Ekipa na tropie. Z wizytą u dinozaurów - Magda Stachula - ebook + audiobook
BESTSELLER

Ekipa na tropie. Z wizytą u dinozaurów ebook i audiobook

Magda Stachula

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

24 osoby interesują się tą książką

Opis

Jagoda to najmłodsza członkini Ekipy na tropie – pełna energii, pomysłów i gotowa na każdą przygodę! Gdy w pierwszy dzień wiosny dzieci wyjeżdżają nad jezioro, nic nie zapowiada katastrofy… aż do chwili, gdy w domku chłopców pęka rura, a plany o wspólnych chwilach wydają się przekreślone.

Ale ekipa nigdy się nie poddaje! Dzięki sprytnemu planowi i wsparciu rodziców dzieci wyruszają w podróż pełną niespodzianek. Największą z nich okazuje się spotkanie z… DINOZAURAMI! Czy wiecie, gdzie można stanąć oko w oko z gigantycznymi gadami z przeszłości?

Humor, zagadki i największy zrekonstruowany szkielet dinozaura na świecie – to dopiero początek tej niezwykłej przygody!

Dołącz do Ekipy na tropie! Zapnij pasy – czeka nas podróż, jakiej nikt się nie spodziewa!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 100

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 21 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Józef Pawłowski

Oceny
4,7 (41 ocen)
33
5
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anisa15

Dobrze spędzony czas

Gdy zobaczyłam okładkę i tytuł tej książki oczekiwałam, że będzie to świetna książka przygodowa, która zapewni mi niesamowite spotkanie z dinozaurami. Jednak chyba muszę, mniej oczekiwać, a więc brać to co książki dają. W powieści poznajemy małych, sympatycznych bohaterów. Widzimy jak dzieci przygotowują się do pierwszego dnia wiosny i jak go witają. Wyjeżdżamy z nimi do babci i dziadka na święta wielkanocne, a w końcu na skutek małej awarii wraz z rodzicami i grupą przyjaciół wyjeżdżają do Berlina, gdzie tam zwiedzają ...a tego to już Wam nie zdradzę. Kto chce niech sprawdzi sam. Mnie w tej książce podobają ilustracje. Oryginale, roześmiane, przyciągające wzrok najmłodszych czytelników. To co mi się również podobało w tej pozycji to solidna dawka wiedzy jaką mały czytelnik otrzymuje w czasie lektury. Dowie się między innymi jak obchodzi się pierwszy dzień wiosny w Chinach czy w Indiach czy zdobędzie informacje o Berlińskim murze i jego historii. Odbędzie wraz z głównymi bohatera...
10
zojak

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka 😃
00
ahywka

Nie oderwiesz się od lektury

Znacie jakieś dziecko, które nie lubi niespodzianek? Ja mam to szczęście (albo pecha!) posiadać takowy egzemplarz w domu. Mój syn, jak był mniejszy, potrafił strzelić focha na niespodziewany wypad do dziadków, kina, czy nawet ulubionej sali zabaw, jeśli nie został o takim wyjeździe uprzedzony. Z wiekiem stało się to mniej drastyczne, ale nadal widzę, że odczuwa dyskomfort w niespodziewanych sytuacjach, nawet, jeśli są one jak najbardziej pozytywne. No coż, najwyraźniej nie każdy lubi być zaskakiwany! A czemu o to pytam? Bo Ekpia na tropie, w tym tomie została zaskoczona co najmniej kilka razy, i musiała spontanicznie dostosowywać swoje plany do nowych okoliczności. Tym razem, na całą przygodę patrzymy oczami najmłodszej członkini ekipy - siedmioletniej Jagody. Wszystko zaczęło się od tego, że Jagoda wraz z siostrą i rodzicami miała spędzić święta wielkanocne w domku nad jeziorem w towarzystwie zaprzyjaźnionej rodziny. Jednakże po przyjeździe na miejsce, rodziny Kuby i Filipa okazało si...
00
BenekBooksinski

Nie oderwiesz się od lektury

Tym razem zabieramy was z Magdą Stachulą na wycieczkę do Berlina. To tam bohaterowie "Ekipy na tropie. Z wizytą u dinozaurów" spędzają święta wielkanocne. Trochę inaczej niż klasycznie ale ważne, że zabawnie. Nudy nie było. Chociaż raz się zdarzyło, że było dość przerażająco i niebezpiecznie. Sama poczułam pewien dyskomfort - nie chciałabym być w tamtym momencie na miejscu rodziców Tymka! Bohaterów było sporo. Główna postać, to Jagoda, która wraz z siostrą Oliwką i dwoma kolegami, miały spędzić święta nad jeziorem u dziadków. Awaria w domku letniskowym sprawiła, że trzeba było plany zmienić- jakie to znajome 😉 rodzice dziewczynek wpadają na genialny pomysł- proponują rodzinie chłopaków wspólny wyjazd do Niemiec. Tam dołączają do kolejnej ekipy. Więc było głośno i radośnie. Najciekawszym punktem wyjazdu była wizyta w muzeum, gdzie dzieci podziwiały dinozaury!! Książeczka jest skarbnicą wszelakiej wiedzy. Co prawda jest raczej dla starszych dzieci, przedszkolaki mogą za dużo nie wynie...
00
msierociuk

Nie oderwiesz się od lektury

Po prostu super !!! Ta seria " ekipa na tropie " jest najlepszą detektywistyczną serią książek na świecie. Bardzo fajna . Czekam na nowe części. Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do lektury lub słuchania. Mmmmmmmmeeeeeeeeeggggggggaaaaaaaaaaaaa fajna .
00

Popularność




Re­dak­cja i ko­rektaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiŁu­kasz Sil­ski
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Ilu­stra­cjeŁu­kasz Sil­ski
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Mag­da­lena Sta­chula-Nie­ścio­ruk, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-915-0
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K.K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla wszyst­kich, któ­rzy ko­chają po­dróże

Po­wi­ta­nie

Przy­szła w końcu ko­lej na mnie, czyli na naj­młod­szą człon­ki­nię Ekipy na tro­pie. Mam na imię Ja­goda, cho­dzę do pierw­szej klasy szkoły pod­sta­wo­wej. Lu­bię tań­czyć, ba­wić się lal­kami i prze­bie­rać za księż­niczki, moje uko­chane ko­lory to ró­żowy oraz fio­le­towy, choć ja na­zy­wam go ja­go­do­wym, bo bar­dziej pa­suje do mo­jego imie­nia. Mam wiele ulu­bio­nych dań, la­tem uwiel­biam jeść lody, a zimą pić go­rącą cze­ko­ladę z pian­kami i wpa­try­wać się w ogień tań­czący w ko­minku. Sama cza­sami też go­tuję (po praw­dzie to nie tak zu­peł­nie sama, bo z po­mocą do­ro­słych), naj­le­piej wy­cho­dzą mi droż­dżowe bu­łeczki z owo­co­wym na­dzie­niem, które – mam na­dzieję – nie­ba­wem upie­czemy ra­zem z bab­cią.

Mam star­szą sio­strę Oli­wię i dwóch świet­nych ko­le­gów, Kubę i Fi­lipa. Ra­zem sta­no­wimy ide­alną ekipę po­szu­ki­wa­czy przy­gód i roz­wią­zy­wa­nia za­ga­dek. Nie wi­dzimy się co­dzien­nie, spo­ty­kamy się tylko od czasu do czasu nad je­zio­rem, gdzie miesz­kają nasi dziad­ko­wie, a chło­paki mają do­mek let­ni­skowy. Oni także miesz­kają w mie­ście i tylko fe­rie, wa­ka­cje czy święta spę­dzają nad je­zio­rem – i za­wsze są to nie­za­po­mniane chwile. Do na­szej ekipy na­leży jesz­cze Kow­boj, pies Kuby i Fi­lipa. Ja także chcia­ła­bym mieć psa albo kota, ale ro­dzice mó­wią, że to nie­moż­liwe, bo za czę­sto wy­jeż­dżamy. Moi ro­dzice są ak­to­rami i gdy grają spek­ta­kle za gra­nicą, my je­dziemy do dziad­ków albo do cioci Da­nusi, która z po­wodu aler­gii na sierść nie może mieć żad­nych zwie­rząt. Ma­rzę, aby na­mó­wić dziadka na zbu­do­wa­nie ma­łej stajni, w któ­rej mo­gła­bym trzy­mać swo­jego ko­nia. Dzia­dek mówi, że koń to duża od­po­wie­dzial­ność i że mu­szę jesz­cze tro­chę uro­snąć, aby pod­jąć się tego za­da­nia. Na ra­zie ro­dzice za­pi­sali mnie na na­ukę jazdy kon­nej, wła­ści­wie to jazdy na ku­cyku, bo nie mam jesz­cze stu czter­dzie­stu pię­ciu cen­ty­me­trów wzro­stu ani skoń­czo­nych ośmiu lat, abym mo­gła jeź­dzić na ko­niu. Jeż­dżę do stad­niny raz w ty­go­dniu i bar­dzo mi się tam po­doba. Mój ulu­biony ku­cyk na­zywa się Kar­me­lek, bo jest w ko­lo­rze kar­me­lo­wym. W domu mam całą ko­lek­cję za­baw­ko­wych ku­cy­ków w róż­nych ko­lo­rach oraz jed­no­roż­ców. Uwiel­biam zbie­rać pla­sti­kowe fi­gurki, na któ­rych uczę jazdy kon­nej moje lalki. Oczy­wi­ście to nie to samo co praw­dziwe zwie­rzęta i za każ­dym ra­zem, gdy jeż­dżę na Kar­melku, do­ce­niam tę chwilę. A gdy je­stem nad je­zio­rem, lu­bię ba­wić się z Kow­bo­jem, choć na po­czątku się go ba­łam, bo jest bar­dzo duży i gło­śno szczeka. Jed­nak te­raz wiem, że robi to z ra­do­ści. A Wy ma­cie ja­kieś zwie­rzęta?

Bar­dzo się cie­szę, że nie­ba­wem znów po­je­dziemy nad je­zioro, zbli­żają się Święta Wiel­ka­nocne i bę­dziemy mieć pra­wie ty­go­dniową prze­rwę w szkole. Oliwka dzwo­niła do chło­pa­ków i oni także wy­bie­rają się do swo­jego domku let­ni­sko­wego. Kuba i Fi­lip mają za­wsze świetne po­my­sły, choć cza­sami tro­chę straszne, ale mimo wszystko już nie mogę się do­cze­kać, kiedy znów się zo­ba­czymy.

Dzia­dek mówi, że pój­dziemy do lasu szu­kać wio­sny. Dzwo­nił wczo­raj i zdra­dził, że na ga­łąz­kach wierzby po­ja­wiły się pierw­sze ba­zie, a przy ścieżce pro­wa­dzą­cej nad je­zioro można do­strzec już prze­bi­śniegi i kro­kusy. Uwiel­biam wio­snę, bo wtedy wszystko bu­dzi się do ży­cia i jest tak ra­do­sne jak ja. Śpie­wają ptaki, świeci słońce, a po­wie­trze pach­nie przy­godą. Je­stem prze­ko­nana, że tym ra­zem także nie za­brak­nie nam nie­sa­mo­wi­tych hi­sto­rii do opo­wie­dze­nia i to wła­śnie ja będę re­la­cjo­no­wać przy­gody czwórki przy­ja­ciół znad je­ziora – dwóch dziew­czy­nek i dwóch chłop­ców – oraz wier­nego psa Kow­boja. Za­pra­szam Was do świata Ekipy.

Roz­dział 1

Dzi­siaj ostatni dzień w szkole przed prze­rwą wiel­ka­nocną. Na­sza wy­cho­waw­czyni za­po­wie­działa, że­by­śmy się wy­god­nie ubrali, w naj­gor­sze rze­czy, ja­kie mamy w sza­fie i ja­kich nie bę­dzie nam szkoda, gdy się znisz­czą. Z tego po­wodu wło­ży­łam spor­towe spodnie lekko po­prze­cie­rane na ko­la­nach, buty, które nie­ba­wem już będą na mnie za małe, oraz kurtkę odzie­dzi­czoną po Oliwce, dość już pod­nisz­czoną. Nie wiem, dla­czego pani Jola ka­zała nam się tak brzydko ubrać, za­zwy­czaj do szkoły cho­dzę w ład­nych su­kien­kach i błysz­czą­cych bu­tach z ko­kar­dami. Mam też ko­lek­cję ko­lo­ro­wych raj­stop, oczy­wi­ście naj­bar­dziej lu­bię ró­żowe, cho­ciaż mama mówi, że białe są bar­dziej prak­tyczne, bo do wszyst­kiego pa­sują. Oliwka nie cho­dzi w spód­ni­cach, woli spodnie i dresy. Mama na­to­miast czę­sto za­kłada su­kienki i nosi raj­stopy, ale ta­kie prze­zro­czy­ste, w ko­lo­rze skóry – uwa­żam, że moje są ład­niej­sze, bo oprócz we­so­łych barw mają też różne wzorki, wi­sienki, ku­cyki i gwiazdki.

Dzi­siaj od­wo­ził nas tata, dla­tego je­stem wcze­śniej w szkole. Za­zwy­czaj idę ra­zem z Oliwką, a ona rano ni­gdy nie może się ze­brać i naj­czę­ściej bie­gniemy, by zdą­żyć przed dzwon­kiem. Nie mamy da­leko, do­słow­nie kilka ulic, ale ten, kto mieszka naj­bli­żej szkoły, za­zwy­czaj przy­cho­dzi naj­bar­dziej spóź­niony. Blok Antka jest do­słow­nie na­prze­ciwko bu­dynku na­szej pod­sta­wówki, a on co drugi dzień wpada do klasy zdy­szany, po dzwonku.

– Cześć, Julka. – Wcho­dzę do szatni i wi­tam się z moją ko­le­żanką z ławki.

– Cześć! Zo­bacz, jaką mam brzydką kurtkę – skarży się. – To po mo­ich star­szych bra­ciach, okropny gra­na­towy ko­lor.

– Ja też wzię­łam same stare ubra­nia, ta­kie, któ­rych nie bę­dzie mi szkoda, gdy się po­bru­dzą.

– Wiesz, dla­czego pani Jola ka­zała nam się tak brzydko ubrać?! – Julka zerka na mnie, cho­wa­jąc buty do worka.

– Dla­czego? – Spo­glą­dam na nią za­cie­ka­wiona.

– To było py­ta­nie – stwier­dza. – My­śla­łam, że może się do­my­ślasz.

– Nie wiem. – Wzru­szam ra­mio­nami. – Może bę­dziemy mu­sieli prze­ko­py­wać szkolny ogró­dek albo gra­bić traw­nik po zi­mie? – su­ge­ruję.

– Ale prze­cież tym zaj­muje się pan Cze­sio, on jest od­po­wie­dzialny za utrzy­ma­nie po­rządku wo­kół szkoły.

– To może bę­dziemy mieli za za­da­nie szu­kać ro­ba­ków w ziemi, dla mło­dych ry­bek, które po zi­mie po­ja­wiły się w sta­wie za szkołą?

– Blee! – Julka się krzywi. – Mam na­dzieję, że nie! Kie­dyś mój brat zna­lazł taką wielką dżdżow­nicę, na­wi­nął ją na kij i po­wie­dział, że bę­dzie ją ho­do­wać. Mama się nie zgo­dziła, ka­zała mu ją od­nieść do ogródka, bo dżdżow­nica naj­le­piej czuje się w ziemi, którą ma za za­da­nie spulch­niać, a wy­cho­dzi na po­wierzch­nię w cza­sie desz­czu, gdy bra­kuje jej w gle­bie tlenu. I jesz­cze mama wy­ja­śniła, że wła­śnie stąd też wy­wo­dzi się jej na­zwa: od dżdżu, czyli sta­ro­pol­skiej na­zwy desz­czu.

– I od­niósł ją czy ho­duje? – py­tam za­cie­ka­wiona.

Do­my­ślam się, że jej brat także chciałby mieć zwie­rzątko, dla­tego po­my­ślał o za­ło­że­niu ho­dowli, ale że chce mieć dżdżow­nice, tego nie po­tra­fię zro­zu­mieć. One nie są ta­kie miłe jak pie­ski, kotki czy ku­cyki. Nie można ich przy­tu­lić, po­gła­skać i się z nimi ba­wić.

– No co ty, nie ho­duje! – Julka znów się krzywi. – Nie znio­sła­bym w domu ro­ba­ków i mam na­dzieję, że pani Jola także nie bę­dzie nam ka­zała szu­kać ich w ziemi.

Gdy po dzwonku wcho­dzimy do klasy, pani wy­cho­waw­czyni stoi przy biurku i trzyma w rę­kach ku­kłę. Lalka zro­biona jest ze słomy, ma na so­bie białą su­kienkę, chyba z prze­ście­ra­dła, i wiel­kie oczy z ko­lo­ro­wych gu­zi­ków. Jej bu­zię zdobi uśmiech na­ma­lo­wany czer­wo­nym fla­ma­strem, na jej szyi wi­szą ko­lo­rowe ko­rale, w dło­niach trzyma dłu­gie wstążki z bi­buły.

– Czy ktoś z was wie, co to jest? – pyta pani, gdy już wszy­scy zaj­mu­jemy miej­sce w ław­kach.

– Sło­miana lalka – mówi An­tek.

– Tak – zga­dza się pani. – Ale może ktoś wie, jak się ją na­zywa?

– Ma­rzanna – mówi Ha­nia.

– Brawo – chwali ją pani. – A czy wie­cie, co ona sym­bo­li­zuje i dla­czego dzi­siaj przy­nio­słam ją do szkoły?

– Ma­rzanna sym­bo­li­zuje po­że­gna­nie zimy. – Ty­mon, kla­sowy pry­mus, wy­rywa się do od­po­wie­dzi. – Urzą­dza się po­chody z ma­rzanną, cza­sem pod­pala i po­tem się wrzuca do rzeki. Opo­wia­dał mi o tym dzia­dek – do­daje z dumą.

– Do­sko­nale. – Pani kiwa głową. – To­pie­nie ma­rzanny to je­den z nie­wielu sta­ro­sło­wiań­skich ob­rzę­dów, który do dziś jest kul­ty­wo­wany. Ma­rzanna to we­dług lu­do­wych po­dań sło­wiań­ska bo­gini zimy, jej śmierć ozna­czała bu­dze­nie się przy­rody do ży­cia, a więc po­czą­tek wio­sny. W prze­szło­ści zwy­czaj to­pie­nia ma­rzanny miał cha­rak­ter wspól­no­to­wego ob­rzędu, w któ­rym uczest­ni­czyła cała wieś. Ku­kła była nie­siona w pro­ce­sji przez miesz­kań­ców. – Pani po­trząsa lalką, ro­biąc kilka kro­ków wzdłuż ta­blicy. – Pro­ce­sja ta miała za za­da­nie wy­nieść ma­rzannę poza gra­nice wsi, gdzie lalkę to­piono w rzece lub je­zio­rze, a cza­sami także pa­lono. Wie­rzono, że ten akt sym­bo­licz­nie „za­bija” zimę, po­zwa­la­jąc wio­śnie wkro­czyć do świata lu­dzi.

– I my dzi­siaj pój­dziemy to­pić ma­rzannę? – py­tam.

– Nie. – Pani kręci prze­cząco głową.

– Moja mama opo­wia­dała mi, że gdy cho­dziła do szkoły, oni to­pili ma­rzannę w rzece i w ten spo­sób wi­tali pierw­szy dzień wio­sny – mówi Ma­ry­sia.

– To prawda – przy­znaje jej ra­cję pani. – Gdy ja by­łam uczen­nicą, też cho­dzi­łam w ta­kich po­cho­dach...

– Skoro nie pój­dziemy to­pić ma­rzanny – An­tek za­biera głos bez py­ta­nia – to po co ją pani przy­nio­sła?

– Przy­nio­słam ją, żeby przy­bli­żyć wam sta­ro­sło­wiań­skie tra­dy­cje, ale dzi­siaj nie bę­dziemy to­pić ma­rzanny ani w rzece, ani w sta­wie nie­opo­dal szkoły, bo czasy się zmie­niły, jest więk­sza świa­do­mość spo­łeczna i wiemy, że nie jest to eko­lo­giczne. A my nie chcemy za­nie­czysz­czać śro­do­wi­ska, prawda?

– Nie chcemy – od­po­wia­damy chó­rem.

– To w ta­kim ra­zie, skoro nie bę­dziemy szli nad rzekę z ma­rzanną – tym ra­zem An­tek pod­nosi rękę, ale mówi, nie cze­ka­jąc na po­zwo­le­nie – po co pani ka­zała nam się ubrać w ta­kie byle ja­kie rze­czy? – pyta, wska­zu­jąc na swoją bluzę, która jest wy­tarta na łok­ciach.

– No wła­śnie. – Pani ta­jem­ni­czo się uśmie­cha. – Nie bę­dziemy to­pić ma­rzanny, to prawda, ale w inny spo­sób uczcimy pierw­szy dzień wio­sny.

– W jaki? – An­tek drąży te­mat.

– Po­pro­szę was o chwilę cier­pli­wo­ści.

Pani opiera ma­rzannę o ta­blicę, lalka pa­trzy na nas z sze­ro­kim uśmie­chem na ustach.

– Naj­pierw chcia­łam przy­bli­żyć wam zwy­czaje in­nych państw na świe­cie zwią­zane z pierw­szym dniem wio­sny – mówi, sia­da­jąc za biur­kiem. Bie­rze do ręki nie­wielką pa­czuszkę w ko­lo­rowe flagi róż­nych kra­jów. – W środku mam losy – wy­ja­śnia, po­trzą­sa­jąc pu­deł­kiem. – Na każ­dym z nich na­pi­sana jest na­zwa pań­stwa, wy bę­dzie­cie lo­so­wać, a ja będę opo­wia­dać, jak miesz­kańcy tam­tych te­re­nów ce­le­brują po­czą­tek wio­sny.

– Su­per! – wy­rywa się Julce. – Czy mogę lo­so­wać jako pierw­sza? – pyta.

– Bar­dzo pro­szę – zga­dza się pani, pod­cho­dząc do na­szej ławki.

Julka długo grze­bie w pu­dełku, w końcu wy­ciąga los, roz­wija go i czyta, po­woli skła­da­jąc li­tery.

– Ja­po­nia.

– Dzię­kuję. – Pani uśmie­cha się, wra­ca­jąc do biurka. – W Ja­po­nii pierw­szy dzień wio­sny wy­zna­cza za­kwit­nię­cie pierw­szych kwia­tów wi­śni zwa­nych sa­kura – czyta, zer­ka­jąc na ekran swo­jego kom­pu­tera. – Dla­tego mówi się też o Ja­po­nii, że jest to Kraj Kwit­ną­cej Wi­śni. Pierw­szy dzień wio­sny nie jest tam ob­cho­dzony kon­kret­nego dnia, bo w za­leż­no­ści od po­gody i miej­sca na ma­pie kraju kwit­nię­cie sa­kury przy­pada na ko­niec marca lub na po­czą­tek kwiet­nia. W tym okre­sie Ja­poń­czycy od­dają się ry­tu­ałowi ha­nami, który po­lega na po­dzi­wia­niu i oglą­da­niu kwia­tów, i w ten spo­sób wi­tają wio­snę – wy­ja­śnia, za­pi­su­jąc na ta­blicy dwa wy­razy: sa­kura i ha­nami. – W par­kach całe ro­dziny or­ga­ni­zują pik­niki na świe­żym po­wie­trzu, przy­go­to­wuje się też tra­dy­cyjne po­trawy świą­teczne, ta­kie spe­cjalne kulki ry­żowe zwane dango – do­daje, do­pi­su­jąc do dwóch obco brzmią­cych słów jesz­cze jedno. – Kwiaty wi­śni kwitną na ró­żowo i w tym cza­sie ulice i parki w Ja­po­nii wy­glą­dają jak z bajki.

– Chcia­ła­bym kie­dyś to zo­ba­czyć – mó­wię. – Uwiel­biam ró­żowy!

– Ja też – przy­ta­kuje Ma­ry­sia, a po niej jesz­cze kilka dziew­czy­nek.

– Na­prawdę wy­gląda to prze­pięk­nie, zo­bacz­cie – do­daje pani, po­da­jąc nam wy­dru­ko­wane ob­razki z alej­kami kwit­ną­cych na ró­żowo kwia­tów wi­śni.

– Jak w bajce – ko­men­tuje Julka, po­da­jąc kartkę do chło­pa­ków sie­dzą­cych za nami.

– Mogę te­raz ja wy­lo­so­wać? – pyta Ty­mon i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, wkłada rękę do wo­reczka.

Naj­wi­docz­niej nie jest za­in­te­re­so­wany piękną aleją w cen­trum To­kio.

– Chiny – czyta.

– No to nie opusz­czamy Azji – mówi pani, zer­ka­jąc do kar­tek roz­ło­żo­nych na biurku. Jedną z nich bie­rze do ręki i czyta gło­śno: – W Chi­nach bar­dzo po­pu­larna jest ma­jąca już po­nad cztery ty­siące lat tra­dy­cji gra, która po­lega na pró­bie pio­no­wego usta­wie­nia jajka na stole. – An­tek wy­bu­cha śmie­chem. – Chiń­czycy wie­rzą, że dzień, w któ­rym słońce pada bez­po­śred­nio na rów­nik, czyli pierw­szy dzień wio­sny, jest je­dy­nym dniem w roku, kiedy ist­nieje moż­li­wość usta­wie­nia jajka pio­nowo. Dla­tego dzieci spę­dzają cały dzień na po­dej­mo­wa­niu ko­lej­nych prób. Nie­które z nich się udają! Je­śli się tak sta­nie, to zwia­stun szczę­ścia na cały rok!

– Ale świetna za­bawa – za­uważa Lena. – Ja spró­buję tego w domu.

– Ja też – rzuca Julka.

– Mo­żemy te­raz się tak po­ba­wić? – pyta An­tek.

– Nie przy­go­to­wa­łam ja­jek – stwier­dza pani. – Ale mo­że­cie spró­bo­wać prze­pro­wa­dzić ten eks­pe­ry­ment w domu. Może na­wet uda wam się na­grać fil­mik i wtedy ra­zem obej­rzymy, jak wam po­szło.

– Tak zro­bię – stwier­dza An­tek. – A mogę te­raz ja wy­lo­so­wać?

– Pro­szę. – Pani ru­sza w jego stronę z pu­deł­kiem z lo­sami.

An­tek wyj­muje los, roz­wija go i przez dłuż­szą chwilę wpa­truje się w li­tery.

– Nor­we­gia – czyta gło­śno.

– W Nor­we­gii wio­snę wita się dość późno – mówi pani, wra­ca­jąc do biurka – bo do­piero w po­ło­wie maja. Ten dzień nie jest przy­pad­kowy, bo po pierw­sze, to rocz­nica nie­pod­le­gło­ści Nor­we­gii, a po dru­gie, do­piero wtedy za­czy­nają od­ma­rzać je­ziora i rzeki. Zni­ka­nie lo­do­wej kry to znak, że można zmie­nić odzież zi­mową na lżej­szą. Tego dnia lu­dzie od­wie­dzają są­sia­dów i za­pra­szają ich na na­le­śniki z dże­mem z mo­roszki.

– Z czego? – An­tek marsz­czy czoło.

– Mo­roszki – po­wta­rza pani.

– Co to jest mo­roszka? – py­tam.

– To ro­dzaj ma­liny bez­kol­co­wej – wy­ja­śnia pani. – Rzadko można ją spo­tkać w na­szym re­jo­nie, bo ro­śnie nie­mal wy­łącz­nie w Nor­we­gii, Szwe­cji, Fin­lan­dii, Ka­na­dzie i na Ala­sce.

– A jak sma­kuje taka ma­lina? – do­cieka Julka.

– Tego nie wiem. – Pani kręci głową. – Bo ni­gdy nie ja­dłam. Kto na­stępny?

– Ja – zgła­szam się.

Wy­cho­waw­czyni wy­suwa do mnie rękę z pu­deł­kiem, za­nu­rzam w środku dłoń. Wy­czu­wam pełno lo­sów, prze­sy­puję je mię­dzy pal­cami i w końcu de­cy­duję się na je­den z nich. Gdy go wy­cią­gam, jest na ko­lo­ro­wym pa­pie­rze, nie tak jak inne, które były na bia­łej kartce. Czuję się, jak­bym coś wy­grała, pa­trzę wy­cze­ku­jąco na pa­nią.

– Brawo, Ja­goda – chwali mnie pani. – Tra­fił ci się zwy­cię­ski los – oznaj­mia.

– Co to zna­czy? – chcę wie­dzieć.

– Za chwilę się o tym prze­ko­nasz.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki