Gdybym była tobą - Lynn Austin - ebook + książka

Gdybym była tobą ebook

Austin Lynn

4,5

Opis

„Czując mdłości, Audrey poszła usiąść w swojej sypialni, czując mdłości, i odkryła,. Odkryła, że nadal zazdrości Eve Dawson – podobnie jak przez całe swoje życie. [(…]) Z radością oddałaby wszystko, co ma, za to, by móc się stać się Eve.”.

1950

Po zakończeniu wojny Audrey Clarkson opuszcza swoją rodzinną rezydencję w Anglii, by wraz ze swoim synkiem rozpocząć życie na nowo – w Ameryce. Jako owdowiała wojenna panna młoda, Audrey potrzebuje wsparcia swoich teściów, których nigdy jeszcze nie poznała. Po przybyciu odkrywa jednak, że zastana rzeczywistość nie jest taka, jakiej się spodziewała. Jej marzenie o nowym, spokojnym życiu wisi na włosku...

1940

Od dnia, gdy poznały się w Wellingford Hall, gdzie matka Eve pracowała jako osobista służąca matki Audrey, Eve i Audrey różniły się od siebie tak bardzo, jak to tylko możliwe w przypadku dwóch przyjaciółek. Było tak od dnia, kiedy poznały się w Wellingford Hall, gdzie matka Eve pracowała jako osobista służąca matki Audrey. Gdy stały się młodymi kobietami, te różnice odsunęły je od siebie, dopóki zagrożenie inwazją nazistów i wojna znów ich do siebie nie zbliżyły. Pewien Amerykanin stacjonujący w Anglii przynosi Audrey szansę na miłość, zaś upadek systemu klasowego daje Eve nadzieję na wspólną przyszłość z bratem Audrey. Jednak wskutek druzgocących stratz powodu doświadczonych strat obydwie kobiety muszą podjąć przełomowe decyzje, które przyczynią się do stworzenia sieci kłamstw i doprowadzą je obydwie do granic wytrzymałości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 584

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (8 ocen)
6
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monika_surma123

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita, wzruszająca opowieść o przyjaźni i wyrzeczeniu się własnego ja, polecam
00
Kamerton442

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ładna historia. Czyta się z przyjemnością.
00

Popularność




Słowa uznania dla Gdybym była tobą

„Lynn Austin jest mistrzynią w odkrywaniu tajemnic relacji międzyludzkich. Opowiedziana z wojną i jej konsekwencjami w tle historia Gdybym była tobą jest lekturą pięknie skomponowaną i wciągającą”.

Susan Meissner, autorka bestsellerów Secrets of a Charmed Life i The Last Year of the War

„Od dawna podobają mi się powieści Lynn Austin, ale Gdybym była tobą wybija się ponad wszystkie inne. Austin jest po prostu świetna w snuciu losów bohaterów, a zakończenie… ach, to czysta rozkosz dla serca czytelnika!”

tamera alexander, autorka bestsellerów With This Pledge i A Note Yet Unsung

„Gdybym była tobą to wciągający, emocjonujący, pełen napięcia klejnot pośród opowieści. Lynn Austin po raz kolejny odrobiła swoją lekcję. Każdy szczegół brzmi autentycznie, wciągając nas w tak różne światy Audrey i Eve – światy przywilejów i ubóstwa – gdy patrzymy, jak ich przyjaźń i wiara w Boga walczą o swoje przetrwanie. Cieszyłam się, mogąc towarzyszyć im w tej podróży, ze wszystkimi jej nieoczekiwanymi zwrotami akcji, i odczułam głębokie zadowolenie, gdy dotarłam do ostatniej strony. Ta książka jest tak dobra!”

Liz Curtis Higgs, autorka bestselleru „New York Timesa” Mine Is the Night

„Lynn Austin od dawna jest jednym z moich ulubionych autorów. Gdybym była tobą, dzięki intrygującemu punktowi wyjścia i doskonałemu stylowi pisania, z pewnością zyska uznanie i przemówi do fanów takich powieści jak Sieć Alice czy Słowik”.

Julie Klassen, autorka The Bridge to Belle Island

„Gdybym była tobą sprawi, że zanurzysz się nie tylko w niebezpieczeństwach i niedostatkach Anglii z czasu wojny, ale również w psychologicznej złożoności bohaterów walczących o przetrwanie […]. Dzięki charakterystycznej dla siebie uwadze poświęcanej szczegółom i pozbawionemu upiększeń portretowi ludzkiego serca Lynn Austin snuje opowieść o odkupieniu, która świadczy, że Chrystus ma moc, by uczynić wszystko nowym”.

Sharon Garlough Brown, autorka serii Sensible Shoes oraz Shades of Light

„Książka Lynn Austin Gdybym była tobą to poruszająca historia o rozdzierającej serce stracie, naszej desperackiej potrzebie, by być rozumianym, przebaczać i doświadczać przebaczenia, oraz o płynącej z miłości ofiarności, którą można odnaleźć w prawdziwej przyjaźni. To lektura przyciągająca uwagę, przepięknie napisana, wychwalająca siłę wiary i moc kobiecej przyjaźni”.

Cathy Gohlke, zwyciężczyni Christy Award, autorkaThe Medallion

„Lynn Austin, po mistrzowsku wciągając czytelników w podróż i porywając ich swą elegancką prozą, po raz kolejny przenosi nas w przeszłość Anglii. Gdybym była tobą to przepiękna opowieść o odwadze, niesłabnącej miłości i przemieniającej mocy przebaczenia”.

Melanie Dobson, zdobywczyni wielu nagród, autorka Memories of Glass

„Ciąg mistrzowskich powieści historycznych autorstwa Lynn Austin znajduje swoją kontynuację w Gdybym była tobą, solidnie osadzonym w faktach spojrzeniu na życie dwóch niezwykłych kobiet. Jej niezrównany talent do przywoływania przeszłości […] przemówi do fanów Ariel Lawhon i Lisy Wingate. Podczas gdy wieloletni fani docenią pełną introspekcji opowieść pisarki mającej głębokie zrozumienie niuansów ludzkiej natury, niewtajemniczeni od razu dostrzegą powód, dla którego jej utalentowane pióro dało jej niemal legendarny status w dziedzinie powieści inspirującej. Niezapomniana lektura”.

Rachel McMillan, autorka The London Restoration

„Lynn Austin wie, jak stworzyć konflikt między bohaterami. Par excellence. Jej najnowsza powieść nie jest pod tym względem wyjątkiem. Gdybym była tobą opowiada historię budzącej skojarzenia z Downton Abbey przyjaźni pomiędzy pochodzącą z arystokracji Audrey a Eve, służącą w rezydencji Audrey […]. Gdybym była tobą, książka odważna, błyskotliwa i pomysłowa, zachwyci rzesze fanów Lynn, jak również przyciągnie wielu nowych”.

Elizabeth Musser, autorka When I Close My Eyes

 

Informacje o książce

Tytuł: If I Were You: A Novel, by Lynn Austin

Autor: Lynn AustinTłumaczenie: Filip KegelRedakcja: Krystyna StobierskaKorekta: Anna Kurek, Agnieszka LuberadzkaSkład i przygotowanie do druku: Sylwia CupekProjekt graficzny okładki: Radosław Krawczyk

Druk: Drukarnia im. A. Półtawskiego, Kielce

Originally published in English in the USA under the title:If I Were You: A Novel, by Lynn AustinCopyright © 2020 by Lynn AustinPolish edition © 2022 by Wydawnictwo Szaron with permission of Tyndale HousePublishers. All rights reserved.

Do dystrybucji na terenie całego świata:Wydawnictwo Szaronul. 3 Maja 49a, 43-450 Ustrońe-mail: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I, Ustroń 2022ISBN 978-83-8247-046-8

Książkę można nabyć:Księgarnia i hurtownia Szaronul. 3 Maja 49a, 43-450 Ustrońtel. 503 792 766e-mail: [email protected]

 

Dla Kena, jak zawszeI dla naszej rodziny:Joshuy, Benjamina, Mai i SniraI dla naszych dwóch najnowszych błogosławieństw:Lyli Rose i Ayli RainZ miłością i wdzięcznością

 

Prolog

Londyn, listopad 1945 r.

Eve Dawson gwałtownie usiadła na łóżku. Ktoś łomotał w jej drzwi. Na zewnątrz coraz głośniej wyły syreny. Zbliżały się. Zerwała się na równe nogi, a instynkt nakazywał jej biec do schronu przeciwlotniczego. Ale nie. Wojna już się skończyła.

Łomotanie stawało się coraz bardziej natarczywe. Niezgrabnie ruszając kończynami po gwałtownym przebudzeniu, wsunęła ręce w szlafrok. Jej współlokatorka, Audrey, usiadła na swoim wąskim łóżku, stojącym tuż obok łóżka Eve.

– Co się dzieje?

– Nie mam pojęcia.

Eve przecisnęła się pomiędzy niedopasowanymi meblami, które stały w ich malutkim mieszkaniu, i otworzyła drzwi.

Funkcjonariusz policji. Zdyszany, jakby przed chwilą wziął udział w jakimś biegu.

– Musicie stąd wyjść. Natychmiast! Znaleziono niewybuch w gruzowisku po drugiej stronie ulicy. No już, dalej!

Gorączkowo machał dłonią w powietrzu, nagląc je, by podążyły za nim na korytarz i w dół, po schodach.

– Nie jestem ubrana – powiedziała Audrey zza pleców Eve. Musiała to powiedzieć. Prawdziwa dama, jak zawsze.

– Nie ma na to czasu! – odpowiedział policjant. – Jeśli to coś wybuchnie, wysadzi w powietrze wszystko dookoła. Musicie stąd wyjść, dziewczyny! I to już!

Nie oglądając się na nie, wciąż stojące w progu w piżamach, zaczął łomotać z tym samym pilnym wezwaniem do drzwi ich sąsiadów.

Eve chwyciła swój płaszcz i wsunęła stopy w pierwszą parę butów, którą znalazła. Audrey poruszała się w typowy dla siebie, powolny, pełen namysłu sposób, przebierając w stercie butów przy drzwiach, jakby zastanawiała się, która para pasuje do jej piżamy.

– No dalej! – odezwała się Eve. Wepchnęła w ręce Audrey jej płaszcz. – Ja nie mam zamiaru dzisiaj umierać, a ty?

Pociągnęła ją za sobą w stronę schodów na korytarzu.

Były już prawie na parterze, gdy Audrey nagle się zatrzymała.

– Zaczekaj! Mój portfel! Mam w nim dowód osobisty i kupony żywnościowe.

Odwróciła się. Eve szarpnęła ją w swoim kierunku.

– Zapomnij o nim. Nie warto dla niego umierać. Jeśli o mnie chodzi, wolałabym przeżyć!

Przypomniała sobie o maleńkim dziecku, rosnącym w niej w tajemnicy przed światem, i po raz pierwszy poczuła, że chce, aby przeżyło również ono.

Gdy Eve otworzyła drzwi frontowe, uderzył w nią podmuch chłodnego powietrza, które przewiewało jej odpięty płaszcz i cienkie spodnie od piżamy, sprawiając, że zadrżała z zimna. Wschodzące słońce wyłaniało się poniżej warstwy chmur, nie niosąc żadnego ciepła. Po drugiej stronie ulicy grupa żołnierzy poruszała się po stertach kamieni i cegieł tak, jakby chodzili po skorupkach jajek. Robotnicy oczyszczali teren przez cały poprzedni tydzień, codziennie rozpoczynając pracę wczesnym rankiem. Eve znowu zadrżała. Do wybuchu mogło dojść w każdej chwili.

– Tędy… tędy, proszę – popędzali policjanci. – Szybko, ruszać się.

Spędzali wszystkich na ulicę, jak najdalej od pola rażenia. Oszołomieni ludzie wylewali się z sąsiednich budynków, by uciekać wraz z pozostałymi. Eve przypomniała sobie straszne miesiące Blitzu. Paniczny bieg do schronów przeciwlotniczych przy akompaniamencie wyjących syren. Niepewne kroki w mrokach zaciemnienia. Ale wojna skończyła się trzy miesiące temu.

– Myślałam, że już nigdy nie będziemy musiały uciekać przed bombami – odezwała się Audrey. – Myślałam, że nie musimy już bać się o nasze życie.

Była wyczerpana, zwalniała. Eve również zwolniła, by Audrey mogła dotrzymać jej kroku, mimo że sama miała ochotę pobiec sprintem. Zawsze biegała szybciej niż ona.

– Cóż, najwyraźniej byłyśmy w błędzie.

– Naziści zniszczyli to miejsce rok temu. Nie mogę uwierzyć, że przez cały czas leżała tu bomba, która mogła wybuchnąć w każdej chwili.

– Co pokazuje, jak kruche może być życie.

Była to jedna z wielu lekcji, których Eve nauczyła się w czasie wojny. Bliscy mogli utracić życie w jednej chwili. A czy to malutkie dziecko, które nosiła w sobie, również nie zasługiwało na szansę na życie? Postanowiła, że gdy tylko pozwolą jej wrócić do domu, wyrzuci adres pokątnego lekarza, który był gotowy przeprowadzić zabieg. A może niewybuch spali jego nazwisko na popiół, tak samo jak wszystko inne. Może był to znak od Boga – albo kogokolwiek innego, kto wszystkim kierował – że właśnie to powinna zrobić.

Dotarły do przecznicy. Inny funkcjonariusz wskazał na kościół stojący po drugiej stronie ulicy, który służył jako schron w czasie Blitzu. Powoli zeszły po kamiennych schodach, by dołączyć do setek innych ubranych w piżamy i szlafroki stłoczonych w krypcie ludzi, czekających, aż eksperci rozbroją bombę. Eve miała sporo czasu, by przypomnieć sobie wszystkie rzeczy, które chciałaby uratować. Audrey miała rację odnośnie do portfela. Wyrobienie na nowo wszystkich dokumentów i kuponów żywnościowych mogło nastręczyć sporo trudności.

– Która godzina? – spytała Audrey. – Spóźnimy się do pracy. Myślisz, że pozwolą nam użyć telefonu w kościele, żebyśmy mogły zadzwonić i wszystko wyjaśnić?

Eve spojrzała na zegarek, prezent od Alfiego.

– Jest za wcześnie, żebyśmy dzwoniły. Nawet nie ma siódmej. Naprawdę, Audrey, martwisz się o najgłupsze rzeczy.

Eve nosiła zegarek zawsze i wszędzie, nawet nocą, w łóżku. Gdyby doszło do wybuchu, przynajmniej miałaby coś, dzięki czemu mogłaby pamiętać Alfiego.

Audrey odrobinę się do niej przysunęła, pochyliła się i zniżyła głos.

– Eve, posłuchaj. Muszę zdradzić ci sekret.

Eve powstrzymała uśmiech. Tego rodzaju powaga i dramatyzm były tak bardzo w stylu Audrey.

– Czy powinnam wspomnieć o tygrysie gryzącym wątrobę i przysiąc na własne życie, że się nie wygadam? – spytała.

Audrey nie uśmiechnęła się.

– Chyba jestem w ciąży.

Eve ledwo powstrzymała się, żeby nie powiedzieć: „Ja też”.Przez ostatnie sześć lat wszystko inne robiły razem, czemu by razem nie rodzić dzieci? Tyle że Audrey, w przeciwieństwie do Eve, miała męża.

– Gratulacje – udało się jej powiedzieć, gdy objęła Audrey.

– Jeszcze nie napisałam do Roberta. Boję się to zrobić. Nie planowaliśmy tego. Zabezpieczaliśmy się…

– To nieważne, będzie szczęśliwy – powiedziała, ściskając ręce Audrey. – Zwłaszcza jeśli to chłopiec. Czyż każdy mężczyzna nie chciałby syna?

Za późno przypomniała sobie, że ojciec Audrey nie widział świata poza swoim synem, ignorując córkę przez te wszystkie lata. Żałowała, że nie ugryzła się w język. Jednak Audrey ciągnęła dalej, zdając się jej nie słyszeć.

– Dziś rano, przez tę bombę… zdałam sobie sprawę, jak bardzo chcę teraz uważać na siebie. W czasie wojny tak wiele razy ryzykowałyśmy życie i wydawało się, że to nie ma znaczenia, bo nikt nie wiedział, co przyniesie jutro, czy będziemy żyć, czy nie albo czy naziści nie przeprawią się przez kanał, żeby nas wymordować. Ale wojna się skończyła i Robert jest już bezpieczny, i ja też chcę uważać na siebie, dopóki nie przyjdzie czas, żebym przeniosła się do niego, do Ameryki. Chcę, żeby nasze dziecko było bezpieczne.

– Co masz na myśli?

– Wyjeżdżam z Londynu. Wracam do domu, do Wellingford Hall.

Eve potrzebowała chwili, żeby odpowiedzieć.

– Co z twoją pracą? I z naszym mieszkaniem?

– Złożę wypowiedzenie. Choćby dzisiaj. Nie będziesz miała problemu ze znalezieniem nowej współlokatorki.

Prędzej czy później musiało do tego dojść. Eve wiedziała, że kiedy góry dokumentów zostaną już uporządkowane, Audrey opuści Anglię i dołączy do swojego męża z armii amerykańskiej tam, gdzie mieszkał. Ta bomba, która spadła na ich życie, była zapowiedzią zmian. Dla każdej z nich.

– Będę za tobą tęsknić, Eve – powiedziała Audrey.

– Ja za tobą też.

Eve znowu miała być sama. Sama będzie musiała sobie radzić ze wszystkimi decyzjami i zmianami, które przyniesie dziecko wychowujące się bez ojca. Jak ośmieliła się uwierzyć, że Audrey zawsze będzie u jej boku? Że Audrey zawsze będzie jej potrzebować?

Trzy długie godziny później wspięły się po schodach na zewnątrz krypty, gdy niewybuch został już rozbrojony, a teren przeczesywano w poszukiwaniu innych ukrytych zagrożeń.

– Czuję się jak głupia, mając na sobie tylko piżamę – powiedziała Audrey, gdy wydostały się na ulicę.

– Nie jesteśmy jedyne. – Eve wskazała na innych drżących z zimna ludzi, spieszących się do domów pod szarym listopadowym niebem.

Audrey wbiegła do ich budynku, gdy tylko dotarły do drzwi frontowych, ale Eve zatrzymała się na chwilę, by utkwić spojrzenie w znajomej stercie gruzu po drugiej stronie ulicy. Policjanci i żołnierze już się zbierali, zaś robotnicy z łopatami i taczkami znów poruszali się wśród cegieł. Wzdrygnęła się na myśl o tym, że coś tak śmiercionośnego pozostawało w ukryciu, podczas gdy ona zajmowała się codziennymi sprawami. Niewybuch mógł eksplodować w każdej chwili, unicestwiając zarówno ją samą, jak i wszystko, co miała. Jak wiele ukrytych niebezpieczeństw leżało jeszcze na jej drodze?

Audrey miała wrócić do domu w Wellingford Hall, by następnie wraz z mężem i dzieckiem zbudować nowy dom w Ameryce. Ale gdzie Eve mogła znaleźć sobie dom? Jeśli zachowa dziecko, gdzie będą mieszkać? Jak zdołają przetrwać? Eve wiedziała, jak to jest dorastać bez ojca.

Jeden dzień naraz, powiedziała do siebie. Właśnie tak przetrwała wojnę. Jeden dzień naraz.

 

1

Stany Zjednoczone, 1950 r.

Siedziała w fotelu wypoczynkowym przy basenie swojej teściowej, sycąc się ciepłem letniego słońca. W czystej wodzie odbijało się błękitne niebo i puszyste chmury… dopóki czteroletni Robbie nie wskoczył do niej z krzykiem na ustach, rozbijając spokojną powierzchnię i opryskując ją zimnymi kropelkami.

– Chodź, mamusiu. Woda jest ciepła!

– Nie teraz, kochanie. Może później.

Przetarła okulary przeciwsłoneczne i otworzyła magazyn „Life”, ciesząc się, że może relaksować się w usypiającym cieple słońca.

Ktoś zawołał ją po imieniu.

– Pani Audrey?

Obróciła się, by zobaczyć wybiegającą z domu służącą teściowej.

– Pani Audrey? Przepraszam, że pani przeszkadzam, ale lepiej niech wróci pani do środka.

– Co się stało, Nell?

Robbie znów wskoczył do basenu, głośno chlapiąc i opryskując obydwie kobiety. Służąca zdawała się nie czuć zimnego deszczu.

– U drzwi stoi jakaś kobieta, mówi, że jest panią. Nawet mówi jak pani. Ma z sobą małego chłopca i całą stertę walizek.

– Co takiego? – Wygramoliła się z fotela, owijając się ręcznikiem, jakby mógł jej służyć za osłonę.

– Tak, proszę pani. Mówi, że nazywa się Audrey Barrett i że chłopiec jest wnukiem pani Barrett. Mówi, że się jej spodziewamy.

O nie! Nie, nie, nie! Strach sprawił, że poczuła ciarki wzdłuż kręgosłupa, a włosy stanęły jej na rękach. Uczucie ogłuszenia, takie samo jak to, które ogarnęło ją kilka sekund po wybuchu bomby. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

– Nie wiedziałam, co mam zrobić – powiedziała Nell – więc powiedziałam jej i chłopcu, żeby weszli do środka i zaczekali.

Serce waliło jej o żebra. Przełknęła ślinę i w końcu odzyskała mowę.

– Porozmawiam z nią, Nell. Wyciągniesz Robbiego z basenu i zabierzesz go do środka?

– Dobrze, proszę pani.

Wbiegła do domu na boso, czując, jak pięść przerażenia uderza ją w brzuch. To niemożliwe. Błagam, Boże… to nie może się dziać naprawdę. Zatrzymała się w korytarzu i spojrzała w stronę przedpokoju… i tam oto stała. Jej najlepsza przyjaciółka. Jej największy lęk. Trzymała za rękę małego, ciemnowłosego chłopca. Zaglądała właśnie do salonu, którego odkurzaniem Nell była zajęta chwilę temu, ale obróciła się i ją dostrzegła. Zszokowana, szeroko otworzyła oczy.

– Eve! Co do licha robisz w Ameryce? – Zrobiła krok naprzód, jakby miały się objąć ramionami, po czym się zatrzymała.

Eve wzdrygnęła się, znów słysząc swoje prawdziwe imię. Jej serce łomotało. Tak bardzo chciałaby móc wypchnąć nieproszonego gościa za drzwi i wrócić do spokojnego popołudnia przy basenie, do życia, które prowadziła od prawie czterech lat. Lecz zamiast tego oparła ręce na biodrach, chcąc sprawić wrażenie odważnej, jak robiła to już wiele razy.

– A co ty tu robisz?

– Przywiozłam syna do Ameryki, żeby poznał rodzinę swojego ojca… Mieszkają tutaj, prawda? – Spojrzała na trzymaną w ręku kopertę, jakby chciała się upewnić. – To… to jest ich adres…

Usłyszały trzask tylnych drzwi domu. Chwilę później służąca weszła z Robbiem, wciąż ubranym w gumowe koło dmuchane, z którego na parkiet kapała woda.

– Wszystko w porządku, proszę pani? – spytała Nell, patrząc to na jedną, to na drugą.

– Wszystko gra.

Poprowadziła Nell w kierunku salonu i zniżyła głos:

– Mieszkałyśmy razem w czasie wojny.

– Dlaczego mówi, że jest panią?

– Sądzę, że źle ją zrozumiałaś. Przygotuję przyjaciółce szklankę mrożonej herbaty, a potem będzie się zbierać.

– A co z tymi walizkami? Chce pani, żeby Ollie wniósł je do środka?

– Nie przejmuj się bagażem. Proszę, Nell, możesz wrócić do odkurzania.

Poczekała, aż służąca się oddali, po czym zwróciła się do syna:

– Robbie, proszę, zabierz tego chłopca na kilka minut do swojego pokoju.

– Ale chciałem jeszcze popływać.

– Wrócimy do basenu, kiedy ci ludzie już pójdą.

Musieli sobie pójść. Próbując opanować panikę, patrzyła, jak Robbie gramoli się do pokoju zabaw na piętrze, po czym gestem zaprosiła swoją dawną przyjaciółkę do kuchni. Chłopiec mocno trzymał się matki, jakby był z nią sklejony. Eve wyciągnęła z szafki dwie szklanki, po czym wyjęła z zamrażarki aluminiowy pojemnik na lód i pociągnęła za dźwignię, żeby ze środka wypadły kostki. Jej wilgotne palce przywarły do zimnego metalu. Przypomniała sobie tamten dzień, gdy robotnicy znaleźli niewybuch po drugiej stronie londyńskiej ulicy, przy której mieszkały, i to, że bomba leżała tam w ukryciu przez wiele miesięcy, czekając. Taka właśnie była moc tajemnic. Nawet te najstaranniej ukryte mogły wybuchnąć, gdy człowiek najmniej się tego spodziewał, burząc mur kłamstw, który został wokół nich zbudowany. Ale Eve zamierzała znaleźć sposób na rozbrojenie tej bomby. Nie miała zamiaru pozwolić jej na zburzenie życia, które odbudowała, i domu, który znalazła dla swojego syna.

Nalała herbaty do szklanek i usiadła przy kuchennym stole, poświęcając chwilę na uważne przyjrzenie się przyjaciółce. W wieku trzydziestu jeden lat wciąż była ładną kobietą o porcelanowej cerze i włosach w kolorze bursztynu, tak samo szczupłą i zgrabną. Jak to mówią, była w czepku urodzona, ale wojna porwała wszystkie czepki na strzępy. To, co było teraz najważniejsze, to znaleźć sposób, żeby się jej pozbyć. Eve nie zdążyła jeszcze wziąć łyka mrożonej herbaty ani uspokoić swoich lęków na tyle, by wymyślić jakiś plan, gdy Rob-bie z powrotem przywędrował do kuchni, wciąż w swoim luźnym, mokrym stroju do pływania.

– Jest mi gorąco, mamusiu. Możemy już wrócić do basenu?

– Chciałabym, żebyś pobawił się trochę ze swoim nowym kolegą.

– Ale on nie chce się ze mną bawić.

Eve uważnie przyjrzała się gęstym, ciemnym włosom chłopca, jego czarnym jak heban oczom i malutkiemu dołkowi na jego podbródku, i serce zabiło jej szybciej. Tylko ślepy nie zauważyłby, jak bardzo przypominał swojego ojca. Musiała pozbyć się go i jego matki z domu przed powrotem pani Barrett. Odsunęła krzesło i wstała.

– W domu mam lody w zamrażarce. Chłopcy, mielibyście na nie ochotę?

– Nie, chcę pływać w basenie babci! – Robbie tupnął bosą stópką, żeby podkreślić swoje słowa.

– Później. Popływamy później. Najpierw zjemy lody. Dalej, pojedziemy wszyscy do naszego domu.

Może gdy Audrey zobaczy, jak szczęśliwi i zadomowieni byli w Ameryce, wróci do Anglii i zostawi ich w spokoju.

– Załóż koszulkę, Robbie. I buty. Mnie też dajcie chwilę, żebym mogła się ubrać.

Skoczyła do damskiej łazienki, gdzie wisiały jej ubrania, i z trudem wciągnęła je na siebie, co utrudniało jej spocone ciało. Gdy się już ubrała, otworzyła drzwi frontowe, by wyprowadzić wszystkich na zewnątrz, i prawie przewróciła się o stertę walizek ustawionych na schodach frontowych.

– Wszystkie są twoje? – spytała.

Jak długo Audrey zamierzała tu zostać? Patrząc na ilość bagażu, można by stwierdzić, że na zawsze. Eve dźwignęła dwie walizki i wciągnęła je do samochodu.

– Miejmy nadzieję, że wszystko zmieści się w bagażniku. Wsiadaj do samochodu, Robbie.

– Czekaj… dlaczego…? Co ty robisz? – wyjąkała Audrey. – Przyjechałam tu, żeby zobaczyć się z państwem Barrettami.

Eve, nie odpowiadając, wpakowała do samochodu resztę walizek. Musieli odjechać, zanim pani Barrett wróci z meczu tenisa w country clubie, a świat Eve zacząłby się walić.

– Audrey, po prostu wsiądź do samochodu. Wyjaśnię później.

– Ale oni się mnie spodziewają.

Eve wyprostowała się i spróbowała przemówić w taki sposób, by nie było słychać jej lęku.

– Nie. Nie spodziewają się. Wsiądź do samochodu.

Otworzyła drzwi od strony pasażera.

– Ale… wciąż nie rozumiem, co robisz w Ameryce. Kiedy wyjechałaś z Wellingford Hall, rozpłynęłaś się w powietrzu. Nie miałam pojęcia, dokąd pojechałaś albo co się z tobą stało. A teraz jesteś tutaj, w domu mojej teściowej? Jesteś mi winna wyjaśnienie, Eve.

– Nie pamiętasz, że ocaliłam ci życie? Gdyby nie ja, byłabyś teraz martwa, więc proszę, po prostu wsiądź. Wyjaśnię po drodze.

Widziała wyraźnie, że jej słowa wstrząsnęły Audrey.

Audrey wspięła się na przednie siedzenie i posadziła synka na kolanach. Łzy zaczęły spływać jej po twarzy.

– Kiedyś byłyśmy przyjaciółkami, pamiętasz? Dbałyśmy o siebie nawzajem. Co się stało?

– Stała się wojna, Audrey. Zmieniła nas. I już nigdy nie będziemy takie same.

Eve wycofała samochód na ulicę, po czym szybko ruszyła z miejsca. Przez kilka dobrych minut jechały w milczeniu, aż w końcu Audrey znowu się odezwała.

– Co się dzieje, Eve? Chcę wiedzieć, co robisz u rodziny Roberta.

Eve szybciej załomotało serce.

– Postanowiłaś nie przyjeżdżać do Ameryki, pamiętasz? Podjęłaś decyzję, żeby zostać w Anglii. Powiedziałaś, że twój dom jest w Wellingford Hall i nie chcesz stamtąd wyjeżdżać. Nigdy.

– Cóż… pewne sprawy uległy zmianie… Ale to nie wyjaśnia, dlaczego…

– Jak się tu dostałaś? Statkiem, samolotem?

Eve wcisnęła gaz do dechy, jakby znów pędziła przez Londyn, prowadząc karetkę, którą dowoziła poszkodowanych do szpitala. Popędzana przez wypełniającą ją panikę, ledwo zwracała uwagę na ruch uliczny i prawie przejechała znak stopu. Nacisnęła hamulec tak gwałtownie, że Robbie przewrócił się na podłogę przed tylnym siedzeniem. Audrey, wciąż trzymająca Bobby’ego na kolanach, musiała oprzeć się o deskę rozdzielczą.

– Przepraszam… – wymamrotała Eve. – Mówiłaś, że…?

– Przypłynęliśmy statkiem do Nowego Jorku, potem pojechaliśmy pociągiem, potem taksówką… pewnie tak samo jak ty. Jakie ma to znaczenie, w jaki sposób…?

– Jak tam Wellingford Hall? Chcę usłyszeć wszystko o pani Smith, Tildy, Robbinsie i George’u…

– Nie ma ich. Nie ma już żadnych służących. Ojciec sprzedał Wellingford Hall. Już nie jest naszym domem.

Wellingford Hall… sprzedane? Eve zwolniła samochód. Potrzebowała chwili, by przyswoić tę szokującą wiadomość. Zawsze wyobrażała sobie, że razem z Robbiem pewnego dnia przyjadą tam w odwiedziny i że wszystko będzie dokładnie tak, jak to zapamiętała. Razem z innymi służącymi zbiorą się wokół stołu w piwnicy i porozmawiają o przeszłości. I o mamie.

Sprzedane.

Miejskiej rezydencji w Londynie też już nie było, więc gdzie Audrey mogłaby mieszkać? Nie tutaj. Błagam, tylko nie tutaj! Eve wrzuciła niższy bieg, zerkając na to, co działo się na drodze, ledwo świadoma, co właściwie robi.

– Więc postanowiłaś przyjechać do Ameryki? Ale przecież na pewno… No wiesz, tu jest zupełnie inaczej. Nie tak jak w domu…

– Barrettowie to jedyna rodzina, jaka mi pozostała. Przeprowadzam się tu razem z Bobbym.

To nie może się dziać naprawdę.

– Napisałam do nich z informacją, że przyjeżdżam. Nie rozumiem, dlaczego się mnie nie spodziewali.

List. Eve miesiąc wcześniej przechwyciła list od Audrey. Często odbierała pocztę dla pani Barrett, kiedy była u niej w odwiedzinach, ponieważ Robbie lubił gawędzić z listonoszem. Kiedy zobaczyła adres nadawcy, wsunęła list do portfela. Niespecjalnie przejęła się tym, żeby go przeczytać, zanim wrzuciła go do kosza na śmieci w domu. Teraz żałowała, że tego nie zrobiła. Mogłaby powiedzieć Audrey, żeby nie przyjeżdżała, że Barrettowie mieli swoje własne życie i nie chcieli, żeby wtrącała się w nie wojenna panna młoda, której nigdy nie poznali.

Panika Eve trochę zmalała, kiedy przyjechała w swoją okolicę, mijając kolejne rzędy identycznych domów parterowych. Kiedy po raz pierwszy zobaczyła to osiedle, pomyślała, że wygląda bardzo amerykańsko ze swoimi schludnymi zielonymi trawnikami i białymi parkanami. Teraz okolica wydawała się jej surowa i nudna. Cały teren przed wojną służył jako pastwisko dla krów i ulice wciąż wyglądały na gołe, ponieważ rosło przy nich tylko kilka rachitycznych drzew, niemal niewykazujących oznak wzrostu. Eve przypomniał się na chwilę widok bujnie porośniętych ogrodów formalnych w Wellingford Hall – feeria barw, wysypane żwirem ścieżki, relaksujące ciach-ciach nożyc ogrodowych George’a.

To było przed wojną. Zanim wszystko uległo zmianie.

Audrey pochyliła się do przodu, żeby wyjrzeć przez szybę samochodu, gdy wjechali na podjazd Eve.

– Ten dom… wygląda jak ten, który chciał dla mnie zbudować Robert.

Eve nie mogła się odezwać. Pamiętała plan i broszury, które przysłał Robert, pamiętała też niepokój i niepewność Audrey: „Ten dom wydaje się taki mały… tylko dwie sypialnie!”. „Mniej pokojów do sprzątania” – odpowiedziała jej wtedy Eve.

Zaparkowała pod zadaszeniem. Kiedy już otwierała drzwi kuchenne, żeby wszyscy mogli wejść do środka, przy domu zatrzymała się znajoma furgonetka i zatrąbiła klaksonem. Tom. Zawołał do Eve zza opuszczonej szyby:

– Hej, Audrey!

Eve i Audrey obróciły się i odpowiedziały w tej samej chwili:

– Tak?

Czy to mogło skomplikować się jeszcze bardziej? Eve podbiegła do pojazdu, w którym siedział Tom z ręką wystawioną za okno.

– Cześć, Tom. Co cię sprowadza?

– Zatrzymałem się, żeby spytać, czy ty i Robbie chcielibyście pojechać ze mną na farmę. Karmimy z butelki małego baranka.

– Dzięki, ale mamy gości – powiedziała, wskazując na resztę. – Może innym razem…

– Wujek Tom! Wujek Tom! – zawołał Robbie, biegnąc po podjeździe. – Mogę pojechać z wujkiem na farmę?

– Nie dzisiaj – powiedziała Eve, łapiąc go, zanim dobiegł do samochodu. – Mamy zjeść lody, pamiętasz?

Wzięła Robbiego na ręce i odwróciła się, żeby pożegnać się z Tomem, ale tamten nie patrzył w jej stronę. Zamiast tego uważnie wpatrywał się w Audrey i jej syna.

– Moja dawna przyjaciółka z Londynu przyjechała w odwiedziny – powiedziała Eve, oddalając się od niego i powoli zmierzając w stronę domu. – Mamy bardzo dużo do nadrobienia. Trzymaj się, Tom! Pa, pa!

– Pewnie, do zobaczenia. – Nie ruszył furgonetki z miejsca. Wciąż wpatrywał się w Bobby’ego i Audrey.

Eve biegiem wróciła pod zadaszenie i zagoniła wszystkich do domu. Wyciągnęła z zamrażarki lody na patyku i próbowała odesłać chłopców do ogrodu na tyłach domu, żeby zjedli je tam, ale synek Audrey nie zamierzał odrywać się od matki.

– Masz ochotę? – skierowała pytanie do Audrey. – Wszyscy w Ameryce jedzą je, kiedy na zewnątrz jest gorąco. W każdym jest tyle cukru, co w przydziale miesięcznym.

Audrey zdawała się jej nie słyszeć.

– Chwila! Czy to był Tom? – wypaliła nagle. – Tom, przyjaciel Roberta? Ten z Wielkiej Czwórki?

Eve mogłaby skłamać, mówiąc „nie”, ale kolejne fragmenty jej życia uciekały jak piasek przez palce i nie była w stanie ich zatrzymać. Pokiwała głową.

– Bardzo chciałabym go poznać. – Audrey wyjrzała przez okno w drzwiach kuchennych, jakby zaraz miała wybiec na podjazd, żeby go zatrzymać. Na szczęście Tom zdążył już odjechać. – Ostatnie, co o nim słyszałam, to że został ranny… gdzieś we Włoszech, prawda? – spytała.

– Tak. Ale przeżył.

– Czterej przyjaciele… – Audrey się zamyśliła. – Robert, Louis, Tom i… kto był czwarty?

– Arnie.

– Racja. Robert był zrozpaczony, gdy dowiedział się, że Arnie miał załamanie nerwowe. Zawsze opowiadał mi historie o tym, jak wszyscy czterej dorastali razem i grali w tych samych drużynach sportowych.

– Głównie w koszykówkę. Jest tutaj bardzo popularna. Chcesz loda?

– Skąd Tom wiedział, kim jestem? A może… czy on mówił do ciebie? Czy do ciebie zwracał się moim imieniem?

– Cóż, ja… On…

– Co się dzieje, Eve? – Wyglądała na zdezorientowaną, ale Eve wiedziała, że powoli składa w całość elementy układanki. – Nazwał cię Audrey i zareagowałaś!

Eve nie była w stanie zaczerpnąć powietrza, żeby móc się odezwać.

– Ukradłaś moje miejsce, prawda? Dlatego byłaś w domu Barrettów!

– Posłuchaj, Audrey…

– Udajesz mnie i mówisz, że Harry jest synem Roberta. Nazywasz go Robbie, ale ma na imię Harry.

– Mogę to wyjaśnić…

– Nawet żyjesz w moim domu… w domu Roberta!

Eve wbiła wzrok w podłogę. Nie odzywała się.

– Eve, jak mogłaś oszukać tych wszystkich ludzi? Dlaczego zrobiłaś coś tak okropnego?

Audrey wyglądała, jakby była w szoku, tak jak po uderzeniu rakiety V-1. Po dłuższej chwili przerażenie Eve przerodziło się w wybuch gniewu.

– Nie chciałaś tego życia, Audrey! Byłaś zbyt przestraszona i zbyt głupia, żeby przyjąć je po śmierci Roberta. Wyrzuciłaś je do kosza na śmieci, więc wzięłam je ja! To jedyny dom, jaki kiedykolwiek znał mój syn. Nie pozwolę ci tu teraz wmaszerować i wszystko mu ukraść!

– Wszystko mu ukraść? To ty ukradłaś rodzinę mojemu synowi! Bobby ma prawo do wsparcia ze strony dziadków. Ma prawo, żeby znać rodzinę swojego ojca.

– Już za późno, żeby zmienić zdanie. Teraz są moją rodziną. To mój dom, dom mojego syna – nie twój. Nie możesz wziąć go z powrotem. – Eve nie obchodziło, jak zszokowana albo zła była Audrey. Teraz było już za późno, żeby wszystko zmienić.

– Ale nie mamy się gdzie podziać! – krzyknęła Audrey.

– My też nie!

Wpatrywały się w siebie nawzajem w ciszy, a Eve nie mogła złapać oddechu. Ich synowie z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami oglądali dziejące się przed nimi widowisko, całkiem zapomniawszy o lodach na patyku.

– Posłuchaj, Audrey. Odkąd tylko się poznałyśmy, miałaś wszystkie możliwe przywileje, podczas gdy ja nie miałam żadnych. Jesteś Audrey Clarkson. Tą rozpieszczoną, bogatą dziewczyną, tą arystokratką! Poszłaś do elitarnej szkoły, żeby nauczyć się, jak znaleźć zamożnego męża, więc z pewnością dasz radę znaleźć w Londynie mężczyznę, który zechce poślubić bogatą córeczkę Alfreda Clarksona. Mężczyznę, który kupi ci dom dwa razy większy od tego. Dwa razy większy od Wellingford Hall!

Audrey zamknęła oczy, jakby próbowała nie dopuścić do siebie słów Eve. Następnie pochyliła się do przodu i zaczęła szlochać, chowając twarz w dłoniach. Głośne, rozdzierające serce łkanie wstrząsało jej szczupłym ciałem. Eve przypominała sobie, jak pewnego razu ten płacz wzbudził w niej litość, gdy były jeszcze dziećmi. Zakradła się na górę, do zakazanej części Wellingford Hall, by ofiarować Audrey truskawki i zrozumienie. I przyjaźń. Ale nie tym razem. Nie, nie tym razem.

 

 

2

Wellingford Hall, Anglia, 1931 r.

– Nie możesz odesłać Alfiego!

W olbrzymim salonie głos Audrey brzmiał bardzo cicho. Ojciec zerknął na nią, po czym kontynuował, jakby w ogóle się nie odezwała.

– To najlepsza szkoła dla chłopców w Anglii – powiedział. – Jestem pewny, że przyniesiesz mi chlubę, synu.

Wstał, trzymając dłoń na ramieniu jej brata jakby w geście błogosławieństwa, z surowym, ale pełnym dumy wyrazem twarzy. Jego ciemne włosy były już rzadkie, a na skroniach widać było siwe kępki. Zignorował wybuch Audrey. Była dla niego niewidzialna. Jak zawsze.

Alfie uniósł brodę, prostując ramiona.

– Tak jest, proszę pana.

Był już prawie tak wysoki jak ojciec. Jeśli wiadomość, że miał zostać wysłany do szkoły z internatem, wzbudziła w nim niepokój, nie dał tego po sobie poznać. Lecz z drugiej strony brat Audrey zawsze był odważniejszy od niej. Był jej najlepszym przyjacielem. Jej jedynym przyjacielem. Jedyną osobą, która czyniła jej życie znośnym.

– Zaprzyjaźnisz się z młodzieńcami z najlepszych rodzin, synu. Żałuję, że ja nie miałem takiej szansy.

Z gardła Audrey wydobyło się łkanie. Matka wywróciła oczami i pochyliła się, by strząsnąć popiół z papierosa. Jej ciemnoczerwona szminka poplamiła koniec długiej lufki.

– Panno Blake, bądź łaskawa zabrać stąd Audrey, dopóki się nie uspokoi – powiedziała, zwracając się do guwernantki.

Audrey przełknęła ślinę i pospiesznie otarła łzy.

– Ja… proszę, chciałabym zostać.

– Żadnych ekscesów?

Audrey pokiwała głową, po czym się zreflektowała. Matka nie znosiła bezmyślnego kiwania i kręcenia głową.

– Nie, proszę pani.

Ojciec wciąż mówił do Alfiego, jakby pozostali nie istnieli.

– Przyjedziemy tam kilka dni przed rozpoczęciem semestru jesiennego, żebyś mógł się zadomowić. Williams może nas zawieźć. To dobra szkoła, naprawdę dobra szkoła.

– Czy ja też mogę pojechać? – spytała Audrey. Matka prychnęła.

– To szkoła dla chłopców, Audrey.

– Chodzi mi o czas, kiedy ojciec zabierze tam Alfiego.

Matka zaciągnęła się papierosem, po czym przemówiła przez wydychaną przez siebie chmurę dymu:

– Będziesz się wtedy szykować na wyjazd do swojej własnej szkoły. To inna wiadomość, którą chcieliśmy się z tobą podzielić, zanim zrobiłaś zamieszanie.

– Do jakiej szkoły?

Audrey spojrzała na pannę Blake, która do tej pory udzielała lekcji jej i Alfiemu. Guwernantka odwróciła wzrok i zaczęła uważnie przyglądać się zawartości swojej filiżanki.

– Zaplanowałam, że jesienią przeprowadzisz się do tej samej szkoły dla dziewcząt, do której sama uczęszczałam – powiedziała matka. – Spodoba ci się tam.

Ani ojciec, ani matka nie patrzyli na Audrey. Alfie skierował do niej krzywy uśmiech. W Audrey wrzały emocje, jakby była wstrząśniętym napojem gazowanym. Wiedząc, z jaką reakcją spotkałyby się jej łzy, poprosiła o wybaczenie i uciekła do swojego pokoju, by płakać w samotności.

Nie wiedziała, jak długo już płakała, kiedy usłyszała ciche pukanie do drzwi. Jej poduszka była mokra od łez, a oczy spuchnięte i podrażnione.

– Kto tam?

Z pewnością nie byli to matka ani ojciec. Modliła się, by nie była to też panna Blake. Drzwi otworzyły się i ukazała się głowa Alfiego.

– Mogę wejść?

Wygramoliła się z łóżka i podbiegła, żeby się do niego przytulić.

– Czy to nie okropne, że nas odsyłają? – spytała.

Uścisnął ją przez chwilę, po czym wydobył się z jej objęć.

– Nie przejmuj się tym aż tak, siostrzyczko. Wiedzieliśmy, że ten dzień kiedyś nadejdzie.

– Ja nie wiedziałam!

– Mam prawie czternaście lat, Audrey. To już trochę za dużo, żeby pobierać lekcje u guwernantki jak małe dziecko, nie sądzisz?

– Ale jesteś moim najlepszym przyjacielem!

– Słuchaj, zanim się obejrzysz, poznasz mnóstwo nowych przyjaciół.

Idea nawiązywania przyjaźni wzbudzała w niej lęk. Nie miała pojęcia, jak to robić. Ojciec niedawno skończył sześćdziesiąt lat i żaden spośród mężczyzn, którzy przyjeżdżali do Wellingford Hall na organizowane przez niego polowania, nie miał dzieci w jej wieku. Przyjaciółki matki, wszystkie lekko po czterdziestce, nigdy nie zabierały ze sobą dzieci, gdy przyjeżdżały do niej z Londynu.

– Nie chcę wyjeżdżać stąd do jakiejś szkoły – powiedziała Audrey. – Nie mam zamiaru jechać.

– Ja też tak naprawdę nie chcę – odrzekł Alfie. – Ale ojciec jest całkiem zdecydowany. Chce, żebym miał wszystkie możliwości, których sam nigdy nie miał. Wszyscy chłopcy z wyższych sfer chodzą do tej szkoły. A on przekazał bardzo dużo pieniędzy, żebym został przyjęty.

Audrey usiadła na krawędzi łóżka, wyczerpana tak intensywnym płaczem.

– Będę za tobą tęsknić, Alfie. Bez ciebie będzie tu tak cicho.

– Będę wracał do domu na wakacje. Dalej każdego lata będziemy wyjeżdżać nad morze i pływać łodzią ojca. Mam już dość lat, żeby samemu nią kierować. Zabiorę cię. Tylko ty i ja. Nawet nauczę cię, jak nią pływać. Co ty na to?

– O tak! – Pomysł ją przerażał, ale chciała, by myślał, że jest odważna.

– Dobrze – powiedział i uśmiechnął się szeroko. – To coś, na co warto zaczekać, prawda?

Alfie wyjechał do szkoły z internatem miesiąc później. Dla Audrey był to najgorszy dzień jej życia. Patrzyła, jak wchodzi do zawalonego kuframi i walizkami automobilu ojca, a potem nie była w stanie obserwować, jak odjeżdża w dal. Nie oglądając się za siebie, wbiegła po wachlarzowych schodach na górę, do swojego pokoju.

W szkole, do której miała się udać Audrey, semestr rozpoczynał się tydzień później. Miała cały miesiąc, żeby pogodzić się z planem, ale wciąż nie chciała tam jechać. Z drugiej strony nie dałoby się znieść Wellingford, gdyby przez cały dzień jedyną osobą, z którą mogła porozmawiać, była drętwa panna Blake. Audrey wyglądała przez okno swojej sypialni i patrzyła na opadającą chmurę kurzu, którą wzbił automobil. Wabił ją widok lasu ciągnącego się za odległą granicą trawnika. Postanowiła uciec.

Zeszła po schodach na paluszkach i wemknęła się do salonu, uważnie nasłuchując i się rozglądając. Przeszklone drzwi stały otworem, by wpuścić do środka powiew późnego lata, więc Audrey wybiegła na zewnątrz, unikając chrzęszczących żwirowych ścieżek w ogrodach formalnych, i pospieszyła przez trawnik w kierunku lasu, jakby goniła uciekającą piłkę. Szybko by ją znaleźli, gdyby obrała drogę do miasta, więc postanowiła po prostu rozpłynąć się wśród drzew. Z początku gniew i ból dodawały jej energii, ale im głębiej wchodziła w las, tym większym wyzwaniem było dla niej przeciskanie się przez splątane poszycie. Drzewa rosły coraz bliżej siebie, a ich gałęzie rwały jej ubrania i zostawiały zadrapania na gołych rękach i nogach. Zaprzestała walki, gdy dotarła do strumienia, którego wody bulgotały jak w fontannie, obmywając kamienie i martwe konary. Nie miała pojęcia, jak przedostać się na drugi brzeg. Łzy frustracji zebrały się w jej oczach i popłynęły po twarzy.

– Hej, tam na dole!

Audrey wydała z siebie okrzyk przerażenia. Chwyciła się za serce, jakby chciała zatrzymać je w klatce piersiowej, i spojrzała w górę. Na gałęzi drzewa nad jej głową, machając bosymi nogami, siedziała dziewczynka w wyblakłej bawełnianej spódniczce i bluzce.

– Przestraszyłaś mnie! – powiedziała Audrey.

– Wiem! – odpowiedziała dziewczynka, śmiejąc się. – Powinnaś była zobaczyć swoją minę. Podskoczyłaś pionowo w powietrze jak przestraszony królik. – Audrey patrzyła, jak schodzi z drzewa, silna i zwinna jak chłopak. Wylądowała tuż przed nią i wyszczerzyła zęby w uśmiechu, otrzepując ubrania z mchu i kawałków kory. W jej szarych oczach tańczyło rozbawienie. Jej nos i policzki były pokryte piegami przypominającymi złoty pył. – Jesteś Audrey Clarkson, prawda?

– Skąd wiedziałaś?

– Wiem o tobie wszystko.

– Nieprawda.

– Masz dwanaście lat, tak samo jak ja, i mieszkasz w Wellingford Hall ze swoim ojcem Alfredem, matką Rosamunde i starszym bratem Alfiem. – Wyliczała każdy szczegół na palcach. – Twój ojciec nie musiał walczyć w Wielkiej Wojnie jak inni ojcowie, bo jest bogaty, więc…

– Nie, chodzi o to, że jego praca jest zbyt ważna. Jest właścicielem kopalni węgla, linii kolejowych i różnych takich. To dlatego nie walczył.

– Ach, no tak. – Jej drwiący ton sugerował Audrey, że dziewczynka jej nie wierzy. – Twój „ważny” ojciec został w domu, podczas gdy mój walczył i zginął w bitwie pod Amiens. Nigdy nie miałam nawet okazji go poznać.

Jej złotobrązowe włosy, w których tu i ówdzie tkwiły fragmenty liści i igły sosnowe, wypadały z warkoczy. Gdy świeciło na nie słońce, mieniły się rudawym połyskiem.

– Przykro mi z powodu twojego ojca – powiedziała Audrey. Nie mogła sobie wyobrazić czegoś tak strasznego. – Ja ledwo widuję się z moim… – zaczęła mówić w ramach przeprosin.

– Ale przynajmniej go masz. – Dziewczynka skrzyżowała nogi i opadła na ziemię, wdzięcznie jak nimfa leśna. Zdjęła buty i skarpetki. Audrey nigdy jeszcze nie widziała tak znoszonych butów ani skarpetek połatanych i zacerowanych w tak wielu miejscach. – Twoja matka jest córką jakiegoś księcia, hrabiego albo kogoś w tym rodzaju – kontynuowała – ale wyszła za twojego ojca dla pieniędzy, mimo że jest od niej starszy o całe wieki. Teraz należy do śmietanki towarzyskiej, większość czasu spędza w Londynie i uwielbia przyjęcia i tańce.

Słysząc tak nieuprzejme podsumowanie, Audrey czuła ciepło na policzkach, choć nie mogła zaprzeczyć, że, co do sedna, wszystko było prawdą.

– Kto ci to wszystko powiedział?

– Moja mama. Pracuje dla twojej rodziny w Wellingford Hall. Kiedy się urodziłam, chciała zostać w domu i się mną opiekować, ale musiała iść do pracy, bo mój tatuś nie żyje. Zajmuje się mną babcia Maud. A z mamą widzę się tylko wtedy, kiedy ma dzień wolny.

– Gdzie mieszkasz?

– W małym domu w miasteczku. Należy do twojego ojca, podobnie jak wszystko inne w miasteczku. Przychodzi od niego człowiek, żebyśmy płaciły mu czynsz, czy słońce, czy deszcz. Widziałam twoją rodzinę w kościele w ostatnie Boże Narodzenie. Chodzę tam z babcią Maud w każdą niedzielę. Założę się, że nigdy mnie nawet nie zauważyłaś, prawda?

Zawstydzona Audrey pokręciła głową. Chciała zmienić temat.

– Co robisz tak daleko w lesie?

– Chcę urządzić piknik. – Znów wstała, zostawiając buty i skarpetki pod drzewem. – To wspaniały dzień na piknik, nie sądzisz? Ale nie będzie wyglądał jak jeden z twoich pikników.

– Co masz na myśli?

– Twoi służący wleką na trawnik stoły, krzesła, piękne białe obrusy i porcelanę, żeby twoje służące mogły podawać herbatę. – Złożyła drwiący ukłon i pokręciła głową. – To nie jest prawdziwy piknik!

– A jak wygląda prawdziwy?

– Chodź, to ci pokażę. Zdejmij buty, żebyś mogła przejść przez wodę do tej małej wysepki na środku strumienia. To doskonałe miejsce na piknik.

Audrey zawahała się, po czym strzepnęła ziemię z dużego kamienia i usiadła na nim, żeby zdjąć buty i skarpetki.

– Myślę, że równie dobrze mogę przyjąć twoje zaproszenie. Widzisz, wyprowadzam się z domu.

– Serio? – Dziewczynka ironicznie się uśmiechnęła. – Dokąd się wybierasz?

– Nie jestem jeszcze pewna. Ale wysłali mojego brata do szkoły z internatem, a teraz chcą wysłać również mnie. Nie mam zamiaru jechać! Po prostu wiem, że będę okropnie tęsknić za domem.

– A nie będziesz tęsknić za domem, jeśli uciekniesz?

Audrey o tym nie pomyślała. Poczuła, że do oczu znów napływają jej łzy.

– Po prostu nie wiem, co jeszcze mogłabym zrobić, żeby zaczęli mnie słuchać.

– Cóż, podczas gdy będziesz się nad tym zastanawiać, możemy urządzić piknik. No, dalej. – Zaczęła przeskakiwać przez strumień, odbijając się od kolejnych kamieni, jakby miała u stóp skrzydełka, po czym obróciła się i skinęła na Audrey z malutkiej wysepki w połowie odległości do przeciwnego brzegu. – No, dalej!

Audrey nie była w stanie zrobić tego samego co ona. Kamienie wyglądały na śliskie, poza tym niektóre z nich chwiały się, gdy dziewczynka stawiała na nich kroki. Woda nie wyglądała na zbyt głęboką, więc Audrey postanowiła przebrodzić do wysepki. Szok, który poczuła, wchodząc do lodowatej wody, sprawił, że gwałtownie wciągnęła powietrze. Dziewczynka się zaśmiała.

– Zimna, prawda?

Po dwóch krokach Audrey miała ochotę się cofnąć. Prąd strumienia szarpał ją za kostki, a malutkie kamienie leżące na dnie wbijały się w jej stopy. Ale szła dalej. Z jakiegoś powodu chciała zaimponować tamtej dziewczynce. Postawiła jeszcze kilka drżących kroków w zimnej wodzie i po chwili była już na miejscu.

– Udało ci się! Usiądź. – Dziewczynka wskazała na kopiec z gleby i chwastów, po czym usiadła na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Odczepiła chustkę, która była przypięta do jej paska, i rozwinęła ją, ukazując pasztecik z kiełbaską i słodką bułeczkę. Ostrożnie rozłamała obydwa skarby na pół swoimi brudnymi rękami i położyła je na chustce. – Częstuj się – powiedziała. Jej poobgryzane paznokcie również były brudne od ziemi.

Audrey nie chciała wyjść na nieuprzejmą. A jedzenie wyglądało na smaczne: pasztecik z kiełbaską był złocisty i chrupiący, a bułeczka usiana okrąglutkimi porzeczkami.

– To miał być mój lunch, ale nie poszłam dziś do szkoły.

– Nie poszłaś? Dlaczego?

– Dlatego że po raz pierwszy od wielu dni wyszło słońce i musiałam wyjść na zewnątrz.

Audrey wgryzła się w pasztecik. Nie potrafiła rozpoznać przypraw, ale smakował wspaniale.

– Nie będziesz miała przez to kłopotów?

– Nie obchodzi mnie to – powiedziała, wzruszając ramieniem. –I tak wiem już tyle co nauczyciel.

– Niemożliwe.

– To prawda! – Zaśmiała się i zbliżyła do Audrey. – Jeśli zdradzę ci sekret, złożysz mi uroczystą przysięgę, że nikomu się nie wygadasz?

Audrey zawahała się, ale pokiwała głową.

– Nie, nie, nie – powiedziała dziewczynka, znowu się śmiejąc. – Nie możesz składać uroczystych przysiąg w taki sposób! Nie wiesz nic o dzieleniu się sekretami? – Audrey pokręciła głową. – Musisz położyć prawą rękę na sercu, o tak, i powiedzieć: „Choćby mi tygrys wątrobę wygryzł, choćby mi pchano szpilki w kolano, przysięgam na własne życie, że się nie wygadam”. – Podniosła garść liści i rozkruszyła je w pięści, pozwalając, by ich kawałki powoli opadły na ziemię.

Audrey przełknęła ślinę. Jej serce biło bardzo szybko. Gdy położyła rękę na sercu, poczuła dreszcz strachu biegnący jej wzdłuż kręgosłupa.

– Choćby mi tygrys wątrobę wygryzł, choćby mi pchano szpilki w kolano – powiedziała. – Przysięgam na własne życie, że się nie wygadam.

Dziewczynka lekko przysunęła się do Audrey.

– Moja mama pożycza książki z biblioteki twojego ojca. Za każdym razem, kiedy pojawia się w domu, przynosi mi nowe, a potem je zwraca. Bardzo o nie dbam. Ale to właśnie stąd wiem tyle co mój nauczyciel.

– Nie masz żadnych książek w domu?

– Ha! Nie mamy nawet żadnych w naszej szkole.

– Nie potrafię wyobrazić sobie szkoły bez książek. – Audrey przełknęła ostatni kęs kiełbaski, żałując, że nie ma serwetki, w którą mogłaby wytrzeć ręce. Kiełbaska była przepyszna, choć odrobinę zbyt tłusta. Dziewczynka wytarła palce w spódniczkę.

– Cóż, jestem pewna, że w elitarnej szkole, do której masz wyjechać, jest mnóstwo różnych książek.

Wzmianka o szkole przyćmiła radość, jaką Audrey czerpała z pikniku, jakby słońce schowało się za chmurą.

– Nie chcę wyjeżdżać i opuszczać Wellingford Hall. Tęsknię do domu nawet wtedy, gdy Alfie i ja jesteśmy na wakacjach nad morzem.

– To dlaczego uciekasz?

Audrey się nie odezwała. Nie znała odpowiedzi.

– Wiesz, że będą cię szukać.

– Wiem.

– Masz, zjedz swoją bułeczkę. – Dziewczynka podała ją Audrey, która wzięła kęs. Była tak smaczna jak bułeczki ich kucharki. Może nawet smaczniejsza. Żałowała, że nie miała filiżanki herbaty, którą mogłaby ją popić.

– A dlaczego nie pójdziesz do szkoły dziennej, tak jak ja – spytała dziewczynka – żeby móc wracać na noc do domu? Ja chodzę do szkoły pieszo, ale ty mogłabyś jeździć automobilem swojego ojca.

Audrey przestała jeść.

– To bardzo dobry pomysł.

– Czemu wyglądasz na zaskoczoną? Jestem tak samo mądra jak ty. Po prostu nie jestem tak bogata. – Strzepnęła okruchy z chustki i z powrotem przypięła ją do paska spódniczki.

– Czuję się winna, że zjadłam ci pół lunchu.

– Cóż, następnym razem, kiedy postanowisz uciec, możesz zabrać ze sobą swój lunch, żeby się ze mną podzielić.

– Następnym razem?

Dziewczynka, śmiejąc się, poturlała się po ziemi.

– Jesteś taka tępa! To był żart, Audrey Clarkson. Tym razem tak naprawdę nie masz zamiaru uciekać, więc w rzeczywistości nie będzie następnego razu. I raczej nie zostanę zaproszona na piknik na waszym trawniku, prawda?

– Przykro mi. Bardzo chciałabym cię zaprosić.

Dziewczynka wstała płynnym ruchem i otrzepała swoją spódniczkę.

– Chodź, przejdziemy na drugą stronę i odprowadzę cię aż do twojego trawnika. Potem będziesz mogła im oświadczyć, co postanowiłaś w związku ze szkołą.

Audrey z powrotem zaczęła brodzić w lodowatej wodzie, a prąd strumienia stawiał opór jej krokom. Tył jej sukienki był wilgotny od podłoża, na którym siedziała. Wiedziała, że będzie miała kłopoty z panną Blake, ale nie obchodziło jej to. Obydwie założyły buty i dziewczynka poprowadziła ją ścieżką, której Audrey wcześniej nie zauważyła. Zatrzymała się na samej krawędzi lasu, jakby czuła opór przed postawieniem kroku na gęstej, wypielęgnowanej trawie.

– Do zobaczenia, Audrey Clarkson. Powodzenia!

– Dziękuję. I bardzo dziękuję za piknik.

Zwróciła się w stronę domu. Słońce rozświetlało okna w zachodnim skrzydle Wellingford Hall, jakby stały w ogniu. Audrey postawiła kilkanaście kroków, po czym odwróciła się z powrotem.

– Zaczekaj! W ogóle nie powiedziałaś mi, jak masz na imię.

Ale dziewczynka zniknęła już pośród drzew.

***

Eve szła wąską ścieżką pośrodku lasu, a jej ekscytacja rosła coraz bardziej. Niech tylko babcia Maud usłyszy o jej pikniku z dziewczynką z Wellingford Hall! Głupiutka uciekała z domu. To ci pomysł! Kto chciałby uciec z tak baśniowego miejsca jak Wellingford Hall, z zastępami służących gotowych, by spełnić każde jej życzenie?

Babcia będzie czekała na nią z czajnikiem herbaty zaparzającej się pod ocieplaczem i kawałkiem ciasta prosto z piekarnika. Utuli Eve swoimi miękkimi rękami, jakby ostatnio widziała ją nie tego samego dnia rano, ale całe wieki temu. Wyrazi dezaprobatę z powodu pomiętego ubrania Eve, wyciągając jej z włosów kawałki liści, i spyta, jak jej minął dzień. Nie przejmie się tym, że nie poszła do szkoły, ale będzie bardzo zaskoczona, słysząc, że spotkała bogatą dziewczynkę z Wellingford Hall. Każdego wieczoru przed snem babcia czytała Eve Biblię i wyglądało na to, że Jezus miał do powiedzenia sporo złych rzeczy o bogatych ludziach, którzy nie dzielili się swoim dobytkiem z biednymi.

Kiedy wychodziła z lasu, by przejść przez środek cmentarza, Eve została skarcona przez sójkę skaczącą po czubkach drzew. Babcia uczyła ją nazw wszystkich ptaków i dźwięków, które wydawały. Rozmawiała nawet z małymi strzyżykami, które zbudowały gniazdo na tyłach jej ogrodu, jakby były jej dziećmi.

Eve przebiegła kilka ostatnich metrów dzielących ją od domu i wpadła do środka, wołając:

– Babciu Maud! Poznałam dzisiaj nową koleżankę i nie zgadniesz, kto nią jest. Nawet za milion lat!

Babcia spała w fotelu przy kuchence, a na jej kolanach leżały druty i luźna włóczka. Nie poruszyła się, nie reagując nawet wtedy, gdy wiatr zatrzasnął drzwi za Eve. Słuch babci, podobnie jak jej wzrok, pogarszał się coraz bardziej. Eve podeszła do kuchenki, żeby nastawić czajnik na herbatę, ale ogień ledwo się tlił.

– Babciu! – powiedziała, mówiąc wystarczająco głośno, żeby ją obudzić. – Zgasł ci ogień.

Wciąż się nie ruszała. Eve uklękła przy jej fotelu i potrząsnęła jej ramię, najpierw delikatnie, potem coraz mocniej, wołając jej imię.

– Babciu Maud! Obudź się!

Jej druty i w połowie uszyta skarpeta wypadły jej z palców. Coś było naprawdę nie tak.

Eve podniosła się i puściła się biegiem do domu sąsiadów, czując, jakby jej nogi były niezdarnymi kłodami. Nie zapukała do drzwi.

– Pani Ramsay! Proszę szybko przyjść! Z babcią jest coś nie tak. Nie chce się obudzić.

Pani Ramsay pospieszyła za Eve, wycierając ręce w fartuch.

– Poczekaj tu, dziecko – powiedziała, gdy dobiegły do drzwi domu. Eve pokręciła głową i podążyła za nią do środka. Pani Ramsay kucnęła przy fotelu i położyła dłonie na pomarszczonych dłoniach babci Maud. Delikatnie klepnęła babcię w policzek, a jej oczy napełniły się łzami.

– Ona odeszła, Eve. Tak mi przykro.

– Nie! Ona… to niemożliwe! Nawet nie była chora! – Serce podeszło Eve do gardła, niemal ją dusząc.

– Odeszła w pokoju, kochanie.

– Ale czuła się dobrze, gdy rano wychodziłam z domu! – Myśli Eve wirowały jak liście rozwiane przez wiatr. Pragnęła rozpocząć dzień na nowo i wszystko zrobić inaczej, tak by jego zakończenie było inne. Była jej to winna. – Powinnam… powinnam była szybciej przyjść do domu! Nie powinnam była zostawiać jej samej!

– Nie sądzę, żeby to coś zmieniło. Nadszedł jej czas, Eve.

Pani Ramsay chwyciła ją za rękę, ale Eve się wyrwała. Padła na kolana przed fotelem, kładąc głowę na kolanach babci tak, jak uwielbiała to robić. Ale tym razem nie poczuła miękkości i ciepła. Schowała twarz w spódnicy babci i zaczęła łkać.

Pani Ramsay pogłaskała ją po włosach.

– Wyślę Charliego do Wellingford, żeby sprowadził twoją mamę. Chodź ze mną do domu, zrobię herbatę.

Eve pokręciła głową.

– Muszę zostać z babcią Maud. Ogień zgasł. Muszę się tym zająć.

Pani Ramsay otworzyła usta, jakby chciała się sprzeciwić, ale zamknęła je z powrotem.

– Wrócę tak szybko, jak tylko zdołam.

Wszystko wydawało się nierzeczywiste. Mama wróciła do domu, choć nie było to niedzielne popołudnie. Płakała razem z córką i kołysała ją w ramionach. Odkąd Eve tylko pamiętała, babcia Maud opiekowała się nią, podczas gdy mama pracowała w Wellingford Hall. To babcia zajmowała się domem, przygotowywała Eve posiłki, cerowała jej skarpetki, łatała jej ubrania, zabierała ją do kościoła i dbała o to, by w domu było ciepło przez całą zimę. To babcia każdego dnia życia Eve mówiła jej, jak bardzo ją kocha. Jak Eve mogłaby żyć bez niej?

Na pogrzeb babci Maud w wiejskim kościele przyszli wszyscy. Kochali ją tak mocno jak Eve i rozmawiali o tym, jak chętna była do pomocy każdemu, kto znalazł się w potrzebie, nawet jeśli oznaczało to, że musiała się obyć bez zaspokojenia własnych potrzeb. Świeciło słońce, gdy grzebali ją na cmentarzu, i wydawało się, że to nie w porządku, że niebo nie płacze deszczem. Została pochowana obok swojego męża, dziadka, którego Eve nigdy nie poznała. Mama podniosła garść ziemi i rzuciła ją na trumnę, ale Eve nie była w stanie tego zrobić.

Mieszkańcy wioski zebrali się potem w domu babci, dzieląc się jedzeniem i opowieściami. „Zawsze będziemy twoją rodziną”, mówił pastor. Ale nikt nie przytulał tak cudownie jak babcia Maud. Kiedy wyszła już ostatnia osoba i Eve została sama z mamą, dom wydawał się mroczny i pusty, jakby to babcia była źródłem światła i ciepła.

– Mamo, czy sądzisz, że babcia jest w niebie? – spytała Eve.

– Oczywiście, że jest w niebie. Kochała Jezusa, dobrze o tym wiesz.

– Więc jest teraz z moim tatusiem?

Mama pokiwała głową.

– Tak. I na pewno bardzo się cieszą, że mogą… – Zanim zdołała skończyć, płacz odebrał jej głos. Zapadła się w fotelu babci Maud, jakby nie miała siły, żeby stać.

Eve podniosła z kredensu oprawioną fotografię mamy i taty i usiadła na podłodze obok fotela, w którym siedziała mama. Na zdjęciu wyglądała młodo i ładnie; tatuś był przystojny w swoim mundurze.

– Swoją miłość do przebywania poza domem masz po ojcu – powiedziała mama. – Jesteś do niego tak podobna. Masz taki sam kolor włosów i piegi dokładnie takie jak on.

Musnęła twarz Eve, jakby mogła wyczuć je palcami. Babcia Maud mówiła, że każdy pieg oznaczał miejsce, w którym pocałował ją anioł. Wnętrze Eve przeszył ból. Babcia Maud odeszła. Odeszła! Dokładnie jak jej tatuś.

Eve często snuła marzenia, jak mogłoby wyglądać jej życie, gdyby nie umarł. Mieszkałaby na farmie razem z nim, mamą i babcią Maud. Tatuś zajmowałby się owcami i krowami, a mama mogłaby być w domu razem z Eve, a nie pracować w Wellingford Hall. Śpiewałaby, pracując w kuchni, tak jak robiła to babcia Maud.

– Musimy podjąć decyzję, co robić dalej – powiedziała mama. – Nie możesz mieszkać tu sama, kiedy będę pracować w Wellingford albo towarzyszyć lady Rosamunde w Londynie.

Eve wiedziała, że jej dzieciństwo w tym małym domu dobiegło końca. I choć nie mogła wyobrazić sobie opuszczenia jedynego domu, jaki kiedykolwiek miała, nie chciała też mieszkać sama w miejscu, które z każdej strony i każdym zapachem przypominało jej o babci.

– Chcę pracować w rezydencji razem z tobą.

– Ach, Eve. Nie. – Mama wzięła ją w ramiona i mocno uścisnęła. – Nie chciałam, żebyś kiedykolwiek poszła na służbę. Nigdy. Po wojnie wiele się zmieniło i dla mądrych małych dziewczynek jak ty są teraz o wiele lepsze zajęcia niż bycie służącą. Marzyłam, żebyś pewnego dnia zrobiła kurs pisania na maszynie albo pracowała w sklepie. Ale masz tylko dwanaście lat – wciąż za mało na jedno albo drugie. – Wypuściła Eve z objęć i pogładziła ją po włosach. – Miałam nadzieję, że sama kiedyś opuszczę Wellingford Hall, ale po zapłaceniu czynszu nigdy nie miałam wystarczająco dużo pieniędzy.

– Teraz, kiedy już tu nie mieszkamy, będziemy miały więcej pieniędzy. Możemy oszczędzać.

– To prawda, ale…

– Poza tym nie mam nic przeciwko pójściu na służbę. Skoro zajmowałaś się tym tyle lat, ja też mogę.

– Może tylko przez kilka lat. I całe nasze pieniądze będziemy oszczędzać na twoją przyszłość.

Pomimo starań mamy, żeby wywołać na twarzy uśmiech, Eve widziała smutek w jej oczach.

– Będę mogła częściej się z tobą widzieć – powiedziała. – I nie będziesz już musiała walczyć z tą starą, rozklekotaną kuchenką. – Obdarzyła piec kopniakiem.

– W Wellingford będą ci kazali pracować bardzo ciężko, dopóki się nie sprawdzisz. I będziesz musiała słuchać poleceń gospodyni, pani Smith.

– Wiem. Dopóki nie skończę szesnastu lat, racja? Tylko do momentu, aż zaoszczędzimy wystarczająco dużo pieniędzy.

Oczy mamy znów wypełniły się łzami.

– Przez te wszystkie lata, które spędzałam w przeznaczonej dla służby ciemnej sali na dole, mogłam sobie wyobrażać, jak biegasz na zewnątrz, wspinasz się na drzewa i bawisz się w lesie. Jesteś wolnym duchem, Eve, i nie chciałam, żebyś kiedykolwiek pracowała w tej zimnej, ciemnej rezydencji. Teraz nie będziesz nawet mogła chodzić do szkoły… – Nie była w stanie dokończyć.

