Dyskoteki, chłopaki i ogólnie takie takie. Historie z życia wzięte o (nie)udanych randkach, seksie i związkach - Piotr Grabarczyk, Irene Salamon - ebook

Dyskoteki, chłopaki i ogólnie takie takie. Historie z życia wzięte o (nie)udanych randkach, seksie i związkach ebook

Piotr Grabarczyk, Irene Salamon

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Jeśli sprawdzasz Tindera i Grindra częściej niż Instagrama…

Jeśli się zastanawiasz, czy to związek, czy tylko friends with benefits

Jeśli marzy ci się uczucie jak Crazy in Love Beyoncé, a dostajesz Bleeding Love Leony Lewis…

…ta książka jest dla Ciebie!

Dyskoteki, chłopaki i ogólnie takie takie to zaproszenie do gorących dyskusji o związkach, seksie i miłości, które zazwyczaj toczysz z przyjaciółmi przy kieliszku wina… lub trzech butelkach. Uśmiejesz się do łez, słuchając historii o nieudanych randkach i uczeniu się o seksie z „Bravo”. Powspominasz z rozrzewnieniem mityczną „pierwszą miłość”, która miała być ostatnią (o ironio!).

A jeśli ona jeszcze jest przed tobą, posłuchasz wskazówek Grabariego i Irene, jak się nie pogubić w uczuciowym gąszczu. Czy wiesz, jak mądrze decydować o własnym ciele i emocjach oraz na czym polega konsensualna zgoda? Czy pamiętasz o antykoncepcji i umiesz wyjść z toksycznych relacji? Myślisz, że tylko ty masz za sobą nieudane spotkania i jak Charlotte York z Seksu w wielkim mieście masz już dość chodzenia na randki? Spoiler alert: nie tylko ty!

Piotr Grabarczyk – dziennikarz show-biznesowy, współpracujący . z tytułami Grupy WP i Interii, autor bloga . Twórca internetowego talk-show #zorientowani i autor e-booka Rodzice osób LGBT+ wychodzą z szafy. Z wykształcenia niedoszły polonista, pasjonat popkultury, fan Madonny i riserczer kulis odejścia Geri Halliwell ze Spice Girls. Od 2020 mieszka w Barcelonie.

Małgorzata Irene Salamon – prawniczka, projektantka mody, założycielka marki modowej Małgorzata Salamon i od niedawna podcasterka. Twórczyni projektu Re-cover, warsztatów tworzenia odzieży dla osób w kryzysie bezdomności. Pasjonatka filmów, seriali, a w szczególności reportaży. Lewaczka, feministka i miłośniczka podróży. Aktualnie mieszka i pracuje w Barcelonie. Prowadzi instagramowe konto @kobietanaskraju.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 373

Data ważności licencji: 6/29/2027

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przyjaciołom – bez Was nie byłoby tej książki

Wstęp

Początek nowego millenium. Pierwsze memy nie obiegają jedynie sieci – są przekazywane z rąk do rąk na amatorsko wypalanych płytach CD. W zaciszu pokoju piętnastolatka skrupulatne kompilacje plików mają wszystko, co najlepszego oferowały ówczesne zakamarki internetu: parodia teledysku Shakiry, „zabawne” filmiki rodem ze Śmiechu warte, wszelkie możliwe przeróbki Matrixa i plik audio z Mandaryną schodzącą na zawał przy Ev’ry Night.

Wśród nich ona. Oksana, zadziorna blondynka w błękitnym skrawku materiału dumnie pełniącym funkcję topu i w białym daszku, tak charakterystycznym dla modnych imprezowiczek. Przyłapana przez reporterkę popularnej stacji telewizyjnej, zostaje postawiona w ogniu pytań w środku szalonego melanżu. Zapytana o swoje zainteresowania, odpowiada z wdziękiem: „Dyskoteki, chłopaki i ogólnie takie takie, ale w miarę to nauka mnie najbardziej kręci i w ogóle mam nadzieję na przyszłość”.

Głos pokolenia, ikona, niepoprawna optymistka, a może uważna obserwatorka rzeczywistości? Wiemy jedno – nikt nigdy wcześniej i nigdy później nie sformułował naszych potrzeb celniej i wnikliwiej niż Oksana. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom, presji otoczenia i konwenansom, w których próbuje się nas uwięzić, dotknęła tej pierwotnej struny, niezmiennie grającej w nas pomimo upływu lat.

I za to, w imieniu tych, którzy w codziennym pędzie za spełnieniem nie zapomnieli, że nie istnieje nic ważniejszego niż miłość, seks i zabawa, dziękujemy.

Dedykujemy tę książkę Oksanie i wszystkim chłopakom z naszego życia. A trochę ich było…

Irene & Grabari

Jak to się wszystko zaczęło…

Grabari: Aby zrozumieć naszą fascynację chłopakami, seksem i zabawą, musimy się cofnąć do źródeł i czasów, gdy tego wszystkiego, co czuliśmy, nie potrafiliśmy nazwać…

Irene: Erotyzm, a w zasadzie autoerotyzm, towarzyszył mi od zawsze, od najmłodszych lat. Pamiętam, jak oglądałam z babcią bardzo dziwne filmy o zabarwieniu erotycznym, o kobietach porywanych przez Tatarów. Wywoływały we mnie silne skojarzenia i emocje. Teraz, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, widzę, że już wtedy była we mnie taka świadomość seksualna. W przedszkolu miałam miłości i w pewnym sensie chłopaków. I to wielu naraz!

G: Czyli między nauką alfabetu a zabawą klockami – romansowanie.

I: Romanse odbywały się w trakcie leżakowania. Całowanie się pod kołderką… Raz nawet jeden z kolegów polizał mnie po sutku! A miałam wtedy nie więcej niż sześć lat.

G: Leżakowanie w moim przedszkolu wyglądało zdecydowanie inaczej!

I: Pewnie nie mieliście kołderek.

G: Za moim seksualnym przebudzeniem stał kolega z podstawówki, który wyniósł z domu wycinek z niemieckiego świerszczyka ojca. Ten obrazek został na zawsze zapisany w moim mózgu: różowy papier, a na nim zdjęcie muskularnego blondyna z wielkim, stojącym penisem. Ja w szoku, nic nawet nie mówiłem, tylko patrzyłem. Mieliśmy wtedy po osiem lat.

