Jak przetrwać zarazy w dawnej Polsce - Barbara Faron - ebook

Jak przetrwać zarazy w dawnej Polsce ebook

Faron Barbara

0,0

Opis

Drogi Czytelniku, czy wiesz, że w języku polskim większość określeń związanych z chorobami epidemicznymi występuje w rodzaju żeńskim, jak dżuma – nazywana po prostu zarazą albo czarną śmiercią, cholera, hiszpanka albo trzęsawica? I czy uwierzysz, że to efekt strachu mężczyzn przez kobietami, które od zarania dziejów były postrzegane jako istoty z pogranicza światów?

Jeśli nie boisz się spotkania z Morową Dziewicą, odrażającą Hiszpanką, tajemniczą Cichą albo korowodem upiornych widziadeł podążających w podrygach za wysokim wozem, na którym siedzi rozczochrana dżuma, zapraszam cię do podróży w czasie. Dzięki niej odkryjesz, jakie zarazy siały największe spustoszenie, będziesz umiał rozpoznać ich zwiastuny i objawy, zajrzysz do leprozoriów i szpitali dla zapowietrzonych, przeżyjesz kwarantannę oraz poznasz wiele sposobów przeciwko zarazie.

Dowiesz się, do którego patrona najlepiej się modlić w intencji ustania pomoru, jakie poradniki antyepidemiczne czytać, gdzie i u kogo szukać pomocy, jak zabezpieczyć dom przed morowym powietrzem, jakie lekarstwa stosować, jakie amulety nosić oraz co jeść, a czego unikać, żeby w ciele nie tworzyła się zgnilizna przyciągająca chorobotwórcze miazmaty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 442

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Wydawnictwo Astra s.c., Kraków 2021

Wszystkie prawa zastrzeżone. Poza uczciwym, osobistym korzystaniem w celu nauki, badań, analizy albo oceny, przewidzianym w Ustawie o Prawach Autorskich, Projektowych i Patentowych z 1988 r., żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w bazach danych ani transmitowana w żadnej postaci ani żadnymi środkami przekazu – elektronicznie, elektrycznie, chemicznie, mechanicznie, optycznie, przez fotokopie ani w żaden inny sposób – bez uprzedniej, pisemnej zgody właściciela praw autorskich.

Koncepcja: Barbara Faron Jacek Małkowski

Redakcja: Aleksandra Marczuk

Konsultacja merytoryczna: mgr Monika Michalska

Skład i przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Projekt okładki Marcin Kośka

Wydanie I Kraków 2021

ISBN 978-83-66625-57-0

Wydawnictwo Astra 30-717 Krakówul. Księdza Wincentego Turka 14/25 tel. 12 292 07 30

www.wydawnictwo-astra.plwww.facebook.com/[email protected]

Prowadzimy sprzedaż wysyłkowąwww.wydawnictwo-astra.pl

Triumf śmierci, Pieter Brueghel starszy, 1562 rok.Wikimedia Commons/VladiMens

Od Wydawcy

Niniejsza książka powstała z potrzeby opisania sytuacji naszych przodków, którym przyszło żyć w czasach, gdy ludzkość doświadczały epidemie. Co czuli wtedy ludzie, jak sobie radzili ze strachem, widząc bliskich umierających w domach, na ulicach czy wręcz na drogach? Zapewne strach przed nieznanym był tak wielki, że dziś, z perspektywy kilkuset lat, trudno to sobie wyobrazić. Gdzie szukali ratunku, rady, współczucia? Czy wśród rodziny, znajomych lub przyjaciół? A może pocieszenia oczekiwali od zupełnie nieznanych osób czy dawno niewidzianych bliskich? Zapewne był to czas wielkiej próby. Podobnie jak dla nas dzisiaj.

Kiedy pomysł na książkę o epidemiach w dawnych wiekach rodził się w moich myślach, i kiedy na wystawie w Wiedniu w 2018 roku przyglądałem się twórczości Pietera Brueghla (Triumf śmierci niezmiennie mnie fascynuje), zastanawiałem się przede wszystkim nad tym, jak ująć temat, aby choć po części przybliżyć tamten ponury świat. Jak go przedstawić, aby Czytelnik mógł z empatią wczuć się w grozę ludzi żyjących w odległych czasach. A to niełatwe, bo przecież tamtego świata już nie ma…

W 2020 roku rzeczywistość mocno zweryfikowała nasze przeświadczenie o tym, co jest już tylko przeszłością. Większość z nas może nie przypuszczała, że ludzkość zaatakuje kolejna epidemia – wywołana przez nowego koronawirusa SARS-CoV-2. Mimo że doskonale wiedzieliśmy, co dzieje się w Chinach, gdzie pandemia pojawiła się jeszcze pod koniec 2019 roku, a później w zachodniej Europie, trudno było nam uwierzyć, że dotknie także nas.

Tymczasem od marca 2020 roku doświadczaliśmy – nawet jeśli tylko w niewielkim stopniu – tego, czego doświadczali nasi przodkowie. Strach, opustoszałe ulice, środki transportu niemal bez pasażerów, zamknięte sklepy, tylko tu i ówdzie nieliczna grupa klientów. I ogromna obawa o to, co będzie jutro. Być może ta sytuacja uświadomiła wielu z nas, także mnie, co mogli czuć ludzie zmagający się z epidemiami w odległych stuleciach. Bez telewizji, Internetu, radia i dokonań medycyny. Bez tego, co nazywamy zdobyczami cywilizacji.

Opustoszały Rynek Główny w Krakowie, marzec 2020 roku.shutterstock/Konrad Krajewski

Wielu z nas chorowało bądź straciło kogoś bliskiego, przyjaciół albo znajomych. Ten czas był i nadal jest wyjątkowo trudny. Czytając doniesienia ze szpitali, jesteśmy pełni podziwu dla ludzi, którzy stanęli na pierwszej linii walki z pandemią, dla ich wiedzy, odwagi i determinacji.

Nie jesteśmy jedynym gatunkiem, którego dotknęła pandemia – w przyrodzie takie sytuacje zdarzają się niemal cały czas – ale jedynym, który dysponuje tak cennymi osiągnięciami naukowymi, które pozwalają sobie z nią poradzić.

Wiem, że pracując w zaciszu domu, nie byłem w zamknięciu, ale w sytuacji uprzywilejowanej. Mogłem pracować nawet jeśli nie bez strachu, to z przekonaniem, że jestem bezpieczny.

Pragnę zadedykować tę książkę tym wszystkim, których nie sposób wymienić z imienia i profesji, a którzy takiego komfortu nie mieli, ponieważ ratowali życie ludziom bądź umożliwiali im realizowanie codziennych czynności.

Nawet jeśli ta książka to niewiele w obliczu tylu innych potrzeb.

Pragnę podziękować także wszystkim naszym Czytelnikom za telefony, e-maile, ciepłe słowa wsparcia i otuchy w tym trudnym czasie. Za to, że sięgali wtedy po nasze książki i dodawali nam ducha, gdy powstawały nowe. Mam nadzieję, że ta książka, nieco inna niż pozostałe – gdyż opisuje coś, co wydawało się jedynie historią, a okazało się częścią naszego życia – nie zawiedzie Ich oczekiwań.

Jacek Małkowski

Kraków, 17 stycznia 2021 roku

Wielka zaraza w Londynie w latach 1665–1666.Alamy/Indigo

Epidemia dżumy w Marsylii w 1720 roku.Photo12/Indigo

Wstęp

Bojaźliwi czasem od samej bojaźni umierają,

nie tylko od powietrza

Piotr Umiastowski, Nauka o morowym powietrzu…

Kiedy przystąpiłam do pisania książki o zarazach, nie przypuszczałam, że będzie mi dane przeżyć kwarantannę, która od wieków stanowiła jeden ze sposobów na walkę z zarazą, i obserwować reakcje otoczenia towarzyszące pojawieniu się epidemii.

Rok 2020 okazał się pod tym względem niezwykły, pokazując, jak niewiele różnimy się od przodków, którzy przed stuleciem musieli się zmierzyć z grypą hiszpanką, a jeszcze wcześniej z przywleczoną ze Wschodu cholerą, która – zgodnie z zasadą, że życie nie znosi próżni – zajęła miejsce wszechobecnej w Europie przez kilka wieków czarnej śmierci. W międzyczasie istniało oczywiście wiele innych chorób, w różnych okresach z mniejszą lub większą zjadliwością dziesiątkujących naszą populację, których opis i krótką historię zamieściłam w rozdziale pierwszym niniejszej książki, żadna z nich jednak nie zawładnęła ludzką wyobraźnią tak bardzo i na tak długo jak powracająca cyklicznie czarna śmierć.

Pytanie, czy tak będzie z koronawirusem, siłą rzeczy musi pozostać bez odpowiedzi, chyba że uciekniemy się do dawnych metod przewidywania przyszłości na podstawie układów planet czy interpretowania innych, zapomnianych już znaków zwiastujących zarazę. W świetle tego, co dzieje się w dobie koronawirusa, katalogi tych znaków czy opracowane przez dawnych medyków zestawienia przyczyn zarazy nie wydają się ani tak archaiczne, ani tak niezwykłe, jak byłoby w czasach wolnych od epidemii. Bo nawet jeśli ludzie sprzed ery odkrycia drobnoustrojów nie mogli wiedzieć, co naprawdę powoduje choroby epidemiczne, starali się wskazać ich przyczynę w oparciu o wiarę czy obserwację otaczającego ich świata, co nierzadko skutkowało wnioskami i działaniami zbliżonymi do dzisiejszych, poczynając od paniki i ucieczki do Boga, poprzez próbę racjonalnego poradzenia sobie z nieznanym dotąd zagrożeniem, a na poszukiwaniu wymiennych, na wpół magicznych środków kończąc. Poza tym, podobnie jak współcześnie, przez setki lat wymyślano opowieści o celowym rozsiewaniu zarazy, na przykład w celu wzbogacenia się, szukano winnych ich rozprzestrzeniania się i bardzo często wyładowywano własne lęki na ludziach mających na co dzień do czynienia z chorymi i śmiercią.

Jednocześnie starano się szukać skutecznych lekarstw i środków, które miały obronić przez morowym powietrzem, przywrócić zarażonych do zdrowia i zapewnić przetrwanie. Jak zatem można było przetrwać w czasach zarazy? Oprócz higieny, diety, całego arsenału amuletów i leków, które można było kupić w aptece lub sporządzić samemu, a których opisy znajdziemy w tej książce, bardzo ważna była postawa psychiczna. W tej kwestii nowożytni medycy radzili zachowywać umiar, żeby emocje nie osłabiły serca. Nie należało się więc nadmiernie radować ani smucić, a zwłaszcza panikować, ponieważ obawa przed zarażeniem i nieustanne myślenie o epidemii mogło zwiększyć prawdopodobieństwo zachorowania.

Wobec tych zaleceń nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Ci, Czytelniku, radości i pogody ducha! Inne zaś wskazówki, podpatrzone od dawnych medyków, niechaj wyjdą Ci na zdrowie, nie przesadzaj jednak z rtęcią czy arszenikiem…

3

Jak rozpoznać demona zarazy

Wwierzeniach Polaków, Litwinów i Rusinów, utrwalonych między innymi przez dziewiętnastowiecznych miłośników ludowości, demony zarazy na ogół wyobrażano sobie jako kobiety. Kobieta bowiem z jednej strony fascynowała i kusiła, z drugiej zaś stanowiła zagrożenie (zwłaszcza dla mężczyzny) jako przedstawicielka sił demonicznych, nic zatem dziwnego, że w języku polskim większość określeń powiązanych z chorobami epidemicznymi występuje w rodzaju żeńskim, na przykład dżuma, nazywana po prostu zarazą albo czarną śmiercią, cholera, hiszpanka czy trzęsawica1. A jak w świetle dawnych wierzeń wyglądały demony poszczególnych chorób? Warto poznać przynajmniej te najważniejsze, aby wiedzieć, przed kim albo przed czym należy uciekać.

Cholera – najczęściej zjawiała się jako chuda i wysoka kobieta w białej pobrudzonej płachcie, a czasem unosiła się na chmurze pod postacią czarnej istoty o demonicznej twarzy. Jej nadejście poprzedzało wycie psów, ptaki porzucały swoje gniazda, a krety ryły ziemię, jakby spulchniając ją pod przyszłe mogiły. Kiedy cholera unosiła lewą rękę, w której trzymała skrwawioną chustkę, ludzie umierali w gorączce i okropnych drgawkach2.

Chorobnik – demon słabości pojawiający się pod postacią odrażającego, cherlawego dziada. Przybywał, gdy padały nieustanne deszcze, było wilgotno i świeciło „chore”, czyli zasnute szarą mgłą słońce. Chorobnik rozsiewał miazmaty choroby zakaźnej, które rozprzestrzeniały się po świecie na podobieństwo mgły albo pajęczyny3.

Chorzyca (Groźnica) – żeński odpowiednik chorobnika, bardziej od niego nieprzewidywalny. Była to istota wiotka i śmiertelnie blada, o krogulczych palcach, z gałązką nasięźrzału (popularnej kiedyś rośliny leczniczej) w prawej ręce. Zarządzała lekami i truciznami, a ponieważ była niezwykle kapryśna, jednych leczyła, a innych uśmiercała, czyniąc to wedle własnego widzimisię4.

Cicha – demon pod postacią małej lunatykującej dziewczynki, uosobienie moru dziecięcego. Cicha była urodziwym dzieckiem o śniadej cerze, wielkich czarnych oczach i czarnych długich włosach ozdobionych wiankiem z krwistoczerwonych maków (była to roślina mediacyjna). Nosiła białą koszulę, a w ręku trzymała czarny pręcik/różdżkę, od której dotyku umierały dzieci, zwierzęta i rośliny5.

Dżuma – czasami jej wygląd nie był ściśle określony, innym razem przypominała cholerę, a kiedy indziej przybywała nocą, niesiona wiatrem, pod postacią niezmiernie wysokiej, rozczochranej kobiety w bieli z żarzącymi się oczami. Raz przeskakiwała płoty, innym razem dostojnie przemierzała świat w czarnym wysokim wozie. Na początku towarzyszyło jej poczucie pustki i przejmująca cisza, a potem pojawiał się podążający za powozem hałaśliwy orszak upiornych widziadeł6.

Dziewiętnastowieczne wyobrażenie dżumy Arnolda Böcklina.Wikimedia Commons/Hendrike

Febra – miała swoje siedlisko w głębinach ziemi i najczęściej pojawiała się wśród ludzi pod postacią mgły albo urodziwej dziewczyny. Demona w dziewczynie najłatwiej było rozpoznać wieczorem, gdy ta, wypatrując ofiar, zaglądała do domów przez okna i kreśliła na drzwiach tajemnicze znaki. Nocą zaś wkradała się do oznaczonych mieszkań i pod postacią mgły wchodziła w ciała śpiących ludzi przez otwarte usta, sprowadzając na nich gorączkę i dreszcze7.

Hiszpanka – przeważnie przybierała postać starej, chudej i brzydkiej kobiety z zapadniętą twarzą i czarnymi zębami; czasem zjawiała się jako wychudzona, nieładna dziewczyna z bardzo jasnymi włosami i rozognionymi oczami. Hiszpanka mogła również wcielić się w zwierzę, na przykład w wielką wronę, i gdziekolwiek się pojawiała, zbierała śmiertelne żniwo8.

Homen – korowód przerażających mar, w podrygach i pląsach podążający za wozem, na którym siedziała dżuma. Którędy przeszedł, psuło się jedzenie, a ludzie i zwierzęta padali jak muchy. Upiorny orszak przygrywający na piszczałkach i bębnach powiększał się z każdym krokiem, bo po drodze dołączały do niego duchy kolejnych ofiar zarazy, a także ożywione drzewa, krzewy oraz puchacze i sowy (ptaki będące ucieleśnieniem grzeszników)9.

Kania – demon pod postacią drapieżnego ptaka, zdolny przyoblec się w ciało kobiety o nadzwyczajnej urodzie. Kobieta pojawiała się wieczorem na obłoku mgły i porywała pozostawione bez opieki dzieci; w rzeczywistości zrozpaczeni rodzice „porwaniem” tłumaczyli sobie niespodziewaną śmierć pociech, które padały ofiarami dziecięcych chorób10.

Morowa dziewica – ogólna personifikacja zarazy, pierwotnie zapewne jedno z wyobrażeń dżumy. Miała to być bardzo wysoka i przeraźliwie chuda kobieta lub dziewczyna odziana w białą płachtę, z nadmiernie długimi rękami i z okrwawioną chustką w dłoni. Którędy przeszła, skinąwszy chustką, masowo wymierały wsie i miasteczka11. Skandynawowie uważali, że Dziewica Moru wyłaniała się z ust zadżumionego pod postacią błękitnego płomienia i zanosiła zarazę dalej.

Płachytka – demon zarazy pod postacią wielkiej lecącej czarnej płachty z czerwonymi pręgami, budzący postrach zwłaszcza w Wielkopolsce (w Krakowskiem występowała podobna wersja – demon wyobrażany jako siwa, jakby utkana z mgły płachta). Jeśli demon przysiadł na jakiejś chacie, jej mieszkańcy nie mogli uniknąć choroby; umierali także ci, na których padł jego cień12.

Powietrze – demon w kobiecej postaci o nadmiernie wydłużonych kończynach, jedna z wersji morowej dziewicy. Zjawa chętnie przemieszczała się po świecie na barkach nieszczęśnika, którego dosiadała gdzieś na bezdrożach i kazała się obnosić po świecie. Od tej pory, gdziekolwiek się pojawili, ustawała wszelka radość, a ludzie masowo wymierali13.

Zimnica – podobne do febry widmo wywołujące gorączkę, zwłaszcza w przypadku dzieci kończącą się śmiercią, przenikające nawet najgrubsze mury i rozpływające się w powietrzu niczym mgła. Istniały jej dwa typy: kościca odpowiedzialna za łamanie w kościach i ograżka powodująca trzęsionkę14.

Zmora – chude widmo o nogach dłuższych niż u zwykłego człowieka i przezroczystym ciele, przybierające wygląd chudej kobiety, zwierzęcia albo nękające śmiertelników w formie bezpostaciowej. W dawnych wierzeniach siostra i rywalka Chorzycy rozsiewająca choroby, również zakaźne, a w późniejszych – demon nawiedzający śpiących15.

1 S. Kowalczyk, Demony moru w ujęciu Kazimierza Władysława Wójcickiego, „Prace Literaturoznawcze” 2018, t. 6, s. 91–92, 96.

2 S. Jastrzębowski, Postać cholery w fantazyi ludowej, „Tygodnik Ilustrowany” 1892, t. 6, nr 141, s. 163–164; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański. Część pierwsza i druga, Olszanica 2018, s. 74.

3 W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 76.

4 C. Białczyński, Mitologia słowiańska, Kraków 2000, s. 245; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 76.

5 B. i A. Podgórscy, Wielka księga demonów polskich. Leksykon i antologia demonologii ludowej, Katowice 2005, s. 70; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 78.

6 A. Szlagowska, Personifikacje choroby w kulturze ludowej, „Medycyna Nowożytna” 2002, t. 9, nr 1–2, s. 43–45.

7 B. Baranowski, W kręgu upiorów i wilkołaków. Demonologia słowiańska, Poznań 2019, s. 336; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 132.

8 B. Baranowski, W kręgu upiorów…, s. 335–336.

9 W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 152.

10 K.W. Wójcicki, Podania o morowej zarazie, „Tygodnik Ilustrowany” 1868, t. 1, nr 9, s. 134; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 172.

11 B. i A. Podgórscy, Wielka księga demonów polskich..., s. 307, 371; L. Siemieński, Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie, Poznań 1845, s. 126–127; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 240.

12 W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 281.

13 L. Siemieński, Podania i legendy polskie..., s. 126–127; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 240.

14 W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 420.

15 S. Udziela, Świat nadzmysłowy ludu krakowskiego, mieszkającego po prawym brzegu Wisły. Wielkoludy – Czarownice i Czarownicy – Choroby, Warszawa 1901, s. 57; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 424.

Do kogo się modlić

Matka Boża Łaskawa – wzorowana na związanej z epidemią czarnej śmierci piętnastowiecznej Madonnie z Faenzy, w ikonografii jest ukazywana jako Niepokalanie Poczęta ze złamanymi strzałami zarazy w rozpostartych dłoniach. Początek kultu Maryi łamiącej strzały gniewu Bożego przypadł w Polsce na rok 1651, w którym pijarzy sprowadzili kopię obrazu do Warszawy, i był żywy zwłaszcza w XVIII wieku1.

Matka Boża Miłosierdzia – pod swoim rozpostartym płaszczem dawała schronienie ludziom przed ciskanymi przez Boga morowymi strzałami. Wyobrażenie to rozpowszechniło się w czasach wielkich epidemii w późnośredniowiecznej sztuce włoskiej i nawiązywało do wcześniejszych, znanych jeszcze z Bizancjum legend, o ochronnej mocy maforionu – chusty lub welonu Maryi2.

Święty Łazarz z Betanii – Łazarzy utożsamianych z trądem było dwóch. Jeden to wskrzeszony przez Jezusa brat Marty i Marii (J 11, 1–44), który został patronem trędowatych i opiekującego się trędowatymi zakonu lazarytów. Od jego imienia wzięła się również nazwa Łazarzowej szaty, stroju, który musieli nosić trędowaci. Drugim patronem osób dotkniętych „chorą skórą” był cierpiący na wrzody dobrotliwy żebrak Łazarz, bohater jednej z przypowieści, który po śmierci trafił na łono Abrahama, podczas gdy skąpiący mu miłosierdzia bogacz został potępiony i skazany na męki w Otchłani (Łk 16, 19–31).

Święty Jerzy – zabijający smoka patron rycerzy jest w sztuce bardzo znaną postacią, ale rzadko się pamięta, że w razie potrzeby wzywali go zadżumieni, a polscy chłopi prosili go o ochronę bydła przed chorobami. Przede wszystkim jednak patronował trędowatym i licznym leprozoriom w Europie Zachodniej czy w państwie Krzyżaków, a w smoku widziano czasami alegorię trądu. Według legendy Jerzy był rzymskim legionistą, który odmówił prześladowania chrześcijan na rozkaz cesarza Galeriusza albo Dioklecjana, za co poniósł śmierć męczeńską. Zanim jednak to się stało, wędrował po świecie, by walczyć ze sługami szatana, i podczas jednej z takich wędrówek miał zawitać do Krakowa, gdzie – według pieśni dziadowskiej – pokonał smoka siedzącego w pewnej kamienicy3.

Święty Sebastian – jednym z najpopularniejszych patronów chroniących przed grotami zarazy był męczennik z III wieku, który zgodnie z późniejszą legendą został wydany na śmierć łucznikom, ale strzały go nie uśmierciły (zginął później, zachłostany lub zatłuczony maczugami). Święty największą sławę zyskał w średniowieczu, kiedy nad Europę nadciągnęło widmo czarnej śmierci. Od tamtej pory był wyobrażany ze strzałami tkwiącymi przy szyi i w pachwinach, czyli tam, gdzie u zarażonych dżumą występowały dymienice4.

Święty Roch – według legendy pochodził z Montpellier, był tercjarzem franciszkańskim i pielgrzymem, który niósł pomoc zadżumionym w czternastowiecznych Włoszech i dokonywał uzdrowień znakiem krzyża. Sam też został cudownie uzdrowiony, bo gdy schronił się w lesie, czekając na śmierć, Bóg przysłał do niego psa, który wylizał mu rany i przynosił jedzenie. Święty od początku był przedstawiany w stroju pielgrzyma, z dymienicą widoczną pod uchylonym płaszczem i towarzyszącym mu psem. Za najwcześniejsze wyobrażenie uważana jest przechowywana w Grenoble rzeźba z końca XIV wieku i już wtedy pojawił się gest uniesienia płaszcza w celu pokazania dymienicy, który stał się znakiem rozpoznawczym świętego5.

Święta Rozalia z Palermo – urodzona w książęcej rodzinie dziewica i pustelnica nazywana „Różą bez ostrości” cieszyła się szczególnym szacunkiem wśród ludu, choć w odróżnieniu od poprzedników jej kult był stosunkowo młody – szerzył się zwłaszcza w XVII, XVIII i XIX wieku. Mimo że święta żyła w XII stuleciu, sławę zyskała dopiero po odnalezieniu jej szczątków w 1624 roku, kiedy za sprawą cudu powstrzymała zarazę i stała się patronką od morowego powietrza. Rozalia, jak przystało na pustelniczkę, na ogół była ukazywana w grocie, z leżącą obok czaszką, symbolem pustelniczego życia, oraz symbolicznymi kwiatami składającymi się na jej imię: w wieńcu z róż (symbolu gorącej miłości do Boga, ale też – ze względu na kolce – pokuty i wyrzeczeń) i z lilią w dłoni (znak czystości)6.

Kuszenie Świętego Antoniego, Hieronim Bosch, XVI wiek.Wikimedia Commons/Crisco 1492

Święty Antoni Pustelnik – święty, nazywany również Wielkim lub Opatem, był egipskim ojcem pustyni z przełomu III i IV wieku. Urodzony w bogatej rodzinie, po śmierci rodziców rozdał odziedziczone dobra i rozpoczął życie pustelnika. Przedstawiany jako jeden z pierwszych mnichów, znalazł licznych naśladowców, i chociaż żył w ascezie, nie odciął się całkowicie od świata i często wstawiał się za potrzebującymi. Czczony już za życia, po śmierci stał się patronem chroniącym przed zarazą i orędownikiem w rozmaitych chorobach.

Święta Korona – chociaż o nieznanej zbyt dobrze na ziemiach polskich Świętej Koronie zrobiło się głośno w 2020 roku z powodu epidemii koronawirusa SARS-CoV-2, czczono ją we włoskim Castelfidardoi co najmniej od VI wieku. Pochodząca z Syrii Korona podobnie jak Święty Sebastian była męczenniczką i poniosła śmierć wraz z mężem Wiktorem w II lub III wieku, za cesarza Antoninusa Piusa albo Dioklecjana. W XIV stuleciu szczątki Korony sprowadził z Italii do Pragi cesarz Karol IV Luksemburski, znany kolekcjoner relikwii. W Austro-Węgrzech Korona stała się nie tylko popularną orędowniczką dla osób dotkniętych zarazą, lecz także patronką pomyślności finansowej. Według podań to od jej imienia wzięły swoją nazwę bite na przełomie XIX i XX wieku monety – korony7.

Święty Jodok – kult tego zapomnianego świętego istniał na Śląsku, Pomorzu i w Prusach już w XIII wieku, co miało związek z kolonizacją tych ziem przez niemieckich osadników, ale nie rozszerzył się zbytnio na Wielkopolskę czy Małopolskę. Żyjący w VII wieku Jodok (Josse) był synem hrabiego Bretanii, ale porzucił należne mu zaszczyty i został pustelnikiem. Szybko zasłynął z miłości do zwierząt i czynionych cudów. Cuda działy się również przy jego grobie, gdzie później powstało opactwo Saint-Josse-sur-Mer. Patronat świętego był bardzo szeroki. Jodok opiekował się pielgrzymami, chorymi i lekarzami, strzegł przed zarazą, pożarem, burzami, gradobiciem, sztormem i powodzią8.

1 K.S. Moisan, B. Szafraniec, Maryja orędowniczka wiernych, Warszawa 1987, s. 144–146.

2 R. Knapiński, Od Pokrowy do Płaszcza Opieki. Przeobrażenia motywu ikonograficznego Mater Misericordiae, „Studia Warmińskie” 2002, t. 39, s. 131–132, 139–143.

3 M. Horanin, Sieć leprozoriów w państwie zakonnym w Prusach, „Komunikaty Mazursko-Warmińskie” 2005, nr 2, 134–135; W. Vargas, P. Zych, Święci i biesy, Olszanica 2017, s. 42–43.

4 J. Kracik, Staropolskie postawy wobec zarazy, Kraków 2012, s. 140–141; Jakub de Voragine, Złota legenda, tłum. J. Pleziowa, oprac. M. Plezia, Warszawa 1983, s. 119.

5 J. Jagła, Droga nawracająca świat. Kilka słów o ikonografii świętych pielgrzymów w sztuce średniowiecznej Śląska, Pomorza i Warmii, [w:] Pielgrzymowanie i sztuka: Góra Świętej Anny i inne miejsca pielgrzymkowe na Śląsku, red. J. Lubos-Koziel, Wrocław 2005, s. 287.

6 A. Targosz, Kult Świętej Rozalii z Palermo, „Peregrinus Cracoviensis” 2008, z. 19, s. 134, 137.

7 J. Murphy, The Roman martyrology, Baltimore 1916, s. 139–140; Św.Korona – męczennica ze Wschodu – patronka w obliczu epidemii, https://ekai.pl/sw-korona-meczennica-ze-wschodu-patronka-w-obliczu-epidemii/ [dostęp: 1 września 2020].

8 J. Jagła, Droga nawracająca świat…, s. 284–287.

Jakich ludzi unikać

Czarownica – zgodnie z panującą przez wieki wiarą sprawczyniami zarazy mogły być czarownice, które dzięki paktowi z diabłem, podrzucając komuś garnek z plugastwem (na przykład z ekskrementami, padliną i innymi okropnościami) albo zadając chorobę w jadle, potrafiły sprowadzić masowe pomory. A jak można było rozpoznać czarownicę? W ten schemat doskonale wpisywały się kobiety zajmujące się gusłami i ziołolecznictwem, zwłaszcza jeśli były samotne, brzydkie, kalekie albo stare.

Grabarz morowy – tego z kolei łatwo było rozpoznać po specjalnym stroju z naszytym na nim krzyżem i należało go omijać szerokim łukiem. Dlaczego? Dlatego, że ze względu na kontakt ze zwłokami pomorków z łatwością mógł przenosić zarazę – niechcący albo z premedytacją, żeby zapewnić sobie stałe zajęcie przy pochówkach.

Obcy – osoba o nieznanej tożsamości i proweniencji, bogata czy biedna, mogła przybywać z obszaru objętego przez morowe powietrze, zatem mogła przenosić zarazę. Najlepiej było nie wdawać się z nią w rozmowę ani tym bardziej (nawet za pieniądze) nie proponować jej gościny u siebie.

Prostytutka – zarażała swoich klientów chorobami wenerycznymi, w tym budzącą popłoch kiłą, więc w okresach największych epidemii – także innych chorób – starano się unikać zamtuzów, a kobiety lekkich obyczajów bywały usuwane z miasta.

Starucha/starzec – w wyobraźni ludowej stara kobieta lub starzec bardzo często bywali uosobieniem chorób zakaźnych albo demonów zarazy, dlatego na wszelki wypadek należało unikać takich osób – zwłaszcza nieznanych, przybywających do wsi lub miasteczka z obcych stron.

Trędowaty – spotkanie z osobą dotkniętą trądem zawsze budziło obawy przed zarażeniem. Obawy te wzmogły się (zwłaszcza we Francji) po rozpowszechnieniu pogłosek, że to trędowaci byli odpowiedzialni za rozsiewanie miazmatów czarnej śmierci.

Żebrak – jako że przez wieki utrzymywała się wiara, że miazmaty zarazy mogą powstawać z odrażających zapachów, uważano, że siewcami zarazy mogli być wszelkiej maści nędzarze i żebracy tłoczący się w dzielnicach nędzy i przytułkach. W czasach zarazy zalecano zatem unikać kontaktu z tymi ludźmi, a nawet wypędzano ich poza mury miejskie.

Żebrak na obrazie Giacomo Cerutiego, XVIII wiek.Wikimedia Commons/Jarekt

Żyd – jego widok zawsze budził obawy i nieuzasadnioną histerię w związku z plotkami, jakoby należał do grona siewców zarazy, pragnących wytracić chrześcijan w Europie.

Jakich ziół i przypraw używać

Właściwości antyepidemiczne lekarze przypisywali roślinom już od czasów starożytnych. Wiele z nich – jak cytwar, dzięgiel, oman czy ruta – bardzo często przeceniali, niemniej jednak dzisiaj mamy pewność, że zioła uważane za przeciwmorowe mogły wspomagać leczenie ze względu na swoje działanie uspokajające, przeciwgorączkowe lub przeciwbólowe. Skutkiem tej wiary była ogromna popularność zielników. Do najpoczytniejszych należały O ziołach i mocy ich (1534) autorstwa Stefana Falimirza, pierwsza tego typu książka w języku polskim, potem Herbarz polski Marcina z Urzędowa z 1595 roku i wreszcie zielnik Szymona Syreniusza wydany w 1613 roku1. To z nich nasi przodkowie mogli czerpać receptury na specjalne wódki chroniące przed zarazą, rozmaite mikstury i zdrowe potrawy, i mogli przeczytać o właściwościach i przeznaczeniu ziół, które następnie można było hodować w ogrodzie albo nazbierać je na łące lub w lesie.

Na kolejnych stronach przedstawiam zaledwie kilka ziół i przypraw zalecanych w czasach zarazy, ale są to te najbardziej znaczące i najczęściej stosowane w profilaktyce – w kuchni, aptece, przy dezynfekcji domu, a nawet w na wpół magicznych praktykach mających chronić przed zarażeniem.

Anyż, anyżek (Pimpinella anisum) – antidotum przeciwko wszelkim jadom, w czasach zarazy stosowane jako składnik przeciwmorowych nalewek i wywarów. Nasiona zalecano dodawać do potraw, szczególnie do chleba, jako zdrowotną przyprawę. Zdaniem Szymona Syreniusza anyż rozgrzewał i wzmacniał żołądek2. Dzisiaj wciąż jest stosowany w medycynie i kosmetologii, ponieważ ma działanie wspomagające układ odpornościowy i – podobno – likwiduje zmarszczki!

Biedrzeniec mniejszy (Pimpinella saxifraga) – uniwersalne antidotum przeciwmorowe stosowane w leczniczych nalewkach, wódkach napotnych i, zwłaszcza przez biednych, do okadzania pomieszczeń. Korzeń biedrzeńcowy zawieszony lub położony na gołym ciele, po lewej stronie, miał chronić od zarażenia, a nawet pomagał tym, co już „zachwycili” zepsutego powietrza3. Wyciągi z biedrzeńca do tej pory zresztą są pomocne w leczeniu schorzeń dróg oddechowych i układu pokarmowego.

Borak (Borago officinalis) – ziele znane dzisiaj jako ogórecznik lekarski, zalecano je jako antidotum na liczne choroby zakaźnie. Borak o trzech gałązkach stosowano na trzeciaczkę, a ten o czterech gałązkach na czwartaczkę, czyli zimnicę trzy- i czterodniową. Liście borakowe pokrojone razem z liśćmi bukwicy, wołowego języczka, liśćmi senesu, anyżu i suszonych śliwek wchodziły w skład nalewki zmniejszającej ilość szkodliwych wilgotności w ciele4. Dostępny w dzisiejszych aptekach olej z tej rośliny ma m.in. oczyszczać organizm z toksyn i pomagać w walce ze zbędnymi kilogramami.

Bukwica (Stachys officinalis) – cenione ziele o działaniu przeciwmorowym, które miało odtruwać organizm, oczyszczać krew, limfę i drogi oddechowe. W formie wywaru było stosowane jako składnik leczniczych nalewek i kąpieli, ponieważ miało zamykać pory przed jadami zarazy5. Obecnie wiadomo, że bukwica naprawdę działa odtruwająco i oczyszczająco, i… nadal jest popularna w lecznictwie.

Cytwar, ostryż cytwarowy (Curcuma zeodaria) – roślina z rodzaju imbirowatych o zapachu porównywanym do kamfory, miała chronić przed dżumą. W czasie zarazy robiono z niego przeciwmorowe nalewki i wódki napotne. Sproszkowany korzeń dodawano do leków przeciwmorowych i potraw jako przyprawę o działaniu ochronnym. Dobrze było trzymać pod językiem kawałek korzenia, gdy się wychodziło z domu6. A dzisiaj? Roślina powróciła pod nazwą kurkumy i nie ma chyba nikogo, kto choć raz nie użyłby jej w kuchni albo nie kupił w aptece olejku kurkumowego. Stosuje się go m.in. w aromaterapii, ponieważ doskonale koi skołatane nerwy.

Czarnucha, czarnuszka (Nigella sativa) – inaczej kąkol polny. Roślina – obok anyżu – zalecana w czasach zarazy jako dodatek do chleba i przyprawa zdrowotna. Jej ziarenka spożywane na czczo miały chronić przed wszelkimi jadami7. Wyparta kiedyś przez orientalny pieprz, niedawno powróciła do kuchni jako ceniona przyprawa do dań, a także cenny składnik w kosmetyce i medycynie. Mówi się nawet, że jest lekiem na wszystko.

Czosnek pospolity (Allium sativum) – nazywany „antybiotykiem starożytności” oraz „chłopską driakwią” (czyli lekiem na wszystko) w formie wywarów, okładów itp. był stosowany przy nieżycie oskrzeli i w stanach zakaźnych dróg oddechowych, w zabiegach usuwania nieczystości z organizmu i miał wspomagać leczenie kiły. Czosnek polny z kolei stosowano przeciwko czerwonce8. W nawiązaniu do zwyczajów żydowskich wiązki czosnku wieszano w oknach, aby chroniły dom przed morowym powietrzem9. Według wierzeń czosnek miał odstraszać wampiry i… nadal odstrasza, tyle że nie demonicznych krwiopijców, ale – wirusy. I ma działanie podobne do aspiryny!

Driakiew polna (Knautia avensis) – nazywana zielem św. Urbana, postrzegana była jako silne antidotum. Stosowano ją jako składnik wielu leków przeciwmorowych i przy usuwaniu nieczystości z organizmu – po kąpieli w jej wywarze z ciała miały schodzić parchy i wszelkie nieczystości skóry, a zażywając „wody pędzonej z driakwi polnej”, można było przyspieszyć wyrzut odry. Korzeń zawieszony na szyi dziecka chorego na ospę miał zaś chronić jego oczy przed powikłaniami10. Roślina rzeczywiście zawiera związki o działaniu przeciwwirusowym i przeciwbakteryjnym i choć nie jest już popularna tak, jak kiedyś, wciąż znajduje zastosowanie w ziołolecznictwie.

Dziewanna (Verbascum) – za niezwykle skuteczny uważano sok z korzenia dziewanny, który nie tylko miał chronić przed morowym powietrzem (sok i wódka z tej rośliny chroniły przed dżumą), ale także leczył zarażonych. Żyjący w XVI wieku doktor Piotr Umiastowski uważał go za antidotum na wszelkie trucizny, podając za przykład zachowanie łasicy, która po ukąszeniu przez węża natychmiast szuka dziewanny11. Jeszcze do niedawna wierzono, że jeśli w obrębie podwórka będzie rosła dziewanna, uchroni dom przed piorunami. Niestety, nie sprzyjała dziewczętom, ponieważ powiadano, że „Gdzie rośnie dziewanna, tam bez posagu panna”.

Dzięgiel (Angelica) – korzeń dzięgielowy kopany pod znakiem Marsa i noszony przy sobie miał leczyć kiłę, kopany pod Skopem (Baranem) wywodził flegmę z płuc, a wywar z tego ziela zmieszany z winem i pity przez cały rok chronił przed wszelkimi truciznami. Aby uchronić się od morowego powietrza, należało kadzić nim pomieszczenia, pić na czczo wywar albo nosić przy sobie i żuć przed wyjściem z domu korzeń wykopany pod znakiem Saturna12. Dzięgiel nadal ma wszechstronne zastosowanie w kuchni i medycynie, ponieważ robi się z niego konfitury, alkohole i leki o działaniu przeciwdrobnoustrojowym. Olejek dzięgielowy jest też znakomity na kaca.

Gwajak (Guaiacum) – odwary z kory drzewa gwajakowego miały pomagać w leczeniu łagodnych postaci kiły. Według szesnastowiecznego doktora Wojciecha Oczki wywar „i to tak pijąc, jako jem płucząc, rany, guzy, świerzby suszy, czyści, goi, tak znacznie iż mu to przyznać każdy musi”13, i nie powodował przy tym żadnych skutków ubocznych. Mimo że obecnie jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem, nie został zapomniany. W Polsce można kupić wytwarzany z niego lek w formie syropu na kaszel.

Gwajak.Wikimedia Commons/Dubaduba

Imbir (Zingiber officinale) – był towarem luksusowym, w czasach zarazy bardzo pożądanym. Wywary i środki z imbiru miały pomagać w oczyszczaniu organizmu, sproszkowane kłącze wchodziło w skład wzmacniających mikstur oraz przypraw, a staropolskie zielniki zalecały gryzienie imbiru wychodzącym z domu w czasie morowego powietrza, przed którym jakoby miał chronić14. Gryzienie kłącza poleca się i dzisiaj przy rozmaitych chorobach, a imbir jest traktowany jako środek niemalże na wszystko.

Kolendra (Coriandrum) – wierzono, że odbija od serca zarażone powietrze, a gryziona w czasie zarazy, zwłaszcza po wyjściu na ulicę, miała chronić przed jego „zachwyceniem”. Z kolei trzy ziarna połknięte przed paroksyzmem febry trzeciaczki miały zatrzymywać tę chorobę, podobnie jak nać rośliny włożona do łóżka chorego tak, aby o tym nie wiedział. Poza tym położona w łóżku zabijała pchły i pluskwy, co było istotne w ochronie przed dżumą czy tyfusem15. Surowcem leczniczym są owoce, stosowane także we współczesnym browarnictwie, do produkcji likierów i aperitifów, a cała roślina znajduje zastosowanie w kuchni.

Lakrycja, lukrecja (Glycyrrhiza glabra) – do celów leczniczych lakrycję najlepiej było zbierać we wrześniu przy pełni Księżyca. Jej sok i korzeń (z wierzchu czarny, wewnątrz żółty) stosowano w chorobach płuc, bo „dychanie łacne czyni”, „na plwanie krwawe, a z płuc z ropą, to jest, gdy płuca gniją”16. Stosowana przez wieki w cukiernictwie (kto nie próbował czarnych cukierków o specyficznym smaku?) i medycynie, według zapowiedzi niektórych naukowców może się okazać bezpiecznym lekiem przeciwko koronawirusom.

Macierzanka tymianek (Thymus vulgaris) – do XVII wieku zwana macierzą duszką, stanowiła składnik przeciwmorowych mikstur, była stosowana na stany zapalne skóry (działała bakteriobójczo), a w formie wywaru zalecana do kąpieli, gdyż miała zamykać pory skóry przed miazmatami zarazy17. Mimo upływu czasu nigdy nie straciła na popularności i nadal używa się jej w kuchni, medycynie i kosmetyce, m.in. jako płukanki do włosów.

Majeran (Origanum majorana) – zalecano go jako przyprawę do pieczystego i, obok szałwii i mięty, do spożywania zimą razem z sałatą jako zdrowy, antymorowy posiłek. Ze względu na swój zapach razem z lawendą, rutą, rozmarynem, piołunem i innymi aromatycznymi ziołami był cenionym wkładem do skrzyń i pościeli w celu uchronienia domu od miazmatów zarazy18. Walory zapachowe docenia także współczesna kuchnia i kosmetyka, ponieważ jego olejki eteryczne są wykorzystywane do produkcji perfum i pachnących mydeł.

Mięta (Mentha) – dodana do lekarstw przeciwmorowych miała zwiększać ich skuteczność, a wąchanie grzanek nasączonych wywarem z mięty i octu miało oddalać febrę. Wywar miętowy zalecano także do kąpieli, bo zamykał pory przed jadami zarazy. Mięta polej (Mentha pulegium) leczyła ponoć chorego, który trzymał gałązkę owiniętą w wełnę, z febry trzeciaczki, a namoczona w wódce anyżkowej hamowała plucie krwią19. Mięta pozostaje niekwestionowaną królową ziół, ponieważ nigdy nie straciła na popularności jako przyprawa ani składnik leków, nalewek alkoholowych, a zwłaszcza herbatek zwalczających ból brzucha.

Nagietek (Calendula officinalis) – moczony w occie i stosowany jako okład na skronie, miejsca pulsu i podeszwy stóp miał wyciągać zaraźliwe gorączki. Poradniki zalecały wywar z kwiatów nagietkowych do przemywania twarzy i płukania ust w okresie zarazy20. Od dawna wykorzystywany w medycynie, znalazł zastosowanie także we współczesnej kosmetyce jako składnik kremów na zniszczone dłonie czy maseczek i olejków do cery suchej.

Oman (Inula conyzae) – niezwykle cenione antidotum oraz składnik do wyrobu nalewek i leków przeciwmorowych. Ocet winny, w którym przez całą noc moczył się korzeń omanowy, służył m.in. do nasączania gąbek przeznaczonych do wąchania w czasie morowego powietrza. Zielniki zalecały również gryzienie korzenia omanowego wychodzącym z domu i wkładania go do łóżek, ponieważ ziele to miało zabijać pchły21. Mimo że oman – powstały ponoć z łez córki Jowisza – został u nas nieco zapomniany, z jego korzenia nadal wytwarza się leki i herbatki, które mogą pomóc m.in. w pozbyciu się tzw. złego cholesterolu.

Piołun (Artemisia absinthium) – nazywany również absyntem, pańskim zielem albo psią rutą, jako jedno z aromatycznych ziół zalecany był do okadzania pomieszczeń w celu usunięcia miazmatów zarazy. Wywar zaś służył do nasączania płócien, którymi należało osłaniać usta przed wyjściem na ulicę, do mycia głowy (zabijał wszy) i jako dodatek do wody do obmywania się. Poza tym zielniki zalecały go jako składnik wódek przeciwmorowych, choć jednocześnie przestrzegały przed spożywaniem w nadmiarze, ponieważ mógł zaszkodzić (jak królujący w modernizmie absynt). Nawet po ustaniu największych epidemii wiara w ochronną moc piołunu przetrwała – sadzono go przy domach, aby chronił przed piorunami – a jego właściwości lecznicze wykorzystywane są do dziś.

Ruta (Ruta graveolens) – antidotum przeciwko wszelkim truciznom, jadom i morowemu powietrzu, zalecane do spożywania na czczo przed wyjściem z domu oraz jako dodatek do leków, leczniczych wódek, potraw, kadzideł oraz woreczków zapachowych do skrzyń i łóżek. Wiara w obronną moc ruty była tak wielka, że Marcin Sokołowski radził grabarzom pić rano i wieczorem ocet winny z liśćmi krwawnika i ruty22. Gdy skończyła się dżuma, sława ruty zbladła, nadal jednak pozostała obecna w medycynie i kulturze. W Polsce do niedawna uważana była za symbol dziewictwa, dlatego o starych pannach powiadano, że jeszcze „rutkę sieją”.

1 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej w świetle XVI–XVII-wiecznych traktatów medycznych i zielników. Profilaktyka indywidualna,[w:] Wśród córek Eskulapa. Szkice z dziejów medycyny i higieny w Rzeczpospolitej XVI–XVIII (=Fasciculi Historici Novi 10), red. A. Karpiński, Warszawa 2009, s. 13.

2 J. Rostafiński, Zielnik czarodziejski to jest zbiór przesądów o roślinach, Kraków 1893, s. 158; S. Syreniusz, Zielnik herbarzem z łacińskiego zowią to jest opisanie własne imion, kształtu, przyrodzenia, skutków i mocy ziół, Kraków 1613, s. 404–406.

3 J. Rostafiński, Zielnik czarodziejski…, s. 8, 143.

4 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 42–43; J. Rostafiński, Zielnik czarodziejski…, s. 9, 157.

5 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 32, 42.

6 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 25; J. Rostafiński, Zielnik czarodziejski…, s. 157.

7 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 32, 42.

8 M. Maludzińska, Choroby weneryczne na ziemiach polskich w XVI wieku w świetle „Przymiotu” Wojciecha Oczki, [w:] Wśród córek Eskulapa…, s. 80; J. Rostafiński, Zielnik czarodziejski…, s. 16; A. Wieniawska, Choroby układu oddechowego w polskich osiemnastowiecznych poradnikach medycznych. Diagnozowanie, przebieg i leczenie, [w:] Wśród córek Eskulapa…, s. 258.

9 P. Kowalski, Leksykon znaki świata. Omen, przesąd, znaczenie, Warszawa 1998, s. 42–44.

10 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 44; J. Rostafiński, Zielnik czarodziejski…, s. 17; A. Wieniawska, Choroby układu oddechowego…, s. 257.

11 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 41; S. Syreniusz, Zielnik…, s. 1419–1421.

12 J. Rostafiński, Zielnik czarodziejski…, s. 20–21, 140, 158.

13 W. Oczko, Przymiot i Cieplice, wyd. E. Klink, A. Kryński, Warszawa 1881, s. 64.

14 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 41, 48.

15 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 41; J. Rostafiński, Zielnik czarodziejski…, s. 33–34, 143.

16 S. Syreniusz, Zielnik…,s. 651–654.

17 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 32; L. Wajda-Adamczykowa, Nazwy roślin leczniczych, [w:] Historia leków naturalnych, t. 2: Natura i kultura – współzależności w dziejach lekoznawstwa, red. B. Kuźnicka, Warszawa 1989, s. 71.

18 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 22, 26, 27.

19 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 32; J. Rostafiński, Zielnik czarodziejski…, s. 45, 57.

20 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 34–35; J. Rostafiński, Zielnik czarodziejski…, s. 141.

21 M. Gajewska, Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej…, s. 37, 41.

22 J. Rostafiński, Zielnik czarodziejski…, s. 63; M. Sokołowski, Bonae spei promotorium albo o morowym powietrzu,Kalisz 1679, s. 40.

Jakie książki czytać

Oprócz zielników, które obejmowały wiele wskazówek możliwych do wykorzystania nawet poza okresami masowych pomorów, istniało mnóstwo poradników religijno-medycznych pisanych z myślą o czasach zarazy. Zawierały one nie tylko przepisy na środki przeciwko chorobie czy zalecenia, jak się sprawować w czasie moru, ale także wskazówki, jak rozpoznać znaki zapowiadające zarazę, jej przyczyny oraz objawy. Po jakie książki warto więc było sięgnąć, aby przetrwać w czasach zarazy?

Przede wszystkim po któryś ze staropolskich poradników:

Maciej Miechowita, Contra saevam pestem regimen accuratissimum (wydany przez Floriana Unglera w Krakowie);

Stefan Falimirz, O ziołach i mocy ich (wydany przez Unglera w jego krakowskiej drukarni w 1534 roku);

Marcin Ruffus z Wałcza, Epitome opusculi, to jest gruntowna i dostateczna sprawa o jadowitej i zaraźliwej niemocy Pestilencyey albo morowego powietrza (wydany przez Wojciecha Kobylińskiego w Krakowie w 1588 roku);

Hieronim Powodowski, Recepta duszna i cielesna przeciw powietrzu morowemu z Pisma Świętego i z doświadczonych lekarzów zebrana ku pożytkowi pospolitemu wydana (opublikowana w Poznaniu w 1589 roku u Jana Wolraba);

Piotr Umiastowski, Nauka o morowym powietrzu na czwory księgi rozłożona: 1. O przyczynach morowego powietrza. 2. O znakach. 3. O przestrodze i uwiarowaniu. 4. O zachwyceniu morowego powietrza i jako się ratować (wydana przez Andrzeja Piotrkowczyka w Krakowie w 1591 roku);

Marcin z Urzędowa, Herbarz polski, to jest o przyrodzeniu ziół i drzew rozmaitych, i inszych rzeczach do lekarzów należących (wydany w Krakowie w drukarni Łazarzowej 1595 roku);

Szymon Syreniusz, Zielnik herbarzem z łacińskiego zowią, to jest opisanie własne imion, kształtu, przyrodzenia skutków i mocy ziół wszelkich, drzew, krzewin i korzenia ich kwiatu, owoców, soków, miazg, żywic (wydany w Krakowie w 1613 roku przez Bazylego Skalskiego);

Sebastian Petrycy, Instrukcja albo nauka, jak się sprawować czasu moru: W której się zamyka: 1. Ochrona: Jako się uchraniać morowego powietrza. 2. Leczenie wszystkich niemal przypadków w nim, gdzieby kogo opanowało…

Jan Innocenty Petrycy, Praeservatio albo ochrona powietrza morowego (po raz pierwszy wdana w 1622 roku w krakowskiej drukarni Sebastiana Fabrowica);

Sebastian Śleszkowski, O ustrzeżeniu się i leczeniu morowego powietrza, także gorączek jadowitych przymiotnych z petociami, nauka każdemu wiekowi, płci i stanami przysposobiona, takz nauczonych i sławnych medyków, jako i z samego doświadczenia krótko zebrana (wydana w 1623 roku w Kaliszu przez Wojciecha Gedaliusa);

Walenty Bartoszewski, Bezoar z łez ludzkich czasu powietrza morowego w Roku Pańskim 1624 utworzony (wydany w 1624 roku w Drukarni Akademickiej w Wilnie);

Marcin Jerzy Sokołowski, Bonae spei promotorium albo o morowym powietrzu (wydane w Kaliszu w 1679 roku);

Lekarstwa domowe Dla poratowania zdrowia ludzkiego w chorobach, y nagłych przypadkach Znowego zielnika zebrane y dla mnieyszego kosztu ludzkieszo [!] nowo wydano. Przydano iako czynić Oleyki, Wodki, Maśći, Soki, Lekarstwa Końskie, Kąpieli Białogłowskiey płći należące (wydane w Poznaniu w 1687 roku przez Wojciecha Laktańskiego);

Apolinary Wieczorkowicz, Compendium medicum auctum to iest: krotkie zebranie i opisanie chorob ich rożności, przyczyn, znakow, sposobow do leczenia także rożnych sposobow robienia Wodek, Oleykow, Julepow, Syrupow, Konfitur, Maści, Plastrow, &c, i rożnych osobliwych rzeczy, na siedem traktatow rozdzielone, i teraz przez tegoż Autora z errorow drukarskich wyczyszczone. Z przydatkiem osobliwych Chorob, tak Męskich, iako i Białogłowskich, i Dziecinnych. Dla większey wygody ludzkiey przedrukowane (w Drukarni Jasney Gory Częstochowskiey w 1789 roku).

Jak się modlić

W wielu starych modlitewnikach znajdziemy specjalne modlitwy na czas zarazy, ponieważ w pierwszej kolejności, zgodnie z zalecaniami poradników medyczno-religijnych, należało zadbać o ocalenie duszy. W tym celu sięgano po tak zwane lekarstwa duchowne, do których zaliczały się właśnie modlitwy. Jedną z nich znajdziemy w Złotym ołtarzu wonnego kadzenia przed stolicą Bożą, modlitewniku z 1760 roku.

Lekarstwo duchowne i wielce doświadczone przeciwko powietrzu morowemu, i w jakiejkolwiek chorobie, albo utrapieniu będącym bardzo użyteczne.

Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu, i Duchu Święty Jedyny Boże, oto ja grzeszny dziś kładę na czoło moje † Chorągiew Wiary, † Znak Zwycięstwa, † Tytuł Tryumfujący Zbawiciela naszego, Króla chwały i Króla Żydowskiego, Syna Panny Maryi, Zwycięzcę śmierci, za nas grzesznych pod Ponckim Piłatem ukrzyżowanego, umarłego i pogrzebionego, który przez srogą mękę i śmierć swoją, dziś niechaj mnie wybawi od morowego powietrza i od wszelakich ucisków duchowych i cielesnych, od napaści czarta i złego człowieka, z mocy nieprzyjaciół moich, widocznych i niewidocznych, od wszelkich czarów, zarazy, jak i też od pokarmu szkodliwego, od zgorszenia, od niebezpieczeństwa ognia i wody, od wszelakiego wypadku, od urazów i szwanku zadanych przez bestie zaraźliwe, od nagłej i niespodziewanej śmierci. Przez tegoż Chrystusa Pana naszego. Amen.

Modlitwa nabożna czasu powietrza i choroby na każdy poranek ma być mówiona1.

Święty Łazarz, litografia.Wikimedia Commons/ Wellcome Images/Fæ

1Złoty ołtarz wonnego kadzenia przed stolicą Bożą, to jest modlitwy rozmaite Kościołowi S. zwyczajne, które duch gorący Bogu na wonność słodkości chwały Jego ofiarować może, Podlaska Biblioteka Cyfrowa, Supraśl: drukarnia oo. Bazylianów 1760, s. 43.

Jak sporządzić uniwersalne lekarstwa

Wiele leków przeciwmorowych można było kupić w aptece, ale nie każdy przecież miał do nich na co dzień dostęp. Mieszkańcy prowincjonalnych wsi i miasteczek, w których brakowało aptek i dobrych cyrulików, mogli sporządzić leki samodzielnie, pod warunkiem, że potrafili czytać i mieli w swoim posiadaniu któryś z poradników przeciwmorowych.

Magiczna pigułka

Różana tabletka, której wynalezienie przypisywano słynnemu Nostradamusowi, zawierała dużo witaminy C, i choć nie mogła uchronić przed zarazą, z całą pewnością wzmacniała organizm.

Weź:

Świeżych wiórów cyprysowych uncję

Irysa florenckiego sześć uncji

Goździków trzy uncje

Tataraku sześć uncji

Świeżych, rozwiniętych czerwonych róż zebranych przed świtem trzy albo cztery setki

Sposób przygotowania:

Płatki świeżych róż zetrzyj w marmurowym moździerzu drewnianym tłuczkiem, dodaj sproszkowane razem pozostałe składniki i uformuj z tego pigułki/tabletki1.

Konfekt do posilenia

Konfekt ten miał wzmocnić organizm po chorobie, po wypoceniu się, upuszczeniu krwi albo przy braku apetytu.

Weź:

Róży w cukrze

Fiołków w cukrze

Boragu w cukrze

Korali czerwonych tłuczonych pół kwintela

Bolum Armenum (glinki armeńskiej)półtora kwintela

Skórek cytrynowych w cukrze

Pomarańcze w cukrze, obojga po łucie

Cyndalu czerwonego pół kwintela

Sposób przygotowania:

Po dodaniu do tego wszystkiego olejku fiołkowego lub różanego przygotuj konfekt (podobnie jak przyrządzasz powidła) i podawaj choremu dość często, ale nie więcej na raz niż zawartość orzecha włoskiego2.

Skrupuł – wynosił od 1,056 do 1,245 g

Uncja – wynosiła od 28 do ok. 31,103 g

1 Za: J. Wright, Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości, Poznań 2020, s. 58–59.

2 Za: C. Brodzicki, Morowe powietrze w XVI wieku w Polsce i przeciwdziałanie jemu, zalecane przez Marcina Ruffusa z Wałcza, cyrulika i medyka łomżyńskiego, „Analecta” 2000, R. 9, z. 1 (17) , s. 130–131.

Czterej jeźdźcy Apokalipsy z cyklu drzeworytów Apocalypsis cum figuris Albrechta Dürera, XV wiek.Wikimedia Commons/Notnarayan

1

Zarazy morowe

Oto koń trupio blady, a imię siedzącego na nim Śmierć

I Otchłań mu towarzyszyła.

I dano im władzę nad czwartą częścią ziemi,

by zabijali mieczem i głodem, i morem...

(Ap 6, 8)

Z dzisiejszej perspektywy rozpoznanie niewidzialnego wroga wydaje się proste, ale nie zawsze tak było. Mieszkańcy dawnej Europy często nie wiedzieli, z jaką zarazą mają do czynienia i dlatego na określenie endemii lub pandemii rozmaitych chorób używali wspólnego miana, zazwyczaj nazywając je zarazą morową, morowym powietrzem albo pomorem1. Mimo że w każdej epoce lekarze i niezwiązani z medycyną świadkowie opisywali symptomy tych schorzeń, nadal nie ma pewności, jaka przypadłość kryje się pod terminem ,,biegunka’’. Niełatwo także ocenić, czy wszyscy mieszkańcy średniowiecznych leprozoriów byli dotknięci trądem, czy może cierpieli na inną dolegliwość skórną, niesłusznie stając się ofiarami wykluczenia. Trąd bowiem, postrzegany jako widomy znak Bożego gniewu, do czasu pojawienia się czarnej śmierci budził w Europie największą odrazę. Zresztą, sprawa czarnej śmierci również nie wydaje się prosta, ponieważ wciąż trwają dyskusje próbujące rozstrzygnąć, czym tak naprawdę była ta przerażająca choroba – dżumą czy może jakimś rodzajem gorączki krwotocznej.

Kiedy nadchodziła zaraza, nasi przodkowie sprzed ery odkrycia drobnoustrojów nie mieli wystarczającej wiedzy na jej temat, a przecież właściwe rozpoznanie, na co wskazywali już starożytni lekarze, mogło ułatwić profilaktykę i leczenie. Jednocześnie wielu medyków dokonywało drobiazgowych opisów, które podróżnikowi w czasie mogłyby posłużyć za swoisty przewodnik, gdyż aby przetrwać w czasach zarazy, powinien wiedzieć, z jaką chorobą zakaźną musiałby się mierzyć od średniowiecza do początku XX wieku w chłopskiej chacie, mieszczańskiej kamienicy, szlacheckim dworku czy w obozie wojskowym.

Trąd, najstraszliwszy dopust Boży

Idąc uliczką średniowiecznego miasta, nawet pośród panującego gwaru dawało się usłyszeć odgłos kołatki trędowatego, któremu najlepiej było usunąć się z drogi. Kiedy pojawiał się w rozpoznawalnej z daleka „łazarzowej szacie”, oparty na prymitywnej kuli, bo trąd uczynił go kaleką, czasem ślepy, bardziej budził trwogę niż litość. Miał prawo żebrać gdzieś pod bramą miejską, ale jałmużnę musiał przyjmować do sakwy zamocowanej na kiju. Mógł też rozmawiać ze zdrowymi, ale wówczas powinien ustawiać się do nich pod wiatr. Musiał również przemieszczać się w taki sposób, by o nikogo się nie otrzeć.

Trąd, z greki lepra, budził obrzydzenie, i nikomu nawet się nie śniło, że powodują go niewidoczne gołym okiem bakterie Mycobacterium leprae, odkryte dopiero w 1873 roku przez norweskiego uczonego Gerharda Henrika Armauera Hansena2, dzięki któremu przestał być uważany za chorobę nieuleczalną3.

Chrystus i trędowaty, Jost Amman, XVI wiek.Wikimedia Commons/Wellcome Images/Fæ

Skąd jednak wzięła się ta przypadłość? Dla człowieka średniowiecza była biblijną zarazą przywleczoną z Ziemi Świętej przez krzyżowców i jednym z dopustów Bożych. Wobec wizji kary boskiej nikt wtedy nie zakładał, że choroba mogła w jakiś sposób ewoluować i istniała w Europie już wcześniej, a tak przecież było. Trąd we Frankonii czy na Wyspach Brytyjskich poświadczają analizy źródeł pisanych i szczątków ludzi zmarłych w VI–VII wieku4, ale dopiero później dał się on we znaki mieszkańcom kontynentu (tj. od XI do XIII stulecia5).

A jak było w średniowiecznej Polsce? Trąd na ziemiach polskich nie występował masowo, a jego intensyfikacja miała związek z kolonizacją na prawie niemieckim i przybywaniem osadników z Zachodu, nie wiadomo jednak, ile osób i z jaką częstotliwością na tę przypadłość u nas zapadało. Poza tym wszelkie szacunki okazują się złudne, ponieważ przeciętny człowiek mylił z trądem wiele innych, niekoniecznie zakaźnych chorób. W leprozoriach – zarówno w Polsce, jak i w innych krajach – mieszkało wielu cierpiących na gruźlicę kości o przebiegu ropnym, guzowatość nosa albo dolegliwości skórne, na przykład świerzb, wszawicę, różne odmiany łuszczycy czy nawet powikłania po ukąszeniach owadów6. Tymczasem prawdziwy trąd, pomijając postacie pośrednie, był dwojakiego rodzaju. Łagodniejsza, niezakaźna postać, określana dzisiaj trądem „białym” lub gruźlicopodobnym, przejawiała się bezbolesnymi jasnymi plamami na skórze, zimnymi ropniami i uszkodzeniem nerwów, wskutek czego trędowaty mógł cierpieć na paraliż albo martwicę skóry. Z kolei w drugiej, zaraźliwej odmianie trądu, zwanej „guzowatą” (od występowania guzów), choroba prowadziła do licznych zniekształceń – na przykład tak zwanej lwiej twarzy7.

Przy trądzie guzowatym […] rozwijały się na rękach, nogach i tułowiu wypukłe guzy, oblicze zabarwiało się na kolor miedziano-czerwony, nos puchł, zęby czerniały, oddech cuchnął, z ust płynęła ślina, wzrok dziczał, a głos chrypł. Objawy te trwały latami, lecz z czasem guzy te przetwarzały się w śmierdzące wrzody, członki ciała i całe jego kawały odpadały, zanim śmierć zbawcza nadeszła8.

W obu przypadkach jedyną pociechą dla dotkniętego trądem było to, że na skutek uszkodzenia nerwów z czasem przestawał odczuwać ból. Rzecz jasna ból fizyczny, bo od duchowej udręki trudno mu było uciec, zwłaszcza gdy dostrzegał obrzydzenie w oczach mijających go ludzi. Tym ostatnim zresztą nie należy się dziwić, skoro widzieli w nim grzesznika cierpiącego za jakieś straszliwe czyny9. Jak powiadali kaznodzieje, to Bóg zsyłał tę chorobę (stało się tak w przypadku choćby starotestamentowego Hioba) i tylko on mógł z niej uleczyć; w Ewangeliach zaś czynił to Jezus, który między innymi w czasie podróży do Jerozolimy uzdrowił dziesięciu trędowatych.

Powrót trędowatego na łono społeczeństwa nie był jednak łatwy ani w czasach biblijnych, choć przewidywało to Prawo Mojżeszowe, ani później, również w naszym kręgu kulturowym. Z jednej strony zdrowi lękali się zarażenia, a z drugiej powrotu między zdrowych mogli obawiać się sami trędowaci lub osoby błędnie uznane za trędowate, nawet gdy doszło do samowyleczenia. Nie każdy bowiem nieszczęśnik wywodził się z wysokiego rodu, jak dwunastowieczny król Jerozolimy Baldwin IV, bodaj najsłynniejszy trędowaty władca, którego postać w popkulturze utrwaliła się głównie za sprawą filmu Królestwo niebieskie (2005) Ridleya Scotta. Człowiek żebrzący o datki, przez lata żyjący w odosobnionej grupie, w leprozorium, nie miał na ogół czego szukać wśród bliskich, o ile tacy jeszcze żyli. Stawał się trupem za życia. W Księdze Kapłańskiej powiedziano bowiem:

Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: „Nieczysty, nieczysty!”. Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem (Kpł 13, 45–46).

Postanowienia trzeciego soboru laterańskiego z 1179 roku, choć zezwalały trędowatym między innymi na posiadanie własnego kościoła i cmentarza, ugruntowały jednocześnie ich separację. Osoba zarażona lub o to podejrzana (rozwój trądu zwiastowały napady gorączki i pojawianie się guzów) zwyczajowo była uznawana za nieczystą i niemal od razu trafiała poza nawias społeczeństwa, gdzie miała żyć, bardzo często w ubóstwie, skazana na powolne, wieloletnie umieranie. Wykluczeniu towarzyszył odpowiedni ceremoniał, po którym trędowaty tracił wszelkie prawa, majątek i rodzinę – w przypadku choroby któregoś ze współmałżonków związek natychmiast unieważniano, a osobę zdrową uważano za owdowiałą10.

Zgodnie z tradycyjnymi zasadami w rytuale wykluczenia podobnym do obrzędów żałobnych, w którym uczestniczyli członkowie parafii i ksiądz, w świątyni przybranej na czarno przyszły wygnaniec wysłuchiwał liturgii za zmarłych.

Ubrany w prostą szatę z głową kirem przykrytą opuszczał on w otoczeniu rodziny swe dotychczasowe mieszkanie. Naprzeciw niego wychodził kler i po pokropieniu wodą święconą prowadzono go przy wtórze wiglij do kościoła, gdzie chory zajmował miejsce przeznaczone zazwyczaj dla nieboszczykowskich katafalków, a w czasie mszy św. intonowano Requiem. Następnie na cmentarzu symulowano jego pogrzeb przy recytacji Libera, wręczano mu „łazarzową szatę”11.

W zależności od panującego lokalnie obyczaju trędowatego czasami wprowadzano do świeżo wykopanego grobu, a czasem posypywano mu głowę cmentarną ziemią na znak, że odtąd będzie umarły dla świata. Potem ksiądz podawał mu szatę, która miała być ostrzeżeniem dla zdrowych, kołatkę, rękawiczki, „by ręka jego z niczem się nie zetknęła”, zasłonę na twarz, parę butów, kapelusz, przedmioty i naczynia do wyłącznego użytku oraz sakwę na kiju do przyjmowania jałmużny12. Poza tym ceremonii towarzyszyła lista zakazów, których chory miał przestrzegać. Między innymi nie mógł korzystać z łaźni miejskich, jadać i pić w towarzystwie osób zdrowych, dotykać ani obdarowywać czymkolwiek dzieci, wchodzić w wąskie uliczki, gdzie mógłby się o kogoś przypadkowo otrzeć, a swoje nadejście musiał oznajmiać dźwiękiem otrzymanej kołatki. Kołatka lub dzwonek oraz głośne wołanie: „Nieczysty, nieczysty!” miały stanowić ostrzeżenie dla zdrowych o niebezpieczeństwie spotkania z nosicielem biblijnej zarazy13.

Surowe praktyki związane z rytuałem wykluczenia obowiązywały przez wiele stuleci, mimo że na przełomie XII i XIII wieku papieże Aleksander III i Grzegorz IX złagodzili stanowisko wobec trędowatych. Zdaniem Aleksandra III zachorowanie na trąd nie było powodem do zerwania więzów małżeńskich, zezwolił też na zawieranie małżeństwa trędowatym, jeśli tylko znaleźliby partnerów wyrażających zgodę na taki związek. W podobny sposób kwestię małżeństw osób trędowatych widział Grzegorz IX. Poza tym pod wpływem zakonów żebraczych oraz zakonów szpitalnych (związanych na początku z krucjatami do Ziemi Świętej, podczas których na trąd zapadało wielu krzyżowców), zmieniało się podejście do trędowatych i opiekę nad nimi zaczęto uważać za przejaw miłości wobec bliźniego14.

Czarna śmierć, najgorsza z plag

Kiedy strach przed dźwiękiem kołatki trędowatego odszedł w zapomnienie, pojawiło się inne, siejące jeszcze większą panikę zagrożenie. W czasach najgorszej plagi w dziejach, nazwanej czarną śmiercią, ludzie zaczęli obawiać się człowieka w czarnej opończy, który w masce w kształcie ptasiego dzioba zaglądał do lazaretów i objętych kwarantanną domów, gdzie drewnianą laską dotykał zadżumionych, by ocenić ich stan. Choć jego powinnością było leczyć, rzadko przynosił nadzieję. Zwykle był zwiastunem śmierci.

Zanim lekarz dżumy (medico della peste) przywdział charakterystyczny ochronny strój (z maską z dziobem wypełnionym wonnościami dla ochrony przed zatrutym powietrzem), któregowynalezienie przypisuje się siedemnastowiecznemu francuskiemu medykowi Charles’owi de Lorme, Europa zdążyła przywyknąć do cyklicznych ataków czarnej śmierci przywleczonej ze Wschodu przez genueńskich kupców15. Jego poprzednicy z okresu średniowiecza, którym przyszło mierzyć się z nieznaną wcześniej zarazą, musieli obywać się bez wspomnianej maski. Jak sobie radzili? Mówiąc najprościej, działali metodą prób i błędów, odwołując się do religii i przekonania, że źródłem chorób są złe miazmaty. Jednym z takich ludzi był ciekaw świata, choć krępowany więzami ówczesnych wyobrażeń Guy de Chauliac, osobisty lekarz rezydującego w Awinionie papieża Klemensa VI. Mimo ograniczeń narzucanych przez wiarę i średniowieczną naukę, odwołując się do własnych obserwacji i doświadczenia, de Chauliac bezskutecznie próbował zgłębić istotę czarnej śmierci, której pierwsze europejskie ognisko wybuchło w październiku 1347 roku na Sycylii16.

Lekarz dżumy, miedzioryt Paula Fürsta z około 1656 roku.Wikimedia Commons/Ifwest

Kiedy powracające z Krymu genueńskie statki wraz z pokrytymi pęcherzami trupami przywiozły do portu w Mesynie zjadliwą zarazę, identyfikowaną dzisiaj jako dżuma, w zawrotnym tempie rozeszła się ona po wyspie, a stamtąd dotarła na kontynent. Franciszkański kronikarz Michelle de Piazza, który widział skutki plagi, zauważył, że każdego, kto choćby zamienił słowo z Genueńczykami, spotykał bolesny koniec. Na różnych częściach ciała zarażonego pojawiały się „palące pęcherze”, a w pachwinach, na szyi i narządach płciowych wyrastały wrzodziejące guzy, na początku wielkości orzechów laskowych, a później szybko rozrastające się do rozmiaru jaja kurzego lub gęsiego. Wreszcie chory, trawiony nieustającym bólem i gorączką, nie potrafił utrzymać się na nogach i kładł się na posłanie, gdzie szybko gasło w nim życie17. „Zepsuta krew – pisał dalej zakonnik – przechodziła z zajętych chorobowo płuc do gardła, skażając chorego i rozkładając się w całym jego ciele. Osłabienie trwało przez trzy dni, a czwartego pacjent w końcu umierał”18. Co jednak oprócz cuchnących guzów i bolesnej agonii tak przerażało ludzi? Były to bez wątpienia gwałtowność zgonu i wysoka śmiertelność chorych, z których jedni odchodzili od zmysłów, inni w szale rzucali się z okien, a jeszcze inni wybiegali w malignie na ulice, próbując zaspokoić trudne do ugaszenia pragnienie19.

Symptomy wskazujące na czarną śmierć w krótkim czasie umieli rozpoznać już wszyscy, ale na chorobę nie było skutecznego lekarstwa. Sposobu na nią nie znalazła ani religia, ani ówczesna medycyna. Dochodziło nawet do tego, że lekarze uciekali od swoich pacjentów, byle tylko ocalić własne życie. Guy de Chauliac tego nie zrobił. W czasie zarazy szalejącej w 1348 roku w Awinionie pomagał konającym, dopóki sam nie zachorował. Choć nie był pewny jutra, odniósł się do swojego zarażenia w sposób niezwykle praktyczny i zaczął opisywać przebieg choroby, która przykuła go do łóżka20. Zapisał wtedy: „miałem uporczywą gorączkę z guzami w pachwinach i chorowałem przez około sześć tygodni. Moje życie było w takim niebezpieczeństwie, że wszyscy moi przyjaciele wierzyli, że umrę”21. Na szczęście, wbrew rokowaniom, przeżył.

Życie ocalił również Klemens VI, któremu udało się uniknąć zarażenia. Poza tym papieżowi, który zalecił przeprowadzenie obserwacji we Włoszech i w Awinionie w celu rozpoznania istoty zarazy, zawdzięczamy cenne informacje na temat jej przebiegu. Anonimowy kanonik z Niderlandów zanotował:

Przeprowadzone sekcje ujawniły, że osoby zmarłe nagle z objawami płucnymi miały zainfekowane płuca i pluły krwią. […] Inny rodzaj charakteryzuje się opuchnięciami pod pachami, które występują jednocześnie z objawami płucnymi. Ci chorzy też szybko umierają. Trzecią formą choroby są opuchlizny w pachwinach, prowadzące w krótkim czasie do śmierci22.

W obliczu szalejącej zarazy zdawało się, że Bóg opuścił ludzi – w Awinionie umierało kilkaset osób dziennie. W niektórych miastach miała wymrzeć nawet połowa lub więcej mieszkańców, a poczerniałe ciała grzebano w zbiorowych mogiłach. W tej nowej, przerażającej rzeczywistości znane do tej pory obawy musiały odejść w niebyt, bo powolne umieranie na trąd albo inną chorobę wydawało się niczym w porównaniu z niespodziewanym atakiem czarnej śmierci. W czasach tej straszliwej zarazy, gdy chorzy konali z taką częstotliwością, że duchowni nie nadążali z ostatnią posługą, perspektywa nagłego zejścia, w dodatku bez możliwości pochówku w poświęconej ziemi, musiała przyprawiać ludzi o koszmary. Ale czy w świecie opanowanym przez zarazę możliwa była nadzieja?

W latach 1347–1351 czarna śmierć zabiła jedną czwartą lub jedną trzecią mieszkańców Europy, co uczyniło ją największą katastrofą biologiczną w historii ludzkości, po której przyszły kolejne, choć zapewne słabsze ataki zarazy. Za powszechną paniką szybko pojawiło się poszukiwanie winnych Bożego gniewu: trędowatych, „złych chrześcijan” czy Żydów. W obliczu strachu przed śmiercią, końcem świata i wiecznym potępieniem ludzkie odruchy łatwo ustępowały najgorszym instynktom. A ponieważ choroba nie wybierała ofiar, wynaturzenie widoczne było zarówno wśród biednych, jak i bogatych, starych i młodych, świeckich i duchownych. Złodzieje bogacili się na cudzej krzywdzie, lekarze odwracali się od pacjentów, a nieuczciwi kapłani żerowali na ludzkim nieszczęściu, pobierając opłaty za odpuszczenie grzechów i zawyżając ceny pochówków albo odmawiając udziału w ostatniej posłudze23.

Ten apokaliptyczny obraz trudno odnieść do ówczesnych ziem polskich. W przeciwieństwie do pandemii, jaka przetoczyła się przez siedemnastowieczną Rzeczpospolitą, zasięg występowania czarnej śmierci w państwie Kazimierza Wielkiego w połowie XIV wieku i później wciąż budzi wiele kontrowersji. Na podstawie – podawanych zresztą w wątpliwość – zapisów Jana Długosza czy innych powszechnie dostępnych źródeł nie sposób bowiem wskazywać liczby zmarłych w Kazimierzowskiej Polsce. Nie można także zakładać, że zaraza siejąca postrach na Zachodzie całkowicie ominęła te ziemie albo że jej zasięg był znikomy24.

Chorzy na dżumę, miniatura z Biblii toggenburskiej, twórca nieznany, 1411.Wikimedia Commons/Guise

Nawet jeśli przekaz Długosza budzi nieufność, warto przynajmniej nadmienić, że według jego zapisków czarna śmierć w 1348 roku dotarła do Polski, a choroba przebiegała w dwóch postaciach (przy opisie jej objawów kronikarz opierał się na tekstach Guya de Chauliaca). Pierwsza postać miała się charakteryzować nieustanną gorączką i krwotokami z ust, a dotknięci nią ludzie umierali w ciągu trzech dni. W przypadku drugiej chorzy cierpieli na owrzodzenia najczęściej pod pachami i wokół narządów rodnych, gorączkowali i żegnali się z życiem po pięciu dniach25. Śmiertelność na ziemiach polskich nie była jednak tak wysoka jak na Zachodzie, na co wskazują badania Piotra Guzowskiego. Na podstawie rejestrów świętopietrza z diecezji krakowskiej, którą uznał on za reprezentatywną, wykazał, że w latach 1348–1351 ponad dziewięćdziesiąt procent parafii na terenie królestwa Kazimierza Wielkiego wpłacało takie sumy, jak w czasach poprzedzających zarazę, co oznacza, że zbytnio się nie wyludniły26.