Ekstradycja - Remigiusz Mróz - ebook + audiobook + książka

Ekstradycja ebook i audiobook

Remigiusz Mróz

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

37 osób interesuje się tą książką

Opis

Minęło kilka miesięcy, od kiedy Joanna Chyłka uciekła z kraju. Ślad po niej zaginął i mimo że wystawiono za nią Europejski Nakaz Aresztowania, służby nie potrafią odnaleźć żadnego tropu. Przez cały ten czas nie skontaktowała się z nikim w Polsce i nawet Kordian nie wierzy już w to, że Chyłka kiedykolwiek znajdzie sposób, by nawiązać z nim kontakt.

Oryński tymczasem przyjmuję sprawę człowieka, który wybudził się po półtorarocznej śpiączce w klinice. Ukrainiec, Witalij Demczenko, jest oskarżony o to, że wtargnął do jednej z restauracji na Powiślu i zastrzelił trzy osoby. Motywu nigdy nie ustalono, nie udało się też odnaleźć narzędzia zbrodni ani świadków. W dodatku Witalij nie pamięta niczego, co wydarzyło się przed tym, zanim znalazł się w stanie wegetatywnym.

Pamięta jedno: że ma dla Oryńskiego wiadomość od Chyłki..

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 448

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 47 min

Lektor: Krzysztof Gosztyła

Oceny
4,6 (6022 oceny)
4363
1172
380
86
21
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdaW-F

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna, jak każda z tej serii. Polecam ich słuchać w wersji audiobooka, lektor robi taką robotę, że aż szkoda to stracić czytając samemu :-)
japilot

Z braku laku…

kretynizm!
10
zytaa

Nie oderwiesz się od lektury

Ta część to po prostu dzieło sztuki jestem pod ogromnym wrażeniem i boję się co będzie dalej
10
patrycjapuk

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle petarda!
00
ska77

Nie oderwiesz się od lektury

Cieszy mnie, że przy czytelniczym nałogu pochłaniam tyle książek, że ni w ząb nie pamiętałam, o czym jest ta część :) to przedostatnia odsłona mojego re-readingu Chyłki (pozostałe są zbyt świeże) i muszę stwierdzić, że jest nieodkładalna.
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Remigiusz Mróz, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

 

 

Redaktor prowadzący: Adrian Tomczyk

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Magdalena Owczarzak

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Fotografia na okładce: © NejroN / iStock by Getty Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66517-57-8

 

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pamięci moich dziadków,

Jadwigi (1928–2001) i Jerzego (1926–2002) Jarno

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prius quam exaudias, ne iudices.

Nie sądź, zanim nie wysłuchasz.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Chyłka locuta, causa finita

 

 

 

1

 

Szpital Bródnowski, Targówek

 

 

 

Istniał rodzaj pustki, której nie dało się zapełnić. Pustki tak absolutnej, że zdawała się wchłaniać wszystko inne – szczęście, chęć życia, całe jestestwo Kordiana. Brakowało mu już sposobów na to, jak sobie z nią radzić. Najpierw całkowicie poświęcił się poszukiwaniom Chyłki, uparcie trzymając się nadziei na jej odnalezienie. Kiedy zrozumiał, jak bardzo ta wiara jest płonna, szukał ratunku gdzie indziej – faszerował się benzodiazepinami, pił nieco za dużo i powoli przestawał poznawać samego siebie.

Lepszym wyjściem z pewnością byłoby zatracenie się w pracy, ale żadna sprawa nie zajmowała go na tyle, by mógł jej się oddać. W dodatku czuł, że wszystko, co robi od kilku miesięcy, jest wyłącznie przykrym przymusem.

Stracił szansę na przekwalifikowanie się na prokuratora. Karta przetargowa, której miał zamiar użyć, by nadać impet nowej karierze, zginęła razem z Piotrem Langerem. Oryński nie miał niczego, co pozwoliłoby mu wybić się już na samym starcie.

Został w Żelaznym & McVayu, tłumacząc sobie, że dzięki temu będzie miał więcej czasu i środków finansowych na poszukiwania Chyłki. Może się nie mylił, ale po kilku miesiącach stało się jasne, że żadne pieniądze nie sprowadzą jej z powrotem.

Kordian musiał w końcu się z tym pogodzić. Przywyknąć do tego, że stracił nie tylko ją, ale także samego siebie. Momentami miał wrażenie, że zniknął zupełnie. Bez Chyłki nic nie miało sensu, każde zdarzenie wydawało się nieistotne, a wszystkie emocje stały się jedynie namiastką tych prawdziwych. Świat zdawał się zwykły, ludzie nijacy, wszystkie podejmowane decyzje zaś nic nieznaczące.

Jeszcze pół roku temu podjąłby się obrony Witalija Demczenki bez wahania. Sprawa była zagadkowa, mogła zakończyć się właściwie w każdy sposób i stanowiła nie lada wyzwanie dla każdego prawnika. Teraz Oryński nie był jednak nawet pewien, jak długo będzie w stanie reprezentować Ukraińca, na którego podpisano już wyrok.

Mimo to podjął się zadania. Żelazny naciskał, by w końcu poprowadził czyjąś obronę w głośnym procesie, a Kordian zaczynał obawiać się, że jeśli dalej będzie się migać, pożegna się nie tylko z firmą, ale i z samym sobą.

Musiał w końcu ruszyć naprzód, inaczej za jakiś czas, zamiast na sali sądowej, będzie brylował w szpitalu psychiatrycznym.

Na pierwsze spotkanie z klientem pojechał do Szpitala Bródnowskiego. Witalij wybudził się z półtorarocznej śpiączki tydzień wcześniej w nieodległej klinice, rzekomo nie pamiętając niczego, co mu się przydarzyło. W tym także tego, o co został oskarżony.

O wszystkie jego sprawy zadbała żona, Oksana. To ona zatrudniła kancelarię Żelazny & McVay – i to ona zaprowadziła Kordiana do jednoosobowej sali, w której przebywał jej mąż.

Policja zdawała się nie przywiązywać wielkiej wagi do pilnowania Witalija, co właściwie było całkiem zrozumiałe. Demczenko po pierwsze nie był w stanie uciekać, a po drugie nie wyglądał na takiego, który nawet będąc w formie, próbowałby to zrobić.

On i jego żona sprawiali wrażenie ludzi pogodnych, uprzejmych, a co ważniejsze, niewinnych, może nawet nieco naiwnych. Było to zasadniczo jedyne, co ich łączyło – oprócz tego nie mogli różnić się bardziej. On ledwo mówił po polsku, miał słabe wykształcenie i trudno było uznać go za przystojnego. Ona posługiwała się polskim niemal bez obcego akcentu, skończyła zarządzanie projektami na SGH i wyglądała jak z okładki czasopisma lifestyle’owego.

Kiedy zostawiła ich samych, Kordian przysunął sobie krzesło, a potem usiadł przy łóżku. Przez moment przyglądał się człowiekowi, którego miał bronić, i starał się stwierdzić, czy ten naprawdę stracił pamięć.

Jeśli nie, to z pewnością potrafił świetnie udawać człowieka zagubionego.

– Zanim zaczniemy, wyjaśnijmy sobie pewne sprawy – odezwał się Oryński.

Leżący na łóżku Ukrainiec postarał się lekko skinąć głową.

– Nie będę pytał, czy to zrobiłeś, czy nie.

– Ale…

– Żadnego prawnika nie interesuje, czy jego klient jest winny – kontynuował Kordian. – Liczy się tylko to, czy daną sprawę można wygrać. Jasne?

– Charaszo.

– Żeby wygrać twoją, muszę znać wszystkie fakty. I obojętne mi, czy świadczą na twoją korzyść.

– Ja zrozumiał.

Oryński przysunął się do łóżka.

– Na pewno? – spytał. – Bo od tego, co mi powiesz, zależy, jak dobrą linię obrony przygotuję. Jeśli wykręcisz wała, a ja na rozprawie obudzę się z ręką w nocniku, od razu się pożegnamy.

Witalij znów lekko skinął głową, choć przychodziło mu to z wyraźnym trudem.

– Panimajesz?

– Tak.

– Więc mów – odparł ostro Kordian. – Pamiętasz coś?

Gdyby nie był tak przymulony xanaxem, być może nie uszłoby jego uwagi to, że nie zachowuje się jak on. Tabletki wyciszały emocje do tego stopnia, że wyłączały nawet empatię. Oryński był po nich obojętny na wszystko i wszystkich – i w tej sytuacji być może przyniesie to klientowi pewną korzyść.

– Ja nic nie pamięta – odparł Witalij. – Naprawdę nic.

Kordian przez chwilę znów uważnie mu się przyglądał. Lekarze potwierdzali, że po ciężkim urazie głowy, przez który pacjent znalazł się w stanie wegetatywnym, taki rezultat mógł wystąpić. Demczenko prawdopodobnie mówił prawdę, choć nikt nie mógł dać stuprocentowej gwarancji, że tak jest.

– W porządku – powiedział Oryński. – Co pamiętasz jako ostatnie?

– Kolację z Oksaną. My jedli w Boscaioli, wypili piwo, a potem wrócili do domu uberem.

– To było dzień przed zabójstwem.

– Tak mnie mówią – potwierdził Witalij. – Potem ja już nic nie pamięta.

Kordian nabrał głęboko tchu i zaczął ustalać szczegóły. Jego klient nie znał ofiar, nie miał żadnego motywu i nigdy nie posiadał żadnej broni. Nie wiedział nawet, jak wygląda CZ-ka, z której zastrzelono dwie kobiety i mężczyznę na Powiślu.

Jedyne alibi na tamtą noc dawała mu jego żona, on sam nie potrafił powiedzieć, co wtedy robił. Według Oksany nocą, kiedy popełniono morderstwo, nie opuszczał domu. Wyszedł dopiero nad ranem, by wyprowadzić psa – i to wtedy został potrącony przez samochód. Kierowcy nigdy nie odnaleziono, a rannego Witalija znaleźli na chodniku przechodnie.

– Czyli nic nie wiesz, nic nie pamiętasz i nic nie zrobiłeś – podsumował Kordian.

– Taka jest prawda.

– Prawda jest gówno warta. Dowody natomiast bezcenne – odparł Oryński i podniósł się z krzesła. – A ich nam brakuje.

– Prokuratorom też.

Kordian zapiął marynarkę na górny guzik i podszedł do okna. Widok nie był przesadnie imponujący: wysokie bloki w oddali i stosunkowo nowe osiedla w pobliżu szpitala. Na tym, które znajdowało się naprzeciwko, mieszkał kiedyś prokurator, który w stanie wojennym oskarżał Tadeusza Tesarewicza.

Kolejne skojarzenie z Chyłką. Oryński miał wrażenie, że cała Warszawa jest nimi usłana. Gdziekolwiek by się ruszył, cokolwiek by zrobił, zawsze prędzej czy później trafiał na coś, co było związane z Joanną. Na dobre uświadomił sobie, że całe jego życie opierało się na jej obecności.

Od miesięcy próbował sfabrykować choćby jej namiastkę. Przeglądał wszystkie wspólne zdjęcia, oglądał materiały online, w których pojawiała się Joanna, i czytał po kilka razy każdego esemesa, którego kiedykolwiek mu przysłała, jakby to był święty tekst. Nie przegapił żadnego nagrania wideo w sieci – niezliczoną ilość razy obejrzał jej występy u Zygzaka i komentarze, których od czasu do czasu udzielała dla TVN24 lub NSI. Z każdym kolejnym zdawało mu się, że przez nie obumiera jeszcze bardziej, mimo to wciąż do nich wracał.

Włączenie jakiejkolwiek piosenki było gwoździem do trumny. Starał się tego nie robić i kiedy był trzeźwy, zazwyczaj mu się udawało. Problemy zaczynały się wieczorami, kiedy jakaś dziwna, masochistyczna potrzeba brała górę nad racjonalnością. Wykańczał się przy Poison, ledwo zipał przy Wind of Change i całkowicie dobijał się Disarm.

Wrócił do palenia i nadrabiał chyba wszystkie papierosy, których wcześniej sobie odmawiał. Jadł byle co, byle kiedy i zrezygnował z jakiegokolwiek ruchu, w efekcie tyjąc na tyle, że musiał zacząć kupować koszule z większym kołnierzykiem. Nie obchodziło go to, podobnie jak fakt, że pogrążał się coraz bardziej w kompletnej, ponurej samotności.

Nie mógł już dłużej tak ciągnąć.

– Panie mecenasie?

Kordian odchrząknął cicho i ponownie skupił się na swoim kliencie.

– Wygląda pan, jakby…

– Obmyślam taktykę obrończą – uciął Oryński i wsunął ręce do kieszeni garniturowych spodni. – I mylisz się co do prokuratury. Mają całkiem niezłe dowody świadczące na twoją niekorzyść.

– To przecież…

– Po pierwsze są świadkowie, którzy widzieli cię tamtej nocy w okolicy – nie dał sobie przerwać Kordian. – Po drugie zostaje kwestia broni.

– Jakiej broni? – jęknął Demczenko.

Kordian westchnął. Jego klient albo wprost rewelacyjnie rżnął głupa, albo naprawdę nie wiedział o pistolecie.

– CZ-ka, której prawdopodobnie użyto do zastrzelenia trójki ofiar, została skradziona z mieszkania twojego sąsiada w dzień przestępstwa, Witalij – powiedział Oryński. – To dowód poszlakowy, ale dość sugestywny.

– Ja nawet nie wiedział o żadnej kradzieży.

Broń nigdy się nie odnalazła, a więc formalnie nie potwierdzono, że to Demczenko ją zwinął – z czysto logicznego punktu widzenia trudno było jednak złożyć to na karb przypadku.

– I tym bardziej nie miał z nią nic wspólnego.

– Według prokuratury miałeś z nią bardzo wiele wspólnego.

– Kłamią.

Kordian widział, że Demczenko chciał powiedzieć więcej. Gorączkowo usiłował się wytłumaczyć, ale nawet przy dobrej kondycji umysłowej pewnie miałby problem z wysławianiem się po polsku.

– Tyle wystarczy, żeby oskarżać niewinnego człowieka? – zapytał w końcu.

Oryński nawet się nie zawahał.

– Tak – odparł, a potem ruszył do wyjścia.

– Panie mecenasie…

– Zrobię, co trzeba – uciął Kordian, zatrzymując się przy łóżku. – Ale musisz powiedzieć mi o wszystkim, co może mi się przydać. A tym bardziej o tym, co może przydać się drugiej stronie.

– Tak, ja wiem – odparł Witalij i zamknął oczy. – I miałem powiedzieć panu coś.

Oryński zmarszczył czoło.

– Co?

Rozmówca z trudem przełknął ślinę, jakby rozmowa zaczęła sprawiać mu większą trudność.

– Żeby… żeby się pan nie bał strzelać do nieznajomych.

W szpitalnej sali zaległa absolutna cisza. Okna były dobrze zaizolowane, ale z pewnością nie do tego stopnia, by całkowicie tłumiły hałas z dwóch ruchliwych ulic w okolicy. Mimo to Kordian nie słyszał niczego, nawet własnego oddechu. Przez moment wydawało mu się, że nie czuje nawet bicia serca.

Otrząsnął się z trudem.

– Co ty powiedziałeś?

– Przepraszam, ja po prostu…

– Skąd to znasz?

– Ja…

– Kto ci to powiedział? – rzucił agresywnie Oryński i znalazł się nad Witalijem. Złapał za pościel i ścisnął mocno, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że jest o krok od zaatakowania klienta.

Puścił kołdrę, wyprostował się i spojrzał na Demczenkę z góry.

– Przepraszam – powtórzył Witalij. – Ja wiem, że to nie brzmi dobrze.

Z jego punktu widzenia – być może. Z perspektywy Kordiana wprost przeciwnie.

– Miałem to przekazać – dodał Ukrainiec. – Ale to strzelanie, naprawdę nie wiedziałem, czy…

– Kto kazał ci to powiedzieć? – przerwał mu Oryński. – I jak? Do kurwy nędzy, półtora roku leżałeś w śpiączce!

Przez twarz Witalija przetoczył się cień strachu. Kordian miał to gdzieś. Pochylił się nad klientem i popatrzył na niego tak, by ten nie miał wątpliwości, jak istotna to kwestia.

– Ona powiedziała, że pan będzie wszystko wiedział – wydusił Demczenko.

 

 

2

 

ul. Kondratowicza, Bródno

 

 

 

Zanim Witalij zdążył cokolwiek wyjaśnić, do sali weszła jego żona i nie czekając na reakcję Oryńskiego, złapała prawnika za rękę i siłą wyciągnęła go na korytarz. Kordian nie protestował tylko dlatego, że wyglądało to, jakby stało się coś poważnego.

Oksana Demczenko poprowadziła go na dół, a potem wyciągnęła na zewnątrz, nie rzucając choćby słowa wyjaśnienia. Dopiero kiedy ruszyli w kierunku parku Bródnowskiego, odezwała się cicho:

– Zaraz wszystko panu wyjaśnię.

Oryński był zbyt zdezorientowany, by przejąć inicjatywę. Poszedł za kobietą i po chwili usiedli na ławce przy osuszonym stawie, z dala od przechodniów. Serce waliło mu jak młotem.

Dostał wiadomość od Chyłki? Ukrainiec tylko od niej mógłby dowiedzieć się, jak kończyło się Cymelium. Ale jakim cudem? Od półtora roku był w śpiączce, więc o ile nie miał zdolności telepatycznych, nie mógł otrzymać jakichkolwiek wieści od Joanny.

Kordian przesunął dłonią po twarzy, jakby mógł pozbyć się otępienia spowodowanego benzodiazepinami. Spojrzał na siedzącą obok Oksanę, kiedy ta szybkim, sprawnym ruchem zebrała w kucyk długie blond włosy. Obróciła się do Kordiana.

– Przepraszam za to. Ustalałam z Witalikiem, że to ja panu o wszystkim powiem.

– Że co? – wypalił Kordian.

– Miał poczekać. Nie wiem, dlaczego zdecydował się…

– O czym pani w ogóle mówi? – przerwał jej Oryński i raptownie się do niej obrócił. – Co tu się dzieje? Co wy odstawiacie?

Pierwsze logiczne wnioski powinny ułożyć mu się w głowie jeszcze w szpitalnej sali, ale zaczynały to robić dopiero teraz. Nie były zbyt optymistyczne, sprowadzały się bowiem do tego, że znów został wciągnięty w jakąś intrygę.

– Co wy odpierdalacie? – rzucił ostrzej.

– Panie mecenasie, proszę… – jęknęła niepewnie Oksana. – Wszystko panu wyjaśnię. Od początku.

– To do dzieła.

Demczenko szybko skinęła głową, a potem sięgnęła do torebki po paczkę niebieskich rothmansów z ostrzeżeniem w cyrylicy. Poczęstowała Oryńskiego, a on skorzystał bez wahania.

– Trzy dni temu w internecie odezwała się do mnie jakaś osoba – zaczęła Oksana. – Wiedziała, że Witalij wybudził się ze śpiączki, bo…

– Bo mówiły o tym wszystkie media – dokończył za nią Kordian. – Co to za osoba? Czego chciała?

Oksana popatrzyła na niego jak na niecierpliwe dziecko, a on odpalił sobie papierosa, byleby czymś się zająć i dać kobiecie mówić.

– Nie przedstawiła się – odparła Ukrainka. – Napisała do mnie na Facebooku z jakiegoś ewidentnie fejkowego konta. Żadnego zdjęcia, żadnych informacji. Tylko imię i nazwisko.

– Jakie?

– Dirty Harriet.

Jeśli Kordian miał jeszcze resztki wątpliwości, kim była ta osoba, to Oksana właśnie je rozwiała. Serce znów zabiło mu mocniej, a oddech przyspieszył. Wciągnął dym głęboko do płuc, jakby ta inhalacja mogła go uspokoić.

– Czego chciała? – spytał.

– Powiedzieć mi, że powinnam skontaktować się z Żelaznym & McVayem, bo to jedyna kancelaria, która może pomóc mojemu mężowi.

– I tak po prostu się pani zgodziła?

– Nie – odparła Demczenko i też się zaciągnęła. – Zgodziłam się dopiero, kiedy powiedziała mi, kim jest.

Oboje w jednym momencie wypuścili dym.

– Znałam ją z prasy i telewizji, jak się pan domyśla.

– Niech mi pani mówi po imieniu – odparł Oryński.

– A nie lepiej Zordon?

Kordian w mig zrozumiał, że Oksana nie miała jedynie zdawkowego kontaktu z Chyłką. Najwyraźniej przez kilka ostatnich dni rozmawiały ze sobą dostatecznie dużo, by Demczenko nie tylko zdecydowała się na Żelaznego & McVaya, ale też przystała na propozycję innej współpracy.

Joanna musiała obserwować, co dzieje się w kraju. Może czekała na odpowiedni moment, taki jak wybudzenie się Witalija. Może próbowała nawiązać kontakt już wcześniej.

Oryński ponaglająco skinął ręką na Ukrainkę.

– Mąż miał ci nic nie mówić – oznajmiła. – To ja powinnam wszystko wyjaśnić, a na koniec dodać, żebyś nie bał się strzelać do nieznajomych. Miałeś podobno wiedzieć, o co chodzi.

Kordian uniósł oczy.

– To trochę moja wina – powiedział. – Przycisnąłem twojego męża, a nie jest jeszcze w pełni sił.

– Nieważne – odparła Oksana, a potem czujnie się rozejrzała, jakby spodziewała się, że ktoś może ich obserwować. – Istotne jest, że zgodziłam się na wszystko, co zaproponowała twoja partnerka.

Kordian wątpił, by mógł nadal ją tak nazywać. Nawet jej ulubione określenie, właścicielka, zdawało się już mocno nieadekwatne.

– Czyli na co konkretnie? – spytał.

– Ona ma pomóc mi w sprawie, a ja mam po prostu coś ci przekazać.

– Co?

Sięgnęła do torebki i znów wyjęła paczkę papierosów. Oryński od razu zobaczył, że nie jest fabrycznie zapakowana, a w dodatku czymś wypchana. Kiedy mu ją podała, poczuł, że waży mniej więcej tyle, ile przeciętna nieflagowa komórka. Wszystko było jasne.

– Numer jest zarejestrowany na Ukrainie – wyjaśniła Oksana. – Telefon przyszedł razem z papierosami. Nikt go nie namierzy.

Tylko Chyłka mogła to wymyślić, uznał w duchu Kordian. Schował paczkę do kieszeni marynarki i odetchnął.

– Do pamięci wpisany jest tylko jeden numer – dodała Demczenko. – Ale proszę być ostrożnym.

– Bez obaw – zapewnił ją.

– Miałam też zapytać cię o to, kiedy Iron Maiden śpiewali o historycznej postaci przez ponad osiem minut.

– Kiedy?

– Tak, kiedy – potwierdziła. – Nie wiem, w czym rzecz, ale podobno ty będziesz wiedział.

Kordian chwilę się namyślał, a potem lekko uśmiechnął.

– Możliwe, że wiem.

Chciał czym prędzej odejść na stronę i wybrać numer. Usłyszeć głos Chyłki, przekonać się, że wszystko z nią w porządku. Nie, więcej – udowodnić sobie, że ona naprawdę istnieje. Od pewnego czasu bowiem zaczynał myśleć o niej jako o kimś całkowicie nierealnym, pojawiającym się jedynie w snach czy marzeniach.

Sztachnął się kilkakrotnie w milczeniu.

– Dziękuję – odezwał się po chwili.

– Podziękujesz mi, broniąc mojego męża.

Oryński skinął głową, a Oksana poczęstowała go kolejnym rothmansem. Znów skorzystał od razu, w tej sytuacji nie zamierzał liczyć wypalonych papierosów. Miał w kieszeni klucz do kontaktu z Chyłką.

Musiał zdobyć się jednak na chwilę cierpliwości. Ta kobieta wprawdzie nie była na celowniku organów ścigania, ale sporo ryzykowała. I to tylko dlatego, że Chyłka obiecała w jakiś sposób jej pomóc.

– Zrobię, co się da – zapewnił.

– Liczę, że zrobisz nawet więcej.

Pokiwał głową z przekonaniem, bo w tej chwili gotów był stosować najszlachetniejsze praktyki kancelarii, nie oglądając się na zasady etyki.

Musiał tylko wiedzieć, na czym stoi. Założył rękę za oparcie ławki i przez moment świdrował wzrokiem niebieskie oczy Oksany.

– Witalij naprawdę był tamtej nocy w domu? – spytał.

– Tak. Wyszedł wyprowadzić psa dopiero nad ranem i wiesz, co się wtedy stało.

– Nie mógł wyjść, kiedy spałaś?

– Nie. Mam płytki sen, budzę się, jak tylko zaczyna się wiercić.

Sprawiała wrażenie prawdomównej, podobnie jak jej mąż. Oryński jednak przejechał się na pozorach dostatecznie dużo razy, by zachować ostrożność.

– W porządku – rzucił. – Jeśli rozmawiałaś z Chyłką, z pewnością wiesz, że nawet najmniejsze rozminięcie się z prawdą będzie tragiczne.

Potwierdziła zdawkowym ruchem głowy, a potem zerknęła w kierunku parkingu.

– Idź – powiedziała. – Ona czeka na telefon od ciebie.

Oryński wahał się tylko przez chwilę. Potem podniósł się i uścisnął Oksanie dłoń.

– Będziemy w kontakcie – zapewnił.

Moment później wsiadł do żółtego daihatsu, stojącego na szpitalnym parkingu. Umieścił kluczyk w stacyjce, ale nie obrócił go. Uświadomił sobie, że nie musi dłużej czekać, by zadzwonić do Chyłki.

Mógł to zrobić tu i teraz. Owszem, policja co jakiś czas jeszcze kontrolnie mu się przyglądała, ale po tylu miesiącach chyba nawet funkcjonariusze nie wierzyli już w to, że Joanna nawiąże z nim kontakt. W samochodzie żadnych podsłuchów z pewnością nie musiał się obawiać.

Wyciągnął niewielką przedpotopową komórkę i włączył ją. Rozruch trwał dłużej niż w przypadku jego smartfona, po czym na ekranie pojawiło się pole do wpisania PIN-u. Nie musiał zastanawiać się nad odpowiednią kombinacją ani przez moment.

Doskonale pamiętał, kiedy Iron Maiden śpiewali o Aleksandrze Wielkim. Album Somewhere in Time wyszedł w 1986 roku.

Wprowadził cyfry, a telefon się odblokował. Na tapecie ustawione było mocno rozpikselowane zdjęcie czarnego samochodu i mimo braku ostrości bez trudu dało się poznać iks piątkę.

Trzęsącą się ręką Oryński wybrał jedyny zapisany w pamięci numer. Czuł się, jakby cofnął się do czasów podstawówki i po raz pierwszy dzwonił do domu jakiejś dziewczyny, żeby zaprosić ją do kina.

Uchylił szybę i zapalił trzeciego z kolei papierosa, czekając, aż w słuchawce przestanie słyszeć przerywany sygnał. W końcu wybrzmiał.

– Czołem, Zordon – odezwała się Chyłka. – Co tam dzisiaj w paśniku?

Zamarł z papierosem za oknem, zupełnie zbity z tropu.

Nie potrafił wydusić z siebie słowa.

– To taki żłób w lesie do dokarmiania zwierzyny grubej. Widziałam cię na zdjęciach po przyjęciu sprawy Witalija, wiem, co mówię.

Oryński wciąż nie potrafił ani się poruszyć, ani czegokolwiek powiedzieć.

– Twój iPhone jeszcze cię poznaje czy musiałeś na nowo skonfigurować Face ID?

Kordian poczuł, jak papieros wyślizguje mu się spomiędzy palców.

– Halo? – rzuciła Joanna. – No co jest? Złożyłeś śluby milczenia po moim wyjeździe?

– Jezu, Chyłka…

– To ja.

– Nie mogłaś po prostu zacząć od jakiegoś… nie wiem, „dzień dobry?”.

– Nie – odparła bez zastanowienia. – Bo był dobry, dopóki cię nie usłyszałam.

Zaśmiała się do słuchawki, a on znowu zamilkł. Jej głos był jak uderzenie gromu podczas ciszy przed burzą. Jednocześnie niepokojący, ale niosący też pewną adrenalinę i przypominający o kruchości życia.

– Padłeś z wrażenia, Zordon?

– Nie, tylko… po prostu… właściwie…

– To potwierdza moje dotychczasowe domysły, że jesteś jak żuk gnojowy.

– Co?

– Cieszysz się z byle gówna – odparła, a on niemal mógł zobaczyć jej uśmiech, kiedy to mówiła. – Choć z drugiej strony może nie powinniśmy traktować usłyszenia mojego głosu w takich kategoriach.

Strzepnął popiół z drzwiczek i postarał się zebrać myśli. Miał wrażenie, że pogrążył się we śnie, z którego nie potrafi się obudzić.

– Może nie – przyznał. – Co ty… gdzie ty…

– Długo będziesz tak wykrztuszał słowa?

– Chyba tak.

– To zakochaj się na moment w ciszy – odparła.

Zaciągnął się głęboko, a potem wysiadł z samochodu. Miał wrażenie, jakby i tak niewielka przestrzeń w daihatsu jeszcze bardziej się skurczyła. Przysiadł na masce i przycisnął słuchawkę do ucha.

– Powiedziałabym, żebyś się uspokoił, ale w całej historii ludzkości taka rada nigdy nie przyniosła zamierzonego rezultatu.

Oryński zamknął oczy.

– Podobnie jak te bzdurne „z całym szacunkiem, ale…” i „jestem tolerancyjny, ale…”.

Nie tak wyobrażał sobie pierwszą rozmowę, choć może właśnie tego powinien był się spodziewać. W końcu chodziło o Chyłkę. Z pewnością targały nią nie mniejsze emocje niż nim – i radziła sobie z nimi w jedyny znany jej sposób.

– Kurwa, Zordon – syknęła. – Daj w końcu głos.

– Ale…

– Ale co? – przerwała mu. – Po kilku miesiącach masz takiego stresa, że nie wiesz, o czym gadać? Pomogę ci. Teraz już podobno nie pytluje się o pogodzie, tylko o zbliżającej się katastrofie ekologicznej, ochronie środowiska i takich tam.

– W sumie…

– To poważna sprawa, Zordon. Zobacz takiego Ibisza.

– A co on ma z tym wspólnego?

– Jak to co? Widziałeś jego twarz? Tyle plastiku, że nie rozłoży się przez dwadzieścia tysięcy lat.

Oryński pokręcił głową z uśmiechem, a potem głęboko nabrał tchu. Tak, może jemu też było potrzeba nieco dystansu. Miał w głowie mniej więcej gazylion pytań, ale jedno wysuwało się na pierwszy plan.

– Gdzie jesteś? – spytał.

– A co? – odparła przekornie. – Chciałbyś usłyszeć, że w łóżku? I dowiedzieć się, co na sobie mam?

– Cóż…

– No dobra, skoro to ci pomoże. Pamiętasz te czarne stringi, które kupiłam sobie przed Poznaniem?

– Dość dobrze.

– Są na Argentyńskiej – rzuciła, zmieniając ton. – Dolna lewa szuflada w sypialni. Tyle się dowiesz o mojej bieliźnie, wstrętny zbereźniku.

Znów się zaśmiał, uzmysławiając sobie, jak bardzo mu jej brakowało – i jak niewiele było trzeba, by poczuł się, jakby grzmotnął całe piwo na hejnał. Właśnie tak wyglądały wszystkie kontakty z Chyłką. Wystarczył moment, a on nie wiedział już, czym w ogóle przed chwilą się przejmował.

– Wiem doskonale, gdzie są twoje majtki – odparł.

– Bo?

– Bo tak jakby wprowadziłem się do twojego mieszkania.

– Że co?

– Jeżdżę też twoim samochodem.

Usłyszał pełne niedowierzania westchnięcie.

– I co jeszcze? – bąknęła. – Nosisz moją torebkę i używasz mojego zestawu do brwi?

– Masz zestaw do brwi?

– A co sobie myślałeś? Że te idealne jak od lasera linie robią się same?

– Właściwie się nad tym nie zastanawiałem.

– Nad tym, jak trudno dobrać mi podkład do cery, też z pewnością nie – odparła pod nosem. – A to pierwsze, co powinieneś zrobić, bo tutaj nie mogę, kurwa, kupić takiego, który wybrałam po latach prób i błędów.

Oryński bezrefleksyjnie sięgnął do kieszeni po papierosa.

– „Tutaj”, to znaczy gdzie? – spytał.

– Dobrze wiesz, że podam tę informację tylko na torturach.

– Czyli mam zacząć śpiewać Despacito?

– Wystarczy, że zaczniesz śpiewać cokolwiek, Zordon.

Zaciągnął się głęboko i poczuł, jak spływa na niego fala błogości. Nie miało to absolutnie nic wspólnego z nikotyną, ona była jedynie przypieczętowaniem tego, co robiła Chyłka. W kilka chwil sprawiła, że całkowicie się zrelaksował, a rozmowa, którą prowadzili, stała się zupełnie naturalna.

Joanna musiała dojść do podobnego wniosku, bo w końcu zmieniła ton.

– Słuchaj… – zaczęła. – Trochę się zastanawiałam nad tym, co ci powiedzieć.

– Aha.

– I doszłam do wniosku, że jest jedno słowo trudniejsze do wymówienia niż mamihlapinatapai. Wiesz jakie?

Oryński potrzebował chwili do namysłu.

– Konstantynopolitańczykowianeczka?

– Nie. Zresztą to nie jest prawdziwe słowo.

– Karboksymetyloceluloza?

– Też nie – odburknęła.

– Więc co?

– Przepraszam.

Niewiele brakowało, a zakrztusiłby się dymem. Jeszcze raz kontrolnie się rozejrzał, ale tym razem nie po to, by stwierdzić, czy ktoś przypadkiem nie podsłuchuje. Musiał się upewnić, że świat, w którym się znalazł, jest realny.

– Czy ty mnie właśnie przeprosiłaś?

– Niezupełnie.

– W pewnym sensie jednak…

– W pewnym sensie projektanci komputerów są rozgarnięci, a mimo to żaden z nich nie wpadł na to, żeby umieścić Braille’a na klawiaturach.

– Po co mieliby…

– Żebyśmy wszyscy automatycznie się go nauczyli.

Kordian pokręcił głową. Najwyraźniej ta namiastka przeprosin była wszystkim, na co mógł liczyć. Zważywszy na to, ile przygotowania zapewne kosztowała Chyłkę, z pewnością należało to docenić.

– Nie masz za co przepraszać – odezwał się. – Choć mogłaś dać znać, że zamierzasz uciec. Zwinąłbym się z tobą na jakąś rajską wyspę, żylibyśmy długo i szczęśliwie, pilibyśmy wodę z kokosów…

– Siedzę w zapyziałej dziurze na Ukrainie, Zordon.

Zsunął się z maski i stanął niemal na baczność. Czas na żarty najwyraźniej się skończył.

– Warunki są tak gówniane, że twoją kawalerkę wspominam z pewnym rozrzewnieniem – dodała. – Pociesza mnie jednak pewna myśl.

– Jaka?

– Że się do mnie wybierasz.

– Co?

– Ładuj się w iks piątkę – rzuciła. – Mamy tutaj sporo rzeczy do załatwienia w sprawie twojego klienta.

Oryński wyrzucił papierosa i otworzył drzwi od strony kierowcy. Powinien spodziewać się, że Chyłka nie znajduje się teraz na Ukrainie tylko dlatego, że ucieka przed polskim wymiarem sprawiedliwości.

 

 

3

 

Zbaraż, obwód tarnopolski, Ukraina

 

 

 

Od kiedy Chyłka zaczęła życie zbiega, przeżywała chyba najbardziej kreatywny okres w swoim życiu. Nigdy wcześniej nie była tak pomysłowa, a ukoronowaniem tego był plan zobaczenia się z Zordonem.

Dopracowała wszystko w najmniejszych detalach. Komórka była nie do namierzenia, spotkanie z żoną klienta niepodejrzane, a wizyta na Ukrainie, w mieście, w którym Demczenko mieszkał przed wyjazdem, całkowicie uzasadniona.

Nawet jeśli służby miały Oryńskiego na oku, nikt nie powinien zorientować się, że którakolwiek z tych rzeczy ma jakiś związek z Joanną.

Wynajęła pokój u starej Ukrainki, Swietłany, przy ulicy Michaiła Łomonosowa – choć trudno było uznać, że budynek faktycznie mieści się przy ulicy. Raczej przy ledwo uklepanej dróżce, która w deszczowy dzień zamieniała się w bagno.

Okolica przywodziła na myśl obrazki znane z głębokiego PRL-u na ruralistycznej ścianie wschodniej. Przeciętna pensja w tym obwodzie wynosiła jakieś siedemset złotych, więc Joanny specjalnie nie dziwiło, że nikt nie pożytkuje pieniędzy na remonty. Ogrodzenia domów były pordzewiałe i poprzekrzywiane, znajdujące się między budynkami połacie ziemi uprawnej zalane śmierdzącą gnojówką, a domy tak zniszczone, że właściwie trudno było powiedzieć, czy ktoś nadal w nich mieszka.

Ten Swietłany nie różnił się od pozostałych. W porównaniu z pokojem, w którym od kilku dni mieszkała Chyłka, rudera McVaya na Targówku jawiła się jak ekskluzywna willa.

Zordona dzieliło od niej jakieś pięćset trzydzieści kilometrów, mniej więcej tyle, ile z Warszawy do Koszalina. Nie tak dużo, biorąc pod uwagę, że mogła przecież ukryć się daleko na wschodzie.

Kiedy jednak dowiedziała się o wybudzeniu Witalija Demczenki, uznała, że należy działać, bo taka okazja mogła się już nie powtórzyć. Sprawę Ukraińca kojarzyła, bo swego czasu było o niej głośno w mediach. Imigrant zabójca, który po popełnionej zbrodni zapadł w śpiączkę, był nośnym i często dyskutowanym tematem – dzięki temu Chyłka miała podstawową wiedzę, niezbędną do rozruchu.

Zadziałała od razu, a przekonanie Oksany do współpracy nie było przesadnie trudne. Teraz musiała tylko uzbroić się w cierpliwość. Do granicy Kordian powinien dotrzeć w jakieś cztery godziny, jego tempem. Stamtąd do Zbaraża będzie jechał trzy, może dwie i pół, jeśli nie będzie przejmował się ewentualnymi kontrolami drogowymi.

Chyłka sięgnęła po starą nokię, choć nie była pewna, czy powinna kolejny raz dzwonić do Oryńskiego. Dziś wybierała jego numer już kilka razy, on też nie potrafił się powstrzymać od kontaktowania się z nią. Przegadali wszystko, co istotne, i kolejnym telefonem po prostu dałaby mu do zrozumienia, że nie może bez niego wytrzymać.

Trudno. Zabrała komórkę i wyszła na podwórko. Po obejściu kręcił się pies, który sprawiał wrażenie, jakby w sierści miał hodowlę wszystkich możliwych owadów bezskrzydłych. Chyłka roboczo nazwała go Billy.

Przeszła kawałek błotnistą drogą, szukając zasięgu. Kiedy w końcu pojawiła się pierwsza kreska, po raz kolejny zadzwoniła pod ukraiński numer w Polsce.

– Nie myj się, ukochana – rzucił Kordian. – Nadjeżdżam.

– Co?

– Nie pamiętasz? Napoleon tak pisał do Józefiny, jak wracał do Paryża i niedługo mieli się spotkać.

Joanna uniosła wzrok.

– Nie interesują mnie ani praktyki seksualne dziewiętnastowiecznych Francuzów, ani twoje obecne erotyczne fantazje, Zordon.

– A powinny, bo zamierzam wszystkie uskutecznić.

– Powodzenia – odparła pod nosem.

Żarty żartami, ale nie wzgardziłaby porządną, długą kąpielą. Miała wrażenie, że jest przesiąknięta zapachem świń, krów i kur, które na obrzeżach miasta zdawali się hodować wszyscy.

– Gdzie jesteś? – spytała.

– Niewiele dalej od miejsca, w którym byłem, kiedy ostatnio dzwoniłaś.

– Ostatnio ty dzwoniłeś, dzbanie.

– Dzbanie?

– Aktualizuję słownictwo.

– Z dość dużym poślizgiem – odparł pod nosem Kordian. – I może powinnaś zacząć od „eluwiny” na powitanie? Albo w ogóle zrezygnować z aktualizowania słownictwa na podstawie plebiscytów?

– Odchodzisz od meritum, którym jest to, że określenie „dzban” wyjątkowo do ciebie pasuje.

Co rusz przyłapywała się na tym, że wyobraża sobie Zordona w iks piątce, słuchającego zapewne swoich hip-hopowych kawałków. O tym, że nie puścił niczego dobrego, dobitnie świadczył fakt, że wyłączył muzykę, kiedy tylko zadzwoniła.

– Nie możesz się trochę pospieszyć? – dodała.

– Staram się, ale… widziałaś, jak wyglądają ukraińskie drogi?

Chyłka westchnęła.

– Jechałam do Zbaraża marszrutką, Zordon – odparła. – Boleśnie przekonałam się o stanie nie tylko dróg, ale też ukraińskiego popu. Ale potem to sobie odbiłam.

– Jak?

– Powiedzmy, że nie zawsze słucham tutaj Iron Maiden. Ale kiedy już to robię, cała wiocha słucha ze mną.

– Jakby mało mieli problemów.

Mieli ich dość sporo, skwitowała w duchu Chyłka. W centrum Kijowa czy Odessy życie z pewnością wyglądało inaczej, ale na peryferiach i wsiach często brakowało bieżącej wody, drogi były nimi wyłącznie z nazwy, a jedynymi samochodami w okolicy były stare moskwicze lub wołgi, nadające się raczej na złom.

– Słuchaj, Zordon…

– No?

– Zostaw iks piątkę gdzieś w centrum Zbaraża – powiedziała. – Tutaj będzie za bardzo rzucała się w oczy.

Przez moment milczał, jakby nie był pewien, czy podróż bez samochodu na obrzeża miasta nie jest aby misją samobójczą.

– Wydaje mi się, że ona wszędzie będzie rzucała się w oczy – odparł. – Najlepszy samochód, jaki minąłem przez ostatnią godzinę, to stary golf.

Miał rację. Kilka razy była w centrum i widziała tam wyłącznie wiekowe, kanciaste sedany, za jeżdżenie którymi w niektórych europejskich krajach dostałoby się z miejsca mandat.

– Trzeba było wziąć rydwan ognia – odparła. – Wtopiłbyś się w otoczenie.

– W tym skansenie motoryzacyjnym nawet daihatsu by się wyróżniało.

– Może i tak – przyznała. – Ale ludzie są tu mili.

– Bo chodzą cały czas nawaleni.

– Tym bardziej ich szanuję.

Zaśmiał się cicho, a potem włączył muzykę. Joanna usłyszała w tle dźwięki pierwszego kawałka z płyty Fear of The Dark. Najwyraźniej jej ustawiczna praca nad gustem muzycznym Zordona nie poszła całkowicie na marne.

– Wytłumaczysz mi, co tam w ogóle robisz? – odezwał się.

– Czekam na ciebie. Więc mógłbyś trochę przycisnąć.

– Mam na myśli…

– Ogólną sytuację? Chowam się przed polskimi organami ścigania, które ubzdurały sobie, że to ja zabiłam Piotra Langera – wypaliła na jednym oddechu.

– Tak, ale…

– I naprawdę tego nie rozumiem. Czy ja ci wyglądam na osobę, która mogłaby kogoś zabić?

– Cóż…

– Potraktuję to jako komplement.

Chyłka szła przed siebie nierówną drogą, nie bardzo wiedząc, dokąd ta prowadzi. Niektóre mijane przez nią sady były zaniedbane, inne całkowicie zapuszczone. Na polach wolno pasły się konie, ale ze względu na to, że gospodarzy nie stać było na ogrodzenia, wiązali zwierzętom nogi, by nie mogły uciec.

Joanna właściwie czuła się podobnie jak te zwierzęta.

– Wiadomo coś w mojej sprawie? – spytała.

– Nic.

– Siarkowska podczas waszych schadzek niczego ci nie wyjawia?

– Nie schadzam się z nią – odparł cicho Oryński. – Poza tym ona nie prowadzi twojej sprawy.

– Ano tak. Wzięli ją do prokuratury krajowej, nie?

Kordian potwierdził cichym pomrukiem, a ona odniosła wrażenie, że rozmowa o oskarżycielce z Poznania jest mu nie na rękę. Postanowiła, że kiedy przyjedzie, tym bardziej poruszy ten temat.

– Nic od niej nie wyciągnę – dodał. – Ale dowody są jednoznaczne.

– Są jednoznacznie sfabrykowane, Zordonusie.

– Ty tak twierdzisz.

– Nie drocz się ze mną – odburknęła. – Gdyby Langer odwalił kitę za moją sprawą, zapewniam cię, że sama bym się tym chwaliła na prawo i lewo.

Kordian przez moment milczał, jakby nie był pewien, czy to odpowiedni moment, by robić sobie jaja. W końcu chyba uznał, że nie.

– Okej – odparł. – W takim razie kto zrobił z nim porządek?

– Nie wiem.

– I komu zależałoby na tym, żeby wrobić w to ciebie?

– Tego też nie wiem.

Nie była to do końca prawda, bo Chyłka miała przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście typów. Uznała jednak, że to nieprzesadnie dobry moment na taką rozmowę.

– Może powinnaś najpierw zająć się tym, a dopiero potem Witalijem? – spytał.

– Z pewnością powinnam. Oświeć mnie tylko i powiedz, w jaki sposób.

Długie milczenie potwierdzało, że Kordian ma dokładnie tyle pomysłów, ile ona.

Przez ostatnie miesiące zastanawiała się, czy gdyby była w Warszawie, udałoby jej się trafić na jakikolwiek trop prowadzący do prawdy. Co miałaby zweryfikować? Co mogłaby zrobić? Czemu konkretnie się przyjrzeć?

Śledczy skrupulatnie zbadali wszystko, co znajdowało się w mieszkaniu Langera, i przeanalizowali kilkakrotnie każdy ślad. Wszystkie wskazywały na Joannę.

Parę razy myślała o tym, by skontaktować się ze Szczerbińskim. Po tym jednak, jak pomógł jej uciec z transportu do aresztu, nie chciała ryzykować. Właściwie nie wiedziała, czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, że to on przyłożył do tego rękę.

Sama długo nie mogła w to uwierzyć. Zatrzymali się na stacji benzynowej, a ona miała skorzystać z toalety. Jeden z funkcjonariuszy sprawdził pomieszczenie, zanim wpuścił Chyłkę do środka. Skinął jej lekko głową, mijając ją w progu, a chwilę później zobaczyła otwarte okno z tyłu.

Policjant stał przy wejściu, nikogo nie wpuszczając. Kątem oka cały czas kontrolował okno, a kiedy Chyłka się do niego zbliżyła, nadal stał jakby nigdy nic. Nie musiał mówić, dla kogo decydował się na takie ryzyko – tylko Szczerbaty miał w policji odpowiednią pozycję i wystarczająco wiele przysług do wykorzystania, by to zorganizować.

Stara skoda z kluczykami na desce rozdzielczej czekała na Joannę pod oknem budynku. Chyłka wsiadła do samochodu i odjechała w siną dal, a jeszcze tego samego dnia skontaktowała się z Witem, który zorganizował dla niej przerzut za wschodnią granicę. Zostawiła za sobą wszystko i wszystkich. Zabrała jedynie świadomość tego, że jeśli kiedykolwiek się do kogoś odezwie, służby natychmiast ją namierzą.

W końcu znalazła jednak sposób. I być może faktycznie powinna zajmować się swoją sprawą, a nie Demczenki. Po kilku rozmowach z Oksaną poczuła się jednak do pewnej odpowiedzialności. Miała bowiem przekonanie, że Zordon broni niewinnego człowieka.

– Więc co? – odezwał się. – Na resztę życia zaszyjesz się na ukraińskiej wsi?

– To peryferie miasta.

– Świetnie.

– Poza tym nie planuję zostać tutaj długo. Obłowię się, a potem spadam na jakąś rajską wyspę.

– Jakoś nie pasujesz mi na typ hamakowo-plażowy.

– Nie stronię od niczego, co luksusowe, Zordon. Jestem kobietą boskich obyczajów. Potknęłam się tylko raz.

– To znaczy?

– Jeśli chodzi o wybór faceta. Ale każdy ma jakieś słabości.

– Dzięki.

– Zawsze do usług – odparła szybko. – I gdzie jesteś, gamoniu?

– Mniej więcej tam, gdzie ostatnio.

– Przycisnąłeś trochę?

Oryński wypuścił powietrze ze świstem.

– Jak będziesz dalej mnie poganiać, na następnej stacji benzynowej wleję ci do baku ekodiesel.

– Do łba sobie wlej – odparowała, rozglądając się po okolicy.

Był to właściwie pierwszy spacer, na który się wybrała. Minęła szklarnię, która ze szkłem nie miała wiele wspólnego – właściwie jedyną pozostałością był metalowy, zardzewiały szkielet. I trochę samosiejek.

Musiała zweryfikować wcześniejsze zdanie o tej okolicy. Przypominała ścianę wschodnią w okresie PRL-u tylko pod warunkiem, że mowa o ogródkach działkowych, a nie terenach mieszkalnych.

Ponaglała Zordona nie bez powodu. Od miesięcy przebywała w podobnych miejscach i miała ich serdecznie dosyć. Zdawała sobie sprawę, że kiedy tylko on się tu zjawi, cały świat zniknie.

– Powiesz mi w końcu, co tam w ogóle robisz?

Przeszła jeszcze kawałek.

– W tej chwili przyglądam się jakiemuś truchłu i zastanawiam nad tym, dlaczego nikt go nie wykorzystał do wywaru na solankę.

– Na co?

– Taka zupa mięsna.

– Mniejsza z tym – uciął Kordian. – Czym się tam zajmujesz oprócz przyglądania się padlinie?

– Czasem myśleniem o tobie.

– Chyłka…

– Mówię poważnie – zastrzegła. – Taki tu klimat i atmosfera. Martwe zwierzęta, gnijące budynki i bida z nędzą tak mnie nastrajają.

– A oprócz tego?

Zatrzymała się i wyciągnęła paczkę czerwonych marlboro z ministerialnym ostrzeżeniem w cyrylicy. Zapaliła jednego, rozglądając się niepewnie. Podstarzały facet w czapce czołgisty właśnie gramolił się na skuter, nie zwracając na nią uwagi.

– Oprócz tego robiłam tu mały research – odparła, zaciągając się. – Okazuje się, że Witalij był do rany przyłóż. Nie znalazłam nikogo, kto źle by o nim mówił. Wręcz przeciwnie, wszyscy obruszają się, kiedy dopytuję, czy miał coś na sumieniu.

W tle wychwyciła dźwięki From Here To Eternity.

– To dobrze.

– Nie – zaoponowała. – To znaczy, że coś jest nie w porządku.

– Jasne. Bo jeśli o kimś mówi się tylko dobrze, to z twojego punktu widzenia coś jest z nim nie tak.

Skinęła głową i wypuściła dym. Mężczyzna na skuterze minął ją, lekko unosząc hełmofon.

– Witalij z pewnością był w porządku – powiedziała. – I moim zdaniem nie zrobił tego, co mu zarzucają.

– Ale?

– Ale ludzie tutaj wystawiają mu zbyt ładną laurkę.

– Więc zaczęłaś drążyć.

– Na stare lata robisz się coraz bardziej łebski.

– Do starych lat jeszcze trochę mi brakuje. Tobie nie.

– Au – odparła i znów się sztachnęła. – Zobaczysz moje nowe stringi jak świnia niebo, Zordon. Już teraz się z tym pogódź.

– Tak jak ty pogodziłaś się z bezdyskusyjnie świetną opinią o Witaliju?

Zagwizdała cicho.

– Niezły comeback – przyznała. – I jednocześnie powrót do tematu.

– Uczę się od najlepszych – odparł, a ona usłyszała, jak włącza kierunkowskaz, a silnik wchodzi na wyższe obroty. – Więc?

– Więc drążyłam do skutku, szukając człowieka, z którym nikt nie chciał, żebym rozmawiała.

– Założyłaś, że jest taki?

– Zawsze jest – odpowiedziała bez wahania. – I w tym wypadku też tak było. Nazywa się Ołeh Myrnyj, ale nikt nie chce powiedzieć mi, gdzie jebaniec mieszka. Wiem tylko, że pracuje na stacji paliw WOG.

– Znasz ulicę?

Chyłka przewróciła oczami.

– Naprawdę myślisz, że jest tu więcej niż jedna stacja benzynowa? – spytała.

– To widziałaś się już z nim?

– Nie. Czekam na ciebie.

Zamilkł na moment, z pewnością nie wiedząc, czy to aby nie ironia. Prawda była taka, że o Ołehu Joanna dowiedziała się dopiero wczoraj wieczorem. I to tylko dlatego, że jeden z tutejszych zaprosił ją na posiadówę, w której trakcie wypili mniej więcej tryliard hektolitrów wódki tak mocnej, że w większości krajów nie dopuszczono by jej do obrotu. Języki nieco się rozwiązały, ale Chyłka nie dowiedziała się niczego poza imieniem i nazwiskiem.

– Co tak zamilkłeś, jak najbardziej upierdliwy komar w środku nocy po zapaleniu światła? – odezwała się.

– Zastanawiam się nad tym Myrnyjem.

– I coś wynika z tego twojego namysłu?

– Wydaje mi się, że gdzieś już słyszałem to nazwisko.

– Niby gdzie?

Znów przez chwilę milczał, a ona słyszała w tle Afraid To Shoot Strangers. Wiele by oddała, by siedzieć teraz w iks piątce obok Oryńskiego. Nawet na siedzeniu pasażera.

– Halo – rzuciła zniecierpliwiona. – Dostatecznie długo cię nie słyszałam. Teraz dla odmiany wolę, jak kłapiesz dziobem.

– Ołeh Myrnyj – powiedział niewyraźnie, lekko zamyślony, jakby jednocześnie prowadził, rozmawiał z nią na ukraińskim telefonie i sprawdzał coś na swojej komórce. – Mhm… dobrze kojarzyłem.

– Znaczy?

– Półtora roku temu był sąsiadem Witalija. I to nie wszystko. To właśnie jego broń została skradziona w noc zabójstwa.

– Żartujesz.

– Czasem – przyznał. – Ale wtedy zazwyczaj śmiejesz się w głos.

– Chcesz powiedzieć, że gość, z którego broni najprawdopodobniej zastrzelono to trio z Powiśla, jest teraz w Zbarażu?

– Właściwie akurat to powiedziałaś ty, nie ja.

– I tak po prostu wypuścili go z Polski? – kontynuowała, a jej umysł wchodził na wyższe obroty. Brakowało jej tego. – Nie jest ścigany, nie był nawet przez moment podejrzewany przez prokuraturę? Tak po prostu uwierzyli, że ktoś buchnął mu tę CZ-kę i dali mu spokój?

– Na to wygląda.

– I w dodatku nikt tutaj nie chce, żebym trafiła na tego człowieka?

Mruknął potwierdzająco, a Chyłka przesunęła papierosa w kącik ust.

– Nieźle – powiedziała. – Wygląda na to, że mamy grubą intrygę. Zapierdalaj tu bez opamiętania, Zordon. Czas się zabawić.

 

 

4

 

Droga regionalna P15, obwód wołyński

 

 

 

Gdyby nie nawigacja, nie byłoby najmniejszych szans, by Kordian choćby kierował się w odpowiednią stronę. Oznaczenia na drogach zdawały się umowne i niepodlegające jakimkolwiek ustawowym regułom.

Podobnie musiało być w przypadku dbania o stan nawierzchni, choć na to akurat Oryński był przygotowany. Zanim wyruszył z Warszawy, sprawdził pobieżnie trasę i szybko przekonał się, że liczne porady w internecie dają dość niepokojący obraz sytuacji. Niektórzy chwalili tę czy inną drogę za to, że jest przejezdna – i zasadniczo nie wymagało to żadnego komentarza.

– Jedziesz, gnomie? – odezwała się Chyłka.

Nie mógł powstrzymać uśmiechu, ilekroć o to pytała. Wciąż używała swojego firmowego roszczeniowego tonu, ale było w nim coś, co przywodziło na myśl dziecięce oczekiwanie na długo upragniony prezent.

– Jadę – odparł Oryński.

Wisieli na telefonie nieustannie, żadne z nich nie mogło ani nie chciało się rozłączyć. Starą komórkę Kordian podpiął do ładowarki samochodowej z wejściem do gniazda zapalniczki, którą jakimś cudem załatwił mu Kormak. Bez niej bateria padłaby mniej więcej w okolicach Józefowa.

Nie miał jednak żadnego zestawu Bluetooth, nie wiedział zresztą, czy ten telefon był wyposażony w tę technologię, więc musiał cały czas trzymać aparat przy uchu. Raz po raz odkładał go, kiedy dostrzegał policję lub kiedy ktoś dzwonił na jego numer.

Tak jak teraz. Najpierw usłyszał dzwonek, a potem zorientował się, że dzwoni ten, kto miał trzymać rękę na pulsie w stolicy. Oryński pożegnał Joannę i szybko odebrał, zakładając, że Kormak może się dobijać tylko w ważnej sprawie.

– Co jest? – spytał Kordian.

– Nic.

– Hę?

– Gram w Dark Ages i jestem sam na serwerze.

Oryński westchnął i pożałował, że rozłączył się z Chyłką. Każda sekunda rozmowy z nią wydawała się na wagę złota, bo wciąż nie mógł pozbyć się przekonania, że za moment znów ją straci.

– Nie bagatelizuj tego – rzucił Kormak. – Bycie samotnym w grze online jest znacznie bardziej dołujące niż bycie samotnym w prawdziwym życiu.

– Współczuję. To wszystko?

– Nie – odparł z niezadowoleniem chudzielec. – Radziłbym ci po pierwsze popracować nad empatią, a po drugie objechać Korczyn.

Oryński rozejrzał się po wnętrzu auta.

– Obserwujesz mnie?

– Tylko na Fejsie i Insta – odparł przyjaciel. – Czyli w jedynych miejscach, gdzie życzyłbyś sobie, żeby ktoś cię obserwował.

– Okej…

– W iks piątce zablokowałem wszystko, co pozwoliłoby na zdalne namierzanie, przecież ci mówiłem.

– Myślałem, że zostawiłeś sobie jakąś furtkę.

– Po co? – zapytał szczypior. – Aż taki ciekawy nie jestem. Ale śledzę, co się dzieje na twojej trasie, i masz wypadek na wysokości Korczyna. Objedź go, bo postoisz tam dobre dwadzieścia minut.

– Jak?

– W Poździmierzu skręć na Jastrzębice – powiedział pewnym głosem Kormak.

– Sam jesteś Poździmierz.

– Mówię poważnie. Potem podróżuj dzielnie jedenaście kilometrów czymś, co na mapie wygląda jak droga, i ostatecznie w Radwańcach wróć na T1410.

Oryński przesunął palcem po mapie. Nawigacja nie pokazywała żadnego opóźnienia, ale Kormak pewnie znalazł jakiś ukraiński odpowiednik Targeo, który informował o utrudnieniach na drodze.

– Zapamiętałeś?

– Na razie szukam tej drogi…

– Nie jesteś jeszcze na T1410? – jęknął chudzielec. – Jezu, ale się wleczesz.

Kordian zignorował przytyk.

– Swoją drogą powinieneś był dawno wyłączyć ten telefon – dodał przyjaciel.

Oryński w końcu odnalazł wioskę, w której okolicy doszło do wypadku. Miał jeszcze trochę czasu, może do tej pory korek się rozładuje. Jeśli nie, zapuści się na jeszcze dziksze tereny.

– Nikt w Polsce mnie nie śledził – powiedział. – Tym bardziej nie namierzą sygnału za granicą. To zresztą chyba niemożliwe, prawda?

– Zależy.

– Jak wszystko – odparł pod nosem Kordian.

– Tylko w prawie.

– Nie tylko. Nawet dzień, w którym obchodzisz urodziny, zależy od tego, w jakiej strefie czasowej się znajdujesz.

– No tak – przyznał szczypior. – W każdym razie póki nie ścigają cię Ukraińcy, teoretycznie nie masz się czego obawiać. Ale że to tylko kwestia czasu, proponowałbym ci jednak wyłączyć telefon.

– Dzięki za wsparcie psychiczne, to wiele znaczy.

– Zawsze do usług – odparł szybko Kormak. – I co, może się mylę?

Oryński się nie odzywał, bo odpowiedź była dość oczywista. W przeciwieństwie do Chyłki, jego przyjaciel doskonale wiedział, dlaczego pojechał na Ukrainę, co ma w bagażniku i co planuje.

– Tym razem możesz się nie mylić – przyznał Kordian.

– Ona o tym wie?

– Jeszcze nie.

Kormak zaśmiał się upiornie.

– Może powinieneś jej powiedzieć, żeby uniknąć… bo ja wiem, okrutnej śmierci w wyjątkowych męczarniach?

Pewnie w tym względzie też miał rację. Chyłka była przekonana, że Kordian jedzie się z nią zobaczyć i pomóc w ustalaniu faktów istotnych dla obrony Witalija. W istocie jednak nie miał zamiaru nawet zaczynać tego robić. Miał głęboko gdzieś zarówno Demczenkę, swoje życie, jak i wszystko inne. Liczyła się tylko jedna osoba.

Nie zamierzał wracać do Warszawy. Przeciwnie, planował pozostać poza krajem dopóty, dopóki nie będzie mógł do niego wrócić z Joanną. Nie było innego wyjścia, by byli razem. A on nie chciał dłużej czekać.

– Powiem jej na miejscu – odparł po chwili. – Lepiej to zrobić twarzą w twarz.

– Jedna z tych twarzy może wtedy oberwać.

– E tam.

– Mogę ci nawet ułożyć listę obelg, których według mnie Chyłka użyje – ciągnął Kormak. – Argumentów też. Zacznie od tego, że jesteś pokraką umysłową, bo chcesz zaprzepaścić dla niej… w sumie wszystko.

– Może uzna to za romantyczne.

– No, na pewno.

Rzeczywiście zdawało się to mało prawdopodobne, ale Oryński nie miał zamiaru się tym przejmować. Podjął decyzję w momencie, kiedy dowiedział się, gdzie jest Joanna. Zakładał, że nie pojedzie tam po to, by wracać.

W iks piątce wiózł wszystko, co mogło im się przydać w nadchodzących tygodniach. Trochę zapasów, produktów pierwszej potrzeby i wymienionej waluty. Zestaw startowy dla dwójki uciekinierów.

– Ile mam czasu, zanim zaczną mnie szukać? – spytał.

– Strzelałbym, że półtora tygodnia. Na tydzień wystawiłem ci L4 i przez ten czas nikt nie powinien interesować się, co się z tobą dzieje. Potem najwyżej kilka dni, zanim policja połączy jedno z drugim.

– Jakby co…

– Jakby co, nic nie wiem, nic nie słyszałem. Mogą posadzić mnie w pokoju bez okien, puszczać w kółko Botoks, kazać słuchać zapętlonego Ona tańczy dla mnie i zrobić ze mnie moba w Minecrafcie, ale nie pisnę ani słówka.

– Nikt nie sięgnie po aż tak zaawansowane techniki interrogacyjne, stary – odparł Oryński, rzucając okiem na nawigację. Coraz bliżej Chyłki. – Nie jesteśmy aż tak cennymi zbiegami.

– Ty nie. Tylko pomagasz unikać wymiaru sprawiedliwości. Ona to inna sprawa – powiedział cicho Kormak. – Zabiła znanego biznesmena, a potem uciekła policji.

– Nie zabiła Langera. I ktoś umożliwił jej ucieczkę.

– Aha.

– Chyba nie sądzisz, że…

– Że byłaby w stanie to zrobić? Bez chwili zawahania – uciął przyjaciel. – Ale czy to zrobiła? Skoro mówi, że nie, to nie. Inaczej zamawiałaby T-shirty z przyznaniem się do tego osiągnięcia.

Kordian ścisnął mocniej kierownicę. Chyłka przez lata zrobiła wiele, by spieprzyć sobie życie, ale tym razem ktoś jej w tym pomógł. Pytanie kto.

– Tak czy inaczej, to nie ma znaczenia – ciągnął Kormak. – Dowody świadczą przeciwko niej i w żaden sposób ich nie obali.

Gdyby taką deklarację złożył ktokolwiek inny, Oryński mógłby się łudzić, że jest ona na wyrost. Chudzielec jednak wiedział, co mówi. Jeśli nie znalazł niczego, co mogłoby oczyścić Joannę, to nikt inny z pewnością nie był w stanie tego zrobić.

– Nie wywinie się z tego – odezwał się Kormak. – I ty też nie.

– Ja nic nie zrobiłem.

– Jeszcze nie, ale zamierzasz z nią uciec.

– Mhm – odparł cicho Kordian. Na nawigacji w końcu pojawił się korek, o którym mówił przyjaciel.

– Co ci za to grozi?

– Niewiele, biorąc pod uwagę, że mogę wygrać szczęście.

Chudzielec milczał – i najwyraźniej zamierzał to robić aż do momentu, kiedy otrzyma satysfakcjonującą odpowiedź.

– Ukrywanie zbiega i pomaganie mu w unikaniu odpowiedzialności to klasyczne poplecznictwo – odezwał się w końcu Kordian. – Gdyby mnie złapali, groziłaby mi odsiadka od trzech miesięcy do pięciu lat.

Kormak nieumiejętnie zagwizdał.

– Nieźle – rzucił. – Przyszłość waszego związku wygląda mi na świetlaną.

Znów na moment zamilkli.

– Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? – spytał po chwili Kormak. – Może lepiej, żebyś tutaj był, trzymał rękę na pulsie i…

– I co? Raz na jakiś czas jeździł na Ukrainę, Białoruś czy do innego kraju, gdzie Chyłka będzie się ukrywać? Daj spokój.

– Ktoś musi tutaj działać.

– Ty będziesz – uciął Kordian. – Jak tylko na coś wpadniesz, dasz znać Żelaznemu i nam.

– Naprawdę zamierzasz na niego liczyć?

Dobre pytanie.

– Poinformujesz też Siarkę i Paderborna. Oni nie dadzą plamy.

Może powinien jeszcze się nad tym zastanowić – najlepiej po odstawieniu lorafenu, xanaxu i innych wynalazków, które ostatnimi czasy przyjmował garściami. Decyzja była z pewnością najważniejszą w jego życiu – wyjeżdżając z Warszawy, porzucił właściwie wszystko. I nie zostawił żadnej furtki, dzięki której mógłby wrócić.

Nawet jeśli Chyłkę uda się jakimś cudem oczyścić z zarzutów, z nim nie będzie tak łatwo. Wiedział przecież doskonale, co robił, kiedy postanowił pomóc jej w ucieczce przed organami ścigania.

– Podziwiam, że aż tak was pojebało – rzucił po chwili Kormak. – Takie zaślepienie występuje tylko w dwóch wypadkach. Albo w prawdziwej miłości, albo w chorobie umysłowej.

– A to nie jedno i to samo?

Kormak wypuścił powietrze prosto do mikrofonu.

– Żarty żartami, ale co tak naprawdę zamierzacie? Skąd weźmiecie kasę? – spytał. – Będziecie tułać się bez grosza przy duszy po postkomunistycznych krainach?

– Poradzimy sobie – uciął Oryński. – Kończę, bo zaraz muszę zjechać na objazd na ten Paździerzcośtam.

– Poździmierz. I daj znać, jak będziesz na miejscu. Tylko nie z tego telefonu.

Kordian pożegnał przyjaciela, nie zapewniając go, że tak zrobi. Planował po pierwsze wyłączyć swoją komórkę, jak tylko znajdzie się na prostej drodze do Zbaraża, a po drugie nie wykonywać niepotrzebnych połączeń. Być może rzeczywiście nie istniało żadne ryzyko, ale dla spokoju ducha lepiej było zachować przezorność.

Pytania, które usłyszał od Kormaka, nie chciały wybrzmieć w jego głowie. Przeciwnie, robiły się coraz głośniejsze. Oryński zjechał na najbliższą stację benzynową, skorzystał z toalety, a potem łyknął xanax.

O zdobyciu tego leku w tradycyjny sposób od dawna nie było mowy. Żaden lekarz nie wypisałby mu tylu recept, szczęśliwie w Warszawie jednak był aż nadmiar osób handlujących zarówno tym, jak i innymi benzodiazepinami. Niektórzy kradli, inni zdawali się po prostu skądś je wyczarowywać, a pewna grupa chodziła po nie do lekarzy. Popychali im historyjkę o stanach lękowych, wychodzili z receptą, a potem sprzedawali opakowanie po zawyżonej cenie takim osobom jak Oryński.

Odprężenie przyszło szybko, Kordianowi wydawało się jednak, że jest dużo mniejsze niż jeszcze wczoraj. Organizm budował odporność na przyjmowane środki, nic nowego. I nic niepokojącego. W najgorszym wypadku Oryński weźmie pół tabletki więcej.

Jedyne, co go martwiło, to to, że nie znajdzie odpowiednio szybko nowego dostawcy. To, o czym mówił Kormak w kontekście ucieczki, zdawało się nie mieć wielkiego znaczenia, ale brak relanium, xanaxu, nasenu czy innych środków był problematyczny.

Martwił się tym tylko przez moment. Potem stał się tak zrelaksowany, że nic nie wydawało się kłopotliwe.

Chyłka zadzwoniła do niego, kiedy mijał Brody.

– Raport – rzuciła.

– Melduję, że zapierdalam.

– I to mi się podoba. Za ile będziesz?

Spojrzał na zegarek i przypomniał sobie, ile pokazywała nawigacja Google’a, zanim wyłączył telefon. Wydawała się godniejsza zaufania niż ta fabryczna w samochodzie.

– Godzina z hakiem – oznajmił.

– Dobra – odparła szybko, jakby przez zaciśnięte usta. Doskonale znał ten ton głosu, świadczył o tym, że Chyłka była czymś zaaferowana. – Gadałam z niejakim Dmytro… Dymitrem, Dmytrem… no, jakimś tam chlaposzczem.

– Nie miałaś przypadkiem rozmówić się z jakimś Ołehem?

– Nim zajmę się z tobą. Na razie drążyłam…

– Niczym nornik polny.

Odpowiedziało mu chwilowe milczenie.

– Uważaj sobie, Zordon – poradziła mu. – Jak będziesz anektował moje powiedzonka, ja zaanektuję twoją dupę.

– Brzmi poważnie.

– Wszystko, co mówię, tak brzmi – odparła tonem, który kojarzył mu się z machnięciem ręką. – I ten Dmytrowicz, Władymirowicz czy inny Łowicz też od razu zrozumiał, że nie ma ze mną żartów. Według niego Ołeh Myrnyj wrócił tutaj niedługo po tym, jak doszło do potrójnego zabójstwa w Warszawie. Wszyscy w okolicy o tym wiedzą, dosłownie wszyscy. Problem polega na tym, że nikt nie chce o tym gadać.

Kordian zabębnił palcami w kierownicę.

– Ale ty tak.

– Hę?

– Naprawdę chcesz się tym zajmować, Chyłka?

– Tak – odparła stanowczo.

Sądził, że wyjaśni mu powód, ale najwyraźniej uznała krótkie potwierdzenie za w zupełności wystarczające. On jednak nie miał zamiaru tak tego zostawić – szczególnie że za niewiele ponad godzinę będzie musiał powiedzieć jej, że przyjechał tutaj tylko po to, by razem z nią uciec dalej na wschód.

– Dlaczego? – zagaił.

– Naprawdę musisz pytać?

– Kto pyta, nie błądzi.

– Albo tak tylko sądzi – odparowała. – I nie zamierzam zostawić na lodzie kobiety, która ryzykowała tylko po to, by dostarczyć ci komórkę, Zordon. Kobiety, która czekała, aż jej mąż przestanie być warzywem, wyłącznie po to, by zobaczyć, jak chwytają go ręce prokuratury. I w końcu kobiety, która może mnie wsypać, bo wie, gdzie jestem.

Kordian dostrzegł w oddali auto stojące na poboczu, więc na wszelki wypadek zwolnił. Ostatnim, czego potrzebował, była kontrola drogowa. Nawet średnio rozgarnięty funkcjonariusz tutejszej drogówki zobaczyłby, że z kierującym bmw coś jest nie w porządku.

– Czuję, że ten ostatni argument jest decydujący.

Przynajmniej z jej punktu widzenia. Dla niego był zupełnie bezprzedmiotowy, bo zaraz pozbędą się telefonów i wszystkich innych rzeczy, przez które można by ich wyśledzić, a potem znikną.

– Nie – powiedziała Joanna. – Dorzuciłam go tylko dlatego, żebyś miał więcej wyjść. Zresztą to bez znaczenia, już postanowione. Pogzimy się trochę, potem dowiemy czegoś na miejscu, ty wrócisz do Warszawy, a ja będę zdalnie prowadziła postępowanie z ukrycia.

– W całym tym planie podoba mi się tylko pierwszy element.

– To przyspiesz – poradziła. – Bo jak będę musiała dłużej czekać, może ci przepaść.

– Nie mogę teraz, misiaki suszą.

– No i? To cywilizowany kraj, takie problemy załatwia się szybko. Dajesz w łapę trochę hrywien i po sprawie – odparła bez zastanowienia. – Kurs jest całkiem niezły. Jak ostatnio dałam napiwek kelnerowi w restauracji, to chyba rzucił robotę.

Oryński minął osobówkę i stojącego obok niej funkcjonariusza, który nie zwrócił najmniejszej uwagi na jadącą przepisowo czarną iks piątkę.

– Naprawdę tak ci zależy na tych ludziach? – spytał Kordian.

– A tobie nie?

– Jakoś niespecjalnie.

Chyłka westchnęła cicho, demonstrując bezsilność.

– Wyobraź sobie, że budzisz się po półtora roku ze śpiączki i dowiadujesz się, że zabiłeś trzy osoby – powiedziała. – A raczej że prokuratura tak twierdzi. Sam nie pamiętasz niczego, więc nie możesz mieć pewności, czy aby nie mają racji.

– Raczej bym o tym nie zapomniał.

– Gdybyś porządnie dostał w łepetynę, może byś zapomniał – odparła Joanna, a on usłyszał dźwięk zapalniczki. Najwyraźniej nie tylko on na dobre wrócił do palenia. – Od razu spytałbyś o motyw, ale nikt żadnego nie zna. Spytałbyś o ofiary, ale okazuje się, że nigdy wcześniej ich nie spotkałeś.

– I…

– Śledczy twierdzą, że ot tak wszedłeś sobie do jakiegoś wyszynku na Powiślu, zastrzeliłeś trójkę nieznanych ci ludzi i po prostu wyszedłeś. Brzmi to dla ciebie sensownie?

Jeszcze pół roku temu z pewnością nie byłby gotów zrezygnować z takiej sprawy. Już na pierwszy rzut oka wyglądała, jakby miała drugie, może trzecie dno. Teraz jednak był obojętny na ludzką krzywdę, a co dopiero na wyzwania zawodowe.

I nie wiedział nawet, czy to rezultat brania tabletek, czy nie.

– Dodatkowo wyobraź sobie, że jesteś Ukraińcem – ciągnęła Joanna. – I większość ludzi w kraju, w którym się znajdujesz, od razu podpisała na ciebie wyrok. A ci, którzy mogliby pomóc, milczą jak grób.

– W porządku, ale…

– Rozmówimy się z tym Ołehem. Dowiemy się, jakim cudem polscy śledczy go wypuścili, skąd miał broń i czy na pewno nie ma pojęcia, kto mu ją ukradł. Może przy okazji dowiemy się, w jaki sposób Witalij stracił pamięć.

– Podobno rąbnął go jakiś samochód.

– Podobno kryptonit jest bardzo, bardzo rzadkim elementem – odburknęła Chyłka. – A jakoś cały czas przewija się w uniwersum DC.

– Musiałaś mieć ostatnio naprawdę dużo czasu do zabicia, skoro zaczęłaś oglądać filmy DCEU.

Joanna przez chwilę milczała, a on jeszcze raz skontrolował nawigację. Choć trudno mu było w to uwierzyć, do upragnionego spotkania zostało już naprawdę niewiele.

– Czasu miałam aż za dużo, rzeczy do roboty stanowczo za mało – przyznała Chyłka. – Zajęcie się tą sprawą przywróci mnie do życia.

– Szybciej mogłoby przywrócić cię zajęcie się swoją obroną.

– Na wszystko przyjdzie pora. Najpierw Witalij, potem ja.

Kordian przez moment jechał w milczeniu. Gdyby znał Chyłkę nieco słabiej, w tym momencie uwierzyłby w jej motywacje. Dostatecznie wiele razy jednak się na tym przejechał, by zrobić to po raz kolejny.

Było jeszcze coś. Coś, co sprawiło, że chciała zajmować się tą sprawą.

Miał tylko nadzieję, że nie jest to nic, co może przeszkodzić we wspólnej ucieczce.

Kiedy dojeżdżał do Zbaraża, czuł się jak przed pierwszą randką w życiu. Zaparkował przy centralnym placu w mieście, tuż pod supermarketem Kolibris. Wszystko w tym miejscu przywodziło mu na myśl obrazki nie tyle z komunistycznej przeszłości Polski, ile rodem z Czarnobyla.

Wysiadł z iks piątki i rozejrzał się leniwie, by nie przykuwać niczyjej uwagi. Mijający go ludzie sprawiali wrażenie uprzejmych, nikt przesadnie nie interesował się jego obecnością. Wokół placu stały głównie stare łady, a przechodnie mieli na sobie schodzone dresy.

Oryński był w białej koszuli i czarnej marynarce. Wysiadł z samochodu wartego tyle, co wszystkie inne w okolicy razem wzięte. Fakt, że miejscowi unikali jego wzroku, zapewne świadczył o tym, że wzięli go albo za polityka, albo za gangstera. W gruncie rzeczy niewielka różnica.

Pamiętał, że z tego miejsca do domu Swietłany ma niewiele ponad kilometr. Za nie więcej niż kwadrans zobaczy Chyłkę.