Gregor i niedokończona przepowiednia - Suzanne Collins - ebook + książka

Gregor i niedokończona przepowiednia ebook

Suzanne Collins

4,3

Opis

Pierwsza część fantastycznej serii bestsellerowej autorki Igrzysk śmierci Suzanne Collins. Odważ się i wyrusz na niezwykłą wyprawę do Podziemia. Nie pożałujesz, choć zobaczysz i przeżyjesz z bohaterem niejedno! Historia Gregora rozpali Twoją wyobraźnię, porwie, wciągnie i zachwyci! Ostrzegamy! Ta książka uzależnia!

 

Kto by się spodziewał… Kto by uwierzył… Kto by na to wpadł, że pod Nowym Jorkiem jest tajny, podziemny świat, zamieszkany przez dziwnych ludzi i ogromne stworzenia….

 

To miały być najnudniejsze wakacje życia jedenastoletniego Gregora, spędzone w nowojorskim mieszkaniu z babcią i dwuletnią siostrzyczką. Tymczasem zamiast zrobić kolejne pranie, Gregor spadł wraz z małą Botką do ciemnego Podziemia, zamieszkanego przez przystosowanych do braku światła ludzi oraz mówiące ludzkim głosem olbrzymie nietoperze, karaluchy, pająki i szczury.

 

Wszyscy tam spodziewali się przybycia Gregora i mają dla niego niebezpieczną misję. Chłopiec chce jednak jak najszybciej powrócić z siostrą do domu. Czy zmieni zdanie, gdy się dowie, że może w tym mrocznym świecie odnaleźć i uratować zaginionego ojca?

 

W jednym z wywiadów Suzanne Collins zdradziła, jak wpadła na pomysł napisania opowieści o przygodach Gregora w Podziemiu. Otóż, kiedy pewnego dnia myślała o Alicji w Krainie Czarów, uderzyło ją, jak obca może się wydawać wiejska sceneria dzieciom, które tak jak ona mieszkają w mieście. W Nowym Jorku bardziej prawdopodobne jest, że wpadnie się do włazu kanalizacyjnego niż do króliczej nory, a gdy się już tam wpadnie, raczej nie trafi się na przyjęcie z herbatką. A na co tam można by natrafić?
Na to pytanie Collins próbuje odpowiedzieć historią o Gregorze Naziemnym, Gregor i niedokończona przepowiednia, pierwszym tomem pięcioczęściowego cyklu fantasy Kroniki Podziemia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 249

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (43 oceny)
22
11
9
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jamaica88

Dobrze spędzony czas

Książka OK, ale to już odgrzewany kotlet, gdyż była parę lat temu wydana w Polsce w Wydawnictwie IUVI
11
AgataFGczyta

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
bo_karol

Z braku laku…

Strasznie się wynudziłem :(
00
liwka84

Nie oderwiesz się od lektury

Na początku mało wciągająca ale im bardziej w las tym trudniej się oderwać. Książka ciekawa, wciągająca. Czekam na kontynuację...
00
wiolla0

Dobrze spędzony czas

warto przeczytać
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: The Un­der­land Chro­nic­les Book 1. Gre­gor The Over­lan­der
Co­py­ri­ght © 2003 by Su­zanne Col­lins. All ri­ghts re­se­rved Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Scho­la­stic Inc., 557 Broad­way, New York, NY 10012, USA
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Do­rota Dzie­woń­ska Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2022
Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA WRÓ­BLEW­SKA
Ko­rekta: PAU­LINA ZA­BO­REK, JO­LANTA KU­CHAR­SKA
Ilu­stra­cja na okładce: © 2013 by VI­VIENNE TO
Pro­jekt okładki: ELI­ZA­BETH B. PA­RISI
Ad­ap­ta­cja okładki: GRZE­GORZ ARA­SZEW­SKI/ga­rasz.pl
Wy­da­nie I w tej edy­cji
ISBN 978-83-67195-28-7
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­two
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla mamy i taty

CZĘŚĆ 1

SPA­DA­NIE

ROZ­DZIAŁ

1

Gre­gor przy­ci­skał czoło do mo­ski­tiery w oknie tak długo, że nad brwiami od­bił mu się wzór z drob­nych row­ków. Prze­su­nął pal­cami po tych nie­rów­no­ściach, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc się, żeby nie za­wyć. Krzyk wzbie­rał w nim od dawna. Prze­cią­gły pier­wotny ryk prze­zna­czony na chwile naj­więk­szego za­gro­że­nia – tak pew­nie re­ago­wał czło­wiek ja­ski­niowy, gdy na­tknął się na ty­grysa sza­blo­zęb­nego albo kiedy zgasł mu ogień. Gre­gor już na­wet otwo­rzył usta i na­brał po­wie­trza, lecz za­raz z po­wro­tem oparł głowę o siatkę, wy­da­jąc przy tym ci­che wes­tchnie­nie fru­stra­cji.

– Ech...

Zresztą co by to dało? I tak ni­czego by nie zmie­niło. Ani upału, ani nudy, ani tego dłu­giego lata, które było przed nim.

Po­my­ślał o obu­dze­niu Botki, jego dwu­let­niej sio­stry, tak dla odro­biny roz­rywki, ale uznał, że da jej po­spać. Jej przy­naj­mniej było chłodno w kli­ma­ty­zo­wa­nym po­koju, który dzie­liła z sied­mio­let­nią Liz­zie i bab­cią. To było je­dyne po­miesz­cze­nie z kli­ma­ty­za­cją w ca­łym domu. W bar­dzo go­rące noce Gre­gor i mama kła­dli się tam na pod­ło­dze, ale przy pię­ciu oso­bach w jed­nym po­koju rześki chłód i tak za­mie­niał się w le­d­wie zno­śną tem­pe­ra­turę.

Wy­jął kostkę lodu z za­mra­żarki i po­tarł nią twarz. Wyj­rzał na po­dwó­rze, gdzie ja­kiś bez­pań­ski pies ob­wą­chi­wał kosz, z któ­rego śmieci aż się wy­sy­py­wały. Zwie­rzak oparł się ła­pami o kra­wędź ku­bła, prze­wró­cił go i cała za­war­tość wy­lą­do­wała na chod­niku. Wzdłuż ściany prze­mknęły ciemne syl­wetki. Szczury. Gre­gor skrzy­wił się. Ja­koś nie po­tra­fił do nich przy­wyk­nąć.

Poza nimi na po­dwó­rzu nie było ni­kogo. Zwy­kle ro­iło się tam od dzie­cia­ków, które grały w piłkę, ska­kały na ska­kance, huś­tały się na skrzy­pią­cych dra­bin­kach. Jed­nak tego ranka au­to­bus za­brał na letni obóz wszyst­kich w wieku od czte­rech do czter­na­stu lat. Wszyst­kich oprócz niego.

– Przy­kro mi, ko­cha­nie, ale nie mo­żesz je­chać – po­wie­działa mama kilka ty­go­dni wcze­śniej. Na­prawdę było jej przy­kro, wi­dział to po jej mi­nie. – Ktoś musi opie­ko­wać się Botką, kiedy będę w pracy, a oboje wiemy, że bab­cia już nie daje rady.

Ja­sne, że wie­dział. W ostat­nim roku bab­cia co­raz czę­ściej tra­ciła kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Zu­peł­nie jakby się prze­miesz­czała mię­dzy dwoma świa­tami. W jed­nej chwili była zu­peł­nie przy­tomna, obecna my­ślami tu i te­raz, a w na­stęp­nej na­zy­wała go Si­mo­nem. Kim był Si­mon? Gre­gor nie miał po­ję­cia.

Jesz­cze kilka lat temu wszystko by­łoby ina­czej. Mama pra­co­wała wtedy na pół etatu, a tata, na­uczy­ciel w gim­na­zjum, miał wolne wa­ka­cje i mógłby za­jąć się Botką. Ale od­kąd pew­nego dnia oj­ciec znik­nął, rola Gre­gora w ro­dzi­nie ule­gła cał­ko­wi­tej zmia­nie. Był naj­star­szy z ro­dzeń­stwa, więc prze­jął więk­szość obo­wiąz­ków. Opieka nad sio­strami sta­no­wiła sporą ich część.

Tak więc od­po­wie­dział je­dy­nie:

– W po­rządku. Obozy i tak są dla ma­lu­chów. – Wzru­szył ra­mio­nami, aby po­ka­zać, że kiedy ma się je­de­na­ście lat, czło­wie­kowi już nie w gło­wie ta­kie rze­czy jak obóz letni. To jed­nak tylko po­głę­biło smu­tek w oczach mamy.

– Chcesz, żeby Liz­zie z tobą zo­stała? Dla to­wa­rzy­stwa? – za­py­tała.

Gre­gor do­strzegł prze­ra­że­nie na twa­rzy sio­stry. Pew­nie wy­buch­nę­łaby pła­czem, gdyby szybko nie za­re­ago­wał.

– Nie, niech je­dzie. Dam so­bie radę.

No i tak zna­lazł się w tej sy­tu­acji. Nie­cie­ka­wej sy­tu­acji. Bo nie ma nic cie­ka­wego w per­spek­ty­wie spę­dze­nia ca­łego lata w to­wa­rzy­stwie dwu­latki i babci, która bie­rze cię za ko­goś o imie­niu...

– Si­mon! – do­bie­gło go wo­ła­nie z sy­pialni. Po­krę­cił głową zre­zy­gno­wany, ale też lekko się uśmiech­nął.

– Idę, bab­ciu! – od­krzyk­nął i ści­snął w pal­cach resztkę kostki lodu.

Słońce, które pró­bo­wało prze­drzeć się przez ża­lu­zje, za­le­wało po­kój zło­ci­stą po­światą. Bab­cia le­żała na łóżku przy­kryta cienką pat­chwor­kową na­rzutą. Każdy skra­wek tka­niny po­cho­dził z in­nej su­kienki, które szyła dla sie­bie przez całe ży­cie. Cza­sem, w chwi­lach gdy le­piej kon­tak­to­wała, opo­wia­dała Gre­go­rowi zwią­zane z nimi hi­sto­rie.

– Tę w groszki mia­łam na so­bie na uro­czy­sto­ści za­koń­cze­nia szkoły u mo­jej ku­zynki Lucy. Mia­łam wtedy je­de­na­ście lat. Ta cy­try­nowa była na nie­dziele, a biała łatka to wła­ści­wie skra­wek mo­jej sukni ślub­nej, na­prawdę.

Te­raz jed­nak bab­cia znowu była w swoim świe­cie.

– Si­mon – wes­tchnęła z ulgą na jego wi­dok. – My­śla­łam, że za­po­mnia­łeś je­dze­nia. Zgłod­nie­jesz pod­czas orki.

Bab­cia wy­cho­wy­wała się na far­mie w Wir­gi­nii, a do No­wego Jorku prze­pro­wa­dziła się po ślu­bie z dziad­kiem Gre­gora. Ni­gdy jed­nak nie czuła się tu do­brze. Gre­gor w du­chu cie­szył się z tego, że bab­cia ma ta­kie miej­sce, do któ­rego może się w my­ślach prze­no­sić. Na­wet tro­chę jej tego za­zdro­ścił. To żadna przy­jem­ność cały czas sie­dzieć w domu. Au­to­bus z dziećmi pew­nie do­jeż­dża wła­śnie na miej­sce i Liz­zie z ko­le­żan­kami będą...

– Ge-go! – pi­snął cienki gło­sik. Z łó­żeczka wy­chy­liła się kę­dzie­rzawa główka. – Cem wyść! – Botka wło­żyła do buzi za­śli­niony ko­niec ogona plu­szo­wego psa i wy­cią­gnęła rączki do brata. Gre­gor uniósł ją nad głowę i za­fur­czał war­gami przy jej brzuszku. Dziew­czynka par­sk­nęła śmie­chem i wy­pu­ściła psa. Gre­gor po­sta­wił ją na pod­ło­dze, żeby pod­nieść plu­szaka.

– Weź ka­pe­lusz! – za­wo­łała bab­cia, my­ślami wciąż gdzieś w Vir­gi­nii.

Gre­gor zła­pał ją za rękę, żeby na­wią­zać z nią kon­takt.

– Na­pi­jesz się cze­goś, bab­ciu? Może na­poju ko­rzen­nego?

– Na­pój ko­rzenny? – Ro­ze­śmiała się. – A co to, moje uro­dziny?

I jak na to od­po­wie­dzieć?

Chło­piec na mo­ment ści­snął jej dłoń, po czym wziął Botkę na ręce.

– Za­raz wra­cam – po­wie­dział gło­śno.

Bab­cia wciąż śmiała się do swo­ich my­śli.

– Na­pój ko­rzenny! – wes­tchnęła, ocie­ra­jąc łzy.

Gre­gor wró­cił do kuchni, gdzie na­lał na­poju ko­rzen­nego do szklanki, a dla Botki przy­go­to­wał mleko.

– Zime – ucie­szyła się, gdy przy­ło­żyła bu­telkę do po­liczka.

– Tak, zimne i do­bre – po­twier­dził Gre­gor.

Na­gle roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi. Wi­zjer od wielu lat nie nada­wał się do użytku, więc Gre­gor za­wo­łał:

– Kto tam?!

– To ja, Cor­maci, skar­bie. Obie­ca­łam two­jej ma­mie, że przyjdę o czwar­tej po­sie­dzieć z wa­szą bab­cią.

Na­gle przy­po­mniał so­bie o sto­sie ubrań, które miał za­nieść do pralni. Przy­naj­mniej wyj­dzie z miesz­ka­nia.

Otwo­rzył drzwi i zo­ba­czył pa­nią Cor­maci, któ­rej ten upał wy­raź­nie nie słu­żył.

– Dzień do­bry! Co za po­goda! Jak ja nie zno­szę upa­łów! – Wpa­ro­wała do kuchni, prze­cie­ra­jąc twarz starą ban­daną. – O, to dla mnie? – Za­nim Gre­gor zdą­żył co­kol­wiek po­wie­dzieć, już żło­pała na­pój ko­rzenny, jakby od mie­sięcy błą­dziła po pu­styni.

– Ta... – mruk­nął Gre­gor i za­brał się do przy­go­to­wy­wa­nia no­wej por­cji. Pani Cor­maci była w po­rządku, a dzi­siaj jej wi­dok przy­niósł mu nie­mal ulgę. „Świet­nie, to do­piero pierw­szy dzień, a ja już ma­rzę o wy­pra­wie do pralni”, po­my­ślał. „We wrze­śniu będę pew­nie ska­kał z ra­do­ści na wi­dok ra­chunku za te­le­fon do za­pła­ce­nia”.

Pani Cor­maci pod­su­nęła szklankę po do­lewkę.

– No to kiedy będę ci mo­gła po­sta­wić ta­rota? Wiesz, że mam dar – po­wie­działa. Pani Cor­maci wy­wie­szała ogło­sze­nia przy skrzyn­kach pocz­to­wych, że za dzie­sięć do­la­rów każ­demu wy­wróży przy­szłość. Od niego nie chciała za­płaty, ale Gre­gor i tak od­ma­wiał, bo bał się, że pani Cor­maci zada mu o wiele wię­cej py­tań, niżby chciał. Py­tań, na które nie po­trafi od­po­wie­dzieć. Py­tań o jego tatę.

Wy­mam­ro­tał coś o pra­niu i po­biegł po­zbie­rać ubra­nia. Zna­jąc pa­nią Cor­maci, po­dej­rze­wał, że może mieć ta­lię kart w kie­szeni, go­tową do uży­cia w każ­dej chwili.

Kiedy już zna­lazł się w piw­nicy, za­brał się do sor­to­wa­nia brud­nych ubrań. Białe, ko­lo­rowe, czarne... Co ma zro­bić ze spoden­kami Botki w czarno-białe pa­ski? Rzu­cił je do ciem­nych ko­lo­rów, prze­czu­wa­jąc, że to jed­nak zła de­cy­zja. Zresztą i tak więk­szość ubrań była sza­ro­bura – ze sta­ro­ści, a nie przez nie­pra­wi­dłowe se­gre­go­wa­nie pra­nia. Wszyst­kie krót­kie spodnie Gre­gora kie­dyś były dłu­gimi spodniami, które zo­stały ob­cięte nad ko­la­nami. Tylko kilka pod­ko­szul­ków z ze­szłego roku jesz­cze nada­wało się do no­sze­nia, ale ja­kie to miało zna­cze­nie, skoro i tak cze­kało go lato w czte­rech ścia­nach miesz­ka­nia?

– Pika! – krzyk­nęła prze­ra­żona Botka. – Pika!

Gre­gor wsu­nął rękę mię­dzy su­szarki i wy­cią­gnął starą pi­łeczkę te­ni­sową, za którą przy­bie­gła dziew­czynka. Oczy­ścił filtr w su­szarce i rzu­cił kłę­bu­szek kłacz­ków przez pral­nię. Botka sko­czyła za nimi jak szcze­nia­czek.

„Ale z niej flej­tuch”, po­my­ślał Gre­gor, śmie­jąc się. Ob­le­piona, uma­zana, uku­rzona czym się tylko dało! Na twa­rzy i bluzce Botki wciąż wi­dać było resztki obiadu: jajka, sa­łaty i bu­dy­niu cze­ko­la­do­wego. Rączki miała uma­zane na fio­le­towo po­dobno zmy­wal­nymi pi­sa­kami, które zda­niem Gre­gora można ze­trzeć chyba tylko pa­pie­rem ścier­nym. Do tego wszyst­kiego ciężka pie­lu­cha zwi­sa­jąca jej po ko­lana. Było za go­rąco, żeby wkła­dać ma­łej spodenki.

Botka, z kul­kami kłacz­ków z su­szarki we wło­sach, pod­bie­gła do brata z piłką. Jej twa­rzyczka pro­mie­niała ra­do­ścią.

– Coś ty taka we­soła, co?

– Pika! – za­wo­łała i stuk­nęła go główką w ko­lano, za­chę­ca­jąc do za­bawy. Gre­gor rzu­cił piłkę, która po­to­czyła się po pod­ło­dze mię­dzy pral­kami a su­szar­kami. Botka po­bie­gła za nią.

Pod­czas tej za­bawy Gre­gor usi­ło­wał so­bie przy­po­mnieć, kiedy był taki szczę­śliwy jak Botka. Ow­szem, w ostat­nich la­tach mie­wał lep­sze mo­menty. Ich szkolna ka­pela wy­stę­po­wała w Car­ne­gie Hall. To było na­prawdę coś. Gre­gor na­wet za­grał so­lówkę na sak­so­fo­nie. Kiedy grał, wszystko wy­da­wało się lep­sze; nuty jak gdyby prze­no­siły go w inny świat. Bie­ga­nie też było wielką frajdą – zmu­sza­nie ciała do ta­kiego wy­siłku, że głowa uwal­nia się od wszel­kich my­śli. Jed­nak w głębi du­cha mu­siał przy­znać sam przed sobą, że od bar­dzo dawna nie był tak na­prawdę szczę­śliwy. „Do­kład­nie od dwóch lat, sied­miu mie­sięcy i trzy­na­stu dni”, po­my­ślał. Na­wet tego nie ob­li­czał – samo przy­cho­dziło mu do głowy. Miał ja­kiś we­wnętrzny kal­ku­la­tor, który do­kład­nie wie­dział, ile czasu mi­nęło, od­kąd tata od­szedł.

Botka nie miała po­wo­dów, by czuć się nie­szczę­śliwa. Nie było jej jesz­cze na świe­cie, kiedy to się stało. Liz­zie skoń­czyła za­le­d­wie cztery lata. Ale Gre­gor miał już osiem lat i wszystko do­brze za­pa­mię­tał. Te te­le­fony na po­li­cję, która dzia­łała tak, jakby fakt, że jego tata na­gle znik­nął, ni­kogo nie dzi­wił. Naj­wy­raź­niej my­śleli, że uciekł. Na­wet wy­su­wali przy­pusz­cze­nia, że od­szedł do in­nej ko­biety. To nie była prawda. Je­żeli Gre­gor w ogóle był cze­goś pe­wien, to tego, że jego tata ko­chał mamę, że ko­chał jego i Liz­zie i że ko­chałby też Botkę. W ta­kim ra­zie... jak mógł ich zo­sta­wić tak bez słowa?

Gre­gor nie wie­rzył, że tata po pro­stu po­rzu­cił ro­dzinę. „Po­gódź się z tym, że on nie żyje”, prze­ko­ny­wał się w my­ślach. Od razu prze­szy­wał go strach. „Nie, to nie­prawda. To nie może być prawda. Tata wróci, bo... bo... bo co? Bo Gre­gor bar­dzo tego chce? Bo go po­trze­bują? Nie, to nie tak”, my­ślał. „Ja to czuję. Wiem, że on wróci”.

Pralka skoń­czyła wi­ro­wać i się za­trzy­mała. Chło­piec po­wkła­dał ubra­nia do kilku su­sza­rek.

– A kiedy już wróci, to le­piej, żeby miał ja­kieś do­bre wy­tłu­ma­cze­nie! – mruk­nął, za­trza­sku­jąc su­szarkę. Na przy­kład że się wal­nął w głowę i za­po­mniał, kim jest. Albo że go po­rwali ko­smici. W te­le­wi­zji czę­sto po­ka­zy­wali lu­dzi po­rwa­nych przez ko­smi­tów. Może jego ta­cie przy­da­rzyło się wła­śnie coś ta­kiego.

W my­ślach roz­wa­żał naj­róż­niej­sze moż­li­wo­ści, ale w roz­mo­wach ten te­mat pra­wie ni­gdy się nie po­ja­wiał. W domu było tak, jakby obo­wią­zy­wała ja­kaś nie­pi­sana umowa, zgod­nie z którą trzy­mali się wer­sji, że tata wróci. Wszy­scy są­sie­dzi uwa­żali, że po pro­stu gdzieś wy­je­chał. Do­ro­śli ni­gdy o tym nie wspo­mi­nali, więk­szość dzieci też nie – zresztą chyba po­łowa z nich miesz­kała z jed­nym ro­dzi­cem. Tylko obcy cza­sami za­da­wali to py­ta­nie. Mniej wię­cej przez rok Gre­gor pró­bo­wał jesz­cze coś wy­ja­śniać, aż wresz­cie wy­my­ślił hi­sto­rię o tym, że ro­dzice się roz­wie­dli i tata mieszka w Ka­li­for­nii. To było kłam­stwo, lecz lu­dzie w nie wie­rzyli, pod­czas gdy nikt nie chciał uwie­rzyć w prawdę. Jaka by nie była.

– A gdy już wróci do domu, za­biorę go... – po­wie­dział Gre­gor na głos i urwał. Omal nie zła­mał za­sady. A za­sadą było, że nie może my­śleć o tym, co się sta­nie po po­wro­cie taty. Po­nie­waż to mo­gło na­stą­pić w każ­dej chwili, Gre­gor w ogóle nie po­zwa­lał so­bie na my­śle­nie o przy­szło­ści. Miał dziwne prze­czu­cie, że je­śli wy­obrazi so­bie ja­kieś zda­rze­nie, na przy­kład że tata jest z nimi pod­czas Bo­żego Na­ro­dze­nia albo bie­rze udział w tre­ningu lek­ko­atle­tycz­nym, to ono ni­gdy nie na­stąpi. Poza tym, cho­ciaż snu­cie ma­rzeń na chwilę czy­niło go szczę­śli­wym, to po­wrót do rze­czy­wi­sto­ści był tym bar­dziej bo­le­sny. Dla­tego prze­strze­gał swo­jej za­sady. Mu­siał sku­piać my­śli na te­raź­niej­szo­ści i po­zo­sta­wić przy­szłość lo­sowi. Zda­wał so­bie sprawę, że to nie jest ide­alne wyj­ście, ale tylko tak był w sta­nie prze­brnąć przez każdy ko­lejny dzień.

Na­gle uświa­do­mił so­bie, że Botka za­cho­wuje się po­dej­rza­nie ci­cho. Ro­zej­rzał się i nie wi­dząc jej w po­bliżu, po­waż­nie się za­nie­po­koił. Wtedy doj­rzał ró­żowy san­dał wy­sta­jący z ostat­niej su­szarki.

– Botka! Wy­łaź stam­tąd! – za­wo­łał.

Trzeba jej było bar­dzo pil­no­wać w po­bliżu wszel­kich urzą­dzeń. Uwiel­biała gniazdka elek­tryczne.

Szedł w jej stronę, kiedy usły­szał szczęk me­talu, a po­tem chi­chot Botki. „Świet­nie, te­raz jesz­cze roz­bie­rze su­szarkę na czę­ści”, po­my­ślał i przy­spie­szył. Gdy do­szedł do ściany, zo­ba­czył coś dziw­nego. Me­ta­lowa kratka sta­rego szybu wen­ty­la­cyj­nego była sze­roko otwarta i wi­siała na dwóch za­rdze­wia­łych za­wia­sach. Botka wsu­nęła głowę w kwa­dra­towy otwór o boku około pół me­tra, bie­gnący w głąb ściany bu­dynku. Z miej­sca, w któ­rym stał, Gre­gor wi­dział tylko ciem­ność. Na­gle smuga... czego? Pary? Dymu? Wła­ści­wie nie przy­po­mi­nało to ani jed­nego, ani dru­giego... ja­kieś dziwne wy­ziewy wy­do­były się z otworu i spo­wiły Botkę. Dziew­czynka z cie­ka­wo­ścią wy­cią­gnęła ręce i po­chy­liła się.

– Nie! – wrza­snął Gre­gor i rzu­cił się na­przód, by zła­pać sio­strę, któ­rej drobna po­stać była wła­śnie wsy­sana w głąb szybu. Chło­piec po­czuł ude­rze­nie me­ta­lo­wej kratki na ple­cach. W na­stęp­nej chwili spa­dał, spa­dał, spa­dał w bez­denną cze­luść.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki