Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kajetan Abgarowicz pseudonim Abgar Sołtan (1856-1909) – polski dziennikarz, powieściopisarz i nowelista pochodzenia ormiańskiego, reprezentant gawędy szlacheckiej. Twórczość Abgarowicza mieściła się w nurcie popularnej beletrystyki romansowej i przygodowej. Wśród współczesnych mu czytelników cieszyła się powodzeniem. Abgarowicz interesował się życiem Rusinów i przyczynił się do popularności kultury huculskiej w Polsce. Niniejsza publikacja to piękna i zarazem smutna opowieść o życiu biedoty. Jest to obrazek z życia ludu huculskiego w Galicji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 87
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Abgar Sołtan
Ilko Szwabiuk
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Tekst wg edycji z roku 1896.
Zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7639-297-4
Obrazek z życia ludu huculskiego w Galicyi.
– Żołnierz! Zołnierz! – zawołały dzieci, bawiące się przed karczmą w Jaworniku i przestraszone zbiły się w gromadkę.
I miały się czego przestraszyć, widok, który przedstawił się ich oczom, był niezwyczajny; takiego żołnierza, jak ten, który ukazał się teraz na zawrocie drogi, prowadzącej z Żabiego, nie widziały jeszcze nigdy.... Prawda, że często zjawiali się tu żołnierze, wracający z wojska do domu, ale ci byli zazwyczaj inni; byli zawsze obdarci, odziani w szary potargany płaszcz i błękitne łatami okryte pantalony, sznurowane ich trzewiki nosiły na sobie ślady dalekiej pieszej wędrówki.... Ten zaś, który dziś przechodził, był wspaniale ubrany; jasno błękitna ułanka ozdobiona żółtymi jedwabnymi sznurami i srebrnymi guzikami mogła wzbudzić podziw i głęboki szacunek w bardziej nawet obytych ze światem umysłach, niż je miały małe huculęta, igrające na placu przed karczmą w Jaworniku; czerwone spodnie i lśniące buty z ostrogami dopełniały stroju wracającego do rodziny wojaka.
Szedł ten żołnierz z fantazyą wielką, która przedstawiała się tem, że nucił jakiegoś zawadyackiego krakowiaka, po zawadyacku, na bakier nasunął czerwoną myckę i po zawadyacku wymachiwał krótką trzciną niesioną w ręku.... I ładny był to ułan.... Młodość i zdrowie biły od niego; wzrostem gonny jak buk w karpackim ostępie i jak on krzepki; twarz biała i rumiana, wąsy i brwi jasne, aż białe prawie, tylko oczy miał czarne jak węgiel i oczy te niezwykłe robiły twarz tę jeszcze ładniejszą.... niezwyczajną.
– Oj dana! moja dana!.. wyspiewywał ułan i w takt uderzał trzciną po błyszczącej, lakierowanej cholewie; a gdy chciał bardziej takt piosnki uwydatnić, to wybijał obcasami hołubca, aż iskry się z ostróg sypały, a brzęk szedł taki, że aż echo z gór odpowiadało.
Zanim doszedł do bramy karczemnej, ujrzał, że napełniła się ona ludźmi wylęgłymi z wnętrza. Dzieci dały znać do środka o ukazaniu się niezwykłego zjawiska, więc naród ciekawy wybiegł, aby mu się przypatrzeć. Dziewki i mołodyce z uwielbieniem i niemym podziwem spoglądały na wspaniałego żołnierza; starzy huculi z ciekawością, zmięszaną z pewnem niedowierzaniem, a nawet pogardą.... parobcy z zazdrością .... Jaskrawe barwy munduru olśniewały tych na wpół dzikich synów wierzchołków i połonin karpackich.
Najstarszy z parobków, prowodyr Semań Ruńko, przyłożył dłonie do oczu, zakrywając się w ten sposób przed jarkimi promieniami słońca i patrzył, patrzył na przybywającego wędrowca, patrzył, aż wreszcie klasnął w dłonie i zawołał radośnie:
– To Ilko! Jej Bohu Ilko! Ilko Szwabiuk wraca z hułanów!...
Żołnierz już był pomiędzy nimi. Hardo, zaledwie widocznie skłonił głową przed starymi gazdami i rzucił im na powitanie: – Jak się macie ludzie! Serdecznie uścisnął się za ręce z parobkami; a na dziewki i mołodyce rzucił płomienne spojrzenie i zawadyacko przy tem podkręcił jasny wąs.
– Zkąd Bóg prowadzi! – pytali wszyscy parobcy razem.
– Z daleka, braty, z daleka!... aż z za Krakowa, het aż z mazurskiej ziemi!... Tam nasz pierwszy, cesarski pułk stał, tam my z żółtej rzeki, co ją Wisłą nazywają, konie nasze poili....
– Długoż ty ztamtąd szedł? – pytali znowu.
– Szedł, szedł!... cha! cha! cha! – rozśmiał się ułan. – Ta ktoby teraz szedł? Tambyś musiał iść chyba rok cały i nie zaszedłbyś.... Ktoby tam szedł? Mnie maszyna parowa aż do samej Kołomyi dowiozła.... a ztamtąd do Żabiego forszpany.… [podwoda] dopiero z Żabiego aż tu piechotą....
– Maszyna parowa!... – zawołali parobcy z podziwieniem i strachem jakimś przesadnym, a dziewki i kobiety żegnać się pobożnie zaczęły....
– A tyż Ilku nie bał się nieczystą siłą jechać! – zawołała Anna Dudiakowa, dawna chwilowa kochanka Szwabiuka, jeszcze z przed wojskowych czasów. – Nie strach ci było duszy zagubić, czartowi w jego dłonie się popaść....
– Nie bój się Anika! – zawołał żołnierz i schwyciwszy wpół hożą mołodycę, pocałował ją w usta. – Nie bój się, czart do cesarskiego ułana nie ma przystępu!...
– Czy czart ma do ciebie prawo, czy nie – krzyknęła, wyrywając się kobieta – to ty nie masz prawa do mnie!... zasię ci!... Nie widzisz, że mam chustkę na głowie, a w chałupie męża.... Zasię ci!... Patrzcie go jaki mi żołnierz..... Patrzcie!
– Bóg z tobą babo! Bóg z tobą! – rzekł śmiejąc się Ilko i cofnął się pomiędzy parobków – Zaczekaj! Ot tobie komedya!... Poczekaj no, poczekaj – dodał, zwracając się znowu do obrażonej kobiety – będziesz też mnie ciągnęła, będziesz maniła, będziesz na pierogi, na wódkę paloną na miód a wino słodkie zapraszała... ale nie pójdę.... siedź z mężem nie czesanym i nie mytym, siedź z durnym....
– Bracie Ilio, chodź na czarkę! – przerwał mu Semań biorąc go za ramię. – Pluń na baby! Dość jest tego szczęścia.... Ot głupia ceremonija się ją wzięła! Chodź bracie na powitanie, stukniemy po kwaterce!
Weszli do izby szynkowej.
Rudy Judka aż w ręce klasnął, ujrzawszy ułana.
– Oto stary wójt się ucieszą – wołał wydając przytem ustami jakieś dziwne odgłosy, podobne do cmokania, czy mlaskania. – Oto się Wojtko uradują.... Małke... hej!.. bucher!.. hej!... a chodźcie no tu zobaczyć.... Pan Eliasz, wójta Szwabiuka Końskiego syn z wojska wraca! Kikste bucher, aż blask od niego bije!... a wachmaister a oficir!... Chodźcie się popatrzyć.
– Nie zawracaj żydowinie głowę, zostaw twoje bachory – zawołał zniecierpliwiony Semań – a dawaj nam po kwaterce od razu, bo trzeba uczcić takiego pobratyma... – No, duchem!...
– Zaraz!... zaraz!... Nu Małke kimże!... – krzyczał żyd na przemiany to do parobka, to do żony i drżącą ręką napełniał blaszane kwaterki.
– Stary mój zdrów, żydzie? – zapytał ułan.
– Jak smereka w borze! Zdrów nieuroku jak byk najmocniejszy.... Zdrów i bogaty! Zdrów bogaty i szanowany!... Starosta nasz jaśnie wielmożny z Kossowa, nie zna nikogo na te góry tylko jodnego starego Wojciecha Końskiego, on jasnemu staroście pierwsze oczko w głowie.
– Hm! hm! – mruczał coś ułan. Nagle spytał znowu żyda: – Cóż, stary żałował, że mnie nie było w domu.
– Żałował! Jak nie żałować za takim synem... – odparł Judka – ale zawsze mówił, że miło jego duszy, że syn jego Cesarzowi naszemu panu służy.
– Za twoje zdrowie Ilku! – przerwał żydowi Semań i wypił blaszankę wódki pochylając przy tem głowę w stronę ułana.
– Za wasze zdrowie wraże łeginiu! [parobku!] Niech nam powrócą nasze dawne czasy! – wołał Ilko i spełnił podaną mu miarkę do dna. – Och! jaka śmierdząca! – dodał po chwili, krzywiąc się i spluwając – w Krakowie mieście i na Podgórzu lepszą wódkę dają .... Szachrujesz żydzie ludzi.
– Żeby mnie tak grom pobił! Żebym się z mojej Małki pociechy i wnuków nie doczekał, jak to nie najlepsza węgierska siwucha! Ej panie oficyr nie godzi się na taką wódkę narzekać – bronił się żyd.
Pochlebstwo trafiło do celu; ułan na dźwięk oficerskiego tytułu rozchmurzył twarz, uśmiechnął się nawet do żyda i podał blaszankę, żeby mu ją na nowo napełniono.
Rozpoczęła się pijatyka na dobre. Parobcy rozsiedli się na ławach w koło stołu pili śmierdzącą wódkę z takim zapałem, jak by to był najwytworniejszy napitek; żyd dolewał i cmokał z radości; kobiety, dziewczęta i starsi gazdowie usunęli się w drugi koniec izby szynkowej i tam z cicha rozmawiali. Wkrótce trunek zaszumiał w głowach łeginiów; posypały się żarty, dowcipy i opowiadania, wreszcie rozochoceni parobcy zaczęli spiewać. Ułan zrazu im wtórował, po drugiej jednak, czy trzeciej piosnce huculskiej, stuknął niecierpliwie dłonią w stół i zawołał:
– Co wy będziecie pobratymy zawodzić te huculskie, dziadowskie pieśni, przy których płakać się tylko chce... Czekajcie ja wam zaspiewam wesołą... ułańską pieśń. – I wnet zaczął silnym głosem śpiewać:
Sam się cisar dziwował
Z kim on będzie wojował...
Mam córeczki tylko dwie
Dam na wojnę obydwie!
Dziwna, nieznana, hulacka jakaś, zawadyacka nuta pieśni porwała na wpół już pijanych parobków, w szał ich jakiś wprawiła; choć prawie nie rozumieli słów, spiewali jednak chórem za ułanem... Pieśń brzmiała coraz potężnej:
Ty córeczko najstarsza
Ty od wojny najdalsza..
Ja do wojny nie pójdę
Ja wojować nie będę
Bo ja serca miękiego
Nie zabiję nikiego.
– Hu! ha! – krzyknęli razem i powtórzyli:
Nie zabiję nikiego!
Dziewki i mołodyce zwabione wesoła nutą pieśni zaczęły się gromadzić w około spiewających; Anikę opuściły skrupuły i zachęcona czarką wódki, podaną jej przez ułana, usiadła obok niego na ławie i nie wzdragała się nawet tem, że silne ramię w błękitny rękaw strojne, opasało jej kibić... Nie wzdragały się i inne, czerwone chusty pomięszały się z czarnymi, piórami ozdobionymi krisaniami… [kapeluszami...] Nowa, nieznana nuta krew barzyła, płomienie jakieś w piersiach nieciła. Ułan śpiewał dalej:
Ty córeczko najmłodsza
Ty do wojny najbliższa...
Oh! ja tatu ja pójdę
Ja wojować wam będę,
Bo ja serca twardego
Ja zabiję każdego.
Nagle ułan przerwał śpiewanie; uczuł, że go ktoś za rękaw od mundura pociąga, zwrócił się więc w tę stronę i aż się wzdrygnął. Stała przed nim stara, zgarbiona, o pomarszczonej, jak ziemia czarnej twarzy cyganka, Rina.... Oczy jej połyskiwały dziwnym blaskiem, który objawiał radość; zaschnięte suche wargi do uśmiechu się wykrzywiły, ukazując kilka pożółkłych zębów.
– Witaj sokole mój! – wołała stara – witaj bohatyrski synu, wojciechowy jedynaku! Za tobą orliku stara Rina oczy wypłakała! Za tobą wzdłuż całej naszej rzeki dziewki i mołodyce z żalu schną....
– Odczep się babo! – zawołał ułan opryskliwie.
Ona jednak nie odchodziła tylko nachylając mu się do ucha szepnęła:
– Dam znać Mariczce, żeś w nasz kraj wrócił... Choć ona teraz Semaniukowa, choć ona ślubem waszym oddana temu opryszkowi Andryjowi.... to ona zawsze jeszcze twoja; schnie i smuci się przy nielubie, a wieczorami we wrotach stoi i oczy szafirowe wypatruje czy ty sokole nie wracam... Powiem jej, że ty do niej zagościsz.
– Pójdź precz babo! Precz czarownico! Masz tu odczepnego!... – i rzucił cygance kilka srebrnych pieniążków, sam zaś zaczął spiewać dalej, jednak jakoś smutniej i tęskniej:
Jak jej włosy wcinali –
Wszystkie panny płakali;
Jak jej konia siodłali –
Ojciec, matka płakali;
Jak, na konia siadała –
Z tym się światem żegnała!...
Wrażliwe dusze młodych hucułów opanowała od razu dziwna jakaś tęskota i odbiła się w nucie pieśni; cały chór żałośnie kilka razy powtarzał:
Z tym się światem żegnała! żegnała!...
Anika opierając swą piękną głowę na ramieniu ułana, szepnęła:
– Ilku! Ty za Mariką banujesz.… [tęsknisz...] Ona tobie najmilsza lubaska.… [kochanka...] Ty mnie nie lubisz, nigdyś mnie nie lubił.
Wzdrygnął się ułan na te słowa pięknej hucułki; dreszcz jakiś przebiegł mu po całem ciele, gorączkowym ruchem, niby odgarniając jakąś zmorę, machnął ręką i wnet objął siedzącą obok niego kobietę w pół i zaczął ją gwałtownie, namiętnie całować.
– Nie! nie! – szeptał jej do ucha. – Nie! nie chcę Maryki, ona straszna, ona nawiedzona, ona czarować umie! Nie! nie! Tyś mi najmilsza lubaska, tyś jak ptak wesoła, jak promień słonka jasna.
– Dalej Ilku! dalej! Kończ pieśń! – wołali chórem parobcy. – Zostaw Anikę! Do domu ją poprowadzisz... Spiewaj! spiewaj!...
Ułan na wezwanie przestał szeptać, spojrzał w koło, wychylił świeżo nalaną czarkę i znowu zawadyacko i wesoło śpiewał dalej.
Jak do wojny wstąpiła
Tysiąc muża zabiła....
Sam si cysar dywował
Co za husar wojował?...
Oj! nie husar – husarka.
Cisarskaja panianka!
Wszyscy obecni zaczęli uderzać rękoma po stole w tak pieśni i powtarzali długo:
Oj! nie husar – husarka
Cisarskaja – panianka!...
Cisarskaja. – panianka!...
– A