I: Domyślam się, że nie skończyło się na jednym wyrywku z gazety?

G: Oczywiście, skoro dowiedziałem się, że takie periodyki istnieją, to zacząłem „infiltrować”, z sukcesami, zbiory prasowe moich rodziców. Po kryjomu bardzo skrupulatnie je przeglądałem i każda kolejna strona mnie coraz bardziej szokowała. Zresztą nie trzeba było zaglądać do świerszczyków. Nawet w „Przyjaciółce” zdarzały się jakieś artykuły o Kamasutrze dla znudzonych gospodyń domowych. Nie wiedziałem nawet, na co patrzę, ale nie mogłem od tego oderwać wzroku. Czytanie postanowiłem szybko zamienić na praktykę, więc z moim wspomnianym już wyżej kolegą wtajemniczyliśmy w temat koleżankę z podwórka i gdzieś po krzakach się rozbieraliśmy, kładliśmy jedno na drugim i całowaliśmy. Próbując oczywiście naśladować to, co widzieliśmy w tych gazetkach.

I: Jako kilkuletnie dziecko lubiłam się dotykać z koleżankami i to też było przyjemne. To wydawało się trochę złe, bo miałybyśmy problemy, gdyby widzieli to rodzice, ale jednocześnie dość niewinne. Robiłam to z innymi dziewczynami, ale nazwałabym to bardziej autoerotyzmem, bo te przeżycia nie były związane z nimi. One bardziej udawały te arabskie książęta dla mnie (śmiech). Ostatecznie moje wszystkie fiksacje i zauroczenia dotyczyły chłopaków, i to już od przedszkola. To mój coming out – jestem heteroseksualna.

G: Dotykanie brzmi niewinnie; nam się wydawało, że uprawialiśmy seks, chociaż nie mieliśmy wtedy nawet pojęcia, czym on tak naprawdę jest. Wiedzieliśmy za to trzy rzeczy: seks może skończyć się ciążą, rodzice nie mogą się o nim dowiedzieć i trzeba się z niego spowiadać (śmiech).

I: Ten strach i tabuizowanie wszystkiego, co się łączy z seksem, to prześladująca rzecz, gdy jest się dzieckiem. Do tego takie sytuacje: gdy oglądasz z rodzicami film, nagle zaczynają się „te” sceny i oni zasłaniają ci oczy. To zawsze budzi dyskomfort. Jeśli to robili, czułam się źle, a jeśli tego nie robili i oglądaliśmy takie sceny razem, to oczywiście stres, płynący po twarzy pot… No a spowiadanie się z masturbacji w konfesjonale?! To był koszmar! Jak przedstawić tę sytuację, żeby powiedzieć, co się stało, jednocześnie nie wypowiadając tych słów?

G: Idąc do spowiedzi przed pierwszą komunią, uznałem, że nie mogę sobie pozwolić na powiedzenie, że uprawiałem seks z koleżanką, bo tym w mojej głowie było tarzanie się w krzakach. Postawiłem więc na eufemistyczne „robiłem brzydkie rzeczy”. Szczęśliwie nie stanęło to na mojej drodze do przyjęcia Jezusa, a rozgrzeszenie uspokoiło moje plany bycia osobą zbawioną po śmierci.

I: W przeciwieństwie do ciebie pisemka pornograficzne specjalnie mnie nie interesowały, raczej wzbudzały przerażenie i strach przed karą za patrzenie na takie rzeczy. Istniały natomiast subtelniejsze materiały, jak choćby te w kultowym „Bravo”, obecnym chyba w życiu każdego, kto wychowywał się w latach dziewięćdziesiątych. Kupowałyśmy je z koleżankami na spółkę, zaczytywałyśmy się w nim w szkole i rozkminiałyśmy wszystkie historie o „pierwszych razach” i problemach seksualnych młodych ludzi. Moja mama bardzo się denerwowała, kiedy to czytałam, bo te artykuły nie były edukacyjne, tam było albo nakłamane, albo pisał to ktoś, kto niespecjalnie miał pojęcie o tym, jak powinna wyglądać inicjacja seksualna. Natomiast nie istniała alternatywa. To była nasza encyklopedia i nic nie wzbudzało w szkole takiej ekscytacji.

G: Kto nie pamięta cyklu „Trudne pytania” i klasyków w stylu „Drogie »Bravo«! Jeśli mój brat masturbuje się w łazience, to jest ryzyko, że jego plemniki są na sedesie i mogę zajść w ciążę?”. W każdy co drugi czwartek przed lekcjami biegłem do kiosku, przynosiłem nowy numer do szkoły i na długiej przerwie po trzeciej lekcji robiłem uroczyste odczytywanie na głos. Poszedłem nawet o krok dalej – mając może dziesięć, góra jedenaście lat, spreparowałem historię o swoim pierwszym razie i wysłałem ją do redakcji, bo w razie publikacji autor wygrywał pięćdziesiąt złotych. Już wtedy przesiąknięty tym, co sprzedaje nam popkultura, doskonale wiedziałem, jak powinien taki pierwszy raz wyglądać – romantyczny domek na plaży, rozsypa­ne płatki róż, świece. Powiem tak – moje pierwsze zarobione pięćdziesiąt złotych.

I: I twoje początki jako erotomana i dziennikarza w jednym.

G: Muszę jednak przyznać, że to żywe zainteresowanie i fas­cynacja seksem od najmłodszych lat sprawiły, że gdy miałem czternaście, piętnaście lat i hormony wszystkich rówieśników w szkole zaczęły szaleć, ja tym seksem byłem już zmęczony (śmiech). Pełniłem funkcję znudzonego eksperta, który o seksie przeczytał już wszystko, ale sam się do niego nie garnął. Pewnie też dlatego, że czułem już, że chyba nie kręci mnie to samo, co moich kolegów…

I: U mnie to był moment szczytowy jakiegoś seksualnego niewyżycia. Na tym właśnie polega określenie „buzujące hormony”, które doprowadzały mnie na skraj wytrzymałości. W tamtym okresie z moją przyjaciółką pisałyśmy do siebie listy będące opisami naszych erotycznych marzeń. Dotyczące oczywiście naszych aktualnych wybranków serca, którzy zmieniali się co kilka tygodni, miesięcy. Te listy były bardzo obrazowe, odważne i można by z nich nakręcić niezłe porno.

