Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Jagoda to najmłodsza członkini Ekipy na tropie – pełna energii, pomysłów i gotowa na każdą przygodę! Gdy w pierwszy dzień wiosny dzieci wyjeżdżają nad jezioro, nic nie zapowiada katastrofy… aż do chwili, gdy w domku chłopców pęka rura, a plany o wspólnych chwilach wydają się przekreślone.
Ale ekipa nigdy się nie poddaje! Dzięki sprytnemu planowi i wsparciu rodziców dzieci wyruszają w podróż pełną niespodzianek. Największą z nich okazuje się spotkanie z… DINOZAURAMI! Czy wiecie, gdzie można stanąć oko w oko z gigantycznymi gadami z przeszłości?
Humor, zagadki i największy zrekonstruowany szkielet dinozaura na świecie – to dopiero początek tej niezwykłej przygody!
Dołącz do Ekipy na tropie! Zapnij pasy – czeka nas podróż, jakiej nikt się nie spodziewa!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 100
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla wszystkich, którzy kochają podróże
Powitanie
Przyszła w końcu kolej na mnie, czyli na najmłodszą członkinię Ekipy na tropie. Mam na imię Jagoda, chodzę do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Lubię tańczyć, bawić się lalkami i przebierać za księżniczki, moje ukochane kolory to różowy oraz fioletowy, choć ja nazywam go jagodowym, bo bardziej pasuje do mojego imienia. Mam wiele ulubionych dań, latem uwielbiam jeść lody, a zimą pić gorącą czekoladę z piankami i wpatrywać się w ogień tańczący w kominku. Sama czasami też gotuję (po prawdzie to nie tak zupełnie sama, bo z pomocą dorosłych), najlepiej wychodzą mi drożdżowe bułeczki z owocowym nadzieniem, które – mam nadzieję – niebawem upieczemy razem z babcią.
Mam starszą siostrę Oliwię i dwóch świetnych kolegów, Kubę i Filipa. Razem stanowimy idealną ekipę poszukiwaczy przygód i rozwiązywania zagadek. Nie widzimy się codziennie, spotykamy się tylko od czasu do czasu nad jeziorem, gdzie mieszkają nasi dziadkowie, a chłopaki mają domek letniskowy. Oni także mieszkają w mieście i tylko ferie, wakacje czy święta spędzają nad jeziorem – i zawsze są to niezapomniane chwile. Do naszej ekipy należy jeszcze Kowboj, pies Kuby i Filipa. Ja także chciałabym mieć psa albo kota, ale rodzice mówią, że to niemożliwe, bo za często wyjeżdżamy. Moi rodzice są aktorami i gdy grają spektakle za granicą, my jedziemy do dziadków albo do cioci Danusi, która z powodu alergii na sierść nie może mieć żadnych zwierząt. Marzę, aby namówić dziadka na zbudowanie małej stajni, w której mogłabym trzymać swojego konia. Dziadek mówi, że koń to duża odpowiedzialność i że muszę jeszcze trochę urosnąć, aby podjąć się tego zadania. Na razie rodzice zapisali mnie na naukę jazdy konnej, właściwie to jazdy na kucyku, bo nie mam jeszcze stu czterdziestu pięciu centymetrów wzrostu ani skończonych ośmiu lat, abym mogła jeździć na koniu. Jeżdżę do stadniny raz w tygodniu i bardzo mi się tam podoba. Mój ulubiony kucyk nazywa się Karmelek, bo jest w kolorze karmelowym. W domu mam całą kolekcję zabawkowych kucyków w różnych kolorach oraz jednorożców. Uwielbiam zbierać plastikowe figurki, na których uczę jazdy konnej moje lalki. Oczywiście to nie to samo co prawdziwe zwierzęta i za każdym razem, gdy jeżdżę na Karmelku, doceniam tę chwilę. A gdy jestem nad jeziorem, lubię bawić się z Kowbojem, choć na początku się go bałam, bo jest bardzo duży i głośno szczeka. Jednak teraz wiem, że robi to z radości. A Wy macie jakieś zwierzęta?
Bardzo się cieszę, że niebawem znów pojedziemy nad jezioro, zbliżają się Święta Wielkanocne i będziemy mieć prawie tygodniową przerwę w szkole. Oliwka dzwoniła do chłopaków i oni także wybierają się do swojego domku letniskowego. Kuba i Filip mają zawsze świetne pomysły, choć czasami trochę straszne, ale mimo wszystko już nie mogę się doczekać, kiedy znów się zobaczymy.
Dziadek mówi, że pójdziemy do lasu szukać wiosny. Dzwonił wczoraj i zdradził, że na gałązkach wierzby pojawiły się pierwsze bazie, a przy ścieżce prowadzącej nad jezioro można dostrzec już przebiśniegi i krokusy. Uwielbiam wiosnę, bo wtedy wszystko budzi się do życia i jest tak radosne jak ja. Śpiewają ptaki, świeci słońce, a powietrze pachnie przygodą. Jestem przekonana, że tym razem także nie zabraknie nam niesamowitych historii do opowiedzenia i to właśnie ja będę relacjonować przygody czwórki przyjaciół znad jeziora – dwóch dziewczynek i dwóch chłopców – oraz wiernego psa Kowboja. Zapraszam Was do świata Ekipy.
Rozdział 1
Dzisiaj ostatni dzień w szkole przed przerwą wielkanocną. Nasza wychowawczyni zapowiedziała, żebyśmy się wygodnie ubrali, w najgorsze rzeczy, jakie mamy w szafie i jakich nie będzie nam szkoda, gdy się zniszczą. Z tego powodu włożyłam sportowe spodnie lekko poprzecierane na kolanach, buty, które niebawem już będą na mnie za małe, oraz kurtkę odziedziczoną po Oliwce, dość już podniszczoną. Nie wiem, dlaczego pani Jola kazała nam się tak brzydko ubrać, zazwyczaj do szkoły chodzę w ładnych sukienkach i błyszczących butach z kokardami. Mam też kolekcję kolorowych rajstop, oczywiście najbardziej lubię różowe, chociaż mama mówi, że białe są bardziej praktyczne, bo do wszystkiego pasują. Oliwka nie chodzi w spódnicach, woli spodnie i dresy. Mama natomiast często zakłada sukienki i nosi rajstopy, ale takie przezroczyste, w kolorze skóry – uważam, że moje są ładniejsze, bo oprócz wesołych barw mają też różne wzorki, wisienki, kucyki i gwiazdki.
Dzisiaj odwoził nas tata, dlatego jestem wcześniej w szkole. Zazwyczaj idę razem z Oliwką, a ona rano nigdy nie może się zebrać i najczęściej biegniemy, by zdążyć przed dzwonkiem. Nie mamy daleko, dosłownie kilka ulic, ale ten, kto mieszka najbliżej szkoły, zazwyczaj przychodzi najbardziej spóźniony. Blok Antka jest dosłownie naprzeciwko budynku naszej podstawówki, a on co drugi dzień wpada do klasy zdyszany, po dzwonku.
– Cześć, Julka. – Wchodzę do szatni i witam się z moją koleżanką z ławki.
– Cześć! Zobacz, jaką mam brzydką kurtkę – skarży się. – To po moich starszych braciach, okropny granatowy kolor.
– Ja też wzięłam same stare ubrania, takie, których nie będzie mi szkoda, gdy się pobrudzą.
– Wiesz, dlaczego pani Jola kazała nam się tak brzydko ubrać?! – Julka zerka na mnie, chowając buty do worka.
– Dlaczego? – Spoglądam na nią zaciekawiona.
– To było pytanie – stwierdza. – Myślałam, że może się domyślasz.
– Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Może będziemy musieli przekopywać szkolny ogródek albo grabić trawnik po zimie? – sugeruję.
– Ale przecież tym zajmuje się pan Czesio, on jest odpowiedzialny za utrzymanie porządku wokół szkoły.
– To może będziemy mieli za zadanie szukać robaków w ziemi, dla młodych rybek, które po zimie pojawiły się w stawie za szkołą?
– Blee! – Julka się krzywi. – Mam nadzieję, że nie! Kiedyś mój brat znalazł taką wielką dżdżownicę, nawinął ją na kij i powiedział, że będzie ją hodować. Mama się nie zgodziła, kazała mu ją odnieść do ogródka, bo dżdżownica najlepiej czuje się w ziemi, którą ma za zadanie spulchniać, a wychodzi na powierzchnię w czasie deszczu, gdy brakuje jej w glebie tlenu. I jeszcze mama wyjaśniła, że właśnie stąd też wywodzi się jej nazwa: od dżdżu, czyli staropolskiej nazwy deszczu.
– I odniósł ją czy hoduje? – pytam zaciekawiona.
Domyślam się, że jej brat także chciałby mieć zwierzątko, dlatego pomyślał o założeniu hodowli, ale że chce mieć dżdżownice, tego nie potrafię zrozumieć. One nie są takie miłe jak pieski, kotki czy kucyki. Nie można ich przytulić, pogłaskać i się z nimi bawić.
– No co ty, nie hoduje! – Julka znów się krzywi. – Nie zniosłabym w domu robaków i mam nadzieję, że pani Jola także nie będzie nam kazała szukać ich w ziemi.
Gdy po dzwonku wchodzimy do klasy, pani wychowawczyni stoi przy biurku i trzyma w rękach kukłę. Lalka zrobiona jest ze słomy, ma na sobie białą sukienkę, chyba z prześcieradła, i wielkie oczy z kolorowych guzików. Jej buzię zdobi uśmiech namalowany czerwonym flamastrem, na jej szyi wiszą kolorowe korale, w dłoniach trzyma długie wstążki z bibuły.
– Czy ktoś z was wie, co to jest? – pyta pani, gdy już wszyscy zajmujemy miejsce w ławkach.
– Słomiana lalka – mówi Antek.
– Tak – zgadza się pani. – Ale może ktoś wie, jak się ją nazywa?
– Marzanna – mówi Hania.
– Brawo – chwali ją pani. – A czy wiecie, co ona symbolizuje i dlaczego dzisiaj przyniosłam ją do szkoły?
– Marzanna symbolizuje pożegnanie zimy. – Tymon, klasowy prymus, wyrywa się do odpowiedzi. – Urządza się pochody z marzanną, czasem podpala i potem się wrzuca do rzeki. Opowiadał mi o tym dziadek – dodaje z dumą.
– Doskonale. – Pani kiwa głową. – Topienie marzanny to jeden z niewielu starosłowiańskich obrzędów, który do dziś jest kultywowany. Marzanna to według ludowych podań słowiańska bogini zimy, jej śmierć oznaczała budzenie się przyrody do życia, a więc początek wiosny. W przeszłości zwyczaj topienia marzanny miał charakter wspólnotowego obrzędu, w którym uczestniczyła cała wieś. Kukła była niesiona w procesji przez mieszkańców. – Pani potrząsa lalką, robiąc kilka kroków wzdłuż tablicy. – Procesja ta miała za zadanie wynieść marzannę poza granice wsi, gdzie lalkę topiono w rzece lub jeziorze, a czasami także palono. Wierzono, że ten akt symbolicznie „zabija” zimę, pozwalając wiośnie wkroczyć do świata ludzi.
– I my dzisiaj pójdziemy topić marzannę? – pytam.
– Nie. – Pani kręci przecząco głową.
– Moja mama opowiadała mi, że gdy chodziła do szkoły, oni topili marzannę w rzece i w ten sposób witali pierwszy dzień wiosny – mówi Marysia.
– To prawda – przyznaje jej rację pani. – Gdy ja byłam uczennicą, też chodziłam w takich pochodach...
– Skoro nie pójdziemy topić marzanny – Antek zabiera głos bez pytania – to po co ją pani przyniosła?
– Przyniosłam ją, żeby przybliżyć wam starosłowiańskie tradycje, ale dzisiaj nie będziemy topić marzanny ani w rzece, ani w stawie nieopodal szkoły, bo czasy się zmieniły, jest większa świadomość społeczna i wiemy, że nie jest to ekologiczne. A my nie chcemy zanieczyszczać środowiska, prawda?
– Nie chcemy – odpowiadamy chórem.
– To w takim razie, skoro nie będziemy szli nad rzekę z marzanną – tym razem Antek podnosi rękę, ale mówi, nie czekając na pozwolenie – po co pani kazała nam się ubrać w takie byle jakie rzeczy? – pyta, wskazując na swoją bluzę, która jest wytarta na łokciach.
– No właśnie. – Pani tajemniczo się uśmiecha. – Nie będziemy topić marzanny, to prawda, ale w inny sposób uczcimy pierwszy dzień wiosny.
– W jaki? – Antek drąży temat.
– Poproszę was o chwilę cierpliwości.
Pani opiera marzannę o tablicę, lalka patrzy na nas z szerokim uśmiechem na ustach.
– Najpierw chciałam przybliżyć wam zwyczaje innych państw na świecie związane z pierwszym dniem wiosny – mówi, siadając za biurkiem. Bierze do ręki niewielką paczuszkę w kolorowe flagi różnych krajów. – W środku mam losy – wyjaśnia, potrząsając pudełkiem. – Na każdym z nich napisana jest nazwa państwa, wy będziecie losować, a ja będę opowiadać, jak mieszkańcy tamtych terenów celebrują początek wiosny.
– Super! – wyrywa się Julce. – Czy mogę losować jako pierwsza? – pyta.
– Bardzo proszę – zgadza się pani, podchodząc do naszej ławki.
Julka długo grzebie w pudełku, w końcu wyciąga los, rozwija go i czyta, powoli składając litery.
– Japonia.
– Dziękuję. – Pani uśmiecha się, wracając do biurka. – W Japonii pierwszy dzień wiosny wyznacza zakwitnięcie pierwszych kwiatów wiśni zwanych sakura – czyta, zerkając na ekran swojego komputera. – Dlatego mówi się też o Japonii, że jest to Kraj Kwitnącej Wiśni. Pierwszy dzień wiosny nie jest tam obchodzony konkretnego dnia, bo w zależności od pogody i miejsca na mapie kraju kwitnięcie sakury przypada na koniec marca lub na początek kwietnia. W tym okresie Japończycy oddają się rytuałowi hanami, który polega na podziwianiu i oglądaniu kwiatów, i w ten sposób witają wiosnę – wyjaśnia, zapisując na tablicy dwa wyrazy: sakura i hanami. – W parkach całe rodziny organizują pikniki na świeżym powietrzu, przygotowuje się też tradycyjne potrawy świąteczne, takie specjalne kulki ryżowe zwane dango – dodaje, dopisując do dwóch obco brzmiących słów jeszcze jedno. – Kwiaty wiśni kwitną na różowo i w tym czasie ulice i parki w Japonii wyglądają jak z bajki.
– Chciałabym kiedyś to zobaczyć – mówię. – Uwielbiam różowy!
– Ja też – przytakuje Marysia, a po niej jeszcze kilka dziewczynek.
– Naprawdę wygląda to przepięknie, zobaczcie – dodaje pani, podając nam wydrukowane obrazki z alejkami kwitnących na różowo kwiatów wiśni.
– Jak w bajce – komentuje Julka, podając kartkę do chłopaków siedzących za nami.
– Mogę teraz ja wylosować? – pyta Tymon i nie czekając na odpowiedź, wkłada rękę do woreczka.
Najwidoczniej nie jest zainteresowany piękną aleją w centrum Tokio.
– Chiny – czyta.
– No to nie opuszczamy Azji – mówi pani, zerkając do kartek rozłożonych na biurku. Jedną z nich bierze do ręki i czyta głośno: – W Chinach bardzo popularna jest mająca już ponad cztery tysiące lat tradycji gra, która polega na próbie pionowego ustawienia jajka na stole. – Antek wybucha śmiechem. – Chińczycy wierzą, że dzień, w którym słońce pada bezpośrednio na równik, czyli pierwszy dzień wiosny, jest jedynym dniem w roku, kiedy istnieje możliwość ustawienia jajka pionowo. Dlatego dzieci spędzają cały dzień na podejmowaniu kolejnych prób. Niektóre z nich się udają! Jeśli się tak stanie, to zwiastun szczęścia na cały rok!
– Ale świetna zabawa – zauważa Lena. – Ja spróbuję tego w domu.
– Ja też – rzuca Julka.
– Możemy teraz się tak pobawić? – pyta Antek.
– Nie przygotowałam jajek – stwierdza pani. – Ale możecie spróbować przeprowadzić ten eksperyment w domu. Może nawet uda wam się nagrać filmik i wtedy razem obejrzymy, jak wam poszło.
– Tak zrobię – stwierdza Antek. – A mogę teraz ja wylosować?
– Proszę. – Pani rusza w jego stronę z pudełkiem z losami.
Antek wyjmuje los, rozwija go i przez dłuższą chwilę wpatruje się w litery.
– Norwegia – czyta głośno.
– W Norwegii wiosnę wita się dość późno – mówi pani, wracając do biurka – bo dopiero w połowie maja. Ten dzień nie jest przypadkowy, bo po pierwsze, to rocznica niepodległości Norwegii, a po drugie, dopiero wtedy zaczynają odmarzać jeziora i rzeki. Znikanie lodowej kry to znak, że można zmienić odzież zimową na lżejszą. Tego dnia ludzie odwiedzają sąsiadów i zapraszają ich na naleśniki z dżemem z moroszki.
– Z czego? – Antek marszczy czoło.
– Moroszki – powtarza pani.
– Co to jest moroszka? – pytam.
– To rodzaj maliny bezkolcowej – wyjaśnia pani. – Rzadko można ją spotkać w naszym rejonie, bo rośnie niemal wyłącznie w Norwegii, Szwecji, Finlandii, Kanadzie i na Alasce.
– A jak smakuje taka malina? – docieka Julka.
– Tego nie wiem. – Pani kręci głową. – Bo nigdy nie jadłam. Kto następny?
– Ja – zgłaszam się.
Wychowawczyni wysuwa do mnie rękę z pudełkiem, zanurzam w środku dłoń. Wyczuwam pełno losów, przesypuję je między palcami i w końcu decyduję się na jeden z nich. Gdy go wyciągam, jest na kolorowym papierze, nie tak jak inne, które były na białej kartce. Czuję się, jakbym coś wygrała, patrzę wyczekująco na panią.
– Brawo, Jagoda – chwali mnie pani. – Trafił ci się zwycięski los – oznajmia.
– Co to znaczy? – chcę wiedzieć.
– Za chwilę się o tym przekonasz.