Farmazony. O tym, jak stałem się własną matką - Bielawski Eryk - ebook

Farmazony. O tym, jak stałem się własną matką ebook

Bielawski Eryk

0,0
37,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Marzy mi się nowiusieńki pionowy odkurzacz i błyszczący air fryer.

Najlepszy prezent na święta to nowe ręczniki i ceramiczna patelnia.

Co pięć minut dzwonię do mamy i farmazonię o zupełnie poważnych głupotach.

I akurat gdy się z niej nabijam, że znów myje pudełko po lodach śmietankowych, żeby zamrozić koperek, moje zapasowe śrubki do mebli wrzucam do opakowania po pistacjowych. No co?! Przecież mogą się przydać.

I nagle uderza mnie ta straszna prawda… stałem się własną matką!

Ale jak to? Jeszcze wczoraj byłem w podstawówce, a dziś mam załatwiać kredyt na własne mieszkanie?

Dorosłość nadeszła, tymczasem ja czuję się jak Kevin sam w domu. Po wyprowadzce od rodziców mój pokój zniknął z powierzchni ziemi i gdy wpadam z wizytą, śpię w kącie na dmuchanym krokodylu. I potem nikt nie dzwoni za mnie do fizjo. Do małej awarii kranu sprowadzam tatę z drugiego końca Polski, a na liście zakupów znowu mam tylko makaron z pesto, ewentualnie obiad z Żabki.

Cóż, w Simsach życie było dużo prostsze…

Eryk Bielawski (@bielavsky) podbił TikToka rozczulającymi i hiperprawdziwymi skeczami, w których z pełnym zaangażowaniem odgrywa rozmowy telefoniczne z mamą lub inne scenki z życia rodzinnego. Kipiąca humorem seria „Farmazony” jednocześnie bawi i wzrusza.

Któż z nas nigdy nie farmazonił z mamą, niech pierwszy wybierze jej numer!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 160

Data ważności licencji: 9/10/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



© Copyright by Eryk Bielawski © Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025 Wydanie pierwsze Kraków 2025

Redaktorka inicjująca: Aleksandra Marton Redaktorka prowadząca: Karina Krysiak Projekt okładki i stron tytułowych: Bogna Brewczyk Zdjęcie na okładce: © Michał Lichtański Opieka redakcyjna: Sylwia Stojak Adiustacja: Magdalena Wołoszyn-Cępa Korekta: Karolina Mrozek, Kinga Kosiba Opieka promocyjna: Weronika Krupińska

ISBN 978-83-8427-350-0

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska

Rozdział 1. Ten z teleskopowym lejkiem, papierem toaletowym za 99 groszy i martensami z Vinted

– Zobacz, jakie fajne kupiłam! – wykrzyczała mama na FaceTimie.

– Co to jest? – zdziwiłem się, bo nie byłem w stanie określić, co mama właśnie mi pokazuje.

– To jest taki pojemnik na świeże zioła. – Przewróciła oczami. – Tutaj wkładasz pietruszkę, miętę, koperek, co tam chcesz, tym tutaj dziobkiem wlewasz do środka wodę, a tu zamykasz, o! No i normalnie trzymasz w lodówce, a one są cały czas jak prosto z warzywniaka, a nawet jak zerwane z ogródka!

– Już widzę, jak tego będziesz używać, raz przetestujesz i będzie leżeć! – zaśmiałem się.

– A żebyś się nie zdziwił!

– No i co tam jeszcze kupiłaś?

– Takie silikonowe przykrywki do pojemników, UNIWERSALNE! Wiesz, jak zawsze trudno znaleźć pasujące przykrycie, a teraz to raz-dwa i tylko dopasować, czy na duży pojemnik, czy mały…

– Rozumiem, że skoro będziesz z tego korzystać, to wyrzucisz wszystkie stare pokrywki, żeby się nie pałętały?

– Głupi jesteś? Nie będę przecież dobrych pokrywek wywalać!

– Aha, i co tam jeszcze masz?

– A czego nie mam! – odparła ze śmiechem, a moim oczom ukazała się gigantyczna foliowa paka.

W tym niezbędnym do życia zamówieniu było wszystko. Papierowe wkładki do air fryera, silikonowa wkładka do tego samego urządzenia, aby zaoszczędzić na kupowaniu tych jednorazowych papierowych. Foremki do smażenia idealnie okrągłych jajek sadzonych oraz pojemniczki do gotowania poszetowych, teleskopowy lejek (by zajmował w szufladzie mniej miejsca od tego zwykłego, ale pewnie zwykły nadal u nas w domu pozostanie), szatkownica do cebulki, taki spray, który wbija się w cytrynę, by psikać sałatki jej sokiem, słoik z sitkiem do oliwek, który działa w taki sposób, że podczas obracania naczynia zostają one odsączone z zalewy. Z domowych pierdół mama zdecydowała się na zakup mechanicznej szczotki do mycia płytek, rękawicy peelingującej do ciała, takich plastikowych urządzeń do wyciskania tubek z pastą do ostatniej kropli oraz silikonowej szczotki do kibla.

– A to co jest?

– Yyy… – Mama wybuchnęła śmiechem.

– Pytam, co to jest!

– To miała być taka piękna kokarda na drzwi… – odparła mama, rozwijając z kartonowej tuby olbrzymie płótno z nadrukiem drzwi i kokardy.

– I znając życie, nawet nie będzie ci się chciało tego zwracać.

– Aaa tam, tacie dam do garażu, na pewno coś z tym zrobi!

– Co tam jeszcze jest, bo widzę, że się jakoś krzywisz…

– A wiesz co, bo tego to chyba nie zamawiałam… Co to jest? Podkładka pod myszkę?

– Podkładka pod myszkę?! Nie, za miękka się wydaje.

– Już wiem, to chyba miał być dywanik łazienkowy! – Roześmiała się. – Tani był, chyba piątkę kosztował, to zaryzykowałam. Do czegoś się na pewno przyda albo dam dziadkom!

– Patrz, Piotrek! – krzyknęła mama, podbiegając do palety z przecenionymi skrzyneczkami ze stempelkami zwierząt.

– Na co mam patrzeć? Po co ci to? – zapytał znudzony tata.

– Nooo… dzieciakom do szkoły się przyda! Eryk, chciałbyś takie stempelki do przedszkola?

– Może jakby były dinozaury… ale takie też chcę!

Mama zaczęła przerzucać plastikowe kuferki.

– Może inne wzory też są? Tu na razie same zwierzątka! O, zobacz, jest też edycja safari z żyrafą, lwem, słoniem i jeszcze jakimiś takimi innymi…

Po chwili poszukiwań okazało się, że jest pięć różnych zestawów, w tym ten poszukiwany z dinozaurami.

– Wezmę wszystkie!

– A po co nam tego aż tyle?! – oburzył się tata.

– Na plastykę dla chłopców.

– Przecież Łukasz zaraz kończy podstawówkę i plastyki już raczej mieć nie będzie…

– W takim razie to wszystko będzie dla Erysia!

– Już widzę, jak będzie chciał ten zestaw z kwiatuszkami! Chcesz taki? – Machnął mi przed oczami różową skrzyneczką.

– Tego to chyba nie.

– A może ci się taki przyda, jak pójdziesz do szkoły i będziesz robił zielnik! Albo damy na prezent twojej kuzynce czy coś.

W koszyku wylądowały wszystkie zestawy, i to razy dwa. Przecież czasem idzie się w gości i głupio tak przyjść z pustymi rękami.

To były początki sprzedaży internetowej, Allegro dopiero raczkowało i kupowało się głównie w sklepach, ale jednak dało się już coś dostać w sieci. Gdy tylko wróciliśmy do domu, mama szybko usiadła przed komputerem i wynalazła, że taki zestaw kolorowych stempelków chodzi w necie po sześćdziesiąt złotych, a w sklepie był za dwanaście na wyprzedaży. Od razu kazała tacie zawieźć się z powrotem do supermarketu. Ostatecznie kupiła trzy kartony, w każdym po osiemnaście zestawów stempelków.

– Zobaczycie, zrobię na tym biznes! Dam cenę czterdzieści pięć i wszystko za chwilę wyprzedam!

Rzeczywiście tak było. Mama dokupiła kartony do wysyłania paczek i po wystawieniu aukcji stempelki szły jak świeże bułeczki. Można powiedzieć, że mama była wtedy pionierką resellerów! Nie minął i tydzień, jak poszła połowa zapasów, a mama była już zmęczona lataniem na pocztę. Zrobiła szybkie rachunki i wyszło, że już jest kilkadziesiąt złotych na plusie, więc dalszą sprzedaż może sobie odpuścić. W ten sposób po dziś dzień pojedyncze kuferki ze stemplami walają się gdzieś na strychu.

Mama zawsze miała nosa do dobrych okazji, tylko brak jej było długofalowej determinacji. W ten sam sposób przez lata rozwoju sprzedaży internetowej pozyskaliśmy trzydzieści myszek Logitech – po sprzedanych dziesięciu sztukach rachunek wyszedł na zero i można było zakończyć handel – oraz ponad dwieście przezroczystych osłonek na storczyki. Mama wypatrzyła je w hurtowni ogrodniczej po dwa złote i przysięgała, że dokładnie takie same widziała w innym sklepie po kilkadziesiąt złotych. Początkowo wzięła sześć – dokładnie tyle, ile potrzebowała, ale finalnie wypchany był nimi cały koszyk, jakby chciała nagle rozpocząć jakiś biznes ze szkółką storczyków!

Ale najśmieszniejszy zakupowy wyczyn mojej mamy pochodzi z czasów, kiedy mieszkaliśmy przez chwilę w bloku i ja dzieliłem pokój z siostrą. To wtedy mama wyhaczyła w Auchanie błąd cenowy przy papierze toaletowym. Zamiast dziewięć dziewięćdziesiąt dziewięć kosztował dziewięćdziesiąt dziewięć groszy. Mama zrobiła zdjęcie metki, po czym spakowała do wózka wszystkie paczki z palety. Tata w tym czasie pobiegł po dodatkowe dwa koszyki i wzięli wszystko, co było w sklepie. Później tata na cztery razy jeździł ze sklepu do domu z tym zapasem, a my z mamą pilnowaliśmy dobytku w wózkach przed marketem. Problem był tylko taki, że ten papier trzeba było gdzieś trzymać. To była jedyna sytuacja, kiedy na dobre wyszło mi dzielenie pokoju z Julką. Rodzice stwierdzili, że skoro już i tak mamy tam mało miejsca we dwójkę, to sto sześćdziesiąt paczek papieru przechowają u Łukasza w pokoju.

Ogólnie było to bardzo fajne, bo często robiliśmy z tych pakunków jakieś konstrukcje, domki, rampy dla zdalnie sterowanych aut… Raz jednak papiery się przewróciły, a mama wpadła do pokoju Łukasza sprawdzić, co się stało, i nakryła go z dziewczyną, która chwilę później opuściła mieszkanie, krzycząc, że mamy posraną rodzinę i kto normalny ma tyle papieru na chacie. Może faktycznie jesteśmy jacyś posrani, bo z moich wyliczeń wynika, że ten papier powinien nam starczyć na siedemnaście lat, a od ponad dziesięciu już go na pewno nie mamy…

– A co tu tyle kartonów? – zapytała Angela, wchodząc do przedpokoju.

– Jak tyle? Kilka pudełek tylko… – Przewróciłem oczami.

– Kilka?! Przecież tu jest ściana z paczek! Skąd tego tyle?

– Z Vinted. Trochę mnie poniosło podczas zakupów.

– Trochę?!

– No już nie przesadzaj! – zaśmiałem się.

Angela weszła do salonu i zobaczyła osiem par martensów, które zamówiłem.

– Co to jest? Sklep Martensa?!

– No co? Buty sobie kupiłem.

– Wcześniej nie zauważyłam, że jesteś stonogą.

– Nie wszystkie chcę sobie zostawić, niektóre sprzedam z zyskiem! Mówiłem ci, że chciałem sobie kupić martensy, ale w sklepie kosztują co najmniej siedemset złotych. No więc poszukałem na Vinted i nie uwierzysz, ile tam tego jest! Wszystkie były po cztery, pięć, maks sześć dyszek! Wyszło kilkanaście razy taniej niż te nowe w sklepie! To sobie zamówiłem kilka, żeby na nich zarobić!

– Nie wiem, czy drożej sprzedasz, jeśli po tyle chodzą na tym twoim Vinted!

– Teraz to po dwieście siedemdziesiąt są najtańsze, bo wszystkie tanie wykupiłem! – zaśmiałem się.

Udało mi się sprzedać wszystkie pary! Tak, opchnąłem je co do ostatniej sztuki, a tym samym zapomniałem zostawić sobie chociażby jedną parę. Próżno było też szukać jakiejś nowej, w końcu wszystkie w dobrej cenie zdążyłem już sam kupić i przekazać dalej z prowizją. Nie pozostało więc nic innego, jak zamówić nowe, absurdalnie drogie buty w oficjalnym sklepie. Wahałem się między modelem z matowym wykończeniem a tym z lakierowanym. W końcu zamówiłem obie pary z zamiarem odesłania jednej z nich. Tym sposobem miałem wyjść na zero. Wybór był bardzo trudny. Ostatecznie zdecydowałem się na matowe, ale kiedy już miałem odesłać drugą parę z powrotem do sklepu, okazało się, że jest za późno na zwrot. Dodatkowo kiedy w końcu pierwszy raz włożyłem je na wyjście na miasto, okazały się piekielnie niewygodne i obtarły mi całe pięty. Tym sposobem zostałem z dwiema parami niewygodnych butów i dziurą w budżecie w postaci ośmiuset złotych.

– To co? Wystawiasz je na sprzedaż? – spytała Angela.

– Niestety, ale przez to, że sprzedawałem cały czas podobne produkty, uznali to za podejrzane i zbanowali mi konto.

– To przynajmniej będziesz miał odwyk!

– Bardzo śmieszne! Vinted było moją ostatnią nadzieją. Pumy speedcat tak szybko zrobiły się modne, że nie zdążyłem wejść do sklepu, a już nie było mojego rozmiaru.

Rozdział 2. Ten z kultowym paskiem do spodni, militarną kamizelką i pięciopalczastymi butami

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 3. Ten z piątakiem z fontanny i passatą bez ziół

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 4. Ten z serowym popcornem, Kevinem samym w domu i ubezpieczeniem od katastrof

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5. Ten ze współdzieloną łazienką, materacem z Intexu i stotrzydziestopięciocentymetrowym statkiem

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6. Ten z sonarem za siedem stów i tylko czterema piosenkami na Spotify

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7. Ten z mewą złodziejką i bezalkoholową fantą

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8. Ten z bezą se sklepu i przepisem na oko

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9. Ten z białymi air force’ami i new balance’ami 530

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10. Ten z tortem w kształcie hajsu, seitanem z TikToka i Simsami dwójką

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11. Ten z croissantami z dżemem i bułką z kiełbasą

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12. Ten z zastawą w maki i zakwasem z buraka

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13. Ten ze zgrzewką energetyków i drinkami z bidetu

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14. Ten z perfumami do prania, lampką rakietą i odkurzaczem pionowym

Dostępne w wersji pełnej