Ekipa na tropie. Z wizytą u dinozaurów - Magda Stachula - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Ekipa na tropie. Z wizytą u dinozaurów ebook i audiobook

Magda Stachula

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Jagoda to najmłodsza członkini Ekipy na tropie – pełna energii, pomysłów i gotowa na każdą przygodę! Gdy w pierwszy dzień wiosny dzieci wyjeżdżają nad jezioro, nic nie zapowiada katastrofy… aż do chwili, gdy w domku chłopców pęka rura, a plany o wspólnych chwilach wydają się przekreślone.

Ale ekipa nigdy się nie poddaje! Dzięki sprytnemu planowi i wsparciu rodziców dzieci wyruszają w podróż pełną niespodzianek. Największą z nich okazuje się spotkanie z… DINOZAURAMI! Czy wiecie, gdzie można stanąć oko w oko z gigantycznymi gadami z przeszłości?

Humor, zagadki i największy zrekonstruowany szkielet dinozaura na świecie – to dopiero początek tej niezwykłej przygody!

Dołącz do Ekipy na tropie! Zapnij pasy – czeka nas podróż, jakiej nikt się nie spodziewa!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 100

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 21 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Józef Pawłowski

Oceny
4,5 (10 ocen)
7
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Re­dak­cja i ko­rektaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiŁu­kasz Sil­ski
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Ilu­stra­cjeŁu­kasz Sil­ski
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Mag­da­lena Sta­chula-Nie­ścio­ruk, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-915-0
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K.K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla wszyst­kich, któ­rzy ko­chają po­dróże

Po­wi­ta­nie

Przy­szła w końcu ko­lej na mnie, czyli na naj­młod­szą człon­ki­nię Ekipy na tro­pie. Mam na imię Ja­goda, cho­dzę do pierw­szej klasy szkoły pod­sta­wo­wej. Lu­bię tań­czyć, ba­wić się lal­kami i prze­bie­rać za księż­niczki, moje uko­chane ko­lory to ró­żowy oraz fio­le­towy, choć ja na­zy­wam go ja­go­do­wym, bo bar­dziej pa­suje do mo­jego imie­nia. Mam wiele ulu­bio­nych dań, la­tem uwiel­biam jeść lody, a zimą pić go­rącą cze­ko­ladę z pian­kami i wpa­try­wać się w ogień tań­czący w ko­minku. Sama cza­sami też go­tuję (po praw­dzie to nie tak zu­peł­nie sama, bo z po­mocą do­ro­słych), naj­le­piej wy­cho­dzą mi droż­dżowe bu­łeczki z owo­co­wym na­dzie­niem, które – mam na­dzieję – nie­ba­wem upie­czemy ra­zem z bab­cią.

Mam star­szą sio­strę Oli­wię i dwóch świet­nych ko­le­gów, Kubę i Fi­lipa. Ra­zem sta­no­wimy ide­alną ekipę po­szu­ki­wa­czy przy­gód i roz­wią­zy­wa­nia za­ga­dek. Nie wi­dzimy się co­dzien­nie, spo­ty­kamy się tylko od czasu do czasu nad je­zio­rem, gdzie miesz­kają nasi dziad­ko­wie, a chło­paki mają do­mek let­ni­skowy. Oni także miesz­kają w mie­ście i tylko fe­rie, wa­ka­cje czy święta spę­dzają nad je­zio­rem – i za­wsze są to nie­za­po­mniane chwile. Do na­szej ekipy na­leży jesz­cze Kow­boj, pies Kuby i Fi­lipa. Ja także chcia­ła­bym mieć psa albo kota, ale ro­dzice mó­wią, że to nie­moż­liwe, bo za czę­sto wy­jeż­dżamy. Moi ro­dzice są ak­to­rami i gdy grają spek­ta­kle za gra­nicą, my je­dziemy do dziad­ków albo do cioci Da­nusi, która z po­wodu aler­gii na sierść nie może mieć żad­nych zwie­rząt. Ma­rzę, aby na­mó­wić dziadka na zbu­do­wa­nie ma­łej stajni, w któ­rej mo­gła­bym trzy­mać swo­jego ko­nia. Dzia­dek mówi, że koń to duża od­po­wie­dzial­ność i że mu­szę jesz­cze tro­chę uro­snąć, aby pod­jąć się tego za­da­nia. Na ra­zie ro­dzice za­pi­sali mnie na na­ukę jazdy kon­nej, wła­ści­wie to jazdy na ku­cyku, bo nie mam jesz­cze stu czter­dzie­stu pię­ciu cen­ty­me­trów wzro­stu ani skoń­czo­nych ośmiu lat, abym mo­gła jeź­dzić na ko­niu. Jeż­dżę do stad­niny raz w ty­go­dniu i bar­dzo mi się tam po­doba. Mój ulu­biony ku­cyk na­zywa się Kar­me­lek, bo jest w ko­lo­rze kar­me­lo­wym. W domu mam całą ko­lek­cję za­baw­ko­wych ku­cy­ków w róż­nych ko­lo­rach oraz jed­no­roż­ców. Uwiel­biam zbie­rać pla­sti­kowe fi­gurki, na któ­rych uczę jazdy kon­nej moje lalki. Oczy­wi­ście to nie to samo co praw­dziwe zwie­rzęta i za każ­dym ra­zem, gdy jeż­dżę na Kar­melku, do­ce­niam tę chwilę. A gdy je­stem nad je­zio­rem, lu­bię ba­wić się z Kow­bo­jem, choć na po­czątku się go ba­łam, bo jest bar­dzo duży i gło­śno szczeka. Jed­nak te­raz wiem, że robi to z ra­do­ści. A Wy ma­cie ja­kieś zwie­rzęta?

Bar­dzo się cie­szę, że nie­ba­wem znów po­je­dziemy nad je­zioro, zbli­żają się Święta Wiel­ka­nocne i bę­dziemy mieć pra­wie ty­go­dniową prze­rwę w szkole. Oliwka dzwo­niła do chło­pa­ków i oni także wy­bie­rają się do swo­jego domku let­ni­sko­wego. Kuba i Fi­lip mają za­wsze świetne po­my­sły, choć cza­sami tro­chę straszne, ale mimo wszystko już nie mogę się do­cze­kać, kiedy znów się zo­ba­czymy.

Dzia­dek mówi, że pój­dziemy do lasu szu­kać wio­sny. Dzwo­nił wczo­raj i zdra­dził, że na ga­łąz­kach wierzby po­ja­wiły się pierw­sze ba­zie, a przy ścieżce pro­wa­dzą­cej nad je­zioro można do­strzec już prze­bi­śniegi i kro­kusy. Uwiel­biam wio­snę, bo wtedy wszystko bu­dzi się do ży­cia i jest tak ra­do­sne jak ja. Śpie­wają ptaki, świeci słońce, a po­wie­trze pach­nie przy­godą. Je­stem prze­ko­nana, że tym ra­zem także nie za­brak­nie nam nie­sa­mo­wi­tych hi­sto­rii do opo­wie­dze­nia i to wła­śnie ja będę re­la­cjo­no­wać przy­gody czwórki przy­ja­ciół znad je­ziora – dwóch dziew­czy­nek i dwóch chłop­ców – oraz wier­nego psa Kow­boja. Za­pra­szam Was do świata Ekipy.

Roz­dział 1

Dzi­siaj ostatni dzień w szkole przed prze­rwą wiel­ka­nocną. Na­sza wy­cho­waw­czyni za­po­wie­działa, że­by­śmy się wy­god­nie ubrali, w naj­gor­sze rze­czy, ja­kie mamy w sza­fie i ja­kich nie bę­dzie nam szkoda, gdy się znisz­czą. Z tego po­wodu wło­ży­łam spor­towe spodnie lekko po­prze­cie­rane na ko­la­nach, buty, które nie­ba­wem już będą na mnie za małe, oraz kurtkę odzie­dzi­czoną po Oliwce, dość już pod­nisz­czoną. Nie wiem, dla­czego pani Jola ka­zała nam się tak brzydko ubrać, za­zwy­czaj do szkoły cho­dzę w ład­nych su­kien­kach i błysz­czą­cych bu­tach z ko­kar­dami. Mam też ko­lek­cję ko­lo­ro­wych raj­stop, oczy­wi­ście naj­bar­dziej lu­bię ró­żowe, cho­ciaż mama mówi, że białe są bar­dziej prak­tyczne, bo do wszyst­kiego pa­sują. Oliwka nie cho­dzi w spód­ni­cach, woli spodnie i dresy. Mama na­to­miast czę­sto za­kłada su­kienki i nosi raj­stopy, ale ta­kie prze­zro­czy­ste, w ko­lo­rze skóry – uwa­żam, że moje są ład­niej­sze, bo oprócz we­so­łych barw mają też różne wzorki, wi­sienki, ku­cyki i gwiazdki.

Dzi­siaj od­wo­ził nas tata, dla­tego je­stem wcze­śniej w szkole. Za­zwy­czaj idę ra­zem z Oliwką, a ona rano ni­gdy nie może się ze­brać i naj­czę­ściej bie­gniemy, by zdą­żyć przed dzwon­kiem. Nie mamy da­leko, do­słow­nie kilka ulic, ale ten, kto mieszka naj­bli­żej szkoły, za­zwy­czaj przy­cho­dzi naj­bar­dziej spóź­niony. Blok Antka jest do­słow­nie na­prze­ciwko bu­dynku na­szej pod­sta­wówki, a on co drugi dzień wpada do klasy zdy­szany, po dzwonku.

– Cześć, Julka. – Wcho­dzę do szatni i wi­tam się z moją ko­le­żanką z ławki.

– Cześć! Zo­bacz, jaką mam brzydką kurtkę – skarży się. – To po mo­ich star­szych bra­ciach, okropny gra­na­towy ko­lor.

– Ja też wzię­łam same stare ubra­nia, ta­kie, któ­rych nie bę­dzie mi szkoda, gdy się po­bru­dzą.

– Wiesz, dla­czego pani Jola ka­zała nam się tak brzydko ubrać?! – Julka zerka na mnie, cho­wa­jąc buty do worka.

– Dla­czego? – Spo­glą­dam na nią za­cie­ka­wiona.

– To było py­ta­nie – stwier­dza. – My­śla­łam, że może się do­my­ślasz.

– Nie wiem. – Wzru­szam ra­mio­nami. – Może bę­dziemy mu­sieli prze­ko­py­wać szkolny ogró­dek albo gra­bić traw­nik po zi­mie? – su­ge­ruję.

– Ale prze­cież tym zaj­muje się pan Cze­sio, on jest od­po­wie­dzialny za utrzy­ma­nie po­rządku wo­kół szkoły.

– To może bę­dziemy mieli za za­da­nie szu­kać ro­ba­ków w ziemi, dla mło­dych ry­bek, które po zi­mie po­ja­wiły się w sta­wie za szkołą?

– Blee! – Julka się krzywi. – Mam na­dzieję, że nie! Kie­dyś mój brat zna­lazł taką wielką dżdżow­nicę, na­wi­nął ją na kij i po­wie­dział, że bę­dzie ją ho­do­wać. Mama się nie zgo­dziła, ka­zała mu ją od­nieść do ogródka, bo dżdżow­nica naj­le­piej czuje się w ziemi, którą ma za za­da­nie spulch­niać, a wy­cho­dzi na po­wierzch­nię w cza­sie desz­czu, gdy bra­kuje jej w gle­bie tlenu. I jesz­cze mama wy­ja­śniła, że wła­śnie stąd też wy­wo­dzi się jej na­zwa: od dżdżu, czyli sta­ro­pol­skiej na­zwy desz­czu.

– I od­niósł ją czy ho­duje? – py­tam za­cie­ka­wiona.

Do­my­ślam się, że jej brat także chciałby mieć zwie­rzątko, dla­tego po­my­ślał o za­ło­że­niu ho­dowli, ale że chce mieć dżdżow­nice, tego nie po­tra­fię zro­zu­mieć. One nie są ta­kie miłe jak pie­ski, kotki czy ku­cyki. Nie można ich przy­tu­lić, po­gła­skać i się z nimi ba­wić.

– No co ty, nie ho­duje! – Julka znów się krzywi. – Nie znio­sła­bym w domu ro­ba­ków i mam na­dzieję, że pani Jola także nie bę­dzie nam ka­zała szu­kać ich w ziemi.

Gdy po dzwonku wcho­dzimy do klasy, pani wy­cho­waw­czyni stoi przy biurku i trzyma w rę­kach ku­kłę. Lalka zro­biona jest ze słomy, ma na so­bie białą su­kienkę, chyba z prze­ście­ra­dła, i wiel­kie oczy z ko­lo­ro­wych gu­zi­ków. Jej bu­zię zdobi uśmiech na­ma­lo­wany czer­wo­nym fla­ma­strem, na jej szyi wi­szą ko­lo­rowe ko­rale, w dło­niach trzyma dłu­gie wstążki z bi­buły.

– Czy ktoś z was wie, co to jest? – pyta pani, gdy już wszy­scy zaj­mu­jemy miej­sce w ław­kach.

– Sło­miana lalka – mówi An­tek.

– Tak – zga­dza się pani. – Ale może ktoś wie, jak się ją na­zywa?

– Ma­rzanna – mówi Ha­nia.

– Brawo – chwali ją pani. – A czy wie­cie, co ona sym­bo­li­zuje i dla­czego dzi­siaj przy­nio­słam ją do szkoły?

– Ma­rzanna sym­bo­li­zuje po­że­gna­nie zimy. – Ty­mon, kla­sowy pry­mus, wy­rywa się do od­po­wie­dzi. – Urzą­dza się po­chody z ma­rzanną, cza­sem pod­pala i po­tem się wrzuca do rzeki. Opo­wia­dał mi o tym dzia­dek – do­daje z dumą.

– Do­sko­nale. – Pani kiwa głową. – To­pie­nie ma­rzanny to je­den z nie­wielu sta­ro­sło­wiań­skich ob­rzę­dów, który do dziś jest kul­ty­wo­wany. Ma­rzanna to we­dług lu­do­wych po­dań sło­wiań­ska bo­gini zimy, jej śmierć ozna­czała bu­dze­nie się przy­rody do ży­cia, a więc po­czą­tek wio­sny. W prze­szło­ści zwy­czaj to­pie­nia ma­rzanny miał cha­rak­ter wspól­no­to­wego ob­rzędu, w któ­rym uczest­ni­czyła cała wieś. Ku­kła była nie­siona w pro­ce­sji przez miesz­kań­ców. – Pani po­trząsa lalką, ro­biąc kilka kro­ków wzdłuż ta­blicy. – Pro­ce­sja ta miała za za­da­nie wy­nieść ma­rzannę poza gra­nice wsi, gdzie lalkę to­piono w rzece lub je­zio­rze, a cza­sami także pa­lono. Wie­rzono, że ten akt sym­bo­licz­nie „za­bija” zimę, po­zwa­la­jąc wio­śnie wkro­czyć do świata lu­dzi.

– I my dzi­siaj pój­dziemy to­pić ma­rzannę? – py­tam.

– Nie. – Pani kręci prze­cząco głową.

– Moja mama opo­wia­dała mi, że gdy cho­dziła do szkoły, oni to­pili ma­rzannę w rzece i w ten spo­sób wi­tali pierw­szy dzień wio­sny – mówi Ma­ry­sia.

– To prawda – przy­znaje jej ra­cję pani. – Gdy ja by­łam uczen­nicą, też cho­dzi­łam w ta­kich po­cho­dach...

– Skoro nie pój­dziemy to­pić ma­rzanny – An­tek za­biera głos bez py­ta­nia – to po co ją pani przy­nio­sła?

– Przy­nio­słam ją, żeby przy­bli­żyć wam sta­ro­sło­wiań­skie tra­dy­cje, ale dzi­siaj nie bę­dziemy to­pić ma­rzanny ani w rzece, ani w sta­wie nie­opo­dal szkoły, bo czasy się zmie­niły, jest więk­sza świa­do­mość spo­łeczna i wiemy, że nie jest to eko­lo­giczne. A my nie chcemy za­nie­czysz­czać śro­do­wi­ska, prawda?

– Nie chcemy – od­po­wia­damy chó­rem.

– To w ta­kim ra­zie, skoro nie bę­dziemy szli nad rzekę z ma­rzanną – tym ra­zem An­tek pod­nosi rękę, ale mówi, nie cze­ka­jąc na po­zwo­le­nie – po co pani ka­zała nam się ubrać w ta­kie byle ja­kie rze­czy? – pyta, wska­zu­jąc na swoją bluzę, która jest wy­tarta na łok­ciach.

