Golenie frajerów - Janusz Anderman - ebook + książka

Golenie frajerów ebook

Janusz Anderman

3,2

Opis

Kronika głupoty czasów IV RP

Wachlarz politycznych absurdów dziejących się w pięknym kraju nad Wisłą jest doprawdy dramatyczno-zabawny. Bo nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać, gdy towarzyszymy Autorowi w felietonowej wędrówce po prawej stronie publicznego traktu, na którym raz po raz potyka się on o całkiem przyziemne, żeby nie powiedzieć pospolite zjawiska lub myśl wcale nieskrzydlatą. Spotyka prawe w każdym calu postaci lub sięga po głoszące prawilne wiadomości tytuły prasowe. I wtedy nie może się powstrzymać, by nie uderzyć w klawiaturę i nie zabrzmieć prześmiewczo.

I choć felietony mają to do siebie, że szybko ulatują z pamięci, to w chwili lektury otwierają oczy, poszerzają horyzonty i wciągają bez reszty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 445

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (6 ocen)
1
1
3
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lena1666

Całkiem niezła

Zbiór humorystycznych i sarkastycznych artykułów z Gazety Wyborczej. Nie można odmówić autorowi ciętych wypowiedzi i krytycznego spojrzenia, choć chwilami było nużąco. Ale ewidentnie to właśnie nasza rzeczywistość - sarkastycznie i nie wiadomo czy śmiać się czy płakać.
00

Popularność




80 fenigów

To oczywiste, że chciałoby się z niekłamaną radością uczcić dwudziestolecie Radia Maryja. Tym bardziej że jest to dziś jedyna instytucja nierozerwalnie spajająca miliony Polaków w kraju i na całym świecie, tę ogromną wspólnotę, której część na wszelkie sposoby – co z niesłychaną precyzją punktuje w „Gazecie Polskiej Codziennie” Ryszard Legutko – jest przez obecny rząd degenerowana. Nasza opłakana sytuacja „to właśnie wynik zdegenerowania wspólnoty. Taka buta władzy jest możliwa tylko wtedy, gdy większość wyborców do żadnej wspólnoty nie należy i są zbiorem atomów, których nic poza statystyką nie łączy. Takim zbiorem najłatwiej jest rządzić siłą i strachem”.

No więc rządzą siłą i strachem zdegenerowaną wspólnotą, czyli zbiorem atomów, ale przecież dotyczy to zaledwie większości wyborców. Zdrowa mniejszość rośnie i będzie rosła w siłę, bo na to od dwudziestu lat pracuje w pocie czoła wspomniana rozgłośnia. Rośnie, aż zdegenerowaną większość przerośnie.

Chciałoby się zatem uczcić dobrym słowem tę niezwykłą rocznicę, ale jak to zrobić, kiedy wszystkich ubiegł biskup kielecki Ryczan, który w „Naszym Dzienniku” wdrapał się na szczyty poetyckie wyższe nawet od świętokrzyskich Łysicy i Łysej Góry i paroma mistrzowskimi frazami łatwo przygwoździł wszystkich chwalców. „Młode drzewko coraz głębiej zapuszcza korzenie – rozpędza się biskup. – Musi być ono ukorzenione, bo wichury bywają groźne. Ulewy i nawałnice targają nim przez dwadzieścia lat. Pioruny uderzają ze wszystkich stron: od niewierzących, od struktur państwowych, a niekiedy i kościelnych. Drzewo rozrasta się, bo korzeniami sięgnęło duszy wierzącego Narodu. [...] Chcesz dobrze rozpocząć nowy dzień, włącz Radio Maryja. [...] Bez toruńskich mediów prezentowalibyśmy raczej model białoruski”.

Znokautowani przez biskupa, skupmy się na rewelacjach, które ujawnia w tym samym numerze „GPC” sam dyrektor. Pierwsza dotyczy początków radia. Jak się okazuje, powstało ono dzięki wsparciu obcego kapitału, a konkretnie dzięki Niemcom.

Wiadomo z kart historii i z opowieści samego zainteresowanego, że dyrektor Rydzyk przybył do kraju po emigracyjnej poniewierce z pewnymi zasobami. Było to 80 fenigów. „Ale znalazły się pieniądze na benzynę, żeby wrócić. Przyjechałem czerwonym audi 80. [...] Ten samochód kupili mi Niemcy. [...] Różni przyjaciele z Niemiec dali nam też do Radia pięć czy sześć samochodów, oczywiście sukcesywnie”.