G: Ale to wszystko pozostawało w sferze fantazji czy próbowałyście je realizować?

I: Te próby nigdy nie doszły do skutku, bo to było parę dobrych lat przed pierwszymi kontaktami seksualnymi. To były raczej takie marzenia. Zastanawiałam się wtedy, czy to, że ja mam takie myśli, oznacza, że naprawdę chciałabym to zrobić, czy jest dla mnie za wcześnie. Odpowiedzi już nigdy nie poznam, ale do rękoczynów doszło sporo później.

G: Mnie do samego seksu nie ciągnęło, ale za to gdy w moim życiu pojawiła się masturbacja… Dokładnie pamiętam dzień, w którym ją, przez zupełny przypadek, odkryłem, i zaraz potem miałem swój pierwszy orgazm. Nowa jakość życia!

I: Nie pamiętam może swojego pierwszego orgazmu, za to początki z masturbacją już tak. Były bardzo po omacku, nie do końca wiedziałam, jak to się robi, jak się do tego orgazmu doprowadzić. Wydawało mi się, że idę dobrą drogą… Nie szłam. Myślałam, że masturbacja musi naśladować samą penetrację, co było przyjemne, ale nigdy nie prowadziło do momentu kulminacyjnego.

G: Ja za to wpadłem w prawdziwą obsesję i masturbowałem się cały czas, gdzie tylko się dało, o każdej porze dnia i nocy. Dziękuję rodzicom i wszystkim domownikom, że udawali, że tego nie widzą.

I: To jest zachowanie typowego nastolatka, więc myślę, że wszyscy rodzice w pewnym sensie to wiedzą, ale nie chcą ingerować. No bo po co?

G: Całe szczęście! Odkrycie masturbacji pomogło mi też lepiej identyfikować to, co mnie podnieca. Kiedy oglądałem filmy porno, powoli zaczynałem rozumieć, że penis na ekranie to moja ulubiona część fabuły. A jak koledzy błagali, żeby włączyć tę scenę, gdzie zabawiają się ze sobą dwie cycate blondynki, niespecjalnie chciałem na to patrzeć. Nudy!

I: Wiedziałeś już wtedy, że jesteś gejem, czy to były dopiero początki odkrywania siebie?

G: Nic nie wiedziałem. Z jednej strony była Agnieszka, moja platoniczna miłość, a z drugiej wielkie fiuty w Das Mädchen Internat. Jestem z małej miejscowości, nie widziałem nikogo takiego jak ja, w dodatku żaden kolega mi się nie podobał, więc kompletnie zgłupiałem. Dopiero gdy miałem siedemnaście lat, poleciałem na obóz letni do Francji i tam zakochałem się od pierwszego wejrzenia w uroczym Włochu. Wtedy wiedziałem.

I: A wszyscy dookoła biegali za dziewczynami.

G: Dziewczyny biegające za chłopakami, pierwsze przytulanie się na korytarzach, jakieś potajemne pocałunki…

I: W tych czasach gimnazjum i na początku liceum swój primetime1 miało ocieranie się – ludzie już się do siebie kleili, ale to jeszcze nie był ten moment na seks, więc szukało się kontaktu inaczej. W szkole czy na dyskotekach co najwyżej pocieranko, ale już w domu, za zamkniętymi drzwiami, z rodzicami za ścianą, nazwałabym to suchym seksem, czyli takim ocieraniem się o siebie w ubraniach.

G: Kolejny krok: petting. Określenie, które niesamowicie rozbudzało wyobraźnię.

I: Petting znany wszystkim ze wspomnianego już „Bravo” – każdy słyszał, ale nikt nie wiedział, co to tak naprawdę oznacza.

G: Wiedział, że skoro to jeszcze nie jest ten czas na seks, bo albo sami nie jesteśmy gotowi, albo zewsząd to słyszymy, to petting stanowi taki dopuszczalny przedsmak. Można się podotykać, coś polizać. Dla nastolatka to już dużo! Zdarzały się jednak osoby w szkole, które już uprawiały seks, a wieść o tym oczywiście szybko zataczała szersze kręgi dzięki poczcie pantoflowej. Mieliśmy w klasie taką dziewczynę, która umawiała się z o kilka lat starszym chłopakiem i nie było tajemnicą, że swój związek regularnie konsumowali. To było niewiarygodne i bardzo onieśmielające. Do tego stopnia, że kiedy ona szła korytarzem, to nawet tych nastoletnich chłopców, którzy próbują się zachowywać jak „dorośli mężczyźni”, zaczepiać dziewczyny i klepać je po tyłkach – przy niej ich mroziło.

I: À propos tych chłopaków, którzy mieli się zachowywać jak mężczyźni i robić nie wiadomo jakie rzeczy, to jest element, którego zawsze mi brakowało w życiu (śmiech). Od niepamiętnych czasów! I wtedy, kiedy miałam te trzynaście lat i marzyłam, żeby któryś mnie chwycił – nikt tego nigdy nie robił. Ci kolesie byli nieśmiali, nie­zainteresowani i zawsze czułam, że im tego stereotypowo męskiego pierwiastka brakuje. I ten zawód chyba towarzyszy mi do dzisiaj…

G: Wychodzi na to, że w tych nastoletnich czasach byliśmy zaskakująco konserwatywni. Kto by pomyślał! No ale potem przychodzi faktyczny czas realizacji tego wszystkiego, co chcieliśmy robić, marząc o dorosłości. Człowiek dostaje dowód osobisty i heja!

I: Koniec liceum i początek studiów to już ten moment, kiedy seks w związkach staje się oczywisty, single też eksperymentują i choć może to wciąż bywało takie nieporadne – było już rzeczywistością. Ale te pierwsze niepewne kroki to było coś, co łączyło nas wszystkich, i z przyjaciółmi byliśmy na podobnym etapie. Mogliśmy o tym rozmawiać, wymieniać się doświadczeniami i – co było dla mnie istotne w tej relacji – to właśnie moi przyjaciele pchali mnie dalej do podejmowania kolejnych, coraz śmielszych kroków.

G: Ja również miałem wielkie szczęście, że gdy wyszedłem z tych wieków ciemnych mojego liceum, gdzie ukrywałem, że jestem gejem, to na studiach trafiłem na fantastycznych ludzi. Mogłem być przy nich sobą, zero tematów tabu, i seks nie był tutaj wyjątkiem. Zwierzaliśmy się, opowiadaliśmy sobie o podbojach, wstydliwych wpadkach, eksperymentach. Jednocześnie pilnowaliśmy siebie i pozwalaliśmy sobie szaleć. Coś wspaniałego!

I: To właśnie rozmowy z przyjaciółmi, obserwowanie ich i często nonszalanckiego podejścia do seksu najbardziej mnie otworzyły w kwestii seksualności, odarły ze wstydu i stresu.

G: Tak, brak wstydu! My mieliśmy i wciąż mamy bardzo zróżnicowaną grupę przyjaciół, wśród których są szalone singielki, osoby w związkach, wierni monogamii, eksperymentujący z otwartymi relacjami, i w żadnym momencie nie pojawiało się ocenianie czy zawstydzanie.

I: Dla mnie wejście w taką grupę było pożegnaniem się ze slut-shamingiem2 i przekonaniem, że ludzi powinno się karać za bycie puszczalskimi. To przeświadczenie było nam wkładane do głów od najmłodszych lat, więc z upływem czasu i kolekcjonowaniem naszych własnych doświadczeń to myślenie szczęśliwie zostawało z tyłu i ostatecznie zamieniliśmy je na szacunek do świadomego wyboru i zadowolenie z niego.

G: Finałem tych rozważań jest refleksja, że integralną częścią naszego życia seksualnego, jakkolwiek to zabrzmi, są nasi przyjaciele. Mamy silną potrzebę posiadania kogoś, kto z nami w tym jest – przeżywa podobne sytuacje, służy rozmową, radą i pomocą w trakcie najbardziej absurdalnych i wstydliwych momentów naszego życia. Również łóżkowego!

I: Te niekończące się godziny analiz najmniejszych detali randki czy zastanawianie się, co nasz potencjalny wybranek miał na myśli, nie odpisując cztery dni… To wszystko miało i nadal ma wpływ na moje postrzeganie świata i moją zupełnie nienaukową wiedzę, którą będę się dzielić na łamach tej książki.

G: Czyli za tym wszystkim, co przeczytacie, stoimy nie tylko my, ale i nasi przyjaciele. To jest nasza wspólna opowieść.

I: To są nasze historie i przemyślenia, ale mamy nadzieję, że czytając je, poczujecie się jak ze swoimi przyjaciółmi. I tak jak wobec swoich przyjaciół, tak i wobec nas nie bądźcie zbyt surowi.

1Primetime (ang.) – moment największego zainteresowania, oglądalności.
2Slut-shaming (ang.) – krytykowanie innych osób (najczęściej kobiet i dziewcząt, choć zjawisko to dotyka również mężczyzn) za rzekome nieobyczajne zachowania, które nie mieszczą się w normach społecznych (np. niezobowiązujący seks, „wyzywający” strój).

SINGLE LIFE

Jak poznawać kolesi

„Kiedyś cię znajdę… znajdę cię… W końcu znajdę… jes­teś coraz bliżej…”

Reni Jusis, Kiedyś cię znajdę

Grabari: Jest jedno pytanie, które nas wszystkich tu sprowadza. GDZIE TE CHŁOPY?!

Irene: Chłopa trzeba szukać wszędzie. Oczy mieć zawsze otwarte. Nigdy, ale to przenigdy nie myśleć, że to jest akurat miejsce, w którym go nie znajdziesz. Bo co, biblioteka jest zła? Basen jest zły? Wszystkie te miejsca mogą sprzyjać poznaniu kogoś nowego i nigdy nie wiesz, gdzie taki chłop się napatoczy i gdzie go będzie trzeba podrywać.

G: A to ciekawy przykład z tym basenem, bo kiedyś przydarzyła mi się historia właśnie w takich okolicznościach i lubię do niej wracać. To jeden z milszych akcentów w moim podłym życiu.

I: Zatem zamieniam się w słuch.

G: Wybraliśmy się z przyjaciółmi do aquaparku we Wrocławiu, tak po prostu, dziewczyński wypad, bez żadnych planów wyrywania tam kogoś. Stoimy w kolejce po bilety i w końcu przychodzi czas na mnie, już wyciągam portfel, żeby płacić, a pan zza kasy wpuszcza mnie bez i mówi coś w stylu: „Dla ciebie za darmo”. Co w języku napalonych łajdaczek oznacza oczywiście: Wanna fuck?. I tak też to odczytałem, bo jaki niby mógłby być inny cel takiej promocji?!

I: Jak ja chodzę na basen, to jest ewentualnie zniżka dla rodzin z dziećmi.

G: Ja, oczywiście jak zwykle wstydliwy Romek, więc sięgnąłem po stary, sprawdzony sposób z gimnazjum i wysłałem do niego przyjaciółkę z moim numerem telefonu. Karteczka została wręczona, a ja oddałem się kąpieli.

I: Darmowej, przypomnijmy.

G: Pływając, rozmyślałem już o naszej wspólnej przyszłości, o tym, jak będę musiał dzielić czas między Warszawą a Wrocławiem i jak bardzo fit się stanę, chodząc tak często na basen. Nazajutrz odezwał się do mnie, poklikaliśmy (jak to mówią ludzie ery Neostrady) i nic z tego nie wyniknęło.

I: Ale mogło! I dlatego takie okazje trzeba łapać za ogon. Nie wyjdzie pierwszy, trzeci, szósty raz, ale za to siódmy? Szczęśliwa siódemka? Kto wie!

G: Czy to sprawiło, że zacząłem częściej chodzić na basen? Jest taka szansa.

I: W ogóle wydaje mi się, że takie „sportowe” miejsca to dobre spoty do nienachalnych poszukiwań. Jak już kogoś tam spotkasz, to łatwo zagaić. Potrenujesz ze mną? Zagramy razem rundkę? Pokażesz mi, jak się robi tę pompkę?

G: Jeśli chodzi o gejów, to siłownie są jednym wielkim portalem randkowym i cruisingowym3. Aż szkoda, że przestałem tam chodzić… Zraziłem się chyba tym, że kiedyś na siłowni mojego chłopaka podrywał znany aktor. Wiedząc, że to mój chłopak!

I: Ludzie nie mają wstydu, a aktorzy to już w ogóle.

G: Zapomniałem, że tak łatwo tam kogoś wyrwać, nawet jeśli wyrywany został już przez kogoś wyrwany.

I: Może to były nowe ćwiczenia w programie siłowni – na siłę woli?

G: Tam ewidentnie była próba ćwiczeń na pośladki.

I: O podryw po prostu łatwiej tam, gdzie mamy pretekst do zagadania, bo to przełamuje pierwszą barierę wstydu i potem rozmowa może przeskakiwać na kolejne tory.

G: Szczególnie jeśli zaczyna się od: „Pomożesz mi obsłużyć ten sprzęt?”.

I: Ty miałeś zaskakujący podryw na basenie, mój natomiast wydarzył się w trakcie karczemnej awantury. Byłam na imprezie w Zakopanem i z jakiegoś powodu rozpętała się ogromna kłótnia, w którą zaangażował się tłum zebranych. Byliśmy już na zewnątrz tego imprezowego przybytku i ostro kłóciłam się z chłopakiem, który był po drugiej stronie barykady. Zabij mnie, ale nie wiem, o co była cała ta inba. Sił na krzyki i przepychanki wystarczyło na jakieś piętnaście minut. Już mieliśmy się rozchodzić, a on zapytał mnie, czy dam mu swój numer telefonu. Dwa razy prosić nie musiał.

G: Nie chcę znać tej historii, jeśli nie było randki.

I: Była! Przyjechałam znów do Zakopanego, poszliśmy na spacer i… to koniec historii, bo na tym jednym spacerze się skończyło. Nie zaiskrzyło.

G: Może trzeba było się znowu pokłócić?!

I: Trzeba było… Przesłanie tej krótkiej historii bez happy endu brzmi: nie znasz dnia ani godziny. Zaczęło się od kłótni, a wystarczyła szybka zmiana tematu i ja już byłam gotowa do wskoczenia na płaszczyznę romantyczną.

G: I na typa.

I: Nasze urocze anegdotki to zaledwie wstęp do wielkiego przewodnika odpowiadającego na pytanie, jak poznawać kolesi. Zapraszamy.

KLUBY, DYSKOTEKI, BARY

G: Moje ulubione miejsce na poznawanie i wyrywanie kolesi. Nie wiem, jak u was, heteryków, ale w gejowskim świecie to już mocno – w pozytywnym znaczeniu – zawęża pole poszukiwań. Weźmy na przykład Warszawę. Dysponujemy tam kilkoma klubami stricte gejowskimi. Każdy z nich ma własną specyfikę, jeśli chodzi o klientelę. Mamy miejsce, do którego przychodzą młodsi kolesie lubiący taneczną muzykę pop, może jeszcze trochę naiwni i szukający miłości choćby na jedną noc. Dalej w kolejce jest klub dla nieco starszych facetów, którzy są zainteresowani podobnymi sobie. Bywały też miejsca, które lubiły się reklamować jako „vipowskie”, z facetami ze świata rozrywki i biznesu, z grubymi fujarami i portfelami. Pomijając już kluby zorientowane mocno na seks, z darkroomami i nie tylko.

I: Proste i czytelne jak wybór knajpy z jedzeniem.

G: A to tylko pierwsze przykłady z brzegu. Więc w zależności od tego, na co i na kogo masz ochotę, idziesz w konkretne miejsce. I tak też robiłem; nawet w środę człowiekowi zdarzyło się wyjść na małe co nieco!

I: Takie są zasady, warto je znać. A środa to mała sobota, więc to akurat niedziwne, wyjść trzeba.

G: Jeśli ktoś by się uparł, a ja się upierałem często, to cały tydzień mógł spędzić, odwiedzając codziennie inne miejsce. Grafik nigdy nie był pusty, tylko czasem brakowało zdrowia.

I: Kluby to superopcja, bo zazwyczaj chodzą tam ludzie, którzy szukają nie tylko zabawy, ale i jej współtowarzyszy. Zauważ, że często jest tak: będąc już w związku, nie ma się dalej tego parcia, wewnętrznego imperatywu, żeby pójść do klubu, wyrwać kogoś. Jak kogoś masz, to siedzisz w chacie i oglądasz film. Po co wyłazić, jak drewno jest już w sypialni?

G: To jest takie znamienne i sam jestem tego najlepszym przykładem, że te pierwsze miesiące po wejściu w związek oznaczają – przynajmniej chwilowy – koniec imprezowego życia. Wtedy człowiek zdaje sobie sprawę, że celem nie była impreza sama w sobie, a wyrywanie typów właśnie.

I: W klubie można przejść od razu do rzeczy. Iść na parkiet, uprawiać sexy dancing, o kogoś się może nawet otrzeć.

G: Oczywiście w granicach konsentu4!

I: Interakcje taneczne mogą się przerodzić kilka minut później w drinka przy barze albo monterę5 na parkiecie. Najgorzej, gdy już zostaniesz na tym parkiecie i nie przechodzisz dalej, no ale chociaż tyle twojego, że sobie potańczyłaś.

G: Ten flirt jest po prostu częścią zabawy, nie musi nawet nosić znamion poszukiwań partnerów na zawsze. To może być partner na jedną godzinę na parkiecie.

I: Każdy związek jest inny!

G: Faktem jest jednak to, że randka z osobą, którą się poznało w takich okolicznościach, może być początkowo dziwna. Z wielu powodów. Raz, że głośna muzyka i alkohol lubią płatać figle naszym zmysłom i ten ktoś, za kim szaleliśmy, mając we krwi dwa promile, w świetle dziennym może się okazać inną osobą, niż zapamiętaliśmy. Dwa, mogliśmy się świetnie razem bawić na imprezie, a bez tego całego klubowego anturażu6 jest już skromniej i gadka się nie klei.

I: Nie każdy jest do tańca i do różańca. Są tacy tylko do tańca, więc próbować z nimi odmawiać różaniec… Może się nie udać!

G: Raz postanowiłem zaprosić na randkę właśnie takiego typa od tańca, z którym po prostu takie tarło odchodziło na parkiecie, że to było połączenie dusz taneczno-seksualnych. Ku mojemu rozczarowaniu chemii z imprezy nie dało się przenieść w moje skromne cztery ściany. Do tego stopnia, że gdy podczas oglądania filmu położyłem mu głowę na ramieniu, on się po prostu odsunął (śmiech).

I: W nomenklaturze tanecznej ten ruch oznacza chyba „nie chcę cię”?

G: I właśnie w tej atmosferze wzajemnego skrępowania dokończyliśmy film i chłopak wystrzelił z mojego mieszkania jak z procy. Ale kiedy spotkaliśmy się na parkiecie jakiś czas później, to znowu heja w tango.

I: A widzisz, czyli to nie zepsuło do końca relacji.

G: Bardzo się cieszę, że nazwałaś to relacją, bo w mojej głowie tak właśnie było. Miałem swojego chłopaka w dyskotece.

I: No, jak inaczej to nazwać, skoro regularnie ocieraliście się o siebie w klubie?! To była relacja.

G: Nawet w końcu z tego parkietu tanecznym krokiem udało się trafić do jego mieszkania. Budzę się rano, Targówek, jakiś pociąg przejeżdża obok bloku i jeszcze się okazuje, że typ ma chłopaka. Poranki po nocy w klubie mogą też wyglądać w ten sposób.

I: To jest ryzyko, które podejmujemy – świadomie bądź nie. Że obudzimy się rano i obok zobaczymy zdjęcie Kasi, jego dziewczyny albo, jak kolesie lubią to sprzedawać, „siostry”.

G: Mój przyjaciel mawiał, że kto tańczy z kominiarzem, tego sukienka będzie brudna.

I: Na przeciwległym biegunie mamy historie o tym, że w klubach jednak znajduje się miłość, i tak właśnie zaczął się jeden z moich związków. To było coś na kształt klubo-baru, gdzie ja po prostu ledwo widząc na oczy, dojrzałam człowieka, który siedział przy barze, i już wiedziałam, że this is it.

G: Mój ci on!

I: Towarzyszyły temu szalone tańce na barze i inne rzeczy, które robi się w młodości, żeby nie tylko zaszaleć, ale i zbajerować chłopaka. I udało mi się! Poszliśmy na randkę, potem znów spotkaliśmy się w okolicznościach imprezowych, moja przyjaciółka wyraźnie nakreśliła mu, że mu się podobam, i nie minęło kilka kolejnych randek, a już był moim chłopakiem.

G: Ja w zasadzie wszystkich moich chłopaków poznałem w okolicznościach imprezowych. Z pierwszym znaliśmy się wprawdzie z forum fanów Madonny, ale nie rozmawialiśmy prywatnie i pierwszy raz zobaczyliśmy się na imprezie, na którą on przyjechał do Olsztyna specjalnie z Wrocławia, na taneczny recital naszej wspólnej koleżanki. Nie czekałem jakoś specjalnie na to spotkanie, bo jego internetowa persona raczej działała mi na nerwy.

I: Przez internet nie możesz też minusów zbalansować plusami ze spotkania twarzą w twarz, z rozmowy i czyjegoś vibe’u na żywo.

G: Tak czy inaczej, odstrzeliłem się tak, jakbym miał poznać miłość życia – przywdziałem czekoladowy komplet z H&M-u (śmiech). Ale już całkiem poważnie to ten chłopak miał być dopiero drugim gejem, którego poznałem w swoim życiu, wyobrażasz to sobie?! Co ciekawe, na imprezę poszła ze mną moja mama, bo byłem wtedy kilka tygodni przed osiemnastymi urodzinami i bałem się, że nie wejdę do klubu bez dowodu osobistego.

I: Albo opiekuna, jak widać (śmiech).

G: Brzmi absurdalnie, ale wtedy to była najbardziej oczywista sytuacja na świecie. Poza tym moja mama też chciała zobaczyć występ tej dziewczyny!

I: A zobaczyła, jak się domyślam, swojego dotąd heteroseksual­nego syna w gejowskiej akcji.

G: Szczęśliwie szybko wróciła do domu, ale gdyby została, zobaczyłaby, że ugodziła mnie strzała Amora we wszystkie możliwe miejsca. Całą imprezę spędziłem z tym chłopakiem, obaj byliśmy zaskoczeni, że się polubiliśmy na żywo, i o tej szóstej rano odprowadziłem go na pociąg do Wrocławia. Za co dostałem buziaka w policzek.

I: Ale słodko! Spodziewałam się buziaka gdzie indziej, ale zapomniałam, że nie byłeś wtedy pełnoletni.

G: Spodziewany ciąg dalszy nastąpił kilka tygodni później, gdy spotkaliśmy się nad polskim morzem, już na takim wyjeździe tylko we dwóch, żeby się lepiej poznać. I tak się poznaliśmy, że był z tego dwuipółletni związek. A zaczęło się od klubu!

I: Was na imprezie połączyła Madonna, natomiast ja próbowałam w barach i klubach szukać tego połączenia moim sztandarowym – i nie tylko moim – tekstem pod tytułem: „Masz zapalniczkę?”.

G: Legendarny, ponadczasowy i zawsze skuteczny.

I: To nawet nie było ważne, czy ta zapalniczka była mi potrzebna, czy nie. Mógłby nawet powiedzieć, że jej nie ma.

G: A ty wtedy: „Spoko, bo i tak nie palę!”.

I: To zawsze działa, bo wszyscy wiedzą, że prośba o zapalniczkę może być próbą flirtu i już tylko od was zależy, czy na pożyczeniu tej zapalniczki się skończy, czy nie. Nawet kosza w takiej formie można dać w subtelny i miły sposób, zero ofiar. Oprócz naszych płuc.

G: Ja oczywiście również próbowałem tekstu z zapalniczką, ale już dużym wyzwaniem było dla mnie, żeby zagadać inaczej. Bardzo często wśród gejów, szczególnie w klubach, dochodzi do takiego próbowania się – ludzie stoją, obserwują i to się kończy pojedynkiem wzrokowym, w którym nikt nie wygrywa, bo każda ze stron boi się zrobić pierwszy ruch. Ile razy ja tam byłem! Potem jedyne, na co mogłem popatrzeć, to jak tych, którzy mi się podobają, wyrywają odważniejsi i bardziej bezpośredni ode mnie.

I: No niestety, prawo dżungli. Trzeba się szybko orientować, bo zaraz zwierzynę przejmie ktoś inny.

G: Dlatego nauczony na własnych błędach, gdy pewnego razu zagadał do mnie przystojny mężczyzna, wiedziałem, że jak w życiu, tak i w klubie: o swoje szczęście trzeba zawalczyć. Rozmawialiśmy dosłownie chwilę, głównie dlatego, że ja, nie przewidując spotkania potencjalnej wielkiej miłości, urżnąłem się jak stary baniak, więc podejrzewam, że gadka ze mną szła dość opornie. Koleś się po kilku minutach ulotnił, ale tak dosłownie – uciekł z klubu.

I: Mam nadzieję, że zgubił pantofelek!

G: Poszukiwania kopciuszka rozpocząłem nad ranem, już po powrocie z imprezy – napisałem do menadżera klubu, że muszę odnaleźć tego kolesia, inaczej umrę. Rysopis był dość oszczędny – czapka z daszkiem, turkusowy T-shirt i strzępek informacji pod tytułem: „Mówił, że pracuje w dużym wydawnictwie”. Wspomniany menadżer ku mojemu zadowoleniu zamieścił ogłoszenie na fanpejdżu klubu i koleś znalazł się w kilkanaście minut. Myślę, że ludzie lubią takie akcje.

I: Mówiąc „takie akcje”, masz na myśli pomaganie w działalności stalkerskiej?

G: Pomaganie miłości!

I: Dobra, dobra, powiedz lepiej, czy odnaleziony chciał być odnaleziony.

G: Wymieniliśmy kilka wiadomości i dał mi dość wyraźnie do zrozumienia, że nie jest zainteresowany. Nie chciał nawet iść na drinka, którego obiecał nam klub.

I: Skoro nie skusiło go darmowe alko, to myślę, że mimo wszystko możemy śmiało umieścić tę historię w rozdziale „Jak nie szukać kolesi”. Na przykład ich nie stalkować, just saying.

G: Jeśli próbujesz z mojego almost-love-story zrobić przestrogę, to muszę cię zmartwić, bo ten chłopak po dziś dzień mi mówi, że to była najsłodsza rzecz, jaką ktoś dla niego zrobił!

I: Widocznie cukrzyk, skoro z tych słodkości nie skorzystał.

G: Ale skoro już wywołałaś temat zachowań niepożądanych… Myślę, że największe faux pas w klubie to nieuznanie „nie jes­tem zainteresowany” za ostateczną odpowiedź na nasze zaloty. Bycie natarczywym nie jest cute.

I: Tym bardziej że w klubie daje się łatwo rozpoznawalne znaki: już sama mowa naszego ciała może krzyczeć, że nie chcemy z kimś rozmawiać, tańczyć, przebywać. „– Postawić ci drinka? – Nie, dziękuję”.

G: Nie chcę ani ciebie, ani drinka.

I: No, drinka bym chciała, ale jeśli to oznacza przymusową rozmowę z kimś, z kim nie mam ochoty nawiązać bliższej relacji, to obejdzie się bez.

G: W tym miejscu muszę powiedzieć, że zdarzało mi się na potrzeby jednego drinka jednak zapłacić tę cenę.

I: Jest taki ciekawy schemat, którym często podążają faceci hetero, przynajmniej ci, których ja spotykałam, ale mam wrażenie, że to doświadczenie wielu dziewczyn. Mianowicie – kiedy proponuje ci drinka, a ty odmawiasz, to on cię dalej nagabuje, że może jednak, że chociaż jednego, przynamniej ze mną porozmawiaj, i jeśli za każdym razem słyszy: „Nie, dziękuję”, to finałem jest: „Ale czemu, masz chłopaka?”. I dopiero gdy mu odpowiem, że mam chłopaka, to on zrozumie, że musi się wycofać.

To, czy mam chłopaka, czy nie, nie ma żadnego znaczenia. Po prostu nie chcę z tobą rozmawiać. To jest okropne pokłosie mitu poddanej kobiety, którą mężczyźni sobie przekazują, zaklepują, rezerwują, a jej samostanowienie o sobie nie istnieje. Drodzy i drogie – nie znaczy nie. Nie trzeba pytać o powód, a jeżeli czujesz, że musisz, to prawdopodobnie ty nim jesteś.

G: Obawiam się, że w analogicznej sytuacji, ale w konfiguracji męsko-męskiej, deklaracja „mam chłopaka” mogłaby się okazać afrodyzjakiem i kogoś jeszcze bardziej nakręcić.

I: Ach, być mężczyzną w świecie mężczyzn…

G: Zwieńczeniem moich klubowych poszukiwań była noc, podczas której przyjaciółka postanowiła wznieść je na kolejny, nieznany dotąd poziom. Organizowaliśmy w klubie imprezę z okazji – a jakże – premiery nowej płyty Madonny. Przewidziane były również konkursy. Te wymagały od nas krótkich wystąpień z mikrofonem na podeście przy DJ-ce, zadania pytań konkursowych i wręczenia nagród. Ze znanych tylko nam powodów stan, w którym się znajdowaliśmy, był mocno ekstatyczny, co zmotywowało moją przyjaciółkę do krótkiego, spontanicznego orędzia do wszystkich zebranych. Brzmiało ono mniej więcej tak: „Jestem lesbijką, a mój przyjaciel jest gejem. Kto chce się z nami umówić, ręka w górę!”. Tak się złożyło, że nikt tej ręki nie podniósł.

I: Musiałeś się czuć jak prezenter w telewizji, który opowiada śmieszny żart, a publiczność nawet nie drgnie.

G: Albo piosenkarka krzycząca na koncercie: „Jesteście tam???!!!”, a tam jakby nikogo nie było.

I: Ale tak absolutnie nikt, nikt się nie zgłosił?

G: Nikt, nic, zero. Dopiero później podszedł do mnie chłopak i poprosił o numer telefonu, widocznie wcześniej się wstydził tak wyrwać jako jedyny z tłumu. Niestety nie był w moim typie.

I: Więc podałeś nieprawdziwy numer telefonu.

G: Nie, bo zawsze się boję, że oni będą chcieli puścić mi sygnał i prawda wyjdzie na jaw!

I: Umówmy się, nie byłaby to najgorsza rzecz, która spotkała cię tej nocy…

G: Ale żeby nie było, takie sytuacje nie zraziły mnie do klubów i nie zrażą. W końcu na imprezie poznałem też swojego drugiego chłopaka. Zobaczyłem go w klubie, gdzieś pośród tłumu, nasze spojrzenia się spotkały i serce zabiło mi mocniej, ścisnęło mnie w żołądku jak nigdy przedtem. I tak chodziłem z tymi motylkami w brzuchu przez kilka miesięcy, wgapiając się w niego przy każdej możliwej okazji, aż w końcu odważyłem się wyznać mu – bezpiecznie, bo w wiadomości na Facebooku – że mi się podoba.

I: Twoja historia przypomniała mi moją, wręcz filmową – nie boję się użyć tego określenia. Pojechałam na weekend do innego miasta, poszłam z koleżankami na imprezę na barkę i tam w pewnym momencie pojawił się ON. Zobaczyłam go na schodach, spojrzeliśmy na siebie i tyle wystarczyło! Wspaniałe uczucie, jakby kopnięcie prądem, ale nie takie, wiesz, śmiertelne. Okazało się, że mamy wspólnych znajomych i prawdopodobnie już kiedyś się poznaliśmy, czego nie pamiętałam. Gadka od razu zaczęła się kleić i w ciągu tych pierwszych dziesięciu minut rozmowy zdążyliśmy się umówić na następny dzień na kolejną imprezę. Już było wszystko wiadomo, świat po prostu wyścielił nam drogę do wspólnego szczęścia. Spotkaliśmy się nazajutrz na tej imprezie i z niej już bardzo szybko wróciliśmy do domu. Razem.

G: Czyli to był taki film.

I: Pamiętam z niego tę łatwość dogadania się i ten zachwyt sobą nawzajem. Ach!

G: W poznawaniu ludzi na imprezach najbardziej podoba mi się właśnie to, że ta chemia potrafi się pojawić w jednej chwili. Idąc do klubu, raczej staramy się być najlepszą wersją siebie – fajnie ubrani, nastawieni na zabawę, wyluzowani. To są dobre okoliczności do bajerowania i w odróżnieniu od randki nie wieszamy się na każdym słowie, które wypowie ta druga osoba; po prostu albo się dobrze czujemy w czyimś towarzystwie, albo nie. Ja też w sytuacjach klubowych byłem dość łat­wym zawodnikiem, bo z uwagi na to, że rzadko kto­kolwiek podchodził do mnie pierwszy i zagadywał, jeśli już ktoś to zrobił, automatycznie trafiał na przód kolejki do mojego serca.

I: W kwestii bezpośredniości moja przyjaciółka ma sposób, który działa z prawie stuprocentową skutecznością. Zawiódł ją tylko raz! Wygląda to tak, że ona stoi na przykład przy barze albo siedzi przy stoliku, wypatruje kolesia, który jej się podoba, i jak już złapią kontakt wzrokowy, to wyciąga palec wskazujący i robi ruch: „Chodź tutaj”. I oni zawsze przychodzą.

G: Jak po sznurku!

I: Podchodzą, pytają: „Czemu mnie wołasz?”, i to wystarczy, żeby gadka się rozkręciła. Odnotowano tylko jeden przypadek, w którym facet się obraził za to, że się go przywołuje jak dziecko po cukierka.

G: No, jak cukierek słodki, to kto by nie poszedł…

I: Zawsze brakowało mi odwagi, żeby tak zrobić, bo nie dość, że to mocno bezpośrednia opcja, to w dodatku bardzo specyficzna. Ale działa. Za każdym razem. Widziałam na własne oczy.

G: I tą poradą dla odważnych zamykamy drzwi naszej dyskoteki. Bawcie się, tańczcie i wyrywajcie!

ZNAJOMI ZNAJOMYCH

I: Jednym z niezawodnych sposobów na poznawanie potencjalnych partnerów jest bycie w dużej grupie znajomych, która nieustannie się poszerza o kolejne osoby.

G: I znasz ten sposób z własnego doświadczenia.

I: Miałam tylu chłopaków, że jakikolwiek sposób na podryw rzucisz, to na pewno coś się znajdzie w moim życiorysie.

G: Dlatego jesteś autorką tej książki.

I: Plusem poznawania kolesi w ten sposób jest to, że już na starcie sporo o nich wiesz. Twoi znajomi służą ci stosowną informacją. Skoro zadajecie się z tymi samymi ludźmi, to prawdopodobnie znajdziecie wiele cech wspólnych, możecie lubić te same rzeczy i miejsca – na pewno gdzieś się przetniecie. To dużo ułatwia, choćby w kontekście ewentualnej pierwszej randki.

G: Ja mam fantastycznych przyjaciół, ale nigdy jakoś mi się specjalnie nie przydali w roli swatek, natomiast dzięki nim moje życie towarzyskie kwitło i zataczało coraz szersze kręgi. A w tych kręgach co rusz pojawiał się ktoś nowy, interesujący i można było działać. Ostatecznie człowiek musi się sam narobić, nikt mu na tacy chłopa nie poda.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

3Cruising (ang.) – szukanie partnera na seks w miejscach publicznych.
4 Konsent – zgoda na czynności seksualne.
5 Montera – slang. intymny kontakt bez penetracji; całowanie, seks oralny, wzajemna masturbacja itp.
6 Anturaż (fr. entourage) – otoczenie, środowisko.

ZWIĄZEK

Dostępne w wersji pełnej

ROZSTANIE

Dostępne w wersji pełnej

Posłowie

Dostępne w wersji pełnej

Copyright © by Piotr Grabarczyk and Małgorzata Irene Salamon

Projekt okładki

Karolina Korbut

Ilustracja na okładce

© Happypictures

Ilustracje w książce

© Agata Dębicka-Zabłocka

Redaktorka inicjująca

Aleksandra Ptasznik

Redaktorka prowadząca

Sylwia Tusz

Redakcja

Magdalena Świerczek-Gryboś

Adiustacja

Sylwia Chojecka | Od słowa do słowa

Korekta

Anastazja Oleśkiewicz

Klaudia Zając-Kwiecień

ISBN 978-83-240-8617-7

Wydanie I, Kraków 2022

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk