Hideaway - Penelope Douglas - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Hideaway ebook i audiobook

Penelope Douglas

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

92 osoby interesują się tą książką

Opis

Kryjówki i pościgi. Cała ZABAWA zacznie się od początku…

Seria „Devil’s night” powraca! „Widziałem już twoją kryjówkę, mała. Czas, żebyś zobaczyła moją”.
Kai
Mroczne zakątki miasta skrywają tajemniczy hotel. Stoi opuszczony, zapomniany i pogrążony w ciemności. Spowija go sekretna aura dotycząca opowieści o ukrytym jedenastym piętrze. Tajemnica mrocznego lokatora, który nigdy się nie zameldował ani nie wymeldował.
Banks jest przekonana, że tego właśnie Kai Mori od niej chce. Pomocy w okryciu sekretnej kryjówki. Będzie próbował zastraszyć Banks, on i jego kumple, ale ona jest silniejsza, niż myślą.
Trzy lata w więzieniu na zawsze zmieniły Kaiego. Stał się kimś zupełnie innym. 
Kimś straszniejszym. 
I jest bardzo zdeterminowany, żeby dostać to, czego pragnie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 636

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 51 min

Lektor: Penelope Douglas

Oceny
4,4 (651 ocen)
364
192
80
14
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Klaudia_bb98

Nie oderwiesz się od lektury

historia kaia i banks jest zdecydowanie lepsza niż się spodziewałam jestem po prostu zakochana. brawa dla autorki. teraz czas na Damona i Kill switch
50
IwonaLanecka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. To już druga z tej serii. Obie trzymają w napięciu do samego końca i nie można się od nich oderwać. A to jeszcze nie koniec. Serdecznie polecam.
30
Garbielka

Nie oderwiesz się od lektury

Po raz kolejny główni bohaterowie wstrząsnęli tą książką! Wspaniale było też zobaczyć ponownie wszystkie postacie z poprzedniej książki. Penelope Douglas wykonała niesamowitą robotę, tworząc ten świat. Gorąco polecam wszystkim!
20
Kanty21

Nie oderwiesz się od lektury

Kai Mori stan
20
leekwon_jennie

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza ze wszystkich części Kai zawładną moim sercem
10

Popularność




Tytuł oryginału

Hideaway

Copyright © 2017 by Penelope Douglas

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2020

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska

Katarzyna Olchowy

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Przygotowanie okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-332-3

Dla Z. King

Lista utworów

„Black Honey” – Thrice

„Castle” – Halsey

„Control” – Puddle of Mudd

„Cry Little Sister” – Seasons After

„Emotionless” – Red Sun Rising

„Go to Hell” – KMFDM

„Heavy In Your Arms” – Florence + The Machine

„Jekyll and Hyde” – Five Finger Death Punch

„Like a Nightmare” – Never Say Die

„Lung (Bronchitis Mix)” – Sister Machine Gun

„Paint It, Black” – Ciara

„Remember We Die” – Gemini Syndrome

„Save Yourself” – Stabbing Westward

„Scumgrief (Deep Dub Trauma Mix)” – Fear Factory

„Smells Like Teen Spirit” – Think Up Anger

„Smokin’ In the Boys Room” – Mötley Crüe

„Waiting Game” – Banks

OD AUTORKI

Chociaż historia opisana w Hideaway stanowi odrębną całość, fabuła książki jest kontynuacją wydarzeń, które miały miejsce w Corrupt (pierwszym tomie serii Devil’s Night). W związku z tym najlepiej jest przeczytać Corrupt w pierwszej kolejności.

Przyjemnej lektury!

„Człowiek nie może zniszczyć kryjącej się w nim bestii opierając się jej popędom. Jedyny sposób, aby uwolnić się od pokusy, to jej ulec”.

Doktor Jekyll i pan Hyde (1920)

Rozdział 1Kai

Kiedy pada, jest tak, jakby zapadła noc. W cieniu deszczowych chmur można stać się kimś innym.

Trudno powiedzieć, dlaczego tak jest. Może to brak światła, który wyostrza pozostałe zmysły, może delikatna zasłona mroku skrywająca otoczenie przed naszym wzrokiem, ale pewne rzeczy wolno robić tylko w określonych okolicznościach. Zrzucić z ramion kurtkę, podwinąć rękawy. Nalać sobie drinka i usiąść wygodnie. Śmiać się w towarzystwie przyjaciół, okrzykami komentując mecz koszykówki na ekranie telewizora.

Pójść do toalety w pubie w ślad za dziewczyną, którą rozbierałeś wzrokiem przez ostatnią godzinę, a jakiś czas później wrócić do znajomych i patrzeć, jak kiwają głowami z aprobatą.

Spróbuj zrobić to samo za dnia ze stażystką w biurze.

Nie, żeby pociągała mnie możliwość ulegania swoim zachciankom w dowolnej chwili. To, co zdarza się rzadko, ma szczególną wartość.

Ale każdego ranka, gdy wschodziło słońce, sploty w moim brzuchu zaciskały się mocniej z niecierpliwości.

Znów zapadnie noc.

Z maską zwisającą luźno w dłoni stałem na podeście pierwszego piętra i obserwowałem siedzącą w swoim samochodzie Rikę. Głowę miała spuszczoną, a jej twarz, skąpana w blasku bijącym z ekranu telefonu komórkowego, była doskonale widoczna mimo strug deszczu zalewających przednią szybę.

Pokręciłem głową, zaciskając szczęki.

W ogóle nie słucha.

Patrzyłem, jak narzeczona mojego najlepszego przyjaciela kończy pisać, wygasza telefon, a następnie otwiera drzwi auta, wysiada i puszcza się biegiem przez ulewę. Powiodłem za nią wzrokiem, przyglądając się jej uważnie.

Głowa i oczy spuszczone. Kluczyki schowane w zaciśniętej pięści. Osłania się rękami przed deszczem, ograniczając sobie widoczność.

Całkiem nieświadoma swojego otoczenia. Idealna ofiara.

Chwyciłem za pasek z tyłu maski, naciągnąłem go i wsunąłem sobie na głowę srebrną czaszkę, pasującą jak ulał do kształtu mojej twarzy. Świat wokół mnie zmienił się w wąski tunel; widziałem teraz tylko to, co znajdowało się prosto przede mną.

Ciepło rozlało się po mojej szyi i spłynęło w dół. Wziąłem głęboki oddech, wdychając chłodne powietrze. Czułem, jak serce wali mi w piersi, wygłodniałe.

Nagle szum dudniącego w alejce deszczu, przypominający huk wodospadu, wypełnił dojo, a chwilę potem dobiegł mnie trzask ciężkich, metalowych drzwi piętro niżej.

– Hej? – zawołała.

Serce zaciążyło mi w piersi. Zamknąłem oczy, delektując się tym uczuciem. Jej głos poniósł się echem po pustym budynku, ale ja nie ruszyłem się z pogrążonego w mroku podestu, czekając, aż mnie znajdzie.

– Kai? – usłyszałem jej okrzyk rozchodzący się w pustej przestrzeni.

Sięgnąłem do tyłu i naciągnąłem na głowę kaptur czarnej bluzy, po czym odwróciłem się i wyjrzałem znad balustrady.

– Hej? – zapytała znowu, bardziej nagląco. – Kai, jesteś tu?

Najpierw zobaczyłem jej blond włosy. To zawsze było pierwsze, na co zwracało się uwagę, patrząc na Rikę. Pośród czerni jej penthouse’u, czerni tego dojo, w mroku alejki na zewnątrz, w ciemnych pokojach i na ciemnych ulicach… Zawsze była doskonale widoczna.

Położyłem dłonie na zardzewiałej, stalowej barierce, stopami zapierając się o kratę, i patrzyłem, jak powoli wchodzi do głównego pomieszczenia poniżej, pstrykając przełącznikami na ścianie. Ale nic się nie wydarzyło. Światła pozostały wyłączone.

Obróciła szybko głowę w lewo i prawo, nagle zaniepokojona, a potem wyciągnęła rękę, wyłączając i ponownie włączając przełączniki.

Nadal nic.

Jej oddech przyspieszył. Rozejrzała się czujnie, ściskając mocniej pasek od torby.

Z trudem powstrzymywałem uśmiech, obserwując ją z ukosa. Powinienem się pokazać. Powinienem zagrać fair i ujawnić się, żeby wiedziała, że jest bezpieczna.

Ale im dłużej zwlekałem, milcząc i pozostając w ukryciu, tym bardziej nerwowa się wydawała; a gdy ruszyła dalej w głąb pomieszczenia na dole, mimo woli poczułem, że chcę się rozkoszować tą chwilą. Była zbita z tropu. Przestraszona. Onieśmielona. Nie wiedziała, że tu jestem, tuż ponad nią. Nie wiedziała, że właśnie w tej chwili się jej przyglądam. Nie wiedziała, że mógłbym podbiec prosto do niej, złapać i powalić ją na podłogę, zanim zorientowałaby się, co się dzieje.

Nie chciałem jej straszyć, ale to właśnie robiłem. Poczucie władzy było uzależniające. A ja nie chciałem czerpać z tego przyjemności, bo to znaczyłoby, że jestem skrzywiony.

Że jestem taki jak Damon.

Mój oddech przyspieszył i mocniej zacisnąłem ręce na balustradzie. Sam zaczynałem się bać.

To nie było normalne.

– Wiem, że tu jesteś – powiedziała, rozglądając się i marszcząc brwi.

Ale uparte spojrzenie jej oczu było wymuszone. Pod osłoną maski uniosłem kącik ust w uśmiechu.

Długa, szara koszulka zsunęła się z jej ramienia, a pierś i szyja lśniły od deszczu. Na zewnątrz ulewa chłostała Meridian City, a o tej porze – i w tej części miasta – ulice były opustoszałe. Nikt by jej nie usłyszał. Nikt pewnie nie widział nawet, jak wchodziła do budynku.

Najwyraźniej właśnie to do niej dotarło, bo zaczęła powoli wycofywać się z ciemnego pomieszczenia.

Zrobiłem krok.

Podłoga z kraty zaskrzypiała i Rika szybko obróciła głowę w lewo, w stronę źródła dźwięku. Jej spojrzenie padło na mnie. Nie spuszczając z niej wzroku, ruszyłem w kierunku schodów.

– Kai? – zapytała.

Dlaczego nie odpowiada? – zastanawiała się pewnie. Dlaczego ma na twarzy maskę? Dlaczego światła nie działają? Z powodu burzy? Co się tu dzieje?

Ale ja wciąż milczałem, idąc powoli w jej stronę. Z każdym krokiem jej ładna, drobna postać była coraz wyraźniejsza. Dopiero teraz widziałem, jak mokre pasma włosów kleją się jej do piersi, a w uszach lśnią diamentowe kolczyki, które Michael podarował jej na Gwiazdkę. Przez bluzkę widać było zarys jej sutków.

Spojrzała na mnie niespokojnie błękitnymi oczami.

– Wiem, że to ty.

Uśmiechnąłem się kpiąco pod maską. Udawała pewną siebie, ale napięte nerwowo mięśnie przeczyły jej słowom.

Wiesz? Czyżby? Okrążyłem ją powoli, odcinając jej drogę, podczas gdy ona z uporem stała w miejscu. Skąd pewność, że to ja? Mógłbym wcale nie być Kaiem, prawda? Mogłem najzwyczajniej w świecie odebrać mu maskę albo kupić sobie taką samą.

Przystanąłem za jej plecami, starając się oddychać spokojnie, mimo że serce waliło mi jak oszalałe. Czułem ją. Między moją piersią a jej plecami pulsowała energia.

Powinna była się odwrócić. Powinna była szykować się na spotkanie z niebezpieczeństwem tak, jak ją uczyłem. Czy ona myślała, że to wszystko zabawa?

– Przestań – warknęła, obracając głowę na tyle, że widziałem, jak poruszają się jej usta. – To nie jest śmieszne.

Nie, nie było. Michael wyjechał tej nocy z miasta, a Will pewnie poszedł się gdzieś upić. Byliśmy tu sami.

Żołądek wywracał mi się na lewą stronę. Nie było nic śmiesznego, dobrego ani właściwego w tym, jak musiałem stale przekraczać granice, żeby poczuć, że panuję nad sytuacją, ani w tym, jak bardzo nie miałem ochoty przestać.

Złapałem ją w objęcia i przycisnąłem nos do jej skóry tuż poniżej ucha. Od zapachu jej perfum moje powieki się przymknęły. Usłyszałem, jak głośno łapie oddech, kiedy ścisnąłem ją mocniej, przyciągając jej ciało do mojego.

– Nie ma tu nikogo oprócz nas, Bestyjko – zawarczałem. – Dokładnie tak, jak chciałem. I mamy dla siebie całą noc.

– Kai! – krzyknęła, szarpiąc się w moich ramionach.

– Jaki Kai?

Wierciła się i z całych sił próbowała uwolnić z mojego uścisku.

– Umiem cię rozpoznać. Po wzroście, budowie ciała, zapachu…

– Serio? – zapytałem. – Wiesz, jaki jestem w dotyku, hm?

Przycisnąłem zamaskowaną twarz do jej szyi i mocniej oplotłem ją ramionami. Zaborczo. Groźnie.

– Tęsknię do czasów, kiedy byłaś małą licealistką, Rika – wyszeptałem i jęknąłem, udając, że rozkoszuję się dotykiem jej ciała wijącego się w moim uścisku. – Wtedy nie pyskowałaś.

Zamarła. Wciąż czułem, jak oddycha, ale poza tym zastygła w bezruchu. Jej pierś opadła i Rika zaczęła trząść się w moich ramionach.

Trafiłem w czuły punkt.

Ktoś, kogo znaliśmy, użył kiedyś podobnych słów. Ktoś, kogo się bała. Teraz nie miała pewności, czy aby nie jestem nim.

Damon zniknął w zeszłym roku i teraz może być wszędzie, prawda, Rika?

– Długo na to czekałem – powiedziałem, słysząc dobiegający z zewnątrz huk grzmotu. – Ściągaj te łachy. – Zerwałem z niej bluzkę, zostawiając ją w samej koszulce bez rękawów. Krzyknęła. – Chcę cię, kurwa, zobaczyć.

Sapnęła, odwróciła się i ustawiła gotowa do ataku. Od razu zrobiła krok wstecz – pierwszy ruch, który pokazałem jej na wypadek, gdyby ktoś złapał ją od tyłu – ale ja odsunąłem stopę, wiedząc, co zamierza zrobić.

No dalej, Rika!

A wtedy ona nagle upadła całym ciężarem ciała, wyślizgując się z moich ramion, prosto na podłogę.

O mało się nie roześmiałem. Myślała szybko.

Dobrze.

Ale nie ustąpiłem. Rika uniosła się na łokciach, gotowa uciec na czworakach, a ja rzuciłem się na nią, chwytając ją za kostkę.

– A ty dokąd? – prowokowałem.

Obróciła się na plecy i kopnęła mnie w maskę, a ja odchyliłem się do tyłu ze śmiechem.

– O Boże, będzie z tobą mnóstwo zabawy. Nie mogę się, kurwa, doczekać.

Z jej ust wyrwał się pisk. Odczołgała się do tyłu i z powrotem zerwała na nogi. Odwróciła się ze strachem wymalowanym na twarzy i puściła biegiem w stronę szatni. Pewnie chciała dotrzeć do tylnego wyjścia.

Pognałem za nią i złapałem ją za koszulkę. Żar rozlewał się po całym moim ciele.

Kurwa. Poczułem, jak strużka potu spływa mi po karku.

To tylko gra. Nie zrobię jej krzywdy. To było jak dziecięca zabawa w berka albo w chowanego. Wiedzieliśmy, że jeśli zostaniemy złapani, nie stanie się nic złego, i że sami nie skrzywdzimy tych, których ścigamy, ale i tak czuliśmy irracjonalny strach, który budził w nas ekscytację. To właśnie lubiłem. Tylko tyle. To nie było na serio.

Obracając ją ku sobie, objąłem ją jednym ramieniem, a drugą ręką uniosłem jej kolano i poderwałem ją do góry. Zamierzyła się we mnie drugim kolanem, ale przekręciłem biodra, zanim zdążyła trafić między nogi. Obróciłem ją z powrotem i padłem na podłogę, lądując na niej.

– Nie! – krzyknęła, miotając się pode mną. Wcisnąłem się między jej nogi i przeciągnąłem jej nadgarstki nad głowę, unieruchamiając je tam.

Szamotała się w moim uścisku, ale jej ramiona zaczęły drżeć i wiedziałem, że kończą się jej siły.

Znieruchomiałem i spuściłem wzrok. Miałem ciemne włosy i oczy tak jak Damon, chociaż jego były niemal czarne. W spowijającej nas ciemności nie była w stanie dostrzec różnicy. Mogła za to poczuć, jak ją chwytam, jak ją przymuszam, jak jej grożę… dokładnie tak, jak on.

Powoli spuściłem głowę, zwieszając ją kilka centymetrów nad jej piersią. Rika przestała się miotać. Jej oddech był tak głośny, że brzmiał, jakby miała atak astmy.

Podniosłem wzrok na jej ciało, przylegające gładko do mojego, oraz na ręce skrępowane bezradnie nad jej głową, i zobaczyłem, jak do oczu napływają jej łzy. Wiedziała, że to koniec. Nikt mnie nie powstrzyma, nikt nie usłyszy jej krzyku; była tu sama z szaleńcem w masce, który mógł ją skrzywdzić, a potem zabić, i poświęcić na to całą noc.

Twarz wykrzywił jej nagły grymas. Wrzasnęła rozpaczliwie. Przerażenie pochłonęło całą jej wolę walki.

Cholera jasna. Z wściekłością odrzuciłem do tyłu kaptur i zerwałem z twarzy maskę.

– Cholerny dzieciak z ciebie! – wydarłem się, uderzając dłonią o podłogę tuż obok jej głowy. – Zrzuć mnie! – ryknąłem jej w twarz. – No, już! W tej chwili!

Zawarczała, czerwieniejąc na twarzy. Poderwała się i zarzuciła mi ramię na kark, ściskając mocno, po czym sięgnęła drugą ręką, wbijając mi w oczy kciuk i jeden z pozostałych palców.

Nie było to nic wielkiego, ale wystarczyło, żebym rozluźnił na moment chwyt tak, że mogła uderzyć mnie w twarz. Kiedy odchyliłem się do tyłu, wyprostowała się pospiesznie, złapała torbę i zamachnęła się nią w moją głowę.

– Uch! – stęknąłem, wyrywając jej torbę z rąk.

Ona jednak szybko poderwała się na nogi i podbiegła do ściany, gdzie złapała za jeden z mieczy do kendo i stanęła w gotowości, unosząc bambusowy shinai.

Przysiadłem na piętach i odsunąłem dłoń od twarzy, sprawdzając, czy nie ma na niej krwi. Nie było. Z westchnieniem podniosłem wzrok na Rikę, czując, jak moje ciało stygnie. Z jej oczu zniknął strach, a jego miejsce zajęła złość.

Adrenalina wciąż krążyła w moich żyłach. Wziąłem głęboki wdech i wstałem, czując, jakby moje ciało stało się nagle dziesięć razy cięższe.

– Nie bawią mnie takie zasadzki! – wycedziła. – To ma być bezpieczne miejsce.

Zamrugałem, spoglądając na nią karcąco.

– Żadne miejsce nie jest bezpieczne.

Podszedłem do schodów i ruszyłem w górę po stopniach, ściągając bluzę.

– Nie jesteś czujna. – Podniosłem butelkę z wodą, którą zostawiłem wcześniej koło okna. – Obserwuję cię. Na ulicy gapiłaś się w telefon, a teraz ledwie byłaś w stanie mnie ruszyć. Tracisz za dużo czasu, panikując.

Piłem łapczywie, spragniony nie tylko z powodu wysiłku. Za dużo myślenia, zamartwiania się i planowania. Potrzebowałem tego.

Brakowało mi tamtych nocy sprzed lat, kiedy mogłem rozładować napięcie. Kiedy miałem przyjaciół, wraz z którymi mogłem się zatracić.

Jej kroki zabrzmiały na schodach. Wyjrzałem przez okno. Światła Meridian City, płonące jasno po drugiej stronie rzeki, kontrastowały z ciemnością panującą na tym brzegu.

– Przyswoiłam wszystko, czego mnie uczyłeś – powiedziała. – Ufałam ci i nie brałam tego na poważnie. Następnym razem, jeśli taki nastąpi, dam sobie radę.

– Powinnaś była dać sobie radę teraz. Co, gdybym to nie był ja? Co by się z tobą stało?

Spojrzałem na nią z góry, widząc ból w jej oczach, gdy wyglądała przed okno, i skręciło mnie w żołądku z poczucia winy. Nie mogłem znieść tego spojrzenia. Rika dość już przeszła, a ja tylko na nowo zburzyłem jej spokój.

– Chyba ci się to podobało – odparła cicho, nie odwracając wzroku od okna. – Chyba sprawiało ci przyjemność.

Moje serce na moment zamarło. Odwróciłem się od niej i też wyjrzałem przez okno.

– Gdyby tak było, nie przerwałbym.

Podniosła na mnie wzrok. Usłyszałem przejeżdżający na dole samochód; woda bryzgała spod jego kół.

– Wiesz, ja też cię obserwuję – powiedziała. – Jesteś taki milczący. Nikt nigdy nie widział, gdzie jesz albo śpisz…

Zakręciłem butelkę. Plastik zatrzeszczał mi w dłoni. Wiedziałem, co ma na myśli. Wiedziałem, że trzymam wszystkich na dystans.

Ale musiałem dusić wszystko w sobie, bo inaczej ryzykowałbym, że wyrwie się ze mnie to, co nie powinno. Tak było lepiej.

A ostatnio źle się działo. Wszystko było popieprzone. Rika i Michael byli całkiem pochłonięci sobą nawzajem, a Will wytrzymywał na trzeźwo już tylko kilka godzin dziennie. Byłem zdany na siebie bardziej niż kiedykolwiek przedtem.

– Zachowujesz się jak maszyna. – Wzięła głęboki wdech. – Inaczej niż Damon. Jesteś nie do rozgryzienia. – Urwała. – Ale teraz było inaczej. Zmieniasz się, kiedy zakładasz maskę. Tylko wtedy widać, że coś czujesz. Podobało ci się to, prawda?

Odwróciłem głowę, spoglądając na nią łagodniejszym wzrokiem.

– Nie ma cię przy mnie przez cały czas – zażartowałem.

Przez chwilę patrzyłem jej w oczy. Oboje doskonale wiedzieliśmy, co chciałem przez to powiedzieć: nie widywała mnie w towarzystwie kobiet. Na policzki wypłynął jej lekki rumieniec. Uśmiechnęła się do mnie półgębkiem i nie ciągnęła tematu.

Odchrząknąłem i podjąłem wcześniejszy wątek.

– Musisz popracować nad odpieraniem ataków – powiedziałem. – I nad prędkością. Kiedy się zatrzymujesz, napastnikowi łatwiej cię złapać.

– Wiedziałam, że z tobą jestem bezpieczna.

– Nie jesteś – odparłem surowo. – Zawsze przyjmuj, że grozi ci niebezpieczeństwo i broń się. Jeśli złapie cię ktokolwiek inny niż Michael, to i tak mu się należy.

Skrzyżowała ramiona na piersi. Czułem bijącą od niej irytację. Rozumiałem ją. Nie chciała żyć, stale mając się na baczności. Ale ledwie podejmowała choćby podstawowe środki ostrożności, a tymczasem wystarczyłby jeden fałszywy krok, żeby gorzko tego pożałowała. Nie zawsze miała przy sobie Michaela.

Przynajmniej kiedy był na miejscu, to spędzał z nią czas. Ja już od tygodni nie miałem okazji porządnie z nim porozmawiać.

– Co u niego? – zapytałem.

Przewróciła oczami i widziałem, że nastrój trochę się rozluźnił.

– Chce polecieć do Rio czy gdzieś i tam wziąć ślub.

– Myślałem, że oboje postanowiliście zaczekać, aż skończysz studia.

Skinęła głową z westchnieniem.

– No, ja też tak myślałam.

Zmrużyłem oczy. W takim razie w czym rzecz?

Rodzice Michaela i Riki oczekiwali, że pobiorą się w Thunder Bay, i o ile było mi wiadomo, ich dwojgu to odpowiadało. Michael nalegał wręcz, żeby wyprawić ślub z pompą. Chciał zobaczyć ją idącą ku niemu nawą w sukni ślubnej. Bądź co bądź dorastał przekonany, że Rika wyjdzie za jego brata. Chciał pokazać wszystkim, że jest jego.

I wtedy to do mnie dotarło.

Damon.

– Boi się, że huczne wesele skłoni Damona do powrotu – domyśliłem się.

Rika znów skinęła głową z powagą, znów patrząc za okno.

– Uważa, że jeśli się pobierzemy, będę bezpieczna. Im szybciej, tym lepiej.

– Ma rację – stwierdziłem. – Ślub… setki gości, Will i ja u jego boku… ego Damona by tego nie zniosło. Na pewno by się zjawił.

– Nie dał znaku życia od roku.

Zacisnąłem szczęki, czując, jak z nerwów skręca mnie w środku.

– Tak, i to mnie właśnie niepokoi.

Rok temu Damon chciał, żeby Rikę spotkały niewyobrażalne cierpienia. W zasadzie wszyscy tego chcieliśmy, ale Damon posunął się trochę dalej, a my odwróciliśmy się od niego, tym samym stając się jego wrogami. Zaatakował nas, skrzywdził ją i pomógł bratu Michaela, Trevorowi, w próbie pozbawienia jej życia. Michael rozsądnie uznał, że gniew Damona prawdopodobnie jeszcze nie wygasł. Gdybyśmy wiedzieli, gdzie przebywa, sytuacja wyglądałaby inaczej, ale detektywi wynajęci, żeby go odnaleźć i śledzić, nie zdołali ustalić miejsca jego pobytu.

To tłumaczyło, dlaczego Michael nie chciał stawiać Riki w centrum uwagi, a wielkie wesele wyprawione w naszym zamożnym, nadmorskim miasteczku do tego by właśnie doprowadziło.

– Nie zależy ci na wystawnym ślubie – przypomniałem jej. – Liczy się dla ciebie tylko Michael. Czemu nie mielibyście wyjechać i pobrać się tak, jak on tego chce?

Milczała przez chwilę, po czym powiedziała cicho, wpatrując się w przestrzeń nieobecnym wzrokiem:

– Nie. – Pokręciła głową. – Tuż za katedrą świętego Kiliana, tam, gdzie kończy się las, a klify ustępują miejsca morzu. O północy, pod otwartym niebem… – Skinęła głową, a na usta wypłynął jej piękny, tęskny uśmiech. – Tam właśnie poślubię Michaela.

Przyglądałem się jej z zastanowieniem, dostrzegając jej nieobecne, rozmarzone spojrzenie. Jakby zawsze wiedziała, że Michael Crist zostanie jej mężem, i widziała ten obraz w głowie przez całe życie.

– Co to za budynek? – zapytała, wskazując głową w stronę okna.

Powiodłem wzrokiem za jej spojrzeniem, ale nie musiałem patrzeć, żeby wiedzieć, o jaki budynek jej chodzi. Nie bez powodu wybrałem właśnie to miejsce na nasze dojo.

Wyjrzałem przez szybę, wbijając wzrok w budowlę po drugiej stronie ulicy, wyższą od naszej o jakieś trzydzieści pięter. Szare, kamienne ściany, pociemniałe od deszczu, niknęły w mroku pośród potłuczonych latarni.

– The Pope – odpowiedziałem. – Swego czasu był to wspaniały hotel. W sumie nadal jest.

The Pope od kilku lat stał porzucony. Został wzniesiony, kiedy trwały rozmowy na temat budowy stadionu piłkarskiego w tej okolicy; miało to ściągnąć do Meridian City większą liczbę turystów oraz zrewitalizować Whitehall, zaniedbaną dzielnicę, w której się znajdowaliśmy.

Niestety, stadion nigdy nie powstał, a The Pope w końcu musiał zwinąć interes.

Obiegłem spojrzeniem ciemne okna setki pokoi, teraz pustych, cichych i ledwie widoczne cienie wiszących w nich firanek. Trudno było uwierzyć, że w tak ogromnym budynku nie ma ani krzty życia. Niemożliwe. Wpatrywałem się podejrzliwie w każdą z tych ciemnych otchłani, ale potrafiłem sięgnąć wzrokiem tylko kilka centymetrów w głąb pokoju; reszta tonęła w mroku.

– Człowiek czuje się, jakby ktoś go obserwował.

– Wiem – przytaknąłem, sprawdzając kolejno wszystkie okna.

Kątem oka zobaczyłem, że Rika drży i podałem jej swoją bluzę.

Przyjęła ją z uśmiechem, odwracając się ku schodom.

– Robi się zimno. Nie do wiary, że to już październik. Niedługo Noc Diabła – stwierdziła śpiewnym głosem, w którym brzmiało podekscytowanie.

Skinąłem głową, ruszając za nią.

Ale rzuciłem jeszcze jedno spojrzenie za siebie i przeszedł mnie dreszcz na myśl o ogromie upiornych, niezamieszkanych pokoi w opuszczonym hotelu po drugiej stronie ulicy.

I na wspomnienie Nocy Diabła, tak dawno temu, kiedy chłopak, którym kiedyś byłem, tropił dziewczynę, być może podobną do Riki, w miejscu, które mogło być dokładnie tym samym pogrążonym w mroku hotelem, widocznym teraz z okna.

Z tą różnicą, że on wtedy nie przerwał.

Zrobił coś, czego robić nie powinien.

Ruszyłem po schodach za Riką. Dzieliły mnie od niej zaledwie centymetry, a rytm naszych kroków zlewał się ze sobą idealnie, kiedy szedłem wpatrzony w tył jej głowy.

Nie zdawała sobie sprawy, jak blisko niej czaiło się niebezpieczeństwo.

Rozdział 2Kai

Noc DiabłaSześć lat temu

Noc Diabła. Nadeszła ta chwila.

To już ostatni raz.

W maju nasza czwórka skończy szkołę i wyjedzie na studia; do domu będziemy wpadać tylko na ferie zimowe i na wakacje latem, a potem będziemy już na to za starzy. Trudno by nam było wtedy wytłumaczyć, dlaczego świętujemy w noc wigilii Halloween, płatając psikusy i oddając się innym dziecinnym wybrykom tylko po to, żeby narobić trochę zamieszania. Będziemy już dorośli, a dorosłym ludziom to nie przystoi, prawda?

Dlatego właśnie dzisiejsza noc będzie ostatnia. Wielki finał.

Zamknąłem samochód i przeszedłem przez parking w stronę tylnego wyjścia katedry, mijając BMW Damona. Otworzyłem drzwi i wszedłem do części wypoczynkowej; znajdowało się tu kilka stołów i kanap, aneks kuchenny oraz stolik zawalony broszurkami uczącymi, jak odmawiać różaniec i jak pościć bez szkody dla zdrowia.

Wziąłem głęboki wdech, wciągając do płuc zapach kadzidła, jak zawsze wypełniający ciche korytarze. Urodziłem się w katolickiej rodzinie, podobnie jak mój przyjaciel, Damon, ale w praktyce tacy z nas byli katolicy jak z Taco Bell meksykańska restauracja. Ja udawałem wierzącego przez wzgląd na matkę, a Damon dla zabawy.

Szedłem korytarzem w stronę głównej części kościoła, gdy nagle ciszę zburzył głośny huk. Zatrzymałem się i rozejrzałem dookoła, próbując ustalić, skąd dobiegł dźwięk. Brzmiał, jakby ktoś upuścił książkę na blat.

Był piątkowy poranek. Nie spodziewałem się tu zbyt wielu ludzi, chociaż paru wiernych pewnie klęczało jeszcze w ławkach, odmawiając pokutę, bo właśnie dobiegła końca poranna spowiedź.

– O czym wczoraj rozmawialiśmy? – Niski głos ojca Beira dobiegł mnie gdzieś z lewej.

– Nie pamiętam, ojcze.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Damon.

Skręciłem w lewo i ruszyłem cicho innym marmurowym korytarzem, sunąc palcami po lśniącej mahoniowej boazerii pokrywającej ściany i usiłując się nie roześmiać.

Przystanąłem tuż przed otwartymi drzwiami gabinetu księdza, nasłuchując. Damon odpowiadał Beirowi gładkim, spokojnym głosem, jakby wygłaszał kwestie ze scenariusza.

– Jesteś niereformowalny i nieodpowiedzialny.

– Tak, ojcze.

Moją piersią wstrząsnął tłumiony śmiech. Słowa Damona zawsze stały w kompletnej sprzeczności z tym, jak brzmiały w jego ustach. Tak, ojcze – jakby zgadzał się, że źle postąpił, ale jednocześnie Tak, ojcze, czy nie jesteś ze mnie dumny?

Większość z nas szukała pojednania z Bogiem w konfesjonałach stojących w nawie kościoła, ale Damon, po wielu latach bezskutecznych prób „naprostowania” go przez księdza i przez własnego ojca, zmuszony był pobierać nauki twarzą w twarz w ramach cotygodniowych sesji.

I sprawiało mu to cholerną przyjemność. Rozkoszował się odgrywaniem roli czarta.

Wyciągając szyję zajrzałem do pokoju i zobaczyłem, jak kapłan obchodzi biurko dookoła. Damon klęczał w jednoosobowej ławce, a przed nim leżała należąca do Beira wielka Biblia w czarnej oprawie.

– Chcesz zostać osądzony? – zapytał ksiądz.

– Wszyscy zostaniemy osądzeni.

– Nie tego cię uczyłem.

Damon pochylał głowę na tyle nisko, że czarne włosy opadały mu na oczy, ale widziałem na jego twarzy cień uśmiechu, którego Beir prawdopodobnie nie był w stanie dostrzec. Miał na sobie szkolny mundurek – spodnie koloru khaki, białą koszulę, jak zwykle pomiętą i z rozpiętymi mankietami, oraz niebiesko-­zielony krawat zwisający luźno na szyi. Byliśmy w drodze do szkoły, ale on wyglądał, jakby spędził w tych ubraniach całą noc.

Nagle odwrócił głowę w moją stronę. Patrzyłem, jak wystawia język i przesuwa nim sugestywnie na boki, uśmiechając się jak dupek.

Zaśmiałem się bezgłośnie i posłałem mu uśmiech, kręcąc głową.

Palant.

Odwróciłem się i ruszyłem z powrotem w stronę kościoła, zostawiając Damona, żeby dokończył swoją „lekcję”.

Uwielbiałem w tym miejscu wiele rzeczy, ale tego typu kazania do nich nie należały. Msze były nudne, szkoła niedzielna – monotonna, wielu spośród kapłanów – oziębłych i wycofanych, a parafianie nazbyt często traktowali się nawzajem podle od poniedziałku do soboty, tylko po to, by nagle zmienić śpiewkę od dziesiątej do jedenastej rano w niedzielę. Jedna wielka ściema.

Ale kościół lubiłem. Panowała tu cisza i samemu też można było milczeć. Nikt nie oczekiwał, że będziesz się silił na towarzyskie interakcje.

Ruszyłem nawą w głąb kościoła i obrzuciłem wzrokiem cztery konfesjonały, upewniając się, że nie świecą się w nich lampki sygnalizujące obecność księdza. Wszystkie były puste, więc podszedłem do tego całkiem z prawej, najbliżej witraży, ukrytego częściowo za kolumną.

Odsunąłem zasłonę i wszedłem do niewielkiej, ciemnej kabiny, po czym z powrotem zasłoniłem wejście. Otoczył mnie zapach starego drewna, ale wyczułem coś jeszcze; ledwie dostrzegalną woń wiatru i wody, jakbym był na dworze.

Usiadłem na drewnianym krześle i spojrzałem przed siebie na wiklinową przegrodę, wiedząc, że po drugiej stronie nikogo nie ma. Wszyscy księża odeszli już zająć się innymi obowiązkami. Dokładnie tak, jak chciałem. Zawsze robiłem to w samotności.

Pochyliłem się, opierając łokcie na kolanach i składając dłonie. Mięśnie ramion zapiekły, kiedy mimowolnie je napiąłem.

– Wybacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłem – zacząłem cicho. – Minął miesiąc od mojej ostatniej spowiedzi.

Przełknąłem ślinę, jak zawsze świadomy, że kiedy nie słucha mnie ksiądz, wtedy słucham sam siebie – a wierzcie lub nie, ale czasem tak było trudniej. Nikt nie mógł odpuścić mi win poza mną samym.

– Wiem, że cię tam nie ma – powiedziałem do pustego krzesła po drugiej stronie. – Wiem, że robię to od zbyt dawna, żeby stale znajdować sobie wymówki, ale… – Urwałem, szukając odpowiednich słów. – Ale czasem potrafię mówić tylko wtedy, kiedy nikt mnie nie słucha.

Odetchnąłem głęboko i ciągnąłem bardziej otwarcie:

– Chyba po prostu muszę powiedzieć pewne rzeczy na głos. – Nawet jeśli nikt nie zada mi taniej pokuty, która w żaden sposób nie oczyści mnie z winy.

Wciągnąłem do płuc zapach wody i wiatru. Nie wiedziałem, skąd pochodził, ale sprawiał, że czułem się, jakbym siedział w jaskini, poza zasięgiem ludzkiego wzroku i słuchu.

– Nie potrzebuję cię. Potrzebuję tylko tego miejsca – przyznałem. – Co jest ze mną nie tak, że lubię się ukrywać? Że jestem tak przywiązany do swoich tajemnic?

Szczerze wątpiłem, żeby Damon miał jakiekolwiek tajemnice. Nie rozpowiadał na lewo i prawo o swoich postępkach, ale też się z nimi nie krył. Z kolei Will, inny członek naszej paczki, niczego nie robił bez wsparcia, więc zawsze miał jakichś świadków.

A Michael – kapitan naszej drużyny i mój najbliższy przyjaciel – ukrywał przed światem tylko to, co ukrywał przed samym sobą.

Ale ja… Ja wiedziałem, kim jestem, i dokładałem wszelkich starań, żeby nikt inny się o tym nie dowiedział.

– Lubię okłamywać rodziców – powiedziałem niemal szeptem. – Lubię, kiedy nie wiedzą, co robiłem zeszłej nocy albo w ubiegłym tygodniu, ani co będę robić dzisiaj. Podoba mi się, że nikt nie wie, jak bardzo lubię być sam, jak bardzo lubię się bić i odwiedzać prywatne pokoje w klubach… – Urwałem, odpływając myślami. Wspominałem miesiąc, który upłynął od mojej ostatniej spowiedzi i wszystkie noce, kiedy pozwoliłem sobie się zatracić.

– Podoba mi się, że moi przyjaciele mają na mnie zły wpływ – ciągnąłem. – I lubię patrzeć.

Zacisnąłem jedną dłoń na drugiej, z trudem wydobywając z siebie słowa.

– Lubię patrzeć na ludzi. Dopiero niedawno to w sobie odkryłem. – Przeczesałem włosy palcami, czując sztywne od żelu końcówki. – To uczucie, kiedy chcę brać w czymś udział, poczuć to, co oni, jest niemal lepsze od faktycznego brania udziału. – Podniosłem wzrok na ciemną przegrodę, zauważając, że jest delikatnie uchylona. – I lubię się z tym ukrywać. Nie chcę, żeby moi przyjaciele znali mnie tak dobrze, jak im się wydaje, że mnie znają. Nie wiem, dlaczego. – Pokręciłem głową w zamyśleniu. – Niektóre rzeczy są po prostu bardziej ekscytujące, kiedy się je trzyma w tajemnicy.

Westchnąłem, spuszczając wzrok.

– Ale chociaż podnieca mnie to, że nikt mnie nie widzi, to jednocześnie doskwiera mi samotność. Nie potrafię się do nikogo zbliżyć.

Patrząc z zewnątrz, można było odnieść inne wrażenie. Michael, Will, Damon… w pewnym sensie wszyscy byliśmy ulepieni z tej samej gliny. Wszyscy lubiliśmy zaszaleć i kochaliśmy podniecenie, które mogliśmy poczuć tylko robiąc coś, czego robić nie powinniśmy.

Ale ja? Ceniłem sobie swoją prywatność, bardziej niż oni.

I tak samo jak oni lubiłem zagłębiać się w brudzie.

Odsunąłem od siebie wstyd, wracając do rzeczywistości.

– W każdym razie kłamię. Przez cały czas. Zbyt często, żeby to zliczyć. – Okłamuję wszystkich. – Przez większość czasu nie mogę znieść mojego ojca. Wymawiałem imię Boga nadaremno jakieś pięćset razy w tym miesiącu i uprawiałem seks przedmałżeński, żeby uciec od monotonii nieczystych myśli wypełniających każdą minutę mojego życia. – Pokręciłem głową, śmiejąc się sam z siebie. – Pokuta nie sprawi, że przestanę i nie mam zamiaru się zmieniać, więc…

To dlatego właśnie nie ma sensu, żebym spowiadał się przed księdzem. Lubiłem robić wszystkie te złe rzeczy.

Ale miło było się do tego przyznać. Przynajmniej wyznałem swoje grzechy, prawda? Przynajmniej wiedziałem, że postępuję niewłaściwie, a to już coś.

Zamknąłem oczy, oparłem się o ścianę i odetchnąłem, chłonąc ciszę.

Jasna cholera, nie mogłem się doczekać dzisiejszej nocy. Na samą myśl o katakumbach, cmentarzu, czy gdzie tam wylądujemy, wypełniała mnie żądza. Moja maska, strach, pogoń… Przełknąłem ślinę, czując rozgrzewające mnie od środka ciepło.

W głębi kościoła sennie pluskała fontanna, a z oddali dobiegło mnie echo czyjegoś kaszlu. Nie wiedziałem, od czego zacznę – rozwalę coś, przelecę kogoś czy wdam się w bójkę, ale cokolwiek to będzie, chciałem tego już teraz, a jeszcze nawet się nie ściemniło. Dzisiejsza noc miała być najlepszym, co mnie spotka w tym roku.

– Jest taka historia… – Poderwałem się, słysząc nagle czyjś głos.

Otworzyłem oczy, czując, jakby serce opadło mi z piersi do żołądka. Co do…?

– Co do cholery? – wybuchnąłem, prostując się. – Kto tam jest?

Kobiecy głos dobiegał z niedaleka.

Jakby z drugiej strony pieprzonego konfesjonału.

Zerwałem się z krzesła, ze zgrzytem sunąc nim po marmurowej podłodze.

– Nie, proszę, nie rób tego – poprosiła błagalnie, wiedząc pewnie, że już miałem szarpnąć za drzwi prowadzące do pomieszczenia dla księdza. – Nie chciałam podsłuchiwać, ale byłam tu już wcześniej, i wtedy ty zacząłeś mówić. Nikomu nie powiem.

Jej głos brzmiał młodo – mógł należeć do osoby w moim wieku – i słychać w nim było zdenerwowanie. Wbiłem wzrok w przegrodę. Jej słowa rozbrzmiewały tuż obok mnie.

– Byłaś tu cały czas? – warknąłem. W głowie kłębiły mi się wspomnienia tego, co właśnie naopowiadałem. – Co to ma, kurwa, znaczyć? Kim ty jesteś?

Szarpnąłem za zasłonę, ale wtedy usłyszałem, jak przegroda po jej stronie otwiera się do końca.

– Proszę – szepnęła błagalnie. – Chcę z tobą porozmawiać, a nie będę w stanie, jeśli mnie zobaczysz. Daj mi tylko minutę. Tylko jedną minutę.

Zatrzymałem się, zaciskając szczęki. Co ona tam do cholery robiła? Czy wiedziała, kim jestem?

– Będziesz mógł mnie zobaczyć – powiedziała. – Tylko daj mi minutę.

W jej głosie brzmiała jakaś kruchość, jakby była wazą chwiejącą się na krawędzi stolika. Przez chwilę stałem bez ruchu, rozważając, czy zaspokoić swoją ciekawość i wywlec ją stamtąd, czy może ulec jej prośbom.

Dobra. Niech będzie minuta.

– Jest taka historia – zaczęła od nowa, kiedy nie ruszyłem się z miejsca – o hotelu The Pope w Meridian City. Wiesz, co to za miejsce?

Spojrzałem na przegrodę, ledwie dostrzegając w mroku zarys postaci.

The Pope? Ten porzucony budynek po gównianej stronie rzeki, w którym utopiono miliony dolarów?

Zaciągnąłem zasłonę i z powrotem usiadłem.

– Kim jesteś?

– Krążą plotki o dwunastym piętrze – ciągnęła, ignorując moje pytanie. – Istnieje, ale nikt nie może się na nie dostać. Słyszałeś tę historię?

Odchyliłem się lekko do tyłu, wciąż czujny i spięty.

– Nie.

– Podobno rodzina, do której należy The Pope, zbudowała dwunaste piętro w każdym swoim hotelu. Na własny użytek – powiedziała. – Służy im za mieszkanie, kiedy odwiedzają miasto, w którym stoi dany hotel. Ale dla gości jest niedostępne. Winda tam nie staje, a śledztwo wykazało, że nawet nie ma takiej możliwości. Szyb na tym piętrze jest zamurowany. – Jej głos uspokoił się i dosłyszałem w jej słowach nutę entuzjazmu. – Tak samo jak klatka schodowa.

– No to jak ta rodzina dostaje się na swoje sekretne piętro?

– No, niezła zagwozdka, co? – zapytała. – W tym właśnie tkwi tajemnica. Przez długi czas ludzie sądzili, że to tylko legenda rozgłaszana przez właścicieli i obsługę, żeby stworzyć odpowiednią otoczkę i zwabić klientów. – Urwała na moment i usłyszałem, jak bierze oddech. – Ale potem goście zaczęli widywać ją.

– Ją?

– Kobietę. Tańczącą – odparła.

– Tańczącą – powtórzyłem, nagle czując ukłucie zainteresowania. Sekretne piętro? Ukryte wejście? Dziewczyna-widmo?

Odniosłem wrażenie, że skinęła głową, ale nie miałem pewności.

– Po północy, kiedy prawie wszyscy siedzą w pokojach, a w hotelu panuje mrok i cisza, podobno można ją zobaczyć… – zniżyła głos niemal do szeptu. Po jego brzmieniu poznałem, że się uśmiecha. – Tańczącą samotnie, jak baletnica, w oświetlonej tylko promieniami księżyca sali balowej, do taktu upiornej kołysanki.

Patrzyłem, jak jej usta poruszają się. Były niemal całkiem skryte w cieniu, ale potrafiłem dostrzec zarys warg.

– Mówi się też o baletnicy tańczącej na balkonie dwunastego piętra – ciągnęła. – Widziano ją z położonych wyżej okien. Wiruje i wybija się w powietrze, a lekki deszcz, lśniący odbitym światłem miejskich latarni, tańczy razem z nią. Przez lata nazbierało się sporo opowieści, relacji i pytań… Dziewczyna, która nigdy się nie zameldowała ani nie wymeldowała, kryjąca się za dnia i tańcząca w nocy. – A potem dodała szeptem, od którego stanęły mi włoski na ramionach: – Zawsze samotna, zawsze w ukryciu.

Ta historia nie mogła być prawdą, ale po części chciałem w nią uwierzyć. To jak poszukiwanie skarbu, no nie? Dziewczyna kryjąca się przed wszystkimi tuż pod ich nosem.

– Dlaczego mi o tym opowiadasz?

– Bo ona wciąż tam jest – padła odpowiedź. – Na sekretnym piętrze. Sama. A przynajmniej lubię myśleć, że to prawda. Sekrety i tajemnice dodają życiu smaku, prawda?

Uśmiechnąłem się pod nosem, znów pochylając się do przodu i opierając łokcie na kolanach.

– Tak.

Uniosła palce do przegrody i w końcu zobaczyłem skrawek jej ciała: szczupłą dłoń, koniuszki palców i obcięte krótko paznokcie.

– Podobają mi się twoje sekrety. – Jej głos brzmiał, jakby brakowało jej tchu. – A co to komu tak naprawdę szkodzi, że je masz? Prawda?

Otoczył mnie zapach wiatru i wody, i wreszcie zdałem sobie sprawę, skąd pochodzi. Wyczułem ją, gdy tylko wszedłem do konfesjonału. Już tam była.

– Często podsłuchujesz, jak inni się spowiadają? – zapytałem z lekkim rozbawieniem.

– Czasami.

Zaimponowało mi, jak szybko odpowiedziała. Podobało mi się, jak łatwo przychodziła jej szczerość, i po trosze miałem nadzieję, że sprawiała to moja obecność.

– Ja też okłamuję innych – oświadczyła.

– Kogo?

– Moją rodzinę – powiedziała. – Bez przerwy.

– Na jaki temat?

– Mówię im to, co chcą usłyszeć. Twierdzę, że czuję się dobrze, kiedy wcale tak nie jest. Widuję się z matką, chociaż nie powinnam. Kłamię o tym, z jakim trudem przychodzi mi lojalność.

– Czy to ważne, żeby ukrywać przed nimi prawdę?

– Tak samo niezbędne jak ich potrzeba, żeby śledzić każdy mój krok, tak. – Przejechała palcami po przegrodzie, delikatnie drapiąc o nią paznokciami. – Wciąż mają mnie za nieporadne dziecko.

– Trochę tak brzmisz – stwierdziłem. – Młodo, znaczy się.

Z jej ust wyrwało się wyzywające prychnięcie.

– Byłam stara, zanim skończyłam sześć lat. Toteż słyszysz?

Zmrużyłem oczy, próbując ją rozgryźć. Jej głos, wszystko, co mówiła, kim była… Stara, zanim skończyłam sześć lat. Za szybko dorosła. To miała na myśli.

Znów odchyliłem się do tyłu, patrząc, jak jej ciemna sylwetka porusza się po drugiej stronie przegrody. Miałem ochotę ją zobaczyć, ale chciałem też, żeby mówiła dalej.

Powiedziała, że nie mogłaby ze mną rozmawiać, gdybym ją zobaczył. Czy to znaczyło, że była kimś, kogo znałem?

– Zachowujemy się dobrze tylko dlatego, że obawiamy się konsekwencji – powiedziałem. – Jeśli ich nie ma, każdy pokazuje swoje prawdziwe oblicze, jakby zdejmował maskę.

– Albo zakładał – odparła. – W końcu w ukryciu możemy być wolni, prawda?

No, w sumie…

– Lubisz nosić maskę? – zaszczebiotała, zmieniając temat.

Jej pytanie wzięło mnie z zaskoczenia. Serce zamarło mi w piersi.

– Dlaczego o to pytasz?

Wiedziała, kim jestem, prawda? Wiedziała, że to Noc Diabła.

– Ja lubię – powiedziała. – Dajmy na to, ciemność i ta przegroda… To też swego rodzaju maski, no nie?

Tak jakby.

– Mogę być kimkolwiek. – Jej delikatny głos uspokoił się i zabrzmiała w nim figlarna nuta. – Dziewczyną, którą znasz od dziecka. Koleżanką z klasy. Czyjąś młodszą siostrą. Dzieciakiem, którego czasem pilnowałeś, kiedy miałeś szesnaście lat…

Rozważyłem tę myśl, unosząc kąciki ust w uśmiechu. Nie poznawałem jej głosu, ale to nie znaczyło jeszcze, że jej nie znałem. Mogła być osobą, którą codzienne mijam na korytarzu, ale nigdy nie zatrzymuję na niej wzroku, a może dziewczyną kumpla albo jednym z dzieci ogrodnika. Kto wie?

– I ty też możesz być kimkolwiek – stwierdziła w zadumie. – Chłopakiem mojego przyjaciela, nauczycielem, w którym się kochałam, albo jednym ze znajomych ojca. Mógłbyś mi powiedzieć wszystko. Ja mogłabym powiedzieć wszystko tobie. Nie byłoby w tym nic krępującego, bo nigdy nie będziemy musieli spojrzeć sobie nawzajem w twarz, jeśli nie będziemy chcieli.

Znów nachyliłem się bliżej, próbując mocniej poczuć jej zapach.

Chciałem ją zobaczyć. Absolutnie musiałem ją zobaczyć.

– Nie zdradzę twoich tajemnic – zapewniłem. – Bez względu na to, kim jesteś.

– Ty też jesteś jedną z moich tajemnic – odparowała. – Próbuję cię ukraść, ale żałuję, że tego pragnę.

– Co to ma znaczyć? – Ukraść mnie?

– A na co lubisz patrzeć? – zapytała.

– Hę? – Znowu zmieniła temat. Gnała jak szalona i miałem problem za nią nadążyć.

– W swojej spowiedzi powiedziałeś, że lubisz patrzeć. Na co?

Przygryzłem wargę z wahaniem.

– Chyba już wiesz – odpowiedziałem. – Domyśl się, duża dziewczynko.

Po raz pierwszy się roześmiała. Jej śmiech był dźwięczny i niewinny, i nagle moje ręce aż zamrowiły z pragnienia, aby jej dotknąć.

– A co, jeśli ja też lubię patrzeć? – droczyła się. – Pokaż mi słowami.

– Nie mogę. – Spuściłem wzrok, mimo woli zakłopotany.

– Proszę. – Zniżyła głos do szeptu i mógłbym przysiąc, że poczułem na twarzy jej ciepły oddech. – Mów do mnie. Powiedz mi to, czego nie powiedziałbyś nikomu innemu.

Pokręciłem głową, skonfliktowany. Jej sposób mówienia… Czasami brzmiała jak kobieta, siedząca mi okrakiem na kolanach, z ustami zawieszonymi parę centymetrów od moich.

Ale w tej chwili zdawała się małym dzieckiem, rozpaczliwie proszącym o cukierka.

– Kiedy ostatni raz się spowiadałaś, dziewczynko? – zagadnąłem, próbując ją wybadać.

– Nigdy.

– Nie jesteś katoliczką?

– Nie.

W takim razie co tutaj robiła?

A właściwie, co w ogóle robiła na miejscu księdza?

– Sama jesteś chodzącą zagadką, co? – zapytałem, nie spodziewając się odpowiedzi.

– No weź. Na co lubisz patrzeć? – powtórzyła z naciskiem.

Otworzyłem usta, ale ostatecznie tylko westchnąłem.

Jezu. Na co lubię patrzeć? Nie mogę jej tego powiedzieć. Kurwa.

Zamknąłem oczy. Musiałem stąd wyjść. Co, jeśli ona mnie zna? Co, jeśli chodzimy do jednej szkoły? Co, gdyby okazała się kimś, kogo lubię? Nie chciałaby wiedzieć tego gówna.

Ale wtedy powiedziała, jakby świadoma moich obaw:

– Nie bój się. Już wyobrażam sobie najgorsze, a wciąż tu jestem, prawda?

Pokręciłem głową, czując się jak kretyn, ale mimo to parsknąłem śmiechem.

– Lubię… – Przetarłem twarz dłonią. – Tego lata jeden z moich przyjaciół siedział z dziewczyną w pokoju telewizyjnym – powiedziałem, zaczynając od początku. – Było późno, my byliśmy już nieźle wstawieni i atmosfera robiła się gorąca. Zaczął ją całować i obmacywać, nic, czego bym nie widział wcześniej, tylko że ona zerkała na mnie, pewnie spodziewając się, że do nich dołączę, ale…

Odetchnąłem głęboko. W tej chwili nie czułem się bezpieczny. Nie czułem się ukryty w mroku tego cholernego konfesjonału, oddzielony przegrodą od dziewczyny, którą może znałem, a może nie. Powinienem się zamknąć.

Ale w głębi duszy nie chciałem. Z każdym słowem zbliżałem się do krawędzi urwiska, gotowy w każdej chwili runąć w przepaść. Chciałem spaść.

Mówiłem dalej.

– Coś sprawiło, że siedziałem jak przymurowany. Nie mogłem oderwać od niej wzroku, ale nie mogłem też ruszyć się z miejsca.

Dziewczyna po drugiej stronie milczała, ale wiedziałem, że wciąż tam jest.

– Nie chciałem się ruszyć – wyznałem. – A ona też nie mogła oderwać ode mnie wzroku. Siedziała na nim okrakiem, pieprzyła się z nim, ale oczy cały czas miała skierowane na mnie.

Spuściłem na moment powieki, przywołując obraz dziewczyny ocierającej się o niego. Ale wszystko to było dla mnie. Robiła to, żebym na nią patrzył. Miałem nad nią władzę.

– Widziałem, jak jej pierś unosi się i opada coraz szybciej, widziałem pot na jej karku, nerwowe spojrzenie… Nie wiedziała, co zrobię. Nie wiedziała, czy podoba mi się to, co widzę, ani czy lada moment się na nią nie rzucę. Była wystraszona. I podniecona.

Nie miała pojęcia, o czym myślałem, jaką przyjemność sprawiało mi to, co dla mnie robiła, nawet mnie nie dotykając. Siedziałem nieruchomo, w milczeniu, nie dając jej żadnego znaku, tylko obiegając wzrokiem całe jej ciało, a ta niepewność doprowadzała ją do szaleństwa. Boże, jaką rozkosz jej to sprawiało.

– On ją pieprzył – powiedziałem – ale to ja doprowadziłem ją do orgazmu.

Poczułem ucisk w spodniach i sięgnąłem ręką, żeby poprawić pozycję, stękając cicho z bólu.

– Wstrętne, prawda? – stwierdziłem. – Niemoralne, obrzydliwe, obleśne…

– No – przytaknęła, ale poznałem po jej głosie, że się uśmiecha. – I co z tym zrobiłeś?

– W jakim sensie?

Znów przycisnęła palce do przegrody.

– Musiałeś być napalony po tym wszystkim. Co zrobiłeś?

Zdusiłem nerwowy śmiech. Nie traciła rezonu, co?

– Wykończysz mnie, mała.

Cichy śmiech wyrwał się z jej ust. Niemal byłem w stanie dostrzec kształt jej warg w mroku za przegrodą.

– Ile masz lat? – zapytałem.

– Na tyle dużo, że widziałam już i słyszałam gorsze rzeczy – odparła. – O nic się nie martw. No to co potem zrobiłeś?

– Nie mogę… – szepnąłem. – Nic… nic nie zrobiłem.

Ale ona czekała. Wiedziała, że kłamię.

Oblizałem wyschnięte wargi, ściszając głos tak bardzo, że nie wiedziałem, czy mnie słyszy.

– Nie zaczekałem, aż moi przyjaciele pójdą sobie i pojadą po coś do jedzenia – powiedziałem. – Nie zaczekałem, aż dziewczyna ruszy korytarzem do łazienki i wejdzie pod prysznic. Nie poszedłem za nią ani nie wystraszyłem jej, gasząc światło…

Wspomnienie jej spłoszonego westchnienia zadźwięczało w moich uszach, a świat przed moimi oczami jakby się przekrzywił. Pogrążona w mroku łazienka, falująca zasłona prysznicowa, para, której zapach już czułem…

– W porządku – powiedziała Tajemnicza Dziewczyna, przerywając milczenie.

– Nie sprawiał mi przyjemności jej strach ani dźwięk jej krzyku. – Zacisnąłem zęby, spuszczając głowę. – Ani to, jak wszedłem pod prysznic, złapałem ją i poczułem, jak rozsypuje się w moich rękach…

Przeczesałem włosy palcami, czując na twarzy palący rumieniec wstydu; zarazem jednak jakiś ciężar spadł mi z piersi. Jeśli ta młoda jeszcze nie zwiała, to chyba nie byłem aż taki zły, prawda?

Prawda?

– I nie rozkoszowałem się każdą sekundą wewnątrz jej jędrnego ciała…

– Nie, przestań – przerwała mi pospiesznie. – Nie mów nic więcej. Proszę.

Uniosłem głowę, czując ucisk w żołądku.

– Przerażam cię.

– Nie.

– Kłamczucha.

– Tak – przyznała w końcu. – Tak, przerażasz mnie. Ale to mi się podoba. Tylko że…

– Tylko że co?

– Jestem po prostu… – Urwała, oddychając nierówno. – Zazdrosna.

– Dlaczego?

– Bo poszedłeś za nią jak myśliwy polujący na zwierzynę. – Oparła się bladym czołem o przegrodę i dostrzegłem parę kosmyków gęstych, czarnych włosów. – Może nie powinnam ci się jeszcze pokazywać. Może powinnam pozwolić ci zapolować też na mnie. Wygląda na to, że jesteś w tym dobry.

Wyprostowałem się, a usta wygięły mi się w uśmiechu. Już nie byłem skrępowany. Nie spuszczając z niej wzroku, wyciągnąłem z kieszeni kluczyki i wbiłem ostry metal w jeden z otworów w wiklinowej przegrodzie. Zanim zdążyła się odsunąć, pociągnąłem go w dół, rozrywając wiklinę, i wsadziłem rękę w otwór, chwytając ją za bluzę akurat w chwili, gdy próbowała uciec. Przyciągnąłem ją do siebie i nachyliłem się w jej stronę, wdychając zapach wiatru na jej skórze i czując, jak bardzo jest drobna i lekka. Prawie nie musiałem się wysilać, żeby ją utrzymać.

– Dlaczego sądzisz, że już tego nie robię? – rzuciłem przekornie. – Myślisz, że to, o czym ci opowiadam, to szczyt moich możliwości? Mam ci powiedzieć, jak zeszłego lata natknąłem się pewnej nocy na moją dawną opiekunkę do dziecka, a teraz studentkę medycyny, która spędzała akurat wakacje w domu? Spodobało jej się, jak wyrosłem.

Oddychała głośno i płytko. Uniosła dłonie i złapała mnie za rękę.

– Tak.

Mrużąc oczy, puściłem jej bluzę i uniosłem dłoń do jej twarzy. Zadrżała, ale się nie cofnęła.

Jej gładka skóra przypominała w dotyku taflę wody, gdy sunąłem palcami wzdłuż ostrej linii szczęki i w górę, po policzku. Minąłem delikatny zarys ucha i zanurzyłem dłoń w jej włosach, czując ich miękkość i skrywaną długość. O grzbiet mojej dłoni otarła się tkanina i zdałem sobie sprawę, że dziewczyna ma na głowie kaptur.

Włosy miała założone za ucho, a każdy skrawek jej ciała był chłodny. Twarz, dłonie, włosy… nawet jej ucho przypominało w dotyku sopel lodu.

– Jesteś cała zimna – powiedziałem.

Ale ona obróciła twarz, owiewając moją dłoń gorącym oddechem.

– Nie jest mi zimno.

Jej wargi niemal dotykały mojej skóry; miałem ochotę wyciągnąć rękę o centymetr dalej i ich dotknąć, ale nie zrobiłem tego. Ona nigdzie się stąd nie ruszy, a ja chciałem jeszcze trochę to przeciągnąć. Przytrzymałem ją za kark i musnąłem kciukiem jej gardło, czując, jak przełyka ślinę.

Stała bez ruchu, jakby faktycznie się bała. Gdzieś w kościele rozległ się dźwięk, w którym rozpoznałem odgłos odbijanej piłki do kosza. Przez lata spędziłem na boisku tyle czasu, że znałem go równie dobrze jak głos własnej matki.

– Dzisiaj Noc Diabła, a na razie wszystko przed tobą – odezwała się w końcu. – Może będziesz miał okazję jeszcze kogoś przestraszyć.

Ścisnąłem mocniej.

– A jeśli to ciebie chcę straszyć?

Poczułem, jak trzęsie się ze śmiechu.

– W takim razie może jeszcze się spotkamy – rzuciła żartobliwie, odsuwając się. – Miłego polowania.

A potem usłyszałem szelest i zobaczyłem światło wlewające się do kabiny, po czym drzwi zamknęły się z trzaskiem i ponownie nastała ciemność.

– Hej. – Wyciągnąłem rękę z otworu. – Hej!

Wstałem, odsunąłem zasłonę i wyszedłem z konfesjonału; rozejrzałem się i otworzyłem drzwi. Pomieszczenie dla księdza było puste. Odwróciłem się i obiegłem wzrokiem wnętrze kościoła. Zobaczyłem w ławkach tylko kilka osób i żadna z nich nie wyglądała na nastoletnią dziewczynę. Podszedłem do rzędu kolumn ciągnącego się wzdłuż okien i zajrzałem za nie, ale tam też nikogo nie znalazłem.

– Co u licha? – Gdzie ona się podziała?

Znów usłyszałem odgłos kozłowania, a gdy podniosłem wzrok, zobaczyłem Damona, który właśnie okrążał ostatni rząd ławek i zmierzał w moją stronę. Najwyraźniej dopiero co skończył rozmowę z Beirem.

– Co tam? – zapytał, trzymając w zębach niezapalonego papierosa.

Wyprostowałem się i zamknąłem usta, próbując uspokoić oddech.

– Nic takiego.

Nie miałem pojęcia, jak wyjaśnić to, co się właśnie wydarzyło. Poza tym nie byłoby zbyt rozsądnie zwracać jego uwagę na tę dziewczynę, skoro zamierzałem zatrzymać ją dla siebie, przynajmniej na razie.

Ściskając piłkę pod pachą, pochylił się i odpalił papierosa od jednej ze świec modlitewnych.

– Weź, nie rób takich rzeczy – zbeształem go, próbując powstrzymać się przed szukaniem wzrokiem tamtej dziewczyny. Wciąż czułem jej obecność.

Damon wyprostował się. Końcówka jego papierosa żarzyła się na pomarańczowo, a w powietrze wzleciał obłoczek dymu.

– Mówisz tak, jakby nas to obchodziło. – Wyjął papierosa spomiędzy warg i wypuścił dym ustami.

– Nas nie, ale obrażasz uczucia ludzi, których to obchodzi. Nic dziwnego, że co tydzień lądujesz na pieprzonej spowiedzi. – Wyminąłem go. Nie wiedzieć czemu ogarnęło mnie zniecierpliwienie.

Damon starał się, jak mógł, żeby być dupkiem, ale on to on. Zawsze był taki sam.

Nagle poczułem, że z jakiegoś powodu nie chcę dziś robić tego samego gówna, co zawsze. Nie chciałem kolejnej nocy, kiedy Damon to Damon, a ja to ja. Tym razem nie miałem ochoty niczego ukrywać.

Dzisiaj Noc Diabła, powiedziała. Wiedziała, co planujemy. Wiedziała, kim jestem. Jeśli ona mnie nie znajdzie, ja znajdę ją.

Rozdział 3Kai

Teraźniejszość

Wyjąłem dwie butelki wody z miski z lodem stojącej obok ręczników i ruszyłem w stronę łaźni parowej. Gorąca wilgoć wlała mi się do nosa, gdy otworzyłem drzwi z mlecznego szkła i wszedłem do środka.

O tej porze dnia w klubie dla mężczyzn Hunter-Bailey panowała cisza i spokój. Bez względu na to, jak zajęci – lub skacowani – byliśmy ja i moi przyjaciele, wpadaliśmy tutaj prawie każdego ranka.

Podniosłem wzrok i od razu wypatrzyłem Michaela siedzącego o dwa stopnie wyżej na marmurowych ławkach ciągnących się wokół pomieszczenia. Will siedział zgarbiony o stopień niżej, po mojej prawej. Uniósł głowę. Miał wory pod oczami, a ślady wybryków zeszłej nocy były jasno wypisane na jego bladej, zmęczonej twarzy. Po chwili z powrotem się pochylił, mamrocząc:

– Skurwysyn.

Kręcąc głową, podałem mu butelkę wody.

– Musisz sobie znaleźć jakieś inne złe nawyki.

Dupek upijał się każdego dnia. Co gorsza, przepuszczał każdy grosz, który dostał od swoich durnych, pobłażliwych rodziców, na trzy rzeczy, wokół których kręciło się jego życie: alkohol, kobiety, a także – jak zaczynałem podejrzewać – piguły i prochy.

Wyjął mi wodę z ręki i przyłożył schłodzoną butelkę do czoła. Jego płytki oddech zadrżał.

Wziąłem swoją butelkę i poszedłem zająć miejsce obok Michaela. Siedział z zamkniętymi oczami, wsparty plecami i głową o ścianę, a wokół nas kłębiła się para. Przygaszone światła wypełniały pomieszczenie łagodnym, niebieskim blaskiem. Poczułem, jak strużka potu ścieka mi po piersi w stronę zawiązanego na biodrach ręcznika.

– Jak idzie remont świętego Kiliana? – zapytałem Michaela.

Ale on potrząsnął głową.

– Nie. Nie gadaj do mnie teraz o cholernym remoncie.

Zmrużyłem oczy, widząc, jak unosi powieki i wbija wzrok przed siebie, zaciskając szczęki. Był wkurzony? Na mnie?

I wtedy domyśliłem się, o co chodzi: o to, co wydarzyło się dwie noce temu, w dojo między mną a Riką.

Ekstra. Nie, żeby moje zachowanie było w jakikolwiek sposób usprawiedliwione, ale ufałem, że Rika nie będzie opowiadać Michaelowi o wszystkim z cholernymi szczegółami.

Westchnąłem.

– Przepraszam, stary. Nic bym jej nie zrobił. Ja…

– Wiesz, o kim często myślę ostatnimi czasy? – przerwał mi, po czym ciągnął, nie czekając na odpowiedź: – O twojej matce, Vittorii.

Nie spuszczałem z niego wzroku.

– Swego czasu niezła z niej była sztuka, co? – stwierdził w zamyśleniu, ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. – Powiedziałbym nawet, że wciąż jest. Świetny tyłek, długie nogi…

Znieruchomiałem, zaciskając zęby. Wiedziałem, o co mu chodzi, ale i tak skoczyło mi ciśnienie.

On tymczasem ciągnął:

– Chyba nigdy ci nie mówiłem, jak bardzo zawsze mnie podniecała? Jeszcze w liceum, kiedy wpadałem do ciebie i widziałem ją w obcisłym stroju do ćwiczeń. Babka wciąż nie wygląda na więcej niż trzydziestkę. – Uśmiechnął się, z rozkoszą rzucając mi zniewagami w twarz. – Wiesz, co zrobię? – prowokował. – Tak sobie myślę, że pojadę dziś w nocy do domu twoich rodziców, zaczekam, aż twój stary zaśnie i zobaczę, czy nie chciałaby mnie trochę poujeżdżać. Właśnie tak. – Skinął głową. – Będzie mną zachwycona, a nawet jeśli nie, to co z tego? Kogo obchodzą jej krzyki i protesty? Porządnie ją wystraszę, tak że zawsze, kiedy znajdę się w pobliżu, będzie wiedziała, że mogę od niej wziąć, co zechcę, bez względu na wszystko.

Zacisnąłem dłonie w pięści i wbiłem wzrok przed siebie, czując rozpalającą mnie furię.

To już cholerne przegięcie.

Wstałem i zszedłem po stopniach, odwracając się w stronę Michaela. Wciąż siedział oparty swobodnie o ścianę, ale spoglądał mi prosto w oczy, gotów na konfrontację.

– Nigdy bym jej nie skrzywdził – powtórzyłem.

– Kogo skrzyw…

Ale Michael wszedł Willowi w słowo, pochylając się do przodu i mierząc mnie wrogim spojrzeniem.

– Kiedy budzę się w środku nocy, spodziewam się, że zastanę Rikę w łóżku obok mnie – wycedził przez zęby – a nie na dole, z płaczem tłukącą pięściami w worek treningowy o trzeciej nad ranem, bo ją zawstydziłeś. – Ruszył w moją stronę, celowo podchodząc zbyt blisko i próbując mnie zastraszyć. – A kiedy pytam ją, co się stało – mówił dalej – spodziewam się, że nie będzie mnie okłamywać, próbując cię kryć. Co z tobą, do cholery? Dlaczego odstawiasz takie akcje?

– Musi umieć się obronić – odparłem. – Musi być gotowa. Nie jest twoją laleczką.

– Nie mów mi, czym jest, a czym nie!

– Sam mówiłeś, że jest jedną z nas! – odparowałem. – Więc powinieneś ją traktować tak samo, co nie? Ze mną i z Willem się nie cackasz. „Ona i my jesteśmy sobie równi”. Tak powiedziałeś. My też jesteśmy jej przyjaciółmi i zależy nam, żeby potrafiła się obronić. Nie będę jej trzymać za rączkę jak jakąś cholerną pięciolatkę.

Michael wyrwał się do przodu, naskakując na mnie.

– Nie masz prawa decydować, co się dzieje z moją kobietą.

– A ty masz? – wypaliłem.

Mocniej zmarszczył brwi. Wciąż był wkurzony.

Ale to ja miałem rację.

Michael hartował Rikę przez te wszystkie cholerne lata. Pogrywał z nią i mącił jej w głowie, odkąd byli dziećmi. Nigdy nie obchodził się z nią delikatnie; zawsze oczekiwał, że sama o siebie zadba i ogarnie swoje sprawy.

Ale teraz, kiedy byli razem, zmienił się. Wszyscy zmagaliśmy się z własnymi problemami, a także z problemami Riki. Co on sobie, do cholery, myślał? To nie mogło jej wyjść na dobre.

Usłyszałem trzask kości, gdy coś w jego ciele napięło się. Gdybym był kimś innym, już bym oberwał.

Gdybym był kimś innym, nie bałby się mnie uderzyć.

– Tylko spróbuj – rzuciłem wyzywająco. – Jeśli się odważysz.

Zrobił krok w moją stronę, a ja odpowiedziałem tym samym. Staliśmy naprzeciw siebie, łeb w łeb i oko w oko, nieustępliwi. Do tej pory nie zdarzyło mi się nadepnąć Michaelowi na odcisk i on też nie posuwał się zbyt daleko w stosunku do mnie. Wiedział, że nie dałby rady wygrać, więc żeby nie urazić jego dumy zawsze to ja pierwszy odpuszczałem. Zresztą rzadko zdarzało nam się na siebie wściekać.

Ale tym razem nie miałem zamiaru ustąpić. Nie chciałem, żeby Rika poczuła się przeze mnie źle, ale nie powinna też czuć się swobodnie. Nie, kiedy Damon był gdzieś tam na wolności. Miałem rację.

Pot spływał mi po plecach, gdy wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, nie mrugając.

– Będziecie się bzykać tu i teraz? – zapytał Will.

Przymknąłem oczy. Jezu Chryste.

Will jak to Will, oczywiście musiał rzucić żartem w takiej chwili.

Wzdychając ciężko, wyminąłem Michaela i obrzuciłem ich obu spojrzeniem.

– Mamy wrogów. Przybywa ich z każdym dniem. Rika powinna się mieć na baczności tak samo jak my.

We czwórkę założyliśmy spółkę – nazwaliśmy ją Graymor Cristane, z połączenia naszych nazwisk – a Rika nalegała, żeby być naszą równorzędną partnerką w interesach i nie tylko. Musiała wiedzieć, jak poradzić sobie z każdym zagrożeniem.

Ale Michael zwrócił się do mnie, kręcąc głową.

– Damon odszedł.

– Nie, Damon się ukrywa – poprawiłem go. – Zadałeś sobie kiedyś pytanie, dlaczego? – Zerknąłem na Willa, po czym z powrotem spojrzałem na Michaela. – Dlaczego w Internecie nie ma żadnych jego zdjęć? Dlaczego detektywi, których wynajęliśmy, nie potrafią go namierzyć? Nie wykryli żadnych transakcji na jego kartach kredytowych, a jego paszport przez ostatni rok nie był w ogóle używany.

Zakładając, że nie umarł, dlaczego przepadł jak kamień w wodę?

– Damon nie ma w zwyczaju się chować – powiedziałem. – Dlaczego teraz to robi? Wie, że nie będziemy próbowali go dorwać. Dlaczego nie bawi się w klubach w Moskwie ani nie robi zakupów w Tokio, dlaczego nikt nie widział go na Hawajach, na Fidżi albo w Los Angeles? – Podniosłem głos, przybierając bardziej stanowczy ton. – Dlaczego jest niewidzialny?

Michael i Will milczeli przez chwilę w zamyśleniu. W końcu Will odpowiedział:

– Bo nie chce, żeby ktoś się dowiedział, gdzie jest?

– Właśnie. – Spojrzałem Michaelowi w oczy. – A dlaczego miałby tego nie chcieć?

Michael spuścił wzrok i powiedział cicho:

– Bo jest gdzieś, gdzie być nie powinien.

Przytaknąłem. Ego Damona było wielkie jak sto okrętów razem wziętych. Nie chowałby się przed nami, o ile nie miałby dobrego powodu, żeby pozostać w ukryciu.

– Co, jeśli paszport wskazujący, że wyjechał w zeszłym roku do Rosji, był tylko przykrywką? – zapytałem, nie oczekując odpowiedzi. – Co, jeśli jest bliżej, niż myśleliśmy? – Podszedłem do Michaela, zniżając głos do szeptu. – Co, jeśli wcale nie wyjechał?

Michael zmrużył piwne oczy i zacisnął zęby. Trybiki w jego głowie zaczęły się obracać. Po całym tym czasie i wszystkich nieudanych próbach namierzenia Damona, w końcu to do mnie dotarło. Celowo starał się nie wychylać i nie robił tego ze wstydu ani poczucia winy za to, co zrobił. Ukrywał się, bo siedział tuż pod naszym nosem. Byłem gotów ręczyć za to życiem.

– Ej, ej, ej – wtrącił się Will. Kątem oka zobaczyłem, jak wstaje. – Bez jaj, kurwa! Niemożliwe, że siedział tu cały ten rok, a my nic o tym nie wiemy. A nawet jeśli, to na co on u licha czeka?

Zwróciłem głowę w jego stronę.

– Na Noc Diabła. – Z powrotem przeniosłem wzrok na Mi­chaela. – Musimy się zbierać. Teraz.

***

Podróż do Thunder Bay, nadmorskiego miasta, w którym wszyscy się wychowaliśmy, zajęła nam niecałą godzinę. Rika miała jeszcze zajęcia – była na trzecim roku studiów w Trinity College w Meridian City – więc Michael wysłał jej SMS-a, że wrócimy za kilka godzin. Ona też na pewno chętnie przejechałaby się do domu, żeby odwiedzić matkę, ale Michael nawet jej tego nie zaproponował – prawdopodobnie dlatego, że nie miał najmniejszego zamiaru zabierać ją w pobliże domu Damona ani jego ojca.

I pomimo tego wszystkiego, co mówiłem wcześniej w łaźni parowej, trudno było mi go winić. Gabriel Torrance to kawał gnoja.

Siedzieliśmy w nowym SUV-ie Michaela zaparkowanym na skraju okrągłego podjazdu.

– Ja pójdę – powiedziałem, prostując się na siedzeniu pasażera i spoglądając na kamienną rezydencję. – Chcę z nim porozmawiać sam na sam.

– Pójdziemy wszyscy – odezwał się z tylnego siedzenia Will.

– Nie. – Zwróciłem ku niemu głowę, mrużąc oczy. – Wy zostańcie tutaj.

Z powrotem spojrzałem przed siebie, na moment napotykając spojrzenie Michaela. Odkąd Damon odszedł, Will stale sprawiał problemy, jakby ktoś mu za to płacił, i nie byłem pewien, czy powinniśmy byli go przywozić pod ten dom, a tym bardziej zabierać go do środka. Damon mógł równie dobrze ukrywać się gdzieś tutaj.

Odchrząknąłem, wyskoczyłem na zewnątrz i zamknąłem za sobą drzwi, zaglądając do środka przez otwarte okno.

– Powiedzcie mojej matce, że zginąłem godnie – rzuciłem z sarkazmem, po czym zerknąłem na Willa. – Nie, w sumie to ty jej to powiedz. Michael ma zakaz zbliżania się do mojej matki.

Odwróciłem się, słysząc, jak Michael rechocze za moimi plecami. Lepiej niech w tym jego pieprzeniu nie będzie ziarna prawdy.

Podchodząc do drzwi frontowych, obrzuciłem szybkim spojrzeniem wieżę stanowiącą część fasady. Dom Torrance’ów był budowlą z jasnego kamienia, stylizowaną na pałac, natomiast trzy wieże upodabniały go do zamku. Jedna z nich przylegała do sypialni Damona; spiralne schody położone naprzeciwko jego łóżka prowadziły do niewielkiej alkowy z jednym małym oknem. Byłem w jego pokoju tylko raz i nawet wtedy nie pozwolił mi zostać długo. To jedyne miejsce, w którym troszczył się o swoją prywatność.

Wyciągnąłem dłoń w stronę dzwonka, ale zaraz ją opuściłem, bo drzwi nagle się otworzyły.

– Panie Mori – powitał mnie Hanson, blondyn w prostym, czarnym garniturze. – Proszę wejść.

Zawahałem się tylko przez moment, zanim zrobiłem krok wprzód. Musieliśmy się zgłosić przy bramie, więc wiedzieli, że tu jestem, ale mimo to tak szybka reakcja sprawiła, że jeszcze bardziej ścisnęło mnie w dołku. Nie miałbym nic przeciwko odwleczeniu nieuniknionego spotkania z Gabrielem jeszcze o kilka chwil.

Hanson zamknął drzwi i bez słowa poprowadził mnie przez dom. Ojca Damona niemal zawsze można było tu zastać. Tutaj było dla niego najbezpieczniej.

Choć dla zachowania pozorów działał w przemyśle medialnym, inwestując w sieci telewizyjne oraz programy informacyjne i rozrywkowe, wiedziałem, że to tylko kropla w morzu, jeśli chodziło o źródła jego dochodów. Uczciwi ludzie nie zmieniają rosyjskich nazwisk na angielskie, żeby ukryć swoją przeszłość, i tylko typy spod ciemnej gwiazdy zatrudniają cały zespół goryli, żeby chronili ich dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Służący poprowadził mnie przez obszerne domostwo na taras, w całości wyłożony mozaiką z szarego kamienia, gdzieniegdzie przerywaną rzędami włoskich cyprysów. Po krużganku krążyło kilka osób, głównie młodych, szykownie ubranych kobiet z kieliszkami szampana w dłoniach. Nikt nie zdawał się przejmować, że ledwie dochodzi południe.

Po mojej prawej rozstawiono bufet z jedzeniem, a przy stoliku nieopodal rozmawiała i śmiała się grupka elegancko wystrojonych mężczyzn. Gabriel, ubrany w czarne spodnie i koszulę, stał nad rottweilerem, trzymając go za obrożę.

Przystanąłem, obserwując go. Naparł pięścią na tył psiego łba, wbijając mu w czaszkę złoty pierścień w kształcie głowy lwa, który nosił na środkowym palcu. Zwierzę zaskomlało, pochylając się nieco, ale wciąż próbując ustać na nogach. Nie traciło ducha walki.

Zacisnąłem zęby i podniosłem wzrok, obrzucając Gabriela ostrym spojrzeniem. Sukinsyn. Wykrzywiając wąskie wargi w obrzydliwym uśmiechu, naparł mocniej i zawinął łańcuch wokół szyi psa, podduszając go.