Jak żyć bez lęku i zmartwień - David Konrad - ebook

Jak żyć bez lęku i zmartwień ebook

Konrad David

4,8

Opis

Mnisi buddyjscy uchodzą za najbardziej zadowoloną społeczność na świecie. Ich radosne twarze promieniują szczęściem i błogim spokojem. Chętnie też dzielą się z innymi receptą na udane i szczęśliwe życie, w którym nie ma miejsca na lęk i zmartwienia. Opisaną tutaj buddyjską ścieżką od 2,5 tysiąca lat przemierzają rzesze nieszczęśliwców poznających smak prawdziwie radosnego życia. Książka jest zestawem bardzo praktycznych wskazań mogących podnieść komfort psychiczny każdego człowieka bez wyjątku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 318

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




David Konrad

Jak żyć bez lęku i zmartwień

FotografChetan Damodar

© David Konrad, 2021

© Chetan Damodar, fotografie, 2021

Mnisi buddyjscy uchodzą za najbardziej zadowoloną społeczność na świecie. Ich radosne twarze promieniują szczęściem i błogim spokojem. Chętnie też dzielą się z innymi receptą na udane i szczęśliwe życie, w którym nie ma miejsca na lęk i zmartwienia. Opisaną tutaj buddyjską ścieżką od 2,5 tysiąca lat przemierzają rzesze nieszczęśliwców poznających smak prawdziwie radosnego życia. Książka jest zestawem bardzo praktycznych wskazań mogących podnieść komfort psychiczny każdego człowieka bez wyjątku.

ISBN 978-83-8245-579-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Wstęp

Pisanie tej książki szło mi niczym krew z nosa. Życie bez lęku i zmartwień jest wręcz banalnie proste i oczywiste — wystarczy mieć wszystko gdzieś. Już napisanie krótkiego artykułu na ten temat wydawało mi się wodolejstwem, a co dopiero całej książki. Dlatego ciągle podchodziłem do pisania, by po chwili je ponownie porzucić. Cokolwiek bowiem tutaj napiszę, nie zastąpi to praktyki. Najlepszym sposobem nauczenia się, jak żyć bez lęku i zmartwień, jest dołączenie do osoby, która już przestała się czymkolwiek przejmować i niczego się nie lęka, obserwowanie jej i kopiowanie zachowań. Na tym wszak buddyjska praktyka polega!

Budda nie pukał od drzwi do drzwi, głosząc Dobrą Nowinę o nadchodzącym Raju na Ziemi. On w tym raju już faktycznie żył. Był ciągle radosny i uśmiechnięty, beztroski i jednocześnie zaradny, imponował błyskotliwym humorem, a równocześnie wzbudzał szacunek i respekt. Te cechy Oświecenia były wizytówką i folderem reklamowym księcia Siddharthy. Przyciągały do niego rzesze naśladowców, którzy chcieli cieszyć się taką samą radością życia, jaką On przejawiał na każdym kroku. Zawsze zadowolony i tryskający humorem, ale jednocześnie bardzo wymagający od swoich uczniów. Nie pobłażał im, bez pardonu wydalając z Sanghi za świadome przewinienia. Aby być blisko Niego i móc się uczyć od samego Źródła, należało się wykazać wyjątkową determinacją i samodyscypliną.

Z tego właśnie powodu pisanie o tym, jak żyć bez lęku i zmartwień, jest zadaniem arcytrudnym. Zdecydowanie łatwiej byłoby mi wziąć zainteresowanego na jedną z moich pielgrzymek, podczas których ukazuję arkana bezstresowej i radosnej egzystencji. Sam klucz do niej jest banalnie prosty, droga do celu jednak ciężka i żmudna, polega wszak przede wszystkim na złamaniu siebie samego, swoich oczekiwań, pragnień i przywar. Wymaga wykasowania starych programów i wgrania nowego — nieegoistycznej egzystencji w tu i teraz. Dlatego właśnie ciągle pisanie tej książki przerywałem, by za jakiś czas, motywowany najczęściej nieudolnością praktykantów, ponownie do niej usiąść.

Nieocenioną pomocą w redakcji zagadnienia była pozycja Sri K Dhammanandy pod tym samym tytułem. Ów nieżyjący już mnich tradycji therawada był wielkim i nieszablonowym buddyjskim misjonarzem. Wykształcony solidnie na lankijskich uczelniach osiadł w klasztorze w Malezji, gdzie prowadził działalność edukacyjną wśród lokalnej społeczności. Pisał w języku angielskim, pogłębiając źródło wiedzy o Dhammie równocześnie dla krajów całego Zachodu. Jest autorem wielu prac, które dzisiaj stanowią podstawy kanonu palijskiego. Między innymi zunifikował ceremonię pudży, wprowadzając wspólny standard recytacji, jest autorem wielu mów Dhammy, jak również buddyjskich katechizmów.

Niemniej jednak w tej całej beczce miodu znajdzie się i łyżka dziegciu. Prowadząc działalność misyjną w Malezji, nawiązywał najczęściej do islamu, porównując ze sobą obie ideologie. Miało to sens, gdyż Malezja jest w przytłaczającej większości muzułmańska. Dla czytelnika z katolickiej Polski większość porównań będzie jednak niezrozumiała, co wymaga całkowitego przeredagowania jego pracy.

Drugim poważnym problemem jest mieszanie przez Dhammanandę buddyjskich tradycji. W jego malezyjskim klasztorze, do którego trafił ze Sri Lanki, panowała tradycja mahajany. Trudność polega na tym, że mahajana nie jest zgodna z therawadą. Rozbieżności są często diametralne. Dhamma therawady ogranicza źródło do jednego nauczyciela, którym był Oświecony (pali: Budda) książę Siddhartha Gautama. Tymczasem mahajana odnosi się do wielu nauczycieli, którzy ogłosili się buddami, jako źródeł dharmy. W tych źródłach nie ma, co oczywiste, zgodności. Wiele z tych nauk stoi w całkowitej sprzeczności z Dhammą akceptowaną przez therawadę. Bazujący w Malezji Dhammananda pragnął zachować przede wszystkim poprawność polityczną i unikał deprecjacji poglądów mahajany. Jego prace w niektórych momentach przypominają więc groch z kapustą, potrawę skomponowaną z niepasujących do siebie elementów. W wyniku tego część opisywanych przez Sri K Dhammanandę tez jest sprzeczna z kanonem therawady.

Z tych dwóch powodów prace Bhante Dhammanandy nie nadają się do wiernego przetłumaczenia na język polski, przynajmniej według mojego poglądu. Złożyłem śluby w tradycji therawady i jako jej przedstawiciel pragnę w moich książkach zachować jej wierność. Z drugiej strony jestem także gorącym zwolennikiem tej tradycji, dobrze ją rozumiem i się z nią całkowicie utożsamiam. Nie widzę więc powodów, by iść na jakiekolwiek kompromisy. W związku z tym wykorzystałem z publikacji Dhammanandy wzorzec, zachowując spis treści i poruszając tę samą problematykę, jednocześnie zmieniając redakcję na własną — wymieniłem przy okazji przykłady na biblijne i oczyściłem z naleciałości mahajany.

Oprócz powyżej wymienionych innowacji w książce znajduje się kilka rozdziałów dodatkowych, które wynikają z mojego własnego doświadczenia. Uważam, że samo rozprawianie o buddyzmie jest zupełnie płonne. W oderwaniu od praktyki Dhamma nie ma absolutnie żadnej wartości. Dopiero po wprowadzeniu jej w życie zaczyna przynosić wymierne efekty. Jest to jeden z powodów, dla których buddyzm stawiam wyżej od hinduizmu. Nurty takie jak adwaita wedanta lub dżinizm także uderzają w samo sedno Oświecenia, jednak pierwsza niemal nie posiada żadnej praktyki, druga natomiast tę praktykę traktuje zbyt ortodoksyjnie. W takim ujęciu Droga Środka, którą promuje buddyzm, wydaje się być także złotym środkiem. Samo zrozumienie Oświecenia, co proponuje wedanta, daje niewiele, natomiast skrajny radykalizm dżinizmu, często przecież prowadzący do śmierci praktykanta, jest narzędziem niepraktycznym. W niniejszej książce odnoszę się zatem wiernie do praktyk therawady, nie analizując innych tradycji.

Na zakończenie chciałbym jeszcze zwrócić uwagę czytelnika na fakt, który poruszałem już w moich poprzednich publikacjach, a mianowicie buddyjskiej genezy chrześcijaństwa. Moje studia buddyjskie są szerokotorowe, ze szczególnym uwzględnieniem wpływu buddyzmu na kształtujące się chrześcijaństwo. O związkach buddyzmu z chrześcijaństwem wspomniałem już w książce “Tomasz Apostoł w Indiach”. Nowotestamentowy niewierny Tomasz po Wniebowstąpieniu Jezusa udał się w podróż do Indii, w których poniósł męczeńską śmierć. Nie była to podróż przypadkowa. W czasach Jezusa Grecja znała buddyzm bardzo dobrze. Za sprawą Greków także Rzymianie się nim interesowali. Wymieniane przez rzymskich i greckich historyków miejsca z mnichami buddyjskimi i hinduskimi śramanami wkrótce przekształciły się w ostoje powierników Jezusa, dając początek chrześcijaństwu. Niniejsza książka jest jedynie studium ludzkiej psychiki i nie zajmuje się religiami; zachęcam jednak do paralelnej analizy źródeł chrześcijaństwa. Może się bowiem okazać, że wszystkie religie mają tę samą genezę i tę samą ścieżkę prowadzącą do wiecznej nirwany, do stanu, który jest naszym stanem naturalnym, do raju, którego de facto nigdy nie utraciliśmy, a który jedynie zasłania kurtyna naszej ignorancji. Po opuszczeniu tej kurtyny Eden stanie się faktem.

Część I — Zmartwienia i ich przyczyny

1 Lęk i zmartwienia

Życie bez lęku i zmartwień jest niezaprzeczalną domeną buddyzmu. Cała religia podporządkowana jest właśnie temu zagadnieniu. Budda dla swoich wiernych jest człowiekiem, który dzięki wytężonej pracy nad sobą samym osiągnął stan wiecznej i niezmąconej szczęśliwości. Nauki, których później udzielił swoim towarzyszom, stały się podstawą utworzenia nowej religii zwanej w Azji i w Indiach Dhammą Buddy, a na Zachodzie buddyzmem.

Wiele osób przeciwstawia Buddzie nauki Chrystusa, nadając sens i znaczenie cierpieniu. Tymczasem chrześcijaństwo wcale nie jest różne pod tym kątem od buddyzmu. Biblia jasno naucza, że chrześcijanie nie powinni się martwić. W Liście do Filipian 4: 6 znajdujemy słowa, “Nie troszczcie się o nic, ale we wszystkim w modlitwie i błaganiach z dziękczynieniem powierzcie prośby wasze Bogu.” Z Pisma Świętego uczymy się również, że nasze potrzeby i troski powinniśmy powierzać Bogu w modlitwie, a nie zamartwiać się o wszystko samodzielnie. Jezus zapewnia nas, że Ojciec w niebie zatroszczy się o wszystkie nasze potrzeby (w epilogu na końcu książki zacytowana została Ew. Mateusza 6: 25–34). Z tego powodu, nie powinniśmy martwić się o nic.

Skoro w życiu człowieka wierzącego nie powinno być miejsca dla strapienia, to jak zatem należy przezwyciężać troski? W 1 Liście Piotra [5: 7] otrzymujemy wskazówkę:

“Wszelką troskę swoją złóżcie na Niego, gdyż On ma o was staranie.” Biblijny Bóg nie chce, abyśmy sami nosili ciężary naszych problemów i trudności. Chce natomiast ulżyć nam w naszych problemach. Biblia mówi, że czyni tak, gdyż troszczy się o nas oraz o wszystko, co ma związek z nami. Żadne zmartwienie nie jest zbyt duże lub zbyt małe, aby On nie był nim zainteresowany. Gdy powierzamy Bogu nasze problemy, On składa nam obietnicę, że obdarzy nas swoim spokojem, który przewyższa wszelkie zrozumienie.”

[List do Filipian 4: 7].

“Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje jest lekkie.”

[Ew. Mateusza 11: 28–30]

W podobnym tonie zachęca hinduizm do praktyki bhakti, która polega na oddaniu wszelkich trosk i lęków w ręce któregoś ze swoich bogów. Brahma jest powiernikiem naszego losu. Jego zadaniem jest troszczenie się o naszą teraźniejszość i przyszłość, jest przecież częścią nas samych. Praktyka bhakti uwalnia z ograniczeń umysłu, zrzucając z atmana kurtynę ego i jednocześnie realizując samego boga. Także tutaj pełne zaufanie do boskich sił jest kluczowe, należy im się bezwarunkowo poddać.

Lęk i zmartwienia są walutą, którą płacimy za przeżycie człowieczego istnienia. Nasza skłonność do niepokojenia się jest przyczyną wszelkich problemów. Lęk i zmartwienia wydają się więc być nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji. Każdy, kto jest zanurzony w materialnym świecie, nie jest wolny od tych nieprzyjemnych stanów mentalnych. Głównym powodem zmartwień są wyzwania, które sami przed sobą stawiamy i obowiązki, które sami na siebie narzucamy.

Troski przychodzą do nas bardzo różnymi ścieżkami. Na przykład ktoś może czuć się gorszy, gdy się porównuje z innymi: “Może nie jestem wystarczająco dobry, by poradzić sobie z tą pracą”, albo “wydaje mi się, że nie jestem dość mądry, inteligentny, żeby móc na coś wpłynąć”. Niektórzy boją się pokazać przed innymi, jakimi są w rzeczywistości: “Nie mogę pokazać innym, jaki naprawdę jestem. Jeśli na to pozwolę, ludzie stracą do mnie zaufanie lub zaczną mnie traktować gorzej.” W konsekwencji tego niektórzy przywdziewają maski, udając kogoś innego, niż są w rzeczywistości.

Ludzie bardzo się też martwią o swój wygląd zewnętrzny. Mężczyźni przejmują się pojawiającą łysiną, kobiety zmarszczkami na twarzy. Martwią się również tym, że są za grubi lub za chudzi, mają zbyt ciemne włosy lub zbyt jasne, są zbyt niscy lub zbyt wysocy i tak dalej. Obawiają się krytyki innych, osądzenia swojej fizyczności i wyglądu zewnętrznego. Lękają się wyrazić publicznie swoje zdanie w obawie przed wyśmianiem, lecz ogarnia ich złość, gdy ktoś inny wyjdzie z tym samym pomysłem i zostanie z entuzjazmem przyjęty. Czują się skrępowani potencjalną krytyką i niezasłużonym niesprawiedliwym osądem.

Ludzie martwią się także o swoje rodziny. “Może nie jestem aż tak dobrym rodzicem, partnerem bądź dzieckiem…”. Niektórzy mężowie posiadający młode i piękne żony boją się, że te odejdą z innym mężczyzną. Podobnie kobiety związane z przystojnymi mężczyznami boją się, że ci je zdradzą i zostawią, odchodząc do młodszych, piękniejszych, seksowniejszych dziewcząt.

Samotne osoby martwią się, jak kogoś poznać i stworzyć z nim związek. Inni, żyjący już w związku, martwią się o możliwość spłodzenia potomstwa, czując się nieszczęśliwi i samotni w bezdzietnym małżeństwie. Z drugiej strony rodzice wielu pociech stale zamartwiają się, jak dobrze i bezpiecznie je wychować, a “może mój partner/moja partnerka już mnie nie kocha i mnie nie chce, mogąc w każdej chwili mnie porzucić?!”. Albo “czy moje własne dzieci zaopiekują się mną, gdy już zniedołężnieję?!”. Niektórzy rodzice martwią się bezpodstawnie o zdrowie swoich pociech, by nie zabrakło funduszy na ich edukację, by zapewnić im bezpieczny i przyjazny dom, by zabezpieczyć finanse na codzienne wydatki.

W miejscu pracy ludzie mogą mieć problem, by podołać wyznaczonym zadaniom, albo z podejmowaniem trudnych decyzji. “A co, jeśli moja decyzja okaże się błędna?”, “powinienem się wyprzedać już teraz i zrealizować zyski, czy może jeszcze poczekać na lepszą okazję?”, “czy mogę zaufać moim pracownikom w kwestiach finansowych, czy może będą oszukiwać firmę podczas mojej nieobecności?”. Niektórzy obawiają się możliwych strat, boją się, że nie zostaną awansowani, bądź zostaną przeładowani zbyt wieloma obowiązkami. Niektórzy przejmują się też tym, że ich współpracownicy mogą być zazdrośni o ich osiągnięcia. W rzeczywistości lista możliwych zmartwień, którym ludzie stawiają codziennie czoła, nie ma końca. Ludzka egzystencja jest pełna trosk i obaw, które czają się w zakamarkach umysłu.

Istnieje wiele rodzajów lęku. Jest strach przed niepewnością materialną, przed wrogiem, przed głodem, przed chorobą, przed stratą majątku, przed starzeniem się, strach przed śmiercią, a nawet strach przed niekorzystnym przyszłym wcieleniem. Człowiek nie tylko przejmuje się i lęka, gdy idzie mu źle, albo nie po jego myśli. Źdźbło niepokoju gnieździ się także wtedy, gdy wszystko jest dobrze. Boi się, że zaraz coś się zepsuje, coś pójdzie nie tak, że szczęście, którego doświadcza właśnie teraz, może prysnąć i zamienić się w rozpacz. Pomimo iż zgodnie z powszechnie przyjętą tezą brak informacji jest dobrą informacją, ludzie takim brakiem informacji potrafią się solennie zadręczać. Nieuzasadnione troski potrafią zmienić życie w niekończące się pasmo skrywanego lęku. Taka forma niedoli dręczy niemal całą ludzkość. Na dodatek nikt nie jest od niej wolny oprócz tych, którzy oczyścili już swoje umysły, czyniąc je doskonałymi.

Powody zmartwień

Ze wszystkich tych niekorzystnych stanów duchowych najgroźniejszym jest zmartwienie długotrwałe. Dlaczego ludzie się martwią? Po dłuższej analizie można dojść do wniosku, że odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna. Ludzie martwią się ze względu na koncepcję “ja” i “moje”, albo jak to nazywa buddyzm: “iluzję siebie”, ego.

Niemal wszystkie zwierzęta poniżej człowieka są kierowane instynktem. Nie dzieje się tak jednak w przypadku człowieka, który jest wyposażony w intelekt oraz intuicję. Dzięki siłom swojego umysłu wytwarza on koncepcję posiadania stałego ego, którego zadaniem są odruchy samozachowawcze. Buddyzm w historii ludzkiej myśli jest pod tym względem unikatowy, że odrzuca ideę posiadania duszy lub indywidualnej jaźni. Tezę taką uznaje jako nieuzasadnioną, sprzeczną z rzeczywistym doświadczeniem. Poprzez wiarę w swoje indywidualne istnienie człowiek wytwarza w sobie błędne przekonanie o posiadaniu własnego “ja” oraz wiele cech uznaje za “moje”. Postawa taka wywołuje znowu chciwość, zachowania egoistyczne, pychę, dumę i inne niezdrowe myśli. Koncepcja własnej indywidualnej “jaźni” jest głównym powodem wszystkich problemów, poczynając od konfliktów osobistych, a kończąc na wielkich wojnach światowych.

Koncepcja “ja” jest powodem tworzenia się błędnego poglądu o posiadaniu fizycznego ciała, które należy zaspokajać. Czasami to zaspokajanie żądz cielesnych sięga ekstremów. Lęk przed niemożnością pełnego zaspokojenia jego potrzeb i pragnień rodzi niepokój i troskę. Stąd zmartwienie jest niczym innym jak negatywnym stanem umysłu wynikającym z przywiązania do doczesnych przyjemności. Im silniejsze jest to przywiązanie, tym większy jest strach przed utratą tego czegoś. Natomiast z chwilą zaspokojenia konkretnej potrzeby, człowiek zaczyna tęsknić za zaspokojeniem kolejnej. Proces ten nie ma swojego końca.

W podobny sposób powstaje obawa przed kontaktem z czymś, co uważane jest za niepożądane. Przywiązanie do przyjemnych uczuć i niechęć do nieprzyjemnych powoduje powstanie niepokoju. Czasami w skrajnych sytuacjach pojawia się strach z powodu owego przywiązania, relacji z określonymi przedmiotami lub sytuacji, które same w sobie są nieszkodliwe, a które wywołują silne negatywne emocje. Takie przypadki znane są jako fobie. Fobią jest lęk przed ciemnością, lęk przed zamkniętymi przestrzeniami, przed otwartymi przestrzeniami, lęk wysokości, lęk przed zwierzętami, przed demonami i duchami, przed złodziejami, lęk przed wrogami, lęk przed rzuceniem uroku, iluzoryczny lęk przed zaatakowaniem lub zabiciem przez kogoś czającego się w ukryciu itd. Zmartwienia i cierpienia, jakich doświadcza taki człowiek, są niczym innym jak interakcją jego samolubnych pragnień ze zmieniającymi się warunkami. Niezrozumienie tego faktu jest przyczyną wielu cierpień. Osoba, która wytrenowała swój umysł, uświadamiając sobie prawdziwą naturę życia i jego atrybuty, osiąga rzeczywisty i wymierny postęp w przezwyciężaniu cierpienia. Uświadamia sobie, że porzucenie lub oddzielenie się od przyjemnych doświadczeń oraz od tych, których kocha, jest nie do uniknięcia. Może się to zdarzyć w każdej chwili, zarówno na początku relacji, jak i przy jej zmierzchu. Jedyną pewną rzeczą na tym świecie jest przecież to, że cokolwiek się kiedyś zaczęło, musi się i skończyć.

Człowiek uważający siebie za niezastąpionego lub sądzący, że musi ciągle być w pobliżu, aby widzieć, co należy zrobić, powinien rozważyć, co się stanie, gdy już go nie będzie. Najpewniej bliscy będą za nim tęsknić, a jego nieobecność będzie odczuwana być może przez jakiś czas. Ponieważ jednak nikt nie jest niezastąpiony, świat nadal będzie trwał tak jak zwykle, nawet bez tego człowieka. Jeśli wreszcie uświadomimy sobie, że tak właśnie się dzieje, to dlaczego człowiek miałby się tak bardzo martwić, żywiąc się wyobrażonymi lękami, które tylko szkodzą jego zdrowiu i ostatecznie skracają okres pielgrzymki życia, której końcem jest śmierć?! Na tym właśnie polega praktyka mnicha buddyjskiego. Wzorem księcia Siddharthy Gautamy opuszcza on dom rodzinny, najczęściej zrywając z nim wszelkie kontakty, i po przyjęciu nowego imienia rozpoczyna nowe życie. Dla starego świata umiera, popełniając mentalne samobójstwo. Rodzi się nowy, kompletnie inny człowiek…

Oddzielenie od wspólnoty również przynosi oczywiste cierpienie. Człowiek czuje się zagubiony, przygnębiony, ogarnia go beznadziejność i frustracja, gdy ktoś ukochany odchodzi lub on sam opuszcza kogoś. Jest to naturalny proces. Ludzie doświadczają cierpienia, gdy są odrzucani przez tych, których kochają. Czasami zamiast nauczyć się radzenia sobie z daną sytuacją i spróbować jak najszybciej zagoić rany, zostają sparaliżowani przygnębieniem, powracając w kółko w swoich umysłach do danej sytuacji i szukając sposobów oraz środków, aby naprawić swoje złamane serca. Niektórzy wyrażają nawet gniew i frustrację za pomocą agresji.

Lęk i przesądy

Istnieje jeszcze inny rodzaj lęku, który prześladuje ludzki umysł. Jest nim strach przed niekontrolowanymi siłami natury lub przed nieznanym. Ten strach prześladuje człowieka od zarania dziejów, poznał go, gdy tylko się nauczył sobie radzić z dzikimi zwierzętami i chronić przed atakami wrogich plemion. W tym nieustannym wysiłku radzenia sobie z siłami natury równocześnie zostało zasiane w ludzkim umyśle ziarno przesądu. Przesąd ów przetrwał i był przekazywany z pokolenia na pokolenie, niekiedy aż do dnia dzisiejszego.

Strach jest jedną z podstawowych cech pierwotnych (nie tylko ludzkich) mających swe źródło w instynkcie przetrwania. Jest stanem silnego emocjonalnego napięcia, pojawiającego się w sytuacjach realnego zagrożenia. Naturalną reakcją organizmu jest wówczas np. odruch silnego napięcia mięśni, a w konsekwencji ucieczka lub walka. Powodowany jest poniekąd zdolnością zapamiętywania i kojarzenia podobnych sytuacji (podobna sytuacja w przeszłości miała groźny skutek) oraz, w przypadku ludzi, umiejętnością abstrakcyjnego myślenia (z mojej decyzji wyniknie sytuacja, która spowoduje groźne konsekwencje). Strach nierozerwalnie związany jest z przyszłością (odstęp czasowy jest nieistotny), gdyż zdarzenia z przeszłości odczuwamy inaczej (żal po jakiejś stracie), a jeszcze inaczej odczuwamy zdarzenia teraźniejsze (ból sprawia nam cierpienie). Możemy wszak się obawiać mających nadejść: straty lub bólu.

Strach nie wiąże się z odczuwaniem sytuacji jako niebezpiecznej, ale źródło tej reakcji powoduje aktualny, określony stan organizmu. Szybko wygasa, jeżeli po wystąpieniu bodźca, który go wywołał, nie ma przykrych skutków jego działania. Wtedy reakcja zanika, a organizm przystosowuje się do nowej sytuacji. W przepadku, gdy szkodliwe działanie bodźca nadal trwa, przeżycie strachu rozwija się i nasila.

Natomiast w przypadku bardzo silnego strachu, jako element przygotowania do ucieczki, może nastąpić nieświadome wypróżnienie. Celem takiej reakcji fizjologicznej jest zmniejszenie ciężaru ciała, aby ułatwić ucieczkę. Innym przejawem pełnej mobilizacji organizmu jest napięcie wszystkich mięśni. Przejawem tego może być uniesienie się włosów na głowie człowieka, co jest analogią do jeżenia się sierści u zwierząt, drżenie, szybsze bicie serca, suchość w ustach itp.

Według znanego psychologa Johna Broadusa Watsona “strach jest jedną z trzech instynktownych reakcji emocjonalnych; pozostałe to miłość i gniew”. Watson uważa, że lęk wywoływany jest już u noworodka nagłą utratą komfortu lub głośnymi dźwiękami. Uważa on także, że nawet niemowlę powinno w rekompensacie otrzymać uczucie miłości. Odpowiednie “macierzyństwo” może złagodzić napięcia wynikające z tego podstawowego lęku. Pewne objawy lęku u noworodka mogą według niektórych ludzi być związane z jego poprzednim wcieleniem, z którego został usunięty, ale przywiązania i emocje pozostają wciąż świeże i żywe w jego umyśle. Stany odnoszące się do takich poprzednich przywiązań czasami objawiają się we wczesnym okresie niemowlęcym.

Przykładem to obrazującym może być lęk wysokości. Jedno niemowlę cieszy się i uśmiecha, gdy je podniesiemy na rękach lub nawet lekko podrzucimy, inne natomiast będzie siniało z przerażenia. Reakcja taka nie może być nabyta, gdyż to dziecko nie zdążyło jeszcze zebrać żadnych doświadczeń w swoim krótkim życiu. Jednym z wyjaśnień zatem jest reinkarnacja i przeniesienie swoich lęków z poprzedniego wcielenia.

W obliczu występowania sił przekraczających możliwość ich zrozumienia przez człowieka różnica między osobą dziką a zwierzęciem staje się bardziej obrazowa. Bestia poddaje się instynktowi i ulega jego sile, natomiast dzikus otoczony zwierzętami silniejszymi od siebie lub w obliczu sił natury, takich jak deszcz, wiatr, grzmoty i błyskawice lub naturalne klęski, jak trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów lub choroby epidemiczne, padnie na twarz przed tym całym terrorem, błagając niewidzialne byty o ochronę przed nieznanymi mocami. Postrzega poza sobą nadnaturalne moce, które mogą być, jak sądzi, ujarzmione poprzez modlitwę i przebłagane w podobny sposób, jak on sam mógłby być ukontentowany czyimiś pokornymi prośbami. W związku z tym dzikus rozwinął rytuały i ceremonie oddawania czci, czyniąc siły natury swoimi bogami. Korzystne siły stały się dobrymi “bogami”, podczas gdy niekorzystne siły stały się złymi “bogami”.

Strach ogarnia także tych ludzi, którzy nie są w stanie zrozumieć podstawowych praw przyrody. Zasadniczo lęk jest początkiem wszelkich przesądnych wierzeń. Pojęcie wywoływania swoimi postawami niezadowolenia Stwórcy zostaje zaszczepione w umysłach wyznawców wielu religii, którzy są uzależnieni od koncepcji odpowiedzialnego za wszystko Boga. Podstawą niektórych systemów religijnych i kultu jest instynktowny strach przed nieznanym. Strach stworzony przez religie jest najgorszą formą lęku, ponieważ więzi i ogranicza umysł, powoduje także wzrost przesądów, które kwitną niezwykle bujnie we mgle ignorancji.

Człowiek tęskni za swoim bezpieczeństwem oraz bezpieczeństwem osób, które kocha. Niepokój spowodowany tą tęsknotą płynie ciągłym strumieniem, bez jakichkolwiek szans na całkowite rozwiązanie problemu. Gdy wydaje się już, że sytuacja została opanowana i można się oddać błogiej beztrosce, czynniki zewnętrzne znowu się zmieniają, generując powstanie kolejnego zmartwienia. Zmartwienia, które okazuje się jeszcze większym utrapieniem, niż poprzednie. Człowiek taki staje się niespokojny niczym dziecko, które buduje zamki z piasku na plaży i boi się każdej nadchodzącej fali.

W pragnieniu bezpieczeństwa i lęku przed śmiercią człowiek często pada ofiarą przesądu. Otoczony niezrozumiałym wszechświatem rozwija wiarę w rzeczy, których się boi. Ignorancja i lęk przed nieznanym zrodziły wczesne wierzenia religijne, w których działanie wszechświata wyjaśniano w kategoriach nieomylnych nadnaturalnych bogów rzekomo kontrolujących wszystko, co się na ziemi i w kosmosie dzieje. Chociaż do tej pory nauka uczyniła wiele, aby rozwiać takie mity i rozwinąć wiedzę współczesnego człowieka, spora ilość przesądów odziedziczonych zostało z przeszłości i ludzkość nadal musi uwalniać się od narzuconej samej sobie niewoli. Przesądy osłabiają i zniewalają umysł. Zabobonne idee, przekonania i praktyki są zakorzenione w świadomości nie tylko niewykształconych ludzi, ale także, co dziwne, mają się całkiem nieźle wśród osób sumiennie wyedukowanych. Każde społeczeństwo powinno wspomnieć zatem słowa Buddy: “Gdziekolwiek powstaje strach, zawsze pojawia się on w głupcu, a nigdy w mędrcu”.

Co powodują troski?

“Kiedy zazdrość, nienawiść i strach stają się nawykiem” — zauważa laureat nagrody Nobla dr Alexis Carrel, — “są w stanie zapoczątkować prawdziwe choroby”. Medycyna jest obecnie zdania, że wiele chorób takich jak cukrzyca, wysokie ciśnienie krwi, wrzody żołądka, czy dolegliwości skórne wywołane są w dużej mierze przez życie w permanentnym stresie, lęku i zamartwianiu się. Myśl może wywoływać zaburzenia funkcjonowania narządów, ponieważ przyciągamy to, czego w życiu oczekujemy. Lekarze często stwierdzają, że ich pacjenci wykazują tendencje do wyzdrowienia bardziej według własnych oczekiwań, niż według tego, jak wskazywałyby ich prognozy.

Cierpienie mentalne zdecydowanie jest czynnikiem pogarszającym zdrowie fizyczne. Przedsiębiorcy, którzy nie wiedzą, jak radzić sobie ze zmartwieniami i stresującymi sytuacjami, nader często umierają młodo. Natomiast ludzie, którzy pomimo zewnętrznych zawirowań życia potrafią zachować zimną krew i wewnętrzny spokój, są w dużo większym stopniu wolni od zaburzeń mentalnych i fizycznych. Doświadczenie pokazuje, że wiele chorób fizycznych i psychicznych można wiązać ze zmartwieniami. Martwienie się zatruwa krew wcześniej niż podeszły wiek. Pewien stopień strachu, zmartwienia, czy niepokoju jest naturalny i może nawet być niezbędny do przeżycia, ale gdy nie jest pod kontrolą, ciągły strach i długotrwałe zamartwianie się sieją tylko spustoszenie w ludzkim organizmie. Wszystkie te czynniki przyczyniają się do osłabienia naszych normalnych funkcji życiowych, spadku odporności i zwiększenia podatności na choroby.

Według opinii wielu lekarzy w leczeniu większości zaburzeń czynności narządów należy zwrócić szczególną uwagę na stan psychiczny pacjenta. Zauważają oni także, że zmartwienia wcale nie rozwiązują problemów. Ba! Zmartwienia tylko intensyfikują chorobę, doprowadzając pacjenta zarówno do ruiny fizycznej, jak i psychicznej. Ponadto ten, kto jest nieustannie zmartwiony, doświadcza na własnej skórze, że stresowanie się nie rozwiązuje wcale problemów, a tylko pogarsza je, co z kolei powoduje niezdrową atmosferę w domu, w biurze, a nawet w całej społeczności. Poprzez pochopne działania wynikające z jego umiejętności zapanowania nad zmartwieniami i niepokojem zaburza spokój i szczęście otaczających go osób.

W podobny sposób, jak martwiący się człowiek jest w stanie wyrządzić wiele szkody zarówno samemu sobie, jak i innym ze swojego otoczenia, działa także strach. Ciągły lęk utrzymuje człowieka w stanie stałego napięcia psychicznego i zadręczania się. Strach stopniowo niszczy życie i zniewala umysł. Obawa jest potężną siłą pesymistyczną, która zaciemnia perspektywę, z jakiej widziana jest przyszłość. Jeśli człowiek odczuwa lęk, wpłynie on na pewno na jego sposób myślenia. Ten niezdrowy stan jest w stanie zniszczyć ludzką osobowość i uczynić z człowieka jego własny cień. Ogarniający człowieka strach słusznie został nazwany największym wrogiem ludzkości. Lęk stał się permanentnym stanem psychicznym milionów ludzi. Życie w ciągłym strachu, kulenie pod siebie ogona się i obawa przed diabłami, demonami, bogami i boginiami, jest wspólnym losem całej pogrążonej w niewiedzy ludzkości.

Strach w przypadku nieoczekiwanych kryzysów może nawet przerodzić się w panikę. Panikujemy, gdy nie jesteśmy przygotowani na pokonanie nagle i niespodziewanie występujących zagrożeń. Ponadto strach jest narzędziem zniewalania człowieka. Należy sobie zdać sprawę, że podejmowane codziennie decyzje w olbrzymiej mierze kierowane są właśnie strachem, często zresztą bezpodstawnym. Strach wykorzystują politycy walczący o swoje stołki, zastraszają nas urzędnicy karami finansowymi, w obecności pandemii w trosce o zdrowie i życie podporządkowujemy się nadużywającym swojej pozycji ignorantom, którzy wymyślają kolejne absurdalne zalecenia i nakazy. Pozbycie się strachu wyzwala ze wszystkich tych manipulacji, pozwalając przejąć w pełni świadomie kontrolę nad własnym losem oraz nad swoimi reakcjami w momentach ewentualnych zagrożeń.

Strach jest słabością, z którą powinniśmy walczyć przede wszystkim. Powoduje naszą niemoc, pozwala nami rządzić, zniewala nas. Żydzi podczas II Wojny Światowej sami wsiadali do wagonów jadących w stronę obozów zagłady. Motywował ich strach i naiwna nadzieja na przeżycie. Gdyby nie on, proces Holokaustu przebiegałby dużo mniej sprawnie, być może oszczędzając wiele istnień ludzkich. Dlatego powinniśmy bardzo poważnie zastanowić się nad przesłaniem wielkiego mędrca i katolickiego nauczyciela Jana Pawła II-go, którymi inaugurował w 1978 roku swój pontyfikat, zaczynając od sławetnej frazy: “Nie lękajcie się!”

Walka z lękiem

Są różne metody pracy z lękami. Psychoterapeuci najczęściej próbują przeczesać przeszłość pacjenta, szukając w niej źródła lęku. Zygmunt Freud wiązał znowu wszelkie problemy psychiczne z dzieciństwem, a ściślej z nieprawidłową relacją uczuciową z rodzicem, w której zawsze dopatrywał się podtekstów seksualnych. Co zadziwiające, jego dość pokrętna filozofia nawet dzisiaj znajduje wielu sympatyków.

Buddyzm w przeciwieństwie do psychoanalizy nie zagląda do wnętrza ludzkiej duszy choćby z tego względu, że nie uważa jej za realne istnienie. Ego jest jedynie zestawem przywiązań i identyfikacji, iluzją kreującą poczucie własnej odrębności. Zamiast więc grzebać w tej iluzji, należy ją po prostu zniszczyć. Można to uczynić, walcząc z przywiązaniami i nieprawidłowym odbiorem rzeczywistości. Należy zatem bardziej świadomie stawić lękowi czoła i się z nim zmierzyć, niż rozczłonkowywać go na kolejne niekończące się problemy i iluzje.

Pewien mnich z wrodzonym lękiem wysokości postanowił się z nim rozprawić, medytując na krawędzi wysokiej skały. Na początku usiadł w odległości kilku metrów od przepaści. Gdy miał oczy otwarte, lęk paraliżował jego ciało. Drętwienie zaczynało się od stóp, posuwając się w górę, aż finalnie ogarniało kark, całkowicie odbierając mnichowi kontrolę nad własną fizycznością. W ostatniej fazie tego paraliżu mnich zamykał oczy i koncentrował się na oddechu. Wówczas paraliż powoli ustępował, a mnich odzyskiwał kontrolę nad ciałem. Gdy już był całkowicie uspokojony i w pełni odzyskał władzę nad członkami, otwierał ponownie oczy, by paraliż wywołany lękiem wysokości znów mógł go zaatakować. Ćwiczył tak całymi dniami, aż mimo otwartych oczu paraliż nie następował. Wówczas zaczął siadać bliżej krawędzi i ćwiczył kontrolę nad lękiem od nowa.

Praca nad słabością trwała tygodniami, z każdym dniem coraz bardziej zbliżając mnicha do krawędzi. Dawała jednak wymierne rezultaty. Po dwóch miesiącach codziennej praktyki mnich mógł już patrzeć w przepaść, siedząc z wystającymi poza jej krawędź kolanami, a mimo to nie następował żaden dyskomfort psychiczny ani żaden paraliż ciała. Na końcu mnich mógł już stać prosto na samej krawędzi, bez żadnego najmniejszego nawet lęku spoglądając w dół stumetrowej otchłani. Ba! Czuł się przy tym niczym orzeł w gnieździe, który w każdej chwili może podskoczyć i pofrunąć przed siebie.

Rezultat tej praktyki nie tylko rozwiązał problem lęku wysokości, ale także wszystkich lęków z nią związanych, jak lot samolotem, jazda windą czy kolejką górską, które mocno uprzykrzały mu wcześniej życie. Fobia ta, która była zaimplementowana jeszcze w trakcie narodzin, została bezpowrotnie wyleczona poprzez odważne i bezkompromisowe stawienie jej czoła: bez grzebania w przeszłych relacjach seksualnych z rodzicem i bez wyjaśniania finalizacji poprzednich wcieleń upadkiem z wysokości. Źródło lęku okazało się zupełnie nieistotne. Wystarczyło stawić mu czoła.

2 Nasze problemy

Żyjący w VIII w. buddyjski mnich o imieniu Śantideva, który był wykładowcą indyjskiego uniwersytetu Nalanda, postulował, aby trudną sytuację rozwiązywać na dwa sposoby: albo możemy coś zrobić, aby ją zmienić, albo powinniśmy się z nią zmierzyć. Jeśli możemy coś zrobić, to po co się martwić (?!) — po prostu ją zmieńmy. Jeśli natomiast nic nie możemy zrobić, to po co się martwić i denerwować?! Ani gniewem, ani zmartwieniami nie rozwiążemy przecież problemu.

Życie jest ciągłą i pełną problemów podróżą. Jak długo żyjemy na tym świecie, tak długo problemy i kłopoty zawsze stanowić będą nieodłączną część ludzkiego doświadczenia. Czasami możemy zostać pobłogosławieni sławą, pochwałami, dobrobytem lub szczęściem; ale możemy też znaleźć się w sytuacji wymagającej stawienia czoła niekorzystnym uwarunkowaniom utraty kogoś lub czegoś, złej sławy, nieprzyjemnych zarzutów i bólu. Życie kołysze nami niczym wahadłem zegara. W jednej chwili prowadzi ku sprzyjającym warunkom, które przyjmujemy z radością i serdecznością, w innym momencie zmierza w kierunku niesprzyjających okoliczności, których desperacko staramy się uniknąć. Zamiast jednak zrozumieć zmieniające się ziemskie warunki takimi, jakimi są naprawdę, ludzie często mają tendencję do wyolbrzymiania swoich problemów. Podatność taką wyraża powiedzenie “robienie wideł z igły”. Kiedy ludzie tracą coś lub kogoś, kogo kochają, odnoszą wrażenie, że już nigdy nie będą mogli być szczęśliwi. Gdy znowu inni im przeszkadzają, albo są nękani przez niewrażliwych na ich potrzeby ludzi, czują, że nigdy wcześniej nie byli tak surowo traktowani. Noszą w sobie to, co ich boli, lgną do tego bólu zupełnie niepotrzebnie i nadal cierpią, zadręczając się negatywnymi myślami. Czy nie lepiej byłoby jednak porzucić takie myślenie i uświadomić sobie, że skoro wszystkie uwarunkowane rzeczy pewnego dnia i tak muszą się skończyć, więc niekorzystne sytuacje, których doświadczają, również przeminą?

Powinniśmy zrozumieć, że zawsze istnieje wyjście z cierpienia i problemów, z którymi mierzymy się w życiu. Żaden z nich nie jest wieczny i beznadziejny, chyba że sami pozwolimy mu takim być. Ważne jest, aby zdać sobie sprawę, że wszystkie uwarunkowane zjawiska, w tym cierpienie i wszystkie problemy z nim związane, powstają z konkretnych przyczyn i że nic nie może powstać z przyczyn niezależnych. W ten sposób możemy położyć kres wszelkim formom cierpienia, odkrywając podstawowe przyczyny naszych problemów.

Stawienie czoła problemom

Stojąc w obliczu problemów, nie powinniśmy się nimi zniechęcać, lecz wykorzystywać własną i cudzą mądrość do ich przezwyciężania. Żaden człowiek o ludzkich cechach nie może być wolny od problemów. Różnice w problemach doświadczanych przez osobę mądrą a ignorantem biorą się nie tyle z samych problemów, które wszak mogą być identyczne, ale ze sposobu, w jaki się z nimi dane osoby mierzą.

Żona Sokratesa, która była uważana za osobę porywczą, zawsze znajdowała u niego winę i zwykła niemal codziennie go nękać. Pewnego dnia, kiedy skończyła już swoją awanturę, wygarniając co miała do powiedzenia, Sokrates zaczął ją komplementować, mówiąc, że w porównaniu z poprzednimi kłótniami tego dnia wykazała pewną poprawę w dykcji i stylu wypowiedzi. To pokazuje w jaki sposób mądra osoba powinna stawić czoła fałszywym oskarżeniom, obracając zarzuty w taktowny żart.

Poczuciem humoru, ale także taktem, wykazał się podczas pewnego przyjęcia w pałacu Buckingham brytyjski polityk Winston Churchill. Jedna z dam, wskazując na trzymaną przez polityka filiżankę, zwróciła się do niego słowami: “Gdyby był pan moim mężem, wrzuciłabym truciznę do pańskiej herbaty”. Winston spojrzał spokojnie na kobietę, mierząc ją wzrokiem, po czym flegmatycznie i dystyngowanie odrzekł: “Gdybym był pani mężem, z niekłamaną radością tę herbatę bym wypił”. Malcolm Muggeridge zauważył znowu, że “humor jest praktycznie jedyną rzeczą, którą Anglicy traktują serio”. Natomiast polska poetka Agnieszka Lisak podsumowała to następująco: “Życie zamieniaj w żart, bo świat nie jest tego wart, by traktować go na serio.”

Ella Wilcox swój punkt widzenia na uśmiechanie się, jako metodę wychodzenia z opresji, przedstawia wierszem:

“Łatwo jest zażywać przyjemności;

Kiedy życie niczym pieśń płynie,

Ale ten człek jest pełen wartości,

Któremu uśmiech nigdy nie ginie.

Gdy coś pójdzie nie tak,

Testerem serca jest kłopotu bat

Smagający mimo upływu lat.

I uśmiech, wart pochwał gorących.

Uśmiech przez łzy jaśniejący.”

Pewien indyjski polityk i mąż stanu, Jawaharlal Nehru, powiedział kiedyś:

“Musimy mierzyć się z problemami i próbować je rozwiązywać. Z pewnością musimy stawić im czoła w kontekście duchowym, ale nie uciekając od nich w imię tej duchowości”.

Gdy dzieje się coś nieprzyjemnego, na przykład nasza ulubiona rzecz została utracona lub przypadkowo zepsuta, istnieją dwa sposoby reagowania na tę sytuację. Możemy albo zadręczać się nią, obwiniając siebie lub innych, lub też możemy odpuścić, mówiąc sobie: “Rzecz zniknęła. Wystarczająco niekomfortowo było ją zgubić, więc dlaczego miałbym pozwolić, aby ta strata uczyniła mnie nieszczęśliwym, przynosząc dodatkową stratę i szkodę?” Możemy oczywiście wrócić myślami do zdarzeń prowadzących do owej zguby bądź zniszczenia, aby analizując je, uniknąć podobnej sytuacji w przyszłości. Możemy również pomyśleć o tym, jak ową stratę zastąpić lub jak uniknąć problemów, które mogą z niej wyniknąć. Jeśli nie ma ona realnego wpływu na innych, możemy nawet zacząć robić lub myśleć coś innego, aby oderwać się od zaistniałego incydentu. Świat jest w taki sposób zbudowany, że takie rzeczy się zdarzają.

Gdy wydarzy się coś niefortunnego i jest to poza naszą kontrolą, to przy wsparciu naszego zrozumienia natury życia musimy mieć odwagę stawić czoła przeciwnościom losu. Innymi słowy, w obliczu takich problemów należy przyjąć pozytywne nastawienie i nie pozwolić sobie na rozwodzenie się nad negatywnymi konsekwencjami. Jeśli z powodu negatywnego nastawienia pojawi się nieszczęście, to w rzeczywistości jest to nasze własne działanie lub pragnienie. Według Buddy “Umysł jest prekursorem wszystkich stanów: umysł jest szefem, a stany są jego tworem, podwładnymi.” Budda nauczał również, że nasze smutki są spowodowane naszymi własnymi działaniami i wynikają z naszej własnej ignorancji. Pokazał nam, jak usuwać smutek. Musimy jednak sami pracować, aby osiągnąć stan szczęścia.

Rozwijanie odwagi i zrozumienia

Wszystkie negatywne myśli można wykorzenić za pomocą prawidłowej metody medytacji lub kultury umysłowej, której nauczał Budda. Główną przyczyną problemów i stanów niepożądanych jest niewytrenowany umysł. Budda zaznaczał, że umysł jest bardzo trudny do dostrzeżenia i opanowania, niezwykle subtelny, a zarazem rozbestwiony. Mądry człowiek będzie nad nim czuwał, ponieważ nadzorowany umysł sprzyja szczęściu.

Często ludzie obwiniają innych za swoje zmartwienia, zwłaszcza gdy sami nie mogą znaleźć rozwiązania swoich problemów. W takich okolicznościach wygodne jest znalezienie sobie kozła ofiarnego, kogoś, kogo można by za wszystko obwiniać i na kogo zrzucić swoje pretensje. Kiedy dziecko jest zranione, zaczyna płakać. Aby powstrzymać jego łzy i poprawić mu samopoczucie, jego matka udaje, że bije inną postać tylko po to, aby pokazać dziecku, że winny zostaje ukarany. Dziecko jest wówczas zadowolone, że zemsta się dokonała, przestaje płakać i zaczyna się uśmiechać. Taka sytuacja jasno pokazuje, że zwykłemu ludzkiemu umysłowi zemszczenie się na kimś daje satysfakcję. Trudno jest przyznać się do swoich niedociągnięć, o wiele łatwiej jest zrzucić winę na kogoś innego. Przyjmowanie takiej postawy jest niewłaściwe i wcale nie prowadzi do wybawienia od zmartwień. W podobnej sytuacji nie powinniśmy czuć się urażeni ani źli na innych. Raczej musimy robić wszystko, co w naszej mocy, aby rozwiązać nasz własny problem samodzielnie. Zawsze dobrze jest pamiętać, że podczas gdy inni mogą powodować problemy stwarzające warunki do powstawania zmartwień, nikt nie będzie mógł wywołać zmartwień w naszym umyśle, jeśli umiemy się przed tymi zmartwieniami dobrze chronić.

W Dhammapadzie Budda powiedział: “Twój najgorszy wróg nie może skrzywdzić cię tak bardzo, jak bardzo krzywdzi cię twój własny umysł, nad którym nie masz kontroli. Natomiast po opanowaniu go nikt nie pomoże ci bardziej od niego, ani twój ojciec, ani matka, ani żaden inny krewny.”

Poniższe zalecenia znanego poety mogą nam pomóc stawić czoła naszym problemom odważnie i bez żywienia w sercach urazy do innych ludzi.

Jeżeli spokój zachowasz, choćby go stracili

Ubodzy duchem, ciebie oskarżając;

Jeżeli wierzysz w siebie, gdy inni zwątpili,

Na ich niepewność jednak pozwalając.

Jeżeli czekać zdołasz, nie czując zmęczenia,

Samemu nie kłamiesz, chociaż fałsz panuje,

Lub nienawiścią otoczony, nie dasz jej wstąpienia,

Lecz mędrca świętego pozy nie przyjmujesz.

Jeżeli masz marzenia, nie czyniąc ich panem,

Jeżeli myśląc, celem nie czynisz myślenia,

Jeżeli triumf i porażkę w życiu napotkane

Jednako przyjmujesz oba te złudzenia.

Jeżeli zniesiesz, aby z twoich ust

Dla głupców pułapkę łotrzy tworzyli,

Lub gmach swego życia, co runął w nów,

Bez słowa skargi wznieść będziesz miał siły.

Jeżeli zbierzesz, coś w życiu swym zdobył,

I na jedną kartę wszystko to postawisz,

I przegrasz, i zaczniesz wieść żywot nowy,

A żal po tej stracie nie będzie cię trawić.

Jeżeli zmusisz, choć ich już nie stanie,

Serce, hart ducha, aby ci służyły,

A gdy się wypalisz, Wola twa zostanie

I Wola ta powie ci: “Wstań! Zbierz siły!”

Jeżeli pokory zniszczyć nie zdoła tłumu obecność,

Pychy nie czujesz, z królem rozmawiając,

Jeżeli nie zrani cię wrogów ni przyjaciół niecność,

I ludzi cenisz, żadnego nie wyróżniając.

Jeżeli zdołasz każdą chwilę istnienia

Wypełnić życiem, jakby była wiekiem,

Twoja jest ziemia i wszystkie jej stworzenia

I — mój synu — będziesz prawdziwym człowiekiem!

~ Rudyard Kipling “Jeżeli…”

W obliczu lęku potrzebne są spore pokłady odwagi, aby na spokojnie rozpoznać prawdę o jego pochodzeniu. Jeszcze więcej odwagi potrzebujemy, by zaakceptować tę prawdę po tym, gdy zostanie już ona odkryta.

Przyciągamy to, czego się boimy, lecz kiedy stawimy już czoła lękowi, on znika. Wyeksponowanie tego strachu i odważne zmierzenie się z nim ma niebagatelne znaczenie. Gdybyśmy tylko mogli obiektywnie prześledzić źródło naszych lęków, wygralibyśmy z nimi już połowę bitwy. W obliczu zmartwień nie powinniśmy się irytować i pokazywać tej irytacji reszcie świata. Każdy ma dość własnych problemów, bez konieczności dodawania do tego zestawu jeszcze problemów innych ludzi. Wewnętrznie pragniemy powierzyć nasze problemy innej osobie lub porozmawiać z kimś o nich, szukając w ten sposób pomocy, ale przecież nie przekazać je komuś. Czy mamy odwagę i siłę, by zachować uśmiech w obliczu trudności? Nie jest to naprawdę trudne, gdybyśmy mogli zmniejszyć nasz egoizm prowadzący do przekonania, że tylko ja sam potrzebuję pocieszenia.

Oprócz tego powinniśmy nauczyć się raczej doceniać to, co już mamy, a nie koncentrować się na brakach. Jest takie buddyjskie powiedzenie: “Narzekałem, że nie mam butów, dopóki nie spotkałem człowieka, który nie ma stóp”. W jednym z artykułów o tanzańskich sierotach autor postanowił zwrócić uwagę czytelnika, że jego problemy staną się nieistotne i błahe w porównaniu z problemami, z którymi muszą borykać się inni. Są rejony świata z dramatycznym wręcz poziomem ubóstwa. Szacowana w Afryce liczba sierot sięga 50 milionów. Zaledwie niewielka ich część trafia do domów dziecka. Wiele dzieci żyje na ulicy, z konieczności żebrząc o jedzenie lub prostytuując się. Tymczasem dzieci w Europie ubliżają własnym rodzicom za nieudolność wychowawczą. Nie chodzi tutaj o wywołanie współczucia gorszym losem innych ludzi, lecz zwrócenie uwagi na to, co my sami już mamy, a co w ferworze dnia codziennego często nam umyka. Zdamy sobie wówczas sprawę, jak wielu jest ludzi mogących znajdować się w jeszcze gorszej sytuacji, niż my sami jesteśmy i dzięki zrozumieniu tego nasz własny problem może zostać odpowiednio zredukowany.

Myślenie o innych ludziach, zamiast rozmyślania nad własnymi problemami, jest również sposobem na bycie szczęśliwym. Osoba zajęta uszczęśliwianiem innych nie będzie miała czasu na rozmyślenie o swoich własnych egoistycznych potrzebach.

Pewien student zapytał kiedyś znanego brytyjskiego anatoma: “Jakie jest najlepsze lekarstwo na strach?”. “Spróbuj coś dla kogoś zrobić” — usłyszał w odpowiedzi. Ucznia bardzo zdziwiła ta odpowiedź, więc zaintrygowany poprosił o dalsze wyjaśnienia. Wykładowca nie omieszkał więc dodać: “Nie możesz mieć w głowie dwóch przeciwstawnych zestawów myśli naraz. Jeden zestaw myśli zawsze będzie wypierał drugi. Jeśli, na przykład, twój umysł jest całkowicie zajęty bezinteresownym pragnieniem pomagania komuś innemu, nie możesz jednocześnie żywić lęku.”

Teza, że niemożliwe jest jednoczesne posiadanie pozytywnych i negatywnych myśli, postawiona została już jakiś czas temu w naukach Buddy. Dzięki ciągłemu dążeniu do rozwijania zdrowego stanu umysłu nie zostawiamy miejsca na złudzenia lub strach, aby te mogły się zakorzeniać. Ponadto będziemy w stanie pielęgnować miłe uczucie robienia czegoś pożytecznego dla innych.

Ważnym krokiem w kontrolowaniu umysłu jest dyscyplinowanie ciała i mowy. Pięć narządów sensorycznych, mianowicie oczy, nos, język, uszy i ciało, dostarcza żywym istotom informacji zmysłowych o ich otoczeniu. Oczy widzą przedmioty, które następnie tworzą myśli, uszy przyciągają dźwięki, a nos zapachy, które również tworzą myśli. Wychodząc z informacji zmysłowych widzenia, słyszenia, zapachu, smaku i dotyku, umysł rozróżnia to, co przyjemne, od tego co nieprzyjemne lub neutralne. Ponadto dyktuje również, co organizm powinien zrobić w odpowiedzi na sam bodziec. Większość ludzi reaguje spontanicznie na obiekty zmysłowe, rozwijając w sobie przywiązanie do przyjemnych przedmiotów i niechęć do nieprzyjemnych. Nie ma wielu osób, które nie byłyby kontrolowane tymi uwarunkowanymi reakcjami. Aby mieć lepszą kontrolę nad własnym ciałem i mową, należy nauczyć się kontrolować swoje myśli.

Myśli można sklasyfikować jako zdrowe i niezdrowe. Zdrowe myśli to takie, które przyczyniają się do pozytywnego rozwoju, właściwego nastawienia i zachowania. Takie myśli sprzyjają pożytkowi i dobrobytowi całej ludzkości. Z drugiej strony myśli, które osłabiają pozytywny rozwój danej osoby i szkodzą ludzkości, są myślami niezdrowymi. Należy nauczyć się rozpoznawać naturę pojawiających się co chwilę myśli, odróżniając zdrowe od tych niezdrowych. Gdy zostanie wyćwiczona możliwość obserwowania swoich myśli, praktykujący poczyni znaczący postęp w pielęgnowaniu zdrowych myśli. Jeśli pojawią się w jego umyśle myśli niezdrowe, dołoży bowiem wszelkich starań, aby je usunąć, jednocześnie zapobiegając ich ponownemu pojawianiu się. Jeśli myśli są zdrowe, podejmie właściwe wysiłki, aby je pielęgnować i wzmacniać. Innymi słowy, poprzez uzyskanie świadomości własnych myśli praktykujący może nauczyć się panować nad swoim umysłem, zamiast nieświadomie tylko reagować impulsywnie na bodźce sensoryczne.

Proces dyscyplinowania ciała oraz oczyszczania mowy i umysłu przynosi poczucie szczęścia i radości. Każdy chce wszak żyć szczęśliwie, a szczęście jest prawem każdego człowieka. Aby osiągnąć szczęście, do jakiego wszyscy mamy prawo, powinniśmy praktykować proces samooczyszczania zalecony przez Buddę:

— porzucić wszystkie niezdrowe myśli, które się pojawiły;

— eliminować niezdrowe myśli, gdy się pojawiają;

— pielęgnować zdrowe myśli, które powstały, poprzez wprowadzanie ich w codzienną praktykę;

— wywoływać i pielęgnować zdrowe myśli, zanim te jeszcze się pojawiły.

Te cztery proste wskazówki można łatwo wprowadzić w codzienne życie. Są one jednym ze sposobów na utrzymanie zdrowego umysłu, który każdy może stosować. Wielu jednak woli nie podążać za nimi, wybierając spełnianie swoich pragnień i zachcianek. Nie powinniśmy się na nich wzorować, jeśli szczerze pragniemy szczęścia. Nigdy nie jest za późno, aby zacząć praktykować samoświadomość i samodyscyplinę. Nigdy nie jest za późno, aby uzyskać pozytywny, zdrowy i twórczy umysł. Moment na rozpoczęcie praktyki jest zawsze dobry, najlepszy jest jednak teraz.

Zyskanie właściwej perspektywy

Czasami, gdy mamy do czynienia z poważnym problemem, czujemy się przygnębieni z powodu jego pozornej wielkości i wagi. Kiedy tak się dzieje, dobrze jest wyjść wieczorem z domu i spojrzeć w niebo. Przy bezchmurnej nocy widzimy niezliczone ilości gwiazd. W kosmosie słońce naszego układu słonecznego jawi się jako jedna z niezliczonej ilości gwiazd. Gdyby Słońce nagle zniknęło z kosmosu, czy jego brak byłby w ogóle zauważalny? Nasz świat to tylko mikroskopijna plamka we wszechświecie. Gdyby nawet ktoś zniknął ze świata, czy miałoby to jakiekolwiek znaczenie w tym przepastnym kosmosie? Nasi bliscy i przyjaciele będą oczywiście tęsknić za nami przez jakiś czas, ale poza nimi najprawdopodobniej nikt inny tego nawet nie zauważy. O ile mniejszego znaczenia są te nasze kłopoty w porównaniu do nas samych?

Tymczasem kiedy weźmiemy pod uwagę cały ogrom wszechświata, porównując go z maleńką plamką, którą jest Słońce, i z jeszcze drobniejszą plamką, którą nazywamy światem, nasze problemy zaczną wydawać się mikroskopijnie wręcz małe. Gdy uda nam się spojrzeć na nie z tej perspektywy, zrozumiemy pierwszy krok Szlachetnej Ośmiorakiej Ścieżki, czyli właściwy punkt widzenia. Może to również oznaczać właściwe poczucie własnej wartości, czyli porzucenie myślenia, że jesteśmy ważniejsi niż w rzeczywistości. Jeśli uda nam się opanować właściwy punkt widzenia, będziemy mogli prawidłowo ocenić, jakie rzeczy w życiu mają znaczenie, a które są nieistotne. Uzyskamy także świadomość tego, że nasze problemy, które co jakiś czas przychodzą i znowu odchodzą, nie mają rzeczywistego znaczenia.

Wiele religii mimo pozornych różnic posiada identyczne założenia. Są one tą samą drogą do świata bez lęku i zmartwień, lecz widzianą z odmiennej perspektywy. Przyjrzyjmy się zatem fragmentowi, który zawiera cenną myśl islamu:

Medytacja w Bogu jest moim kapitałem.

Rozum i logika dźwięków są źródłem mojego istnienia.

Miłość jest podstawą mojej egzystencji.

Entuzjazm jest wehikułem mojego życia.

Kontemplacja Allaha jest moim towarzyszem.

Wiara jest źródłem mojej mocy.

Smutek jest moim przyjacielem.

Wiedza jest moją bronią.

Cierpliwość jest moim odzieniem i cnotą.

Poddanie się Woli Bożej jest moją dumą.

Prawda jest moim zbawieniem.

Uwielbienie jest moim nawykiem.

A w modlitwie tkwi chłód mojego oka i spokój ducha.

naj~ Prorok Mahomet (przekaz: Ali ibn Abi Talib)

Cechą znamienną problemów jest to, że wkrótce przeminą; co spowodowało nasz dzisiejszy smutek, wkrótce zostanie zapomniane. Być może zapamiętamy, że z jakiegoś powodu płakaliśmy, ale raczej dokładne okoliczności, które wywołały łzy, przepadną w odmętach zapomnienia. Tracimy natomiast olbrzymie zasoby energii psychicznej, leżąc w nocy i rozmyślając nad tym, co nas zdenerwowało w ciągu dnia. Trzymamy w sobie urazę do kogoś i ciągle w kółko pozwalamy powracać tym samym myślom. Chociaż teraz z jakiegoś powodu wpadamy we wściekłość, to jednak po pewnym czasie ona minie, a w jej miejscu pojawiają się inne problemy, które nagle wydawać się będą istotniejsze. Możemy więc zacząć się zastanawiać, dlaczego na początku byliśmy tacy wściekli? Jeśli zastanowimy się porządnie nad urazami doznanymi w przeszłości, zdziwimy się, odkrywając jak rozmyślnie nadal byliśmy nieszczęśliwi, podczas gdy w rzeczywistości mogliśmy powstrzymać to nieszczęście, robiąc lub myśląc o czymś zupełnie innym.

Bez względu na nasze obecne problemy, jakkolwiek naglące mogłyby się one wydawać, czas uleczy nasze rany. Oprócz odkładania rzeczy w czasie, z pewnością możemy zrobić wiele, by przede wszystkim uniknąć kolejnego zranienia. Moglibyśmy na przykład zachować spokój umysłu, nie pozwalając ludziom lub kłopotom wysysać naszej energii, ponieważ to my sami, a nikt inny, tworzymy nasze nieszczęście.

Wiedzę akademicką zdobywamy bez osobistego doświadczenia. Uzbrojeni w taką wiedzę niektórzy młodzi ludzie myślą, że mogą rozwiązać wszystkie problemy świata. Nauka może dostarczyć wiele narzędzi do rozwiązania naszych problemów, ale nie może pomóc nam rozwiązać naszych rozterek duchowych. Nikt i nic nie zastąpi mądrych ludzi, którzy zdążyli poznać już świat. Wspomnijmy powiedzenie: “Kiedy miałem 18 lat, myślałem, jakim głupcem był mój ojciec. Teraz, gdy mam 28 lat, jestem zaskoczony, ile stary człowiek nauczył się przez te 10 lat!”. Tylko to nie ojciec zmądrzał, ale syn nauczył się widzieć rzeczy w sposób bardziej dojrzały.

3 Dlaczego cierpimy?

Nikt nie był nigdy bardziej świadomy ludzkiego cierpienia i przejęty nim niż Budda. Warto zatem przyjrzeć się jego życiu. Badając bowiem przyczynę cierpienia, najłatwiej jest znaleźć na nie lekarstwo.

Książę Siddhartha w swoim pałacu wiódł dostatnie i bezpieczne życie pośród przepychu i otaczającego go piękna. Nie znał niedoli, biedy i choroby, tylko dobrobyt i luksus. Dniami i nocami zabawiały go piękne służące, liczni goście, dworscy muzycy i kuszące tancerki. Miał wszystko, czego dusza mogłaby tylko sobie zapragnąć a mimo wszystko w swoim książęcym życiu ciągle czuł niedosyt.

Gdy udał się poza pałac, ujrzał cztery różne sytuacje, które go zaszokowały, choć dla nas wyglądają całkiem zwyczajne. Przy różnych okazjach ujrzał starca, chorego, zmarłego oraz żebraka lub mnicha. Owe cztery sceny z prawdziwego życia wywarły na nim głębokie wrażenie, gdyż ujrzał je w swoim dorosłym życiu po raz pierwszy. Trzy widoki zaskoczyły go naturą cierpienia ludzi. Uświadomił sobie wówczas, że starość, choroba, a wreszcie śmierć są wspólnym losem wszystkich ludzi i że jego także kiedyś spotka taka dola. Jednak ostatni widok, którym był szczęśliwy żebrak lub mnich, dał mu nadzieję na wyzwolenie od tego cierpienia, stając się jednocześnie inspiracją i wskrzeszając odwagę, by wyrzec się swojego uprzywilejowanego królewskiego statusu oraz wszystkich ziemskich przyjemności, a także by oddać się poszukiwaniom Prawdy, która pomogłaby cierpiącej ludzkości.

Pewnej nocy książę Siddhartha porzucił wszelkie materialne dobra i wyruszył na poszukiwanie uniwersalnych rozwiązań problemów egzystencjalnych. Owej nocy potajemnie ubrany tylko w jedną szatę opuścił pałac, by już nigdy do niego nie powrócić. Przez sześć długich lat błądził po świecie, praktykując różne techniki u różnych nauczycieli. Nie towarzyszyli mu żadni pomocnicy. Nie miał możliwości także porządnie i zdrowo się odżywiać. Zadowalał się tym, co dawali mu przypadkowi ludzie. Spożywał strawę wrzucaną mu do misy jałmużnej, czyli egzystował jak każdy ówczesny żebrak. Przyzwyczajony do luksusu omal nie wyrzucił z miski nieapetycznego jedzenia, które zaoferowali mu biedni ludzie. Zniósł jednak te wszystkie niedogodności — często parszywe jedzenie, palące słońce, ulewny deszcz i zimne noce w lesie. Wędrował boso z miejsca na miejsce, od nauczyciela do nauczyciela — w poszukiwaniu Prawdy.

Prawda dotarła do niego sześć lat później, gdy zrezygnowany siedział pod drzewem Bodhi. Podczas tych poszukiwań posmakował całego szerokiego spektrum ludzkich zachowań. Do radosnej beztroski, którą poznał żyjąc w obfitym luksusie, dołączyły także doznania, które zdobył, podążając drogą skrajnej ascezy. Torturował swoje ciało w przekonaniu, że dzięki takim praktykom osiągnie mądrość i wyzwolenie. Omal nie umarł z powodu swoich działań. Ostatecznie jednak okazały się one bezowocne. Próbował także uczyć się od najlepszych mistrzów swojej epoki, którzy chętnie go gościli, ale mimo to nie byli w stanie udzielić odpowiedzi, których szukał. Zdając sobie sprawę, że Prawdę może odnaleźć jedynie własnym wysiłkiem, determinacją i samokontrolą, porzucił torturowanie własnego ciała. Wkrótce potem osiągnął stan Buddy.

Dzieląc się z przyjaciółmi i znajomymi swoim doświadczeniem, zaproponował Drogę Środka, na której unikał skrajności: luksusu i samoudręczania się. Dzięki własnej wytrwałości i niezachwianej determinacji Budda odkrył, że można położyć kres cierpieniu, które jest spowodowane pragnieniem, podążając Szlachetną Ośmioraką Ścieżką. Ścieżka ta jest receptą na całkowite wyzwolenie od cierpienia. Po zrozumieniu natury istnienia Budda poświęcił resztę swojego życia na nauczanie tego, co odkrył, dzieląc się wiedzą ze wszystkimi, którzy chcieli go słuchać i pragnęli zrozumieć Prawdę.

Natura życia

Znamienne jest to, że Budda postrzegał cierpienie jako cierpienie, a szczęście jako szczęście, nie dopisując im pobocznych znaczeń. Nie są one jednak takie, jak postrzegają je umysły nieoświecone. Większość ludzi nie lubi stawiać czoła niekomfortowym sytuacjom. Wolą trwać w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa. Produkują więc własne fantazje i uruchamiają swoją wyobraźnię, w których sytuacje, przedmioty i podmiot nabierają unikalnego znaczenia, stając się zaledwie swoim własnym rzucanym na przedmiot cieniem. Wielu nigdy nie widzi, nie zna, ani nawet nie chce zobaczyć rzeczywistych faktów, wybierając skromną egzystencję w znanym sobie ograniczonym świecie. Tymczasem Budda bardzo klarownie i precyzyjnie definiuje sytuacje, przedmioty i podmiot, bez dopisywania mu abstrakcyjnych i fantazyjnych znaczeń produkowanych przez umysł.

Gdy przyjrzeć się bliżej aktualnemu stanowi mentalnemu ludzkości, można dojść do wniosku, że jest on niemal w całości naznaczony niezadowoleniem. Każda żywa istota, ludzka czy zwierzęca, walczy o swoje życie w niekończącej się walce o przetrwanie. Krótkie chwile szczęścia kończą się wraz z nadejściem choroby, starości, nieszczęścia czy głodu. Johann Wolfgang von Goethe, wielki niemiecki poeta epoki romantyzmu, dramaturg i filozof, podsumowując kiedyś swój żywot, stwierdził, że gdyby zliczyć wszystkie dni prawdziwego szczęścia, którego doświadczył w ciągu całego swojego życia, łącznie trwałyby one nie dłużej niż dwa tygodnie. Jakkolwiek genialnie moglibyśmy zaplanować i zorganizować nasze społeczeństwo oraz dostosować relacje międzyludzkie, to świat nadal pozostanie tym, czym jest. Nawet najlepsi i najbardziej obdarzeni przez los z nas nie mogą uniknąć cierpienia. Nawet jeśli jakimś łutem szczęścia uda nam się uniknąć zwykłych irytacji, nie możemy uwolnić się przecież od śmierci. Nasz organizm ma w sobie nasiona rozkładu. Śmiertelność jest częścią składową naszej rzeczywistości. Myśl o śmierci, jako końcu wszelkiego istnienia, jest często nie do zniesienia dla ignoranta, którego wiążą sieci ziemskich zależności i którego pochłania radowanie się ulotnymi przyjemnościami życia. Unikanie stawienia czoła rzeczywistości i brak akceptacji prawd egzystencjalnych, takich jak starość i śmierć, na dłuższą metę powoduje, że człowiek ten cierpi jeszcze bardziej. Pamiętanie o nieuchronności śmierci, któremu towarzyszy odpowiednia postawa umysłu, dodaje odwagi i spokoju w towarzyszących śmierci chwilach smutku i tragedii.

Niezadowolenie niczym cień podąża za człowiekiem na jego ścieżce życia. W dzieciństwie musi sprostać wymaganiom swoich powinności, edukacji, pomaganiu rodzicom, rodzeństwu. W kwiecie wieku nieustannie stara się utrzymać siebie i swoją rodzinę, nakładając na siebie kolejne obowiązki. Lata starości przynoszą choroby, osłabienie, uzależnienie od innych, samotność, cierpienie, a wreszcie śmierć. Taki jest los całej ludzkości. Oczekiwanie bezpieczeństwa lub wiecznego szczęścia podczas przebywania w świecie podlegającym ciągłym zmianom jest szaleństwem.

Ludzie ciężko pracują i cierpią, aby doświadczyć choćby odrobiny przyjemności. Dla zapewnienia sobie trwałego szczęścia musieliby jednak porzucić te ulotne chwilowe przyjemnostki. Jeśli człowiek chce położyć kres cierpieniu, musi zająć się wykorzenianiem swojego egoizmu i skoncentrować się na pielęgnowaniu swojego zadowolenia.

Prawidłowe rozumienie faktów z życia

Osoby nie studiujące nauk Buddy nie mogą zrozumieć znaczenia tezy, że już samo istnienie stwarza cierpienie. Każda żywa istota na ziemi albo poluje na inne zwierzęta, albo sama jest ofiarą takiego polowania. Nawet zwierzęta roślinożerne żyją w strachu, ponieważ są ofiarami drapieżników, pasożytów i ludzi. Nikt nie może uciec od tej odwiecznej walki o przetrwanie, która generuje cierpienie, strach przed śmiercią i niepewność życia.

Punkt zwrotny w życiu Buddy nastąpił, gdy ten był jeszcze księciem. Pewnego dnia zauważył, że żaba została połknięta przez węża. W tym momencie z nieba zanurkował jastrząb i zabrał w dziobie węża i będącą już wewnątrz węża żabę. Książę zastanowił się nad tym zjawiskiem i zauważył, że całe życie jest smutne, ponieważ żyjące istoty próbują od siebie wzajemnie uciec. W tym samym czasie muszą żerować na innych, aby same mogły przetrwać. Trudno jest zrozumieć, dlaczego wszystkie te niewinne istoty muszą cierpieć, skoro zostały stworzone przez wszechmocnego, współczującego Stwórcę. Jak taki Stwórca mógł pozwolić na to, że jego stworzenia są wzajemnie przez siebie zjadane i że muszą żyć w ciągłym strachu?!

W świecie naznaczonym niezadowoleniem Budda wcale nie udaje, że oferuje stabilność w warunkach, które są zasadniczo nietrwałe. Niektórzy ludzie, którzy nie rozumieją Jego nauk, nazywają go pesymistą. Nie różnią się tym od dzieci budujących zamek z piasku na morskiej plaży, które wszelkie przewidywania jego rozpadu wraz z nadchodzącym przypływem traktują jako pesymizm. Budda oferuje jednak coś o niebo lepszego niż stabilność, której ludzie głupio szukają w niestabilnych ziemskich zjawiskach, oferuje bowiem metodę osiągnięcia stanu ostatecznej stabilności, Nibbanę, która jest wiecznie spokojna i bezpieczna.

Ziemskie warunki są według buddyzmu nietrwałe i niezadowalające. Fala niezadowolenia, która często zalewa człowieka podczas jego wędrówki, wynika głównie z braku zrozumienia ulotności ziemskiego żywota. Wielu z nas w ogóle nie zna jego natury. Nawet jeśli tak jest, nie stosujemy tej wiedzy w naszym codziennym życiu. W naszej ignorancji obwiniamy za niezadowolenie rząd, społeczeństwo lub wszystkich poza sobą. Jako ludzie kulturalni powinniśmy wiedzieć, że za owo niezadowolenie odpowiadają nasz egoizm i nasza ignorancja. Egoizm jest tym, co przeszkadza nam zrozumieć PRAWDĘ, jest naszą dumą, oznacza nienawiść i niezrozumienie. Te splamienia wydają się być tak realne, że nasza moc wiary w Prawdę zostaje pokonana.

Nie lubimy prawdy, bo często nie jest przyjemna, okazuje się niewygodna lub nie wspiera naszych zachcianek. Nie ma innego ważniejszego nakazu na świecie, ani takiego o głębszym, ukrytym znaczeniu, niż używana przez Szekspira w Hamlecie fraza “to thine own self be true” (- aby twoje własne ja było prawdziwe). Innymi słowy, bądź szczery wobec własnego sumienia. Niezależnie czy zaakceptujemy prawdę, że pragnienie powoduje poważne konsekwencje, czy jej nie zaakceptujemy, nie zmieni to podstawowych zasad panujących we wszechświecie.

Ulotne szczęście

Życie jest niezadowalające, ponieważ jest nietrwałe. Francuski filozof Henri Bergson napisał: “Istnienie oznacza zmianę; zmiana oznacza dojrzewanie; dojrzewanie to nieustanne stwarzanie siebie”. Osoby cierpiące i pogrążone w rozpaczy, które szukają światłości i przewodnictwa, nie powinny opierać swoich nadziei szczęścia na życiu, które zmienia się niczym ruchome piaszczyste wydmy. Kiedy człowiek prowadzi szczęśliwe życie, pragnie, aby czas się zatrzymał. Jednak nieustannie upływający czas jest oczywistą cechą naszego istnienia. W ramach tego nieustannego ruchu wszystkie rzeczy, które znamy, rodzą się, rosną, starzeją się, a następnie umierają. Wraz z nimi także my przejdziemy nieuchronnie przez ten proces. “Życie jest niepewne” — powiada Budda, “natomiast śmierć jest pewna”.

Prawo nietrwałości przykłada swój brutalny palec do wszystkich ludzi. Każda młodość kończy się starością, zdrowie chorobą, siła niemocą, wielkie piękno kończy się brzydotą, a życie śmiercią. Nic ani nikt nie może zatrzymać tego procesu. “Nic nie może przecież wiecznie trwać, co zesłał los trzeba będzie stracić…” — śpiewała Anna Jantar. Śmierć jest konsekwencją narodzin, tak jak noc następuje po dniu. Ten proces zmiany jest wspólny wszystkim istotom; podlegają im zarówno biedni, jak i bogaci, młodzi i starzy, uczciwi i niegodziwi. Wydaje się, że niektórzy z nas o tym zapominają, żyjąc i zachowując się tak, jakby byli nieśmiertelni.

Jeśli przyjrzymy się bliżej życiu, zobaczymy jak ono nieustannie się zmienia. Zauważymy, jak oscyluje między wzrostem i zanikiem, sukcesem i porażką, zyskiem i stratą, zaszczytem i zniewagą, nagrodą i karą, jak nasze serca reagują na radość i smutek, zachwyt i rozpacz, zadowolenie i rozczarowanie, nadzieję i strach. Te potężne fale emocji unoszą nas w górę, by zrzucić nas w dół, gdy tylko znajdziemy się na szczycie. Ledwie zdążymy nieco odpocząć, ponownie porywa nas moc nowej fali. Czy możemy więc oczekiwać, że uda nam się stanąć na grzbiecie tych fal i zawsze pozostawać na szczycie? Gdzie pośród tego wiecznie niespokojnego oceanu istnienia mielibyśmy budować nasze życie, jeśli nie na wyspie spokoju, która uchroni nas przed każdą burzą? Ta wyspa spokoju rozwija się w naszych umysłach na gruncie doświadczeń, które dostarczyły nam wielu rozczarowań i z których ostatecznie wyszliśmy znacznie mądrzejsi. Jest to wyspa zapewniająca stabilność i spokój w obliczu choroby, rozdzielenia i śmierci.

Obraz życia

Zaakceptowanie wersji świata, która nie polega na poszukiwaniu przyjemności istnienia w zaspokajaniu pragnień i korzystaniu z dobrodziejstw natury, może nie być łatwe. Kiedy się rozglądniemy jednak, to nawet w czasie pięknej wiosny wielu ludzi umiera, a jeszcze więcej cierpi na nieuleczalne choroby. Doświadczamy rozczarowań, frustracji, nieszczęść i cierpienia w różnych formach. Stopniowo, w miarę jak wzrastamy i zdobywamy doświadczenie, ta wizja świata poprzez ciągłe zmiany się poszerza, jeśli nie postanowiliśmy pozostać świadomie ślepi. Patrząc jeszcze głębiej pod powierzchnię życia, możemy czerpać korzyści i uczyć się z wydarzeń życia ludzi, których znamy. Widzimy wówczas, że nawet pozornie szczęśliwe zakończenie może okazać się tylko smutnym początkiem lub że delikatna niedyskrecja lub słabość może obrócić życie człowieka w totalną ruinę. Dlatego właśnie niepewność wszystkiego jest bezwzględnym pewnikiem. Zrozumienie tego może pocieszyć nasze niezadowolone umysły.

Jeden z tybetańskich mnichów, poeta i jogin o imieniu Milarepa podsumowuje ludzki żywot dość dosadnie brzmiącym wierszem:

Młodość jest niczym letni kwiat —

Szybko więdnie wszak.

Starość niczym ogień wielki

W mig trawiący trawy wszelkie —

nagle puka do twych bram.

Sam Budda rzekł raz nam,

że “Narodziny i śmierć nadchodząca,

Są niczym wschód i zachód słońca —

W jednej chwili żyjesz, w następnej cię nie ma”

Choroba jest jak mały ptaszek trafiony od kamienia.

Czyż nie wiesz, że z czasem zdrowie i siła

Cię opuszczą? Wiadomość to niemiła.

Śmierć jest jak wyschnięta lampa maślana,

Po tym, jak zabłysła po raz ostatni zabrana

Nic nie jest trwałe, zapewniam cię, w tym świecie.

Negatywna karma jest jak wodospad przecież.

Nigdy nie widziałem, by woda w nim płynęła w górę.

Kto wykonał niecnych aktów całą furę

Niczym zatrute drzewo jest, smętne i ponure

Jeśli się na nim oprzesz, to się tylko zranisz.

Jak zmarznięty groszek są złoczyńcy, których ganisz,

Jak zjełczały tłuszcz, smak cały psują.

Praktykujący Dharmę są jak rolnicy, co pracują —

Dzięki swemu wigorowi i uwadze sukces wyhodują.

Nauczyciel jest jak lek i nektar przedni —

Polegając na nim, osiągniesz sukces we dni.

Dyscyplina jak w warowni strażniczej baszta —

Zachowuj ją, a Oświecenie będzie wzrastać.

Prawo karmy jest jak samsary koło napędowe —

Czyniącym niegodnie da cierpienie nowe,

Trudno się wyzwolić z cyklów, których wiele.

Samsara jest jak zatruty cierń w twoim ciele —

Jeśli go nie wyrwiesz, nie usuniesz w porę

Trucizna się rozprzestrzeni, niszcząc życia wolę.

Nadejście śmierci jest niczym cień drzewa w słońca zachodzie.

Zbliża się wielkimi krokami, nie do zatrzymania w tym pochodzie.