Hormonal - Morgan Eleanor - ebook + książka

Hormonal ebook

Morgan Eleanor

0,0

Opis

Opowieści o naszym ciele i o tym, dlaczego chcemy być usłyszane.

Eleanor Morgan 

O wpływie hormonów równie dobrze można mówić w odniesieniu do nabuzowanego testosteronem bankiera z City, jak i kobiety przed miesiączką – pisze w swojej książce Eleanor Morgan. Jednak tylko kobiety słyszą: „to hormony” czy „histeryczka”-lekceważące reakcje na zmieniającą się biochemię kobiet. Morgan w niezwykle ciekawy sposób opisuje historyczno – kulturowe tło i opowiada, jak przez lata patologizowano i stygmatyzowano nasze emocje i zachowania. Jej zdaniem mity, dezinformacje i awersje wokół kobiecej rozrodczości w zachodnim świecie XXI wieku wciąż mają się świetnie. Autorka zastanawia się, w jakim stopniu utrwalony w oczach społeczeństwa obraz kobiet wpływa na to, jak postrzegają same siebie. O kobiecej fizjologii nadal mówi się publicznie ze wstydem. Miesiączka, poronienia, endometrioza, menopauza – to tematy, o których się szepcze w ukryciu. To właśnie dlatego, zdaniem autorki, kobiety żyją w niewiedzy, w odcięciu od własnego ciała. A nie uciekniemy od biologi – pisze – siła tkwi w lepszym poznaniu siebie. Morgan bardzo wnikliwie analizuje życie zdrowotne współczesnej kobiety – od cyklu menstruacyjnego przez antykoncepcję, PMS po menopauzę. Obala mity, zestawiając je z najnowszą wiedzą medyczną. I co najważniejsze – uczy nas i siebie na nowo odczytywać swoje ciało i zrozumieć siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Rok wydania: 2021

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

Hormonal: A Conversation About Women's Bodies, Mental Health and Why We need to be Heard

Copyright by © Eleanor Morgan 2019

Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Cioch 2021

Copyright © for this edition by Oficyna Związek Otwarty 2021

Redakcja: Dorota Śrutowska

Redaktor prowadzący: Katarzyna Kurska-Wilk

Korekta: Joanna Wysłowska

Ilustracja na okładce: Mariola Przyjemska „Aleja Zwycięzców”

Projekt okładki, układ typograficzny i łamanie książki: Paweł Sky

Strona tytułowa i strony rozdziałowe książki zostały zaprojektowane przy użyciu fontu „STRAJK”, którego autorem jest Michał Berger (www.strajkfont.pl).

Wydanie I

Warszawa 2021

Druk i oprawa: Drukarnia Elpil, Siedlce

ISBN

Oficyna Związek Otwarty

ul. Kaliska 5/6, 02-316 Warszawa

www.oficynazwiazekotwarty.pl

[email protected]

TEN DZIEŃ

Ten jeden dzień w życiu kobiety wszystko odmienia. Dzień, w którym zaczynamy krwawić. Początek cyklu menstruacyjnego – początek naszej płodności – całkowicie nas przeobraża. W jednej chwili przestajemy być dziećmi. Pierwszy ból miesiączkowy poczułam na śmiesznym polu do minigolfa, z którego rozciąga się widok na molo w Cromer. W samym środku lata, podczas wakacyjnego wyjazdu z ojcem, siostrą i bratem, dostałam okresu. Tuż przed czternastymi urodzinami. Nosiłam wtedy włosy ciasno ściągnięte w koński ogon, a moje wypukłe czoło łapczywie chłonęło słońce północnego Norfolku. Próbowałam właśnie trafić piłką w otwarte usta malowanego klowna i kiedy intensywnie się w nie wpatrywałam, przez dolną część mojego ciała przebiegła fala zupełnie nieznanych mi odczuć. Ten ból kompletnie nie pasował do mojego wnętrza. Miednica zaciążyła mi jak kula do kręgli, bałam się, że coś mi pęknie między nogami. Gęsta mieszanka woni wyschłych na słońcu wodorostów i starego oleju z frytek – klasyczna kompozycja zapachowa brytyjskiego wybrzeża – w połączeniu z ostrymi skurczami w podbrzuszu nadała mdłościom zupełnie nową jakość. Musiałam aż usiąść na trawie. Pomyślałam: „To jakiś obłęd”.

Dziewczyny w szkole bez przerwy rozmawiały o bólach miesiączkowych. Niektóre od nich mdlały – w klasie i na trybunach wokół boiska. Kiedyś koleżanka zwymiotowała na ławkę podczas lekcji matematyki. Zdążyła się jeszcze rozpłakać, zanim nauczycielka, podtrzymując ją pod plecy, zabrała ją do pielęgniarki. Takie sceny oznaczały prawdziwą nobilitację. Omdlenia były ukoronowaniem dojrzałości. W oczach reszty dziewczyn, które jeszcze „nie dostały”, tamte już należały do innego gatunku, bo ich ciała poznały coś, o czym nasze nie miały bladego pojęcia. My, ciągle jeszcze zielone, zastanawiałyśmy się między sobą, jak potworny musi być ten ból. Niby każdą kiedyś zwyczajnie bolał brzuch, ale żeby się z tego powodu przewracać jak kłoda albo rzygać prosto do piórnika? Jakiś kosmos.

