Felix Ever After. Na zawsze Felix - Kacen Callender - ebook + książka

Felix Ever After. Na zawsze Felix ebook

Callender Kacen

4,3

Opis

Felix Love nigdy nie był zakochany, a ironią losu jest nazwisko, które nosi. Desperacko chce się dowiedzieć, jak to jest kochać, i nie rozumie, dlaczego innym przychodzi to tak łatwo, a jemu nie. I mimo że jest pewien swojej tożsamości, wewnętrznie obawia się, że bycie czarnoskórym, queerowym, transpłciowym chłopakiem będzie przeszkodą do odnalezienia szczęśliwego zakończenia.

Kiedy ktoś anonimowo wysyła Felixowi transfobiczne wiadomości, zaraz po tym jak upublicznia jego zdjęcia sprzed korekty płci, Felix wymyśla plan zemsty. Jednak czekają na niego kolejne niespodzianki, a jedną z nich będzie uwikłanie w coś na pozór trójkąta miłosnego. Felix będzie musiał zmierzyć się z emocjami i wyruszyć w najtrudniejszą podróż swojego życia, aby odnaleźć samego siebie.

Felix Ever After. Na zawsze Felix” to szczera i wielowarstwowa opowieść o tożsamości, zakochiwaniu się i odnajdowaniu miłości, na którą wszyscy zasługujemy.

 

Kacen Callender to autor uhonorowany nagrodami Stonewall i Lambda Award. Powieść „Felix Ever After. Na zawsze Felix” przyniosła mu sławę za sprawą pojawiających się w internecie opinii o niebanalności historii i świetnym przedstawieniu  świata widzianego oczami transpłciowego bohatera. To opowieść o odkrywaniu siebie, przeciwstawianiu się nienawiści i o pierwszej miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 361

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (166 ocen)
88
48
25
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maleth

Nie oderwiesz się od lektury

Miałem długą przerwę w czytaniu, nie mogłem się wciągnąć w żadną książkę od miesięcy. Ale siedzę właśnie o niemal 4 nad ranem po całej nocy czytania, bo naprawdę nie mogłem się oderwać. Sam charakter Felixa jak i to przez co przechodzi są mi tak bliskie, że momentami widziałem siebie w jego postaci. Chociaż nie podzielam jego podejścia do miłości w niektórych momentach, rozumiem go. To piękna historia, chociaż nie jest cukierkowa. A może właśnie dlatego, że nie jest cukierkowa. Jedyne do czego chcę się przyczepić to posłowie, a dokładniej jego tłumaczenie... Są w nim użyte żeńskie i męskie zaimki i jest to tłumaczone tym, że autor identyfikuje się jako nonbinary - jasne, tylko że autor podaje tam też swoje zaimki - he/they. Wyraźnie nie używa she.
20
lukaszantas

Dobrze spędzony czas

Piękna książka. Mówi nam wiele o uczuciach Felixa, o jego życiu i przez cały czas jesteśmy wciągnięci w historię.
10
booksintheclouds

Dobrze spędzony czas

Cudownie opisane relacje. Ksiazka godna polecenia🫶
00
alicjafavksiazkara

Nie oderwiesz się od lektury

wzruszająca i prawdziwa. Kocham
00
kwiatuszek1999

Całkiem niezła

Zawiodłam się na tej książce, głównie na postaci Felixa i wątku romantycznym. Miałam wrażenie, że Felix często myślał głównie o sobie i nie zwracał uwagi na to czy swoim zachowaniem rani inne osoby (na przykład Ezrę). Na plus rozwiązanie sprawy z tym, kto powiesił jego stare zdjęcia w szkole = fajny plottwist i relacja Felixa z ojcem. Poza tym ta notka od autora jest strasznie źle przetłumaczona i choć nie zaważyło to na mojej ocenie to powinna być dokonana korekty z formy ona/on na tylko on lub na ono/on zważywszy że autor używa zaimków he/they.
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: Felix Ever After

 

Copyright © 2020 by Kheryn Callender

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o. 2021

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

 

 

Redaktor prowadzący: Łukasz Chmara

Marketing i promocja: Damian Pawłowski, Oliwia Żyłka

 

Redakcja: Karolina Borowiec

Korekta: Joanna Pawłowska, Damian Pawłowski, Robert Narloch

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Ilustracja na okładce: Alex Cabal

Oryginalny projekt okładki: Chris Kwon

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66657-44-1

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla młodych osób trans i niebinarnych.

Jesteście piękni. Jesteście ważni. Jesteście idealni.

 

 

 

 

 

 

 

 

DWA

 

 

 

Droga z Union Square nie jest taka zła jak z Bedford-Stuyvesant, ale i tak mija prawie godzina, zanim wysiądę w Harlemie. Mieszkam tutaj dopiero pół roku. Kiedyś mieliśmy z tatą lokum całkiem blisko obecnej kwatery Ezry, przy Tompkins. Cholernie brakuje mi Brooklynu, ale właściciel podniósł czynsz i taty nie było już stać. Przez większość czasu pracuje jako odźwierny w luksusowym kondominium na Dolnym Manhattanie i w niektóre dni próbuje łapać dodatkowe fuchy, na przykład dostarcza przesyłki albo wyprowadza psy. Dostałem stypendium za wyjątkowy talent, a i tak większość jego pieniędzy idzie na mnie i szkołę – tylko po to, bym mógł realizować swoją pasję do sztuki. Cała ta presja, by mieć lepsze oceny, złożyć niesamowite portfolio i zawalczyć o miejsce w college’u, poświęcić wszystko i wreszcie dostać się na Browna… czasami ciąży mi tak, że oddycham z trudem.

Tata powtarza, żebym się nie martwił. „A poza tym – powiedział raz – zawsze chciałem mieszkać w Harlemie”. Nie wiem, czy kłamie, żeby mnie pocieszyć, ale zdecydowanie jest coś ekscytującego w tej okolicy. Langston Hughes, Claude McKay i wielu innych czarnych poetów queerowych renesansu Harlemu tworzyli właśnie tutaj. Może to miejsce wyciągnie mnie z twórczej stagnacji i zainspiruje do stworzenia niesamowitego portfolio – wystarczająco dobrego, żeby nie tylko dostać się na uczelnię, ale jeszcze otrzymać pełne stypendium. Boże, czy to nie byłoby cudowne? Dostając się na Uniwersytet Browna, pokazałbym środkowy palec wszystkim Declanom świata – ludziom, którym wystarcza jedno spojrzenie, by stwierdzić, że nie jestem dość dobry.

Wkładam słuchawki do uszu i włączam stację Fleetwood Mac na Spotify, po czym schodzę po stromym wzgórzu, mijając park, którego unikam za wszelką cenę, odkąd jakiś szczur próbował mi się tam wspiąć na nogę, gdy pewnego wieczoru przechodziłem przez trawnik. Mijam Starbucksa – ostateczny znak postępującej gentryfikacji każdej okolicy – oraz Dollar Tree, siłownię i stragan z owocami na chodniku. Cytryny, winogrona, truskawki i najbardziej jaskrawe mango, jakie kiedykolwiek widziałem. Wyglądają jak miniaturowe słońca. Wyciągam telefon i robię zdjęcie na Instagrama, chociaż nigdy bym nie powiedział, że jestem gościem w typie #foodporn.

Sprzedawca patrzy na mnie spode łba.

– Kupujesz coś?

– Chyba nie – odpowiadam, wzruszając ramionami.

– No to wynoś się stąd.

Idę dalej, przechodzę obok chińskiej restauracji i KFC, dzieciaki na rowerach jadą na tylnych kołach i pędzą w dół ulicy, kilka bloków dalej rozlega się syrena strażacka, jakiś półnagi facet wyprowadza swojego shih tzu bez smyczy. Budynek, w którym tata znalazł dla nas mieszkanie, jest cały z cegły i ma podwórze; kilku gości siedzi na balustradzie podjazdu. Wchodzę do holu wyłożonego brązowymi płytkami, w kątach stoją rośliny w donicach, jakaś dziewczyna tkwi przy schodach i gada przez telefon. Winda zawozi mnie na piąte piętro i idę korytarzem, który przywodzi mi na myśl Lśnienie, po czym otwieram drzwi kluczem i wchodzę do środka.

– Wróciłem! – wołam, nie wiedząc nawet, czy tata jest w domu. Kapitanka, która najwyraźniej słyszała mnie jeszcze w korytarzu, czeka przy drzwiach. Kotka od razu ociera się o moją nogę, wygina plecy w łuk i mruczy, kołysząc ogonem. Znalazłem ją, gdy była jeszcze kociątkiem; to było zimą na Brooklynie, wracałem do mieszkania w Bedford-Stuyvesant razem z Ezrą i bałem się, że mała zdechnie, jeśli jej nie pomogę, więc zabrałem ją do domu. Tata się wkurzył, ale pozwolił mi ją rozgrzać i nakarmić mlekiem, a potem jeden dzień zmienił się w kilka, później w całe tygodnie i po paru miesiącach tata musiał w końcu przyznać, że też ją polubił. Schylam się, żeby podnieść Kapitankę, ale ona znika w sekundę, pędząc do kuchni.

Mieszkanie jest mniejsze niż to, które mieliśmy w Bedford-Stuyvesant. Ściany są beżowe, jasnobrązowy parkiet podniszczony i porysowany, a w jedynym oknie w salonie jest zamontowana klimatyzacja. To teoretycznie jednopokojowy lokal, ale z maleńkim, ślepym pomieszczeniem, które powinno służyć za domowe biuro, jednak stało się moją sypialnią. Miejsca wystarcza akurat na mój dwuosobowy materac, stolik i komodę przyciśniętą do ściany. Powiedziałem tacie, że czuję się jak Harry Potter śpiący w komórce pod schodami. Tylko żartowałem, ale od razu pożałowałem tych słów. Tata naprawdę zajebiście się stara, zdaję sobie z tego sprawę – i nie jestem dumny z siebie, że narzekałem na nowy pokój, podczas gdy on pracuje dzień i noc, żeby zarobić na mnie i na moją szkołę.

Idę do kuchni, podłoga skrzypi mi pod nogami. Zauważam opakowanie po Jacob’s, najtańszym i najpyszniejszym fast foodzie w okolicy: duszona wołowina, groszek i ryż, plantany i pieczony makaron z serem. W takim razie tata jest w domu – to nic zaskakującego, skoro musi wyjść do pracy za kilka godzin. Mój ojciec zawsze łapał przypadkowe fuchy. Powiedział mi kiedyś, że jego pasją jest rodzina, nie praca. W zupełności wystarczyłoby mu opiekowanie się dzieckiem. Mama pracowała w szpitalu jako pielęgniarka, to ona zarabiała na nasze utrzymanie – lecz gdy odeszła, wszystko się rozpadło. Teraz tata walczy z przeciwnościami, żeby wysłać mnie do prywatnej szkoły pełnej bananowej młodzieży, a wszystko po to, bym mógł spełnić swoje marzenie i mieć szansę na dostanie się na jedną z najlepszych uczelni w kraju – a przy tym udaje, że wcale nie mamy problemów finansowych. Słyszę w głowie głos Declana. To ja udaję kogoś, kim nie jestem. Najgorsze, że on ma w pewnym sensie rację.

Zdejmuję tenisówki i zabieram laptopa ze stolika, po czym rozkładam się na wygodnej kanapie. Kończę tam, gdzie zawsze: w folderze z kopiami roboczymi moich e-maili.

Mam ich już czterysta siedemdziesiąt dwie. Wszystkie są zaadresowane do tej samej osoby: Lorraine Anders. Zmieniła nazwisko po tym, jak odeszła i rozwiodła się z tatą, wcześniej była Lorraine Love.

Otwieram nową wiadomość i wpisuję temat: cześć, to znowu ja.

 

Hej,

To czterysta siedemdziesiąty trzeci e-mail, który do Ciebie piszę.

Jest ich naprawdę dużo.

Czy to nie dziwne? Nie uznałabyś mnie za wariata, gdybym Ci powiedział, że piszę tyle wiadomości i zamiast je wysłać, zbieram w folderze?

Tej też nie wyślę. Już teraz wiem, że tego nie zrobię. Ale może pewnego dnia zbiorę się na odwagę, żeby faktycznie napisać e-maila, którego, mam nadzieję, przeczytasz, i będę siedział cały czas przed laptopem, co chwilę odświeżając skrzynkę odbiorczą w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie wiem nawet, co w nim napiszę. Jak się masz? Jak tam na Florydzie? Jak się miewają moja przybrana siostra i ojczym? Myślisz w ogóle o mnie? Kochasz mnie jeszcze?

Tak czy inaczej, wiesz, że właśnie zacząłem letni kurs i miałem projekt grupowy. W skrócie, był tam Declan Keane. Opowiadałem Ci już o nim. Wkurzył mnie, jak zwykle. Ale – obczaj to – Ezra wkurzył się na mnie za to, że pokłóciłem się z Declanem. No bez kitu! Była tam też Marisol. Zawsze czuję się niezręcznie w jej towarzystwie i chciałbym znaleźć jakiś sposób, żeby… sam nie wiem, sprawić, żeby zobaczyła, że myliła się co do mnie. Jasne, nie mogę nikogo do niczego zmusić, ale to naprawdę słabe, kiedy mnie ignoruje albo zachowuje się, jakby moje istnienie nie miało dla niej żadnego znaczenia. Czuję się przez to… no, właściwie tak, jak przez Ciebie. Tylko że w Twoim przypadku jest dziesięć tysięcy razy gorzej. No bo, wiesz, jesteś moją mamą.

Dobra, wystarczy już tego użalania się nad sobą. Może pewnego dnia wreszcie nacisnę guzik wyślij przy każdym z tych e-maili, a potem zaleją Ci skrzynkę. Ale do tego czasu…

Twój syn

Felix

 

Otwierają się drzwi i staje w nich zaspany ojciec. Zamykam laptopa. Zdaję sobie sprawę, że to wygląda, jakbym oglądał pornole czy coś, ale tata nie zwraca na to uwagi. Ma na sobie białą koszulę i krawat, zarzucił sobie marynarkę na ramię. Jest siwy i łysieje, z roku na rok wydaje się chudszy.

– Hej, dzieciaku – mówi, bo wciąż trudno mu zwracać się do mnie po imieniu.

Nie widzieliśmy się trzy dni. Kurs to praktycznie obóz letni, ale w mieście zamiast w lesie. Większość pozostałych uczniów zostaje w bursie na terenie kampusu dla „immersyjnego kreatywnego doświadczenia”, jak lubią mawiać w St. Catherine’s, a ponieważ zajęcia odbywają się kawałek od mieszkania Ezry, staram się zostawać z nim tyle, ile tylko mogę. Z kolei tata twierdzi, że wolałby mieć mnie przy sobie. Przekonywałem go, że powinienem nauczyć się trochę samodzielności przed wyjazdem do college’u i przyzwyczaić się do myśli o dorosłym życiu, co jest tylko częściowo ściemą, więc wymyśliliśmy kompromis: będę spędzał część dni z Ezrą, a część w domu. Właściwie to układ idealny. Niewielu nastolatków ma szansę mieszkać bez rodziców jeszcze przed college’em.

– Jadłeś już coś? – pyta tata, podchodząc do plastikowego pojemnika po fast foodzie.

– Nie – odpowiadam, otwierając z powrotem laptopa, by wejść na Instagrama i sprawdzić, ile lajków dostałem za zdjęcie mango #foodporn. Na razie dwa: jeden od Ezry, drugi z jego fejkowego konta.

– Jak tam? – pyta tata z ustami pełnymi makaronu z serem. – Co u Ezry? Jedliście zdrowo, kładliście się spać o sensownej porze, uczyliście się i w ogóle?

Waham się z odpowiedzią. Nie wydaje mi się, by chciał wiedzieć, że każdej nocy nie kładliśmy się przed trzecią i paliliśmy zioło. Albo że wciąż nie potrafię się ogarnąć. Tata ciągnie:

– Ufam wam i wierzę, że będziecie odpowiedzialni. Wiesz o tym, prawda? – A potem dodaje: – Ach, cholera… Ja pierdzielę, kot znowu wszystko obszczał.

Pomagam mu z ręcznikami papierowymi, żeby posprzątać koci bałagan, a on mruczy coś pod nosem, że wypadałoby zabrać Kapitankę do weterynarza. Odpowiadam, że kotka pewnie się denerwuje. Nie spodobało jej się nowe mieszkanie – nie możemy otworzyć jedynego okna, a do tego nie ma żadnego balkonu, żadnych schodów przeciwpożarowych, nie da się nigdzie posiedzieć na zewnątrz. Rozumiem to. Też czuję się w tym miejscu jak w klatce.

Tata wskazuje na rolkę ręczników papierowych w moich rękach i wymawia moje imię, żeby zwrócić na siebie uwagę – ale nie moje prawdziwe imię. Mówi to poprzednie. To, które nadali mi z mamą po narodzinach. Samo imię chyba mi za bardzo nie przeszkadza. Jednak kiedy słyszę je wypowiedziane na głos, skierowane do mnie, zawsze czuję ukłucie w sercu, bolesny ucisk w bebechach. Udaję, że nie usłyszałem; do taty za chwilę dociera, jaki zrobił błąd. Na kilka sekund zapada niezręczna cisza, po czym słyszę, jak mamrocze przeprosiny.

Nigdy o tym nie rozmawiamy. Nie o tym, dlaczego nie wymawia na głos imienia Felix. Nie o tym, jak ciągle się myli i używa złych zaimków, a potem nawet się nie poprawia. Ani o tym, że czasami, gdy wypije za dużo whiskey albo piwa, opowiada, że zawsze będę jego córką, jego kochaną dziewczynką.

Odkładam rolkę ręczników i robię dziesięć kroków do sypialni, zamykam za sobą drzwi z cichym stuknięciem.

– Dzieciaku! – woła za mną tata, ale ignoruję go, kładę się na łóżko i gapię się na migoczącą żarówkę. Niespodziewanie pojawia się Kapitanka, wskakuje mi na kolana i ociera się głową o moją dłoń, a ja staram się nie rozpłakać, bo chociaż jestem strasznie na niego wkurzony, nie chciałbym, żeby tata to usłyszał.

 

Czekam przed szarym, stalowo-szklanym apartamentowcem Ezry, ciemne okulary chronią moje oczy przed ostrym letnim słońcem. Jest siódma, w powietrzu wciąż czuć poranny chłód. Ez schodzi na dół i wyskakuje przed drzwi, również z okularami na nosie. W sumie to słabe, jacy się zrobiliśmy przewidywalni.

– A tobie co się stało? – pyta natychmiast Ezra. Włosy ma rozpuszczone, ale chyba nie chciało mu się ich czesać grzebieniem, więc poplątane loczki wchodzą mu do oczu. Ezra zawsze potrafi poznać, kiedy jestem wkurzony albo zdenerwowany. Twierdzi, że jest empatą. Moim zdaniem pieprzy głupoty.

– Nic. – Cały czas gapi się na mnie i czeka na wyjaśnienia, gdy idziemy, więc dodaję: – Chodzi o tatę. Znowu pomylił imię.

– Cholera. Przykro mi – mruczy Ezra.

Wzruszam ramionami, bo chociaż mam ochotę powiedzieć, że nic się nie stało, tak naprawdę stało się. Niektóre osoby trans od samego początku wiedzą, kim są, deklarują swoją właściwą płeć i zaimki jeszcze jako dzieci, upierając się przy tym, by dawać im inne ubranka i zabawki. Ja potrzebowałem czasu, żeby odkryć swoją tożsamość. Od samego początku nie cierpiałem wymuszanych na mnie sukienek i lalek. Jednak sukienki i lalki nie były sednem problemu. Sednem problemu był fakt, że istnieją rzeczy, które społeczeństwo przypisuje dziewczynkom, a chociaż nie wiedziałem, co to znaczy być trans, od samego początku irytowało mnie coś w tej całej wymuszonej dziewczyńskiej roli. Zawsze próbowałem stawać z pozostałymi chłopakami, gdy nauczyciele nas rozdzielali. Chodziłem za nimi na plac zabaw i złościłem się, że mnie ignorują albo odpychają. Czasami miałem takie sny – sny, w których byłem w innym ciele; ciele, które zdaniem społeczeństwa należy do mężczyzny. I byłem wtedy tak cholernie szczęśliwy, lecz potem budziłem się i widziałem, że nic się nie zmieniło. Pamiętam, co sobie wtedy myślałem: Mam nadzieję, że jeśli doczekam się reinkarnacji, odrodzę się w ciele chłopaka.

Dopiero kiedy skończyłem dwanaście lat, prawie pięć lat temu, przeczytałem taką książkę z bohaterem będącym osobą transpłciową:I Am J Cris Beam. Kiedy czytałem o J, to było jak… sam nie wiem, nie tyle zapaliła mi się lampka, ile słońce wyszło zza wiecznych chmur i wszystko we mnie zapłonęło pod wpływem jednej myśli: jestem chłopakiem.

Jestem pieprzonym chłopakiem.

Minęło jeszcze wiele miesięcy wypełnionych wątpliwościami i intensywnym zastanawianiem się, czy naprawdę jestem osobą transpłciową, czy nie. Kilka kolejnych rozmyślałem, jak powiedzieć o tym rodzicom. Usiadłem z tatą w salonie naszego starego mieszkania w Bedford-Stuyvesant. Przez cały czas zbierało mi się na wymioty i byłem tak zdenerwowany, że jedyne, co udało mi się z siebie wydusić, to: „Tato, mam ci coś do powiedzenia” oraz „Jestem osobą trans”. Tata milczał. Miał taki dziwny wyraz twarzy, jakby był zbity z tropu. Powiedział, że jest zmęczony, i poszedł do łóżka; to był koniec naszej rozmowy. Następnego dnia napisałem wiadomość do mamy, bo mieszkała na Florydzie z moim ojczymem i przyrodnią siostrą, odkąd skończyłem dziesięć lat. Nie odpisała. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy nacisnąłem przycisk wyślij przy e-mailu do niej.

Niemal cały rok musiałem błagać ojca, żeby wreszcie zgodził się zapisać mnie do lekarza, który przypisał mi kurację hormonalną. Nie zawsze jest łatwo zacząć z hormonami, więc mam szczęście, że mogłem to zrobić. Mniej więcej w tym okresie ujawnił się mój talent do sztuki i ojciec postanowił wysłać mnie do St. Catherine’s, co było super, bo nie musiałem przebywać z ludźmi, którzy znali dawnego mnie. I tak nie nawiązałem w poprzedniej szkole przyjaźni, więc przeniesienie się nie było problemem. Znowu musiałem się dużo naprosić, ale razem z lekarzem prawie rok temu przekonaliśmy tatę, żeby pomógł mi załatwić operację piersi. Zdaję sobie sprawę z tego, jakie miałem szczęście. Nie każdego stać na coś takiego. Tata musiał załatwić mnóstwo papierów, a do tego ogarnąć dla mnie ubezpieczenie zdrowotne. Nawet wtedy musiał wyłożyć część pieniędzy z własnej kieszeni. Bez względu na to, jak mnie czasami wkurza, wiem, że bez niego nie byłbym w stanie rozpocząć procesu tranzycji. Może właśnie to najbardziej zbija mnie z tropu: dlaczego zapłacił za hormony, za operację, za wizyty u lekarza, za wszystko – ale nie chce wymawiać mojego prawdziwego imienia?

Ezrę poznałem na samym początku tranzycji. Siedzieliśmy obok siebie w klasie i zaczęło się od sarkastycznych komentarzy, a skończyło na tym, że zaczęliśmy spędzać ze sobą praktycznie każdą sekundę każdego dnia. Ezra znał mnie tylko jako Felixa. Nie powiedziałem ani jemu, ani nikomu innemu, jak się kiedyś nazywałem. Próbowałem wymazać wszelkie ślady po moim poprzednim życiu: zdjęcia i filmiki, na których mam długie włosy albo gdzie jestem ubrany w sukienki czy cokolwiek innego przypisywanego przez społeczeństwo dziewczynom. Po prostu nie jestem już tamtą osobą. To zabawne. W pewnym sensie faktycznie przeszedłem reinkarnację. Rozpocząłem nowe życie, w nowym ciele. Dostałem dokładnie to, o czym marzyłem.

Tata poprosił, żebym zostawił sobie kilka starych zdjęć – dla pamięci, nigdy nie wiadomo, czy nie będziesz chciał pamiętać tej osoby, którą kiedyś byłeś. Właściwie nie chodziło o mnie. Wiedziałem, że chce zachować te zdjęcia dla siebie; ten ostatni ślad po kimś, kim jego zdaniem byłem albo nadal jestem. To wystarczający powód, bym chciał skasować wszystkie, co do jednego. Mam parę zachowanych postów z Instagrama, choć byłem blisko tego, by je wszystkie wyrzucić. Robi mi się niedobrze za każdym razem, kiedy któraś z tych fotek mignie mi w feedzie. Mimo to zachowałem zdjęcia. To dziwne. Tata mnie wkurza, jednak to mój tata i chociaż nie powinienem czuć, że jestem mu coś winny za pomoc przy tranzycji, właśnie to czuję. Chyba ostatecznie doszedłem do wniosku, że to nie ma znaczenia. Zdjęcia są widoczne tylko dla mnie. Nikt inny nie może ich zobaczyć. Nie przeszkadza mi trzymanie ich do czasu, aż tata w końcu zaakceptuje to, kim jestem.

Jednak… Nawet po tym, jak się wyautowałem, nawet po rozpoczęciu tranzycji, czasami dopada mnie to uczucie – takie wrażenie, że coś jest nie tak. W mojej głowie pojawiają się pewne pytania. Za tymi pytaniami czają się lęki i obawiam się, że jeśli będę zbyt dużo dociekał, dopadną mnie. Może właśnie dlatego tak ciężko mi znieść pomyłki taty, dlatego wkurzają mnie bardziej niż wszystko inne. Przez nie zaczynam się zastanawiać, czy faktycznie jestem Felixem, bez względu na to, jak głośno wykrzykuję to imię.

 

 

 

 

 

 

 

 

TRZY

 

 

 

Droga z St. Catherine’s do mieszkania Ezry jest krótka. Omijamy łączenia płyt chodnikowych i psie kupy, boisko do koszykówki, kort tenisowy i park, gdzie chłopaki podciągają się na drążkach, a dzieciaki grają w berka i piszczą pod bacznym okiem matek. W rogu stoi kawiarnia ze ścianami wyłożonymi drewnem – niezupełnie Starbucks, ale kolejny znak postępującej gentryfikacji. Zerkam na Ezrę. Może nie jest biały, jednak jest właścicielem wartego milion dolarów mieszkania przy tej ulicy. A co ze mną? Chociaż jesteśmy kompletnie spłukani, razem z tatą robimy dokładnie to samo, przeprowadzając się do Harlemu, prawda?

Z czasem mieszkania stają się mniejsze, pojawiają się liczne sklepiki i knajpki z wywieszonymi tęczowymi flagami, a na koniec ogrodzony kampus z żywopłotami i drzewami. Szkoła St. Catherine’s jest stowarzyszona z college’em, który sam zajmuje cztery bloki, ale mamy oddzielny budynek w rogu kampusu, niedaleko parkingu. Do szkoły chodzi około czterystu uczniów, wszyscy zostali przyjęci na podstawie talentu, zasobności portfela albo jednego i drugiego. Większość z mojego roku uczęszcza na kurs letni, żeby popracować nad portfolio do rekrutacji do college’u; ja potrzebuję każdej możliwej pomocy. Nawet nie wiem, jaki będzie miało motyw przewodni, tymczasem inni są już w połowie. Niewiele jest uczelni, do których trudniej się dostać niż na Browna, a ja muszę się załapać – muszę zdobyć stypendium, jeśli mam tam studiować. Pewnie, jest mnóstwo innych dobrych uczelni artystycznych i do kilku składam papiery, ale sam nie wiem… Chyba chcę udowodnić, że jestem dość dobry, by tam studiować.

Budynek St. Catherine’s to staromodne ceglane mury z ogromnymi, nowoczesnymi oknami o przyciemnianych szybach. Docieramy z Ezrą na parking, gdzie grupka uczniów odpoczywa w cieniu drzew. Odruchowo podchodzimy do Marisol, która opiera się o mur i rozmawia z Leah, paląc zaraz obok znaku zakazującego palenia w promieniu ośmiu metrów. Nie cierpię tego, że nadal nie potrafię popatrzeć jej w oczy. Zawsze ma takie pewne spojrzenie, idealną fryzurę i manikiur, wyniosły uśmieszek błąka się na jej ustach. Niektórzy ludzie bardzo starają się pokazywać innym tylko to, co chcą. Wiem, że istnieją też inne oblicza Marisol. Ale nigdy mi ich nie pokazuje.

– Boże, przydałoby mi się jeszcze z pięć godzin snu – rzuca, oferując Ezowi papierosa. – Dlaczego te zajęcia muszą się zaczynać tak wcześnie?

Ezra stuka w końcówkę papierosa.

– Też chciałbym to wiedzieć.

– Widziałam takie badania, z których wynikało, że dla nastolatków to naprawdę niezdrowo zmuszać się do wstawania o siódmej – zauważa Leah. – To miało coś wspólnego z wewnętrznym zegarem biologicznym.

– Myślisz, że powinniśmy złożyć oficjalną skargę u dziekanki? – pyta Ezra. – Moglibyśmy zorganizować protest.

– Siedzący protest, aż zajęcia nie będą zaczynać się w południe.

Marisol prycha, bawiąc się kosmykami gęstych, kręconych włosów.

– Dajcie znać, jak wam poszło.

Rozmawiają dalej, ale ja czuję, że zaczynam za bardzo odpływać myślami, żeby ich słuchać. Kiedy poznałem Marisol na zajęciach, zrobiła na mnie spore wrażenie i trochę nawet czułem się onieśmielony w jej obecności. Było w niej coś takiego… Nie wiem, jej pewność siebie wydawała się upajająca. Marisol dobrze wie, że jest piękna, inteligentna i utalentowana. Nie zastanawia się, czy jest warta szacunku i miłości. Kiedy zaprosiłem ją na randkę w zeszłe wakacje, raptem kilka miesięcy po operacji, wciąż jeszcze przyzwyczajałem się do nowego ciała, czułem się niepewnie pod wpływem spojrzeń ludzi, u których moja płeć budziła wątpliwości… I chyba liczyłem na to, że spłynie na mnie trochę pewności siebie Marisol.

– Jasne – powiedziała, wzruszając ramionami, jakby to nie było nic ważnego. I może dla niej nie było. Chodziła już na randki, dla mnie ta była pierwsza.

Spotkaliśmy się trzy razy i było cholernie niezręcznie. Jakoś nie wiedzieliśmy, o czym właściwie rozmawiać, gdy nie było z nami Ezry. Widziałem, że ją nudzę; gapiła się w przestrzeń, gdy opowiadałem o technikach akrylowych. Nie dziwię jej się; z nerwów paplałem straszne głupoty, rozpaczliwie próbując wypełnić czymś ciszę. W końcu, na trzeciej randce, gdy siedzieliśmy w Starbucksie, Marisol wypaliła:

– Wiesz co, nie potrafiłam do końca określić, dlaczego nie jestem tobą zainteresowana, ale teraz chyba już wiem. Ty jesteś po prostu mizoginem.

Kompletnie zbiło mnie to z tropu, złapałem się za serce. Martwiłem się, że zrobiłem albo powiedziałem coś seksistowskiego, nie zdając sobie z tego sprawy.

– Przepraszam – rzuciłem odruchowo, a potem dodałem: – Dlaczego jestem mizoginem?

– No wiesz, to, że postanowiłeś być chłopakiem, a nie dziewczyną, jest w gruncie rzeczy mizoginistyczne – wyjaśniła. – Nie możesz być feministką i postanowić, że nie chcesz być już kobietą.

Mój strach zmienił się w gniew, a potem wstyd.

– Okej – rzuciłem, bo nie miałem pojęcia, co innego powiedzieć.

Pożegnaliśmy się i od tamtego dnia już więcej nie rozmawialiśmy. Zachowałem jej uwagę dla siebie. Byłem zbyt zażenowany, żeby komukolwiek się z tego zwierzyć. I gdzieś głęboko – w samym sercu – martwiłem się i wciąż się martwię, że mogła mieć rację. W sumie ironią losu jest to, że chciałem się z nią spotykać, żeby udowodnić, że jestem wart miłości. Zamiast tego udało jej się scementować to dopiero wzbierające we mnie przekonanie, że nie jestem.

– Poczekam w klasie – mówię, ale Ezra mnie nie słucha, wciąż pogrążony w rozmowie z Marisol; temat szybko przeskoczył na to, czy Hazel i James spotykają się w magazynku (Leah jest pewna, że tak). Ezra nie odpuści fajnej dramy, a ponieważ nie wie, co powiedziała mi Marisol, nadal bez przerwy spędzają ze sobą czas.

Przechodzę przez drzwi przesuwne, uderza we mnie fala chłodu z klimatyzacji (poważnie, dlaczego latem klima chodzi na poziomie nieskończoności?) i robię jakieś trzy kroki na białych kafelkach, po czym podnoszę wzrok.

Na ścianach ktoś wywiesił galerię zdjęć. W holu w czasie roku szkolnego zawsze znajdują się jakieś uczniowskie wystawy, więc nie jestem szczególnie zdziwiony. Zaskakują mnie konkretne prace. Zdjęcia powiększone do rozmiarów czterdzieści na czterdzieści centymetrów.

Zdjęcia z mojego Instagrama.

Zdjęcia osoby, którą byłem kiedyś.

Długie włosy. Sukienki. Wymuszone uśmiechy. Twarz, której wyraz pokazuje tylko, jak niekomfortowo czułem się w swoim ciele. Na tych fotografiach widać mój fizyczny ból.

Ten dyskomfort jest niczym w porównaniu z tym, co czuję w tej chwili.

Zaraz się uduszę.

Zbliżam się powoli do jednego ze zdjęć, mrugam, jakbym nie dowierzał własnym oczom. Na plakietce pod spodem widać tytuł z moim dawnym imieniem i rokiem, w którym powstała fotografia. Co tu się dzieje, do cholery? Co tu się odpieprzyło? Przecież to fotki, które poukrywałem na Instagramie. Czyja to sprawka? I jakim pierdolonym cudem ten ktoś dostał się na moje konto?

Podnoszę ręce, próbując odpiąć oprawione zdjęcie. Nie mogę nawet na nie spojrzeć, nie czując ucisku w żołądku. To żenujące, ale po policzkach spływają mi gorące łzy – jestem za niski, nie sięgnę, a poza tym jest jeszcze siedem innych, które trzeba zdjąć…

Otwierają się drzwi i przez ramię widzę, jak do środka wchodzą uczniowie, zatrzymują się na moment, żeby popatrzeć, zbici z tropu, po czym – dzięki Bogu – idą dalej…

– Felix?

Odwracam się, widzę stojącego za mną Ezrę. Wypowiada bezgłośnie: co to, kuźwa, jest i rozgląda się.

– Czy to… ty? – pyta.

– Nie, to nie jestem ja, cholera jasna – odpowiadam głośniej, niż chciałem.

Patrzy mi prosto w oczy, zdając sobie sprawę ze swojego błędu.

– Kuźwa, wybacz, nie no, wiem, że to nie ty.

Bez zbędnych słów podchodzi i sięga po ramkę, po czym ściąga ją z haczyka i zabiera. Pędzi do następnej, a ja opadam na podłogę, plecami do ściany, i patrzę na niego. Kilkoro uczniów, chyba z rzeźby, wchodzi i patrzy najpierw na zdjęcia, a potem na mnie.

– Nic tu po was, spadówa – warczy do nich Ezra, a oni aż podskakują i zaraz czmychają w dół korytarza. Porusza się coraz szybciej, za chwilę praktycznie biegnie od jednej ramki do następnej, aż nie zdejmie wszystkich. Zbiera je razem i rozgląda się za miejscem, gdzie mógłby je wyrzucić, po czym chowa je za pustym biurkiem ochrony. Ochroniarz nie przychodzi w czasie letnich wakacji. Osoba odpowiedzialna za tę wątpliwej jakości wystawę musiała specjalnie czekać na ten moment.

Zamykam oczy i podciągam kolana do brody. Czuję, że Ezra siada obok, ociera się o mnie rękawem podkoszulka, zaraz kładzie mi dłoń na ramieniu.

– Wszystko w porządku? – pyta cicho.

Kręcę głową.

– Chyba zwymiotuję.

– Mam cię zaprowadzić do łazienki?

Znowu zaprzeczam.

– Nie, tylko… nie mów nic przez chwilę. Daj mi…

Siedzimy. Nie wiem, jak długo. Słychać przesuwające się drzwi, głosy, kroki. Ktoś woła, pytając Ezrę, czy ze mną wszystko w porządku, a on nie odpowiada, ale sądząc po tym, jak rusza się jego ciało obok, chyba daje im znak, by szli dalej.

– Raczej niewiele osób je zobaczyło – szepcze, masując mi ramię. Zamiast zwymiotować, czuję atak bólu i zginam się wpół. Głęboko w piersi wzbiera we mnie chęć krzyku. Ezra głaszcze mnie po plecach. Rozlega się dzwonek, a my nie ruszamy się z miejsca.

Otwieram oczy i opieram głowę o ścianę. Ezra przygląda mi się ze ściągniętymi brwiami, na jego twarzy maluje się troska. Przełyka głośno ślinę.

Kiedy jestem już gotowy, żeby się odezwać, mówię:

– Chcę tylko wiedzieć, kto to był, do cholery.

Ezra kręci głową.

– A kto mógł o tym wiedzieć?

Właściwie to wiele osób. Nie jestem mistrzem ukrywania się. Nie chowam blizn po operacji góry, a w rozmowach ten temat był już wspomniany tyle razy, że z pewnością wszyscy zdają sobie doskonale sprawę… Ale to też nigdy wcześniej nie stanowiło problemu. Myślałem, że nikogo to nie obchodzi.

– Chyba wszyscy wiedzą, że jestem trans – odpowiadam.

– Nie, mnie chodziło o to, że… – Waha się. – Kto by znał twoje… stare imię? Albo chociaż wiedział, skąd wziąć zdjęcia?

Nie mam pojęcia. Nawet Ezra nie wiedział, jakie imię nadali mi rodzice. Kiedy zdaję sobie z tego sprawę, czuję kolejne ukłucie bólu. Zaczynam pochylać się do przodu, ale Ezra odwraca się do mnie twarzą, kładąc mi obie dłonie na ramionach.

– Hej, popatrz na mnie – mówi. – Pomogę ci, dobra? Razem znajdziemy tego sukinsyna i załatwimy to tak, że wywalą go ze szkoły na zbity pysk. Jasne?

Kiwam głową, powstrzymując łzy. Ezra przyciąga mnie do siebie, ściska tak, jakby chciał mi pogruchotać kości, i