Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Zwariowana opowieść o przyjaźni dziewczynki z pewnym niezwykłym gawronem – oraz o podążaniu za marzeniami. Pełen humoru debiut Fridy Nilsson, autorki Hedwigi.
Rezolutny Gwaron od wczesnego dzieciństwa nie ma kontaktu z rodzicami. Nigdy jednak nie przestał marzyć, żeby znów się z nimi spotkać, choć zostało mu po nich tylko zdjęcie sprzed lat. Na szczęście poznał Ebbę, swoją najlepszą przyjaciółkę. Pomysłowa dziewczynka i wygadany, choć nieco rozkojarzony ptak układają szczegółowy plan i wyruszają na wyprawę autostopem aż do szwedzko-norweskiej granicy. To tam Gawron ostatni raz widział się z mamą i tatą. Droga okaże się jednak znacznie bardziej kręta, niż sądzili, i niejednym ich zaskoczy. Sepleniący tirowiec w trasie non-stop do Niemiec? Proszę bardzo. Przejażdżka drezyną z francuskim turystą? Czemu nie. Ucieczka z hotelu sportowym autem? No pewnie. A to dopiero początek. Co czeka przyjaciół u celu tej niezwykłej podróży?
Frida Nilsson (ur. 1979) – szwedzka pisarka i tłumaczka, autorka osiemnastu książek dla dzieci, laureatka nagród literackich w kraju i za granicą – między innymi prestiżowej Plakiety Nilsa Holgerssona. Za Ebbę i Gawrona otrzymała Plakietę BMF – nagrodę przyznawaną co roku przez Szwedzkie Stowarzyszenie Księgarzy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 94
Zeszłego lata Gawron i ja wybraliśmy się na wakacje. Wyszła nam z tego niezapomniana przygoda.
Zamierzaliśmy przejechać autostopem pół Szwecji i w bezkresnych värmlandzkich lasach poszukać już niezbyt młodych rodziców Gawrona, którzy wbrew swojej woli stracili kontakt z synem, gdy był bardzo mały. Gawron pogrzebał trochę w przeszłości, a to, co odkrył, zawiodło nas pod samą norweską granicę. Liczyliśmy, że odnajdziemy tam jego utracony dom rodzinny. Od dawna za nim tęsknił.
Był początek czerwca. Rankiem w promieniach słońca wspięłam się ulicą Nygatan. Cudownie jest wstać tak wcześnie. Cudownie zacząć coś nowego, gdy inni jeszcze leżą w łóżkach. Odwróciłam się i popatrzyłam na nasz dom, żółty, z wieżyczką. Na stole w kuchni zostawiłam mamie i tacie wiadomość:
Ruszam w podróż autostopem z Gawronem, żeby odnaleźć jego rodzinę. Dbajcie o siebie i o nic się nie martwcie. Sami wiecie, jaki sumienny jest Gawron. Całuję Was – Ebba.
Mama i tata, rzecz jasna, i tak będą się trochę martwić, głównie o mnie. Z Gawronem, jak to z najlepszym przyjacielem, przeżyliśmy już niejedną przygodę. Zawsze jednak wracaliśmy do domu na czas.
Minęłam kwiaciarnię, budkę z kanapkami i obuwniczy. Wszystko pozamykane i pogrążone we śnie. Och, jak cudownie będzie uciec od tej szarej codzienności!
Na szczycie pagórka stał Gawron. Tryskał entuzjazmem. Trzepotał skrzydłami i rozdziawiał szeroko dziób jak zawsze, gdy był czymś podekscytowany.
– Chodźmy pod magazyny, złapiemy tam jakąś ciężarówkę! – zawołał.
– W porządku – przystałam na tę propozycję. – Myślisz, że się nam uda?
Zmrużył oczy.
– Wiem, jak przekupić kierowców – odparł. Wyglądał przy tym, jakby grał w czarno-białym filmie gangsterskim.
Uśmiechnęłam się.
– Niby jak?
Rozejrzał się po opustoszałych ulicach, żeby się upewnić, że nikt nas nie podsłuchuje. Potem się wyciągnął i szepnął mi do ucha:
– Słodyczami. Kierowcy tirów mają bzika na ich punkcie, za małe co nieco daliby się pokroić! Jeśli będziemy oszczędnie gospodarować piankami w czekoladzie, to na jednej paczce dojedziemy do samiusieńkiego Karlstadu. – Z wymownym spojrzeniem poklepał torbę.
Skinęłam głową i poszliśmy pod magazyny.
Plan naszej podróży wyglądał tak: ruszamy z domu, czyli z Örebro, i jedziemy do Karlskogi, z Karlskogi do Kristinehamn, stamtąd do Karlstadu, potem do Grums i dalej przez Segmon i Årjäng do Töcksfors. Była to najkrótsza droga do norweskiej granicy. A kiedy wreszcie tam dojedziemy, zaczną się prawdziwe poszukiwania. Poszukiwania rodziców Gawrona.
Koło magazynów wszystko zdawało się ogromne. Budynki były dziesięć razy większe niż zwykłe domy. Drogi miały szerokość pięciu normalnych, ułożonych jedna obok drugiej, a ciężarówek – pod względem wielkości – nie dało się nawet porównać do osobowych volv jeżdżących po centrum. Czuliśmy się z Gawronem jak skrzaty ogrodowe, które ktoś zapakował do niewłaściwego pudełka i zamiast w ogródku działkowym wylądowały w amazońskiej dżungli.
Kiedy tylko wytropiliśmy tirowców, Gawron spoważniał. Obszedł grupę mężczyzn, uważnie ich obserwując – chciał wybrać najlepszego. Kierowcy stali za stosem palet i spokojnie rozmawiali, nie zwracając najmniejszej uwagi na drepczącego wokół nich ptaka, który przyglądał im się z miną znawcy. Wreszcie Gawron zdecydował się na lekko rudawego faceta w tiszercie z nazwą browaru Pripps. Pogrzebał w płóciennej torbie w indiańskie zawijasy z długim uchem i wyciągnął pudełko z podwieczorkiem oraz butelkę soku. Podszedł do kierowcy:
– Dzieńdoberek – zaczął.
Mężczyzna rozbawiony popatrzył na niego z góry i cicho parsknął.
– Cześć, mały – rzucił i zerknął na kolegów. Trochę jakby mu było głupio, że Gawron zagadnął właśnie jego.
– No taaak, zatem – ciągnął Gawron głosem obwoźnego sprzedawcy – miałbym dla szanownego pana ofertę nie do odrzucenia.
Kierowcy jak na komendę uśmiechnęli się szeroko, gdy Gawron uniósł wieczko pudełka i wyjął drożdżówkę, prezentując ją im niczym drogocenny naszyjnik z diamentami.
– Szanowny pan dostanie taką oto bułeczkę oraz szklankę soku, jeśli tylko zawiezie nas pan pod norweską granicę – oświadczył wspaniałomyślnie.
Kierowcy buchnęli niepohamowanym śmiechem. Jeden przez drugiego wyli i ryczeli, aż musiałam zatkać uszy. Gawron zdawał się rozjuszony i zdezorientowany. Popatrzył wyczekująco na typka w koszulce Pripps. Jego wzrok pytał: „Umowa stoi?”.
Kiedy tirowiec już się wyśmiał, otarł z oczu łzy rozbawienia i powiedział:
– Hi, hi, słuchaj, mały, wielkie dzięki. Tym razem ten zaszczyt musi mnie ominąć. Jadę właśnie do Sztokholmu.
Gawron zamknął pudełko i popatrzył na pozostałych kierowców.
– Może ktoś inny się skusi? – spytał. – Oferujemy bułeczkę i szklankę soku. Dorzucimy nawet piankę w czekoladzie, jeśli przez całą drogę będziemy mogli wybierać muzykę.
Kierowcy chwilę coś mamrotali, zerkając na pudełko. Potem jednak zaczęli się wykruszać. Wyglądało na to, że żaden nie ma zamiaru przyjąć intratnej propozycji Gawrona. Podwyższył więc stawkę.
– OKEJ, DWIE SZKLANKI SOKU I PIANKA! GDY TYLKO WJEDZIEMY NA AUTOSTRADĘ!
Mężczyźni rozchodzili się na prawo i lewo, po czym znikali w tirach. Szoferki mieli wymalowane sprayem: wikińscy wojownicy, rozszalałe smoki, piękne dziewczyny. Ten w koszulce Prippsa opuścił szybę i zawołał:
– Wracajcie do domu, dzieciaki! Jesteście za mali, żeby dla draki jeździć stopem!
Silniki zawarczały i tiry zaczęły odjeżdżać. Poskrzypując, zniknęły nam z pola widzenia. Gawron szalał ze złości:
– BĘDZIECIE SOBIE PLUĆ W BRODĘ, JAK ZACHCE WAM SIĘ PIĆ! BO TO MY MAMY SOK! – Westchnął i obrócił się do mnie. – Pripps – wymamrotał. – Tylko piwo im w głowie.
Usiedliśmy na skrzyni przeładunkowej. Słońce było już dość wysoko. Gawron przełknął ślinę i pogrzebał w torbie w indiańskie wzory. Wyciągnął zgniecioną piankę w czekoladzie.
– Cóż, i tak już nam się do niczego nie przyda – oświadczył. – Chcesz kawałek?
Kłapnął dziobem. Był to jego numer popisowy. Takie kłapnięcie wyglądało tak, jakby nożyczki się popsuły i krzywo się schodziły. Nie znałam nikogo, kto kłapałby równie zabawnie.
Jedliśmy w ciszy. Gawron zlizał czekoladę z czubków skrzydeł i spuścił dziób na kwintę.
– W zasadzie możemy wrócić do domu – westchnął przygnębiony. – Nie uda nam się tam dotrzeć, nigdy już nie znajdę rodziców.
– Co…? Nie, no co ty, oczywiście, że ich znajdziesz! – zaprotestowałam.
– Akurat! – prychnął. – Nie mamy przecież transportu! Kierowcy okazali się zbyt chciwi! Włożę pianki do lodówki i zapomnę o swojej rodzinie!
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Było mi go okropnie żal.
Zawsze był sam. Często zaglądał na kolację do mnie, mamy i taty. Nie mógł przestać myśleć o swoich rodzicach. Jak wyglądają, gdzie są i tak dalej.
Tak to bywa z gawronami – pewnego dnia lecą w świat i zostawiają bliskich za sobą. Gawron był tak mały, gdy przypadkiem wyfrunął z gniazda, że nic a nic nie pamięta z dzieciństwa. Teraz mieszka na strychu w walącym się domu na Fabriksgatan, a jego jedyną pamiątką z dawnych czasów jest czarno-biała fotografia. To od niej wszystko się zaczęło. Na zdjęciu Gawron jest nieopierzonym pisklakiem. Siedzi na kamieniu, na którym widać dwie strzałki: jedna z napisem „Szwecja” druga – „Norwegia”. Musi to więc być szwedzko-norweska granica. Zdjęcie okazało się naszą jedyną wskazówką, a Gawron cieszył się na ten wyjazd przez całą wiosnę. A teraz podcięto mu skrzydła.
– Chodźmy już do domu – westchnął.
Ni stąd, ni zowąd usłyszeliśmy, jak ktoś gwiżdże Kiedy ranne wstają zorze. Przy jednym z garaży kręcił się typek w schludnej dżinsowej koszuli i czyścił felgi ciężarówki.
– Ooo! – wyrwało się Gawronowi. – Ktoś tu się chyba spóźnił.
– Ekhm… Khm… Khm! – Typek rozgrzał struny głosowe. – Kedy raaanne wstaaają zoooze! Tooobe zeeemia, Tooobe moooze! Tooobe spieeewa… Cesc, dzecaki!
Oho, zauważył nas. Odłożył ściereczkę i od razu podszedł.
– Co tu tak sedzice?
Nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. Typek wydawał się lekko podejrzany. Wyglądał tak… elegancko. Wreszcie Gawron odzyskał mowę.
– Szukamy podwózki.
– Aha – odparł kierowca. Miał spodnie zaprasowane w kant i lśniące kowbojki. – Chcece jechac ze mną? A moze wolice spytac kogos innego?
Gawron zlustrował go wzrokiem od stóp po czubek głowy. Nieufnie zmrużył oczy, po czym zapytał:
– Dlaczego pan tak dziwacznie mówi?
O nie, Gawronie, pomyślałam. Że też zawsze musisz walić prosto z mostu. Ten facet zmyje nam teraz głowę jak jeszcze nikt dotąd.
On jednak tylko się roześmiał.
– To dlatego, ze mam problem z jezykiem. Seplenię.
– Z czym? Z jeżykiem? – spytał Gawron nieprzekonany.
– Nie – włączyłam się do rozmowy. – Z językiem!
Gawron był kompletnie zdezorientowany.
– Jak to? – wymamrotał.
– Ten pan sepleni – wyjaśniłam. – Źle wymawia niektóre głoski. Dlatego mówi, że ma problemy z językiem, ale nie może powiedzieć słowa „język”.
– Dobze gada – przyznał mężczyzna. – Nie mogę wymówic swiscących głosek, na psykład. To co? Chcece, zeby was podzucic?
– Ale jest pan kierowcą tira? – spytał surowo Gawron.
Mężczyzna zapewnił nas, że tak, na dwieście procent. Potem dodał, żebyśmy wskakiwali do środka, jeśli chcemy się zabrać, bo musi pilnować pory odjazdu. Poszedł do ciężarówki i wsiadł do szoferki. Z boku miała namalowanego sprejem Jezusa. Gawron popatrzył na mnie.
– W porządku. – Skinęłam głową i pognaliśmy za nim.
– Ale nic mu nie mów o drożdżówkach – wyszeptał Gawron. – Będzie więcej dla nas!
Dalszy ciąg tekstu w pełnej wersji książki.
Tytuł oryginału: Kråkans otroliga liftarsemester
Copyright © for the text by Frida Nilsson and Natur & Kultur, Stockholm 2004
Polish edition published in agreement with Koja Agency
Illustrations by Anke Kuhl copyright © by Gerstenberg Verlag,
Hildesheim, Germany, 2022
Copyright © for the Polish translation by Agata Teperek, 2024
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Dwie Siostry, 2024
Przekład tej książki został sfinansowany dzięki dotacji przyznanej przez Swedish Arts Council.
ISBN 978-83-8150-729-5
wydanie I
wydawnictwodwiesiostry.pl
redakcja: Anna Mirkowska
korekta: Jolanta Gomółka
opracowanie wersji elektronicznej:
Ta książka jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy o przestrzeganie praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Wydawnictwo Dwie Siostry sp. z o.o.
ul. Stefana Jaracza 2
00-378 Warszawa
Biblioteki, szkoły, przedszkola, księgarnie i inne instytucje zainteresowane ofertą specjalną zachęcamy do kontaktu z działem handlowym ([email protected], +48 577 888 278).