Dopóki same tego nie poczułyśmy.

Nowy ból parzył mi uda. Jako nastolatka miałam nogi chude jak patyki. W tamte wakacje tak się opaliłam, że wyglądały jak pomalowane bejcą. Jasne włoski mieniły się w świetle niczym włókno szklane. Siedząc na trawie, zastanawiałam się, czy powinnam zacząć golić nogi również nad kolanami, jak inne dziewczyny w szkole (mama mi zawsze odradzała), zamiast samych łydek. Uda dalej piekły niemiłosiernie. Powiedziałam tacie, że źle się czuję. Pokiwał głową i kazał mi „siedzieć spokojnie”. Dostrzegłam subtelną zmianę w jego spojrzeniu, ale nie potrafiłabym tego opisać słowami. Mogłam to tylko poczuć.

Młodsza siostra została w innym świecie, coś nas rozdzieliło. Mnie otaczała aura nieokreślonego wstydu. Kilka dni wcześniej w Southwold spaliśmy w czteroosobowym namiocie. Pamiętam, jak siedziałam przy rozsuniętym zamku z uczuciem dziwnej nostalgii, nieuchwytnej tęsknoty, sama nie wiem za czym. Mówiłam sobie, że tęsknię za domem, chociaż nasz dom w tamtych czasach był daleki od ideału. Po powrocie do Cromer poszłam do łazienki i znalazłam w majtkach tę swoją dojrzałość. Chwilowy przypływ radości – nareszcie w szkole dołączę do grona wtajemniczonych!, będę mdlała! – ustąpił nieokreślonemu smutkowi. Jak tylko powiedziałam tacie, poczułam, że muszę wyjść. Dałam nogę nie ze skrępowania – tata robił, co mógł, żeby zachować się normalnie, próbował to nawet uczcić na swój sposób – ale w głębi duszy czułam się strasznie nieswojo. Całe wakacje spędziłam pod znakiem ciężkich, niedających się ubrać w słowa uczuć.

Przypuszczam, że ten dzień na polu golfowym tak mocno wrył mi się w pamięć, bo napisanie nowej definicji tego, co moje ciało kiedyś znało jako ból, uznałam za sprawę najwyższej wagi. Litery składające się na słowo b-ó-l są symbolami, czymś abstrakcyjnym. W moim ciele i mózgu toczył się nieznany proces fizjologiczny, a umysł uczył się akceptacji tego nowego stanu i języka na jego opisanie. I teraz to słowo wypełniało się zupełnie nową treścią. Oczywiście wcześniej często mnie coś bolało. Głowa, złamane palce, migdałki, siniaki, guzy, zadrapania i ugryzienia – skutki bijatyk z rodzeństwem. To odczucie było jednak inne. Miało swoją fakturę i konsystencję. Niosło ze sobą emocje. Patrząc na trawę, przez ułamek sekundy pomyślałam, że to się nigdy nie skończy. Że ból i czas zlały się w jedno.

Tata dał mi klucze, żebym wróciła do domu i wzięła ibuprofen. Przez całą drogę szlochałam hałaśliwie, niczym kot. W domu położyłam się na kanapie i czekałam, aż środek przeciwbólowy zacznie działać. Nie było wtedy smartfonów, więc nie mogłam się wyżalić koleżankom na WhatsAppie, a zbolałe emotki miały nastać dopiero po wielu latach. W tamtej chwili zaległa całkowita cisza, przerywana tylko żałosnym krzykiem mew (dlaczego zawsze brzmi w nim taka rozpacz?). To może dziwne, ale nie czułam się wtedy samotna. Ból ze mną rozmawiał. Powiedział mi, że moja ludzka konstrukcja uległa przemianie. Ilekroć teraz słyszę mewy, wraca do mnie wspomnienie, jak leżę na kanapie i tulę swój młody, udręczony brzuch.

Jestem już po trzydziestce, ale od tamtej pory kolejne miesiączki zawsze były dla mnie drogą przez mękę. Mdlałam i wymiotowałam, kiedy bolesne skurcze darły mi ciało, wprawdzie nie w szkole, najczęściej w centrach handlowych. Nauczyłam się radzić sobie z krwią – której zawsze wydawało mi się za dużo – w rozmaitych kolorach, odcieniach i konsystencjach. Jako nastolatka, kiedy miałam ciotkę (dlaczego się tak mówi? dlaczego ciotka, a nie jakaś inna krewna?), co i raz sprawdzałam w lustrze, czy krew nie przecieka przez ubranie – obsesja, która trzyma się mnie do dziś, chociaż w mniejszym stopniu.

Od tamtej pory poświęciłam sporo czasu, by się uwolnić od władzy hormonów, które miesiąc w miesiąc przejmowały kontrolę nad moim ciałem i umysłem. Jakieś pięć lat temu totalnie obezwładniające załamanie nerwowe zmusiło mnie do poszukania fachowej pomocy z powodu stanów lękowych, które przez dziesięć lat z górą skrzętnie ukrywałam przed wszystkimi, włącznie z samą sobą. Jakiś czas potem, nieustannie szukając spokoju ducha, doszłam do przekonania, że zdrowie menstruacyjne jest częścią mojego zdrowia psychicznego. W końcu, po tygodniu szczególnie natężonych dolegliwości przedmiesiączkowych – dzień w dzień bez powodu wybuchałam płaczem, jadłam bez opamiętania, a wieczorami zbyt często kładłam się na brzuchu pogrążona w egzystencjalnym letargu – poszłam do mojej lekarki, żeby upewnić się, czy rzeczywiście jest to „tylko” zespół napięcia przedmiesiączkowego (premenstrual syndrome, PMS).

Przed tą wizytą w przypływie rozsądku zaczęłam prowadzić miesięczny kalendarzyk (czytaj: ciąg symboli nabazgranych mazakiem na kalendarzu z Cliffem Richardem, który sprezentowała mi przyjaciółka) i zdałam sobie sprawę, że te nieznośne stany ciała i ducha nawiedzały mnie regularnie co parę tygodni i trwały za każdym razem po kilka dni. Trzeba przyznać, że po miesiączce przez jakiś tydzień czułam się niemal fantastycznie: byłam produktywna, spokojna, wytrzymała, z radością chłonęłam wszystkie kolory i zapachy życia. Mówię „niemal”, bo gdzieś z tyłu głowy już zaczynałam się martwić, że to mnie znowu dorwie. Zapytałam lekarki, czy mogę coś zrobić, żeby co miesiąc nie mieć wrażenia, że moja dusza kiśnie, a ja zupełnie nad tym nie panuję.

Od tamtej pory, szukając równowagi emocjonalnej, próbowałam najrozmaitszych interwencji: po kilku rozmowach z ginekologami (przeważnie płci męskiej) dostałam więcej leków, po których czułam się albo jeszcze bardziej rozhuśtana, albo trochę mniej, za to niezbyt długo; do tego akupunktura, suplementacja witaminami, zmiana diety. Mówiąc ogólnie, ten upragniony, idealnie wyważony stan emocjonalny był (i jest) w najlepszym razie trudny do osiągnięcia, a biorąc pod uwagę realia, po prostu niemożliwy. Do tematu mojego hormonalnego śledztwa wrócę później bardziej szczegółowo; na razie dość powiedzieć, że niewiele z tych interwencji przyniosło mi ulgę. Z czasem, dzięki kolejnej terapii i kwerendzie do tej książki, zaczęłam patrzeć na sprawę trochę inaczej i zadałam sobie pytanie: „Od czego właściwie potrzebuję tej ulgi? Od czego chcę się uwolnić?”. Nawet gdybym mogła kontrolować pewne objawy przedmiesiączkowego rozbicia – na przykład obniżony nastrój – i gdyby było na to jakieś proste lekarstwo, to na głębszym poziomie chciałam wiedzieć: „O co tu chodzi?”.

Ważnym aspektem moich poszukiwań było odkrywanie tego, co wiedziałam, czego nie wiedziałam lub o czym dawno zapomniałam w związku z tym, co się dzieje w moim ciele: że maszyneria do produkcji dzieci, która jak dotąd żadnego jeszcze nie wypuściła na świat, za żadne skarby nie przestanie się do tego przygotowywać miesiąc w miesiąc. Chciałam szczegółowo przeanalizować, co się dzieje na każdym etapie cyklu menstruacyjnego, bo z roz-mów z wieloma kobietami wyciągnęłam wniosek, że większa świadomość procesów biologicznych nie tylko mogłaby mi pomóc w zapanowaniu nad huśtawką nastrojów, ale także ogarnąć rozumem, czym właściwie jest nastrój – a jest on stanem ze swej natury przejściowym. Bez względu na to, czy owa świadomość wynika z korzystania z aplikacji menstruacyjnej, prowadzenia kalendarzyka, dokształcania się w sieci czy lektury mądrych książek, można mieć nadzieję, że dzięki temu zdołamy w większym stopniu zaakceptować fluktuacje nastrojów i emocji.

Istnieją, rzecz jasna, kobiety, które doskonale i bez większego wstydu potrafią pogodzić się ze swoim przedmiesiączkowym wcieleniem, bo kobietą można być na różne sposoby. Pisząc te słowa, myślę o wspaniałej ripoście, która pada w jednym z odcinków drugiego sezonu serialu Sprawa idealna (The Good Fight). Prawniczka Diane Lockhart (skomplikowana i niejednoznaczna postać, świetnie zagrana przez Christine Baranski, i moja idolka) słyszy zarzut młodej aktywistki #metoo, prowadzącej portal Assholes to Avoid, że zawiodła ruch feministyczny, bo przyczyniła się do usunięcia portalu. „Kobiety nie są odlane z jednej formy. I nie ty decydujesz, jakie mają być”.

Żadna kobieta nie ma prawa dyktować innej kobiecie, jaka ma być, co ma myśleć i czego pragnąć.

Liczne wizyty i konsultacje u lekarzy ogólnych i ginekologów zapewniły mi gruntowną powtórkę z wiedzy o tym, co się dzieje w moim ciele i dlaczego. Uświadomiłam sobie, jak niewiele pamiętam ze szkoły, i trochę się tego wstydziłam. Często wraca do mnie szkolne wspomnienie, jak siedzimy z całą klasą w hallu i oglądamy kreskówkę demonstrującą zakładanie tamponu. Szczegóły anatomiczne pominięto na rzecz szkicowego zarysu bezwłosego trójkąta, który zresztą mignął tylko przez sekundę. Animowana bohaterka filmu opuściła spodnie, wyjęła tampon z opakowania, przyjęła odpowiednią pozycję i wetknęła go w siebie jednym zgrabnym ruchem. Wszystko z pełnym samozadowolenia uśmiechem na twarzy. Wyglądała na absolutnie wniebowziętą. Rozległ się ogólny chichot, bo wiadomo, wagina. Na lekcjach biologii oczywiście przerabialiśmy sporo materiału o hormonach płciowych, pokwitaniu i układzie rozrodczym (z myślą o studiach medycznych biologię zdawałam nawet na egzaminach końcowych), ale do chwili, gdy kilka lat temu spłynęło na mnie nagłe przebudzenie w związku z moją płodnością, większość tej wiedzy zdążyła wywietrzeć mi z głowy. Albo po prostu uznawałam za oczywiste, że wszystko działa, jak należy.

W 2014 roku przeszłam operację zrostów między jelitem cienkim a macicą – spuścizna po wielkim zamieszaniu z zapaleniem otrzewnej i wycięciu wyrostka robaczkowego. Przed zabiegiem, skoro już i tak mieli mnie kroić, podpisałam zgodę na zbadanie, czy jestem płodna – tak jak mechanik rowerowy mógłby sprawdzić łańcuch przy okazji naprawy linek hamulcowych. W tym celu podano mi do wnętrza macicy środek kontrastujący na bazie związków jodu, żeby ocenić, czy pojawi się na końcach obu jajowodów. Gdyby się okazało, że nie ma przepływu, mogłoby to oznaczać, że nigdy nie będę zdolna do poczęcia bez interwencji medycznej. Podczas rekonwalescencji, kiedy ostrożnie skubałam lekkostrawne herbatniki i jeszcze otumaniona narkozą z całych sił starałam się skupić, chirurg poinformował mnie, że zrosty niestety spowodowały niedrożność jajowodów. Gdybym chciała zajść w ciążę, będę musiała rozważyć zapłodnienie pozaustrojowe bądź zamrożenie jajeczek lub embrionów. Ciągle pod wpływem morfiny, zwymiotowałam w przypominającą odwrócony kapelusik kartonową miseczkę, jeszcze zanim chirurg skończył mówić.

Po roku oczekiwania na przyjęcie do miejscowego szpitala NHS (brytyjskiej opieki zdrowotnej) przystąpiłam do procedury zamrażania embrionów. Nasienie pochodziło z nowojorskiego banku spermy (jestem kobietą, która sypia z kobietami, więc o plemniki u nas raczej trudno). Sprokurowałam pięć embrionów gotowych spędzić jakiś czas w lodzie. Niekiedy wyobrażam je sobie, zamknięte w szpitalnej zamrażarce. W tym wyczerpującym okresie od lekarzy i pielęgniarek dowiedziałam się znacznie więcej niż przez całe dotychczasowe życie o tym, co się faktycznie dzieje podczas cyklu menstruacyjnego, do czego służą jajniki i jak działają hormony. Nie do wiary, że dorosła kobieta, miesiączkująca od prawie dwudziestu lat, dopiero podczas leczenia niepłodności zaczyna naprawdę poznawać samą siebie. A może to moje przebudzenie wcale nie było zjawiskiem aż tak niespotykanym?

Szczere rozmowy z innymi kobietami – krewnymi, przyjaciółkami, współpracowniczkami, bohaterkami moich artykułów, uczestniczkami badań naukowych i nieznajomymi w sieci – uzmysłowiły mi, że nie ja jedna żyję w stanie odcięcia od własnego ciała. Jest nas takich mnóstwo. Zastanawiam się, w którym momencie powinnyśmy – wzorem londyńskich taksówkarzy, gromadzących insajderską wiedzę o zaułkach i drogach jednokierunkowych – nabyć tej wiedzy tajemnej o swoim organizmie. Jak to się w ogóle stało, że tak bardzo oddaliłam się od wszystkiego, co w gruncie rzeczy stanowi mnie samą?

Wygląda na to, że obecnie w kwestii kobiecego zdrowia dużo się dzieje. Coraz popularniejsze stają się aplikacje śledzące cykl menstruacyjny. Jak grzyby po deszczu wyrastają prowadzone przez kobiety firmy produkujące artykuły higieniczne. Czasopisma coraz więcej miejsca poświęcają dawniej unikanym, „wstydliwym” tematom, takim jak higiena pochwy, cykl miesiączkowy czy realia menopauzy. Więcej się mówi o tyranii ideałów w związku z antykoncepcją, poczęciem, ciążą i doświadczeniami okołoporodowymi. Głośno rozmawiamy o tym, że środowisko medyczne nie zawsze wsłuchuje się w specyficzne potrzeby kobiet czy o katastrofalnych skutkach dla naszej psychiki, gdy opieka zdrowotna nas zawodzi.

Mój artykuł dla portalu The Pool, w którym poruszyłam temat niedostatecznego zrozumienia zespołu napięcia przedmiesiączkowego i regularnego bagatelizowania go przez współczesną medycynę, spotkał się z ogromnym odzewem. Nigdy wcześniej nie dostałam tylu wiadomości od czytelniczek. Masa kobiet udostępniła mój tekst z komentarzem w stylu: „Nareszcie ktoś to głośno powiedział!”, podając szczegóły umniejszania i stygmatyzowania ich własnych dolegliwości. Od kilku lat na co dzień obserwuję, że znajome kobiety coraz częściej chcą rozmawiać o różnych aspektach swojego zdrowia, które wcześniej wstydziły się poruszać. Zupełnie jakby ktoś powoli i z mozołem wyciągał gruby korek z naszej zbiorowej świadomości. Jednak pod nieśmiałymi rozmowami o emancypacji butelka wciąż jest pełna tajemnic, ignorancji i piętnowania naszych ciał. Dlatego temat jest wart zbadania.

Można na przykład zadać sobie pytanie: Dlaczego wśród młodych kobiet tak znacznie spadła liczba wykonywanych badań cytologicznych, skoro przypadków zachorowań na raka szyjki macicy jest coraz więcej? Pytane, dlaczego niechętnie zgłaszają się na wymaz z pochwy, młode kobiety często odpowiadają, że czują się „osądzane”. Zatem niechęć do badań nie wynika ze strachu przed bólem przy wkładaniu wziernika, ale raczej przed tym, jak będzie postrzegane nasze ciało – na przykład czy nasze narządy rodne „odpowiednio” wyglądają i pachną. To spojrzenie, którym się obrzucamy, jest zinternalizowanym wzrokiem mężczyzny – produktem nie tylko błyszczących, wygolonych zdjęć z magazynów porno, ale stuleci poddawania naszych ciał opresji patriarchatu. Wstydzimy się tego, co czyni nas kobietami, bo żywimy głęboko zakorzenione przekonanie, że komuś się to nie spodoba, że ktoś to źle oceni, że ktoś to uzna za przesadę.

Nasza relacja z własnym ciałem i tym, co się w nim dzieje, jest niezwykle złożona. Natura zaprojektowała żeński układ rozrodczy do rozwoju potomstwa, a on nieustannie się do tego przygotowuje, nawet jeśli nie chcemy mieć dzieci. Cykliczne zmiany hormonalne, leżące u podłoża procesów reprodukcyjnych, sprawiają, że mechanizmy rządzące naszym wewnętrznym światem często wchodzą w rozmaite kolizje ze światem zewnętrznym i żądaniami, jakie – w naszym odczuciu – nam stawia. Bardzo mnie ciekawi, w jakim stopniu utrwalony w oczach społeczeństwa obraz kobiety wpływa na nasze postrzeganie samych siebie. To, czego osobiście doświadczyłam, poszukując leczenia napięcia przedmiesiączkowego, przygnębienia, lęku i podwyższonej wrażliwości w trakcie cyklu (by w końcu stwierdzić, że skutecznie wyczerpałam wszystkie możliwości), uświadomiło mi, jak bardzo moje analizy własnych myśli i zachowań są uwięzione w koleinach powszechnych wyobrażeń, jaka powinnam lub nie powinnam być jako osoba i jako kobieta.

Książkę osnułam na historii własnych dążeń do lepszego poznania siebie i akceptacji zmian emocjonalnych, jakich doznaję w przebiegu cyklu, zamiast w wahaniach nastroju dopatrywać się patologii, szufladkować je i rozkładać na czynniki pierwsze. Kiedy przyjrzałam się bliżej temu, jak w ciągu dziejów społeczeństwa pojmowały, traktowały i komentowały fizyczne i psychiczne zdrowie kobiet, zobaczyłam z całą jaskrawością, że od hipokratejskich początków medycyny aż po współczesność naszą zbiorową wiedzę i postawy kształtowała buta wszechwładnych mężczyzn.

O tym, co dzieje się w naszych ciałach, wiemy dziś znacznie więcej niż w roku 460 przed naszą erą, ale nadal otacza nas aura tajemniczych istot, z natury skłonnych do fizycznych i emocjonalnych skrajności, które – koniec końców – potrzebują poskromienia. Jeśli chodzi o naszą cielesność, to pod wieloma względami głos kobiet i ich autonomia nadal liczą się najmniej. Zawsze ktoś twierdzi, że wie lepiej. Uprzedzenia wobec kobiet są nieodłącznie wpisane w praktykę medyczną. Kobiety zgłaszające się na ostry dyżur z powodu bólu nie tylko rzadziej niż mężczyźni otrzymują leki przeciwbólowe, ale niejednokrotnie zamiast nich dostają środki uspokajające (bo kiedy jesteśmy spokojniejsze, sprawiamy mniej kłopotów). W porównaniu z mężczyznami u kobiet z chorobą wieńcową leczenie wdrażane jest znacznie później. Te fakty znajdują mocne potwierdzenie w statystykach. Kiedy kobieta mówi, jak się czuje, czego chce i czego potrzebuje, ktoś – zwykle mężczyzna, albo system stworzony przez mężczyzn – zawsze jest od niej mądrzejszy.

Historyczne zjawisko opresji wynikającej z kobiecej biologii, przejawiające się między innymi w pejoratywnych określeniach typu „histeryczka”, ma wiele punktów stycznych ze współczesnym doświadczeniem kobiet, zarówno indywidualnym, jak i zbiorowym. Gorąca rozrachunkowa debata społeczna, którą zainicjował ruch #metoo, skłoniła nas na przykład do refleksji, dlaczego tak liczne doświadczenia przemocy seksualnej są negowane lub bagatelizowane, a całe rzesze kobiet czują się zbyt bezsilne, by otwarcie mówić o swoich bolesnych przeżyciach. Według mnie kluczem do zrozumienia naszej wielowiekowej opresji i wyjaśnienia, dlaczego kobietom z definicji się nie dowierza, jest sam koncept bólu. Bo w rzeczywistości cierpienie kobiety jest lekceważąco zbywane właśnie dlatego, że jesteśmy kobietami, i my dobrze o tym wiemy.

Znaczenie naszego cierpienia, czy to fizycznego, czy emocjonalnego, było od zawsze zawłaszczane, pochłaniane lub pogardliwie odrzucane przez systemy silniejsze niż my jako jednostki. Z drugiej strony bywa tak, że im głośniej krzyczymy o naszym bólu, tym częściej słyszymy, że robimy niepotrzebny raban, i tym mniejsza jest szansa, że będziemy potraktowane poważnie. Dzięki świadomości, dlaczego tak się nadal dzieje w wielu dziedzinach życia społecznego, będziemy wiedziały, nad czym pracować i dla jakiej sprawy się jednoczyć.

Jest to książka o odzyskiwaniu znaczeń; o śledzeniu nici powiązań między nakazaną przez tradycję rolą i tożsamością, obserwowaniem i poskramianiem naszych tak zwanych szaleństw a spokojem, jaki możemy znaleźć, akceptując przyrodzoną nam zmienność, zamiast w nieskończoność dopasowywać się do narzuconych wzorców istnienia i odczuwania. Istotną rzeczą w tym procesie jest głębsze zrozumienie funkcjonowania kobiecego organizmu i łączności między ciałem a umysłem. Równie ważna jest większa świadomość wszystkich czynników zewnętrznych, oddziałujących na nasze doświadczanie własnego ciała, między innymi faktu, że współczesna medycyna wciąż nie uwzględnia specyficznie kobiecych odmian bólu – tak jak nie bierze poważnie głosów kobiet opisujących ten ból.

W lepszym poznaniu siebie tkwi siła. Biologii nie da się przeskoczyć. Jaki jest sens udawać, że nie krwawimy co miesiąc, że nasze ciała, kiedy przygotowują się na dziecko lub noszą je w sobie, nie sprawiają nam kłopotów? Nikogo w ten sposób nie chronimy. Przecież ucząc się ogarniać swoje skomplikowane jestestwo, nie redukujemy się do czystej biologii ani nie przekreślamy równości, o którą tak długo zabiegałyśmy. Wręcz przeciwnie. Zajrzyjmy zatem pod powłokę naszej skóry.

INTELIGENCJA CIAŁA

Nie jesteśmy w stanie dogłębnie poznać wszystkich procesów toczących się we wnętrzu naszego ciała. Jest tego po prostu za dużo. Zawsze czuję lekki zawrót głowy, kiedy próbuję sobie to wszystko naraz wyobrazić: wątrobę wytwarzającą żółć, falujące skurcze, przesuwające pokarm przez jelita, szum krwi płynącej przez żyły, tętnice i naczynia włosowate, których łączna długość wynosi ponad 96 tysięcy kilometrów. Ktoś, kto nie pracuje w zawodzie medycznym lub nie bada czynności ludzkiego organizmu w systematyczny i rygorystyczny sposób, prawdopodobnie zakłada, że każda drobna reakcja chemiczna, każda inwazja bakteryjna zwalczana przez białe ciałka krwi, każdy proces regulujący warunki we wnętrzu organizmu – na przykład zawartość wody, temperaturę ciała i stężenie cukru we krwi – zachodzi za sprawą jakiejś przyrodzonej inteligencji ciała. Bo dlaczego nie?

Nasza skóra i wszystko, co się pod nią kryje, zaczyna swoją pracę od momentu naszego zaistnienia. Już sam ten fakt wystarczy, by zrozumieć, dlaczego ludzie wierzą w Boga – i mówię to jako ateistka. Skąd te wszystkie narządy wiedzą, co mają robić? Zdarza się, że nasze podzespoły się psują, czasami w fatalny sposób, bo każda maszyna jest zawodna. Ale na ogół, odpowiednio karmione i nawadniane, te zbudowane z żywej tkanki fabryki utrzymują nas przy życiu, przy czym każdy komponent wykonuje swoje wyspecjalizowane zadania, aż po dzień, kiedy wszystko nagle zacina się na dobre. Patrząc, jak goją się skaleczenia, mam czasem wrażenie, że obserwuję cud. Może też znacie to uczucie. Bez żadnej świadomie wydanej instrukcji rozcięta skóra niemal od razu zaczyna się zasklepiać, by przez tę małą, wrażliwą szczelinkę do wewnętrznego świata nie przedostały się szkodliwe drobnoustroje. (Kiedy byłam młodsza, fascynowałam się strupkami i godzinami potrafiłam przyglądać się przez lupę podobnej do fioletowego wafelka siateczce zakrzepłej krwi). Przed decyzją o zamrożeniu jajeczek nigdy nie zaszczycałam podobną uwagą swoich narządów rodnych. Przynajmniej tych schowanych w środku.

ZWIERZĘ PŁCI ŻEŃSKIEJ

Wiele z nas traktuje posiadanie macicy w kategoriach cudu, choć są kobiety, które widzą w tym przekleństwo. Spektrum potencjalnego bólu i rozstroju, jakie powoduje obecność tego narządu, jest bardzo szerokie. Nasz układ rozrodczy działa jak czarna magia, a macice przypominają kotły, w których warzy się zaczątek życia. Ale w tym cudzie natury mieści się też prozaiczny fakt, że każda kobieta, począwszy od okresu pokwitania, prędzej czy później doświadczy jakiegoś rodzaju fizycznych lub emocjonalnych turbulencji związanych z układem rozrodczym. Zauważyła to publicystka Ariel Levy w wywiadzie promującym jej niezwykłą książkę The Rules Do Not Apply, napisaną po jej gorącej, emocjonalnej relacji na temat poronienia, którą „New Yorker” opublikował pod tytułem Thanksgiving in Mongolia1. Ten tekst potrząsnął mną jak żaden inny wcześniej czy potem:

Nie każda kobieta postanowi mieć dzieci i z pewnością nie każda straci dziecko, ale prędzej czy później prawie każdą czeka jakieś dramatyczne przeżycie na tle menstruacji, płodności, niepłodności, porodu, menopauzy… coś związanego z tym, że jest się zwierzęciem płci żeńskiej. To naturalna część życia, chociaż nie pisze się o tym zbyt dużo. Ja uznałam, że pisanie o tym jest bardzo ważne.

Ja również mam poczucie, że pisanie o tym jest niezwykle ważne. Nasza zwierzęcość jest jednym z ostatnich społecznych tabu. Szczere dyskusje o realiach menstruacji i poronień, o cielesnych aspektach porodu, o niepłodności, endometriozie i menopauzie w zachodnich społeczeństwach XXI wieku – i to przy całym dyskursie na temat równości i postępu – nadal są prowadzone szeptem, z ustami zasłoniętymi dłonią. Albo wcale. W odróżnieniu od zdrowia psychicznego, o którym rozprawia się z coraz większą otwartością. A przecież procesy fizjologiczne w rozmaity sposób wpływają na psychiczne zdrowie kobiet i nie da się tego zignorować. Jeżeli mamy, choćby stopniowo, zacząć się mierzyć z ideą, że umysł jest ciałem, a ciało umysłem, i że w swojej istocie termin „zdrowie psychiczne” przekłada się na jakość naszego współistnienia i interakcji z innymi, to jakie wnioski wyciągamy z tego w kwestii występujących u kobiet wzorców cierpienia psychicznego?

W książce z 2013 roku pod tytułem The Stressed Sex: Uncovering the Truth about Men, Women and Mental Health2 profesor Daniel Freeman, psycholog kliniczny z Uniwersytetu Oksfordzkiego, przedstawił wyniki dwunastu szeroko zakrojonych badań, prowadzonych na całym świecie od lat dziewięćdziesiątych XX wieku nad schematami płci w zaburzeniach psychicznych. Freeman stwierdził, że kobiety o mniej więcej 40 procent częściej niż mężczyźni zapadają na zaburzenia psychiczne. Jego odkrycia, oparte na analizie badań epidemiologicznych z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Europy, Australii i Nowej Zelandii, wskazują również, że kobiety o około 75 procent częściej niż mężczyźni zgłaszają niedawne epizody depresji, a około 60 procent częściej zaburzenia lękowe. Książka Freemana zyskała duże zainteresowanie prasy i ciekawie było zobaczyć, jak szerokim echem odbiło się to statystyczne 40 procent i z jakim skutkiem. Ówczesne nagłówki, mocno upraszczając sprawę, sugerowały, że kobiety są „bardziej narażone na ryzyko” zaburzeń psychicznych niż mężczyźni. Ale czy rzeczywiście jesteśmy z natury bardziej na nie podatne, a jeśli tak, to dlaczego?

Freeman oczywiście wcale nie wysuwał tak kategorycznych wniosków. Jego badania były bardzo obszerne i – ponieważ przyglądano się w nich ogólnej populacji – uwzględniały to, że mężczyźni rzadziej niż kobiety szukają pomocy z powodu problemów psychicznych. Formalnie rzecz biorąc, nie była to jednak metaanaliza, podczas której dokonuje się systematycznego przeglądu wielu badań, uogólnia je i analizuje w celu rzetelnej oceny danych. Free-man nie doszedł do jednoznacznych wniosków. Na podstawie własnych poszukiwań w fachowym piśmiennictwie nie mogę podać żadnych solidnych dowodów wyjaśniających tę nierównowagę między płciami. Mamy więc tylko materiał świadczący o tym, że kobiety mogą cierpieć bardziej i częściej, natomiast nie wiemy dokładnie, dlaczego tak się dzieje. I być może w tej kwestii dokładność jest po prostu niemożliwa.

Freeman stwierdził natomiast, że jeśli chodzi o zdrowie psychiczne, na różnice między płciami prawdopodobnie składa się wiele czynników związanych z uwarunkowaniami środowiskowymi, społecznymi i biologicznymi:

Zaburzenia psychiczne należą do problemów złożonych i wynikają z całej gamy różnych czynników, ale wpływ środowiska należy podkreślić szczególnie, bo największe rozbieżności stwierdzono tam, gdzie środowisko odgrywa najważniejszą rolę. Naszym zdaniem ten wpływ odbija się zwłaszcza na samoocenie kobiet i ich poczuciu własnej wartości: kobiety bardziej niż mężczyźni są skłonne do postrzegania siebie w negatywnym świetle, a jest to czynnik narażający na wiele problemów ze zdrowiem psychicznym.

Możliwe, że to prawda. We wszystkich obszarach badań nad ludzkim mózgiem panuje zgoda co do tego, że cierpienie psychiczne nie wynika z jednego wyizolowanego czynnika. Elektrycznych i chemicznych sygnałów w mózgu nie da się oddzielić od subiektywnego umysłu. Mówimy tu o wieloprzyczynowości – wyszukane słowo na opisanie tego, że nasze samopoczucie psychiczne jest wypadkową wielu różnych czynników. Kiedy zatem rozmawiamy o zachodzących w ciele kobiety procesach, które nas umieszczają w grupie „podwyższonego ryzyka” depresji i zaburzeń lękowych, wydaje się, że nie tylko elementarna logika, ale i szacunek do kobiet wymaga, by uwzględnić wpływ ekosystemu, w którym to ciało bytuje. Częścią tego ekosystemu jest głęboko zakorzeniona stygmatyzacja wpisana w słowo „hormony”, ale również ogromny rozziew między rzeczywistością przeżywaną przez kobiety a tymi jej aspektami, które faktycznie się ujawnia, bada i analizuje.

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ANATOMIA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

POKWITANIE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

KOMÓRKI JAJOWE I PŁODNOŚĆ

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

KREW

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

FANTAZJE O SZCZĘŚCIU

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

CYKL JAKO PARAMETR ŻYCIOWY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

FAZA MENSTRUACYJNA (DNI 1–5)

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

FAZA FOLIKULARNA (DNI 1–13)

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

FAZA OWULACJI (DZIEŃ 14)

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

FAZA LUTEALNA (WYDZIELNICZA) (DNI 15–28)

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

TARCZYCA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PATOLOGICZNA KOBIECOŚĆ

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

WDRUKOWANIE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

WYCIEKI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

HISTERIA: ZWIERZĘ WEWNĄTRZ ZWIERZĘCIA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

POLOWANIE NA CZAROWNICE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

REPUTACJA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

NIE BĄDŹ TAKA WRAŻLIWA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

EKSPLOZJE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

NADZÓR

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

KŁOPOTLIWA ŁECHTACZKA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

„POWRÓT” DO SEKSUALNEGO CIAŁA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

JESZCZE RAZ?

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

OKSYTOCYNA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

SMUTEK W SUTKACH

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

OSOBOWOŚĆ

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

MIĘKNĄCY GIPS

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

„NIERÓWNOWAGA”

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PMS I NEUROPRZEKAŹNIKI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

RÓŻNICE PŁCIOWE A ZDROWIE PSYCHICZNE: NIE TAKA PROSTA SPRAWA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

OFICJALNE UZNANIE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

UPRAWOMOCNIENIE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

SERUM PRAWDY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

DIAGNOZA: NIE DLA WSZYSTKICH

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ZABURZENIE OSOBOWOŚCI Z POGRANICZA – FATALNA NAZWA NA PRAWDZIWE CIERPIENIE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

CIĘŻAR TRAUMY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

KONWERSJA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

BÓL

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

KWESTIA WIARY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

BLIZNY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

DOZA SCEPTYCYZMU

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PORÓD I PRÓG BÓLU

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

KILKA SŁÓW O BRANŻY WELLNESS

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

„NIE CHCĘ SZPIKOWAĆ SIĘ HORMONAMI”

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ANI „W HORMONACH”, ANI „TYLKO W GŁOWIE”

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PIGUŁKI, ŻELE I SPIRALE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

POMIDORY, MIKROBIOM I DROŻDŻAKI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ZAPOMNIANE PODSTAWY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

HORMONY BIOIDENTYCZNE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

HRT I KONIE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ZWODNICZA PRECYZJA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

NA ZAKOŃCZENIE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PODZIĘKOWANIA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PRZYPISY

CZĘŚĆ PIERWSZA

ZWIERZĘ PŁCI ŻEŃSKIEJ

1 A. Levy, Thanksgiving in Mongolia, „The New Yorker” 2013, 18 November.

2 D. Freeman, J. Freeman, The Stressed Sex: Uncovering the Truth About Men, Women, and Mental Health, Oksford 2013.

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.