Godziny - Michael Cunningham - ebook + audiobook + książka

Godziny ebook i audiobook

Michael Cunningham

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Bestseller, który zdobył w 1999 roku Nagrodę Pulitzera i PEN/Faulkner Award.

Godziny to głęboko poruszająca, przepełniona namiętnościami powieść inspirowana życiem i twórczością Virginii Woolf. Michael Cunningham umieścił jej akcję na przemian w różnych okresach XX wieku. Losy dwóch głównych bohaterek – Clarissy Vaughan i Laury Brown – splata z wątkami zaczerpniętymi z życiorysu pisarki.

Clarissa, mieszkanka współczesnego Nowego Jorku, nazwana przez mężczyznę, którego kocha, panią Dalloway, jest wydawcą. Laura – gospodynią domową uwięzioną w dusznym, beznamiętnym małżeństwie. Obie szamoczą się między pragnieniem miłości a wpojonymi zasadami, między nadzieją a rozpaczą. Próbują odnaleźć radość życia na przekór temu, czego oczekują od nich przyjaciele, kochankowie, rodzina.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 37 min

Lektor: Andrzej Ferenc

Oceny
4,0 (90 ocen)
38
25
17
10
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justyna_doe

Dobrze spędzony czas

Książka napisana pięknym językiem, aczkolwiek niełatwa w odbiorze. Dobry lektor.
10
DOBU-20

Dobrze spędzony czas

To jeden z nielicznych przypadków, kiedy mogę powiedzieć, że ekranizacja podobała mu się bardziej niż książka.
00
orchidea90

Dobrze spędzony czas

im dalej w lekturę tym lepiej, a końcówka, o Boże! cudo
00

Popularność




Tę książkę dedy­kuję Kenowi Cor­bet­towi

Teraz zapo­lu­jemy na trze­ciego tygrysa, lecz podob­nie jak poprzed­nie także ten będzie posta­cią z moich marzeń, struk­turą słowną, a nie tygry­sem z krwi i kości, który ponad wszel­kimi mitami stąpa po ziemi. Mam tego świa­do­mość, a jed­nak jakaś siła cią­gnie mnie na tę mgli­stą, bez­sen­sowną, odwieczną wyprawę i wciąż, prze­mie­rza­jąc godziny, ści­gam kolej­nego tygrysa, bestię wymy­ka­jącą się stro­fie.J. L. Bor­ges, Inny tygrys, 1960

Nie mam czasu, by opi­sy­wać swoje plany. Powin­nam wiele powie­dzieć o Godzi­nach i o swoim odkry­ciu; o tym, jak za moimi posta­ciami wyku­wam piękne groty; sądzę, że wła­śnie w ten spo­sób wyra­żam to, czego pra­gnę: czło­wie­czeń­stwo, humor, głę­bię. W zamy­śle groty powinny się łączyć, a każda wyła­niać na świa­tło dzienne w teraź­niej­szej chwili.Vir­gi­nia Woolf w swoim dzien­niku, 30 sierp­nia 1923

PRO­LOG

Wycho­dzi pośpiesz­nie z domu, w płasz­czu zbyt cięż­kim jak na tę pogodę. Jest rok 1941. Trwa kolejna wojna. Zosta­wiła list dla Leonarda i drugi – dla Vanessy. Pew­nym kro­kiem kie­ruje się ku rzece, zde­cy­do­wana na to, co za chwilę zrobi, ale nawet teraz nie­mal zachwyca ją widok pagór­ków, kościoła i gro­madki owiec – lśnią­cych punk­ci­ków, jakby z lekka nakra­pia­nych odro­biną siarki – pasą­cych się pod ciem­nie­ją­cym nie­bem. Zatrzy­muje się, patrzy na owce i niebo, po chwili idzie dalej. Sły­szy za sobą pomruk gło­sów; w górze war­czą bom­bowce, szuka więc wzro­kiem samo­lo­tów, lecz nie może ich dostrzec. Mija jed­nego z pra­cow­ni­ków farmy – (czy to nie John?), krzepki męż­czy­zna o małej gło­wie, w kami­zelce koloru ziem­nia­ków – który czy­ści kanał prze­ci­na­jący kępę łoziny. Spo­gląda na nią, kiwa głową i znów patrzy w dół, na brą­zową wodę. Mija­jąc go w dro­dze do rzeki, myśli o tym, że mu się poszczę­ściło – może czy­ścić kanał wśród łozin. Jej się nie powio­dło. Tak naprawdę żadna z niej pisarka; jest zale­d­wie uta­len­to­waną eks­cen­tryczką. Sło­neczne plamy poły­skują w kału­żach, które pozo­stały po noc­nym desz­czu. Jej buty lekko grzę­zną w mięk­kiej ziemi. Jej się nie udało, a teraz powra­cają głosy, mam­ro­czące coś nie­wy­raź­nie poza zasię­giem wzroku, z tyłu, tuż za nią – wystar­czy się odwró­cić, a pierzchną, prze­niosą się w inne miej­sce. Po chwili wra­cają i nie­uchron­nie jak deszcz nad­ciąga ból głowy, który ją obez­władni, uni­ce­stwi, ogar­nia­jąc bez reszty. Ból jest tuż, a jej się wydaje, że na nie­bie znowu poja­wiły się bom­bowce (czy to ona sama je wycza­ro­wała?). Zbliża się do nad­brzeż­nego wału, wspina po nim i scho­dzi nad wodę. W oddali, w górze rzeki, sie­dzi rybak; chyba jej nie zauważy, nie powi­nien. Zaczyna szu­kać kamie­nia. Działa szybko, lecz meto­dycz­nie, jak gdyby postę­po­wała według instruk­cji, któ­rej trzeba skru­pu­lat­nie prze­strze­gać, by przed­się­wzię­cie się udało. Wybiera kamień wiel­ko­ści i kształtu świń­skiej czaszki. Nawet wtedy, gdy go pod­nosi i wci­ska do kie­szeni płasz­cza (futrzany koł­nierz łasko­cze ją w szyję), nie potrafi oprzeć się wra­że­niu chłodu kamie­nia, nie dostrzec jego mlecz­no­brą­zo­wej barwy i zie­lo­nych pla­mek. Zatrzy­muje się tuż nad rzeką; fale z plu­skiem ude­rzają o brzeg, w nie­wiel­kie zagłę­bie­nia w bło­cie wlewa się czy­sta, rzeczna woda, która prze­cież mogłaby się wcale nie róż­nić od żół­to­brą­zo­wej, poora­nej smu­gami sub­stan­cji jak bita droga roz­cią­ga­ją­cej się od brzegu do brzegu. Robi krok naprzód. Nie zdej­muje butów. Woda jest zimna, jed­nak nie aż tak bar­dzo, żeby nie można było wytrzy­mać. Stoi po kolana w zim­nej wodzie. Myśli o Leonar­dzie. O jego rękach i zaro­ście, głę­bo­kich bruz­dach wokół ust. Myśli o Vanes­sie, o jej dzie­ciach, o Vicie i Ethel. Tak wiele osób, a żad­nej się nie udało. Nagle zro­biło jej się ich wszyst­kich ogrom­nie żal. Wyobraża sobie, że się odwraca, wyj­muje kamień z kie­szeni i idzie z powro­tem do domu. Zapewne zdą­ży­łaby jesz­cze wró­cić na czas, znisz­czyć listy. Mogłaby żyć dalej, mogłaby zro­bić tę ostat­nią uprzej­mość. Sto­jąc po kolana w opły­wa­ją­cej ją wodzie, odrzuca tę myśl. Głosy już tu są, nad­ciąga ból głowy, jeśli więc wróci, znowu odda się pod opiekę Leonarda i Vanessy, oni nie pozwolą jej odejść po raz drugi, z pew­no­ścią nie. Posta­na­wia nale­gać, by jed­nak pozwo­lili. Nie­po­rad­nie brnie przed sie­bie (dno jest muli­ste), woda sięga jej już do pasa. Rzuca krót­kie spoj­rze­nie w górę rzeki, w kie­runku rybaka w czer­wo­nej kurtce, który jej nie widzi. W żół­tej powierzchni wody (bar­dziej żół­tej niż brą­zo­wej, kiedy patrzy się z bli­ska) odbija się ponure niebo. To ostatni moment auten­tycz­nej per­cep­cji, męż­czy­zna w czer­wo­nej kurtce łowiący ryby i pokryte chmu­rami niebo widoczne w lustrze wody. Nie­mal mimo woli, machi­nal­nie, robi krok naprzód czy może potyka się, a kamień wciąga ją w głę­binę. Jesz­cze przez chwilę odnosi wra­że­nie, że nic się nie stało, że to kolejna porażka, że to tylko zimna woda, z któ­rej z łatwo­ścią wydo­sta­nie się na brzeg. Jed­nak nurt rzeki ota­cza ją i porywa tak nagle i krzepko, że wydaje jej się, jak gdyby atleta, który nie­spo­dzie­wa­nie powstał z dna, chwy­cił ją za nogi i mocno przy­ci­snął do piersi. Czuje, że to bar­dzo intymny gest.

Ponad godzinę póź­niej jej mąż wraca z ogrodu.

– Pani wyszła – mówi słu­żąca, kle­piąc pod­nisz­czoną poduszkę, z któ­rej unosi się minia­tu­rowy obło­czek pie­rza. – Powie­działa, że nie­ba­wem wróci.

Leonard idzie na górę do salonu, posłu­chać wia­do­mo­ści. Na stole znaj­duje nie­bie­ską kopertę zaadre­so­waną do sie­bie. Wewnątrz jest list.

Naj­droż­szy,

Jestem prze­ko­nana, że znowu

tracę zmy­sły: czuję, że nie uda nam się

przejść przez jesz­cze jeden tak okropny okres.

Tym razem nie wyzdro­wieję. Zaczy­nam

sły­szeć głosy i nie­umiem się skon­cen­tro­wać.

A zatem robię to, co wydaje się naj­lep­sze.

Dałeś mi

szczę­ście naj­więk­sze z moż­li­wych. Byłeś

na mej dro­dze wszyst­kim tym, kim czło­wiek w ogóle

mógłby być. Niewy daje mi się, żeby mogło być dwoje

ludzi bar­dziej szczę­śli­wych, zanim

przy­szła ta okropna cho­roba. Nie­po­tra­fię

już dłu­żej z nią wal­czyć, wiem, że

ruj­no­wa­łam Ci życie, że beze mnie

mógł­byś pra­co­wać. I wiem, że będziesz.

Widzisz, że nie­mogę nawet popraw­nie tego napi­sać.

Nie umiem czy­tać. Chcę Ci powie­dzieć, że

całe szczę­ście w życiu zawdzię­czam Tobie.

Byłeś wobec mnie bez­gra­nicz­nie cier­pliwy

i nie­wia­ry­god­nie dobry. Chcę Ci powie­dzieć, że –

wszy­scy o tym wie­dzą. Gdyby kto­kol­wiek potra­fił

mnie oca­lić, tym kimś był­byś Ty.

Wszystko mnie opu­ściło, poza

prze­ko­na­niem o Two­jej dobroci.

Nie­mogę już dłu­żej mar­no­wać Ci życia. Nie­wy­daje

mi się, by mogło być dwoje ludzi

bar­dziej szczę­śli­wych niż my.

V.

Leonard wybiega z pokoju, pędzi po scho­dach.

– Wydaje mi się, że z panią Woolf coś się stało – mówi do słu­żą­cej. – Oba­wiam się, że może pró­bo­wać ode­brać sobie życie. W którą stronę poszła? Czy widzia­łaś, jak wycho­dziła z domu?

Słu­żąca, prze­ra­żona, zaczyna pła­kać. Leonard pośpiesz­nie kie­ruje się w stronę rzeki, mija­jąc kościół, owce i kępy łozin. Nad rzeką znaj­duje tylko męż­czy­znę w czer­wo­nej kurtce, który łowi ryby.

Prąd szybko unosi ją z sobą. Wydaje się, że fru­nie, fan­ta­styczna postać z roz­po­star­tymi ramio­nami, wło­sami uno­szą­cymi się na powierzchni wody i falu­ją­cym za nią płasz­czem. Unosi się z nur­tem, ocię­żale prze­suwa mię­dzy pla­mami bru­nat­nego świa­tła. Nie odpły­nie daleko. Jej stopy (już bez butów) od czasu do czasu ude­rzają o dno, wzbija się wtedy za nimi ciężka chmura mułu i sczer­nia­łych liści, która nie­ru­cho­mieje w wodzie, kiedy ona znika z pola widze­nia. Pasma zie­lo­no­czar­nego ziel­ska przy­le­piają się jej do wło­sów i futra, przez chwilę oczy zakrywa duża kiść wodo­ro­stów, która w końcu odrywa się i pły­nie, raz po raz skrę­ca­jąc się i roz­krę­ca­jąc.

W końcu nad­cho­dzi czas na odpo­czy­nek przy fila­rach mostu przy Southe­ase. Prąd napiera na nią, nie­po­koi, ale ona zwró­cona ple­cami do rzeki, z twa­rzą przy­tu­loną do kamie­nia, trzyma się mocno przy pod­sta­wie masyw­nej, kwa­dra­to­wej kolumny. Pod­daje się fali z jedną ręką przy piersi i drugą uno­szącą się powy­żej wypu­kło­ści bio­der. Nie­zbyt wysoko ponad nią jest jasna, pomarsz­czona powierzch­nia wody. Niebo odbija się w niej, przy­bie­ra­jąc nie­re­gu­larne formy, białe i cięż­kie od chmur, poprze­ci­nane czar­nymi cie­niami syl­we­tek gaw­ro­nów. Samo­chody i cię­ża­rówki dud­nią na moście. Mały chło­piec, naj­wy­żej trzy­letni, prze­cho­dzi z matką przez most, zatrzy­muje się przy porę­czy, kuca i wpy­cha patyk pomię­dzy barierki, sta­ra­jąc się wrzu­cić go do wody. Matka pona­gla go, lecz on się upiera, chce przy­sta­nąć na chwilę i popa­trzeć, jak prąd unie­sie jego patyk.

Oto oni, pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej: chło­piec i jego matka na moście, dry­fu­jący patyk, a na dnie rzeki ciało Vir­gi­nii, która spra­wia wra­że­nie, że śni o powierzchni wody, patyku, chłopcu i jego matce, nie­bie i gaw­ro­nach. Po moście toczy się oliw­ko­wo­szara cię­ża­rówka pełna żoł­nie­rzy w mun­du­rach, macha­ją­cych do chłopca, który wła­śnie wrzu­cił patyk do wody. On także macha w ich stronę. Domaga się, żeby matka wzięła go na ręce, by mógł lepiej zoba­czyć żoł­nie­rzy i dla nich był lepiej widoczny. Wszyst­kie te dźwięki odbi­jają się echem od drew­nia­nych i kamien­nych ele­men­tów mostu, prze­ni­kają ciało Vir­gi­nii. Jej twarz, wci­śnięta bokiem w filar mostu, chło­nie obrazy: cię­ża­rówkę i żoł­nie­rzy, matkę i dziecko.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: The Hours

THE HOURS by Michael Cun­nin­gham.

Copy­ri­ght © 1998 by Michael Cun­nin­gham.

By arran­ge­ment with the Pro­prie­tor. All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2013, 2019

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Kata­rzyna Raź­niew­ska

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki oraz ilu­stra­cja na okładce: Michał Paw­łow­ski / www.kre­ska­ikropka.pl

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Godziny, wyd. IV, Poznań 2016)

ISBN 978-83-8062-773-4

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08

fax: 61 867 37 74

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer