powinna wiedzieć, do kogo dzwoni, ale Małgośka zawsze przedstawiała się, jak należy, i denerwowało ją standardowe SŁUCHAM albo HALO, albo TAK, gdy sama wykonywała połączenie. Owszem, z zasady wiedziała, do kogo dzwoni, jednak miło byłoby wiedzieć, że dodzwoniła się do właściwej osoby.

– Mamy twojego męża. Nie dzwoń na policję – powiedział gruby, zniekształcony głos.

– Męża nie ma. Proszę dzwonić do firmy – odpowiedziała, nie do końca zrozumiawszy słowa rozmówcy.

– Mąż jest u nas i zostanie, póki nie zapłacisz!

– Niczego nie kupuję, ale panu sukcesu w zawodzie nie wróżę. Strasznie pan mamrocze. Nie usłyszałam połowy tego, co pan powiedział. Dziękuję bardzo. Do widzenia.

Nie zdążyła się rozłączyć, gdy osobnik, który nawet nie zadał sobie trudu, by się przedstawić, krzyknął:

– Jak nie zapłacisz, zabijemy twojego męża!

O! To usłyszała! I to całkiem wyraźnie.

– Mojego? – zdziwiła się. – A co zrobił?

– Nic nie zrobił! To porwanie!

– Że co proszę? – zachichotała. – Nie wiem, kim jesteś, chłopie, ale trafiłeś jak kulą w płot. To byłby niezły żart, gdyby chodziło o kogoś innego. A jeśli to nie żart, to zatrzymaj go sobie na zdrowie. Powodzenia w życiu życzę. Będzie ci potrzebne, chłopie, jak nie masz lepszych pomysłów. Do roboty lepiej się weź.

Rozłączyła się, nie słuchając, co rzekomy porywacz miał do powiedzenia. To jakiś debil. Gdyby rzeczywiście porwał Wieśka, doskonale by wiedział, że jedyną osobą, od której mógł żądać pieniędzy, był sam porwany. Nikt poza nim nie miał dostępu do kont.

Telefon zadzwonił ponownie. Numer nieznany. Znowu. W pierwszym odruchu zamierzała zignorować połączenie, ale coś piknęło jej w sercu i jednak odebrała.

– Małgorzata Ryczka. Słucham – powiedziała.

– Jak znów się rozłączysz, to go zabijemy! – zagroził głos.

– Nie jesteś zbyt bystry, słonko, co nie? – zapytała uprzejmie.

– Jak nie zapłacisz, dostaniesz go w kawałkach!

Znowu zachichotała. To nie fotowoltaika.

– Skąd pomysł, że chcę go odzyskać? – zapytała, gdy przestała się śmiać.

Trafiła chyba w dziesiątkę, bo osobnik zasapał, wyraźnie zaskoczony, a i głos chyba mu odjęło, bo tylko dyszał jej przez telefon.

– Chłopie, gdybyś naprawdę porwał mojego męża, wiedziałbyś, że do kogo, jak do kogo, ale do mnie nie warto dzwonić po pieniądze. Jak nie wiesz dlaczego, zapytaj Wieśka. Zaraz, zaraz, musiałbyś go faktycznie mieć, żeby móc zapytać, więc… Żegnam pana. – Rozłączyła się poirytowana i spojrzała na zmywarkę. – Wiesz, Irenka, ci telefoniczni oszuści to niby tacy cwani, to na wnuczka, to na policjanta, to na księdza, ale na okup? Powaliło ich kompletnie. Nikt nie zapłaci okupu bez dowodu, że porwany żyje, a ci nawet zdjęcia mi nie przysłali, tylko kawałkami Wieśka grożą. I co mi niby przyślą? Rękę? Nogę? Oby mu za dużo nie ucięli, bo może jakaś kobieta będzie zawiedziona.

Nie wiedząc, dlaczego tak ją to rozbawiło, nadal chichotała, gdy telefon zadzwonił ponownie.

– Mówię poważnie. Jak nie zapłacisz, zacznę odcinać mu palce! – ryknął głos do słuchawki.

Małgośka parsknęła głośnym śmiechem.

– Mnie tam jego palce niepotrzebne, ale jak dobrze poszukacie, to może znajdziecie kogoś, kto będzie zainteresowany innymi częściami jego ciała – powiedziała, ocierając łzy. – Wiesław lubi mieć co jakiś czas kogoś na boku, więc może aktualna kochanka będzie zainteresowana tym i owym. Może pan negocjować.

– Kurwa!

– I bez takich przecinków proszę. Nie dość, że oszust, to jeszcze cham pospolity. Zadzwoń tu jeszcze raz, a zawiadomię policję! Od kultury języka!

Rozłączyła się bezceremonialnie i przez chwilę spoglądała gniewnie na telefon komórkowy. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem… No, odetchnęła. Osobnik z grubym głosem najwidoczniej się poddał.

Albo szuka innej naiwnej.

– Powodzenia, co nie, Irenka? – zachichotała pijacko.

Małżonek zdradzający, ale dochodowy, swoją wartość wprawdzie ma, lecz jakby się tak zastanowić, zamiast kierować emocjami? Która kobieta po tylu latach małżeństwa zapłaciłaby okup za męża? Część być może odetchnęłaby z ulgą. Ciekawe zagadnienie. Ona nawet nie zamierzała rozważać zapłacenia okupu.

Po pierwsze, nawet nie zapytała o kwotę.

Po drugie, i tak nie miała dostępu do pieniędzy męża, a to, co miała, to było jej i na pewno by nie wystarczyło.

Po trzecie, gdyby naprawdę go porwali, on sam by wynegocjował niższy okup i jeszcze pewnie rozłożył go sobie na korzystne raty. Wiedzieliby o tym, gdyby go mieli. Zatem albo go nie mają, albo mają, a Wiesiek nie chce za siebie zapłacić okupu. Ewentualnie nie żyje. W każdym z tych przypadków jej pomoc nie jest mu potrzebna.

Mimo to zakiełkowało w niej ziarenko wątpliwości. Mąż z zasady nie odbierał od niej telefonów, a i rzadko kiedy oddzwaniał, więc telefonowanie do niego nic jej nie da, jeśli on nie odbierze. Bo to będzie znaczyło jedynie, że ją zignorował, a nie, że nie ma dostępu do smartfonu, ponieważ właśnie przebywa w czyjejś piwnicy albo bagażniku samochodu. Mimo to spróbowała do niego zadzwonić.

– I widzisz, Irenka – zwróciła się ponownie do mechanicznej przyjaciółki, kiedy zgodnie z jej przewidywaniem po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. – Gdybyśmy mieli normalną relację, byłabym w stanie stwierdzić, czy mnie ktoś wkręca, czy też nie, a tak? Nieobecność Wieśka to norma. Brak odzewu z jego strony to też norma. Moja niewiedza, gdzie jest, z kim i co robi, to błogosławieństwo. I norma. Zakładając, że naprawdę ktoś go porwał, to sam na siebie sprowadził nieszczęście, traktując mnie jak piąte koło u wozu. Ale wiesz co, Irenka? Może to sam kosmos daje mi znak, żebym zweryfikowała swoje priorytety. Tak – pokiwała głową, odstawiając opróżniony kieliszek na blat – słusznie mówisz, testament na pewno jest w domu. Trzeba przetrząsnąć gabinet. Dobra żona zawsze wie, na czym stoi.

*

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

Spis treści

Prolog

Kilka dni wcześniej…

Punkty orientacyjne

Okładka