A więc jednak! U szczęśliwych początków rozgłośni stanęło 80 niemieckich fenigów, niemieckie czerwone audi 80 i pięć czy sześć innych niemieckich aut. Bez nich dyrektor nie byłby dyrektorem. „Jeżdżę mercedesem klasy S. A niby czym mam jeździć? Na krowie mam jeździć? Głupoty takie gadają! Mogę na krowie, ale gdzie ja bym tę krowę trzymał w Radiu Maryja?” – tłumaczył niegdyś przystępnie właściciel 80 fenigów.

Druga rewelacja to nieznany dotąd udział Jana Pawła II w funkcjonowaniu Radia Maryja i obsesyjne wręcz naciski z jego strony na dyrektora w sprawie powołania do życia Telewizji Trwam. O kolosalnym zainteresowaniu radiem „mówili księża biskupi: byliśmy u Ojca Świętego. Mówiliśmy o Radiu Maryja, było o Radiu Maryja”.

A telewizja? Podczas wielu spotkań papież nie dawał dyrektorowi spokoju: „Kiedy będzie telewizja?” – wypytywał natrętnie. „Przy innej rozmowie znów zapytał: kiedy telewizja?”. Papież chwalił się dyrektorem nawet przed swoim wietnamskim sekretarzem i zdarzyło się, że dyrektora nie na żarty zdenerwował, nazywając go fanatykiem mediów. „Co, Ojcze Święty, jestem fanatykiem?” – obruszył się dyrektor, na co papież się zmitygował i grzecznie, tak by Wietnamczyk się połapał, wytłumaczył: „Nie, nie tak, to znaczy, że ojciec jest bardzo za mediami”.

Tak czy owak „gdyby nie Ojciec Święty, tego Radia by nie było”, podkreśla dyrektor. Ani telewizji, trzeba dodać. Lecz są, bo dyrektor Rydzyk wyłożył swoją zawiłą strategię papieżowi i tym go porwał: Ma być „tyle procent mediów katolickich, ile procent jest katolików, i tyle polskich, ile procent jest Polaków”.

Serce rośnie

Koniec roku i początek nowego to okres wzajemnego obdarzania się ciepłymi słowami. Dobre życzenia świąteczne i noworoczne jak żadne inne dodają otuchy, chęci do życia i walki. „Aby Błogosławieństwo Boże dało nam siłę wytrwania i ożywiło nadzieję. Zwycięstwo prawdy i dobra jest nieuniknione!” – grzejemy się w blasku pierwszej strony „Naszej Polski”. Myśli te dopełnia poniżej ksiądz Małkowski, dobitnie wskazując, nad czym w pierwszej kolejności dobro powinno odnieść zwycięstwo: „Dzisiejsi władcy III RP kierują się komunistyczną zasadą: »władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy«. A przy tym władzę traktują nie jako odpowiedzialną troskę o ludzi, naród i wspólne dobro, ale jako okazję do zorganizowania rabunku i niszczenia, aż ku destrukcji Polski. [...] Modlę się o błogosławieństwo Bożego Dzieciątka dla wszystkich placówek wolnej i niepodległej Polski, a wśród nich dla dzielnej i niezłomnej »Naszej Polski«”.

W przerwie między jedną gorącą modlitwą a drugą rozżarzony ksiądz znalazł czas, by zabłysnąć religijnym wykładem także na łamach „Warszawskiej Gazety”: „Herod widział w Jezusie Królu zagrożenie dla swojej żałosnej i okrutnej władzy. Podobnie dzisiaj w Polsce »herodowa władza« prześladuje Kościół i naród, rodziny i ludzi sumienia, przypisując »mowę nienawiści« tym, którzy bronią prawdy i życia, pobłażając bluźniercom, popierając zabijanie dzieci poczętych przez in vitro i aborcję, łamiąc prawo naturalne, wprowadzając antydekalog zamiast Dekalogu”. Zbrodniczej władzy palma odbiła do tego stopnia, że „wroga Bogu i ludziom polityka porzuca symbole Bożego Narodzenia, woli palmę zamiast choinki”.

Nie może być inaczej, jeśli – wracamy chyżo do „Naszej Polski” i jej politologów – „Tusk do złudzenia przypomina Gierka z drugiej połowy lat 70. [...], a Platforma upodabnia się do PZPR z tamtych czasów”.

Poważne cele powstańczo-wyzwoleńcze na rok 2013 stawia przed sobą jeszcze inny autor „NP”: „Nadal trzeba zabiegać o Polskę wolną od zdrajców, sprzedawczyków, ludzi niskich [?! – J.A.], bez moralności, poczucia patriotyzmu, kierujących się zasadą, że cel uświęca środki. [...] Nie chcemy, aby ludzie podli i cyniczni nami rządzili i kupczyli Ojczyzną, dla których to pojęcie nic nie znaczy”.

Pełne ręce mokrej roboty będzie miał też autor szopki noworocznej: „My? My nie będziemy cicho! My będziemy walczyć” – zapowiada z mocą, choć jeszcze nie wytypował dogodnej pory roku, w której walkę rozpocznie. „I już wiosną lub w jesieni może się tu wiele zmienić”. Zmiana będzie polegać na tym, że szopkarz poprowadzi zdesperowany naród w sobie wiadomym kierunku i „przegna polityków paru. Których paru? To wiadomo! Tych stojących tam, gdzie ZOMO”.

Nie jest to program ambitny, bo cóż zmieni przegonienie zaledwie paru polityków odzianych w mundury ZOMO? Mamy tu do czynienia z odruchem spontanicznym, a nie z precyzyjnie opracowaną strategią. Źle się dzieje, gdy gorące patriotyczne głowy zamiast chłodnym pomyślunkiem kierują się emocjami. To się często obraca przeciw tym głowom. Spójrzmy na przykład na ogłoszenie o konkursie historycznym „NP”. Trzeba odpowiedzieć na trzy arcytrudne pytania. Najważniejsze z nich: „Jaką nazwę nosiła organizacja opozycyjna założona w 1978 r. przez Andrzeja Gwiazdę i Krzysztofa Wyszkowskiego?”.

Dla autorów odpowiedzi na trzy pytania organizatorzy przewidzieli pięć nagród. Dopiero czwartą jest bezcenna roczna prenumerata „Naszej Polski”. A pierwsza nagroda? Wstyd powiedzieć: ekspres do kawy! Jakże to? Zamiast sycić się najwznioślejszymi treściami, mamy maszerować ku ostatecznemu zwycięstwu w rytm bulgotu byle zagranicznego ekspresu? Tak się poważnych batalii nie wygrywa!

Wróć, ucałuj, jak za dawnych lat...

Fakt zgłoszenia przez SLD projektu uchwały, by rok 2013 ustanowić Rokiem Edwarda Gierka, jest szeroko komentowany. Zdumiewa jednak to, jak asekurancką postawę zajmuje wobec tej doniosłej inicjatywy Leszek Miller. Uznał, że noszenie Gierka na barana jest zbyt forsowne? „To pomysł naszych młodych kolegów” – powiada. Miller więc sprawę załatwia za pomocą młodych oraz ust wiceprzewodniczącej SLD Piechny-Więckiewicz. „Jest jedną z bardziej pozytywnych postaci PRL. Myślę, że nawet kochaną przez wielu” – myśli ona.

Inicjatywę SLD należy poprzeć ze wszystkich sił, gdyż jest nieoceniona. Jej przegłosowanie przez Sejm stworzyłoby świetną okazję, by wybrakowanej edukacyjnie młodzieży Millera przybliżyć tę tak niebywale zasłużoną dla Polski osobistość. I sekretarz KC PZPR w latach 1970–1980 jak mało kto przyczynił się do upadku panującego ustroju. Po jego rządach (choć lubił zaklęcie „Partia kieruje, a rząd rządzi”) mógł nastąpić już tylko stan wojenny, a potem 4 czerwca 1989. To są zasługi historyczne.

Jako motto tych rządów przypomnijmy dobrotliwe pouczenie Gierka z marca 1968: „Jeśli poniektórzy będą nadal próbowali zawracać nurt naszego życia z obranej przez naród drogi, to śląska woda pogruchocze im kości”. A potem przyszedł czas budowy: „Idzie o wielką sprawę – o to, aby w obrębie życia jednego pokolenia zbudować drugą Polskę”. I I sekretarz budował, aż szedł siwy dym.

Przez pierwsze lata wznosił zręby za kredyty zachodnie, które właśnie udało się spłacić. Nabrał ich tyle, że spłacaliśmy je wszyscy niemal przez czterdzieści lat.

Potem, kiedy w połowie lat siedemdziesiątych okazało się, że to popelina, rósł w siłę wspaniały wynalazek – propaganda sukcesu. Polegała ona, mówiąc w skrócie, na tym, że im było gorzej, tym było lepiej. Stosowanie jej tak uświadomiło społeczeństwo, że już parę lat później na murach i ulotkach pojawiły się pełne zrozumienia hasła: „Prasa kłamie” i „Telewizja łże”. Filarem propagandy sukcesu była rozbudowana do absurdu instytucja cenzury, która szczegółowo instruowała cenzorów, o czym nie wolno społeczeństwa informować. Niestety, w 1977 roku krakowski cenzor wywiózł do Szwecji opasły tom zapisów cenzury, który wnet ukazał się drukiem na Zachodzie i w drugim obiegu, więc wielu rodakom otworzyły się oczy.

Tymczasem ludziom żyło się tak dostatnio, że w 1976 roku w Radomiu, Ursusie i innych miastach dali wyraz swojemu zadowoleniu, na co władza Gierka odpowiedziała, jak potrafiła najlepiej: przemocą, wysokimi wyrokami i wyrzucaniem z pracy na masową skalę. Szczególną metodą perswazji zastosowaną wobec setek aresztowanych, były tak zwane ścieżki zdrowia, czyli przeganianie ludzi przez szpaler pracowitych pałkarzy.

Tamte wydarzenia spowodowały, że po raz pierwszy robotnicy i inteligenci zaczęli myśleć i działać wspólnie. Powstała opozycja na tyle silna, że w apogeum gierkowskiej pomyślności, w roku ’80, możliwy stał się Sierpień. Wcześniej pojawił się i rozrósł do niewyobrażalnej w innych krajach socu skali drugi obieg kultury i informacji.

Z braku miejsca wymieńmy jeszcze tylko parę osiągnięć kochanej przez wielu postaci. A więc zmiany w konstytucji, w której w 1976 roku zapisano, że PZPR jest przewodnią siłą, a ZSRR naszym niezawodnym przyjacielem. Warto przypomnieć rozbudowę i usprawnienie działań Służby Bezpieczeństwa, która bez wytchnienia służyła władzy coraz wydajniej. Wspomnijmy samowolę i bezkarność tak zwanej nomenklatury partyjnej, do której przynależność była dożywotnia pod warunkiem trzymania się zasady „Mierny, bierny, ale wierny”.

Przypomnijmy kartki żywnościowe i inne, bez których kupienie podstawowych rzeczy nie było możliwe. Nocne kolejki pod sklepami i drogie sklepy komercyjne.

Niech te czasy, kiedy „Polska rosła w siłę”, staną wszystkim wrażliwym lewicowo młodym przed oczami. Do tego Rok Edwarda Gierka jest niezbędny.

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie

Czasy nastały tak nikczemne, że nawet najpoważniejsi przewodnicy duchowi wydają się bezradni. Świadczy o tym wywiad Jarosława Marka Rymkiewicza dla „Gazety Polskiej”. Rymkiewicz nie jest w stanie zdiagnozować teraźniejszości, a co za tym idzie – dać odpowiedzi na pytania o przyszłość. Niby pewne oczywistości są dla niego oczywiste: „Polską rządzą teraz, nadal rządzą ci sami ludzie, którzy rządzili nią w epoce PRL-u”. Jest jasne, że „to nie jest polska formacja polityczna i polska formacja duchowa”.

Ale kto konkretnie rządzi? Co to za formacja rządzi? Tu Rymkiewicz ma już poważny kłopot. „Jakieś obce smoki” – powiada po namyśle. „To są namiestnicy czegoś, przysłani tu przez coś po to, żeby czymś tu zarządzać – żeby nas powolutku, powolutku, zlikwidować; żebyśmy, powolutku, powolutku, zniknęli w smoczej paszczy. Smocza paszcza otwiera się, zaglądamy tam i co widzimy? Otóż to”.

Otóż to: nic nie widać, bo w paszczy ciemno. I dlatego „nie wiemy, skąd się oni, ci obcy, tutaj wzięli, kto ich tu przysłał, kto ich kontroluje, oraz, nade wszystko, nie wiemy, czym oni tutaj zarządzają”. Możemy się tylko domyślać – domyśla się Rymkiewicz celu owego złowieszczego zarządzania: „mamy zostać zlikwidowani, mamy zniknąć. [...] Ktoś niewątpliwie chce, żeby Polski nie było. To, co stało się 10 kwietnia pod Smoleńskiem, jasno tego dowodzi. Ale kto tego chce i dlaczego? I do jakiego stopnia ma jej nie być? Czy całkowicie? Nie wiadomo. Nie wiemy zatem niemal niczego”.

Zadanie jest trudne. „Polską rządzą teraz ciemne idee postnarodowych nihilistów, którzy chcą Polskę i Polaków zlikwidować. Trzeba te idee rozpoznać – żeby je zniszczyć. Trzeba się zatem wprzód dowiedzieć, kto i gdzie je produkuje i kto je tutaj, i na czyje polecenie, i za czyje pieniądze, rozpowszechnia”.

Ba! Łatwo powiedzieć. Jak to wytropić, skoro już „nie rozpoznajemy samych siebie ani naszego losu – ta bezradność wobec losu, bezradność językowa prowadzi też do tego, że nie wiemy, co nas czeka”.

Nawet Jarosław Kaczyński był w błędzie, twierdząc, że Polska to kondominium. Żadne tam kondominium, poucza prezesa Rymkiewicz. „Tu się coś innego dzieje, coś groźniejszego. Nasi wrogowie – tutejsi, miejscowi wrogowie Polski i Polaków – ja ich nazywam naszymi wewnętrznymi Moskalami – to nie jest formacja postkolonialna [...]. To jest coś [...], co się zalęgło [...] w głębi polskiej duszy”. Konkretniej mówiąc, idzie o mongolską ideę: „bezpieczniej, czyli lepiej jest być carskim niewolnikiem niż wolnym Polakiem”. I teraz mamy kompletne dno. Siedzimy po ciemku i nie możemy się połapać, „kto jeszcze jest Polakiem, a kto nim już nie jest”. Jakby było mało, „nie wiemy też, w tej ciemności, co to znaczy być Polakiem i do czego to zobowiązuje”.

Powiedzieć, że mamy kiszkę z wodą, to nic nie powiedzieć. Czy światło w tunelu zgasło na zawsze? Tu ze strony „GP” pada podchwytliwe pytanie. Ponieważ Rymkiewicz szeroko się wypowiada o wszystkich zwycięskich polskich powstaniach, które kształtowały duchowo następne pokolenia, „GP” docieka z zapałem, czy „Polacy będą musieli stanąć przed perspektywą walki zbrojnej? Czy uważa Pan, że będziemy musieli wieszać naszych zdrajców, wewnętrznych Moskali?”.

Rymkiewicz, jako wytrawny strateg, nie odpowiada wprost. Nie odpowiada, ale zaznacza, że „Solidarność” przegrała, ponieważ „krew nie została przelana albo przelano jej za mało”. A ryzykować trzeba, bo na powstaniach, „na naszym ryzykanctwie nieźle żeśmy wychodzili”. I dlatego, nawet jeśli się okaże, że „wewnętrznych Moskali jest tutaj więcej niż nas, to może [...] będziemy musieli trochę zaryzykować”.

Tylko trochę? Tu nie ma co dłużej ściemniać. Wodzu, prowadź!

Latarenka morska

Reakcje na publiczne wypowiedzi posłanki PiS Krystyny Pawłowicz są przerażające. Jak zawsze słusznie podsumowuje je w „Gazecie Polskiej Codziennie” z uśmiechem na wystraszonych licach Tomasz Terlikowski: „zaczęła się jatka”, „polowanie z nagonką”, choć – podkreśla – słowa Pawłowicz „były zupełnie niekontrowersyjne”. Cel tych ataków jest oczywisty. Lewakom, czyli skrajnym lewicowcom, chodzi o doprowadzenie do sytuacji, w której „konserwatyści czy katolicy zaczną obawiać się jasnego wyrażania swoich poglądów i nie będą już mieli dość odwagi, by mówić o faktach (np. w odniesieniu do pewnego ojca pewnego mężczyzny, który teraz twierdzi, że jest kobietą)”.

I to jest prawda, proces wyparowywania odwagi trwa. Wprawdzie Pawłowicz odgraża się mężnie na łamach „Do Rzeczy”: „Żadne młotkowanie nie zmusi mnie do powiedzenia, że czarne jest białe”, ale przypomnijmy, że już jakiś czas temu spuścił w tej sprawie z tonu sam prezes Kaczyński. „Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne” – zapewniał potulnie. Zatem wygląda na to, że na placu boju została już tylko samotna niczym ostatni palec drwala posłanka Pawłowicz, ale lewactwo i tak nie spocznie. Jak wieszczy Terlikowski: „Wreszcie zabraknie odważnych, którzy zdobędą się na odwagę, by mówić i głosować tak, jak myślą”.

A może jednak ta straceńczo dzielna niewiasta wytrwa na reducie? Byłoby niepowetowaną stratą, gdyby jej promieniowanie przygasło, bo przecież właśnie tak wszechstronnie wykształconych osób dotkliwie brakuje w Sejmie. Pawłowicz naucza prawa na legendarnej uczelni w Ostrołęce, lecz na tej dziedzinie jej wiedza się nie kończy, tylko wprost przeciwnie.

Jest wybitnym historykiem literatury i bezlitosnym – jak Reich-Ranicki – krytykiem literackim. Przypomnijmy tylko celne słowa, za pomocą których raz na zawsze obnażyła nicość twórczości Wisławy Szymborskiej: „Kojarzy mi się z Noblem, ale nie kojarzy mi się z Polską, z polską wierzbą, nie kojarzy mi się ani z polską przyrodą, ani polską historią. [...] Nie towarzyszyła nam w odzyskiwaniu Polski, w odzyskiwaniu suwerenności”.

Czyż można to ująć dobitniej? W czasach, gdy Pawłowicz bez opamiętania wyrąbywała suwerenność dla Polski, Szymborska wyniośle milczała na wstrętny dla niej widok polskiej wierzby, niepomna faktu, że „każdy poeta ma swoje obowiązki wobec kraju i narodu”. A jednak już Jan Kochanowski swoje obowiązki wobec kraju znał i zdobył się na wiersz o arcypolskiej wierzbie, przemawiając w jej imieniu do narodu: „Gościu, siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie!”.

Jest wreszcie Pawłowicz wytrawnym endokrynologiem z olbrzymim dorobkiem naukowym. Nad jej sławną definicją zwaną „prawidłem Pawłowicz” pochylają się dziś z niekłamanym podziwem najpoważniejsze periodyki medyczne świata: „To nie jest tak, że człowiek nażre się hormonów i się kobietą staje”.

Brutalne ataki na Pawłowicz nie ustaną, bo – miejmy nadzieję – nie zamilknie ona, co obiecuje, na temat „roszczeń środowisk homoseksualnych”, które są niczym innym „niż rozluźnieniem obyczajów i promocją postaw gorszących społeczeństwo” – czytamy jej słowa w „Naszym Dzienniku”. Będą trwały próby zakneblowania uczonej, z czego ona sama zdaje sobie sprawę. „Łączą mnie z Radiem Maryja i Telewizją Trwam. Sądzę, że nie bez przyczyny jest również to, że umiem z dziennikarzami rozmawiać”. Istotnie, Pawłowicz świetnie umie rozmawiać z dziennikarzami. „Słuchaj, studencie” – zwróciła się nad wyraz umiejętnie do Jarosława Kuźniara i tej maestrii zazdroszczą jej teraz wszyscy występujący w telewizji.

Zagrzewajmy posłankę Pawłowicz do walki, tym bardziej że „Europa na naszych oczach gnije. Tak, gnije”. Tchnijmy w nią siły, gdyż inaczej się ugnie. A wówczas słowa Starego Testamentu staną się ciałem: „I byście byli lepiej milczeli, żeby was było miano za mądre”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Projekt okładkiKamil Rekosz
Redaktor prowadzącaDorota Jabłońska
RedakcjaJan Jaroszuk
KorektaJadwiga Piller Jadwiga Przeczek
Copyright © by Janusz Anderman 2021 Copyright © Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2021
ISBN 978-83-8032-660-6
Wielka Litera Sp. z o.o. ul. Kosiarzy 37/53 02-953 Warszawa
Konwersja: eLitera s.c.