Iskra - Alice Broadway - ebook + książka

Iskra ebook

Alice Broadway

3,9

Opis

Jest nienaznaczona, chociaż pokryta tatuażami. Nie całkiem taka jak oni, ale też nie całkiem inna. Nie ma w Saintstone osoby bardziej niebezpiecznej od niej!

Leora zwątpiła we wszystko, co do tej pory wiedziała o sobie i swojej rodzinie. Nie jest już pewna, czy chce żyć w świecie, w którym każdy uczynek musi zostać utrwalony na skórze. Po tym, jak dowiedziała się, że w jej żyłach płynie krew nienaznaczonych, a księga upamiętniająca życie ojca została bezwzględnie spalona, postanawia poznać prawdę o swojej matce.

Czy w mieście, gdzie żyją wygnani nienaznaczeni, znajdzie pocieszenie i bezpieczeństwo? A może odkryje tam jeszcze więcej mrocznych sekretów?

Każda historia ma dwa oblicza. Zdecyduj, w które z nich chcesz uwierzyć...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 341

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (157 ocen)
51
56
35
14
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KlaudynaFajnaDziewczyna

Dobrze spędzony czas

Bohaterka, choć początkowo nie z własnej woli, decyduje się na wyprawę do sąsiedniego miasteczka w celu "zbadania" jego mieszkańców, nienaznaczonych. Stopniowo odkrywa prawdziwą historię swojego pochodzenia, uczy się również kultury i tradycji nieznanego jej do tej pory ludu. Jest świadkiem różnych wydarzeń z ich życia, zarówno dobrych, jak i złych. Wraz z rozwojem historii i ilością nabywanej wiedzy zauważa, jak naprawdę wygląda relacja między tymi dwiema skłóconymi społecznościami.
00

Popularność




Tytuł oryginału: SPARK

Copyright © Alice Broadway, 2018

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Copyright © for the Polish translation by Maciej Studencki, 2019

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: Joanna Pawłowska

Skład i łamanie: Klaudia Kumala

Projekt ilustracji okładkowej: Jamie Gregory © Scholastic Ltd, 2018

Mapa © Jitesh Patel, 2018

Adaptacja okładki: Magda Bloch

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-7976-120-3

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca

i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo

do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

Dla Rachel Lucas, Keris Stainton i Hayley Webster.

Dziękuję za śmiech, mądrość, niezłomną miłość i – oczywiście – za wszystkie wilki.

1

Spacer po lesie nigdy nie jest tylko beztroską przechadzką między drzewami.

A w każdym razie nie w bajkach. Brat i siostra zostają porzuceni w środku lasu. Dziewczynka w czerwonym stroju skręca w niewłaściwą ścieżkę i spotyka wilka. Piękna młoda kobieta odnajduje zamek i ukrytą w nim bestię. To właśnie w lesie rozgrywają się magiczne i tragiczne historie. Zastanawiam się, do której kategorii zalicza się moja opowieść.

Wiem tylko, że w lesie jest zimno i pachnie zbutwiałym drewnem. Przy każdym kroku słyszę, jak uciekają przede mną małe zwierzęta, i ciągle panikuję, że ktoś się za mną skrada. Nie chcę tutaj być, ale muszę przejść przez ten las.

Co czeka mnie na końcu tej podróży? Wilk? Wiedźma? Bestia? Nie mogę zawrócić. Nieważne, jak bardzo boję się tego, co przede mną – to, od czego uciekam, jest dużo straszniejsze. Pozostał tylko jeden azyl, do którego mogę się udać: Featherstone.

Mgła unosząca się nad lasem przypomina mi dym podczas ceremonii ważenia duszy taty. Rozgarniam ją, ślizgając się na błocie; do moich lekkich butów przylepiają się liście i grudy ziemi, a z każdym krokiem czuję, że zimniej mi w stopy. Powraca do mnie aromat tamtego dymu, tak jakby moje płuca przechowywały jego wspomnienie. Żałuję, że nie mogę cofnąć się w czasie i ugasić ognia. Myślałam, że potrafię zmienić świat, a tymczasem pogorszyłam tylko całą sytuację.

Obel powiedział, że trasa jest prosta i łatwo znajdę drogę. Mylił się. Z każdym krokiem moje stopy powtarzają: „zgubiłaś się, zgubiłaś się, zgubiłaś się, zgubiłaś”.

Oto pieśń mojej duszy, kości i skóry.

2

Słowa listu brzmiały nader uprzejmie: „Okazja do przedyskutowania ostatnich wydarzeń”. W rzeczywistości zostałam jednak wezwana.

Czekając przed biurem burmistrza, zdołałam opanować nerwy. Położyłam dłoń na piersi. To tam Obel, mój mentor, wytatuował mi wspaniałego kruka. Tamtego wieczoru zademonstrowałam swoją siłę, odsłaniając ten znak i wypowiadając nazwiska zapomnianych. Wiedziałam, że to dlatego burmistrz chce się ze mną zobaczyć. Stałam się zagrożeniem, dokładnie tak jak chciałam.

Po raz kolejny nie miałam pojęcia, co się wydarzy.

Kiedy weszłam do pokoju, Longsight stał za biurkiem. W wielkiej sali panowało przyjemne ciepło, a pod ścianami rozciągały się regały pełne książek. Burmistrz obszedł biurko z wyciągniętą dłonią; po chwili ją uścisnęłam. Z boku siedziała Mel, nasza bajarka. Nie wstała ani nie przemówiła, lecz jej uśmiech, widoczny zaledwie przez sekundę, mówił wszystko: była zadowolona z mojej obecności. Zastanawiałam się, czy za mną tęskniła. Potrząsnęłam głową, żeby wymazać te myśli: muszę pamiętać o jej zdradzie i mieć się na baczności.

Burmistrz Longsight gestem zaprosił mnie, bym usiadła. Teraz oddzielało nas wielkie drewniane biurko, a ja przyjęłam ten fakt z wielką ulgą. Jak zwykle burmistrz prezentował swoje znaki, ja zaś – jak zawsze – czułam się skrępowana, patrząc na jego tatuaże. Blat pokrywała ciemnoczerwona skóra, widoczna w niemal całej okazałości, ponieważ leżało na niej tylko złote wieczne pióro, kałamarz i stos sztywnych białych kartek.

Odezwał się pierwszy.

– Cieszę się, panno Flint, że zgodziłaś się ze mną spotkać. – Tak jakbym miała jakiś wybór! – Sądzę, że powinniśmy porozmawiać o twoim małym wybryku podczas rytuału wspominek, nieprawdaż?

Małym wybryku? Czy byłam nieposłusznym dzieckiem? Poczułam, jak po moich policzkach rozlewa się gorący rumieniec. Longsight poprawił się w fotelu, patrząc na mnie i czekając na odpowiedź. Zamknęłam oczy i ponownie wezwałam siłę, którą czułam tamtej nocy. Obel zapewniał mnie: „Nie zrobiłaś nic złego, dziewczyno. Napędziłaś im stracha i to wszystko”.

– Dość długo dyskutowaliśmy na temat twoich poczynań, Leoro – oświadczył burmistrz Longsight z nutą zmęczenia w głosie. – Mel wypowiadała się o tobie w samych superlatywach. Uważa, że mimo wszystko jest w tobie dużo dobra. – Spojrzałam mu prosto w twarz, lecz szybko opuściłam wzrok. Jego oczy… zawsze wydawało się, jakby potrafił dojrzeć najgłębsze zakamarki duszy rozmówcy. – Powiedziała mi, że według niej znalazłaś się chyba pod zbyt dużą presją.

Spojrzałam na Mel, chcąc, żeby powtórzyła to sama, ale utkwiła wzrok w podłodze, nie ważąc się zabrać głosu w obecności burmistrza.

Chciałam, żeby na mnie popatrzyła; byśmy znów nawiązały nić porozumienia. Wcześniej czułam się niebywale zaszczycona, że zgodziła się być moją mentorką. Wydawało się wówczas, że naprawdę mnie rozumie, toteż otworzyłam się przed nią całkowicie.

Odzyskałam głos.

– Wykorzystaliście mnie. – Patrzyłam na Longsighta, lecz mówiłam do obojga. – Manipulowaliście mną. Pozwoliliście, żebym dowiedziała się tylko tyle, by zostać waszą marionetką.

Zobaczyłam to ponownie: rzędy głów przyjaciół i krewnych w sali wyroków; cienie drgające na ścianach. Stałam tam, patrząc, jak Jack Minnow ciska księgę taty w płomienie. Jakże sprytnie postąpili, pozwalając, żebym wykonała całą pracę za nich, zdradzając własnego ojca, odwracając się od mężczyzny, który mnie wychował. Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy było już za późno.

– Naprawdę tak uważasz? – Pochylił się z łokciami na biurku. – A ja patrzyłem na to z innego punktu widzenia. Widziałem dziewczynę, urodzoną wśród nienaznaczonych, która nie wiedziała, skąd pochodzi. Naszym obowiązkiem było powiadomić cię o twoim prawdziwym pochodzeniu, zwłaszcza że nie zrobiła tego kobieta, która nazywała siebie twoją matką. Nie tylko pozwoliliśmy ci odkryć własną historię, ale zaproponowaliśmy miejsce w naszym społeczeństwie i szansę, by mu służyć, co zapewniłoby ci ochronę przed osądem innych, mniej tolerancyjnych obywateli. Wiedzieliśmy, że nie wszyscy potrafią zaakceptować twoje… nienaznaczenie.

Moje nienaznaczenie. Wreszcie to powiedział. Ukrywano je przede mną tak długo, że określenie to wciąż wydawało mi się nowe. Nie pasowało do mnie, tak jak zbyt ciasny but, który musiałam przymierzyć na siłę. Kobieta, która – jak wierzyłam – była moją matką, w rzeczywistości tylko się mną opiekowała. Moja biologiczna matka była nienaznaczona; jej krew krąży w moich żyłach. Matka istnieje w moich komórkach, co czyni mnie nie całkiem właściwą osobą… Owszem, wychowałam się jako naznaczona, ale moje serce jest na wpół nienaznaczone. Jestem nienaznaczona, chociaż pokryta tatuażami. Nie całkiem taka – ani nie całkiem inna. Nie ma w Saintstone osoby bardziej niebezpiecznej ode mnie.

Longsight miał rację. Przez całe moje życie nikt nie chciał zdradzić mi prawdy – ani mama, ani Obel, ani rodzice Verity, Julia i Simon. Nawet Oscar, chłopak, w którym byłam ponoć zakochana, wiedział o moim życiu więcej niż ja sama. Nie miałam okazji porozmawiać z nim od spotkania, podczas którego dał mi pozostały fragment skóry mojego ojca – kawałek, który uratował przed spłonięciem. Wyrządziliśmy sobie nawzajem krzywdę i straciliśmy do siebie zaufanie. Oscar nie jest już częścią mojego życia, ale nadal często o nim myślę.

Tymczasem Longsight sam pozwolił, bym poznała prawdę. A teraz nie wiedziałam, co z nią zrobić.

Burmistrz przerwał moje rozmyślania.

– Mogę sobie tylko wyobrażać, co działo się w twojej głowie i jakie myśli skłoniły cię do naznaczenia się w ten sposób. – Jego wzrok spoczął na mojej szyi, gdzie widniał czubek głowy kruka, wytatuowanego przez Obela. – Wydaje mi się, że oczekiwaliśmy od ciebie zbyt wiele.

Nie wiedział. Nie wiedział, że moje ciało dało mi kruka, zanim utoczono choćby kroplę tuszu… że śniłam o kruku, a te sny stopniowo zaczęły przybierać kształt na mojej piersi… że fioletowe i różowe znamiona wirowały na mojej skórze jak przywołane magią, aż zyskałam pewność, co mi chcą przekazać – i dopiero wówczas udałam się do Obela i poprosiłam, by uświęcił tę wiadomość za pomocą tuszu.

Nie mogłam dać się zastraszyć.

– Popełniliśmy sporo pomyłek w twojej sprawie, Leoro. – Burmistrz spojrzał na swoje dłonie. – Mel podchodzi do pracy z wielką pasją, podobnie zresztą Jack Minnow. Ale wraz z tą pasją… No cóż, powiedzmy, że czasem namiętność potrafi nas zaślepiać. – Mel poprawiła się w fotelu; mogłam wyczuć jej niepokój. Dlaczego nic nie mówiła? Głos jest najważniejszą częścią osobowości Mel – jej władza wynika z baśni, które opowiada; są fundamentem tego, w co wierzymy i co robimy w Saintstone… a mimo to teraz siedziała, potulna i milcząca. Nie podobało mi się to. Nie ufałam im. – Głęboko żałują, jeżeli cię przypadkiem zranili.

Było to tak oczywiste kłamstwo, że aż się wzdrygnęłam. Nie potrafiłam sobie wyobrazić Minnowa, który żałowałby, że ktoś przez niego ucierpiał.

Burmistrz kontynuował:

– Leoro, nie jesteśmy tymi złymi. – Uśmiechnął się krzywo. – To nie baśń. Oni… czy raczej my… wierzyli, wierzyliśmy, że dzięki tobie w naszej społeczności zapanuje jeszcze większy spokój, że stanie się bardziej stabilna. Któż inny ma takie możliwości jak ty? Naznaczona i nienaznaczona naraz: jedna z nas, wierna naszym tradycjom, mimo że pochodząca od buntowników. – Pokręciłam głową, a Longsight pochylił się ku mnie. – Och, Leoro, nie zmarnuj tego potencjału. Sama myśl o naznaczonym mężczyźnie, który przespał się z nienaznaczoną… – Zadrżał. – A przecież z tego poronionego związku zrodziło się coś dobrego. Reprezentujesz nadzieję i możliwość: nienaznaczona, która nawróciła się na właściwą wiarę. Wiem oczywiście, co powiedziałaby Mel: chciałaby, żebyś stała się symbolem pokoju, zjednoczenia Moriah i jej siostry, Białej Czarownicy. Nie jestem jednak tak naiwny. – Spojrzał na Mel, siedzącą z kamienną twarzą. – Nie da się tu wypracować żadnego kompromisu, bardzo mi przykro. Ustawa o przesiedleniu była dobrym rozwiązaniem, lecz tymczasowym. Dwie społeczności żyły osobno i w pokoju. Zapewniam cię, że był to układ niełatwy, ale zawsze jakiś. Nienaznaczeni zaczęli jednak nadużywać mojej cierpliwości, przekraczając granice i nie przestrzegając wielkodusznych ustaleń traktatu. Nie będę przyglądać się bezczynnie, jak nienaznaczeni poniżają moich ludzi, palą i rabują nasz majątek. Traktat, którego ustaleń przestrzega tylko jedna strona, nie ma żadnej wartości. Nienaznaczeni muszą zostać zniszczeni – i tak się stanie. Teraz jestem tego całkowicie pewny. Twoi ludzie cię potrzebują.

Wówczas to poczułam: potworny ciężar odpowiedzialności za wszystko, co zrobiłam. Odwróciłam się od własnej społeczności, która dała mi szansę pracy, rozwoju i osiągnięcia szczęścia. Zawsze chciałam nauczyć się zawodu i zostać tatuażystką.

– Nie miałam wyboru – zaczęłam tłumaczyć, zastanawiając się równocześnie, czy to prawda. – A jeżeli nawet miałam, to moje możliwości były mocno ograniczone. Mogłam albo pracować dla was, albo stać się wyrzutkiem, zapomnianą. – Uniosłam wysoko brodę. – A jeśli właśnie taki miałam wybór, to będę wyrzutkiem.

– To nigdy nie była twoja jedyna opcja. – Longsight uśmiechnął się smutno, tak jakbym była zbłąkanym dzieckiem.

Tymczasem w mojej głowie jakiś głosik wyszeptał: Jeżeli jestem tylko głupim dzieciakiem, dlaczego tak im na mnie zależy?

Potrząsnęłam głową, odgarnęłam brudne włosy i wgapiłam mu się prosto w twarz.

– Czy nienaznaczeni naprawdę są aż takim zagrożeniem? – zapytałam.

Zapadła chwila ciszy. Mimo że w sali było ciepło, poczułam, jak na moich ramionach pojawia się gęsia skórka.

– Większym, niż myślisz, Leoro – odparł w końcu burmistrz.

Przełknęłam ślinę.

– A czego właściwie pan ode mnie chce?

Westchnął.

– Otóż, Leoro, chcę, by ta społeczność żyła w pokoju; chcę być pewny, że ludzie, których prowadzę i kocham, będą bezpieczni. – Czy rzeczywiście nas kocha? Czy też kocha to, do czego może nas zmusić? – Mała iskra buntu, wykrzesana przez jedną dziewczynę, może wkrótce rozgorzeć wielkim płomieniem. Z powodu twojego impulsywnego postępku cała społeczność zwątpiła w to, w co do tej pory wierzyła. Jesteś nienaznaczoną, która stała się naznaczoną. Twój ojciec został zapomniany, a mimo to zmusiłaś nas, byśmy go sobie przypomnieli. Posiałaś ziarno nieufności. Chcę, żebyś teraz spoiła to pęknięcie, zamiast je pogłębiać. Dlatego właśnie cię potrzebujemy. O, tak… – Zobaczył, że otwieram usta, by coś powiedzieć, i podniósł głos: – To musisz być ty. Ludzie czekają na twój następny ruch. Chcę, żebyś wsparła społeczność i pomogła przyjaciołom oraz rodzinie, okazując lojalność swoim przywódcom. Wyrzeknij się tego buntowniczego, indywidualistycznego postępku, wróć do naszych wartości i pozwól, byśmy znów stali się jednością. Dobrze wiem, w jaki sposób powinnaś okazać skruchę!

Poczucie winy opanowało mnie dużo szybciej niż gniew. Wbrew sobie ugięłam się pod ciężarem odpowiedzialności, który spoczął na moich barkach. Fale uderzeniowe, które posłałam przez mój mały świat, naraziły moich przyjaciół i rodzinę.

Burmistrz Longsight uważnie przyjrzał się mojej twarzy i powiedział:

– Chcę, żebyś poszła do Featherstone.

Jego słowa nie miały sensu.

– Do Featherstone. – Własny głos zabrzmiał obco w moich uszach. – Dla-dlaczego miałabym tam iść?

– Dlatego, że moja cierpliwość się kończy. Dlatego, że zbyt długo już tolerowałem nienaznaczonych, zwłaszcza wobec przemocy i zamętu, jaki wywoływali. Teraz ich zniszczę, a do tego potrzebuję ciebie. – Powoli na jego twarzy zagościł uśmiech. – Zamieszkasz między nienaznaczonymi. Zobaczysz sama, czym naprawdę są. Przekażesz mi, co planują. Kiedy nadejdzie czas, oni zaakceptują cię jako jedną ze swoich, a ty obrócisz się przeciwko nim. Wiemy o nienaznaczonych pewne rzeczy, wiele innych podejrzewamy. Obawiam się, że są o wiele bardziej niebezpieczni, niż myśleliśmy… że Jack Minnow ma rację: pozostawiając ich przy życiu, narażamy się na brutalny atak. Być może będziemy musieli uderzyć na nich, i to prędzej niż później. Nasi ludzie nie chcą tej wojny, ponieważ przyzwyczaili się do pokoju – oznajmił i uśmiechnął się szeroko, lecz za tym uśmiechem kryła się stal. – Potrzebuję dowodów, czegoś, co pozwoli poderwać naszych ludzi do boju, w razie gdybyśmy zostali do tego zmuszeni. Wierz mi, Leoro, naprawdę byłem cierpliwy; gdyby Jack Minnow postawił na swoim, już dawno byśmy ich wykurzyli, tak jak stado szkodników.

Kiedy wreszcie zdobyłam się, by coś powiedzieć, mój głos zabrzmiał niemal jak ochrypły skrzek.

– Czy mam wybór? – wydukałam. – Każesz mi ich zniszczyć.

Ku mojemu zaskoczeniu wówczas odezwała się Mel.

– Ależ masz wybór, kochanie! – nabrała powietrza w płuca, tak jakby odzyskiwała należną jej przestrzeń, a jej piękna postać znów zaczęła w pełni przypominać osobę, którą znałam. – My, twoi przywódcy, także go mamy.

Longsight odchylił się i westchnął, lecz ostatecznie pozwolił jej mówić dalej.

Jej głos był jak muzyka wiolonczeli – smutek i nadzieja płynące razem.

– Leoro, wiesz już teraz, że jesteś wyjątkowa. – Moja twarz zastygła w grymasie zdziwienia, bo nic mi nie było wiadomo na ten temat, ale ona dalej się uśmiechała, a ja, podobnie jak poprzednio, poczułam w tym uśmiechu miłość oraz wiarę. – Nie tylko ze względu na twój unikalny status, zarazem naznaczonej i nienaznaczonej, ale także z powodu twojej odwagi. – W tym momencie nieznacznie kiwnęła głową, a ja przypomniałam sobie, jak jej słowa budziły mnie do życia, kiedy wypowiadała je jako moja mentorka. Muszę otoczyć serce twardą skorupą. – Nigdy dotąd nie spotkałam nikogo równie żarliwego ani obdarzonego równie wielkim zapałem. Tym bardziej boli twoja pomyłka. Przestraszyliśmy cię, naciskaliśmy zbyt mocno. Biorę pełną odpowiedzialność za twój bluźnierczy postępek podczas rytuału wspominek.

Zamknęłam oczy. Czyli to było zwycięstwo, nie apostazja? Wypowiadając imiona zapomnianych i dołączając ich do tych, którzy byli warci wspomnienia, przyjęłam rolę sędziego. Przemówiłam dla naszych przodków, dla naszych przywódców, dla naszej wspólnoty.

– Są sposoby, by cofnąć przeszłość. – Mel obniżyła głos, który teraz brzmiał posępnie. Musiała wiedzieć, że jej słowa zakrawają na herezję w takim samym stopniu, jak mój czyn, a pomimo to ośmieliła się wypowiedzieć je w obecności Longsighta. – Sprawy stoją tak, że popełniłaś na tyle poważne przestępstwo, byśmy mogli cię potępić i oddać pod osąd całej społeczności. Wiesz, jaka jest cena.

Zadrżałam, przypominając sobie ojca Oscara, Connora Drew, któremu wytatuowano znak kruka publicznie, na środku zatłoczonego placu. Oznaczono go jako zapomnianego. Tamtego dnia cały mój świat przewrócił się do góry nogami.

– A jednak my w Saintstone potrafimy okazać więcej miłosierdzia, niż myślisz. – Mel spojrzała na Longsighta, który tylko uniósł brew, i wstała. – Da się to wszystko naprawić, a ty jesteś jedyną osobą, która może tego dokonać. Ty, nasza nowa Moriah.

Zachłysnęłam się z zaskoczenia. Czy to możliwe, by Mel orientowała się – nawet jeżeli nie wiedział tego Longsight – że moje ciało samo tworzy znaki, tak jak u Moriah, pięknej siostry z baśni? Podeszła, tak że mogłam zobaczyć tatuaże owijające jej ciało. Mel jest naszą świętą księgą: jej głos i jej skóra prezentują opowiadania naszej społeczności, naszą historię. Żyje między nami i oddycha naszą wiarą.

– Aby to pęknięcie się zasklepiło, potrzebujemy mostu – powiedziała, stając tak blisko mnie, że mogłam poczuć aromat perfumowanego oleju, którego używała, by zachować miękką i piękną skórę. – Nienaznaczeni mają wiele tajemnic, które musimy poznać. Wiemy, że kradną na naszym terenie, a ostatnio dopuścili się nawet gorszych czynów. Wiemy, że próbują nas osłabić i czekają na właściwy moment do ataku. Nie wiemy tylko, kiedy on nastąpi. – W jej oczach pojawiły się łzy. – Nie wiemy również, jak zaprowadzić z powrotem pokój.

W tej chwili podniosłam wzrok, spojrzałam na Mel, a potem w kierunku Longsighta, któremu na wzmiankę o pokoju drgnęły usta. Pomyślałam, że wydaje się niecierpliwy, a jego twarz ma drapieżny wyraz.

Mel kontynuowała.

– Marzę, że nastanie czas, kiedy nienaznaczeni i naznaczeni znów staną się jednym ludem. By to osiągnąć, musimy kierować się współczuciem, Leoro. – Popatrzyłam na nią. Nie wiedziałam, do czego zmierza. Usłyszałam westchnienie Longsighta. – Ukradli nasze historie. Wzięli je i skalali, zmieniając w truciznę i psując umysły tych, którzy ich wysłuchali. Nienaznaczeni, jak ich nazywamy, nie są źli, w każdym razie nie wszyscy. Najczęściej okazuje się, że zostali wprowadzeni w błąd. Muszą tylko wrócić na ścieżkę prawości, muszą usłyszeć słowa prawdy.

Wówczas dotarło do mnie, jak głęboko wierząca jest Mel. Wierzyła w prawdę i uważała, że to może nas wszystkich ocalić.

Spojrzałam na burmistrza Longsighta, który wydawał się niezwykle skrępowany. Podejrzewałam, że gdyby Mel nie była tak ważna dla naszej wspólnoty i naszego stylu życia, już dawno kazałby jej zamilknąć. Zastanawiałam się, co sprawiło, że jeszcze tego nie zrobił. Za maską współczucia krył się w końcu umysł chłodnego stratega. Czy obchodzą go nasze baśnie, czy też będzie chciał zmiażdżyć nienaznaczonych raz na zawsze?

Czy jestem mostem, czy raczej bronią?

– Jest taka stara historia, z naprawdę zamierzchłych czasów – zaczęła bajarka melodyjnym tonem, któremu trudno było się oprzeć. – Historia, której nie wyczytasz z mojej skóry. Opowiada o tym, że pewnego dnia siostry się zjednoczą i przyniosą światu pokój. – Zatrzymała się na chwilę, pozwalając, by ta nowa idea zapuściła korzenie w moim umyśle. – Może się to stać tylko na jeden z dwóch sposobów, kochanie. Poprzez miłość lub poprzez przemoc. Nienaznaczeni muszą okazać skruchę.

Zauważyłam, że burmistrz Longsight przełknął ślinę, tak jakby uważał marzenie o zniszczeniu za smakowite danie, na które już ostrzył sobie zęby. Mel również na niego spojrzała i przez ułamek sekundy wydawało mi się, że zadygotała.

– Leoro – powiedziała, ściszając głos – mam ogromną nadzieję, że potrafimy nawrócić ich na ścieżkę prawdy poprzez miłość, nie przemoc.

– Myślisz, że jeśli przekonamy ich do prawdy, wrócą i zostaną naznaczeni?

– Mogę tylko liczyć, że tak się stanie, Leoro. Mogę się tylko o to modlić. – Mel znów usiadła. – Nie uwierzyłaś chyba, że ich ignorancja przynosi nam chlubę. Może i kroczą w ciemnościach, lecz ich zagubione dusze nadal są duszami, podobnie jak nasze.

Te słowa zabrzmiały ryzykownie, toteż burmistrz Longsight wstał i odchrząknął, przerywając potok słów bajarki. Zrobił kilka kroków i stanął przed nią, przerywając nasz kontakt wzrokowy i sprawiając, że znów skupiłam się na jego elegancko wytatuowanym ciele i poważnej twarzy.

– Sądzimy, że jeśli udasz się do nich w poszukiwaniu schronienia, przyjmą cię. Nikomu innemu nie mogłoby się to udać. To jedyny sposób, byśmy odkryli ich tajemnice i ochronili nasz lud. – Jego głos ociekał karmelową słodyczą. – Ani ty, ani ja nigdy nie doświadczyliśmy wojny – dodał i zaczął krążyć po pokoju. – Mamy szczęście. Czytamy o tych rzeczach, śmierci i zniszczeniu, tak jakby były elementem opowieści. Stajemy się niewrażliwi na okropności, ponieważ poznajemy je tylko z kart książek. Tak przywykliśmy do pokoju, że nie wyobrażamy sobie, że cokolwiek może wstrząsnąć naszym życiem. Zapamiętaj jednak moje słowa: nadchodzi konflikt. Jeżeli pozostawimy sprawy swojemu biegowi, damy spokój nienaznaczonym, to tak, jakbyśmy ich zaprosili do zniszczenia nas. Leoro, chronimy ludzi z Saintstone przed najgorszym. Nie chcemy, by żyli w strachu. Jak wiele naszych dzieci musi zaginąć, jak wiele naszych zwierząt musi zostać zabitych, a plonów zagrabionych lub spalonych, zanim stawimy im czoła? Uwielbiają zabijać i z każdym dniem stają się coraz śmielsi!

Ostrzegawcze opowieści mojego dzieciństwa ożyły.

– Wiemy, och, oczywiście, że wiemy, iż są wśród nas tacy, którzy zapewniają im pomoc i schronienie. Mamy pojęcie, kto mógłby to robić.

Odwróciłam wzrok, bo na myśl przyszło mi kilka osób: tata, Connor Drew, Obel. Nawet Oscar.

– Tacy ludzie postępują nierozważnie, lecz – tu Longsight spojrzał na Mel – niektórzy z nas wierzą, że mimo to mogą odkupić swoje grzechy. Nie muszą zostać ukarani, w każdym razie nie stanie się tak, jeśli nam pomożesz.

– A co, jeżeli zechcę tu zostać? – zapytałam.

– To nie wchodzi obecnie w grę, Leoro. – Burmistrz Longsight wygładził papier spoczywający na biurku i przesunął pióro o milimetr, tak by leżały idealnie równolegle. – Tamtego wieczoru odwróciłaś się od nas. Nie wiem, dlaczego wyglądasz na wstrząśniętą moimi słowami. Jak inaczej mam nazwać to, co zrobiłaś podczas wspominek? No cóż, może więc teraz zrobisz coś, co naprawdę pomogłoby tym, których, jak twierdzisz, kochasz? Idź do Featherstone i zaczekaj, aż skontaktuje się z tobą mój posłaniec. Powiedz mu wszystko, co wiesz. To proste zadanie.

– Wysyłasz mnie gdzieś, daleko od wszystkiego, co znam. Nawet nie wiem, gdzie jest to Featherstone. – Mój głos zaczął się łamać, jak u dziecka, które zaraz się rozpłacze. Przełknęłam ślinę. – Poświęciłam już tak wiele!

Spojrzał na mnie ze współczuciem.

– Zgadza się. Tak wiele, lecz jeszcze nie wszystko.

Przedzierając się przez las, niemal spodziewam się natknąć na chatkę, taką jak ta z opowieści o siostrach. Mieszkały w niej i były tak szczęśliwe, dopóki żył ich dobry ojciec. Oczywiście nasza siostra – ta dobra, Moriah – została potem księżniczką. Na jej skórze pojawiły się piękne znaki, dowodzące czystości jej duszy. To ta druga siostra, nienaznaczona, Biała Czarownica, została wygnana do lasu.

Wyczuwam, że czyjeś oczy śledzą każdy mój krok, ale gdy się odwracam, nikogo tam nie ma.

Po spotkaniu z Longsightem znalazłam Obela w jego studiu.

– Ach, więc uszłaś z życiem – rzucił beztrosko, ale zmierzył mnie bacznie wzrokiem. Jego szaroniebieskie oczy potrafiły ciskać gromy na stażystów, a po chwili rzucać życzliwe spojrzenia klientowi. Przeczesał dłonią włosy, które urosły od czasu, kiedy go poznałam. – I pozostałaś nienaznaczona. Czy musiałaś się ukorzyć?

Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć.

– Była tam Mel. Powiedzieli mi, że powinnam spróbować… przyjąć do wiadomości, kim jestem.

– Racja – rzucił, a jego wzrok nie zdradzał cienia emocji. – I co jeszcze?

– I jeszcze, że powinnam z nimi współpracować.

– Współpracować? A niby jak?

Odwróciłam wzrok.

– Burmistrz uważa, że powinnam iść do Featherstone.

– Ach. I cóż miałabyś tam robić? – Kiedy nie odpowiedziałam, westchnął. – Leoro, nie jesteś tą samą osobą, którą spotkałem dzisiaj rano, pełną gniewu i zdecydowaną nie pozwolić im na zwycięstwo.

Wzruszyłam ramionami.

– Nie musisz mnie słuchać, nie jesteś mi nic winna, ale uwierz: spędziłem całe życie, wysłuchując różnych wersji tej samej historii. Ciągle mówiono mi, tak samo jak tobie, w co mam wierzyć. Dlatego wiem jedno: ci ludzie są naprawdę dobrzy w opowiadaniu historii. Opowiedziałaś im swoją? Czy wyznałaś, że twoje znaki pojawiły się same z siebie? – Popatrzył na mnie, a ja pokręciłam głową. – Jeżeli nie wiedzą, to podejrzewają. Sądzę, że doskonale się orientują, jaka jesteś potężna, i chcą, żebyś uwierzyła we własną słabość. Ludzie trzymający władzę nie doszli do swoich stanowisk dzięki temu, że byli potwornie źli. Dotarli na szczyt, ponieważ byli przerażająco dobrzy – dobrzy w przekonywaniu, dobrzy w przekręcaniu słów i znaczeń, w zmuszaniu ludzi do zgody na coś, z czym tamci w istocie się nie zgadzali.

– No dobra! – krzyknęłam, a ostry ton mojego głosu zaskoczył nas oboje. – Co mam zrobić? Czego byś chciał? Nie mogę tu zostać… – załkałam, nie mając już siły krzyczeć. – Co proponujesz?

Nastąpiła dłuższa przerwa, po której Obel odsunął krzesło.

– Herbatę – powiedział spokojnie. – Proponuję napić się herbaty.

Zmęczonym gestem potarłam czoło, gdy poszedł zagotować wodę. Postawił przede mną parujący kubek i upił łyczek ze swojego. W końcu powiedział:

– W takim razie nie zostawaj tu. Longsight ma rację: ktoś musi iść do Featherstone.

Zaśmiałam się. Jeżeli to nie było śmieszne, musiałabym uznać, że było rozpaczliwe.

– Ty także uważasz, że powinnam tam iść?

– Tak, tak właśnie sądzę. – Przerwał i spojrzał na mnie uważnie. – Nie wierzę, by Longsight był w stanie zmusić cię do czegokolwiek, czego nie chcesz zrobić. Nie jesteś szpiegiem, dziewczyno. Sądzę jednak, że powinnaś dowiedzieć się, skąd pochodzisz. Powiedziałaś mi, że myślisz o swojej prawdziwej matce.

Odwróciłam wzrok. Myślałam o niej codziennie. Tymczasem Obel kontynuował:

– Uważam, że powinnaś poznać swoje pochodzenie, wbrew wszystkiemu, w co wierzyłaś przez całe życie. Mimo wad, nienaznaczeni nie są potworami z legend. To twój lud, potrzebujesz ich, a teraz oni potrzebują ciebie. Ktoś musi ich ostrzec o zagrożeniu, jakie czai się w Saintstone. Pojawiając się tam na polecenie Longsighta, będziesz bezpieczna, przynajmniej na jakiś czas. Nadchodzi wojna, w której odegrasz istotną rolę. To bardzo ważne, żebyś pozostała w bezpiecznym miejscu.

Jego ton i założenie, że przyjmę tę rolę, poświęcę się dla sprawy, której nie rozumiem, sprawiły, że zjeżyłam się z wściekłości. Zacisnęłam szczęki i wycedziłam:

– To twój lud, nie mój. Ty się tam wychowałeś, więc ty tam idź!

Obel westchnął.

– Nienaznaczeni są tak samo uparci i nieskorzy do zmian, jak ludzie z Saintstone. Nie posłuchają mnie.

Nigdy nie powiedział mi, dlaczego opuścił rodzinne strony. Otwierałam właśnie usta, żeby o to zapytać, kiedy z zewnątrz, z ulicy, dał się słyszeć jakiś dźwięk.

Obel podniósł wzrok.

– To dziwne, dzisiaj po południu nie mam żadnych umówionych wizyt.

Wstaliśmy, a wówczas rozległo się pukanie do drzwi, tak głośne i natarczywe, że niemal podskoczyliśmy.

Obel położył palec na ustach.

– Kto tam? – zapytał spokojnie.

– To twój szczęśliwy dzień, Whitworth! – Spojrzeliśmy na siebie, Obel oczami szeroko otwartymi z zaskoczenia i… strachu? Znaliśmy ten głos.

Jack Minnow.

– Idź, Leoro – wyszeptał Obel. – Szybko, ukryj się w szafce i zostań tam, bez względu na to, co się stanie, dobrze? Pamiętaj: bez względu na to, co się stanie!

Zamknęłam za sobą drzwi szafki i usiadłam z kolanami pod brodą.

Jack Minnow. Przypomniałam sobie, jak tatuowałam mu sowę na ramieniu… jak jego znaki wrzeszczały na mnie, a ja bałam się tak, jakby ten strach był jedynym uczuciem, jakiego doświadczałam przez całe życie. Mogłam w nim utonąć, udławić się tym miażdżącym, płynnym przerażeniem.

Dźwięk własnego oddechu zabrzmiał mi w uszach niczym grzmot, jednak stopniowo się uspokajałam.

Usłyszałam, jak Obel szczęka zamkami, a potem otwiera drzwi ze skrzypnięciem. Obute stopy Minnowa załomotały na podłodze.

– Jack Minnow – powitał go Obel szorstko. – Byliśmy umówieni?

– Nie, nie byliśmy, Whitworth – ton głosu Minnowa był życzliwy, chociaż nieco zdawkowy. – Przyszedłem zobaczyć się z twoją stażystką, Leorą. Wiem, że rano była na spotkaniu u burmistrza i chciałem z nią o tym pogadać. W tej chwili nie mam potrzeby robić sobie nowego tatuażu. Oczywiście sowa Leory jest wspaniała, ale przecież miała doskonałego nauczyciela.

– Jesteś zbyt łaskawy – powiedział spokojnie Obel. – Obawiam się, że nie wiem, kiedy wróci Leora.

– Znasz się nieźle na ptakach, prawda, Whitworth?

Zapadła cisza.

Bardziej poczułam jego kroki, niż usłyszałam. Wstrzymałam oddech. Był tuż pod drzwiami, na zewnątrz. Mogłam go wyczuć.

Wtedy drzwi rozbrzmiały przedziwnym dźwiękiem. Nie pukaniem ani rytmicznym stukotem, raczej tak, jakby ktoś ostro trzepnął w nie kostkami palców, a potem powoli przesunął paznokciem w poprzek drewnianej płaszczyzny. Drapanie, szurnięcie, upiorne ostrzeżenie.

Nie mógł wiedzieć, że tam byłam, prawda? Ale w jakiś sposób poczułam, że wiedział. Chciał, żebym wiedziała, że on wie. Chciał, żebym usłyszała i zrozumiała tę wiadomość.

– Wytatuowałeś młodej, łatwowiernej dziewczynie prowokacyjny znak. Jak myślisz, jaka może być kara za coś takiego?

– To nie był oficjalny tatuaż – przerwał mu Obel. – Taki robi się na potylicy. Nie ma żadnych reguł dotyczących umieszczania obrazu kruka gdziekolwiek indziej na ciele.

– Ach! Litera prawa. Nie miałem cię za takiego pedanta, Obel. Oczywiście to ona wybrała ten znak, jak sądzę?

Pauza.

– To ona wybrała kruka, nieprawdaż? – naciskał Minnow. – Nikt jej do tego nie… przekonywał? Dziewczyna jest w ciebie zapatrzona, Whitworth, może nawet cię czci? Bez problemu przyjęłaby twoją sugestię w takiej sprawie…

Chciałam wyskoczyć z szafki i wykrzyczeć, że to była moja decyzja, że moje ciało samo wybrało… ale tego nie zrobiłam. Tak jak kazał mi Obel, zostałam w środku, skulona na podłodze i drżąca. Moje zmysły się wyostrzyły, jak u małego stworzenia kryjącego się przed drapieżnikiem.

– Jeżeli chcesz, możesz mnie za to winić – powiedział cicho Obel. – Owszem, szkolę ją, i masz rację, mam na nią pewien wpływ. Kruk był jednak jej pomysłem, zdecydowała o tym z własnej woli.

Usłyszałam dźwięk ceramiki tłukącej się na podłodze i chluśnięcie płynu – to jeden z naszych kubków spadł ze stołu.

– Zostaw to – warknął leniwie Minnow, a jego ton mnie zmroził. – To zabawne, Obel. Patrzę na twój tusz, który mówi mi, jaki jesteś szlachetny, jaki dobry. Tusz nigdy nie kłamie. Ale wiem, że w twoim przypadku jednak tak. Wiem, że pod twoją skórą kryje się prawda, i mam zamiar dowiedzieć się jaka.

– W takim razie odczytaj mnie, Minnow – głos Obela ociekał sarkazmem. – Przeszukaj mnie, zbadaj skrupulatnie moje serce. Zobaczymy, czy jest we mnie cokolwiek nieczystego – zaśmiał się gorzko. – Nie mam nic do ukrycia.

Minnow nadepnął na szczątki kubka. Kawałki ceramiki zgrzytały, miażdżone butem na płytach podłogi, kamień na kamieniu.

– Być może innym razem – rzucił i przerwał na chwilę. – No cóż, Whitworth, będę już leciał. Nie wydaje mi się, by Leora miała dzisiaj wrócić do studia. – Byłam pewna, że powiedział to głośniej, w stronę szafki, w której siedziałam. – Możesz jej przekazać wiadomość?

– Oczywiście.

– Nasz przywódca ma oczywiście dar przekonywania, zastanawiam się jednak, czy nie jest czasem nieco naiwny.

Przysunęłam się bliżej drzwi, zaskoczona, że Minnow wypowiada się w ten sposób na temat Longsighta.

– Burmistrz wierzy w potęgę swojej władzy. Myśli, że ludzie są automatycznie posłuszni jego rozkazom. Ja jednak wiem, że buntownicy wymagają czegoś… więcej, by skłonić ich do poddania się jego władzy. Przekaż Leorze, że musi dowieść swojej lojalności, a my nie możemy czekać ani chwili dłużej. Oczekuję… oczekujemy od niej wierności. – Jego ton zabrzmiał twardością stali. – Powiedz jej, i to bez ogródek, że ten, kto nie jest z nami, będzie przeciwko nam. Niech więc lepiej pójdzie do Featherstone i zrobi to, co jej kazano, albo jej przyjaciele ucierpią. Łącznik skontaktuje się z Leorą, gdy tylko dotrze ona na miejsce. – Tu przerwał na chwilę, po czym spytał cicho: – Skończyłeś już pić? – Potem usłyszałam, że podnosi kubek – kubek Obela – a następnie…

Rozległ się głuchy łomot, trzask, a po nim okrzyk bólu… nie, raczej potwornego cierpienia, który niewątpliwie pochodził z gardła Obela.

A następnie cisza, w której rozlegał się tylko jęk.

– Przekaż jej wiadomość, Whitworth. Dla twojego własnego dobra.

Kroki przemierzyły studio. Drzwi otworzyły się, a potem zatrzasnęły z hukiem.

Po minucie usłyszałam wołanie Obela.

– Poszedł sobie.

Wyłoniłam się z szafki, drżąc i czując, że kręci mi się w głowie. To było dużo gorsze, niż mogłam sobie wyobrazić. Obel trzymał prawą rękę w lewej. Naokoło krwawiącej, poszarpanej rany uformował się już ciemnofioletowy siniak; palce tatuażysty zwisały bezwładnie pod dziwnym kątem.

– Złamał ją – powiedział Obel, oszołomiony i po raz pierwszy przerażony. – Złamał mi rękę.

Dotknęłam jej. Próbował poruszyć palcami i poczułam, jak odłamki trą o siebie – kość o kość.

Bez ręki tatuażysta jest niczym.

Krople potu – a może łzy? – spływały z twarzy wpatrzonego we mnie Obela.

– Już czas, Leoro.

3

Czuję, że stopy mam mokre i zmarznięte. Skarpetki nasiąkły mi wodą. Maszerowałam przez dwa dni, jest więc trzeci dzień mojej podróży. Mam ze sobą tylko torbę. Poruszam się pieszo przez zasnute mgłą leśne ostępy.

Wyszłam z domu o zmroku, powierzając mamie powiadomienie Longsighta, że przyjęłam jego propozycję. Obel dał mi list polecający, a do tego słowną instrukcję, jak odnaleźć właściwą drogę – jak powiedział, „do pewnego punktu”. Wetknął mi w dłoń klucz do studia, a potem niespodziewanie mnie objął.

– Kiedy nadejdzie właściwy moment, obiecuję ci, że będziesz wiedziała, co zrobić – powiedział. Odsunął mnie od siebie na długość ramienia i przytrzymał przez chwilę. – Powodzenia w Featherstone, Leoro. Mieszkają tam dobrzy ludzie, ale lepiej im wychodzi przyglądanie się swojemu wnętrzu niż światu. – Westchnął smutno. – Może dlatego potrzebują ciebie.

Nie chcę przypominać sobie łez mamy ani jej przerażonej, pobladłej twarzy. Mimo strachu chciała, żebym poszła do Featherstone, nawet sama spakowała mi torbę.

– Postaraj się uniknąć niebezpieczeństw – wyszeptała mi prosto do ucha.

Od kiedy tu przybyłam, las wydaje się wyjątkowo ciemny. Rozjaśnia go nieznacznie tylko wschodzące słońce, poza tym pełno tu mrocznych, zacienionych miejsc. Teraz zaś mgła staje się coraz bardziej nieprzenikniona, więc wiem, że znów zbliża się noc, a wraz z nią głęboka ciemność i zimno. Gdy sobie to uświadamiam, moje serce przejmuje chłód i przyśpieszam kroku. Nie mogę tu zostać na trzecią noc! Zaczyna ogarniać mnie panika. Poprzednia noc była potworna, gorsza niż pierwsza. Mimo wyczerpania siedziałam prosto, obejmując kolana i podskakując ze strachu z każdym odgłosem dochodzącym z mroku. Tak bardzo potrzebuję snu, że czuję, jakbym teraz śniła o wędrówce.

Wchodzę na polankę i rozglądam się za jakimkolwiek znakiem, który mógłby wskazać mi drogę. Przeszłam przez rzekę, stanowiącą granicę terytorium nienaznaczonych. Nikt z naznaczonych nie powinien tego robić; w innym wypadku pakt zostałby złamany. Mogę tylko mieć nadzieję, że list polecający Obela wystarczy, by zapewnić mi bezpieczeństwo. Zgubiłam się, lecz dzięki temu czuję się dziwnie spokojna: jeżeli się tu zatrzymam, mogę uniknąć wszystkiego, co zostawiłam za sobą, i tego, co mnie jeszcze czeka.

Wypatruję i nasłuchuję. Liście, ziemia, błoto i wiatr. Bicie mojego serca i mój nierówny oddech w powietrzu.

Nagle pojawia się jeszcze jeden daleki dźwięk: ptak. Marszczę czoło i potrząsam głową, żeby sprawdzić, czy to nie złudzenie, ale rozlega się nadal. Jest coraz bliżej, więc pochylam się, a potem kucam, bacznie obserwując las naokoło.

Odzywa się znowu i tym razem jestem pewna, że to prawdziwy ptak. Słyszę trzepot skrzydeł w plątaninie gałęzi i cierni; podchodzę cicho do źródła dźwięku. Ostrożnie stawiam stopy wzdłuż krawędzi ścieżki, gdzie duże, pokryte mchem kamienie oddzielają wędrowców od śliskiego pobocza grożącego upadkiem.

Ptak skrzeczy, spanikowany. Dostrzegam paciorek oka, gdy stworzenie wije się gorączkowo w krzakach. Utknął między gałązkami i jest przerażony.

– Wiem, jak się czujesz, mały – mówię. Wleciał między krzaki, ale nie potrafi się spomiędzy nich wydostać. W gasnącym świetle dnia próbuję znaleźć sposób na wyswobodzenie go z pułapki. Sięgam po niego, a ptak najwyraźniej mnie słyszy albo wyczuwa, bo zaczyna dziko trzepotać skrzydłami. Szepczę: – Już dobrze, przecież chcę cię uwolnić.

Kiedy rozchylam cierniste zarośla, krzywiąc się, ponieważ kolce ranią moje dłonie i ramiona, ptak cichnie. Boję się, że przestraszyłam go na śmierć, ale gdy odciągam ostatnią gałązkę, torując mu drogę do wolności, sroka – teraz już jestem w stanie rozpoznać gatunek – spogląda na mnie zaskakująco świadomie i nagle wypryskuje z pułapki, a ogłuszający łopot jej skrzydeł mną wstrząsa. Odskakuję o krok, potykam się; nie mam czasu, żeby złapać za gałąź lub złagodzić upadek, więc ląduję na wznak, a siła uderzenia pozbawia mnie na chwilę oddechu. Sroka trzepocze ciężko w górze, próbując odlecieć jak najwyżej i najdalej ode mnie.

Leżę tam, zbyt zmęczona, by się ruszyć. Nagle coś spada spomiędzy liści drzewa nade mną: biało-czarne pióro powoli ląduje na mojej piersi, a ja chwytam je i wołam niemądrze:

– Czekaj! Coś ci upadło!

Sroka siada na gałęzi nade mną i przechyla głowę.

Śmieję się; nie stać mnie na nic innego – jestem zbyt zmęczona i słaba.

– Zgubiłam się. Pokażesz mi drogę? – pytam.

Ptak odfruwa z gałęzi, ale niedaleko. Słyszę, jak terkocze i skrzeczy z drzewa nieopodal. Wstaję z wysiłkiem i idę za sroką. Za każdym razem, kiedy się do niej zbliżam, przechyla głowę, stroszy pióra i odlatuje na kolejną gałąź. Nie wiem, jak długo za nią idę, ale zdaję sobie sprawę, że gdyby białe pióra sroki nie wskazały mi drogi, zgubiłabym się w ciemnościach wieki temu.

Co jakiś czas widzę w pobliżu ogromne kamienie o osobliwych kształtach. Wyglądają, jakby jakiś olbrzym porozrzucał je tu wiele lat temu. Niektóre rozkruszyły się na ścieżce, niektóre dalej stoją, tworząc niski płot, przez który od czasu do czasu muszę się gramolić. Dobywam resztek sił, by nadążyć za ptakiem, ale za każdym razem, gdy łapię błysk bieli w koronie drzewa, uparcie prę naprzód, pewna, że sroka przywołuje mnie, tak samo jak ja wołałam ją. Trzymam pióro i wyobrażam sobie, że oddaję je ptakowi, który wkłada je na miejsce pod skrzydłem i kłania się w podziękowaniu. Wydaje mi się, że słyszę plusk wody, mgła gęstnieje, a zapach dymu prześladuje mnie niczym poczucie winy. Idę dalej za moim czarno -białym przewodnikiem, marząc o wygodnym gnieździe wymoszczonym ptasim puchem.

Zaczyna mi się kręcić w głowie, więc od czasu do czasu się zataczam, jednak mam w ciemności przewodnika – ptaka, który siedział w klatce, a teraz jest wolny.

Aż nagle sroka się zatrzymuje. Zlatuje z drzewa i ląduje niedaleko na stosie wielkich głazów. Wygląda to tak, jakby kiedyś stała tu olbrzymia starożytna budowla. Ptak trzepocze skrzydłami i podskakuje, może metr przede mną. Jestem tak zmęczona, że zasypiam na stojąco; czuję, jakby moja głowa wirowała niezależnie od reszty ciała. Czy to ten sam ptak? A może podążałam za dwunastoma, czy też dwudziestoma, różnymi srokami, żeby zagubić się już kompletnie w samym środku lasu? Czy przyprowadziły mnie tutaj? Oczy zaczynają mnie piec, więc mrugam gwałtownie, próbując przeniknąć wzrokiem mgłę. Staram się poruszać jak najciszej; utykając, wlokę się ku sroce. Kiedy wyciągam ręce, by jej dotknąć, skrzeczy z oburzeniem, dziobie moje dłonie i ucieka przez gałęzie i ciernie. Rzucam się za nią, a impet tego ruchu porywa mnie i popycha tak, że upadam w krzaki, widząc, jak mój ptak odfruwa.

I wtedy to dostrzegam.

4

Wszystkie oczy – a jest ich naprawdę wiele – zwrócone są na mnie. Odbijają się w nich płomienie ognia, wokół którego siedzą patrzący. Mrugam, by oczy przestały mi łzawić od gryzącego dymu. Słyszę tylko własny przyśpieszony oddech oraz huczące i trzaskające płomienie ogniska. W powietrzu unosi się zapach palonej kawy, lakierowanego drewna i duchów z ksiąg skór.

Niepewność niczym magnes powstrzymuje mnie przed działaniem. Strach – uporczywe, intuicyjne przeświadczenie, że znajduję się w niebezpieczeństwie, że nie powinno mnie tu być – każe mi uciekać. Przyciąga mnie jednak miękka pieszczota ciepła bijącego od ogniska i siedzących wokół niego ludzi. Sytuacja wydaje mi się osobliwie znajoma. Czuję, jak niewidzialne sznury oplatają moje serce i ciągną je, rozbrzmiewając akordem pieśni o domu.

Ostatecznie okazuje się, że decyzja nie należy do mnie: dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta, łapie mnie pod pachy i wlecze ku ognisku. Ich ręce, ich ramiona, ich twarze… Puste. Nie postępują ze mną delikatnie; ich szorstkie dłonie trzymają mocno. Upadam na ziemię, a raczej zostaję rzucona, dość blisko płomieni, by doświadczyć ich gorących pocałunków, wystarczająco daleko, bym poczuła na sobie lodowate spojrzenia ludzi. Podnoszę się niezgrabnie, podpierając rękami. Włosy zasłaniają mi twarz, szal gdzieś spadł, a mój naszyjnik wisi na wierzchu, tak że wszyscy mogą go zobaczyć. Teraz, w świetle ogniska, widzę ich doskonale, cały tłum… tłum nienaznaczonych.

Rozglądam się rozpaczliwie, szukając tatuażu, znaku, czegokolwiek, ale widzę tylko pustą skórę. Nienaznaczenie odpowiada mi pustym spojrzeniem.

Małe dziecko, siedzące kilka metrów ode mnie, przygląda mi się bacznie i zaczyna płakać. Po chwili dołącza do niego kilka innych malców, mrucząc niespokojnie. Słyszę szepty: „przeklęta!”, i widzę, jak jedna z kobiet zasłania dziecku oczy dłonią.

– Mamusiu, czym ona jest? – pyta płaczliwie inne.

– Czy to wiedźma? – syczy kolejny głos.

Ich pusta skóra, nieobecność tatuaży, uderza mnie na odlew: to tak, jakby byli zamaskowani, jakby ukrywali coś strasznego. Ze strachu kręci mi się w głowie, więc siadam ciężko. Nigdy nie czułam się tak całkowicie, obscenicznie odsłonięta, wręcz naga. I przerażona – o czym przypomina mi dudniący puls. Nigdy nie bałam się tak bardzo.

Poprzez odgłosy płaczących dzieci i pocieszających ich szeptem rodziców dociera do mnie głęboki głos:

– Skąd to masz? – pytanie rozbrzmiewa zza moich pleców. Zadaje je mężczyzna, siedzący przy ogniu. Ma szpakowate włosy, jasne oczy i brodę przetykaną siwizną, ale poza tym nic – żadnych znaków ani tatuaży, które pozwoliłyby mi go odczytać. Czuję w gardle gorzki posmak żółci. Próbuję znów wstać, ale zawroty głowy są silniejsze.

Podchodzi, pochyla się, a jego szorstka dłoń sięga ku mojej szyi. Zastygam – zawsze myślałam, że w takiej sytuacji stanę do walki, ale gdy przyszło co do czego, okazuje się, że jestem oszołomioną myszą w szponach drapieżnika.

Chwyta mój naszyjnik. Unosi go w dłoni, uważnie mu się przygląda, a potem mi go zdejmuje – delikatnie i z namysłem. Patrzy mi w oczy, przekładając mi rzemyk przez głowę, a potem odwraca się z wisiorkiem mojego ojca w garści. Podchodzi do ognia i wyciąga rękę, a wówczas odwaga bierze u mnie górę nad strachem. Gramolę się ku niemu, wciąż na czworakach.

– To moje, oddaj mi to! – mówię.