Głębia. Imprint - Marcin Podlewski - ebook

Głębia. Imprint ebook

Marcin Podlewski

5,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Witaj w kolejnym wymiarze space opery!

Oto Galaktyka Andromedy - zasiedlona przez ludzkość po Wielkim Exodusie.

Oto kosmos, w którym twardą ręką rządzi Imperium Exodusu, gdzie Obcy porozumiewają się z ludźmi za pomocą tajemniczego Daru, a Maszyny i Siddarthowie współpracują z nimi w myśl pradawnych paktów.

Oto wszechświat Głębi - zagadkowej, wpędzającej w szaleństwo nibyprzestrzeni, ślizgu głębinowego i imprinterów - potomków legendarnego Wybawcy.

Oto świat Eltie Grunt wyruszającej na misję, która może uratować jej życie… by mogła nadal żeglować wśród gwiazd.

A nie będzie to łatwe.

Napęd ślizgowy już drży.

Dotknij nawigacyjnej konsolety.

Wznieś się ku gwiazdom i uwierz.

Bo ten imprint jest twój.

Zawsze był.

Przygotuj się na nową opowieść w uniwersum Głębi.

Cykl "Galaktyka Exodusu" rozpoczyna "Głębia: Imprint" - historia, która zabierze cię do zupełnie nowej galaktyki, z nowymi bohaterami i zagadkami, które czekają na odkrycie. To świeży rozdział, który rozszerza uniwersum o zupełnie nową, niezależną przygodę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 864

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Obserwator

Nie oderwiesz się od lektury

Tytuł: Głębia: Imprint Seria: Galaktyka Exodusu Autor: Marcin Podlewski Wydawnictwo: Fabryka Słów Premiera: 10-10-2025 Cóż, na początku chciałbym powiedzieć iż oryginalną serię Głębia, czytałem dość dawno, akurat przy tej serii znajomość podstawki nie jest wymagana jednak dobrze jest znać chociaż podstawowe pojęcia. Po drugie, ze względu na objętość książki nie spodziewajcie się iż od pierwszej strony akcja będzie gnać na złamanie karku. Tutaj raczej mamy powolne wejście w klimat co jest dobre dla nowych czytelników którzy dopiero poznają uniwersum Głębi jak i dla tych którzy znali. Po za tym należy pamiętać iż pomiędzy wydarzeniami z Głębi a tymi tutaj upłynęło, aby nie spoilerować, sporo czasu. Dobrze zobaczyć jak rozwinęło się to co zapoczątkowano w poprzedniej Galaktyce, ale czasem czytelnik ma wrażenie iż niektóre elementy są powtarzane zbyt często. Jednak jest to tylko drobna rysa. Bohaterowie. Jakby teraz o nich pomyśleć to mimo poświęcenia im sporej części książki oraz nadani...
00



 

 

 

 

Daj mi dłońTak daleko portGdzie dziś domGdzie ulica słońc

Aleją gwiazd, aleją gwiazd biegniemyBóg drogę znaPod niebem gwiazd, pod niebem gwiazd żyjemyA każdy sam

Aleja gwiazdZdzisława Sośnicka

 

 

 

 

Mamie,która dostrzega już wszystkie gwiazdy

 

 

 

 

Celem Daru jest łaska.

Prawo Nefilim, ustęp pierwszy

Dysk był stary, szarobłękitny i stanowczo za duży. Brakowało mu kilku kilogramów, by uznać go za pełnoprawny mózg postprocesorowy. Podłączony pod starożytne Serce statku musiał wyglądać pięknie, błyskając żółtymi plamkami obliczeniowych światełek i błękitem bulwiastych portów sygnalizujących energetyczne przepływy. Nieco zrezygnowana Eltie Grunt oglądała go ze wszystkich stron i nie mogła dojrzeć jakichś drastycznych wad. Ot, lekko porysowana obudowa, łącza do odświeżenia, a z jednej z przyłączek śmierdziało.

– Co tak drogo? – spytała autobrokera, rozdygotaną i starą Maszynę giełdową GKH, Galaktycznego Konsorcjum Handlowego, która szła za nią krok w krok, trzęsąc się od elektrycznych przepięć. Drogo akurat nie było, ale Eltie przyzwyczaiła się już, że autobrokery korzystały z nie do końca legalnego oprogramowania analizującego zachowanie kupca i na podstawie tego proponowały cenę. – Masz chociaż jakieś potwierdzenie, że to sprzed Exodusu? Coś innego niż antyczne datowanie węglowe? A może jest skażony? – rzuciła w przypływie natchnienia. Większość zainteresowanych starociami kupców panicznie bała się starożytnych chorób z mitycznej Wypalonej Galaktyki.

– Mamy certyfikat scjentystyczny…

– Dobra tam – rzuciła nieco pogardliwie Grunt – wszystko macie, gra wam i buczy. A potem podłączę tego bladowca pod konsoletę operacyjną i system mi pierdyknie.

Maszyna stanęła na moment i Eltie niemal usłyszała, jak w jej makrokwantowych zwojach dochodzi do licznych wysiłkowych przetasowań mających na celu wybór jak najlepszej, niezniechęcającej kupca odpowiedzi.

– Nie pierdyknie – obiecała wreszcie i Grunt uśmiechnęła się kpiąco. Autobroker mógł obiecać wiele, ale na pewno nie to, że artefakt z czasów Przed Exodusem nie usmaży podzespołów jej statku. A nasłuchała się już sporo opowieści na ich temat.

Prawdziwe artefakty z okresu PE były, cóż, podejrzane. Jeśli okazały się prawdziwe, to pochodziły tylko z jednego źródła – z legendarnej Flotylli Wybawcy, która uczestniczyła w megaślizgu – a więc budziły zrozumiałe obawy. I to nie tylko z powodu ich potencjalnego „skażenia”, czy nawet widmowego opętania, a przez fakt, że mityczny megaślizg określano też mianem MSG: Międzygalaktycznego Ślizgoskoku Głębinowego. I tu zaczynały się schody.

Niepopularne określenie „ślizgoskok” wzięło się stąd, że do tej pory scjentycy zachodzili w głowę, czy Wybawca przemieścił swą flotyllę z pomocą skoku czy też może ślizgu po powierzchni Głębi – tajemniczej metaprzestrzeni umożliwiającej szybki przelot statków pomiędzy odległymi rejonami kosmosu. Było co prawda pewne, że we wszystkim brał udział prototyp ślizgowo-skokowego napędu głębinowego Jonesa, ale przebycie gigantycznej, niemożliwej do pokonania odległości z Wypalonej Galaktyki (według scjentyków określanej niegdyś mianem Drogi Mlecznej) do Galaktyki Andromedy (znanej też oficjalnie jako Galaktyka Exodusu) trudno było nazwać wyłącznie „skokiem” lub tylko „ślizgiem”. Wierzono, że Flotylla Wybawcy pokonała ponad dwa i pół miliona lat świetlnych, gdyż znalazła się jednocześnie w Głębi i na jej równie dziwnej powierzchni, przez co – jak sądzili scjentycy – struktura flotylli przestała pasować do każdej z istniejących rzeczywistości.

Eltie Grunt uważała to za bzdurę.

Po pierwsze, to nie tylko same statki, ale i ludzie byliby narażeni na efekt niedopasowania, z potencjalnymi konsekwencjami, takimi jak choroba pogłębinowa. Udało im się jednak wylądować i rozpocząć nowe życie na Planecie Grunwalda. I po drugie, podobną opinię jak ona miał Krąg Psyche. I choć Grunt uważała ich za oszołomów, był to jeden z punktów, w którym psychicy – czyli przedstawiciele Kręgu – gadali, jej zdaniem, do rzeczy, zgadzając się z opinią co rozsądniejszych scjentyków z Akademii Wiedzy.

Nie zmieniało to faktu, że z artefaktami z Wypalonej Galaktyki bywało różnie.

Nie licząc tych, które z czasem otoczono czcią religijną i wybudowano im kapliczki, wciąż można było natrafić na nadal działające elementy, a przy odpowiedniej nanokonwersji dało się dostosować je do nowoczesnych urządzeń lub postawić jako przynoszące szczęście talizmany w kajucie kapitańskiej. Część żeglarzy przymocowywała więc zapomniane kable, fragmenty konsol nawigacyjnych czy dyski z Flotylli Wybawcy do swych konsolet w sterowni i dotykała ich przed uruchomieniem maszyny ASG – Automatycznego Ślizgu Głębinowego – szepcząc Modlitwę Przeciw Opętaniu zalecaną przez Kościół Exodusu. Inni zaś, tak jak Eltie, niepotrzebująca bądź co bądź zawodnych urządzeń ASG, próbowali dopiąć dostosowane nanitowo artefakty do systemów statku przy współpracy okrętowej SI. Było to może ryzykowne, ale statek wyposażony w obiekty z legendarnej Flotylli znacznie zyskiwał na wartości. Plus, jeśli udało się zdobyć jakiś dysk – taki jak ten – to, o ile zdjęło się jego zabezpieczenia, można z niego było pozyskać cenne dane o Wypalonej Galaktyce. A te chętnie kupowała Akademia Wiedzy i jej liczne odłamy scjentystyczne, a nawet samo Imperium, sekty galaktyczne czy Kościół Exodusu. Wszystko brzmiało więc pięknie, choć zdarzało się i tak, że komuś przez artefakt odbiło. Przytrafiło się to choćby niejakiemu Zobenowi Fridge’owi, który – według żeglarskich plotek – zainstalował sobie coś zwanego „personalem” do własnej organicznej neurosiatki, twierdząc (skądinąd słusznie), że personal to jej kompatybilny prototyp… by chwilę później ogłosić, że nazywa się Łakoma i – ku przerażeniu załogi – kucnąć pod konsoletą nawigacyjną, obgryzając własne paznokcie.

– Skąd go masz? – spytała Grunt autobrokera, starając się okazać, że niespecjalnie zależy jej na kupnie. – Imperialni albo ktoś z AW nie powinien wam tego zarekwirować?

– Pani wie – odparła szybko Maszyna. – Stocznia Cringe mieści się w sektorze międzyramiennym Cringe nieopodal Węzła, który…

– Dobra – przerwała jej Eltie. Nie miała ochoty słuchać wykładu o zadupiu, w którym się znalazła, leżącym gdzieś między Ramieniem Księżnej a Ramieniem Obrębu, tysiące lat świetlnych od Pól Epifanii. – Wiem, gdzie składujecie wszystkie śmieci z Węzła. To ile chcesz za to cacko?

– System analityczny wskazuje…

– Daj spokój z systemem. Ile ci za to wprogramowali?

– Pięć…dziesiąt tysięcy.

– Kościelnej?

– Waluty imperialnej – sprostował autobroker.

Grunt przewróciła oczami i spojrzała na Maszynę takim wzrokiem, że ta niemal przycupnęła na swych trzech pałąkowatych odnóżach.

– Chyba żeście zgłupieli, ty i to twoje Konsorcjum – prychnęła. – To śmieć nie wart więcej jak… nie wiem? Dziesięć tysięcy kościelników, żadne imperialniki! Wiesz, ile galaktycznego złomu zostaje w typowym Węźle? I przecież to się kupy nie trzyma – dodała, ostentacyjnie unosząc ciężki dysk. – Z czego to pobierało energię? Ze starożytnego rdzenia?

– Czterdzieści… pięć.

– Pewnie tego nawet nie podłączę… – zauważyła, udając, że zamierza odłożyć dysk. – Moja SI tego nie ugryzie, choćbym miała przerobić to nanitowo na poziomie siedemdziesięciu procent. Same zabezpieczenia będą nie do złamania, jak większość pierdół z tego okresu. Dla mnie to tylko relikwia. Zamierzałam to przyczepić pod konsolę, żeby… – Zawiesiła znacząco głos i westchnęła – żeby się czasem pomodlić.

– Jest pani wierząca?

– Jasne – skłamała gładko Grunt. To mogło się udać. Pola Epifanii były może daleko, ale od wielu jądrowych lat uznawano je za obszar Kościoła Exodusu, pod który zapewne podpadała i ta śmietnikowa stocznia. – Wierzę w Wybawcę, Pierwszą Imprinterkę, w Przebudzoną Śpiącą… do wyboru, do koloru. Wierzę też, że…

– Dwadzieścia pięć tysięcy – zaterkotała Maszyna.

Przeskok był tak duży, że Grunt westchnęła bezgłośnie. Antyczny dysk z Flotylli Wybawcy, prawie tak spory jak okrętowy mózg postprocesorowy z awaryjnym zapisem SI, mógł dobić na czarnym rynku do minimum stu tysięcy imperialników. A jeśli nadal działał, wart był tyle, ile gotów był za niego zapłacić potencjalny handlarz.

– Niech będzie moja strata – powiedziała Eltie i wyciągnęła rękę do autobrokera, aby mógł podpiąć się pod jej neurosiatkę i pobrać odpowiednią kwotę.

I właśnie tak skazała się na to wszystko.

Z daleka planeta Cringe Prime wyglądała jak napuchnięty, brudny balon i ostatnia rzecz, na którą Eltie miała ochotę, to lądować w jej kosmoporcie, głównie dlatego, że wiedziała, co będzie sobą przedstawiać. Rozgrzebany i pusty – jak większość inwestycji w pobliżu Węzła, gdy mieszkańcy planety zorientowali się już, że bliskość systemu transportowego bynajmniej nie oznacza planowania przez kogokolwiek krótkiego odpoczynku planetarnego. Tu wszystko zgarniała nie planeta czy wisząca nad nią śmietnikowa stacja przeładunkowa, a orbitująca wokół samego Węzła Stacja Węzłowa Cringe.

Nie wiadomo było dokładnie, kiedy odkryto pierwszy Węzeł głębinowy. Jedni uważali, że pierwotne skupisko łączących się ze sobą dziur głębinowych, i mniej od nich stabilnych iskier, odkryto zapewne w czasie Ekspansji, inni – że za czasów powstania Sfery. Jeszcze kolejni sądzili, że daty z tak dawnych czasów nie mają znaczenia z powodu Wielkiego Zaćmienia i że rozwiązanie tego problemu najlepiej pozostawić scjentykom. Co ważne jednak: Węzły gwarantowały pewny i szybki przelot pomiędzy wieloma odległymi rejonami Galaktyki, i to bez użycia ślizgu głębinowego.

Eltie Grunt nie znosiła dziur, iskier i Węzłów.

Jeśli jakiś żeglarz – imprinter lub zwyklak korzystający z technologii Cechu Imprintowego – rezygnował ze znacznie wygodniejszego ślizgu i decydował się na tak zwany skok głębinowy, mógł liczyć na przemieszczenie się statku do maksimum piętnastu lat świetlnych w kosmosie. Dziury lub iskry głębinowe były jednak czymś innym niż skok i chociaż statki przez nie de factoskakały, a nie ślizgały się po powierzchni Głębi, można było z ich pomocą dostać się znacznie dalej niż skromne piętnaście lat świetlnych, niekiedy aż do imperialnego Jądra czy na sam galaktyczny kraniec. Niestety, podobnie jak w przypadku zwykłego skoku głębinowego, należało przelatywać przez nie pod wpływem stazy: starożytnej substancji z Wypalonej Galaktyki, odtworzonej z zasobników Flotylli Wybawcy. Staza lub Biała Pleśń – bo tak ją też nazywano – była zaś środkiem na tyle silnym, że zażywający ją człowiek zostawał oficjalnie uznany za martwego, a jego późniejsze przebudzenie z pomocą antytezy Białej Pleśni nazywano – bez przesady – wskrzeszeniem. Zażycie stazy przy skoku było jednakże konieczne. Skok przez Głębię, ową zagadkową metaprzestrzeń, bez jej zażycia, w odróżnieniu od niewymagającego jej ślizgu, niemal zawsze kończył się śmiercią.

W dawnych czasach osoba, która ujrzała Głębię i cierpiała wskutek tego na tak zwaną chorobę pogłębinową, była nie do odratowania. Najpierw popadała w szaleństwo, a potem umierała na defragmentację (lub, jak niektórzy uważali, fragmentację) ścieżek mózgowych. Obecnie nikły procent chorych dawało się ocalić. Były to wszakże sporadyczne przypadki i zwykle nie oznaczały całkowitego powrotu do zdrowia. Ocaleni cudem żeglarze rzadko wracali na pokład swych okrętów. I choć skok przez dziurę umożliwiał szybkie pokonanie gigantycznych odległości galaktycznych, Eltie odchorowywała ciężko zażycie Białej Pleśni. Nic więc dziwnego, że sama obecność Węzła budziła w niej niechęć.

Nie zmieniało to faktu, że jej goście zamierzali przybyć właśnie za jego pośrednictwem.

Pierwszy z nich złapał ją w barze „Absmak” stojącym nieopodal portu, w momencie gdy kończyła drugą kolejkę czegoś, co próbujący ją poderwać barman nazwał „Bąbelkowym Iniektorem”. Bladostwo było tak słodkie, że aż człowieka skręcało i neurosiatka musiała sporo się napracować, by rozłożyć znajdujące się w drinku toksyczne substancje na czynniki pierwsze. Dlatego też gdy do Eltie dosiadł się mężczyzna, Grunt uniosła palec, powiedziała „moment” i popędziła do łazienki, modląc się, by znajdował się w niej choć jeden odsysacz.

Niestety systemu detoksykacyjnego nie było. Był za to brud, który nieudolnie usiłowała usunąć niewielka Maszyna starej generacji, w kącie leżał podtruty alkoholem kseno, najprawdopodobniej płazopodobny nopotek, w powietrzu unosił się zapach maskujących smród chemikaliów, a popękane lustra były pozbawione choćby podstawowego świetlnego holo. Eltie spojrzała na swoje odbicie, po czym nachyliła się i zwymiotowała do umywalki.

Trochę to trwało i gdy wreszcie skończyła, nacisnęła przycisk spłukiwania, a potem ciężkim krokiem podeszła do umywalki numer dwa. Oparła się o nią dłońmi, patrząc na odbicie i gratulując sobie w duchu, że nigdy – pomimo propozycji Simona – nie zapuściła długich loków. Co jak co, ale one uświniłyby się pierwsze. Czarne jak smoła włosy zawsze ścinała krótko, a i tak bladostwa rosły sobie, jak chciały, przyjmując nieco czupurną formę, co w połączeniu z zielonymi oczami Eltie dawało jej trochę uroczy – ni to chłopięcy, ni to wróżkowaty – wygląd.

Rzecz jasna, owa „uroczość” była w jej przypadku mocno nietrafiona.

– Dobra – mruknęła do siebie, szybko przemywając twarz i przepłukując gardło porcją zaczerpniętej w dłoń wody. – Idziemy.

I poszła.

Mężczyzna siedział tam, gdzie go zostawiła: na barowym, niewygodnym krześle. Wojskowy, to było widać na pierwszy rzut oka. Przystojny troglodyta, pomyślała, taksując szybko jego krótko ostrzyżone blond włosy i kwadratową szczękę. Był w koszulce z wytartym emblematem kohorty imperialnej… a może Imperialnych Sił Porządkowych? Tu nie miała pewności. Założyła, że był to przerobiony typ, z cybernetycznymi dodatkami do neurosiatki. Eltie uśmiechnęła się zatem, ale jej oczy pozostały chłodne, tak samo jak oczy tamtego, które skojarzyły się jej nagle z laserowymi celownikami.

– Imprinterka Eltie Grunt? – upewnił się. Głos miał twardy, nawykły do wydawania poleceń.

– Kapitan Grunt – poprawiła go. – I tak, zgadza się. To ja.

– Ochroniarz Led Rudky – przedstawił się, na co Eltie kiwnęła głową. To by się zgadzało.

– Z jakiejś kohorty? – spytała. – Czy może z ISP? Ma pan jakiś tytuł?

– Już nie – zaznaczył, poprawiając się na krześle i nie odpowiadając w sumie na jej wcześniejsze pytania. – Jestem wolnym strzelcem, obecnie na zleceniu starszego scjentyka badawczego Victora Pinta, który i panią zatrudnił.

– Czyli najemnik. A sam scjentyk Pint? Kiedy się pojawi?

– Przybędzie, gdy dokonam inspekcji – wyjaśnił. – Protokoły bezpieczeństwa.

– Bezpieczeństwa? – Eltie uniosła brwi. Czyżby jednak był w to zamieszany Porządek? – Pint mówił o misji cywilnej…

– I jest cywilna – przyznał Rudky. – Starszy scjentyk Pint nalegał jednak nie tylko na to, żeby zachować ją w tajemnicy, ale i dopilnować, by była bezpieczna. Razem z nim wylatuje w końcu cały zespół specjalistów. Dopilnowanie, żeby nic im nie groziło, należy do moich obowiązków.

Grunt powoli pokiwała głową. Nie to Pint mówił jej przez Sferę. Można ciągnąć ze sobą ochroniarza na cybernetycznych podzespołach, którymi nie pogardziłaby pewnie Reanimacja, ale ten cały cyrk ze sprawdzaniem jej statku przez ewidentnego najemnika używającego fachowego żargonu… Nie podobało jej się to.

– Jeśli mogę – kontynuował tymczasem niezrażony Led Rudky – jak rozumiem, nie należy pani do Cechu Imprintowego?

– Nie.

– Ale klasę imprintu ma pani najwyższą? Trzecią… czy jak to się u was numeruje?

– Tak.

– Czy mogę w takim razie zapytać, czemu nie jest pani… jak to się mówi? Oficjalnym członkiem CI?

– Nie.

Led Rudky mrugnął. No i się obesrało, pomyślała Eltie, pozwalając, by po twarzy przemknął jej cień uśmiechu.

– Nic już nie wiąże mnie z Cechem. Jestem wolnym strzelcem, jak pan – dorzuciła. – I tyle nam wystarczy.

– W porządku – powiedział po chwili Rudky. – Jak pani sobie życzy.

– Właśnie tak.

– Czy możemy w takim razie udać się do portu? – spytał i zszedł z krzesła. Ale Eltie nawet nie drgnęła.

– Chwileczkę – powiedziała. – Jeszcze dwie rzeczy.

– Tak?

– Nie ma pan broni – uznała, ponownie taksując Rudky’ego. – A przynajmniej żadnej nie widzę. Ale pewnie nie jest panu potrzebna. Neurosiatka wojskowa? Wszczepy? Pint wspominał o ochroniarzu, ale pan wygląda na jednoosobową armię. Dlatego pierwsza sprawa jest taka: przypominam, że mój statek jest w pełni pode mnie zimprintowany. Nie da się go bezpiecznie przejąć, a gdyby coś mi się stało, coś wykraczającego poza zwykły wypadek, stanie się kupą złomu. Wie pan, co oznacza imprint. Mój statek… – wzruszyła ramionami – to ja.

– Rozumiem. Nie musi się pani obawiać. A druga sprawa?

– W momencie wejścia na trap tak pan, jak i każdy z zespołu Victora Pinta, łącznie z nim samym, podlega moim rozkazom w sprawach dotyczących lotu i statku. Tu, na ziemi Cringe Prime, mogę być imprinterką Eltie Grunt. Tam – chrząknęła, oczyszczając gardło po resztkach „Bąbelkowego Iniektora” – jestem panią kapitan albo kapitan Grunt i mam zawsze ostatnie słowo w sprawach związanych ze statkiem.

Led milczał przez dwie sekundy, ale potem kiwnął głową na potwierdzenie. Eltie odkiwnęła i także zeszła z krzesła, orientując się, że „ochroniarz Rudky” jest od niej wyższy przynajmniej o głowę, a pod koszulką rysują mu się potężne mięśnie.

Jak to było? Jestem panią kapitan, mam zimprintowany statek… więc proszę mi nie miażdżyć główki między palcem wskazującym i kciukiem, panie Rudky.

Masakra.

– No to idziemy – ogłosiła, ruszając do wyjścia i słysząc, jak Led Rudky rusza za nią z precyzją i wdziękiem sonicznego czołgu.

Jedno trzeba było mu przyznać: znał się na statkach.

Gdy przeszli już przez załadunkowy hangar i dotarli do otwartych lądowisk portowych, Led Rudky najpierw wykonał gest, jakby chciał podejść do czarnego, lśniącego w promieniach słońca Cringe, przerobionego wyraźnie reanimacyjnego tanatosa: uzbrojonego po zęby dużego ślizgowca, należącego niegdyś do Reanimacji, a teraz pewnie do imprintera-najemnika. Potem niemal skręcił do lądowiska zajętego przez solidny frachtowiec Cechu Imprintowego… ale zorientował się, że Eltie idzie do stanowiska 3B. Poszedł więc za nią, by nagle stanąć jak wryty.

– To etha – zauważył. – Przyleciała pani ethą?

– Tak. – Uśmiechnęła się lekko. Zwykle tak reagowali. Głównie dlatego, że nie nosiła na sobie eleganckiego uniformu załogi jachtów. Cóż, niespodzianka.

– To ethański żaglowiec – powtórzył. – Statek wycieczkowy, a to nie jest wycieczka, tylko specjalna misja naukowa…

– Nie – poprawiła go. – To „Ważka”, najszybszy w Galaktyce ślizgowiec ethański z nowoczesnym napędem ślizgowo-głębinowym Jonesa, wyposażony w lance wiązkowe broni promienistej, działka kinetyczne, pulsar, ciągnik grawitonowy i wyrzutnię torped trzeciej klasy. A to oznacza, że potrafi przegonić nie tylko imperialne Skrzydła, ale i skutecznie się bronić.

– Przerobiła pani jacht na ślizgowiec militarny?

– To ona – poprawiła. Rudky podszedł nieco bliżej, patrząc na foremny, podłużny, błękitno-zielono-czarny kadłub ślizgowca, stojący na wygiętych w specyficzny kształt wspornikach podwozia. – Jest też żaglowcem, nie jachtem… ale to akurat szczegół. I tak, przerobiłam ją. I to dość solidnie.

– Dlaczego „Ważka”? – spytał.

– Widzi pan, że ma żagle gwiezdne – wyjaśniła, wskazując na sąsiadujące z wypukłościami napędu głębinowego charakterystyczne duże zgrubienia, ciągnące się przez niemal całą długość kadłuba pomiędzy bąblami napędu głębinowego Jonesa. – Do poboru energetycznego ze światła i ciemnej materii. Ułatwiają też bardzo sam ślizg, a gdy się je już rozłoży, to w jego trakcie wyglądają jak skrzydła.

– No i? – nie zrozumiał.

– Statek wygląda wtedy trochę jak ważka – wyjaśniła Eltie. – Taki owad z legend o Ziemi.

– Ziemi?

– Planety z Wypalonej Galaktyki.

– Rozumiem – powiedział, najwyraźniej niewiele rozumiejąc, ale Grunt to nie interesowało. – Lubi je pani?

– Co? Ważki?

– Te legendy o Wypalonej Galaktyce, Wybawcy, Bladym Królu i tym podobne? – Chrząknął. Eltie wzruszyła ramionami.

– Jak wszyscy – ucięła. – W każdym razie Ethańczycy nieświadomie skopiowali wygląd czegoś, co kiedyś istniało na Ziemi. Widzi pan? Tu gdzie jest ta… niby-głowa mieści się cała sterownia nawigacyjna, a większość kajut znajduje się na pokładzie głównym, wyglądającym nieco jak owadzi odwłok, zakończonym ładownią. „Ważka” jest trochę krępa, owady z Ziemi były o wiele dłuższe, więc przypomina raczej jakąś… ważkowatą wersję chrząszcza, ale wygląd plus minus się zgadza.

– Interesujące – rzucił. – A samych kajut ma ile?

– Sześć większych z wysokim standardem – wyjaśniła. – Te są w odwłoku. Niedużo, bo to nie klitki, a każdą wyposażono w system łazienkowy. Część można przerobić na podwójne w razie potrzeby, z montażem odpowiedniego przepierzenia. Jedna dodatkowa kajuta umiejscowiona jest nieco dalej, przy maszynowni, prawie na samym końcu „Ważki”, przy luku magazynowym. Moja własna, kapitańska, sąsiaduje ze sterownią z przodu. Przybył pan pierwszy – dodała – może więc pan wybrać, którą chce. Rzecz jasna, z wyjątkiem kapitańskiej.

– Wezmę tę, która jest najbliżej sterowni – powiedział zdecydowanym tonem, jakby wszystko było już z góry ustalone. – Zapewne chciałby ją Victor, ale muszę być bliżej ze względów bezpieczeństwa.

– Nie ma sprawy.

– A skoro już o tym mówimy… jak samo bezpieczeństwo? – spytał. Eltie uniosła brwi. – Med, kadłub i tarcze? – doprecyzował.

Grunt kiwnęła głową.

– Med sprzężony ze Sztuczną Inteligencją statku i z AKL, Ambulatoryjną Kapsułą Leczniczą. Kadłub jest z nanitowo wzmocnionego neotitanium. Tarcz są dwa rodzaje – wyjaśniła. – Dyfrakcyjne, chroniące przed większością broni energetycznej i impulsami, oraz generator pola niwelacyjnego.

– Ma pani niwelatory? – zdziwił się. – Nie zwykłe antygrawitacyjne osłony?

– Zgadza się.

– Na to chyba trzeba mieć pozwolenie? – zauważył. – Z tego, co wiem, niwelatory mają tylko Skrzydła Imperium…

– Pewnie trzeba – zgodziła się. – Chce je pan sprawdzić? Czy może kwestia bezpieczeństwa jest na tyle istotna, że pan sobie daruje?

Led Rudky patrzył na nią przez chwilę, ale wytrzymała jego spojrzenie. W końcu ochroniarz kiwnął głową.

– Wszystko wydaje się być w porządku – oznajmił. – Jeśli więc pani pozwoli, wszedłbym do środka i nieco się rozejrzał. Potem skontaktuję się z Victorem Pintem.

– Zapraszam na pokład – odpowiedziała, wskazując mu kierunek i wysyłając szybko z pomocą neurosiatki sygnał do Simona, by w miarę możliwości zlecił JJ-owi poukrywać to, co było konieczne do ukrycia.

Ten cały Rudky wyglądał na dociekliwego służbistę. A z nimi nie miała zbyt pozytywnych doświadczeń.

Przybywali w przeciągu dwóch dni.

Pierwszy przyleciał Orwell, licencjonowany myślowiec, i Eltie od razu uznała, że gość nadaje się nie do scjentyków, a do psychików z Kręgu Psyche. Niewysoki, z nieco przetłuszczonymi, rudymi włosami i ubrany w pstrokaty kombinezon, Orwell strzelał dookoła odrobinę wyłupiastymi oczami, mamrotał coś do siebie i skubał nerwowo dolną wargę. Pisnął też jak kobieta, gdy zobaczył łapiącego za jego bagaże JJ-a.

– Maszyna! – syknął, usiłując się odsunąć od równie wystraszonego JJ-a. – Nie wyraziłem zgody na żadne pieprzone Maszyny!

– To tylko mechanik „Ważki” – spróbowała go uspokoić Eltie. – Jaźń Jądrowa… ale nazywam go John Johnson. Poza tym to nie jest zwykła Maszyna. To ewul. Nic panu nie zrobi…

– Przepraszam pana znakomicie – odezwał się poruszony JJ, cofając nieco swą trapezoidalną głowę. Widać było, że nie wie, czy ma odstawić bagaże, czy ruszyć do wyznaczonej dla Orwella kajuty. Jego chwytaki wystające z rozkładanego, reformowanego tułowia drgały bezradnie. – Jest pan bardzo pięknym egzemplarzem – dodał z nadzieją, ale Orwell tylko się cofnął, jakby przemówił do niego robak.

– Powiedziałem wyraźnie! – zastrzegł. – Victor wie! Czy jest tu Rudky? Rudky! – wydarł się w przestrzeń, strzelając oczami we wszystkie strony. – Mówiłem: żadnych Maszyn!

– To ślizgowiec – oznajmiła chłodno Eltie. – A na ślizgowcu większym od myśliwca niezbędny jest mechanik pokładowy mogący pracować z wysokimi przepięciami energii. Latał pan już kiedyś ślizgowcem?

– Nie było tam Maszyn!

– Nie widział ich pan – wyjaśniła Grunt. – Są w maszynowni lub siedzą przy BEG-u, Banku Energetycznym – doprecyzowała, widząc, że jej słowa trafiają w próżnię. – Na „Ważce” JJ może chodzić, gdzie chce.

– Nic mnie to nie obchodzi! Żądam, żeby…

– Ale pan nie musi nigdzie łazić – przerwała mu Eltie, pozwalając, by jej głos z chłodnego zmienił się w lodowaty. – Może pan siedzieć w swojej kajucie i wychodzić co najwyżej do mesy. Mogę też pana w niej zamknąć, by czuł się pan bezpiecznie. Czy chciałby pan, żebym w niej pana zamknęła? Dla pańskiego bezpieczeństwa?

Orwell nie odpowiedział. Otworzył za to usta i zastygł, podczas gdy Grunt czekała z niejaką satysfakcją, aż dotrą do niego implikacje tego, co usłyszał.

– Proszę mu wybaczyć, pani kapitan – rzucił nadchodzący z odsieczą Led Rudky, który zgrabnie wyciągnął z chwytaków JJ-a bagaże. – Orwell to myślowiec, a myślowcy nie lubią Maszyn, co Orwell? Nie da się zeskanować ich umysłów.

– Nie o to… – zaczął myślowiec, ale Rudky nie wyraził zainteresowania jego tłumaczeniem.

– Tak, nie o to chodzi – przerwał mu. – Niech pani postara się o jakieś blokery, pani kapitan – dodał, kierując się w stronę kajuty myślowca, która dziwnym trafem znajdowała się niemal na samym końcu „Ważki”. – Kiedy Orwell się nudzi, lubi zaglądać pasażerom do mózgów. Ale teraz będzie grzeczny, prawda Orwell?

– Zamknij się, Rudky! – syknął z wściekłością myślowiec, ruszając za ochroniarzem. Eltie patrzyła za nimi przez chwilę.

– Unikaj go, John – odezwała się wreszcie, zerkając na Maszynę. – Gość ma nasrane we łbie.

– To wielka przykrość – uznał ze współczuciem JJ. Więcej nic nie powiedział.

Kolejny przybysz dotarł tego samego dnia i wyglądał na znacznie bardziej zrównoważonego. Szczupła i koścista, białowłosa kobieta w szarym uniformie starszego scjentyka medycznego miała nieco sztywne ruchy charakteryzujące osobę, która od długich lat używała specjalnej, wyjątkowo drogiej odmiany utrwalacza neurosiatkowego. Nie sposób więc było ocenić, w jakim jest wieku. Owa starsza scjentyczka, która przedstawiła się jako Sybil Celine, mogła mieć zatem zarówno siedemdziesiątkę, jak i dwusetkę jądrowych lat. Białe włosy spięła w kok, a jej nieco szkliste oczy zdawały się skanować Grunt nie gorzej niż oczy Orwella.

– Piękny statek – powiedziała, pozwalając, by JJ złapał jej bagaże. – Jacht, nieprawdaż?

– Prawie – przyznała Eltie, zastanawiając się, czy Sybil widziała kiedykolwiek prawdziwe jachty wycieczkowe Cechu Imprintowego, choć nie zdziwiłoby jej, gdyby medyczka znała i jachty Wielkich Rodów Imperialnych. – „Ważka” to żaglowiec – poprawiła, prowadząc scjentyczkę korytarzem głównym – i choć nazywano ją jachtem… było to bardzo dawno temu.

– Led mówił, że jest szybka…

– Tak – zgodziła się Grunt, szykując się do wyjaśnień, ale Celine uznała konwersację za skończoną.

Uśmiechnęła się umalowanymi, choć nadal bladymi ustami i podała Eltie dłoń, tak jakby oczekiwała, że Grunt ją ucałuje. Ta ścisnęła ją lekko. Skóra starszej scjentyczki medycznej była dziwnie chłodna.

– Dziękuję ci, moja droga – zakończyła Sybil.

– Wystarczy kapitan Grunt – sprostowała odruchowo Eltie.

Celine uśmiechnęła się – nie wiadomo, czy grzecznościowo, czy z pobłażaniem – po czym dotknęła wmontowanej przy drzwiach płytki skanującej neurosiatkę i przypisującej jej kajutę numer trzy, a Grunt została sama z dziwnym odczuciem, że spotkanie z Orwellem należało do tych sympatyczniejszych.

Jak się okazało, musiała szybko zweryfikować swój pogląd.

Kolejna osoba dotarła dopiero następnego dnia porannym promem wewnątrzsystemowym z emblematami Kościoła Exodusu, co tylko upewniło Grunt w założeniu, że system Cringe nie należał nieoficjalnie do żadnego z Rodów i że KE sprawował nad nim niepodzielną władzę. Nic dziwnego, że panowała tu bieda, uznała z przekąsem, patrząc jak obły, podobny nieco do gąsienicy prom ląduje w kosmoporcie i jak wychodzi z niego niewielka grupka ludzi w towarzystwie przynajmniej dwóch osobników kseno. Jeden z nich – humanoidalny daftyd odziany w długie, czarne, łopoczące na wietrze szaty – odwrócił się w pewnym momencie i wytrzeszczał coś do idącej za nim krok w krok młodej kobiety, która zachowywała się tak, jakby pragnęła złapać go za fragment czarnego habitu. Kobieta, ubrana w podobny do jego, czarny strój, cofnęła się, ale wciąż patrzyła łakomie na kseno. Ten jednak obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, sadząc długie kroki swoimi szczudłowatymi, białymi odnóżami. Eltie nie znała się za bardzo na fizjonomii obcych gatunków, ale dałaby głowę, że pociągła, pozbawiona nosa twarz daftyda wyrażała głęboki niesmak. Uśmiechnęła się więc kwaśno, ale uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy tylko zorientowała się, że awanturniczka zmierza wprost do „Ważki”.

– Blada mać… – zaklęła cicho, patrząc na idącą w stronę trapu kobietę o wielkich, błękitnych oczach i bladej prawie jak u daftyda twarzy.

Na pierwszy rzut oka młoda i ładna, nowo przybyła mogła mieć co najwyżej dwadzieścia kilka jądrowych lat. Blade usta i dziwnie napięta twarz przywodziły na myśl kogoś owładniętego chorobliwą obsesją, a czarne, kręcone włosy sięgające za łopatki były w kompletnym nieładzie; gorszym nawet niż wiecznie potargane, krótkie włosy Grunt. Cały jej dobytek stanowiły dwa składaki Euklidesa: specyficzne walizki, umożliwiające przenoszenie większej liczby rzeczy, niżby się to zdawało możliwe na pierwszy rzut oka.

– Kapitan Grunt? – spytała. Głos miała dziwnie gardłowy, jakby nieprzyzwyczajony do ludzkiej artykulacji.

Eltie kiwnęła głową. Cóż, przynajmniej jedna osoba przywitała się z nią jak należało. Postanowiła dać dziewczynie szansę.

– Moira Tinkerbell, scjentyk ksenolog – przedstawiła się nowo przybyła, stawiając oba składaki na ziemi, jakby zupełnie o nich zapomniała. – Widziała go pani?

– Kogo? – nie zrozumiała Eltie.

Moira powoli zamrugała, jakby usiłowała obudzić się z długiego snu.

– Tego daftyda – wyjaśniła. – Widziała pani jego ruchy?

– Ruchy?

– To taniec godowy – oznajmiła z przekonaniem Tinkerbell. – Gdyby nie filtr Daru, zobaczyłybyśmy, jaki jest naprawdę. Wyglądał, jakby szedł, ale wyczułam feromony. Niedługo się rozdzieli i będzie kopulował.

– Naprawdę? – spytała Eltie, zastanawiając się, czy powinna wpuścić na pokład następną oszołomkę. – JJ?! – Odwróciła się w stronę korytarza. – Mógłbyś tu przyjść? Mamy kolejnego gościa. JJ! – rzuciła, ale ksenolożka nie zwracała już na nią uwagi, mijając ją na trapie i wchodząc do środka „Ważki”.

Grunt zdusiła przekleństwo, złapała za leżące na ziemi składaki i ruszyła za Moirą, planując jak najszybciej zamknąć ją w kajucie numer pięć.

To były dopiero cztery osoby, a już marzyła o tym, by udać się do kapitańskiego barku i strzelić przynajmniej jedną pięćdziesiątkę korzennej whisky. Ale nie było jej to dane, bo dosłownie kilka kroków dalej zaczepił ją Led Rudky.

– Mamy drobny problem – powiedział.

– Victor wyraźnie mówił, czego chce – zauważyła kilka minut później Grunt, gdy przeszła już z Ledem do swojej kajuty kapitańskiej. – Wszyscy mają przybyć na Cringe Prime z uwagi na dyskrecję.

– Zgadzam się z panią w pełni – przyznał szybko Rudky. – Jednak sytuacja uległa zmianie. To nawet nie jest rok świetlny. Nie wiem, jak szybka jest „Ważka”, ale taki lot nie zabierze przecież dużo czasu. A w przypadku nie ślizgu, a skoku głębinowego lot byłby niemal natychmiastowy, bo nikt by go nie odczuł w stazie…

– Nie będę niepotrzebnie skakać i podawać Białą Pleśń – zastrzegła Eltie. – Więcej z tego kłopotu niż pożytku. A starszy scjentyk podkreślał, że zbiórka ma być w miejscu najmniej zwracającym uwagę. Nie ma mowy o żadnej dyskrecji, jeśli chce, żebyśmy zadokowali przy Stacji Węzłowej Cringe.

– A to czemu?

– Bo ta stacja to nie jakiś zapyziały port. Dokując, będę musiała zrzucić dane z „Ważki”, czyli zaktualizować ją w Sferze. Jak na razie prześlizguję się tylko po powierzchni imperialnych danych. Robię tak od dawna, bo unikam dokowania w układach zbyt mocno siedzących w sieci, a imprint umożliwia mi… lekką edycję informacji na dzienniku pokładowym „Ważki” – przyznała z widoczną niechęcią, bo nie było to do końca legalne działanie. – Stacje Węzłowe są jednak zasferowione – dodała szybko. – Jeśli tam zadokuję, nasz dyskretny lot stanie się w trzy sekundy lotem rejestrowanym przez ISP.

Led Rudky skrzywił się. Wiedział, że Grunt ma rację.

Podobno w antycznych czasach, gdy ludzkość zamieszkiwała jeszcze nie Galaktykę Andromedy, a Wypaloną Galaktykę, pradawne Pierwsze Imperium Galaktyczne (zwane też Starym Imperium) stworzyło sieć informatyczną, dzięki której wszystkie podległe mu układy miały ze sobą łączność. Pozostawiała ona wszakże wiele do życzenia. W końcu nazwano ją Strumieniem, lecz najważniejsze, a więc niemogące czekać informacje przesyłano nie za jej pośrednictwem, a z pomocą kurierskich sond, automatycznie przeskakujących przez Głębię. Znacznie później Strumień, dzięki współpracy ludzi ze stworzoną przez nich Sztuczną Inteligencją, zmienił się w Synchron wykorzystujący unikatowe właściwości Głębi i umożliwiający natychmiastowy przesył danych. I choć Synchron funkcjonował krótko i zbiegł się z czasem Wielkiego Exodusu, jego programowe rdzenie pozostały na statkach Flotylli Wybawcy. Dzięki temu udało się stworzyć coś potężniejszego nawet niż Synchron: Sferę, stanowiącą niemalże drugi świat, będący informatyczną kopią pierwszego i oplatający niewidzialną siecią całą Galaktykę Exodusu. W Sferze zaś mieszkali siddarthowie (potocznie zwani sidami), czyli generacyjni potomkowie nielicznych Wolnych Sztucznych Inteligencji, które – czy to wskutek przypadku, celowości bądź pomyłki, a może przez fakt ich obecności na statkach ludzi – zamiast do przeznaczonej im Galaktyki Lwa przybyły do Galaktyki Andromedy. Sidy były obojętne wobec ludzkości i oddawały cześć, podobnie jak Maszyny, tajemniczemu Ukrytemu. Tak czy owak, na mocy współpracy z Imperium i jego Nadwieczną Empressą siddarthowie pomagali utrzymać Sferę w całości. W ten sposób oplatająca Galaktykę Exodusu sieć stała się narzędziem do utrzymania imperialnej władzy. Jeśli więc „Ważka” miała potwierdzić swą obecność w Sferze, dokując do Stacji Węzłowej Cringe, musiała znaleźć się automatycznie w rejestrach Imperialnych Sił Porządkowych.

– Nie będzie można potem tego wyciąć? – spytał niepewnie Rudky. – Przecież jeśli odlecimy ze stacji, urwiemy się ze smyczy?

– Nie do końca – zaprzeczyła Eltie. – System kontroli ISP jest prosty. Można ukryć to, co robi twój statek, i pobawić się w piractwo, ale wystarczy, że podepniesz się pod cokolwiek w Sferze, a będziesz odkryty. I nie chodzi tu tylko o zapisy w dzienniku pokładowym, blokowane przez szyfr Turinga. ISP wyliczą probabilistykę zdarzeń w programach stworzonych przez sidy, kiedy jeszcze chciało im się z nami rozmawiać, i wszyscy będą mieli cię jak na widelcu.

– Nie przesadza pani trochę?

– Nie. W Sferze wszystko jest zapisywane i wyliczane: trasy przelotów, zużycie broni, energii… więc nawet jeśli jakimś cudem uda się złamać Turinga i zhakować własny dziennik, system i tak wyliczy przeloty z interesującym Porządek obszarem galaktycznym… takim, w którym coś się działo. A wtedy statek jest przygwożdżony probabilistyką szybciej, niż zdąży się o tym pomyśleć, nie wspominając o fakcie, że dowód zhakowania dziennika będzie obciążający.

– A łapówki?

– Mogą pomóc i wiele razy pomogły – przyznała Grunt. – Ale zwykle chodzi o pierdoły, na przykład o szmuglerkę… A tu cała misja ma być podobno trzymana w głębokiej tajemnicy. Pint wyraźnie to podkreślił.

– Ale rozumiem, że wciąż, gdy trzeba, można coś ukryć?

– Zawsze. Gdyby było inaczej, ISP dawno rozprawiłyby się z piractwem i syndykatami. To jednak sprawa starszego scjentyka – zaznaczyła. – Jeśli tak mu zależy na dyskrecji, będzie musiał coś dopłacić komu trzeba w stacji węzłowej.

– Porozmawiam z nim – obiecał Led i wstał z fotela, na który wbił się jakoś, pomimo obaw Eltie związanych z jego muskulaturą. – A, pani kapitan?

– Tak?

– Ładnie tu pani ma – rzucił na odchodnym, prześlizgując wzrokiem po wiszących plakatach, wyrastającej ze ściany kajuty meblościance z dobrze zaopatrzonym barkiem oraz owalnym stole z holoprojektorem, na którym cicho pobłyskiwała niewyłączona operacyjna minikonsoleta.

– Dziękuję, panie Rudky. – Kiwnęła zdawkowo głową, niemal słysząc ciche prychnięcie wciąż ukrytego Simona.

Powoli szykowali się do startu.

Podekscytowany niespodziewanym wylotem JJ udał się do maszynowni i dalej: do zamkniętej szyfrem neurosiatkowym Krypty Twirla. Tam na chwilę stanął, zastanawiając się, czy jego pomoc jest potrzebna, by wreszcie zrezygnować i pójść w stronę rozległej siatki transmiterów energetycznych doprowadzających energię z BEG-a do napędu, tarcz i pozostałych podzespołów „Ważki”. Jego praca opierała się głównie na czystej mechanice i podstawowym programowaniu wspieranym przez wiecznie czujnego Simona. Zdawał sobie sprawę, że obecnie nie jest ona konieczna, gdyż sprawdzał statek wcześniej, i to trzykrotnie. Niemniej pozwolił sobie na lekkie przepięcia ukontentowania, gdy prześlizgiwał się wzrokowym skanerem po niepotrzebnie powyciąganych płytkach zarządzających czy puszczał swe sondy w dojścia serwisowe. W takich właśnie chwilach czuł się naprawdę szczęśliwy, na tyle, na ile można mówić o szczęściu Jaźni Jądrowej, która w odróżnieniu od typowej, egzystującej w Sferze Jaźni Zewnętrznej nie używała maszynowego ciała jako zdalnie sterowanego pojemnika, lecz tkwiła w nim w sensie rzeczywistym. Tak czy owak – chwała Ukrytemu! – „Ważka” była w świetnej formie, co wręcz zaskakiwało, biorąc pod uwagę to, co ją ostatnio spotkało.

Podobne zadowolenie jak JJ czuła też Sybil Celine.

Zgodnie z obietnicami Victora spodziewała się wygód – i się doczekała. Jej kabina w niczym nie przypominała zwykłej, ciasnej kajuty transportowego statku. Pomieszczenie nie wyglądało może na bardzo duże, ale sprawiało wrażenie eleganckiego i wygodnego, z owalnym, ciągnącym się przez zewnętrzną ścianę oknem o szerokości około stu pięćdziesięciu centymetrów. I nie była to monitorowa projekcja, lecz prawdziwa, utwardzona nanitowo szyba z plastkwarcu z opcją wyciemnienia i konsoletą filtrów. Po prawej stronie zaś znajdowała się wkomponowana w ścianę, typowa dla statków kosmicznych meblościanka z półkami, na których przytwierdzono magnetycznie kilka prawdziwych książek i płytek rozrywkowych. Całości dopełniało zachęcające do zrelaksowania się beżowe jajo transmitera sferycznego, a pod oknem pyszniło się wygodne, zamykane i w razie potrzeby przekształcane w minimalistyczną sofę łóżko. Do tego wyrastający z podłogi grzybowaty, szary stolik z dwiema pufami. A na lewo niewielki barek z ekspresem fuzyjnym i wyodrębniona toaleta – typ mikro. Była też niewielka, choć wygodna łazienka natryskowa.

– Victor – szepnęła Sybil, rozglądając się po kajucie – nie oszczędzałeś. Och, nie oszczędzałeś, ty nawiedzony głupcze… – dorzuciła, nie wiadomo, czy z tkliwością, czy złośliwie.

Następnie zajrzała do toalety. Zamierzała się odświeżyć i wziąć coś na ślizg. Odległość, z tego, co wiedziała, była niewielka – w końcu chodziło o podróż wewnątrzsystemową – ale głębinowy ślizg, choćby krótki, nie raz przynosił jej dolegliwości żołądkowe.

Zachowanie Orwella było całkowitym przeciwieństwem podejścia Celine.

Wciąż niezadowolony z – jego zdaniem – nieuprzejmego potraktowania go przez Eltie i Leda, myślowiec rozglądał się z wyraźnym niesmakiem po swojej kajucie stanowiącej niemal dokładną kopię pomieszczenia Sybil. Trwało to jednak tylko chwilę, bo podszedł zaraz do drzwi, by dokładnie sprawdzić poziom ich automatycznego zamknięcia. Odrzwia miały opcję blokady wewnętrznej, więc natychmiast ją aktywował, korzystając ze swojej neurosiatki. Zakładał, że i tak kapitan może je otworzyć, ale z tego, co zauważył, zaledwie prześlizgując się po powierzchni umysłu Grunt, ta denerwująco ładna wielbicielka Maszyn szanowała prawo do prywatności swoich pasażerów. Cóż, on nie zamierzał bawić się w takie głupoty jak prywatność. Kiedy tylko znajdzie na to czas, przeskanuje jej mózg do ostatka, nie tylko, jak na razie, szczątkowe fale emocji. Dorwie się do wszystkich zakopanych gdzieś w neuronach… o, blada mać!

Panika złapała go nagle za jądra, miażdżąc myśli. Orwell oblizał nerwowo wargi, po czym rzucił się do swoich tobołków. Dopalacze nie były tak istotne. Miał spory talent, ale bez jego blokerów… jeśli ich zapomniał, to mózg mu… zaraz! Otworzył pierwszy bagaż i zaczął przeglądać powrzucane w pośpiechu klamoty. Kryształy Pierce’a, płytki subskrypcyjne Sfery, ulubione łakocie „Moebius”… Nigdy nie chciało mu się dokładnie planować podróży, bo oczekiwał, że o jego potrzeby zadba jakby co wynajmujący go klient, ale teraz…

Uf! Na szczęście były!

Cała seria środków, głównie uspokajających i wyciszających jego wyczerpujący talent, pakowanych próżniowo, w saszetkach, fiolkach i tubkach iniekcyjnych. Legalne i nielegalne kolorowe pastylki i płyny wyglądające, jakby ktoś sypnął w nie okruchy gwiazd. Orwell usiadł, trzymając w dłoniach jedno z pudełek i oddychając ciężko. Nigdy nie był przesadnie religijny. Wszystkie systemy wiary – od Kościoła Exodusu, przez Reanimację, pierdoły Kręgu Psyche, na Kościele Starych Religii kończąc – uważał za bzdury, ale niemal nie wyszeptał jakiejś dziękczynnej modlitwy pasującej nie do myślowca wysokiej klasy, a do jakiegoś nawiedzonego psychika.

– Jeszcze zobaczą – obiecał sobie, pakując do ust jedną z pigułek ambientowych tworzących wokół umysłu uspokajający filtr muzyczny. – Jeszcze zobaczą, kiedy tylko… Kiedy tylko się uspokoję.

Przymknął oczy.

Podczas gdy myślowiec wpadał w uspokajające odrętwienie, Moira Tinkerbell nie potrafiła opanować podniecenia.

Już sama propozycja Victora sporo obiecywała. Zostawiła więc nudne wykłady, informując zaskoczoną koleżankę z pokoju Darię Plo, że zawsze zdąży zostać młodszym scjentykiem i że sędziwy lektor Sayeht może sobie wsadzić cały period naukowy w dupę, bo ona, Moira Tinkerbell, dorwała się do prawdziwej misji scjentystycznej samego Victora Pinta!

To, że wygarnięcie wszystkiego Darii odbyło się tylko w jej głowie, nie miało większego znaczenia. Dość, że spakowała się i wyniosła z dormitorium Instytutu Ksenologicznego Akademii Wiedzy na Pinook, przesyłając prośbę o wstrzymanie periodu naukowego na czas nieokreślony i obiecując tłusty skrypt na temat kseno. Nie mogła napisać nic o tym, że praca będzie opierać się o misję Pinta, ale była pewna, że starszy scjentyk badawczy zatwierdzi jej odkrycia, o ile Moira nie wejdzie z nimi za bardzo na jego poletko naukowe. Misja była tajna, więc wszystko wydawało się dość ryzykowne, ale…

Nieważne! Sama podróż była tego warta. Część pracy dośle przez Sferę i tyle. Niech Pint ją potem rozlicza! I ten daftyd!

Nie mogła uwierzyć, że zobaczyła prawdziwego daftyda! Mało który podróżował poza granicami własnego systemu. Chciała tylko dowiedzieć się, czego tu szuka, a on nazwał ją „nierozrodną”! Nie miało to jednak znaczenia, bo zdążyła złapać nieco jego feromonów w pobornik sprytnie ukryty w rękawie.

A teraz widziała coś nowego.

Sama kajuta była zachwycająca, ale nie miało to żadnego znaczenia na tle tego, co siedziało na szarym, owalnym dywaniku leżącym pośrodku kabiny.

Kseno.

Był inny niż te, które widziała w Wielkim Katalogu Ras czy na holowykładach Sayehta. Przypominał jakąś foremną, zielonoszarą masę z czułkami wielkości pięści, po czym zafalował i zmienił się w coś w rodzaju pająka z jednym okiem na drgającej szypułce. Nie był jednak ohydny. Miał w sobie coś uroczego.

Moira zaniemówiła.

– Hej – odezwała się wreszcie drżącym z podniecenia głosem. Zastanawiała się, co naprawdę widzi i co mówi. Czy filtr Daru dostosował ją do percepcji tego kseno? – Kim jesteś? Ja jestem Moira. Moira Tinker…

Nie dokończyła, bo obcy podskoczył zgrabnie i zniknął gdzieś przy suficie. Moira dostrzegła jeszcze, jak istotka chowa się w kanale wentylacyjnym.

– Przepiękny – wyszeptała, czując, jak narasta w niej żądza poznania i marzenie o profesjonalnie przeprowadzonej sekcji. – Po prostu prze-pięk-ny!

Ze wszystkich przybyłych najspokojniejszy okazał się Led Rudky.

Swoją kajutę dokładnie obejrzał już wcześniej, ale teraz pozwolił sobie na ponowne rzucenie okiem. Wszystko było na swoim miejscu: sprawdzony przez niego teren nie wykazywał żadnych zmian, a rozpakowany dobytek zajmował już meblościankę. Rudky pokręcił się więc trochę, uruchomił opcję wyświetlania danych na oknie wraz z programowym licznikiem odlotu, po czym położył się na łóżku. Zamierzał usnąć. Gdy tylko mógł, przesypiał ślizg głębinowy. Nie przepadał za tym, co się w jego trakcie działo, a jeśli lot był niechlujny i zbyt zanurzał się w powierzchnię Głębi, Led robił się spięty.

Cóż, ta Grunt wyglądała na profesjonalistkę. Miał więc nadzieję, że jedyne problemy, na jakie natrafią, to te na Stacji Węzłowej Cringe. Bo że problemy się pojawią, był pewien. Podobnie jak Orwell zdążył już poznać starszego scjentyka Victora Pinta i miał nadzieję, że pozostali nie poznają go tak dobrze, jak on.

„Ważka” szumiała.

Dźwięk kojarzył się nieco z Białym Szumem, ową melodią bezkresu i nieskończoności pośród srebrnych gwiazd. Nie był on jednak nachalny: zwykły szmer statku szykującego się do startu, bicie jego serca. Siedząca w fotelu kapitańskim Eltie Grunt przyglądała się po raz ostatni krajobrazowi planety Cringe Prime widzianemu przez wielką plastkwarcową szybę sterowni.

– Gotowy – przywitał się Simon. Eltie odwróciła się, patrząc na wyświetlony hologram przypominający drobnego chłopca o białych, postrzępionych włosach. Rzecz jasna, mogła zmienić jego wygląd (w końcu to ona zimprintowała „Ważkę”, a Simon był jej nierozdzielną częścią), ale nigdy tego nie zrobiła, bo wyglądało na to, że SI się do niego przyzwyczaiła. – Czy chcesz, żebym zajął się tym dyskiem?

– A podłączyłeś go?

– Tak. Na razie żadnych spięć. Założyłem blokadę, więc żaden starożytny wirus nie powinien przesiąknąć nam do systemu. Wpuściłem też nanity, jednak pełna analiza nieco zajmie. Wygląda na to, że dysk chroniony jest jakimś starożytnym szyfrem, albo ma w sobie kompletnie niekompatybilny program zarządzający.

– Jak większość z nich. Ale trzeba się nim zająć, bo jest duża szansa, że zawiera nieznane dane z Wypalonej Galaktyki. Takie coś może być sporo warte, i to nie tylko dla AW.

– Rozumiem. Rozpocząć analizę?

– Tak, ale nie kieruj na to całej mocy obliczeniowej. Musimy wylatywać. John Johnson na miejscu?

– Tak.

– Wyślij go potem do sterowni. I przeskanuj Twirla.

– Już to zrobiłem.

– Świetnie. W takim razie startujemy. Stacja Węzłowa Cringe – przypomniała.

– Wytrzymasz? – spytał. Eltie skrzywiła się, ale kiwnęła głową, starając się nie myśleć o rosnącym odrętwieniu całego ciała. – Na pokładzie jest prawdziwa starsza scjentyczka medyczna – przypomniał. – To nie to samo co med. Jeśli chcesz, mogę…

– Nie.

Holo Simona zatrzeszczało i zmaterializowało się przed fotelem. Białe, półprzezroczyste oczy SI-Matrycy Operacyjno-Neuronowej zdawały się lekko drżeć, zupełnie jakby nastąpiło jakieś uszkodzenie wyświetlania.

– Eltie…

– Startujemy, Simon – przerwała mu twardo, dotykając konsolety nawigacyjnej i nie patrząc już na holo.

– Tak jest, pani kapitan – potwierdził.

„Ważka” uniosła się i po chwili opuściła przestrzeń kosmoportu Cringe Prime.

COPYRIGHT © 2025 by MArcin PodlewskiCOPYRIGHT © 2025 by Fabryka Słów sp. z o.o.

WYDANIE I

ISBN 978-83-8375-111-5

Kod produktu: 4000580

Wszelkie prawa zastrzeżoneAll rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

REDAKTORKA PROWADZĄCAJoanna Orłowska

REDAKCJAMarta Sobiecka

KOREKTAKatarzyna Pawlik

GRAFIKA NA OKŁADCE ORAZ PROJEKTPaweł Zaręba

SKŁAD WERSJI [email protected]

PRODUCENTFabryka Słów sp. z o.o.ul. Poznańska 9105-850 Ożarów [email protected]

DANE DO KONTAKTUFabryka Słów sp. z o.o.ul. Chmielna 28B/400-020 Warszawawww.fabrykaslow.com.plbiuro@fabrykaslow.com.plwww.facebook.com/fabrykainstagram.com/fabrykaslow/

WYDAWCARobert Łakuta

DYREKTORKA WYDAWNICZAIzabela Milanowska

MARKETINGLuiza Kwiatkowska Urszula Słonecka

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

ZAMÓWIENIA HURTOWEDressler Dublin sp. z o.o.ul. Poznańska 9105-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32www.dressler.com.pl [email protected]