Inne Kioto - Alex Kerr - ebook

Inne Kioto ebook

Alex Kerr

4,2

Opis

Autorzy książki zabierają nas na spacer po mieście, które przez tysiąc lat było stolicą Japonii. Przemierzając ulice Kioto, opowiadają o jego architekturze, kulturze materialnej i wielowiekowej tradycji, która znalazła w nich swój wyraz. Opisując formę bram i ogrodów, kształt czarek, fakturę i połysk desek podłogowych, sposób obszycia mat tatami czy konwencję malowania parawanów, autorzy zwracają uwagę na zapisaną w nich symbolikę, a także na ich rozmaite, nieraz zaskakujące, funkcje. Szkicują przy tym historię rozwoju japońskiej estetyki, która wykuwała się w dużej mierze pod naporem i w opozycji do kultury chińskiej. A ponieważ wyczucie estetyki ma w Japonii wymiar duchowy i filozoficzny, opowieść o pięknie Kioto dalece wykracza poza jego aspekt materialny, staje się opowieścią o sposobach życia, percepcji świata i czymś jeszcze.

Ta książka ma pozwolić umysłowi wędrować wśród wielu pytań o przyczynę rzeczy. Na przykład: dlaczego bramy świątynne nie muszą mieć wrót, ale ogrody zawsze są ogrodzone? Kathy i ja odkrywaliśmy, że punkt wyjścia naszych rozważań może się kryć w rzeczach tak trywialnych jak szpary między matami tatami. Wędrując od tego miejsca, choć oczywiście w żadnym razie nie następując na nie, docieraliśmy do nieoczekiwanych wniosków na temat japońskiego społeczeństwa.

Alex Kerr przybył do Japonii wraz z ojcem, oficerem marynarki, który stacjonował w Jokohamie w latach 1964–1966. Od 1977 roku mieszka w Kameoce niedaleko Kioto. Ukończył studia japonistyczne na Uniwersytecie Yale oraz studia chińskie na Oksfordzie. Przez wiele lat zajmował się japońską sztuką performatywną, między innymi teatrami nō i kabuki, kolekcjonowaniem antyków, w tym obrazów i kaligrafii, oraz organizowaniem wydarzeń kulturalnych. W latach dwutysięcznych był jedną z pierwszych osób, które zajęły się renowacją starych kiotyjskich domów mieszczańskich machiya i ich adaptacją na domy gościnne. Odrestaurował dziesiątki starych domów w całej Japonii, realizując misję przywrócenia do życia podupadających prowincjonalnych miasteczek. Kerr pisze i wygłasza wykłady w języku japońskim, jest autorem wielu książek, w tym wydanej po polsku Japonii utraconej.

Kathy Arlyn Sokol zajmuje się literaturą non-fiction, jako lektorka została uhonorowana nagrodą Emmy. Spędziła w Kioto ponad trzydzieści lat. Opublikowała Living in Japan (wspólnie z Alexem Kerrem), RasTa Time poświęcone życiu i dziedzictwu Boba Marleya, jest też autorką wielu wywiadów z cenionymi postaciami kultury i polityki. Obecnie mieszka w Udajpur w Radżastanie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (19 ocen)
8
8
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DonB7

Nie oderwiesz się od lektury

Jak wiele w kulturze stanowia symbole można dowiedzieć się z ten Książki Dotychczas ocenialem historię Japonii poprzez tradycje samurajskie Zmieniłem zdanie I bardzo mnie to cieszy Polecam powolna lekturę
10
Yanadis

Dobrze spędzony czas

Raczej nie dla początkujących, ale bardzo pomocna, jeśli szuka się inspiracji co do tematyki tekstów związanych ze sztuką Orientu.
00

Popularność




Alex Kerr

In­ne Kio­to

we współ­pra­cy z Ka­thy Ar­lyn So­kol

prze­ło­ży­ła Al­do­na Pi­kul

Ka­rak­ter, Kra­ków 2021

Shin-gyō-sō

Za­in­spi­ro­wa­na ka­li­gra­fią Ja­po­nia roz­wi­nę­ła po­strze­ga­nie świa­ta na trzech po­zio­mach, co wciąż wpły­wa na sztu­kę współ­cze­sną.

Zna­ki shin-gyō-sō, za­pi­sa­ne rę­ką Ale­xa Ker­ra od pra­wej do le­wej sty­la­mi ka­li­gra­ficz­ny­mi shin, gyō i sō

Po­rów­nu­jąc Ja­po­nię z Chi­na­mi, mo­że­my dojść do wnio­sku, że głów­na róż­ni­ca po­mię­dzy ni­mi po­le­ga przede wszyst­kim na tym, że w prze­ci­wień­stwie do Ja­po­nii Chi­ny są kra­jem in­te­lek­tu­ali­stów. Chi­ny szczy­cą się ty­siąc­let­nią hi­sto­rią fi­lo­zo­fii, któ­rą na­dal zresz­tą upra­wia­ją – a je­śli na­wet nie fi­lo­zo­fię, to po­li­tycz­ną pro­pa­gan­dę, któ­ra też po­le­ga na my­śle­niu, czy ra­czej na kon­tro­li my­śle­nia. Kie­dy Ja­po­nia przy­swa­ja­ła so­bie chiń­ską fi­lo­zo­fię, zaj­mo­wa­ła się bar­dziej es­te­ty­ką ro­zu­mia­ną ja­ko zwra­ca­nie więk­szej uwa­gi na to, ja­kie coś wy­wo­łu­je od­czu­cia, niż na to, co ozna­cza. Na li­ście wiel­kich chiń­skich my­śli­cie­li zna­leź­li­by się wy­bit­ni fi­lo­zo­fo­wie, jak Zhu­ang­zi, Kon­fu­cjusz czy Men­cjusz, a za­my­kał­by ją – być mo­że – Mao. W Ja­po­nii jed­nak mó­wiąc o te­atrze nō, cy­tu­je się Ze­amie­go, a roz­pra­wia­jąc o ce­re­mo­nii her­ba­ty – Se­na no Rikyū.

Za­tem lu­dzie ce­nią­cy Chi­ny za­li­cza­ją się ra­czej do my­śli­cie­li, a ci, któ­rzy pre­fe­ru­ją Ja­po­nię, wo­lą czuć niż my­śleć – Ja­po­nii tra­fia­ją się więc es­te­ci. Przy czym nie­ko­niecz­nie jej to słu­ży, po­nie­waż ta­cy lu­dzie ma­ją skłon­ność do roz­kle­ja­nia się przy by­le świ­ście pa­ry do­cho­dzą­cym z ko­cioł­ka w pa­wi­lo­nie her­ba­cia­nym. Dla­te­go wła­śnie tak du­ża część ja­poń­skiej li­te­ra­tu­ry jest peł­na wy­ra­żeń sil­nych emo­cji, ale brak jej ana­li­tycz­ne­go ry­go­ru.

Jest w tej sy­tu­acji jesz­cze je­den pa­ra­doks. Po­czu­cie es­te­ty­ki po­zwo­li­ło Ja­poń­czy­kom na prze­bi­cie się do ko­smicz­nych prawd, do któ­rych nie do­tar­li wcze­śniej fi­lo­zo­fo­wie z Chin czy z in­nych kra­jów. W Ja­po­nii jed­nak ist­nie­je fi­lo­zo­fia – ty­le że wy­ra­ża­na bez słów.

Nie, tak na­praw­dę jest tych słów ca­łe mnó­stwo! I wie­le mo­że­my się na ich te­mat na­słu­chać. Z dra­ma­tem nō wią­że się yūgen („ta­jem­ni­cze pięk­no”), sztu­ka ike­ba­ny za­sa­dza się na idei ten chi jin („Nie­bo, Zie­mia, Czło­wiek”), a w ce­re­mo­nii pa­rze­nia her­ba­ty nie­zwy­kle istot­ny jest mo­tyw wa kei sei ja­ku („Har­mo­nia, Sza­cu­nek, Czy­stość, Wy­ci­sze­nie”). Dziś te sło­wa osią­gnę­ły sta­tus peł­no­praw­nych do­gma­tów, nie­zbyt od­le­głych od chiń­skich slo­ga­nów po­li­tycz­nych. Gdy za­py­ta­my mi­strza ce­re­mo­nii her­ba­ty, co wła­śnie ro­bi, z je­go ust pad­nie: wa kei sei ja­ku. Choć sło­wa te brzmią przy­jem­nie, bez kon­tek­stu zna­czą nie­wie­le. Ja­ki tak na­praw­dę pły­nie po­ży­tek z wie­dzy, że pa­wi­lon her­ba­cia­ny po­wi­nien być „czy­sty” czy „spo­koj­ny”? Ta­kie stwier­dze­nie nie jest wie­le war­te. Po­wa­ga te­go spo­strze­że­nia kry­je się po­za sło­wa­mi, a do­ce­nić moż­na ją tyl­ko pod­czas ry­tu­ału her­ba­ty – czy­li w kon­tek­ście es­te­tycz­nym.

Pa­ra­dyg­mat ro­dem z ka­li­gra­fii

Uwa­żam, że spo­śród wie­lu nur­tów ja­poń­skiej my­śli es­te­tycz­nej naj­bar­dziej in­spi­ru­ją­ce jest shin-gyō-sō, któ­re wy­war­ło trwa­ły wpływ na Kio­to. Sa­ma idea wy­wo­dzi się z ka­li­gra­fii. Ma­my trzy pod­sta­wo­we spo­so­by za­pi­sy­wa­nia zna­ków kan­ji. Pierw­szy to „pi­smo wzor­co­we”, czy­li ofi­cjal­na, „praw­dzi­wa” for­ma, ja­ką moż­na zo­ba­czyć w ga­ze­tach, książ­kach, na dro­go­wska­zach. Tak za­pi­sa­ne zna­ki ma­ją kan­cia­ste kształ­ty, do­kład­nie wi­dać w nich każ­dą z two­rzą­cych je kre­sek. To wy­raź­ny spo­sób pi­sa­nia, kre­ska za kre­ską. Ten styl ma w ję­zy­ku chiń­skim dwie na­zwy, po­wszech­ną: kai, oraz rza­dziej uży­wa­ną shin, co ozna­cza „praw­dę”.

Ko­lej­nym spo­so­bem za­pi­sy­wa­nia zna­ków jest gyō, ozna­cza­ją­ce „cho­dze­nie” lub „bie­ga­nie”. Pi­smo w sty­lu gyō jest nie­co swo­bod­niej­sze, moż­na ściąć pa­rę za­krę­tów i po­łą­czyć nie­któ­re kre­ski. To „pi­smo bie­żą­ce”, w ję­zy­ku an­giel­skim na­zy­wa­ne też cza­sem „pół­kur­sy­wą”, przy­po­mi­na pi­smo wzor­co­we, ale ma w so­bie wię­cej lu­zu. Wy­glą­da jak pi­smo wzor­co­we pi­sa­ne w po­śpie­chu.

Trze­cią for­mą jest sō, co ozna­cza „tra­wę”. „Pi­smo tra­wia­ste”, w ję­zy­ku an­giel­skim na­zy­wa­ne kur­syw­nym, przy­po­mi­na ste­no­gra­fię – po­słu­gu­je się skró­ta­mi, współ­cze­sne­mu czy­tel­ni­ko­wi, któ­ry wcze­śniej się go nie uczył, trud­no je od­czy­tać. Pi­smo tra­wia­ste by­wa nie­raz zu­peł­nie nie­moż­li­we do roz­szy­fro­wa­nia. Praw­dę mó­wiąc, krop­ki i za­wi­ja­sy sty­lu sō rze­czy­wi­ście bar­dziej przy­po­mi­na­ją tra­wę niż pi­smo. Styl sō świet­nie się na­da­je do sza­lo­nej ka­li­gra­fii: jest naj­bar­dziej od­ręcz­ny i o wie­le szyb­szy w za­pi­sy­wa­niu, dzię­ki cze­mu stał się ulu­bio­ną for­mą pi­sma ka­li­gra­fów.

Oto trzy ty­py ka­li­gra­fii. Każ­dy z nich, nim przy­był do Ja­po­nii, miał swo­ją dłu­gą chiń­ską hi­sto­rię. Ja­poń­czy­cy od daw­na zna­li więc pi­smo wzor­co­we, bie­żą­ce i tra­wia­ste: shin-gyō-sō.

Kry­zys toż­sa­mo­ści

Ja­po­nia bo­ry­ka­ła się z pew­nym pro­ble­mem. Otóż wszyst­ko, co god­ne uwa­gi, po­cho­dzi­ło z Chin. Ce­ra­mi­ka, pa­pier, la­ka, świą­ty­nie, li­te­ra­tu­ra, po­ezja, pi­smo, ko­sze, me­ble... Od cze­go tu za­cząć? Chiń­skie przed­mio­ty by­ły wiel­kie, skom­pli­ko­wa­ne, peł­ne ko­lo­rów, do­piesz­czo­ne tech­nicz­nie, wy­ra­fi­no­wa­ne, ele­ganc­kie, wy­myśl­ne... Ja­po­nia zaś przyj­mo­wa­ła ten za­lew szla­chet­nych i wspa­nia­łych chiń­skich przed­mio­tów, aż po­ja­wi­ło się py­ta­nie: „Cóż, kim w ta­kim ra­zie je­ste­śmy my?”.

W pew­nym mo­men­cie, we­dług mnie po wy­nisz­cza­ją­cej woj­nie Ōnin to­czą­cej się w la­tach 1467–1477, na­stą­pił prze­łom. Zro­zu­mie­nie na­de­szło dość póź­no – nie by­ło­by ono moż­li­we w epo­kach He­ian czy Ka­ma­ku­ra.

Kie­dy Ja­poń­czy­cy póź­ne­go XV i XVI wie­ku spoj­rze­li na to, co tak na­praw­dę po­cho­dzi­ło z ich kra­ju, za­czę­li od­czu­wać kry­zys toż­sa­mo­ści. Uświa­do­mi­li so­bie, że wszyst­ko, co stwo­rzy­li, jest nie­ocio­sa­ne i pry­mi­tyw­ne. Wiel­ki Chram Ise, naj­święt­sze z ja­poń­skich miejsc kul­tu, jest kry­ty strze­chą, a nie, jak chiń­skie pa­ła­ce, da­chów­ką. Ja­poń­czy­cy sta­nę­li więc przed pa­ła­ca­mi po­kry­ty­mi ce­dro­wy­mi szczap­ka­mi, przed wiej­ski­mi do­ma­mi, z któ­rych bu­chał dym z pa­le­nisk. Zo­ba­czy­li la­kę Ne­go­ro – gru­bą, nie­rów­ną, z wi­docz­ny­mi czar­ny­mi pla­ma­mi w miej­scach, gdzie wierzch­nia war­stwa się wy­tar­ła – nie­po­rów­ny­wal­ną z la­ką chiń­ską, rzeź­bio­ną z nie­zwy­kłą do­kład­no­ścią, jak gdy­by by­ła ja­de­item czy ko­ścią sło­nio­wą. Ro­dzi­me wy­ro­by garn­car­skie by­ły nie­zgrab­ne, cięż­kie, for­mo­wa­ne ręcz­nie z ziar­ni­stej, brą­zo­wej gli­ny. Rzad­ko by­ły szkli­wio­ne, a je­śli już, to nie­wy­klu­czo­ne, że szkli­wo po­ja­wi­ło się przy­pad­kiem, gdy na for­mo­wa­ne na­czy­nie upadł po­piół z pie­ca, po czym się roz­to­pił. Wie­le wy­ro­bów by­ło ko­śla­wych, nie­rów­nych; nie mia­ły w so­bie nic z pa­no­wa­nia nad tech­ni­ką, któ­re za­uwa­żyć moż­na cho­ciaż­by w ce­ra­mi­ce z ce­la­do­nu z cza­sów chiń­skiej dy­na­stii Song.

Prze­łom w ro­zu­mie­niu

Wte­dy wła­śnie po­ja­wi­ła się myśl, zgod­nie z któ­rą wszyst­ko na świe­cie, rów­nież w re­la­cjach mię­dzy­ludz­kich, ma trzy po­zio­my: for­mal­ny, pół­for­mal­ny i nie­for­mal­ny. Na­zwa­no je shin, gyō i sō, jak w ka­li­gra­fii.

Ob­ser­wu­je­my to też w na­szym za­chod­nim ży­ciu: po­ziom for­mal­ny to strój wie­czo­ro­wy, pół­for­mal­ny to spor­to­wa ele­gan­cja, nie­for­mal­ny zaś to szor­ty al­bo dżin­sy i T-shirt. Róż­ni lu­dzie no­szą stro­je w da­nym sty­lu w róż­nych mo­men­tach i sy­tu­acjach. Nie mie­sza­my ich z so­bą. Nie wkła­da­my T-shir­tu na for­mal­ne przy­ję­cie, tak sa­mo jak nie idzie­my na im­pre­zę pla­żo­wą w gar­ni­tu­rze i kra­wa­cie.

Ce­re­mo­nia her­ba­ty głę­bo­ko prze­sią­kła ideą shin-gyō-sō. Za­trzy­maj­my się jed­nak na mo­ment, za­nim za­nur­ku­je­my w zdra­dli­wych wo­dach her­ba­cia­nych niu­an­sów. Mu­szę pod­kre­ślić, że spo­śród wszyst­kich roz­dzia­łów tej książ­ki ten w naj­więk­szym stop­niu opie­ra się na mo­ich do­my­słach. Eks­per­ci od her­ba­ty, prze­rwij­cie w tym miej­scu lek­tu­rę! Pew­ne rze­czy, o któ­rych wspo­mnę, pa­su­ją jak ulał do ofi­cjal­nych wy­tycz­nych szkół ce­re­mo­nii her­ba­ty, ale nie wszyst­kie. Bę­dę przy­ta­czał my­śli nie­orto­dok­syj­ne, ja­ki­mi po­dzie­lił się ze mną sta­ry mistrz her­ba­ty, al­bo ta­kie, któ­re usły­sza­łem od eks­cen­trycz­nych let­te­ra­ti2 czy ko­lek­cjo­ne­rów sztu­ki. In­ne po­my­sły przy­szły mi do gło­wy na pod­sta­wie ob­ser­wa­cji spo­so­bu, w ja­ki tra­dy­cyj­ni kio­tyj­czy­cy in­stynk­tow­nie uży­wa­li przed­mio­tów i jak je usta­wia­li.

Sko­ro już uczy­ni­łem to za­strze­że­nie, mo­gę po­wró­cić do hi­sto­rii shin-gyō-sō w póź­nej epo­ce Mu­ro­ma­chi. Mi­strzo­wie her­ba­ty spoj­rze­li raz jesz­cze na te pry­mi­tyw­ne, nie­zgrab­ne ja­poń­skie przed­mio­ty i ogło­si­li, że uwa­ża­ją je za wspa­nia­łe. My­ślę, że wła­śnie wte­dy ja­poń­ska kul­tu­ra sta­ła się tym, czym jest dzi­siaj.

Jest w tym po­dzia­le coś głę­bo­ko ludz­kie­go; jest wszech­obec­ny, prze­kra­cza nie­mal każ­dą gra­ni­cę. Po pro­stu hi­sto­ria pi­sma oraz pre­sja ze stro­ny Chin zmu­si­ły Ja­po­nię do zna­le­zie­nia no­we­go spo­so­bu my­śle­nia. „Ist­nie­je ka­li­gra­ficz­ne pi­smo wzor­co­we, bie­żą­ce i tra­wia­ste. Ist­nie­je też tam­ten kraj sta­le wy­twa­rza­ją­cy wszyst­kie te nie­zwy­kłe przed­mio­ty, któ­rych kunszt nas prze­ra­sta; tu­taj je­ste­śmy my, two­rzą­cy przed­mio­ty szorst­kie i sier­mięż­ne; a po­mię­dzy na­mi jest Ko­rea, któ­ra jest w za­sa­dzie rów­nie cy­wi­li­zo­wa­na co Chi­ny, ale jed­nak nie do koń­ca... Hm... Trzy po­zio­my – Chi­ny, Ko­rea, Ja­po­nia”. Tak roz­sze­rzał się kon­cept shin-gyō-sō, któ­ry za­wie­ra ca­łą ga­mę róż­nych hie­rar­chii.

Ist­nie­ją rze­czy wy­ko­na­ne przez czło­wie­ka oraz to, co jest wy­two­rem na­tu­ry – po­mię­dzy ni­mi są zaś przed­mio­ty na­tu­ral­ne, czę­ścio­wo ob­ro­bio­ne ludz­ki­mi rę­ka­mi. Coś mo­że być wy­so­ko, na śred­niej wy­so­ko­ści lub ni­sko – po­dob­nie jak da­le­ko, w śred­niej od­le­gło­ści i bli­sko. Za­sa­da ta do­ty­czy­ła też in­nych sztuk po­za ka­li­gra­fią, w szcze­gól­no­ścima­lar­stwa.

Shin-gyō-sō w ma­lar­stwie tu­szem

W sztu­ce cza­sów dy­na­stii Ming, a tak­że w póź­niej­szym okre­sie w Ja­po­nii ist­nia­ły trzy ro­dza­je ma­lar­stwa tu­szem. W pierw­szym każ­dy li­stek, każ­dy ka­mień i każ­da fa­la oce­anu są na­ma­lo­wa­ne z dba­ło­ścią o szcze­gó­ły. To ma­lar­stwo w sty­lu shin. Chiń­czy­cy nada­li na­zwy każ­de­mu ro­dza­jo­wi po­cią­gnię­cia pędz­lem: kształ­tom ga­łę­zi, ka­mie­niom o róż­nej fak­tu­rze – okrą­głym, po­ro­wa­tym, wy­szczer­bio­nym, żłob­ko­wa­nym czy cię­tym ni­czym to­por­kiem. Sam ma­lu­nek mo­że być pro­sty, ale je­śli znaj­du­je się na nim drze­wo, na któ­rym wi­dać wy­raź­nie każ­dy liść i każ­dą ga­łąź, jest to ekwi­wa­lent zna­ku na­pi­sa­ne­go w sty­lu shin, w któ­rym wi­dać każ­dą z je­go kre­sek.

Ko­lej­ny styl jest bar­dziej swo­bod­ny i le­piej wi­dać w nim cha­rak­ter gięt­kie­go chiń­skie­go pędz­la. To bar­dziej luź­ny spo­sób ma­lo­wa­nia: kil­ka im­pre­sjo­ni­stycz­nych gę­si stoi obok je­sien­nej trzci­ny po­wsta­łej dzię­ki pa­ru szyb­kim po­cią­gnię­ciom pędz­la. To gyō.

Wresz­cie ma­my styl cał­kiem kur­syw­ny, na­zy­wa­ny po ja­poń­sku ha­bo­ku, co ozna­cza „chlap­nię­cie tu­szem”. Ta pla­ma to gó­ra, tam­ten kleks to ka­mień, roz­wod­nio­ne po­cią­gnię­cie w tam­tym miej­scu to oce­an. I ty­le, pej­zaż go­to­wy. Sty­le te roz­róż­nia­no ja­ko shin-gyō-sō.

In­nym spo­so­bem po­strze­ga­nia tych trzech róż­nych tech­nik ma­lun­ku tu­szem jest na­zy­wa­nie ich re­ali­stycz­nym, im­pre­sjo­ni­stycz­nym i abs­trak­cyj­nym (abs­trak­cyj­nym w ta­kim sen­sie, w ja­kim kur­sy­wa czy ste­no­gra­fia są skró­ta­mi rze­czy­wi­sto­ści).

Cza­sem wy­star­cza­ją dwa z trzech po­zio­mów. Po­mniej­sza świą­ty­nia Shin­ju-an w kom­plek­sie Da­ito­ku-ji po­mi­ja styl shin, sku­pia­jąc swo­ją uwa­gę na sty­lach gyō i sō. W głów­nym pa­wi­lo­nie zen znaj­du­ją się przed­sta­wia­ją­ce pta­ki i tra­wy swo­bod­ne ob­ra­zy w sty­lu gyō, któ­rych au­to­rem jest enig­ma­tycz­ny pięt­na­sto­wiecz­ny ar­ty­sta So­ga Ja­so­ku. Za ni­mi znaj­du­je się je­den z mo­ich ulu­bio­nych ob­ra­zów tu­szem w ca­łym mie­ście, po­kry­ta pa­pie­rem ścia­na (w za­sa­dzie nie­ru­cho­me fu­su­ma) za­ma­lo­wa­na w czy­stym sty­lu ha­bo­ku – pla­my i klek­sy tu­szu two­rzą za­mglo­ny kra­jo­braz z kil­ko­ma pta­ka­mi i wscho­dzą­cym słoń­cem okra­szo­nym odro­bi­ną ko­lo­ru. I to wszyst­ko.

Przy­pi­sy­wa­ne jed­ne­mu z ma­la­rzy z li­nii Ja­so­ku ma­lo­wi­dło jest eks­tre­mal­nie abs­trak­cyj­ne, na­le­ży do naj­bar­dziej abs­trak­cyj­nych dzieł w ca­łym Kio­to. Oprócz wy­ra­zi­ste­go sty­lu sō, zna­cze­nie ma też je­go po­ło­że­nie w świą­ty­ni. W Shin­ju-an ob­raz w sty­lu gyō umiesz­czo­ny jest w głów­nym po­miesz­cze­niu, a ten w sty­lu sō jest w po­ko­ju znaj­du­ją­cym się za nim. Po­ło­że­nie ob­ra­zu od­po­wia­da więc je­go po­zio­mo­wi.

Ob­raz w sty­lu shin

Ob­raz w sty­lu gyō

Ob­raz w sty­lu sō (typ ha­bo­ku)

Po­tę­ga trzech

Na prze­ło­mie XVI i XVII wie­ku mi­strzo­wie her­ba­ty za­czę­li się ba­wić ideą shin-gyō-sō. Przy­kła­do­wo po­jem­nik wy­ko­na­ny z brą­zu był­by shin, bo na­wią­zy­wał do kla­sycz­nych chiń­skich brą­zów. Brąz zo­stał­by umiesz­czo­ny na środ­ku to­ko­no­my, bo śro­dek jest shin, pod­czas gdy gyō i sō to po­zy­cje nie­co od środ­ka od­su­nię­te. W kon­tra­ście do brą­zo­we­go shin, ce­ra­mi­ka zo­sta­ła­by uzna­na za gyō, a bam­bus czy ko­szyk by­ły­by sō.

Po­cząt­ko­wo, za­raz po przy­by­ciu do Ja­po­nii, ce­re­mo­nia pa­rze­nia her­ba­ty nie od­bie­ga­ła zbyt­nio od chiń­skiej. Ory­gi­nal­na ce­re­mo­nia her­ba­ty by­ła bar­dzo wy­staw­na, ja­ko że daimyō ko­lek­cjo­no­wa­li wy­kwint­ny chiń­ski ce­la­don. Li­czy­ły się oka­za­łe wnę­trza, gdzie uda­wa­li się ary­sto­kra­ci, by są­czyć na­pój z im­por­to­wa­nej chiń­skiej ce­ra­mi­ki. Gwał­tow­ny zwrot na­stą­pił wraz z po­ja­wie­niem się idei wa­bi. Praw­do­po­dob­nie stwo­rzył ją Mu­ra­ta Jukō (1423–1502), mnich zen z Da­ito­ku-ji, któ­ry pro­wa­dził swo­ją dzia­łal­ność w owym klu­czo­wym sie­dem­dzie­się­cio­let­nim okre­sie po woj­nie Ōnin. Jukō i je­go na­śla­dow­cy (adep­tem w trze­ciej ge­ne­ra­cji był Sen no Rikyū, twór­ca for­my ce­re­mo­nii her­ba­ty zna­nej nam współ­cze­śnie) stwier­dzi­li: „Bę­dzie­my dą­żyć do ce­re­mo­nii her­ba­ty w sty­lu wa­bi, ru­sty­kal­nym, pro­win­cjo­nal­nym, da­le­kim od bo­gac­twa, ja­skra­wych barw i ele­gan­cji”.

Jukō wy­bu­do­wał więc Shin­ju-an, uzna­wa­ny za pierw­szy ogród her­ba­cia­ny. Jest bar­dzo pro­sty – tyl­ko trzy, pięć i sie­dem ka­mie­ni na nie­wiel­kim ka­wał­ku zie­mi, nie więk­szym niż kil­ka mat ta­ta­mi. Kie­dy po­mysł ten do­tarł do Se­na no Rikyū na po­cząt­ku XVI wie­ku, ów do­sko­na­le już zda­wał so­bie spra­wę z te­go, że ja­poń­ska ce­re­mo­nia her­ba­ty by­ła wa­bi. Wa­bi na­le­ży do sty­lu sō, stoi więc w kon­tra­ście do ory­gi­nal­nej ce­re­mo­nii her­ba­ty w sty­lu shin, któ­ra od­by­wa­ła się w pa­ła­cach, i pod­czas któ­rej uży­wa­no do­sko­na­łej ce­ra­mi­ki z dy­na­stii Song i Ming.

Rikyū udał się do Chōjirō (?–1589), rze­mieśl­ni­ka wy­ko­nu­ją­ce­go da­chów­ki, naj­skrom­niej­szy z ce­ra­micz­nych przed­mio­tów, i po­pro­sił go o stwo­rze­nie czar­ki do her­ba­ty. Tak po­wsta­ła ce­ra­mi­ka ra­ku, któ­ra nie jest wy­pa­la­ną w wy­so­kiej tem­pe­ra­tu­rze gład­ką por­ce­la­ną, ale po­wsta­ją­cym w ni­skiej tem­pe­ra­tu­rze gli­nia­nym na­czy­niem.

W ten spo­sób shin-gyō-sō prze­nik­nę­ło ze świa­ta ob­ra­zów do świa­ta ce­ra­mi­ki. Shin to cien­ka por­ce­la­na, gyō to ka­mion­ka, a sō to na­czy­nia gli­nia­ne. A spo­śród na­czyń wy­ko­na­nych z gli­ny to płyt­ki – rzad­ko wy­ko­rzy­sty­wa­ne w in­nych ce­lach niż ja­ko da­chów­ki czy do wy­kła­da­nia pod­ło­gi – mia­ły naj­niż­szy z moż­li­wych sta­tu­sów. Rikyū uczy­nił jed­nak z ra­ku stan­dard. Dziś lu­dzie uży­wa­ją prze­róż­nych cza­rek, ale w świe­cie ce­re­mo­nii her­ba­ty ra­ku nie ma so­bie rów­nych.

Przy oka­zji – sko­ro już zna­my trzy ty­py ce­ra­mi­ki, skąd mo­że­my wie­dzieć, któ­ry z nich ma­my przed so­bą? Uderz­my lek­ko pal­cem w por­ce­la­no­wą mi­secz­kę, a wy­da z sie­bie dźwięcz­ne brzdęk­nię­cie; zrób­my to sa­mo z na­czy­niem z ka­mion­ki, a usły­szy­my ra­czej stuk­nię­cie. Po ude­rze­niu w na­czy­nie ra­ku usły­szy­my zaś zwy­kłe „puk”. Brzdęk, stuk, puk – to shin-gyō-sō dźwię­ków wy­da­wa­nych przez ce­ra­mi­kę.

Od ce­ra­mi­ki prze­cho­dzi­my do ar­chi­tek­tu­ry. Bu­dow­la w sty­lu chiń­skim, po­kry­ta szkli­wio­ny­mi da­chów­ka­mi, o zdo­bio­nych ścia­nach szczy­to­wych i sze­ro­kich ko­lum­nach by­ła­by shin. Świą­ty­nia o da­chu po­kry­tym ce­dro­wy­mi łup­ka­mi by­ła­by gyō. A po­kry­ty strze­chą dach wiej­skie­go do­mu był­by sō. Pa­wi­lo­ny her­ba­cia­ne nie by­ły po­waż­ny­mi bu­dow­la­mi z gru­by­mi bel­ka­mi i za­ma­szy­sty­mi da­cha­mi – ra­czej li­chy­mi szo­pa­mi po­kry­ty­mi strze­chą lub nie­kie­dy cien­ką war­stwą ko­ry su­gi. Po­miesz­cze­nia by­ły nie­wiel­kie, a sta­ła za tym myśl, by wszyst­ko przy­po­mi­na­ło mi­nia­tu­rę wiej­skie­go do­mu. Dla­te­go do pa­wi­lo­nów wpro­wa­dzo­no pod­ło­go­we pa­le­ni­sko iro­ri, zmniej­sza­jąc je nie­co i sa­do­wiąc głę­biej, że­by nie za­nie­czysz­cza­ło ta­ta­mi. Dzię­ki te­mu prze­by­wa­nie w pa­wi­lo­nie przy­po­mi­na­ło sie­dze­nie przy ogni­sku we wła­snym wiej­skim dom­ku. A wszyst­ko to jest sō.

Ale spra­wa kom­pli­ku­je się co­raz bar­dziej. Po­ja­wi­ły się bo­wiem ko­lej­ne po­dzia­ły, zgod­nie z któ­ry­mi coś mo­gło być shin-no-shin, czy­li „shin we­wnątrz shin”, in­ny­mi sło­wy – su­per­for­mal­ne. Przy­kła­do­wo: wy­sta­wie­nie chiń­skie­go przed­mio­tu z brą­zu w wiel­kiej, po­kry­tej płat­ka­mi zło­ta wnę­ce to­ko­no­ma w pa­ła­cu da­wa­ło efekt shin-no-shin. Ale je­śli w tym sa­mym po­miesz­cze­niu od­by­wa się ce­re­mo­nia her­ba­ty, w któ­rej za­miast brą­zu uży­wa się ce­ra­mi­ki, efekt to shin-no-gyō, „gyō we­wnątrz shin”. Na­dal jest shin, bo je­ste­śmy w pa­ła­cu, ale sto­pień ni­żej. Moż­na też uzy­skać efekt sō-no-sō czy gyō-no-shin – i tak da­lej.

Ma to oczy­wi­ście zwią­zek z po­tę­gą trzech. W każ­dym kra­ju trzy jest licz­bą ma­gicz­ną. Wy­star­czy przy­po­mnieć chrze­ści­jań­ską Trój­cę Świę­tą al­bo trzy grec­kie po­rząd­ki (do­ryc­ki, joń­ski i ko­rync­ki), któ­re są po­dej­rza­nie po­dob­ne do shin-gyō-sō. Ja­poń­czy­cy opra­co­wa­li jed­nak ca­łą se­rię ta­kich po­trój­nych ukła­dów.

In­ną trój­cą shin-gyō-sō są ko­lo­ry: zło­to jest shin; brą­zo­wa­we ko­lo­ry zie­mi by­ły­by sō; a pa­le­ta wy­ra­zi­stych ko­lo­rów miesz­czą­cych się po­mię­dzy ni­mi jest gyō. W Ja­po­nii wcho­dząc do po­kry­te­go zło­tem po­miesz­cze­nia sprzed XVIII wie­ku, zo­ba­czy­li­by­śmy shin; mo­no­chro­ma­tycz­na prze­strzeń w zie­mi­stych ko­lo­rach by­ła­by zaś sō – prze­strze­nie te pro­jek­to­wa­no, pa­mię­ta­jąc o tych kon­cep­cjach.

Brąz (Chi­ny), Por­ce­la­na (Ko­rea), Bam­bus (Ja­po­nia)

Ogród Da­isen-in

W Kio­to jest wie­le miejsc, gdzie moż­na za­ob­ser­wo­wać me­cha­ni­zmy shin-gyō-sō w prak­ty­ce. Jed­nym z naj­bar­dziej wy­szu­ka­nych przy­kła­dów jest ogród po­mniej­szej świą­ty­ni Da­isen-in w kom­plek­sie Da­ito­ku-ji. Skła­da­ją się na nie­go trzy czę­ści ota­cza­ją­ce głów­ny pa­wi­lon.

Za­czy­na­my w pra­wym gór­nym ro­gu, na po­cząt­ku we­ran­dy po pra­wej stro­nie świą­ty­ni. Znaj­dzie­my tu dro­bia­zgo­wo od­wzo­ro­wa­ny chiń­ski pej­zaż, od­da­ny za po­mo­cą ka­mie­ni, za­ro­śli i pia­sku. Kil­ka wy­so­kich, po­sta­wio­nych na sztorc ka­mie­ni to szczy­ty, po­ja­wia­ją­ce się gdzie­nie­gdzie ka­wał­ki przy­cię­tych krze­wów przy­po­mi­na­ją zaś czę­sto obec­ną w ta­kich pej­za­żach mgłę. Mię­dzy ka­mie­nia­mi są­czy się struż­ka pia­sku, przed­sta­wia­ją­ca rze­kę wy­pły­wa­ją­cą z gór­skiej do­li­ny. Na­stęp­nie struż­ka roz­sze­rza się, sta­jąc się piasz­czy­stym stru­mie­niem pły­ną­cym wzdłuż we­ran­dy.

Te­raz ma­my przed ocza­mi rze­kę z pia­sku, a na jej środ­ku znaj­du­je się du­ży ka­mień w kształ­cie ło­dzi. Zwróć­my uwa­gę, że łódź nie jest ja­poń­ska. To „okręt skar­bo­wy”, sty­li­zo­wa­ny na kształt ło­dzi, na któ­rych w okre­sie dy­na­stii Ming pro­wa­dzo­no han­del. Przy­po­mi­na nam to, że na­dal znaj­du­je­my się w kra­inie chiń­skich pej­za­ży.

Te­raz pa­trzy­my na piasz­czy­stą rze­kę z du­żo bliż­szej per­spek­ty­wy. Naj­pierw spo­glą­da­li­śmy na za­mglo­ny gór­ski kra­jo­braz jak gdy­by z od­da­li. Te­raz skie­ruj­my nasz wzrok w dół na rze­kę, na któ­rej wy­raź­nie wi­dzi­my łódź. Prąd i łódź su­ge­ru­ją po­dróż, spra­wia­jąc, że czu­je­my się, jak­by­śmy sa­mi po­dró­żo­wa­li.

We­ran­da skrę­ca w stro­nę sze­ro­kie­go pa­tio przed świą­ty­nią. Mi­ja­jąc za­kręt, sta­je­my na­prze­ciw­ko sze­ro­kie­go pu­ste­go po­dwór­ka. To naj­wyż­sza for­ma abs­trak­cyj­ne­go ogro­du w sty­li­sty­ce zen – skła­da się on tyl­ko z pia­chu, na środ­ku znaj­du­ją się dwa mie­rzą­ce oko­ło dwu­dzie­stu cen­ty­me­trów kop­czy­ki. Moż­na zo­ba­czyć w nich wy­spy. Al­bo fa­le. Choć za­zwy­czaj mó­wi się o „ka­mien­nych ogro­dach zen”, tu­taj nie ma ani jed­ne­go ka­mie­nia.

Te trzy eta­py to prze­jaw shin-gyō-sō. Za­czy­na­my od zbu­do­wa­ne­go z ka­mie­ni pej­za­żu z wie­lo­ma drob­ny­mi szcze­gó­ła­mi; na­stęp­nie prze­cho­dzi­my do mniej bo­ga­tej w de­ta­le środ­ko­wej czę­ści, gdzie wi­dzi­my piasz­czy­stą rze­kę i ka­mień w kształ­cie ło­dzi; aż w koń­cu pej­zaż po­zba­wio­ny jest ja­kich­kol­wiek szcze­gó­łów – tyl­ko dwa kop­czy­ki pia­sku wy­ra­sta­ją z gra­bio­ne­go żwi­ru. Prze­cho­dzi­my od ilu­stra­cji przez im­pre­sjo­nizm po abs­trak­cję. Prze­strzeń zmie­ni­ła się z kom­pak­to­wej przez śred­nią w sze­ro­ką.

Prze­by­li­śmy dro­gę z Chin i sty­lu shin – z pio­no­we­go pej­za­żu za­miesz­ki­wa­ne­go przez tao­istycz­nych nie­śmier­tel­nych – do pła­skie­go bia­łe­go pia­chu sza­ma­nów sin­to, Ja­po­nii i sty­lu sō. Po­dróż za­czę­ła się tam, gdzie by­ła ma­te­ria, a skoń­czy­ła się tam, gdzie jej nie ma. Na­sza per­spek­ty­wa zmie­ni­ła się, prze­cho­dząc od pa­trze­nia z od­da­li naj­pierw w skró­ce­nie dy­stan­su, a wresz­cie w pa­trze­nie z bar­dzo bli­ska.

Ogród Da­isen-in to księ­ga o trzech roz­dzia­łach, a w każ­dym z nich fa­bu­ła gwał­tow­nie się zmie­nia: od gór nie­śmier­tel­nych, w dół rze­ki, aż po sze­ro­kie mo­rze. Kom­pre­sja i roz­sze­rze­nie prze­strze­ni. Wszyst­ko przed­sta­wio­ne przez pry­zmat me­ta­fo­ry shin-gyō-sō.

Ogród Da­isen-in (pierw­sza część)

Ogród Da­isen-in (dru­ga część)

Ogród Da­isen-in (trze­cia część)

Przy­pi­sy

2 W przy­bli­że­niu „in­te­lek­tu­ali­sta”, „uczo­ny dy­le­tant”; wię­cej na ten te­mat pi­sze Kerr w Ja­po­nii utra­co­nej [przyp. red.].

Ty­tuł ory­gi­na­łu: Ano­ther Ky­oto

Re­dak­cja: Ma­ciej Ro­bert

Opie­ka re­dak­cyj­na: Ewa Ślu­sar­czyk

Kon­sul­ta­cja me­ry­to­rycz­na: To­masz Ma­cios

Kon­sul­ta­cja ar­chi­tek­to­nicz­na: Au­re­liusz Ko­wal­czyk

Kon­sul­ta­cja ja­po­ni­stycz­na: We­ro­ni­ka Wi­dziń­ska

Ko­rek­ta: Iza­be­la Po­rę­ba

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Ilu­stra­cje: Tet­su­ji Fu­ji­ha­ra, Vit­sa­nu Riew­seng

Na okład­ce: Te­ru­hi­de Ka­to, Je­sien­ne li­ście wo­kół świą­ty­ni Kiy­omi­zu

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Al­do­na Pi­kul, 2021

Ori­gi­nal En­glish lan­gu­age edi­tion first pu­bli­shed by Pen­gu­in Bo­oks Ltd, Lon­don

Text co­py­ri­ght © Alex Kerr and Ka­thy Ar­lyn So­kol, 2016

The au­thors ha­ve as­ser­ted the­ir mo­ral ri­ghts

All ri­ghts re­se­rved

ISBN 978-83-66147-68-3

149. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317