– Nie szkodzi, mamo. Naprawdę. Babcia Maud powtarzała: „Czy słońce, czy deszcz, po prostu przyjmij dzień, który daje ci Pan”. Pamiętasz?

Mama pokiwała głową. Otarła łzy.

– Chyba lepiej zacznijmy się pakować. Nie mamy zbyt wiele, nieprawdaż?

– Pójdzie nam szybko.

Eve powstrzymała łzy i zdjęła z gwoździa w ścianie oprawiony obrazek Jezusa. Trzymał w ramionach baranka, a na dole złotymi literami wypisane były słowa: „Pan jest pasterzem moim”. Babcia uwielbiała opowiadać historie o tym, jak tatuś Eve zajmował się swoim stadem owiec. Zdarzało się, że któraś przeciskała się pod ogrodzeniem i oddalała się od farmy. A tatuś ruszał na poszukiwania i sprowadzał ją do domu, dokładnie jak pasterz w opowieści Jezusa.

„Pamiętaj te słowa, Eve”, mówiła babcia, wskazując na obrazek. „Choć nie masz ojca tu, na ziemi, to masz Ojca niebieskiego. A Pan zawsze będzie twoim wiernym pasterzem”. Eve zawinęła obrazek w jeden z kolorowych koców babci, by zabrać go ze sobą do Wellingford Hall.

Następnego ranka po raz ostatni obudziła się w łóżku we własnym domu. Za oknem widziała szare chmury wiszące tak nisko, że niemal mogła ich dotknąć, jakby mglistymi łzami okazywały jej współczucie. Zamknęła drzwi domu, żegnając się z nim w myślach, po czym razem z mamą rozpoczęły długą drogę do Wellingford Hall, niosąc ze sobą wszystko, co miały.

Gdy tylko wielka rezydencja pojawiła się w zasięgu ich wzroku, zatrzymało je stado owiec, które zablokowały drogę, przechodząc z jednej strony na drugą, by wejść przez bramę pastwiska. Pasterz pozdrowił je, uchylając kapelusza.

Eve wiedziała wtedy, że Dobry Pasterz będzie nad nią czuwał w jej nowym domu.

 

 

3

Wellingford Hall, 1932 r.

Eve nauczyła się znikać. W ciągu dziewięciu miesięcy, które spędziła już jako pomywaczka w Wellingford Hall, stała się mistrzynią w wychodzeniu przez okna albo niepostrzeżonym wymykaniu się na zewnątrz, by parę minut później pojawić się w miejscu, w którym powinna być, jakby w ogóle go nie opuściła. Tak długo, jak ciężko pracowała i wypełniała wszystkie obowiązki, nikt nie przejmował się zbytnio jej zniknięciami. Tego dnia wyglądała przez małe, oblepione brudem okienko zmywalni na zielony świat, a ciepłe światło wiosennego słońca i błękitne niebo wzywały ją zza falistej szyby. Pospieszyła, by dokończyć szorowanie piaskiem do naczyń najlepszego miedzianego garnka kucharki, wytarła go na błysk, po czym wspięła się na stół, by móc przecisnąć się przez małe okienko i uciec na zewnątrz. Było ciasne. Eve urosła w ciągu kilku ostatnich miesięcy, a jej ramiona zrobiły się szersze. Jeszcze trochę i nie będzie mogła przeciskać się przez otwór, ale tego dnia udało się jej wydostać na wolność.

Po czasie spędzonym na pracy w mrocznej piwnicy oczy Eve zaczęły łzawić w jasnym świetle słońca. Czekała, aż się przyzwyczają, nasłuchując odgłosów nożyc George’a. Znalazła go, gdy przycinał rosnące w rzędzie krzewy bukszpanu w ogrodach formalnych. Uwielbiała stworzony przez George’a przepiękny świat jasnych kwiatów i zielonych krzewów, podzielony na figury geometryczne za pomocą wysypanych żwirem ścieżek. Woda pluskała w fontannie. Za krzewami kryły się marmurowe rzeźby i ławki, czekając, aż ktoś je odkryje. Eve nie mogła już włóczyć się po lesie, ale eksplorowanie ogrodów formalnych Wellingford było prawie tak samo dobrym zajęciem.

George przerwał przycinanie i wyciągnął szmatkę z tylnej kieszeni spodni, żeby otrzeć pot z czoła.

– Jak się miewa moja ulubiona panienka? – zapytał. – Czy świat traktuje cię dziś dobrze?

– Traktuje mnie w porządku, George.

Żwir zachrzęścił pod jej butami, gdy schyliła się, żeby go przytulić. Przez swoją smukłą, zwartą sylwetkę i okrągłą, brązową od słońca, pokrytą szczeciną twarz. George przypominał jej wąsatą wydrę, którą widziała kiedyś w jednej z książek przyrodniczych pana Clarksona. George w każdą niedzielę chodził do kościoła razem z Eve i jej mamą i siadał razem z nimi w ławce. Eve nigdy nie miała dziadka, ale wyobrażała sobie, że gdyby go miała, byłby dokładnie taki jak George.

– Chciałabym móc cały dzień pracować z tobą, na zewnątrz, a nie w środku – powiedziała.

– Też bym tego chciał, panienko. Jesteś przyjemniejsza dla oka niż te niezdarne chłopaki z wioski, które dla mnie pracują. – Wepchnął szmatkę do kieszeni i przybliżył się do niej, zniżając głos, jakby zdradzał jej sekret. – Dasz mi chwilę, Eve? Mam dla ciebie coś specjalnego.

Wziął ją za rękę i poprowadził pośród wypielęgnowanych klombów, zmierzając do ogrodu warzywnego przy stajniach, obecnie przekształconych w garaże na automobile pana Clarksona. Zatrzymał się przy jednej z oświetlonych przez słońce grządek.

– Dojrzały już pierwsze truskawki, tutaj, widzisz? Dalej, zerwij sobie parę.

– Truskawki!

Eve upadła na kolana i zerwała z łodygi jedną, w kolorze głębokiej czerwieni, po czym wrzuciła ją do ust. Zamknęła oczy, rozkoszując się soczystą słodyczą.

– Weź, ile tylko zechcesz, panienko. Tylko nikomu nie mów, zwłaszcza Tildy.

Puścił jej oko. Mama twierdziła, że George i Tildy, kucharka, czuli do siebie miętę, ale Eve nie mogła sobie wyobrazić, żeby ludzie tak starzy jak oni mogli być zakochani.

Zjadła jeszcze kilka truskawek, po czym wypełniła nimi kieszenie fartucha. George pomógł jej wstać.

– Dzięki. Zjem resztę pod oknem kuchni, w razie gdyby pani Smith chciała na mnie nakrzyczeć.

– Nie ma za co, kochanie.

George znał jej tatusia przed wojną, a Eve uwielbiała o niego pytać. „To był świetny młody mężczyzna, ten twój ojciec”, mówił jej. „Szkoda, że nigdy go nie poznałaś. Ta wojna to…” Kręcił głową, jakby nie wiedział, jakich słów ma użyć. „To było takie marnotrawstwo… Taki okropny sposób na zmarnowanie życia. Nigdy nie widziałaś młodego mężczyzny równie oczarowanego, jak twój ojciec. Bezwstydnie flirtował z Ellen. Sądzę, że celowo wypuszczał owce z zagrody, żeby wędrowały aż tutaj, tak by miał pretekst do tego, żeby się z nią widzieć. Rzecz jasna, twoja mama była pięknością. Wciąż jest. A ty masz to po niej, panienko”.

Eve wróciła z George’em do ogrodów formalnych, po czym z powrotem przecisnęła się między krzewami. Gdy stanęła pod oknem zmywalni, usłyszała nad głową łkanie dochodzące z rezydencji. Dźwięk wydobywał się na zewnątrz przez otwarte okno na drugim piętrze. Czyżby panienka Audrey wróciła ze swojej elitarnej szkoły z internatem? Nie było jej na miejscu przez większość czasu, który Eve spędziła, pracując w Wellingford, i wróciła do domu tylko kilka razy. A teraz z jakiegoś powodu wypłakiwała oczy.

Eve wślizgnęła się przez drzwi do kuchni, po czym na palcach weszła na górę po schodach dla służby. Jej własna sypialnia, podobnie jak pokoje pozostałych służących, znajdowała się na trzecim piętrze, ale zatrzymała się na drugim, przy zakazanych drzwiach, które prowadziły do sypialń Clarksonów. Mama pracowała tam jako osobista służąca lady Rosamunde, ale Eve nigdy jeszcze nie była w części domu zarezerwowanej dla Clarksonów. Nie wolno jej było tam wchodzić. Stojąc na klatce schodowej, usłyszała żałosny płacz i podjęła decyzję, by otworzyć drzwi. Gdy już znalazła się w korytarzu, łatwo było podążać za dźwiękiem. Miękki dywan tłumił jej kroki. Ciągnęła palcami po ścianach pokrytych ładną tapetą w paski. Iskrzące się elektryczne lampy oświetlały jej drogę. Stanąwszy przed pokojem panienki Audrey, Eve zawahała się, zanim zapukała do drzwi.

– Kto tam? – odezwał się głos.

Eve uchyliła drzwi i zajrzała do środka.

– To ja.

– Nie wzywałam służącej – powiedziała panienka Audrey, siedząc na swoim wielkim łóżku. – Czego chcesz?

Eve rozejrzała się dookoła, upewniając się, że Audrey jest sama, po czym wsunęła się do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Przez dłuższą chwilę nie była w stanie wyjaśnić, dlaczego tu przyszła, bo oniemiała na widok pokoju jak z bajki. Był tak duży, jak cały jej wiejski dom, a każdą ścianę pokryto bladoniebieską tapetą w maleńkie białe kwiatki. Olbrzymie łóżko panienki Audrey miało przypominające namiot sklepienie z materiału w kolorze stonowanego błękitu, a po obu stronach wisiały związane zasłony. Na podłodze leżał gęsty, wzorzysty dywan, zaś jedna ze ścian pokoju w całości pokryta była półkami z książkami, lalkami, a nawet małym zabawkowym domem. Eve nie zdążyła jeszcze wszystkiego obejrzeć, gdy odezwała się Audrey:

– Jesteś tą dziewczynką z lasu! Co tutaj robisz?

– Przyniosłam ci coś – powiedziała Eve, ostrożnie wybierając truskawki z kieszeni. Wciąż były ciepłe od słońca. – Dopiero co je zerwałam. – Podeszła bliżej i wysypała je w połę sukienki Audrey. – Spróbuj.

Audrey strzepnęła z jednej truskawki trochę ziemi i włożyła ją do ust.

– Smaczne, prawda? – spytała Eve.