– No wła­śnie. – Pani ta­jem­ni­czo się uśmie­cha. – Nie bę­dziemy to­pić ma­rzanny, to prawda, ale w inny spo­sób uczcimy pierw­szy dzień wio­sny.

– W jaki? – An­tek drąży te­mat.

– Po­pro­szę was o chwilę cier­pli­wo­ści.

Pani opiera ma­rzannę o ta­blicę, lalka pa­trzy na nas z sze­ro­kim uśmie­chem na ustach.

– Naj­pierw chcia­łam przy­bli­żyć wam zwy­czaje in­nych państw na świe­cie zwią­zane z pierw­szym dniem wio­sny – mówi, sia­da­jąc za biur­kiem. Bie­rze do ręki nie­wielką pa­czuszkę w ko­lo­rowe flagi róż­nych kra­jów. – W środku mam losy – wy­ja­śnia, po­trzą­sa­jąc pu­deł­kiem. – Na każ­dym z nich na­pi­sana jest na­zwa pań­stwa, wy bę­dzie­cie lo­so­wać, a ja będę opo­wia­dać, jak miesz­kańcy tam­tych te­re­nów ce­le­brują po­czą­tek wio­sny.

– Su­per! – wy­rywa się Julce. – Czy mogę lo­so­wać jako pierw­sza? – pyta.

– Bar­dzo pro­szę – zga­dza się pani, pod­cho­dząc do na­szej ławki.

Julka długo grze­bie w pu­dełku, w końcu wy­ciąga los, roz­wija go i czyta, po­woli skła­da­jąc li­tery.

– Ja­po­nia.

– Dzię­kuję. – Pani uśmie­cha się, wra­ca­jąc do biurka. – W Ja­po­nii pierw­szy dzień wio­sny wy­zna­cza za­kwit­nię­cie pierw­szych kwia­tów wi­śni zwa­nych sa­kura – czyta, zer­ka­jąc na ekran swo­jego kom­pu­tera. – Dla­tego mówi się też o Ja­po­nii, że jest to Kraj Kwit­ną­cej Wi­śni. Pierw­szy dzień wio­sny nie jest tam ob­cho­dzony kon­kret­nego dnia, bo w za­leż­no­ści od po­gody i miej­sca na ma­pie kraju kwit­nię­cie sa­kury przy­pada na ko­niec marca lub na po­czą­tek kwiet­nia. W tym okre­sie Ja­poń­czycy od­dają się ry­tu­ałowi ha­nami, który po­lega na po­dzi­wia­niu i oglą­da­niu kwia­tów, i w ten spo­sób wi­tają wio­snę – wy­ja­śnia, za­pi­su­jąc na ta­blicy dwa wy­razy: sa­kura i ha­nami. – W par­kach całe ro­dziny or­ga­ni­zują pik­niki na świe­żym po­wie­trzu, przy­go­to­wuje się też tra­dy­cyjne po­trawy świą­teczne, ta­kie spe­cjalne kulki ry­żowe zwane dango – do­daje, do­pi­su­jąc do dwóch obco brzmią­cych słów jesz­cze jedno. – Kwiaty wi­śni kwitną na ró­żowo i w tym cza­sie ulice i parki w Ja­po­nii wy­glą­dają jak z bajki.

– Chcia­ła­bym kie­dyś to zo­ba­czyć – mó­wię. – Uwiel­biam ró­żowy!

– Ja też – przy­ta­kuje Ma­ry­sia, a po niej jesz­cze kilka dziew­czy­nek.

– Na­prawdę wy­gląda to prze­pięk­nie, zo­bacz­cie – do­daje pani, po­da­jąc nam wy­dru­ko­wane ob­razki z alej­kami kwit­ną­cych na ró­żowo kwia­tów wi­śni.

– Jak w bajce – ko­men­tuje Julka, po­da­jąc kartkę do chło­pa­ków sie­dzą­cych za nami.

– Mogę te­raz ja wy­lo­so­wać? – pyta Ty­mon i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, wkłada rękę do wo­reczka.

Naj­wi­docz­niej nie jest za­in­te­re­so­wany piękną aleją w cen­trum To­kio.

– Chiny – czyta.

– No to nie opusz­czamy Azji – mówi pani, zer­ka­jąc do kar­tek roz­ło­żo­nych na biurku. Jedną z nich bie­rze do ręki i czyta gło­śno: – W Chi­nach bar­dzo po­pu­larna jest ma­jąca już po­nad cztery ty­siące lat tra­dy­cji gra, która po­lega na pró­bie pio­no­wego usta­wie­nia jajka na stole. – An­tek wy­bu­cha śmie­chem. – Chiń­czycy wie­rzą, że dzień, w któ­rym słońce pada bez­po­śred­nio na rów­nik, czyli pierw­szy dzień wio­sny, jest je­dy­nym dniem w roku, kiedy ist­nieje moż­li­wość usta­wie­nia jajka pio­nowo. Dla­tego dzieci spę­dzają cały dzień na po­dej­mo­wa­niu ko­lej­nych prób. Nie­które z nich się udają! Je­śli się tak sta­nie, to zwia­stun szczę­ścia na cały rok!

– Ale świetna za­bawa – za­uważa Lena. – Ja spró­buję tego w domu.

– Ja też – rzuca Julka.

– Mo­żemy te­raz się tak po­ba­wić? – pyta An­tek.

– Nie przy­go­to­wa­łam ja­jek – stwier­dza pani. – Ale mo­że­cie spró­bo­wać prze­pro­wa­dzić ten eks­pe­ry­ment w domu. Może na­wet uda wam się na­grać fil­mik i wtedy ra­zem obej­rzymy, jak wam po­szło.

– Tak zro­bię – stwier­dza An­tek. – A mogę te­raz ja wy­lo­so­wać?

– Pro­szę. – Pani ru­sza w jego stronę z pu­deł­kiem z lo­sami.

An­tek wyj­muje los, roz­wija go i przez dłuż­szą chwilę wpa­truje się w li­tery.

– Nor­we­gia – czyta gło­śno.

– W Nor­we­gii wio­snę wita się dość późno – mówi pani, wra­ca­jąc do biurka – bo do­piero w po­ło­wie maja. Ten dzień nie jest przy­pad­kowy, bo po pierw­sze, to rocz­nica nie­pod­le­gło­ści Nor­we­gii, a po dru­gie, do­piero wtedy za­czy­nają od­ma­rzać je­ziora i rzeki. Zni­ka­nie lo­do­wej kry to znak, że można zmie­nić odzież zi­mową na lżej­szą. Tego dnia lu­dzie od­wie­dzają są­sia­dów i za­pra­szają ich na na­le­śniki z dże­mem z mo­roszki.

– Z czego? – An­tek marsz­czy czoło.

– Mo­roszki – po­wta­rza pani.

– Co to jest mo­roszka? – py­tam.

– To ro­dzaj ma­liny bez­kol­co­wej – wy­ja­śnia pani. – Rzadko można ją spo­tkać w na­szym re­jo­nie, bo ro­śnie nie­mal wy­łącz­nie w Nor­we­gii, Szwe­cji, Fin­lan­dii, Ka­na­dzie i na Ala­sce.

– A jak sma­kuje taka ma­lina? – do­cieka Julka.

– Tego nie wiem. – Pani kręci głową. – Bo ni­gdy nie ja­dłam. Kto na­stępny?

– Ja – zgła­szam się.

Wy­cho­waw­czyni wy­suwa do mnie rękę z pu­deł­kiem, za­nu­rzam w środku dłoń. Wy­czu­wam pełno lo­sów, prze­sy­puję je mię­dzy pal­cami i w końcu de­cy­duję się na je­den z nich. Gdy go wy­cią­gam, jest na ko­lo­ro­wym pa­pie­rze, nie tak jak inne, które były na bia­łej kartce. Czuję się, jak­bym coś wy­grała, pa­trzę wy­cze­ku­jąco na pa­nią.

– Brawo, Ja­goda – chwali mnie pani. – Tra­fił ci się zwy­cię­ski los – oznaj­mia.

– Co to zna­czy? – chcę wie­dzieć.

– Za chwilę się o tym prze­ko­nasz.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki