Fragile heart - Mona Kasten - ebook + książka

Fragile heart ebook

Mona Kasten

4,5

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Wyczekiwana kontynuacja miłosnej historii Rosie –  młodej i ambitnej dziennikarki muzycznej oraz fascynującego perkusisty Adama, który mierzy się z ograniczeniami, utrudniającymi mu ułożenie życia osobistego.

Minęły trzy miesiące, odkąd Adam zerwał kontakt z Rosie. Słowa jego listu pożegnalnego nadal odbijają się echem w jej głowie, a serce boli tak samo, jak pierwszego dnia po rozstaniu. Rosie tęskni za głębokimi rozmowami, jakie ze sobą prowadzili, i za bliskością, jaka łączyła ich nawet wtedy, gdy dzieliły ich tysiące kilometrów.

Audycja, którą Rosie prowadzi w radiu internetowym i którą – po nieudanym wywiadzie ze Scarlet Luck – niestrudzenie próbuje wznowić, daje jej przynajmniej krótką chwilę zapomnienia. Ale właśnie wtedy, kiedy zaczyna wierzyć, że mogłaby kiedyś przeboleć odejście Adama, ten ponownie się do niej odzywa i momentalnie wszystkie uczucia, nadzieje i marzenia, które tak bardzo próbowała stłumić, wracają.

Czy tych dwoje mają jeszcze szansę na wspólne szczęście, skoro dzielą ich całe światy?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 498

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (144 oceny)
86
42
11
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Elinn

Nie oderwiesz się od lektury

Długo czekałam na kolejną część i w końcu ten czas nadszedł od razu jak tylko zobaczyłam,że jest kolejna część rzuciłam wszystkie inne książki, które czytałam i zabrałam się do tej książki. Pochłonęłam ją w ciągu jednego dnia. W końcu doczekałam się Happy Endu wspaniała historia pełna emocji zarówno tych przygnębiających jak i uszczęśliwiających. Chciałabym aby zostały książki o innych chłopakach z zespołu widzę tu potencjał na ulubioną serię.
50
DiaOsz31
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka. Pełna emocji... bólu... miłości... uwielbiam Adama i Rosie. Wiem, ze jeszcze nie raz wroce do tej pozycji. gorąco polecam!! totalnie 10/10, nie zmieniłabym nic... no może tylko długość... ciągle mi mało!
30
BoskieSlowa

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka rozłożyła mnie na łopatki. Jest tak piękna i jednocześnie pokazuje tak wiele bardzo ważnych problemów, które każdy z nas spotyka na swojej drodze. Przeczytałam z zapartym tchem i bardzo żałuje, że tak szybko się skończyła.
20
mientuso
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

CUDOWNA❣️❣️❣️ Baaaardzo długo jej nie zapomnę, uwielbiam czytać takie emocjonalne historie. Przy zalewającej nas ostatnimi czasy potworną przesłodzoną i nic nie wnoszącą szmirą, ta jest zdecydowanie PEREŁKĄ, którą POLECAM przeczytać 👍👍
10
Chrupe

Nie oderwiesz się od lektury

Rzadko zdarza się, że druga część jest tak dobra jak pierwsza, no cóż- autorce udało się napisać kontynuację, która jest dobra jak pierwsza, a może nawet trochę lepsza. Rzadko kiedy przeżywam coś z bohaterami książek, a tutaj płakałam, śmiałam i smucialam równo z Adamem i Rosie.
10

Popularność




Tytuł oryginału: Fragile Heart

Copyright © 2022 by Bastei Lübbe AG, Köln

Projekt okładki: Jeannine Schmelzer

Fotografie wykorzystane na okładce: © Martha Kraft/Shutterstock.com; Koszyk Gruszek/Shutterstock.com

Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska

Korekta: Małgorzata Starosta, Renata Kuk

Skład i łamanie: Robert Majcher

Adaptacja okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright for the Polish edition © 2023 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-262-7

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2023

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2023

Playlista

Missing You – The Vamps

Memories – Conan Gray

Movies – Conan Gray

Lonely Heart – 5 Seconds of Summer

Take My Hand – 5 Seconds of Summer

Nights Like This (feat. Ty Dolla $ign) – Kehlani

altar – Kehlani

Streets – Doja Cat

Fair – Normani

neverletyougo – Role Model

How Does It Feel – Brandin Jay

you broke me first – Tate McRae

Ring (feat. Kehlani) – Cardi B

Unerreichbar weit – Joris

Call Me Lover – Sam Fender

PrologRosie

Sierpień

Adamie,

nie musi Ci być przykro. Jestem z Ciebie niesamowicie dumna, że zdecydowałeś się poszukać pomocy. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze i towarzyszę Ciw myślach na każdym kroku, chociaż rozumiem, że musiałeś to zakończyć. Gdybyś czegoś potrzebował, nie wahaj się ze mną skontaktować.

Twoja

Rosie

Przeczytana

Wrzesień

Adamie,

teraz, kiedy już od miesiąca się nad tym zastanawiam, przyszło mi do głowy jeszcze coś i chcę, żebyś to wiedział.

W żadnym wypadku nie zmarnowałeś mojego czasu. Przeciwnie, wzbogaciłeś go. Swoim powściągliwym poczuciem humoru, sposobem, w jaki mnie słuchałeś i rozumiałeś jak nikt inny na świecie, dołeczkami w policzkach, które pojawiały się wrazz Twoim uśmiechem, i wszystkimi innymi sympatycznymi rzeczami, które stanowią o tym, że jesteś tym, kim jesteś. Chciałabym, żebyś to zrozumiał.

Twoja

Rosie

Przeczytana

Październik

Adamie,

chciałam Ci tylko dać znać, że się wyprowadziłam i po powrocie Twoje królestwo znowu będzie należeć tylko do Ciebie. Mam ogromną nadzieję, że czujesz się lepiej. Chciałam Ci też napisać, że wszystko, co powiedziałam podczas naszej ostatniej rozmowy przez telefon, nadal jest prawdą: brakuje mi Ciebie.

Tak strasznie mi Ciebie brakuje.

Żałuję, że nie miałam szansy pokazać, że Twoje serce znalazłoby u mnie bezpieczną przystań.

Twoja

Rosie

Wiadomość nie mogła zostać dostarczona.

Adam

Sierpień

Dostałem zeszyt, w którym mam notować swoje postępy. Wspaniale. Po prostu wspaniale. Mój dzisiejszy postęp? Udało mi się zwymiotować do kibla, a nie obok. Poza tym dostałem na godzinę swoją komórkę. Tylko po to, aby zobaczyć, że napisały do mnie setki ludzi, spośród których zaledwie jedna osoba naprawdę mnie interesuje.

Rosie.

Zawsze tylko Rosie.

Ale wiem, że to nie ma sensu. To beznadziejna sprawa. Podobnie jak całe moje popaprane życie.

Wrzesień

Nadal nie mogę spać i widzę rzeczy, których nie powinienem widzieć, bo ciągle muszę o nich mówić. Powoli tracę już na to ochotę. To cholernie męczące. Najbardziej męczące ze wszystkiego, co do tej pory przechodziłem. Każdy dzień to walka. Ręce mi drżą. Z każdym tygodniem przybieram trochę na wadze. Codziennie mam kołatania serca i czasami czuję, jakbym przechodził zawał. W kiepskich momentach żałuję, że nie jest to prawdą. Nie wiem, jak długo to jeszcze wytrzymam. Ale wtedy myślę o chłopakach. O mamiei tacie. I o Rosie, chociaż wcale tego nie chcę.

Nie jestem osobą, na którą oni wszyscy zasługują. Ale pracuję nad tym, żeby się nią stać, nieważne, jak bardzo to boli. A boli.

Na Boga, jak to boli.

Październik

Tak wiele przede mną. Nowe nastawienie. Nowe możliwości. I nowe leki.

Teraz, kiedy wreszcie znaleźliśmy tabletki, które toleruję, jest trochę lepiej. Od kilku tygodni już nie nienawidzę siebie tak bardzo, a serce pompuje krew spokojnie i w równym tempie. Próbuję nowych rzeczy, tak jak poradził mi Johar. Maluję. Czytam. Piszę piosenki. Ale chociaż to wszystko mi pomaga, od czasu do czasu nadal czuję się dosyć kiepsko. Boję się dnia, w którym stąd wyjdę i wpadnę ponowniew utarte tory. Mój terapeuta znalazł na to dobrą metaforę. Twierdzi, że nałóg można uciszyć, jeśli się nieustannie nad sobą pracuje i stawia rzeczy ważne na pierwszym planie. Takie jak dobra piosenka albo melodia, która wypełnia stadion z dziesięciotysięczną publicznością. Z kolei nałóg to statyczny szum w tle, który cały czas tam jest, ale można go całkiem nieźle wyciszyć, aż osiągnie się stan, w którym już w ogóle go nie słychać.

Jestem tak daleko, że prawie w to wierzę.

Prawie.

1Adam

Inaczej to sobie wyobrażałem.

Wychodziłem z założenia, że po trzech miesiącach w klinice odwykowej wymaszeruję z niej z podniesioną głową. Uleczony. Bez problemów. Z twarzą zwróconą ku słońcu.

Rzeczywistość wyglądała inaczej.

Zamiast opuścić klinikę głównym wejściem, musiałem zjechać do garażu podziemnego w dużo za ciasnej windzie, bo od frontu roiło się od paparazzich, którzy tylko czekali, żeby strzelić mi kolejną żałosną fotkę. Wiedziałem, że udało im się to już mnóstwo razy. Znałem te zdjęcia. Ludzi takich jak ja, w kapturach naciągniętych na głowę. Ludzi, których starannie ukrywane, poszarzałe twarze i tak zazwyczaj dało się rozpoznać. Na pierwszy rzut oka było widać, jak są wyniszczeni. Łatwo dostrzec, że stoczyli walkę z nałogiem, który nie oszczędza nikogo. Mnie też nie. Za ostatnie miesiące zapłaciłem wysoką cenę. Na początku symptomy odstawienia manifestowały się jako zaburzenia snu, zawroty głowy, przyspieszone bicie serca i silne mdłości. A potem zaczęło się najgorsze: musiałem zacząć mówić. Każda warstwa mojego „ja” została boleśnie rozcięta, rozłożona na części i w końcu pobieżnie zszyta z powrotem, tak że teraz w najmniejszym stopniu nie czułem się uzdrowiony, przeciwnie, dużo bliżej było mi do jakiegoś frankensteina, którego w całości utrzymują jedynie świeże szwy. Wiedziałem, że musi minąć jeszcze dużo czasu, żebym znowu poczuł się naprawdę sobą.

Gdyby ktoś teraz zrobił mi zdjęcie, byłoby na nim widać wrak człowieka. Pozbawiony formy, z wypłowiałymi kosmykami, bladą twarzą i zwieszonymi nisko ramionami. Kogoś, kto ledwo przeżył zaciętą walkę.

Wpatrywałem się w świecące przyciski przede mną i unikałem wzroku personelu. Jedyne, czego chciałem, to jak najszybciej wsiąść do samochodu i opuścić to miejsce tak, żeby fotoreporterzy mnie nie dopadli. Bo to, co sobie obiecywałem po tym dniu, nie nastąpiło. Nie czułem się uzdrowiony, nie miałem też wrażenia, że od teraz moje życie wskoczy na właściwe tory. Problemy nie zniknęły. Podczas trzech miesięcy spędzonych w klinice stały się mniej dotkliwe, to na pewno, wciąż jednak istniały. Tak samo jak cała reszta gówna, która czekała na mnie na zewnątrz.

Cały czas miałem przed oczami tych wszystkich ludzi, których zostawiłem i rozczarowałem. Widziałem Thorna, Buckleya i Hunta. Leah. Moich rodziców. I jeszcze jedną twarz, której obraz stanął w płomieniach, gdy tylko zaczął się materializować w moich myślach.

Nie myśl o niej, powiedziałem sobie bezgłośnie, kiedy drzwi windy rozsunęły się na boki. Nie teraz. Już nigdy więcej.

W ostatnich miesiącach te słowa stały się moją nową mantrą. Raz po raz wbijałem je sobie do głowy, co – szczerze powiedziawszy – nie było łatwe. Johar, mój terapeuta, zapewniał mnie, że nie byłoby w tym nic złego, gdybym przestał ze sobą walczyć i w tym obszarze życia zrezygnował wreszcie z poczucia kontroli. Niestety, wyzwolenie się z przyzwyczajenia, które praktykowałem od lat, okazało się niemożliwe w tak krótkim czasie.

Nie chciałem myśleć o Rosie. Po prostu nie mogłem. Samo myślenie o niej, nie mówiąc już o jej widoku, sprawiała, że panika, wściekłość i tęsknota budziły się w mojej piersi z donośnym rykiem. A dopóki każdy mój dzień był walką z nałogiem, nie mogłem tego znieść.

Natomiast tłamszenie wszelkich wspomnień o Rosie było wprawdzie bolesne, ale dawało się jakoś wytrzymać. W przeciwieństwie do myśli o alkoholu, które nadal zbyt mocno mnie zajmowały. W tej chwili nie czułem potrzeby, żeby się napić, ale od tygodni bałem się momentu opuszczenia kliniki. Bałem się powrotu do świata, w którym napełnienie piersiówki pierwszym lepszym napojem alkoholowym nie będzie stanowiło żadnego problemu.

Potarłem dłonią klatkę piersiową. Nagle serce zaczęło mi bić jak oszalałe, ale próbowałem to zignorować i wyszedłem z windy wprost na podziemny parking. Zaledwie kilka metrów przede mną stał czarny SUV z przyciemnionymi szybami, a zaraz obok – wysłany po mnie kierowca. Właśnie wkładał moją walizkę do bagażnika. Nieznacznie skinął głową, zamknął klapę, podszedł do tylnych drzwi i je otworzył.

Odwróciłem się do pracowników kliniki i kiwnąłem im głową na pożegnanie. W tym momencie kątem oka zauważyłem ruch. Ze zmarszczonym czołem obróciłem się w kierunku samochodu. Zamarłem.

Ze środka wysiadła kobieta. Była o głowę niższa ode mnie, miała szpakowate włosy i najcieplejszy uśmiech na świecie.

Zmrużyłem oczy i zadałem sobie pytanie, czy to wzrok płata mi teraz figla. Otworzyłem lekko usta, ale nie opuściło ich żadne słowo, podczas gdy kobieta zbliżała się do mnie wolnym krokiem. Widziałem, jak jej oczy wypełniają się łzami, ale nadal nie mogłem się ruszyć. Byłem jak sparaliżowany. Kiedy do mnie podeszła, nie wahała się ani sekundy i mocno mnie objęła. Była jedynym człowiekiem, który mógł to bezkarnie robić. Jedynym człowiekiem, przy którym mi to nie przeszkadzało. Mimo to w pierwszej chwili nie potrafiłem odwzajemnić uścisku. Stałem tylko nieruchomo, sztywny jak kołek.

– Mamo? – wykrztusiłem zachrypniętym głosem.

Na nic więcej nie było mnie stać. Mama kojąco głaskała mnie po plecach okrężnymi ruchami, a jej znajomy zapach wypełnił mi nozdrza.

– Wszystko będzie dobrze, skarbie – wyszeptała.

W końcu udało mi się pozbyć odrętwienia. Podniosłem ręce i objąłem matkę. Zmęczony, opuściłem głowę, tak że opadła jej na ramię. Nie miałem już siły. I nie wiedziałem, jak kiedykolwiek miałbym ją znowu odzyskać.

– Wszystko będzie dobrze – powtórzyła. – Jestem tu.

Przytuliłem ją jeszcze mocniej i zacisnąłem powieki, żeby poskromić obezwładniające pieczenie oczu. A potem już tylko stałem i trzymałem się mocno mamy, która raz po raz powtarzała, że wszystko będzie dobrze.

Kiedy tak się trwaliśmy w uścisku, przez głowę przeleciała mi jedna jedyna myśl.

Nie jestem sam.

2Rosie

To był sezon wręczania nagród. Przyznawano je jedna za drugą. Co z kolei oznaczało, że pracowałam non stop, a to okazało się bardzo przydatne, bo praca była dla mnie odskocznią od problemów osobistych. Mogłam zanurzyć się w niej na sto procent i tylko z rzadka wypływać na powierzchnię.

Ten wieczór był właśnie okazją do wynurzenia się.

Czerwony dywan na World Music Awards był jaskrawoturkusowy. Zapowiadano kolejne gwiazdy, a dziennikarze wokół mnie rozpychali się łokciami i bronili swoich miejsc przy barierce z większą siłą fizyczną, niż to było – moim skromnym zdaniem – konieczne. Na szczęście nie byłam sama. Zerknęłam przez ramię na Bodhiego. Sądząc po jego kwaśnej minie, on też zaliczył właśnie uderzenie w żebra.

Kiedy zauważył, że na niego patrzę, obdarzył mnie krzywym uśmiechem.

– Wszystko w porządku, szefowo?

Od kiedy zatrudniłam go dwa miesiące wcześniej, nie przestawał nazywać mnie szefową. Na początku wydawało mi się to dziwne, ale w końcu się przyzwyczaiłam.

– Tak. Mam tylko nieodparte wrażenie, że jutro będę cała posiniaczona.

Bodhi momentalnie obrzucił dziennikarza obok spojrzeniem spod zmrużonych powiek. Pewnie myślał, że to wygląda groźnie, ale ze swoją szczupłą budową ciała i długimi kończynami, którymi zazwyczaj poruszał dość nieporadnie, raczej nie mógł nikogo przestraszyć. Dużo bardziej przypominał leniwca. Dotyczyło to jednak tylko wyglądu, a nie stylu pracy. Z pomocą tego chłopaka udało mi się jakoś postawić na nogi mój program i kontynuować go po odejściu Kayli. Dzisiaj Bodhi robił akurat za kamerzystę: balansował z ciężkim sprzętem na ramieniu, podczas gdy ja trzymałam w dłoni mikrofon z napisem Rosie Hart Show.

Znajdowaliśmy się tu od kilku godzin i po karku spływał mi już pot. Było wyjątkowo ciepło jak na koniec października, a w morzu ludzi tłoczących się przy barierce wydawało się, że jest jeszcze o kilka stopni więcej. Do tego dochodziło uczucie, że moja obecność tutaj niczemu nie służy. Od kilku miesięcy starałam się podnieść rangę programu, ale nie było to łatwe. Po pierwsze, nadal zbierałam żniwo po spartaczonym wywiadzie ze Scarlet Luck. Po drugie, moja asystentka produkcji i była przyjaciółka Kayla przeszła do sieci MCT, gdzie prowadziła własne mocno rozreklamowane show. Razem ze swoim szefem, Michaelem Seymourem, nie tylko podebrała mi ważnych klientów, lecz także rozpuściła niepochlebne plotki na mój temat, według których miałam być zupełnie nieprofesjonalna. W efekcie straciłam kilku ważnych sponsorów i było mi coraz trudniej pozyskiwać do programu znanych artystów.

Dzisiaj też widziałam skutki tych działań. Rosie Hart Show to niezależna audycja, za którą nie stała żadna duża rozgłośnia, dlatego mało kto zatrzymywał się przy nas na turkusowym dywanie. Niemal wszyscy zaproszeni goście mijali mnie i stawali dopiero przy mistrzach łokciowej przepychanki. A przynajmniej tak było do tej pory.

– Idzie Ashley Cruz – ogłosił jeden z koordynatorów imprezy.

Rękę trzymał na zestawie słuchawkowym.

Wyszczekał coś do mikrofonu, po czym popatrzył na kartkę zawierającą rozpiskę z planem poszczególnych wywiadów. W następnej chwili przebiegł przed nami w stronę budynku, w którym odbywała się uroczystość.

– Ashley była na naszej liście, prawda? – spytał stojący z tyłu Bodhi, a ja skinęłam głową.

Ashley i ja się znałyśmy, a nasz wspólny wywiad przebiegł tak dobrze, że były duże szanse na to, by artystka nas nie zignorowała.

Odgarnęłam włosy za ramię i wachlowałam się notatkami, w których zapisałam mnóstwo pytań. Zazwyczaj inaczej przygotowywałam się do wywiadów, ale na imprezie takiej jak ta było to niemożliwe, bo na czerwonym dywanie nigdy nie panował odpowiedni nastrój na bardziej osobiste pytania. Musiałam się więc zadowolić zwykłymi tematami, takimi jak aktualne projekty, trwająca gala i artyści nominowani do nagród.

Rzuciłam okiem na kartki. Zwykle pamiętałam pytania, jednak w ciągu ostatnich miesięcy moja głowa zaczęła przypominać sito. Najwidoczniej nie było już w niej dość wolnego miejsca, żeby nauczyć się czegokolwiek na pamięć. Polegałam więc na notatkach. Przeczytałam je jeszcze kilka razy i podniosłam wzrok dopiero, kiedy reporterzy i fotografowie wokół nas zaczęli wydobywać z siebie donośne okrzyki. Ashley Cruz wysiadała właśnie z czarnej limuzyny, która zatrzymała się kawałek przed turkusowym dywanem. Ludzie za barierką oszaleli i wołali jeden przez drugiego. Gdybym to ja stała na miejscu Ashley, w ogóle nie wiedziałabym, co mam robić, i prawdopodobnie od wszystkich tych fleszy zakręciłoby mi się w głowie. Ale ona była profesjonalistką. W końcu już jako dziecko brała udział w tego typu imprezach.

W obcisłej sukience koloru lila, która w delikatnych falach spływała po jej ciele, wyglądała zjawiskowo. Ciemne włosy zostały ułożone w duże jedwabiste loki, opadające jej na ramiona, a makijaż był ciemny i intensywny. Uśmiechała się do kamer, wodząc wzrokiem od jednej do drugiej, po czym odwróciła się i zerknęła przez ramię, żeby zaprezentować głęboki dekolt na plecach, sięgający aż do linii pośladków. Fotografowie oszaleli na jej punkcie i wołali ją po imieniu coraz głośniej i głośniej. Po kilku sekundach całe to zamieszanie dobiegło końca. Rzeczniczka prasowa Ashley podeszła do niej i dotknęła jej ramienia, jednocześnie szepcząc coś do ucha. Artystka skinęła głową i zaczęła podchodzić do reporterów, którzy chcieli przeprowadzić z nią wywiad.

– Niedługo nasza kolej – wymamrotał Bodhi, a ja ściągnęłam łopatki.

Ogarnęło mnie zdenerwowanie, ale szybko je stłumiłam. Przecież się znałyśmy. Była już u mnie w programie i na imprezie z okazji wydania płyty…

Zdusiłam kolejną myśl, kiedy poczułam, jak mój żołądek niebezpiecznie się zaciska.

Nie, nie będę teraz myśleć o tamtej imprezie. Gdybym to zrobiła, wróciłyby jeszcze inne wspomnienia. Takie, które miały związek z muzyką. Z pewnym spacerem. Z głęboką rozmową pod rozgwieżdżonym niebem. Z obietnicą, która w końcu straciła ważność. A teraz naprawdę nie tego potrzebowałam.

Mrugnęłam kilka razy i zmusiłam się do uśmiechu. Przed nami było już tylko parę osób, więc wyraźnie słyszałam, jak Ashley odpowiada na pytania. Znowu zerknęłam do notatek.

Po chwili stanęła przed nami rzeczniczka prasowa, ciągnąc za sobą Ashley. Spojrzałam w kierunku Bodhiego, aby się upewnić, że kamera jest włączona.

– No to jedziemy – powiedział i uniósł kciuk.

Skinęłam głową i odwróciłam się w kierunku turkusowego dywanu, z którego promiennie uśmiechała się już do mnie Ashley. Przemaszerowała kilka kroków w moją stronę i – na szczęście –naprawdę się przy nas zatrzymała.

– Rosie, cześć! – Objęła mnie krótko i cmoknęła przelotnie w policzek. – Jak miło cię widzieć.

Byłam trochę zaskoczona jej wylewnością, starałam się jednak nie dać tego po sobie poznać. Kamera była włączona. Teraz musiałam być profesjonalistką.

– Mogę jedynie odpowiedzieć to samo. Wyglądasz obłędnie!

Dygnęła z uśmiechem na ustach.

– To bardzo miłe, dziękuję.

– Przede wszystkim serdecznie gratuluję dzisiejszej nominacji – kontynuowałam. – Jak się z tym czujesz, że nominowano tak osobisty album jak First Dreams?

Ashley podniosła obie dłonie do twarzy i potrząsnęła głową, jakby nadal nie mogła w to uwierzyć.

– To wielki zaszczyt. Nadal jestem oszołomiona. Ten album jest niepodobny do niczego, co do tej pory robiłam. Pokazuje, że się rozwinęłam i poszłam w nowym kierunku. Na początku się tego bałam, ale ostatnie miesiące pokazały, że moje obawy są bezpodstawne.

– Jak dałaś sobie z nimi radę? – Wprawdzie to pytanie nie znajdowało się na mojej liście, ale chciałam wykorzystać nadarzającą się okazję.

– Myślę, że każdy z nas walczy z wątpliwościami dotyczącymi samego siebie. Ważne, żeby nie dać się przez nie osaczyć i stłamsić. Jeśli im ulegniesz, nie uda ci się już stworzyć niczego nowego. A przecież ludzie tam na zewnątrz właśnie tego potrzebują: sztuki. Nieważne, czy w formie muzyki, malarstwa, czy jeszcze czegoś innego. Starałam się włożyć w ten album wszystkie swoje emocje i opowiedzieć o rzeczach, o których nawet po latach nie potrafię zapomnieć. To miało dla mnie wartość wyzwalającą.

Chciałam właśnie otworzyć usta, kiedy rzeczniczka zaczęła wymownie stukać palcem w zegarek. Ashley podniosła krótko rękę i spojrzała na mnie w oczekiwaniu, co sprawiło, że serce podeszło mi do gardła. Została przy nas dłużej! To też musiałam wykorzystać, nie każdy dostaje taką szansę. Jednocześnie narastało we mnie napięcie, które sprawiło, że zupełnie zaschło mi w gardle. Zazwyczaj, kiedy już rozpoczął się wywiad i stałam oko w oko z rozmówcą, byłam w swoim żywiole, teraz miałam wrażenie, jakby ktoś wymiótł z mojej głowy całą jej zawartość.

Chciałam rzucić okiem na notatki, ale kiedy to zrobiłam, kartka wysunęła się i poszybowała nad barierką na turkusowy dywan. Zaklęłam cicho i momentalnie otworzyłam szerzej oczy. Przed tymi ludźmi nie można było zapominać pytań, a już na pewno nie należało kląć.

– Za kogo trzyma kciuki – zasyczał Bodhi za moimi plecami.

Mrugnęłam. Potem wzięłam głęboki oddech i ponownie podniosłam mikrofon do ust.

– A za kogo dzisiaj wieczorem będziesz trzymać kciuki?

Podsunęłam mikrofon Ashley. Na jej ustach nadal widniał profesjonalny uśmiech, ale spojrzenie wydawało się teraz poważniejsze, niemal natarczywe.

– Oczywiście za wszystkie cudowne kobiety nominowane w mojej kategorii. To wielki zaszczyt znaleźć się w ich towarzystwie. Życzę też dużo szczęścia Scarlet Luck, nominowanym w kategorii „Albumu Roku”. Płyta jest wspaniała, a chłopcy naprawdę zasłużyli, żeby otrzymać statuetkę. – Uniosła zaciśnięte kciuki do kamery, a ja poczułam dziwny skurcz w żołądku.

Przywołanie uśmiechu wymagało teraz ode mnie niemal nadludzkiej siły i z trudem łapałam powietrze.

– W każdym razie ja też trzymam za ciebie kciuki i życzę ci udanego wieczoru. – Słowa zabrzmiały pusto, można w nich było nawet wyczuć pewne rozgoryczenie, ale miałam nadzieję, że nikt tego nie zauważył.

– Dzięki! – Ashley pomachała do kamery.

Chwilę później Bodhi ją wyłączył.

Rzeczniczka prasowa znowu stukała palcem w zegarek, ale Ashley nadal stała obok nas. Podeszła jeszcze bliżej taśmy odgradzającej artystów od reporterów i położyła mi rękę na ramieniu. Dotknięcie było lekkie jak piórko, ale i tak cała się spięłam.

– Wszystko u ciebie w porządku, Rosie? Wyglądasz blado – wyszeptała niemal bezgłośnie, żeby osoby stojące obok nie mogły jej usłyszeć.

W mojej głowie kiełkowały niezliczone odpowiedzi.

U mnie wszystko świetnie.

Jest mi tylko trochę za gorąco.

Nic mi nie będzie.

Jednak szczere zainteresowanie Ashley oraz to, że podczas naszych wywiadów opowiedziała mi już kilka szczegółów ze swojego życia i zwierzała się z problemów, sprawiły, że nie byłam w stanie wypowiedzieć teraz tych kilku nic nieznaczących słów. W jej spojrzeniu dostrzegłam zrozumienie, które jednoznacznie dowodziło, że zauważyła moje podkrążone oczy i szarą jak popiół cerę. Nie chciałam jej okłamywać, więc tylko wzruszyłam ramionami.

Przyglądała mi się dalej ze współczuciem, ale wtedy wtrąciła się jej towarzyszka.

– Idziemy dalej, Ash – powiedziała niecierpliwie.

Dziewczyna rzuciła jeszcze mnie i Bodhiemu pośpieszny uśmiech, po czym przeszła do następnego mikrofonu.

Zostałam na miejscu, zastanawiając się, jak kiepska jestem w zachowywaniu pozorów, skoro nawet prawie obca osoba zdołała mnie przejrzeć.

– Wszystko w porządku, szefowo? – spytał stojący z tyłu Bodhi.

Zacisnęłam powieki. Nie, nic nie było w porządku. Nie czułam się dobrze i bałam się, że w każdej chwili mogę się załamać. Nie wiedziałam, jak mam tu dalej stać i pracować, kiedy wszystko we mnie jest pokiereszowane. Czułam się tak jednak od ponad trzech miesięcy i liczyłam na to, że kiedyś po prostu się do tego przyzwyczaję. Nie mogłam przecież zawalić kariery tylko dlatego, że mam złamane serce. To nie wchodziło w grę.

– Wszystko super. Potrzebuję tylko trochę wody, zanim zaczniemy kolejny wywiad.

Gdy kończyłam mówić, Bodhi już podawał mi otwartą butelkę.

Przydzielono nam miejsca na jednym z wyższych poziomów, w ostatnim rzędzie. Gdyby nie dodatkowe ekrany po bokach sceny pewnie nie dałoby się stamtąd niemal nic zobaczyć. Dużym plusem było jednak to, że siedzieli tu prawie wyłącznie dziennikarze z innych serwisów o celebrytach i było ich naprawdę niewielu. Mogłam więc bez wyrzutów sumienia opaść na krzesło i – na tyle, na ile to było możliwe – wyciągnąć nogi. Bodhi spróbował zrobić to samo, ale szybko zorientował się, że przy jego wzroście to niemożliwe i uderzył kolanem w krzesło przed nami. Teraz siedział obok mnie, wyprostowany jak świeca, podczas gdy ja zamieniłam się w bezkształtną masę.

Uroczystość dopiero się rozpoczęła. Znani aktorzy i aktorki wchodzili na scenę Microsoft Theater i zapowiadali zwycięzców i zwyciężczynie w najróżniejszych kategoriach muzycznych, podczas gdy ja analizowałam w myślach wywiad z Ashley.

Po skończonej rozmowie czekałam dalej przy barierce, co naprawdę nie było dla mnie łatwe, ale żadna z gwiazd już się przy nas nie zatrzymała. To było upokarzające i po prostu smutne, ale czułam się tak wykończona, że nawet nie potrafiłam się z tego powodu zezłościć. Niestety byłam też pewna, że mój brak formy da się zauważyć w tym jednym wywiadzie, który udało nam się przeprowadzić.

To mnie denerwowało. To nie był pierwszy czerwony dywan, przy którym próbowałam szczęścia. Miałam za sobą już inne imprezy, na które szłam chora i z gorączką – w końcu jako szefowa małej, niezależnej audycji nie mogłam przepuścić takiej okazji. Ale podczas żadnego z tych wieczorów nie czułam się tak źle jak dzisiaj i nie zrobiłam z siebie idiotki.

Z drugiej strony… dlaczego mnie to dziwiło? Przecież trwałam w tym stanie od trzech miesięcy i nic nie zmieniało się na lepsze. Mogłam tylko ciągnąć to dalej, nie pozostawało mi nic innego. Musiałam ciągnąć to dalej. Dalej i dalej. Tyle że byłam zmęczona. Po prostu śmiertelnie zmęczona i…

Nagle poczułam lekkie szturchnięcie w ramię. Podskoczyłam i rozejrzałam się wokoło, napotykając spojrzenie Bodhiego.

– Przyniosłem ci colę, szefowo – powiedział i podał mi butelkę. – Wyglądasz, jakbyś jej potrzebowała. W końcu to potrwa jeszcze parę godzin.

Przetarłam oczy.

– Jak długo spałam?

– Tylko jakiś kwadrans.

Sięgnęłam po butelkę spowolnionym ruchem i wypiłam łyk, żeby pozbyć się drapania w gardle.

– I pozwoliłeś mi na to?

Skinął głową.

– Wyglądałaś na strasznie zmęczoną. Mnie taka drzemka często pomaga. Nie może jednak trwać dłużej niż dwadzieścia minut, bo wtedy czuję się gorzej niż wcześniej.

Wymamrotałam pod nosem, że ma rację, i ponownie spojrzałam na publiczność. Siedząc tak wysoko, prawie nikogo nie mogłam rozpoznać, zauważyłam jedynie Ashley w pierwszym rzędzie, i to też tylko dlatego, że zapamiętałam jej sukienkę. Teraz jednak w sali było ciemno i nie było już widać zupełnie nic. Na scenie pokazywano filmik prezentujący wykonawców z kategorii Muzyka Country. Ekran migotał i słyszałam jedynie strzępki poszczególnych utworów. Cieszyłam się, że jest ciemno. W przeciwnym razie Bodhi zauważyłby moje poczerwieniałe ze wstydu policzki, a tego nie chciałam.

Nie pierwszy raz zastanawiałam się, co on musi o mnie myśleć. Od kiedy zaczął ze mną pracować, bywałam nieobecna duchem częściej, niż dałoby się policzyć na palcach obydwu rąk. Kilka razy zdarzyło mi się zasnąć przy biurku, bo ciągle budziłam się w nocy, a podczas prezentowania sponsorów tak często zapominałam tekstu, że kiedyś w ogóle dałam sobie z tym spokój i nagrałam to jeszcze raz późnym wieczorem, kiedy Bodhi już dawno wyszedł ze studia.

Gdzieś głęboko z tyłu głowy miałam świadomość, że jestem najgorszą szefową wszech czasów. Jednocześnie było mi to obojętne. Jeszcze kilka miesięcy temu miałam się za całkiem niezłą przełożoną i właśnie to przywiodło mnie do miejsca, w którym się obecnie znajdowałam. Do najbardziej krytycznego punktu mojego życia. Był jeszcze inny dość istotny czynnik, który do tego doprowadził, ale sposób, w jaki Kayla złamała mi serce swoją zdradą, okazał się prawie tak samo bolesny jak tamten list pożegnalny, o którym w żadnym razie nie chciałam teraz myśleć. Niestety, czytałam go tyle razy, że treść znałam niemal na pamięć, a zawarte w nim słowa krążyły mi po głowie w najmniej odpowiednich momentach. Na przykład kiedy chciałam spać. Albo kupowałam sobie kawę. Albo byłam w środku wywiadu dla Rosie Hart Show.

Żałuję, że nie mogę dotrzymać złożonej Ci obietnicy, ale to niemożliwe. Nie mogę do Ciebie wrócić.

Te słowa ciągle mnie prześladowały. Zazwyczaj w odpowiedzi moje ciało pragnęło zwinąć się w kłębek z bólu. Na początku towarzyszyło temu również morze łez, ale po tych wszystkich tygodniach chyba się już wyczerpały. Wypłakałam sobie oczy i stałam się czymś w rodzaju żywego trupa, funkcjonującego dalej tylko dzięki kofeinie.

– Coś przegapiłam? – spytałam szeptem.

– Niewiele. Tylko występ Menace’a.

Zacisnęłam mocno usta. Menace to były chłopak Ashley Cruz i totalny dupek. Może byłam stronnicza, ale w stu procentach stałam po stronie Ashley. Zdradził ją na oczach wszystkich, a potem jeszcze długo temu zaprzeczał. Dlatego z założenia nie lubiłam jego muzyki.

– W środku występu rozdarł podkoszulek i pokazał wszystkim coś, co namalował sobie na piersiach markerem. Niestety z tej odległości nie dostrzegłem, co to było. Ale sporo ludzi tam na dole aż zasłoniło usta z wrażenia – kontynuował Bodhi.

Od razu wyciągnęłam komórkę i odpaliłam Instagram. Na swoim oficjalnym koncie wykupiłam dostęp do kilku serwisów z wiadomościami i szybko znalazłam to, czego szukałam. Kiedy zobaczyłam zdjęcia, opadła mi szczęka.

Widać było na nich Menace’a, rozrywającego biały podkoszulek z tak szerokim uśmiechem, że zaprezentował nawet srebrne nakładki, które nosił na zębach. Na piersi obok tatuaży rzeczywiście widniało coś jeszcze. Czarne, lekko rozmazane litery, które mimo to łatwo było odczytać.

Rycz dalej, suko.

Nie miałam wątpliwości, do kogo skierował te słowa.

Spojrzałam znowu do przodu, wyciągnęłam głowę i zmrużyłam oczy. Miejsce, na którym wcześniej siedziała Ashley, teraz było puste.

Zaklęłam cicho. Nikt nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Ashley była sympatyczną dziewczyną i do tego pierwszorzędnym muzykiem. A to, że miała poważne problemy psychiczne, z którymi starała się walczyć, sprawił, że stała się wzorem do naśladowania dla młodej publiczności.

– Co ten typ sobie w ogóle wyobraża? – mruknęłam i zauważyłam, jak Bodhi nachyla się w moim kierunku.

Pokazałam mu zdjęcia na komórce.

– O, rany. Ten to ma nasrane w głowie.

Ścisnęłam butelkę coli tak mocno, że moje knykcie zrobiły się całkiem białe.

– Nie rozumiem, jak można coś takiego zrobić. Ten typ ją zdradził. Złamał jej serce, rozpowiadał intymne szczegóły z ich wspólnego życia, a teraz chce jeszcze zrujnować jej ten ważny wieczór. Nie czaję tego.

– Najwidoczniej ma kompleksy.

– To żadna wymówka, żeby na oficjalnej imprezie z milionową publicznością w ten sposób ją obrażać i kompromitować. To oczywiste, że ta wiadomość była skierowana do niej.

Bodhi skinął głową.

– Ja też uważam, że to słabe. Ale jak chcesz z tym walczyć? Mnóstwo raperów wywołuje podobne skandale. Właściwie powinno się ich usunąć z platformy, ale swoją obecnością w mediach i akcjami jak ta wzbudzają duże zainteresowanie, ściągają publiczność.

Odstawiłam napój i skrzyżowałam ręce na piersiach. Jakoś nie chciało mi się już pić.

– Czasami nienawidzę tej branży.

– A kto nie?

Nagle przez salę przeszedł ogłuszający aplauz. Wzdrygnęłam się, podobnie jak Bodhi. Nerwowo schowałam komórkę z powrotem do torebki i spojrzałam na scenę.

Moje ramiona się usztywniły, a serce podeszło do gardła.

Na ekranach wyświetliły się zdjęcia chłopców ze Scarlet Luck.

Wygrali.

Naprawdę wygrali w kategorii Album Roku.

Chociaż zapowiadali, że nie będą uczestniczyć w uroczystości, zobaczyłam, jak trzy osoby torują sobie drogę przez rzędy w stronę sceny, podczas gdy w tle leciało Hollow, tytułowa piosenka z płyty.

Na początku wpadłam w dziwny paraliż. Spartaczony wywiad, napięcie, zmęczenie, które skończyło się snem na krześle i kompromitacją przed Bodhim, list pożegnalny, którego fragmenty ciągle odbijały się echem w mojej głowie, a teraz jeszcze Scarlet Luck… To było dla mnie za dużo.

Zespół wszedł na scenę, podczas gdy w tle leciała piosenka, którą pierwszy raz usłyszałam na imprezie z okazji wydania płyty i którą już zawsze będę kojarzyć z tym brzemiennym w skutki wieczorem. Wieczorem, który zmienił wszystko między mną a Adamem Sinclairem.

Wieczorem, podczas którego on pierwszy raz się przede mną otworzył.

Wieczorem, który stanowił kamień milowy w historii naszej znajomości. Znajomości, która zakończyła się nagle i o wiele za szybko.

„Dostajesz dokładnie to, co widzisz, Rosie”, powiedział wtedy. A ja odpowiedziałam: „Widzę mnóstwo rzeczy”.

I do tej pory nic się nie zmieniło. Adam w dalszym ciągu był jednym z najwspanialszych ludzi, jakich kiedykolwiek spotkałam. To, co napisałam mu kilka dni temu, pozostawało prawdą. Brakowało mi go. Nawet jeśli bez sensu było tak bardzo tęsknić za kimś, z kim nie spędziło się zbyt dużo czasu na żywo. I tak mi go brakowało. I nie mogłam nic na to poradzić.

W piersiach poczułam skurcz, a w okolicy żołądka – dziwne napięcie. Fala gorąca przemieszczała się w górę szyi, aż sięgnęła policzków, podczas gdy w gardle formowała się powoli wielka klucha. Ból powrócił, tak silny i ostry, że z trudem udało mi się otrząsnąć z odrętwienia. Trwało chwilę, zanim znów mogłam się ruszyć.

Wstałam, kiedy chłopcy weszli na scenę. W ten sposób przynajmniej widziałam coś na ekranach. Zespół wyglądał dziwnie, bo wyraźnie kogoś brakowało. Ta luka sprawiła, że wydało mi się nawet trochę nie w porządku, że otrzymali nagrodę. Chociaż nie było wątpliwości, że na nią zasłużyli.

Jasper Thorn, lider zespołu, nie nosił już długich loków. Jego ciemnobrązowe włosy były gładko ogolone po bokach. Do jedwabnych czarnych spodni włożył koszulę w kolorowe kwiaty, które podkreślały jego ciemną karnację. Po jego prawej stronie stał Cillian Hunt, jeszcze bledszy niż zwykle, z pustym wzrokiem i niemal całkowicie łysą głową. Jego strój składał się ze skromnego czarnego garnituru i białej koszuli, podczas gdy Logan Buckley, stojący z lewej, miał na sobie podarte dżinsy rurki i bluzę z kapturem – własną wersję stroju wieczorowego. Logan zostawił lukę między sobą a Thornem, jakby chciał demonstracyjnie zaznaczyć miejsce dla Adama. Wprawdzie nie było go z nimi w sali, ale chcieli podkreślić, że wciąż należy do kapeli. Ten widok poruszył mnie do tego stopnia, że przycisnęłam rękę do piersi. Serce waliło mi zdecydowanie zbyt szybko.

Thorn wziął statuetkę, którą otrzymali za album, i podniósł ją na wysokość twarzy. Potem potrząsnął głową i podniósł nagrodę jeszcze wyżej, żeby każdy mógł ją zobaczyć.

– Wow, po prostu wow – powiedział do mikrofonu, po czym rozejrzał się po członkach zespołu tylko po to, żeby za chwilę przenieść wzrok z powrotem na publiczność. – Brakuje mi słów, ale myślę, że to jeden z takich momentów... – Odchrząknął, a ja zauważyłam, jak nerwowo mruga, żeby w oczach nie pojawiły mu się łzy. Jeszcze raz odchrząknął, po czym wziął się w garść i mówił dalej: – Dziękujemy naszej wytwórni, że umożliwiła nam nagranie tej płyty, zwłaszcza Leah Miller za jej niestrudzone wsparcie. Dziękujemy fanom za ich miłość i za to, że nadal stoją u naszego boku, mimo upływu czasu. – Znowu odchrząknął, przełknął kilka razy ślinę i na nowo potrząsnął głową.

Najwyraźniej naprawdę brakowało mu słów. Ku mojemu zaskoczeniu Hunt położył mu rękę na ramieniu i nachylił się do mikrofonu. Hunt, znany z tego, że odzywa się tyle co nic. Hunt, który w tym momencie wydawał się tak samo poruszony jak Thorn i Logan. Ten ostatni najwidoczniej nie wstydził się łez, bo właśnie wycierał sobie rękawem oczy, a chwilę później brodę.

– Jak widzicie, brakuje dzisiaj ważnego członka naszego zespołu. Dedykujemy tę nagrodę Bestii, bez którego czujemy się niekompletni. Może siedzi właśnie przed telewizorem i nas ogląda. Jeśli tak, chcemy, żeby to usłyszał. Kochamy cię, bracie. I jesteśmy z ciebie niesamowicie dumni – zagrzmiał przez głośniki niski głos Hunta.

Na sali wybuchły głośne oklaski. Kilka osób wstało z krzeseł. Członkowie Scarlet Luck jeszcze raz podnieśli nagrodę, po czym odwrócili się i opuścili scenę bocznym zejściem, znikając za kurtyną.

Chyba jednak nie wypłakałam sobie oczu do końca. Bo w tym momencie potrzebowałam mnóstwo siły, żeby zupełnie się nie rozkleić.

3Adam

– A może wziąłbyś sobie kota? – spytała nagle mama.

Odwróciłem się i spojrzałem na nią z uniesionymi brwiami.

– Niby dlaczego miałbym brać sobie kota?

– Wcześniej, kiedy wracałeś ze szkoły w złym humorze, dobrze ci robiło, gdy Chubby wciskał ci się na kolana ze swoim grubym tyłkiem.

Parsknąłem śmiechem, który jednak zgasł równie szybko, jak się pojawił. Potem znowu wyjrzałem przez okno i przyglądałem się morzu.

Siedzieliśmy w moim salonie w Malibu. Dopiero kiedy tu przyjechaliśmy, spostrzegłem, jak bardzo brakowało mi tego widoku. Fale wzdymały się i zapadały w nicość. Przez silny wiatr osiągały więc znaczną wysokość, po czym załamywały się i opadały z hukiem raz za razem. Coś podobnego działo się ze mną każdego dnia. Wstawałem, upadałem, zbierałem mozolnie to, co ze mnie zostało, i powtarzałem wszystko od początku, nie wiedząc, kiedy następnym razem znowu upadnę.

Mama tymczasem próbowała już od jakiegoś tygodnia znaleźć coś, co mogłoby poprawić mi humor, ale jej propozycje pozostawiały dużo do życzenia (chociaż nigdy nie powiedziałbym jej tego otwarcie). Nie potrafiła inaczej. To, przez co właśnie przeszedłem, było dla niej trudne do zrozumienia i uważała, że oprócz terapii i leków coś takiego jak kot do przytulania na sto procent pomogłoby mi rozwiązać wszystkie problemy. Ja jednak miałem spore wątpliwości, czy zwierzak zdołałby w jakimkolwiek stopniu zmniejszyć mój strach przed dotykiem czy też pomóc w walce z uzależnieniem od alkoholu. Leki sprawdzały się dużo lepiej, chociaż utyłem przez nie już parę kilogramów. Chciałbym, żeby było mi to obojętne, ale ułamek mojej próżności chyba przetrwał nawet psychiczne załamanie. Próbowałem się tym jednak nie przejmować, bo leki naprawdę pomagały. Życie nie wydawało mi się już tak trudne jak wcześniej.

– Nie mam czasu na zwierzęta, mamo – odpowiedziałem po chwili. – Poza tym nie chciałbym zostawiać go tu samego, kiedy…

…miesiącami będziemy w trasie, chciałem dodać, ale słowa utknęły mi w gardle. Nie miałem pojęcia, czy po tym, co się stało, jeszcze kiedykolwiek pojadę w trasę. Czy chłopcy będą mnie chcieli w zespole. Czy może wszystko nieodwołalnie zniszczyłem.

Patrzyłem na morze, ale gdy mama nie odzywała się przez dłuższy czas, odwróciłem się znowu do niej. Głowa na fotelu opadła jej na bok, usta miała lekko otwarte. Zasnęła.

Nic dziwnego. Przez ostatnie dni bezustannie się mną opiekowała, odnajdując nieposprzątane zakątki domu, które w ostatnich latach całkowicie straciłem z oczu. W zasadzie miałem się za zorganizowanego faceta, jednak kiedy mama przyjeżdżała z wizytą, okazywało się, że jest inaczej.

Od tygodnia spędzała ze mną każdą minutę, jakby się obawiała, że mógłbym sobie coś zrobić, gdyby oddaliła się choćby na dwa metry. Ta opieka i strach w oczach, który mama na próżno próbowała przede mną ukryć, doprowadzały mnie do szału. Raz przyłapałem ją na tym, jak stoi przed kabiną prysznicową, kiedy byłem w środku. Dopiero wtedy powiedziałem jej, że dobrze by mi zrobiło trochę swobody. Ugotowała więc solidną porcję irlandzkiego gulaszu i zmusiła mnie do zjedzenia kilku misek, co mocno przypomniało mi dzieciństwo. Okazało się to jednak lepsze niż warta w łazience, byłem więc jej za to ogromnie wdzięczny.

Wstałem z sofy, wziąłem grubo dziergany wełniany koc, który mama przywiozła dla mnie z Irlandii, i podszedłem do jej fotela. Lekko opuściłem oparcie, po czym okryłem ją kocem. Potem sięgnąłem po puste kubki po herbacie i wstawiłem je do zmywarki. Stałem tam jeszcze dłuższą chwilę, zastanawiając się, co ze sobą zrobić. Tykanie zegara nad drzwiami brzmiało niemal nadnaturalnie głośno.

Mój wzrok padł na drzwi tarasowe. Długo się nie zastanawiając, wyszedłem boso na zewnątrz. Uderzył we mnie podmuch wiatru, a oczy momentalnie zaczęły łzawić. Osłoniłem twarz i spojrzałem w kierunku drzwi, na które od tygodnia nawet nie popatrzyłem, bo na samą myśl o nich czułem bolesny ucisk w klatce piersiowej.

To był pierwszy raz, kiedy mama zasnęła przede mną. Pierwszy raz po moim powrocie, kiedy naprawdę miałem chwilę tylko dla siebie i nie byłem pewien, czy to właśnie tam chcę ją spędzić. Ale najwidoczniej nie mnie było o tym decydować – moje ciało uniezależniło się ode mnie i podążyło w kierunku domku gościnnego. Mama spała w domu, w pokoju naprzeciwko mojego, więc od wyjazdu Rosie nikogo tu nie było.

Przesunąłem szklane drzwi i włączyłem światło. Wolno skierowałem kroki do pokoju po lewej stronie. Kiedy wszedłem do środka, poczułem pod stopami zimne drewno. Tutaj też zapaliłem światło.

Pomieszczenie, którego normalnie używałem podczas prób, wyglądało tak samo jak wcześniej. Nic nie wskazywało, że jeszcze do niedawna ktoś tu mieszkał. Nie wiem, czego oczekiwałem, ale poczułem wirowanie w żołądku, co przyprawiło mnie o zawrót głowy. Przeszedłem kilka kroków i usiadłem na łóżku. Coś trzasnęło. Przesunąłem się kawałek w bok i sięgnąłem pod kołdrę. Wyciągnąłem małą torebkę pokrytą wieloma podobiznami Hello Kitty. Zaczęły mi drżeć ręce.

Rozwiązałem wstążkę, która zdobiła torebkę, i włożyłem rękę do środka. Ze zmarszczonym czołem wyciągnąłem biały podkoszulek, przy którym wisiała jeszcze metka, i tabliczkę czekolady. Na niej leżała koperta.

Adam – było na niej napisane małymi, pochyłymi literami.

Coś ścisnęło mnie za gardło. Nagle poczułem na sobie ciężar wyrzutów sumienia.

Rosie wielokrotnie próbowała się ze mną skontaktować. Pisała wiadomości, na które po prostu nie byłem w stanie odpowiedzieć. Kiedy poszedłem na odwyk, wszystko mnie przerastało. Czytanie napisanych przez nią słów i świadomość, jak bardzo ją rozczarowałem, tylko jątrzyły i tak krwawiącą ranę.

Mój terapeuta wciąż powtarzał, że muszę skupić się na sobie. Dowiedzieć się, czego naprawdę chcę. Co czyni mnie szczęśliwym. Mówił, że powinienem przeciwstawić się demonom, przed którymi tak długo uciekałem, a ja wiedziałem, że nie zdołam tego zrobić, jeśli będę się jednocześnie oddawał skomplikowanym uczuciom do Rosie. Chciałem pozbyć się negatywnych głosów w mojej głowie, a żeby tak się stało, ja też musiałem się stać inną osobą. A ta osoba nie miała siły opiekować się jeszcze kimś innym. Może to zabrzmi egoistycznie, ale musiałem to przetrwać i wyjść z tego w jednym kawałku. Wtedy nic więcej się nie liczyło.

Od mojej ostatniej rozmowy z Rosie minęły miesiące. Podczas odwyku często o niej myślałem, chociaż wcale tego nie chciałem. W pewnym momencie ból związany z nią był tak wielki, że go zdusiłem i w pierwszej kolejności zadbałem o najistotniejsze sprawy. Między innymi pozbyłem się komórki i abonamentu, nie wiedziałem więc nawet, czy Rosie dalej do mnie pisze. Czy na jej miejscu bym to robił? Pewnie tak. A może nie. W końcu przychodzi moment, w którym trzeba zrobić krok naprzód, a ja miałem ogromną nadzieję, że ona go zrobiła.

Odetchnąłem głęboko. Potem obróciłem w ręce kopertę i ją otworzyłem. Była zaklejona błyszczącą taśmą i kiedy ją rozrywałem, żeby wyciągnąć list, musiałem przełknąć ślinę. Rozłożyłem kartkę i przygotowywałem się wewnętrznie na wszystko, co mogę tam odnaleźć: wściekłość Rosie, jej rozczarowanie, nienawiść. Dopiero kiedy otoczyłem się wysokim murem, zacząłem czytać.

Kochany Adamie,

dziękuję, że pozwoliłeś mi tu mieszkać!

Przelałam Ci resztę czynszu. Niestety zniszczyłam Twój podkoszulek farbą do włosów, dlatego zostawiam Ci nowy.

Serdeczne pozdrowienia

Rosie

Przeczytałem list jeszcze raz.

I jeszcze.

Ręce zaczęły mi mocniej drżeć i w pierwszym momencie nie wiedziałem dlaczego. W jej słowach nie było wściekłości. Ani rozczarowania. Ani nienawiści.

Może właśnie to był powód.

W tych kilku linijkach nie było… niczego. Żadnego śladu tego, co nas łączyło. Żadnych słów pożegnania, żadnych emocji, których tak bardzo się bałem. Zamiast tego pożegnała się ze mną formułką, jaką mogłaby napisać na końcu cholernego maila do kolegi z pracy.

Opadłem na poduszki, na których w ciągu ostatnich miesięcy spała Rosie. To było miejsce, w którym wyszeptała moje imię przez telefon, cicho, rozpaczliwie, namiętnie.

Wpatrywałem się w sufit, podczas gdy w głowie wszystko mi wirowało.

Może powinienem być zadowolony, że sformułowała ten list tak lakonicznie. Że nie napisała „Twoja Rosie”, bo w rzeczywistości nigdy naprawdę nie była moja, chociaż przez długi czas sobie tego życzyłem. Powinienem się cieszyć, że najwidoczniej zraniłem ją mniej, niż sądziłem.

Po chwili przewróciłem się na bok i wciągnąłem głęboko powietrze. Pościel pachniała płynem do płukania. Ani śladu Rosie. Wszystko było czyste i dokładnie takie, jakie zostawiłem, zanim się tu wprowadziła. Poza listem nic w tym pokoju nie wskazywało, że Rosie kiedykolwiek tu była. Że siedziała na łóżku w moim podkoszulku i zrobiła dla mnie zdjęcie, którego nie potrafiłem skasować nawet teraz, na nowej komórce. Że leżała tu i śmiała się, rozmawiając ze mną przez telefon. Że była tu, kiedy wyznaliśmy sobie, że za sobą tęsknimy. Kiedy po raz pierwszy się przed nią otworzyłem, czego jeszcze nigdy przed nikim nie zrobiłem.

Tak było dobrze.

Wszystko było dokładnie takie, jakie być powinno.

Tylko sposób, w jaki ściskał mi się żołądek, zupełnie na to nie wskazywał.

4Rosie

Siedziałam nad planem redakcyjnym na okres świąteczny, chociaż nadal nie mogłam uwierzyć, że zaczyna się już w przyszłym miesiącu. Był to czas, w którym sponsorzy płacili najwięcej za krótkie reklamy w naszym show, a po ostatnich miesiącach naprawdę potrzebowałam pieniędzy. Chociaż statystyki kliknięć wyglądały dużo lepiej niż w zeszłym roku, po incydencie w sieci i długiej przerwie w lecie odpadł jeden z głównych reklamodawców i musieliśmy załatać dziurę innymi. Pracowałam nad tym od miesięcy, a nadal nie widziałam choćby światełka w tunelu. O każdego gościa musiałam zabiegać dwa, trzy razy intensywniej niż wcześniej, a przy moich brakach energii to zadanie okazało się wyjątkowo trudne.

– Czasami nienawidzę tej branży – powiedział Bodhi, który siedział przy swoim biurku.

Opadł do tyłu z dłońmi skrzyżowanymi za głową i patrzył w ekran komputera. Jego słowa przypomniały mi naszą rozmowę podczas World Music Awards, kiedy Menace odwalił swoją głupawą akcję.

– Dlaczego? – spytałam i zapisałam szybko ostatnią zmianę w planie.

– Bo kto robi takie zdjęcia? To po prostu niesmaczne.

Podeszłam, żeby zobaczyć, co go tak poruszyło. Odwrócił monitor, dzięki czemu miałam lepszy widok.

Serce podskoczyło mi do gardła. I na moment stanęło. Po czym podskoczyło jeszcze raz i niemal wyskoczyło z piersi. Momentalnie nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Sięgnęłam ręką w bok, wpierw w próżnię, ale potem udało mi się chwycić oparcia krzesła, na którym siedział Bodhi. Zagłębiłam paznokcie w obiciu, aż zatrzeszczała sztuczna skóra.

Od razu chciałam wyrzucić to zdjęcie z pamięci. Wolałabym, żeby Bodhi mi go nie pokazywał. Bo nikt,naprawdę nikt, nie miał prawa być świadkiem tej chwili. A teraz tym świadkiem stałam się ja. Podobnie jak jakieś sto tysięcy innych osób na świecie. Tylko dlatego, że jednemu z paparazzich zabrakło zarówno honoru, jak i współczucia, i myślał wyłącznie o wielkich pieniądzach, które najpewniej zarobił na tym zdjęciu.

Chciałam odwrócić wzrok, ale nie mogłam.

Na zdjęciu był Adam.

Adam, który od trzech miesięcy znajdował się na odwyku.

Adam, który teraz najwidoczniej go skończył.

Mój Adam, który tak naprawdę nigdy nie był mój.

Wychodził właśnie z windy, a za nim podążało dwóch mężczyzn, których twarze zostały zamazane. Jakaś kobieta obejmowała obiema rękami jego szeroką sylwetkę, a on był pochylony do przodu. Miał na sobie szare spodnie dresowe, workowaty podziurawiony podkoszulek, jego włosy były trochę dłuższe niż zwykle, a po niebieskim kolorze, którym farbował je jeszcze kilka miesięcy temu, nie został nawet ślad. Kosmyki opadały mu na twarz, tak że z trudem można było cokolwiek zobaczyć. Ale to nie było potrzebne. Jego postawa wyrażała takie cierpienie i bezsilność, że na sam ten widok coś ścisnęło mnie za gardło.

Zrobiło mi się niedobrze. To było jak podczas uderzenia pioruna – chciałam odwrócić wzrok, ale wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie zdołałam.

Wypuścili go.

Znowu tu był.

A jednocześnie go nie było.

Tamta wiadomość, którą mi wtedy wysłał… zasmuciła mnie, zezłościła i zraniła. Jednocześnie niewyobrażalnie mu współczułam. Chciałam być blisko i mu pomóc, ale tu nie chodziło o mnie. Przyznanie się do tego przed samą sobą naprawdę bolało. Czułam się bezradna, chciałam coś zrobić, ale nie mogłam. Adam musiał skoncentrować się na sobie, a nie na mnie i na tym, co z biegiem czasu rozwinęło się między nami. Rozumiałam to, chciałam, żeby mu się poprawiło, jednocześnie jednak z każdym oddechem boleśnie tęskniłam za tym, co mieliśmy. Brakowało mi naszych rozmów, głupawych wiadomości, które zawsze mnie rozśmieszały, jego głosu w słuchawce, zaspanego i zachrypniętego, i tego, jak ze mną rozmawiał: jakbym była jedną z niewielu osób, na których naprawdę mu zależy. Tak bardzo nie mogłam się doczekać jego powrotu. Tak bardzo, bardzo mocno. Miałam nadzieję, że wreszcie będę mogła mu pokazać, co do niego czuję. Ale on powiedział, że tego nie chce, i to złamało mi serce, pokruszyło je na milion kawałeczków.

Teraz, kiedy zobaczyłam go na zdjęciu, takiego wykończonego i wyczerpanego, moje serce na nowo zaczęło pękać. Jednocześnie najchętniej wsiadłabym do pierwszej lepszej taksówki, pojechała do niego i wzięła w ramiona, tak jak zrobiła to ta kobieta. Pamiętałam ją ze zdjęcia, które stało w jadalni Adama. To musiała być jego mama.

Przynajmniej wiedziałam, że ma kogoś przy sobie, kto pomoże mu po tak długim czasie wrócić do codziennego życia. Podczas naszych rozmów odniosłam wrażenie, że jest blisko związany z rodziną, cieszyłam się więc, że ma przy sobie mamę. Wprawdzie nie wiedziałam, na czym dokładnie polega odwyk, ale w ostatnich miesiącach przeczytałam kilka artykułów o tym, że stabilne środowisko odgrywa ogromną rolę w powrocie do codzienności.

– Okropne, prawda? Na jego miejscu pozwałbym tego fotoreportera. – Głos Bodhiego zabrzmiał, jakby dochodził z ogromnej odległości.

Potrzebowałam chwili, żeby odwrócić wzrok od zdjęcia. Potem odchrząknęłam i przełknęłam kluchę, która blokowała mi gardło.

– Możesz pomóc, jeśli zgłosisz to zdjęcie za naruszenie dóbr osobistych – powiedziałam i odeszłam do swojego biurka, po czym opadłam na krzesło.

Chwilę później usłyszałam, jak Bodhi klika myszką, a potem pisze coś na klawiaturze.

– Zrobione.

– A stronę, która to opublikowała, najlepiej zablokuj na naszym oficjalnym koncie. Nie mam nic przeciwko zdjęciom, ale nie wtedy, gdy stanowią cios poniżej pasa. Jeśli ktoś rozpowszechnia takie treści, nie chcemy go wspierać – kontynuowałam zachrypniętym głosem.

Co, szczerze mówiąc, wcale mnie nie zdziwiło, bo oprócz pragnienia, żeby odnaleźć gościa, który zrobił to zdjęcie, i zwymyślać go od najgorszych, moją głowę zajmowała jeszcze jedna myśl:

Adam wrócił.

Jego pożegnalne słowa były wystarczająco jasne. Chciał zakończyć naszą znajomość i skupić się na sobie. Mimo to nie mogłam nic poradzić na światełko nadziei, które zaczęło we mnie migotać. To nie miało nic wspólnego z nami, tylko raczej z tym, że Adam teraz czuje się lepiej, a przynajmniej na to liczyłam. Że nie jest już do tego stopnia udręczony tym, co przywiodło go do sytuacji, w jakiej się znajdował. I jedynie tego mu życzyłam.

Każdą częścią mojego złamanego serca.

5Adam

Johar dmuchał na swoją herbatę i przyglądał mi się znad brzegu kubka. Miałem wrażenie, że chce, żebym koniecznie zobaczył widniejący tam napis i szczerze się z niego uśmiał.

Keep talking… I’m diagnosing you – głosiły czarne drukowane litery.

Nie zrobiłem mu tej grzeczności i się nie roześmiałem. Po pierwsze dlatego, że uznałby to za potwierdzenie, a po drugie, kubek wydał mi się po prostu kretyński.

Od kiedy dwa tygodnie temu opuściłem klinikę, okopałem się z mamą w swoim domu na plaży w Malibu. Podobnie jak na odwyku przestrzegałem ściśle określonego rozkładu dnia, co dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Budziłem się, jadłem śniadanie, uprawiałem sport, malowałem, czytałem albo pisałem piosenki, jadłem obiad, spędzałem czas z mamą, co zazwyczaj oznaczało wspólny spacer po plaży. Wieczorem razem gotowaliśmy – gdy potrafiłem się do tego zmobilizować – i oglądaliśmy podczas jedzenia to, co miała do zaoferowania śmieciowa telewizja. Potem, późnym wieczorem, szedłem do łóżka, udawało mi się jakoś przetrwać noc, a rano wszystko zaczynało się od początku. Zapełniałem każdą minutę drobnostkami i trzymałem się kurczowo rozkładu dnia, bo jedynie dzięki niemu posuwałem się do przodu. Ta rutyna została zaburzona tylko raz, kiedy usłyszałem, jak mama rozmawia przez telefon.

– Wydrukowali te zdjęcia dosłownie wszędzie, pani Miller. Wszędzie! Nie wiem, jak mam mu to powiedzieć. Nie może pani nic zrobić? – Na chwilę zapadła cisza. A potem… – On ma znowu telefon. Nie, jeszcze nie. Powinien to usłyszeć ode mnie. Boże, niech pani coś zrobi. Robił takie postępy, po prostu się boję… – Reszty zdania nie zrozumiałem.

Na początku nie wiedziałem, czy powinienem zaszyć się z komórką w domku gościnnym, w którym spałem od tego wieczora, kiedy znalazłem list od Rosie. W końcu jednak się przemogłem i poszedłem do mamy do kuchni. Odwróciła się do mnie ze łzami w oczach. Chwilę później dowiedziałem się o zdjęciach.

– Ktoś zrobił zdjęcia, kiedy wychodziłem z kliniki. Nie mam pojęcia, dlaczego pojawiły się dopiero teraz. Może chcieli podbić ich cenę – oznajmiłem bez owijania w bawełnę.

W ostatnich miesiącach nauczyłem się, że tak jest lepiej. Johar i ja spotykaliśmy się tylko na godzinę i ta mijała szybciej, niż pierwotnie uważałem za możliwe.

Początkowo wzbraniałem się przed terapią, bo mówienie było dla mnie udręką. Poza tym Johar był strasznym przemądrzalcem i cieszył się zawsze odrobinę za mocno, kiedy udało mu się coś ze mnie wyciągnąć. Teraz też patrzył na mnie tak, jakby już wiedział, co mnie trapi, tylko musiał to jeszcze przeanalizować, zanim udzieli odpowiedzi. Miał hinduskie korzenie, czarne włosy poprzedzielane siwymi pasmami, które zaczesywał do tyłu, i brodę, jak na mój gust trochę zbyt perfekcyjnie przyciętą. Zazwyczaj nosił dżinsy i koszule w kolorowe wzory, które czasami przypominały mi styl Thorna. Z tą różnicą, że Johar zapinał zawsze wszystkie guziki aż pod szyję, a adidasy na jego stopach nigdy tak naprawdę nie pasowały do reszty stroju. Chwilę to trwało, ale z czasem nauczyłem się go cenić. Stopniowo zrozumiałem, jak dobrze jest porozmawiać z kimś, kto nie siedzi w tym całym gównie. Z kimś, kto ma doświadczenie z problemami takimi jak moje i pomaga mi wyrwać się z karuzeli myśli, gdy ta zbyt mocno mnie przytłacza. Poza tym jeszcze nigdy nie zaproponował, żebym sprawił sobie kota jako remedium na moje psychiczne problemy, co też liczyło się na plus.

– Jak się z tym czujesz? – spytał teraz.

Uniosłem brew.

– A jak myślisz, jak się z tym czuję? – Mówiliśmy do siebie na „ty”, odkąd w czasie odwyku, po „przełomie”, jak określił to Johar, nazwałem go wyniosłym dupkiem, po czym wybuchłem płaczem.

Uważał, że to też było nieodzownym elementem „drogi”. Ogólnie często używał dziwnych słów do określania wszystkiego, przez co przechodziłem, ale z czasem również do tego się przyzwyczaiłem.

– Ja pierwszy spytałem.

Najchętniej zabrałbym mu ten jego głupi kubek. Z tym przyklejonym do twarzy uśmieszkiem wyglądał zawsze, jakby był największym cwaniakiem na świecie, który i tak wie o tobie wszystko, zanim jeszcze zdążysz się odezwać.

– Czuję się jak gówno. Myślę, że każdy czułby się jak gówno, gdyby zdjęcia przedstawiające go w najbardziej krytycznym momencie jego życia były ogólnie dostępne w internecie.

Johar podniósł obie dłonie, co sprawiło, że zamilkłem.

– Twoim zdaniem koniec pobytu w klinice odwykowej był najbardziej krytycznym momentem twego życia?

– Wiesz, o co mi chodzi.

– Nie, nie wiem. Ale możesz mi to wyjaśnić.

„Idiota” –to najłagodniejsze określenie, które przeszło mi przez głowę, kiedy odchylił się do tyłu, podniósł kubek do ust i zaczął pić, podczas gdy w jego ciemnych oczach migotały iskierki rozbawienia.

Uporządkowałem myśli, zanim w końcu odpowiedziałem:

– To była osobista chwila. Na zdjęciach jest moja mama, której nie widziałem przez rok. A ja wyglądam na kompletnie wykończonego po całym tym czasie spędzonym w klinice. – Mógłbym powiedzieć więcej, ale mówienie mnie męczyło.

Nawet tych kilka zdań kosztowało mnie niesamowicie dużo wysiłku.

– Jak dla mnie to nie brzmi jak moment krytyczny – zauważył Johar i odstawił wreszcie ten przeklęty kubek na mały stolik obok skórzanego fotela. – Raczej jak kamień milowy w walce prawdziwego wojownika.

– Ale to i tak do bani, że prasa zdobyła te foty.

Skinął głową.

– Zgadza się. Ale na pewno by ci pomogło, gdybyś nie oceniał swojej historii tak negatywnie. Bo jest tak, jak powiedziałeś. Dużo przeszedłeś i ta chwila była bardzo intymna. To, że jakiś reporter nie uszanował twojej prywatności, nie ma nic wspólnego z tobą, twoim sukcesem czy charakterem.

Zacisnąłem zęby i opuściłem wzrok na buty. Trampki były pełne piasku, obecnie bardziej brązowe niż białe i porządnie zniszczone po tych wszystkich spacerach z mamą.

– Nie chcę, żeby ludzie tak mnie widzieli – powiedziałem cicho.

– Jak? – spytał Johar.

Wzruszyłem ramionami.

– Tak… prywatnie. – Znowu uniosłem ramiona. – Chcę jedynie, żeby mnie szanowano, tak myślę.

– A teraz nie będziesz szanowany?

– Kiedy występuję publicznie, jestem odpowiednio wystylizowany. Noszę rzeczy, w których czuję się komfortowo, głównie garnitury. Ale tu… Człowieku, tu wyglądam jak kupa gówna. Wzbudzająca współczucie kupa gówna.

Usłyszałem skrobanie długopisu po papierze. Johar robił notatki – czyli powiedziałem właśnie coś, co miało znaczenie.

– Na pewno istnieją ludzie, którzy szanowaliby cię nawet w rozciągniętym dresie. Możesz to kiedyś wypróbować na koncercie. Myślę, że dla twoich fanów to nie ma znaczenia. Cieszyliby się twoją muzyką i tak.

Wypuściłem głośno powietrze.

– Nigdy w życiu nie wyjdę na scenę w spodniach dresowych, Johar. Nigdy.

Zachichotał cicho.

– Jasne, panie Lagerfeld.

Podniosłem wzrok, bo poczułem, że rozmowa znowu się rozluźniła. A przynajmniej tak myślałem, dopóki nasze spojrzenia się nie spotkały. Johar uderzał czubkiem długopisu w usta i przyglądał mi się w zamyśleniu.

– Rozmawiałeś już z kolegami z zespołu?

Zaskoczył mnie tym pytaniem.

Kusiło mnie, żeby odwrócić wzrok, i kiwałem się niespokojnie na fotelu.

– Nie.

– Tydzień temu powiedziałeś, że nie czujesz się na to gotowy. Nadal tak jest? – spytał.

Zacząłem przesuwać pierścienie na palcach w górę i w dół. Najpierw masywny z czarnym kamieniem na palcu wskazującym. Potem ten z wężem na środkowym. A na końcu z półksiężycem na małym. Gardło mi się zacisnęło i musiałem przełknąć kilka razy, żeby pozbyć się tego uczucia.

– Nie wiem, jak miałbym się zachować w ich obecności – rzekłem z trudem. Byłem pewny, że również w tym przypadku Johar będzie chciał usłyszeć wytłumaczenie, dlatego mówiłem dalej: – Minęło tyle czasu. Chłopcy musieli z mojego powodu przerwać trasę. Rozczarowałem dziesiątki tysięcy fanów. A teraz na pewno widzieli już zdjęcia, co oznacza, że wiedzą, że znowu jestem w domu. Oznacza to również, że z całą pewnością zadają sobie pytanie, dlaczego, do diabła, jeszcze się do nich nie odezwałem. Na pewno mnie nienawidzą.

Johar przekrzywił głowę na bok i spojrzał na mnie spokojnie i beznamiętnie.

– Jak dla mnie to brzmi trochę jak myślenie katastroficzne, Adamie.

Może dla niego. Dla mnie brzmiało po prostu logicznie.

– Gdybym kupił bilety na koncert, na który bym się cieszył i który później by odwołano, też byłbym wściekły. A wiem doskonale, co się wyprawia online. Fani… bardzo łatwo ulegają emocjom. Jeśli coś im się nie podoba, mówią to głośno, czasami wręcz agresywnie albo nawet obraźliwie.

Johar potarł brodę.

– Minęło już dużo czasu, od kiedy byłem fanem jakiegoś zespołu, i za moich czasów nie było mediów społecznościowych. – Zabrzmiał, jakby skończył osiemdziesiątkę, a miał z pewnością nie więcej niż czterdzieści parę lat. – A co powiedziałbyś na to, żebyś sprawdził, jak w rzeczywistości wygląda sytuacja w sieci, oczywiście w rozsądnym zakresie i sprzyjających warunkach? Mam pewne obawy, że im dłużej będziesz o tym myślał, tym czarniejszy scenariusz sobie stworzysz.

Wystąpiły na mnie zimne poty, a w ustach zrobiło się całkiem sucho.

Najwidoczniej Johar od razu zauważył moją reakcję, bo uniósł rękę w uspokajającym geście.

– To tylko pomysł, Adamie. Tylko pomysł. Podczas naszych dotychczasowych spotkań odniosłem bowiem wrażenie, że muzyka i kapela nadal są dla ciebie bardzo ważne.

– Bo są – odpowiedziałem od razu. – A nawet więcej. Tego jednego jestem absolutnie pewny.

W ostatnich miesiącach starałem się odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ta droga nadal jest dla mnie właściwa, i teraz już wiedziałem, z całą pewnością, że nie ma niczego innego, co chciałbym robić. Zespół był częścią mnie. Bez niego nie potrafiłem tak naprawdę funkcjonować, nawet jeśli bardzo się starałem.

– Może więc nadszedł czas, żebyś się przemógł i wskoczył do zimnej wody. Jeśli brakuje ci kolegów z zespołu, jeśli są stałą częścią twojego życia i mają nią pozostać, powinno ci to dobrze zrobić. To następny krok na twojej drodze. Kolejny kamień milowy.

Na samo wyobrażenie serce podeszło mi do gardła.

– Ale to nie jest proste. Nie mogę przecież tak po prostu zadzwonić po paru miesiącach i powiedzieć: „Cześć, wróciłem”.

Johar nachylił się do przodu.

– A dlaczego nie?

– Bo… bo to głupie? Jeśli się kogoś zawiodło i było podłym, a taki byłem, zanim trafiłem na odwyk, nie można tak po prostu udawać, że nic się nie stało.

– Są jednak sytuacje, których nie da się zaplanować co do szczegółu. Tak samo jak nie da się przewidzieć, jak zareaguje rozmówca. Poza tym nie sądzę, żebyś kogoś zawiódł.

Zacisnąłem usta, zastanawiając się nad jego słowami. Nie mogłem zachowywać się tak jak do tej pory. Jednocześnie bałem się chwili, w której znowu stanę naprzeciwko Thorna, Bucka i Hunta. Litość wypisana na ich twarzach byłaby nie do zniesienia, jednocześnie uważałem jednak, że jestem im winny przeprosiny.

– Mam wrażenie, że jeśli ich zobaczę, będę musiał z nimi o wszystkim porozmawiać. Również o… – Głos odmówił mi posłuszeństwa i nie dokończyłem zdania, jedynie potrząsnąłem głową.

Johar spojrzał na mnie ze zrozumieniem.

– Możesz wszystko i nie musisz niczego. To jedynie twoja decyzja, kiedy im się zwierzysz. Mimo to myślę, że kontakt z kolegami z zespołu byłby ważnym krokiem w twoim procesie zdrowienia. A jeśli tylko zadzwonisz i powiesz: „Cześć, wróciłem”, to też będzie jak najbardziej w porządku.

Potarłem spocony kark.

– Wszystko, co proponujesz, wydaje mi się ogromną górą nie do przejścia. Sprawdzenie online, jaki nastrój panuje wśród fanów. Rozmowa z chłopakami. Ja… nie wiem, czy to potrafię. Nie chcę, żeby to się dla mnie źle skończyło.

– Na taką górę nie wchodzi się z dnia na dzień. Wszystko małymi krokami. Co ty na to, żebyśmy przećwiczyli twoją rozmowę z kolegami z zespołu?

Przełknąłem kluchę w gardle i skinąłem głową. Potem Johar i ja zastanawialiśmy się, jak taka rozmowa mogłaby wyglądać, co najgorszego mogłoby się wydarzyć i jak mógłbym na to zareagować. Wspólnie przygotowaliśmy plan, jak powinienem realistycznie podejść do tego zadania.

Z nim wszystko brzmiało tak łatwo. Żałowałem, że nie mam choćby w połowie tyle wiary w siebie, ile on ma we mnie.

6Rosie

– Jest trochę… kolorowa – powiedział tata, przekrzywiając na bok głowę i przyglądając się pasom tapety.

Nie był w błędzie. Tapeta, którą chciałam ozdobić jedną ze ścian w salonie, była cała w piwonie. Ciemnozielone liście i łodygi wijące się między różowymi płatkami stanowiły zupełne przeciwieństwo mojego pustego pokoju we wspólnie wynajmowanym mieszkaniu, z którego niedawno zostałam wyrzucona. Ale dzięki temu jeszcze bardziej mi się podobała.

– Dla ciebie wszystko, co nie jest szare, czarne albo białe, jest kolorowe, Davidzie – zauważyła Eden, związując właśnie swoje blond włosy w luźny kucyk.

Podczas gdy ja włożyłam na tę okazję spodnie od piżamy w małe kaczuszki i starą festiwalową koszulę, ona – w swoich dżinsowych ogrodniczkach – przypominała raczej prezenterkę jakiegoś telewizyjnego show o remontach. Uważałam, że to trochę nie fair, że przyjaciółka ojca nawet podczas tapetowania wygląda niewiarygodnie stylowo, ale podejrzewałam, że nie mogło być inaczej, skoro wychowała się jako dziecko chirurga plastycznego w takiej miejscowości jak Calabasas.

– To nieprawda – odpowiedział ojciec i spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem. – Mam też niebieskie ubrania.

Eden się roześmiała. Ja również nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Ojciec miał w tyłku kij od szczotki, a jego partnerka nie miała oporów, żeby mu to od czasu do czasu wytknąć.

Było mi trudno poprosić ojca o pomoc, ale Eden namówiła mnie, żebym mu powiedziała, w jakiej jestem sytuacji. Świadomie nie wspomniałam imienia Adama i tylko z grubsza przedstawiłam, co zaszło z Kaylą, oraz przyznałam się, że pilnie potrzebuję nowego mieszkania i że chwilowo mieszkam u znajomego. Tata, który z powodu swojej dziewczyny i tak bywał teraz częściej w okolicy, poszedł nawet ze mną obejrzeć kilka mieszkań. Wprawdzie więcej rozmawiał z właścicielami niż ze mną, ale i tak odczytywałam to jako duży postęp.

– Dobrze. Możemy kłaść pierwszą warstwę kleju – powiedział teraz i podwinął rękawy.

Tak, podczas remontu również nosił koszulę. Pewnie w jego szafie nie było niczego innego.

– Jak gruba ma być ta warstwa? – spytałam i zaczęłam nakładać na ścianę klej przewidzianym do tego wałkiem.