Duchy, których nie chcemy zapomnieć - Mason Deaver - ebook + książka

Duchy, których nie chcemy zapomnieć ebook

Deaver Mason

3,7

Opis

Książka idealna dla fanów Adama Silvery, która najpierw złamie ci serce, a potem pokaże, jak poradzić sobie z traumą i odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Po wypadku samochodowym, w którym ginie Ethan, starszy brat Liam, to drugie musi nie tylko odnaleźć się w świecie bez jednej z osób, które kochało najbardziej, ale również zmierzyć się z pogarszającymi się relacjami z jeno przyjaciółmi.

Czując się samotne i opuszczone bardziej niż kiedykolwiek, Liam spędza czas z najlepszym przyjacielem swojego brata, Marcusem. W rozmowach z nim Liam znajduje zrozumienie, zyskując osobę, która wydaje się doskonale wiedzieć, przez co Liam przechodzi. Zacieśniająca się między nimi relacja, jak się okazuje, ma swoje wady i zalety.

Duchy, których nie chcemy zapomnieć to opowieść nie tylko o żałobie, ale również o sensie życia. Pokazuje, dlaczego, pomimo przeciwności, powinniśmy — i musimy — iść dalej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (18 ocen)
6
4
5
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
minuka

Nie oderwiesz się od lektury

Strasznie, rozdzierająco smutna książka... Ale świetnie napisana.
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: The Ghosts We Keep

Copyright © 2021 Mason Deaver

All rights reserved.

 

Copyright © for the Polish translation by Artur Łuksza, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktor inicjujący: Łukasz Chmara

Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza

Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska

 

Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta: Agata Polte, Małgorzata Tarnowska

Skład i łamanie: Grzegorz Kalisiak

Projekt oryginalnej okładki: Maeve Norton

Ilustracje na okładce: Sarah Maxwell

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Daria Górecka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67551-59-5

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Suzanne, mojej mamy, która jako pierwsza

nauczyła mnie, jak goić rany

 

Kocham Cię

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Chcę, byś była najlepszą wersją siebie, na jaką cię stać.

— Marion McPherson

z filmuLady Bird

scenariusz i reżyseria: Greta Gerwig

 

 

 

 

 

Środa, 3 lipca 2019

 

po wypadku

 

 

Latem po śmierci mojego brata rodzice zmusili mnie do pracy w budce z mrożonym jogurtem.

Nietrudno było nauczyć się, jak wszystko działa. Problemem było użeranie się z klientami. Gdy nakładałom za mało posypki, narzekali, że z nich zdzieram. Gdy jednak nałożyłom za dużo, narzekali, że robię to po to, żeby wyrównać na wadze za małą ilość jogurtu.

Nikt, jak się zdawało, nigdy nie odczuł, że dostał odpowiednią ilość posypki.

Budka stała w mieście, praktycznie w samym centrum Kinston, i tak się również złożyło, że to lato było jednym z najgorętszych w historii, więc nigdy nie miałośmy spokoju. Czasem budka była otwarta do dwudziestej trzeciej, co niespecjalnie podobało się mamie.

Praca nie była wcale zła, strój w porządku, współpracownicy w większości też. Polubiłom Julie, z którą zazwyczaj byłom na zmianie. Z drugiej strony jeden z menedżerów, Henry, traktował mrożony jogurt zdecydowanie zbyt poważnie — tymczasem ja traktowałom mrożony jogurt zupełnie niepoważnie. Praca spełniła jednak swoje zadanie. Wyciągnęła mnie z domu i sprawiła, że przestałom myśleć o Ethanie.

Oprócz momentów, gdy jednak o nim myślałom.

Mama mnie odbierała, kiedy kończyłom zmianę. Dzisiaj czekała na parkingu przez dwadzieścia minut, czytając książkę.

— Pa, Liam! — Julie pomachała do mnie, odchodząc w stronę swojego samochodu.

Odmachałom.

— Jak ci minął dzień? — spytała mama, zaraz gdy wsiadłom do samochodu i zapięłom pasy. To pytanie padało zawsze, jakby zostało zaprogramowane.

Próbowała ukryć książkę, rzucając ją na tylne siedzenie, ale wiedziałom, że to była jedna z tych, które pomagają poradzić sobie z żałobą.

— Pracowicie — odpowiedziałom, podając jej kubeczek jogurtu. Przysługiwała nam jedna darmowa porcja dziennie. Zawsze brałom waniliowy z gorącym toffi i chrupiącą posypką z m&m’sów.

Dokładnie taki zestaw, jaki brał Ethan za każdym razem, gdy tu przyjeżdżałośmy.

— Ach tak? — Mama nabrała pełną łyżkę. Zjada darmowy jogurt za mnie, bo już po dwóch tygodniach się nimi zmęczyłom. — To pewnie oznacza niezłe napiwki.

— Nie zawsze. Dzisiaj jednak było nieźle. Trzydzieści dolarów.

— No proszę. — Mama wrzuciła wsteczny i wyjechała z miejsca parkingowego. Kubeczek jogurtu odłożyła do uchwytu na napoje.

Droga do domu upłynęła głównie w ciszy; przerywał ją jedynie głos prezentera pogody mówiącego o prognozowanej na weekend burzy. Majowe deszcze najwyraźniej przeciągnęły się aż do wczesnego lipca.

Nie zawsze było między nami tak cicho. Po kilku sesjach terapii rodzinnej sprawy się polepszyły, ale nadal nie wróciłośmy do normy. Albo przynajmniej nie czułom, żeby tak było.

Mama przestała lubić muzykę. Razem z tatą słuchali jej bez przerwy, tańczyli przy gotowaniu, jej nogi podrygiwały przy czytaniu, jego palce stukały o kierownicę, gdy dokądś jechałośmy.

Teraz w kółko leciała prognoza pogody.

Kiedy wróciłośmy do domu, poszłom do swojego pokoju i rzuciłom czapkę, nieodłączny element jogostroju, w głąb szafy. Wiedziałom, że powinnom się umyć — śmierdziałom jak krowa wykąpana w wanilii.

Powinnombyło się umyć, ale teraz leżałom w łóżku, nie chcąc się ruszać. Stopy mnie bolały, a dłonie nadal wydawały się zimne. Rozprostowałom i zgięłom palce parę razy, próbując przywrócić w nich krążenie.

Wtedy spojrzałom na swój telefon.

Przez chwilę rozważałom napisanie do Joela lub Vanessy, by opowiedzieć im, jak mi minął dzień; to kwestia pamięci mięśniowej.

Stoczyłom się z łóżka, walcząc z koszulką, bo nagle ubrania, które miałom na sobie, zrobiły się zbyt ciężkie. Skóra świerzbiła mnie nawet od wewnątrz, jakby była zbyt rozciągnięta na moich mięśniach, i nieważne, jak poruszyłom ciałem, wszystko było zbyt ściśnięte.

Chciałom się wyrwać, drapać, aż przestałobym czuć swędzenie.

Rozległo się pukanie do drzwi. Tata.

— Hej, idziemy spać.

— Dobranoc. — Rzuciłom koszulkę w stronę kosza w otwartej szafie. Następnego dnia miałom wolne, więc będę mogło ją wyprać. Miałom nadzieję, że uda mi się wywabić odór wanilii.

Odeszłom od łóżka i poszłom korytarzem do łazienki. Ustawiłom temperaturę wody na możliwie najwyższą, włączyłom muzykę i przez chwilę stałom pod prysznicem. Wzięłom myjkę i próbowałom zmyć ze skóry zapach jogurtu. Żel pachniał kokosem i zastanawiałom się, czy wyszłom na tym lepiej, czy też nie. Cały czas podrygiwałom i nuciłom do rytmu miksu synthów.

Byłom zdziwione, że żadne z rodziców nie zapukało do drzwi, mówiąc mi, żebym ściszyło muzykę.

Powąchałom nadgarstek, bardziej wyczuwając kokos niż wanilię, więc stwierdziłom, że jestem wystarczająco czyste.

Chciałom iść spać.

Powoli wracałom korytarzem, wpatrując się w drzwi do pokoju Ethana. Rodzice nie byli w nim od jakiegoś czasu. Wcześniej zaczęli już letnie porządki, uprzątając to i owo, piorąc trochę niepotrzebnych ubrań i oddając je do darmowych sklepów, ale wszystko inne pozostało nietknięte.

Albo przynajmniej tak myśleli. Pewne rzeczy zniknęły. Takie, z których istnienia nawet nie zdawali sobie sprawy.

Będąc już w pokoju, wyłączyłom lampkę na stoliku nocnym i wgramoliłom się pod kołdrę. Za każdym razem, gdy zamykałom oczy, myślałom o budce z jogurtem. Nadal czułom wanilię.

Pewnie powinnom było myśleć teraz o ważniejszych sprawach, jak dostanie się na dobre studia, mimo że zaczęłom wysyłać podania dopiero tamtej jesieni. Po tym wszystkim, co się stało, końcówka mojego przedostatniego roku w szkole była naprawdę okropna. Przez pierwszy miesiąc lata musiałom nadrabiać lekcje.

Zawiodłom.

Współczucie nauczycieli nie mogło wszystkiego naprawić. Z nadejściem sierpnia wrócę z innymi do szkoły i wspólnie rozpoczniemy klasę maturalną, ale straciłom wszystkie asy, które zgromadziłom w rękawie. Byłom wściekłe na to, jak szkoła zrzuciła na mnie całą tę sytuację, i nawet wścieklejsze na siebie, że nieomal pozwoliłom, by wszystko wymknęło mi się z rąk.

Albo może powinnom było przejmować się tym, że straciłom najbliższych przyjaciół i nie wiedziałom, jak ich odzyskać.

Albo może powinnom było martwić się o rodziców. Gdzieś czytałom, że siedemdziesiąt pięć procent małżeństw rozpada się po śmierci dziecka.

Zamiast tego wszystkiego chciałom przejmować się budką z mrożonym jogurtem. Chciałom zajmować myśli tym, żeby zrobić co trzeba przed wyjściem z pracy, upewniać się, że umyłom podłogi. Chciałom stresować się tym, czy pamiętałom o przygotowaniu polew dla porannej zmiany. Chciałom denerwować się wciskaniem klientom smaku pumpkin spice, bo z niewiadomych przyczyn jakiś kretyński dyrektor stwierdził, że lipiec jest idealnym momentem na sprzedawanie mrojo o smaku pumpkin spice.

Próbowałom się oszukiwać, a jeśli ostatnie miesiące czegokolwiek mnie nauczyły, to właśnie tego, że byłom niewyobrażalnie dobre w oszukiwaniu sameno siebie. Prawda i tak zawsze mnie dopadała. Nieważne, jak mocno próbowałom zdławić jej obrzydliwe oblicze, zawsze udawało się jej powrócić.

Zawsze.

I nie pachniała wanilią.

Nadal dużo łatwiej rozmawiało mi się o mrożonym jogurcie niż o moim zmarłym bracie.

 

 

 

 

 

Poniedziałek, 25 marca 2019

 

po wypadku

 

 

Ethan umarł w niedzielę.

Asystent koronera powiedział nam, że zginął między dziewiętnastą trzydzieści a dziewiętnastą czterdzieści pięć. Nie byli w stanie stwierdzić dokładnej godziny.

Nie zasnęłom aż do czwartej w nocy (albo w sumie nad ranem). Rodzice błagali mnie, żebym poszło spać, mówili, że muszę odpocząć. Już wtedy zaczęli planować pogrzeb.

Chciałom na nich krzyczeć, zapytać ich, jak mogą tak od razu wybierać nagrobek, kiedy ciało Ethana było w szpitalu, zaledwie parę kilometrów stąd. Ledwie ciepłe, samotne.

Chciałom być tam przy nim, żeby tylko kogoś miał.

Chociaż nie potrzebował już nikogo.

W łóżku było ciepło, a ulica, na której jeszcze kilka godzin temu stało wiele aut, była pusta. Mnóstwo ludzi przyjechało do nas, po czym zaczęli sprzątać w naszym domu zaledwie godzinę po śmierci Ethana. Pocieszali rodziców, odkurzali dywan i stoły, sprzątali lodówkę z przeterminowanego jedzenia i przywozili nowe.

Nawet dzisiaj nie jestem pewne, czy to jakiś południowy zwyczaj — zajmowanie się domem, gdy ktoś umrze — czy też wszyscy to robią.

Mrugnęłom, a kiedy znów otworzyłom oczy, była dziewiąta. Czułom się okropnie, nawet gorzej, niż gdy spałom u Vanessy i wspólnie podkradłośmy trochę whiskey jej ojca. Pragnęłośmy być jak dorośli z filmu, który oglądałośmy.

Tamtej nocy wymiotowałom i bolał mnie żołądek, a gdy następnego ranka się obudziłom, wszystko było mętne.

Tylko że tym razem nie było mętności, nie było niejasności. Dokładnie wiedziałom, co się wydarzyło; widziałom obraz wypalony po wewnętrznej stronie powiek za każdym razem, gdy odważyłom się je zamknąć.

Vanessa.

Przekręciłom się w łóżku, sięgając po telefon. Wysłałom jej krótką wiadomość z pytaniem, czy może jutro przyjść. A potem już tylko tak leżałom.

Dom znów był pusty, jakby całym sobą pogrążony w żałobie.

Było cicho, do momentu aż w ogrodzie rozległ się odgłos kosiarki.

Na chwilę zalała mnie nadzieja.

Koszenie trawy było obowiązkiem Ethana.

Oboje z tatą byłośmy uczuleni na trawę, więc gdy tylko Ethan podrósł na tyle, by sięgnąć pedałów, siedząc na kosiarce, ta odpowiedzialność spadła na niego. Tata płacił mu trzydzieści dolarów za każdym razem, gdy to robił.

W ten sposób zebrał pieniądze na swoje playstation 4.

Znalazłom mamę na tarasie, gdzie markiza chroniła ją przed porannym słońcem.

— Dzień dobry — powiedziałom, siadając na krześle obok niej.

— Dobry — odpowiedziała, zaciągając się papierosem. Mama paliła tylko wtedy, gdy była zestresowana, albo przez szkołę, albo przez długie godziny spędzone w pracy, które musiała odreagować.

To był pierwszy raz, gdy robiła to przy mnie, jakby już nie czuła się zawstydzona.

Nie przypuszczałom, że zdaje sobie sprawę, że o tym wiem.

Niemal poprosiłom ją o papierosa, ale nie byłom w nastroju na pogadankę.

Za popielniczkę służył jej ten przeklęty notes o żółtych kartkach, na których zapisywało się wszystkie wydarzenia nadchodzącego tygodnia.

— Zadzwoniłam do szkoły dziś rano i powiedziałam im, że przez jakiś czas będziesz nieobecne.

No tak, szkoła. Chciałom zapytać, co znaczy „jakiś czas”, ale miałom wrażenie, że nawet mama nie znała odpowiedzi.

Dziś rano nie obudził mnie budzik. Nie musiałom ścigać się z Ethanem, żeby wziąć prysznic jako pierwsze i cieszyć się cennymi strumieniami gorącej wody. Nie byłom zmuszone robić cokolwiek innego oprócz leżenia w łóżku, gapienia się na okropne wykończenie sufitu w kształcie popcornu i odliczania sekund do momentu, gdy musiałom wstać, bo leżenie stawało się fizycznie bolesne.

Nie myślałom jeszcze o tym, jak śmierć Ethana może rozregulować rutynę.

Myślałom o tym teraz.

— Cały tydzień? — zapytałom.

Mama pokiwała głową.

— Ustaliliśmy pogrzeb na środę.

— Okej.

— Będziesz musiało dopasować swój garnitur — powiedziała. — Ledwo na ciebie pasował już na pogrzebie Barneya, a od tamtego czasu urosłoś.

Barney był dla babci… chłopakiem? Mężem? Można by pomyśleć, że ludzie po osiemdziesiątce czują, że randkowanie jest czymś, czego nie powinni już robić. Nigdy nie nazwałobym ich relacji romantyczną. Bardziejpasożytniczą. Mieszkał w jej domu, spał w jej łóżku. W jakiś sposób byli sobie bliscy, ale babcia nawet nie płakała, gdy umarł. To był ostatni pogrzeb, na który musiałośmy jechać.

— Mamo, kupiłośmy ten garnitur, gdy miałom czternaście lat — przypomniałom jej. — Nie będzie pasował, obojętnie ile pracy się w to włoży.

— Racja. — Przez chwilę coś rozważała. — Dam ci moją kartę i możesz pojechać po nowy. — Patrzyłom, jak wyciąga kolejnego papierosa i odpala go przed odezwaniem się: — Przyjeżdża twoja ciocia, Donna.

— Myślę, że Vanessa również — powiedziałom.

Poprzedniego wieczora, gdy wysiadałośmy z jej samochodu, podniosła mnie, gdy upadłom na ziemię. Objęła mnie, słuchała, jak płaczę, pocierała moje plecy, prosiła, żebym ścisnęło jej dłonie, tak by wiedziała, że ją słyszę, i próbowała uspokoić mój oddech, kiedy myślała, że zaczęłom hiperwentylować.

— Może byście pojechali po garnitur razem? Wyrwalibyście się z domu.

— Może — odpowiedziałom.

Vanessa musiałaby prowadzić. Ja nie mam prawa jazdy.

— Gdzie tata? — zapytałom, patrząc na wolno sunącą kosiarkę. To był pan Dixon z naprzeciwka. Jechał swoją kosiarką, nie naszą nowiutką, pomarańczową.

— Musiał pojechać do szpitala.

— Po co?

— Nie wiem. — Mama brzmiała, jakby była podenerwowana. — Po prostu musiał jechać. Zadzwonili po niego.

— Ale czemu?

— Nie wiem, Liam! Po prostu poprosili o jedno z nas na miejscu, a ja nie mogłam… — Opadła na oparcie krzesła. — Nie mogłam się do tego zebrać.

— Okej. Przepraszam.

Mama nic nie odpowiedziała; pozwoliła mi wrócić do domu i do pokoju z nudnościami w żołądku. To wszystko wydawało się nierzeczywiste, nawet mimo tego, że stojąc na krawężniku, patrzyłom, jak wkładali Ethana do karetki.

Spojrzałom na telefon i pierwszym, co zobaczyłom, była moja wiadomość do Joela, oznaczona „Przeczytano”, ale pozostawiona bez odpowiedzi.

Zdaje się, że nie wiedział, co robić, gdy jego najlepsze przyjacioło napisało, że zginął jeno starszy brat.

Vanessa jednak odpisała.

 

VANESSA: już jadę <3

 

Po tym jak spędziłom przy biurku dwadzieścia minut i scrollowałom wszystkie nowe posty na Instagramie, na których Ethan został otagowany„ku jego pamięci” przez swoich znajomych z klasy, poszłom pod prysznic, nawet nie przejmując się myciem włosów; pozwalałom wodzie płynąć po rękach i spływać po palcach. Nie potrafiłom się nawet porządnie umyć. Po prostu nie miałom na to siły.

Nie mogłom w to uwierzyć.

Nie chciałom w to wierzyć.

A jednak wszechświat miał gdzieś to, czego chciałom ja. Zabrał Ethana bez cienia wstydu czy żalu. Bezlitośnie nie zważając na to, co mogę przez to czuć. Wtedy to poczułom: brak mojego brata. I wiedziałom, że będę to czuło przez resztę życia. Poszukując ubrań do włożenia przed przyjazdem Vanessy, znalazłom koszulkę, którą miałom na sobie poprzedniego wieczoru. Była biała, z napisem DZISIAJ BĘDZIE ŚWIETNY DZIEŃ… A OTO DLACZEGO! z musicalu Drogi Evanie Hansenie. Dostałom ją zeszłego roku na święta, wraz z winylem z muzyką broad­wayowego przedstawienia, którego nigdy nie odważyłom się odtworzyć, bo nie chciałom, żeby się porysował lub zużył.

To była jedna z moich ulubionych koszulek. Teraz jednak, pokryta świeżo wyschniętymi czerwono-brązowymi plamami, przyprawiała mnie o mdłości, więc zwinęłom ją w kulkę i rzuciłom w najdalszy róg garderoby.

Vanessa weszła po schodach parę chwil później, oparła się o framugę drzwi i tak na siebie patrzyłośmy.

— Hej — powiedziała w końcu.

Wpatrywałom się w jej brązową skórę, worki pod oczami, lokowane czarne włosy w nieładzie i oversize’ową ­flanelową koszulę, którą nałożyła na swoją ulubioną koszulkę z Paramore.

— Hej.

— Jak spałoś? — zapytała.

— Prawie wcale — odpowiedziałom.

— Powinnoś odpocząć — stwierdziła.

— Mhm. — Tylko na tyle mogłom się zdobyć.

Usiadła przy biurku, kładąc palce na klawiszach key­boardu, który był nie podłączony, więc nie dobył się żaden dźwięk.

Znałośmy się od przedszkola; była pierwszą osobą, którą spotkałom pierwszego dnia, i wsparła mój protest, kiedy zażądałom, by przedszkolanka dokończyła czytanie Tam, gdzie żyją dzikie stwory w porze na opowieści.

Nie było takich czasów, gdy nie byłośmy najlepszymi przyjaciółmi, ale w tamtym momencie nie miałom pojęcia, jak z nią rozmawiać.

— Mama chce, żebym pojechało po nowy garnitur — powiedziałom w końcu.

— Mhm… Myślę, że będziesz go potrzebowało. — Obróciła się w moim krześle, spoglądając na sufit tak, że włosy opadły jej z twarzy.

— Pojedziesz ze mną? Nie mam pojęcia, jak to się robi.

Spojrzenie Vanessy padło na mnie.

— Oczywiście. Ale skąd pomysł, że mam jakiekolwiek pojęcie, jeśli chodzi o wybór garnituru?

— Wyjdzie w praniu. No i z nas dwojga to ty masz prawo jazdy.

— A ty mogłoś to zmienić w dowolnym momencie przez ostatni rok!

— Wiesz, że mnie to stresuje.

Przez jej twarz przebiegł ulotny cień uśmiechu. Wystarczył, bym na moment zapomniało o wszystkim innym. Jeden wspaniały, bezcenny moment.

— Rozmawiałaś dzisiaj z Joelem? — zapytałom.

— Nie, dzisiaj nie.

— A wczoraj wieczorem?

— Tak, przez chwilę.

— Okej… — Urwałom. Właściwie nie byłom pewne, czy chciałom, by Joel jechał z nami. Zapowiadał się długi dzień i wiedziałom, że nie będzie łatwo w moim towarzystwie. Nie byłom również pewne, czy chciałom, by teraz Joel i Vanessa trzymali się za ręce i całowali w mojej obecności. Chciałom jedynie, żeby mnie wspierali.

— Chcesz, żeby pojechał z nami? — zapytała Vanessa.

— Niekoniecznie — odpowiedziałom.

— No dobrze — wyszeptała.

Chciałom jej tyle powiedzieć. O Joelu, Ethanie, nowym wszechświecie, którego częścią się nagle stałośmy. Wiedziałom, że by mnie wysłuchała, ale czyby zrozumiała? Czy byłom w stanie opisać, jak się czułom, kiedy samo nie potrafiłom tego uchwycić?

Zamiast tego poszłom na dół za Vanessą i nie powiedziałom ani słowa.

 

 

 

 

 

Środa, 27 marca 2019

 

po wypadku

 

 

Pogrzeb Ethana był kolejką ludzi, twarzy i dłoni. Niektórych znałom. Z innymi chodziłom do szkoły od czasów żłobka. Część stanowili dorośli, których kojarzyli tylko moi rodzice. Jeszcze innych nie znało żadne z nas. Nieważne jednak, kim byli, wszyscy wybierali zdania z puli tych, które zazwyczaj mówi się na pogrzebach.

— Przykro mi z powodu waszej straty.

— Tak mi przykro, że do tego doszło.

— Wyrazy współczucia.

— Przykro mi.

Kiwałom głową. Ściskałom ich dłonie. Pozwalałom im myśleć, że to, co mówią, mi pomaga. Pogrzeb odbywał się późnym popołudniem, co oznaczało, że duża część kościoła wypełniona była licealistami. Koledzy z drużyny Ethana służyli za odźwiernych; rozdawali programy, na których widniała twarz Ethana. Byli również odpowiedzialni za przeniesienie trumny do karawanu stojącego na zewnątrz. Kolejna, bardziej prywatna część pogrzebu odbywała się na cmentarzu, gdzie Ethan miał być pochowany obok dziadka i pradziadków.

Spojrzałom w dół, na cienką kartkę w mojej dłoni, mokrą od potu i niepokoju.

 

ETHAN DAVID COOPER

21.01.2001–24.03.2019

UKOCHANY SYN, BRAT I PRZYJACIEL

 

Program był równie tandetny, jak się tego spodziewałom. Zdjęcie Ethana wzięte z portretu rodzinnego, który zrobiłośmy w zeszłym roku, na tle chłodnego błękitu uzupełnione chmurami i gołębiem.

Ethan byłby zachwycony. Uwielbiał tego typu kiczowate rzeczy: kiepskie grafiki albo filmy, które były tak złe, że aż dobre.

Myślałom o tym, kiedy poczułom stuknięcie w ramię.

— Hej, potrzebujesz czegoś? — zapytał Joel. Razem z mamą siedzieli w rzędzie za mną i najbliższą rodziną. Słyszałom, jak coś szeptał do swojej mamy po wietnamsku podczas procesji ludzi składających kondolencje.

Vanessa stała obok mnie, głównie żeby zapewnić dodatkowe wsparcie moralne.

— Lee? — zapytała, gdy nie odpowiedziałom Joelowi. Pocierała dół moich pleców okrężnymi ruchami i nie byłom w stanie stwierdzić, czy jej dotyk był pocieszający, czy też myśl, że inna osoba jest tak blisko, była odpychająca.

— Masz może wodę? — zapytałom Joela.

Pokiwał głową, podając mi butelkę, z której pociągnęłom kilka dużych łyków.

— Jak się czujesz? — zapytał.

— Jeśli jeszcze jedna osoba powie ci, że „wszystko dzieje się z jakiegoś powodu”, to spalę wszystko w zasięgu wzroku — wyszeptała Vanessa.

— Cóż, Ethan zawsze wolał zostać skremowany, a nie pochowany — powiedziałom, niezupełnie świadome słów, które wychodziły z moich ust.

Vanessa musiała powstrzymać śmiech. Joel tylko się na mnie gapił.

— No co? — wyszeptałom, uważając, by rodzice rozmawiający z pastorem po drugiej stronie mnie nie usły­szeli. — Za wcześnie?

— Nienawidzę cię — odszepnęła Vanessa.

— Liam?

Odwróciłom głowę; mama pokazywała, żebym się do niej zbliżyło.

— Jak się czujesz? — zapytała. Spojrzałom w dół i zobaczyłom w jej ręce zwiniętą chusteczkę zaplamioną czarnym tuszem do rzęs.

— W porządku — skłamałom.

Nie powiedziałom jej, że czułom, jakbym dusiło się w garniturze, i że byłom zmęczone mówiącymi do mnie ludźmi, ani tego, że ktoś nazwał mnie Ethanem, składając kondolencje z powodu śmierci brata.

Z oczywistych powodów nie powiedziałom jej, że nie chciałom już tu być, że chciałom, żeby to wszystko się już skończyło, tak bym mogło wrócić do domu i przespać resztę tygodnia.

— Myślę, że podziękujemy reszcie z kolejki i zaczniemy — powiedziała. — Chcę, żebyśmy wszyscy już stąd wyszli.

— Ja też — dodał tata, gdy pastor znalazł się wystarczająco daleko.

Rozejrzałom się po tłumie ludzi. Ethan był popularny.

Bardzo popularny.

Czego jednak można się spodziewać, gdy było się najlepszym pałkarzem w drużynie, a także niezgorszym miotaczem? Dziewczyny się do niego garnęły, chłopcy chcieli być tacy jak on.

Zastanawiałom się, czy ci ludzie w ogóle wiedzieli, że Ethan miał brata.

Byłośmy dość podobnie. Ale podczas gdy wszystkie reflektory skierowane były na niego, ja pozostawałom niewidzialne. Odpowiadało mi to.

Z naszej ławki stojącej z przodu miałom widok na osoby z mojej klasy, musiałom się tylko odwrócić. To ludzie, których ledwie znałom; z którymi rozmawiałom może parę razy. Był Tommy, z którym poprzedniego roku chodziłom na geografię. Melissa i Eric, z którymi miałom rozszerzoną matematykę. Zdawałom sobie sprawę, że w tłumie zapewne jest też dziewczyna Ethana.

Nie znałom nawet jej imienia. Nie wiedziałom też, jak wygląda.

Nie miałom pojęcia, jakie dziewczyny mu się podobały. Nigdy nie rozmawiałośmy o tego typu sprawach.

Teraz już się nie dowiem.

Wypatrywałom także Marcusa, który od czwartego roku życia był najlepszym przyjacielem Ethana. Przez długi czas przyglądałom się bejsbolistom z drużyny, ale nigdzie go nie dostrzegłom.

Pastor ponownie podszedł do naszej ławki.

— Dobrze, proszę was, żebyście poszli za mną, i zaczniemy ceremonię. — Udał się w kierunku wyjścia, a rodzice za nim.

— Też mamy iść? — zapytał Joel, wstając już z miejsca.

— Nie, my zostajemy tutaj — powiedziała Vanessa, przechodząc do jego ławki i siadając obok niego. Ja szłom z babcią przy boku.

To, co nastąpiło, było dziwne. Nie śmiesznie dziwne ani dziwne w pokręcony sposób. To było okropnie dziwne.

Było mnóstwo wstawania i siadania, zatrzymywania się i rozpoczynania, mnóstwo wpatrywania się. Musiałośmy przejść na tył kościoła i czekać, aż zacznie grać muzyka, a potem wrócić do swojej ławki.

A przed nami: zamknięta trumna.

Ethan, ale nie Ethan.

Gdy usiadłośmy, pastor podszedł do ambony. Nasz Kościół był jednym z tych, które zrzeszały tysiące ludzi. Nie byłom nawet pewne, jakiego wyznania byłośmy; zawsze gdy pytałom mamę, ta odpowiadała jedynie, że to „Kościół Boga”.

— Dzisiaj — powiedział pastor Anthony, a jego głos rozbrzmiał z głośników — zgromadziliśmy się tutaj, żeby opłakiwać utratę drogiego członka naszej społeczności. A jednak jesteśmy tu również, by upamiętnić jego życie.

Patrzyłom, jak pięści mamy się zaciskają.

— Wiem, że w chwili, gdy ktoś tak młody odchodzi na spotkanie z Panem, wątpimy w Jego wyrok. Pytamy Go: „Panie, czemu? Czemu przywołałeś do siebie tak młodą osobę? Kogoś, kto miał wszystko przed sobą?”.

Chciałom uderzyć pastora.

Chciałom podejść do ambony i złamać mu szczękę.

— W pierwszym liście do Tesaloniczan, rozdział czwarty, wersy trzynasty i czternasty, czytamy: „Nie chcemy, bracia, waszego trwania w niewiedzy co do tych, którzy umierają, abyście się nie smucili jak wszyscy ci, którzy nie mają nadziei”[1]…

Nie mogłom uwierzyć w to, co słyszę. Nie mogłom uwierzyć, że patrzę, jak pastor całego zgromadzenia czyni z pogrzebu mojego brata ceremonię poprowadzoną na odwal. Pastor nie mówił o Ethanie.

W ogóle go nie znał.

— Zamknij się, zamknij się, zamknij się — mówiłom pod nosem.

Poczułom, że tata kładzie swoją dłoń na mojej, zaciskając ją w silnym chwycie, który pomógł mi się opanować. Po prostu musiałom ignorować pastora, zamknąć się na to, co mówił. Łatwiej jednak powiedzieć, niż zrobić. Poczułom ulgę, gdy dotarł do końca swojej przemowy, ale wówczas uświadomiłom sobie, że ceremonia wcale się jeszcze nie kończy.

Trener Ethana, pan Tanner, wszedł na ambonę, z której przemawiał dziesięć minut, co rusz spoglądając na mnie i moją rodzinę.

— Nigdy nie znałem bardziej życzliwej duszy, kogoś bardziej gotowego do pomocy innym niż Ethan. Był kochany przez swoją drużynę, przez tych uczniów… — Urywał i podejmował wiele razy, ledwie nad sobą panując, by w końcu cicho uronić kilka łez, które rzadko przysługują mężczyznom w miejscu publicznym. — Był jednym z najlepszych graczy, jakich kiedykolwiek mieliśmy, jakich będziemy mieli. Wiem, że wszyscy będziemy za nim tęsknić…

Słuchałom tych słów i próbowałom przyrównać je do własnego obrazu Ethana. Tak, był miły, był dobry. Ale ci ludzie nigdy nie poznali go ze strony, którą znałom ja. Tej, którą widzi się z perspektywy rodzeńcza dzielącego z nim przestrzeń przez całe szesnaście lat. Kłótnie, plucie, ciosy. Nocne rozmowy, dni wzajemnego ignorowania się, bo powiedziałośmy coś, czego później żałowałośmy.

Trener Ethana nie znał historii o tym, jak razem z Ethanem bawiłośmy się w chowanego: gdy chciałom otworzyć drzwi do łazienki, w której wiedziałom, że się ukrywa, a on nagle je popchnął, trzymając za klamkę, i podbił mi oko tak mocno, że przez miesiąc miałom siniaka. Albo tej, gdy trzymałom pilot od telewizora i nie chciałom go oddać, więc Ethan zwyczajnie siedział na mnie tak długo, że zaczęłom płakać.

Nasza trójka została zapytana, czy podczas pogrzebu chcemy zabrać głos, ale wszyscy odmówiłośmy. Nie znałom powodów mamy i taty, ale zgaduję, że były takie jak moje. Co miałom w ogóle powiedzieć? Jak mogłom przelać swoje myśli na papier i odczytać je przed setkami ludzi? Nie było zatem nikogo, kto mógł opowiedzieć historie o prawdziwym Ethanie, tym, którego znałom ja — ale myśląc o nich, poczułom się lepiej.

Kiedy ceremonia dobiegła końca, ostatnia pieśń została zaśpiewana i muzyka zaczęła grać, chłopaki z drużyny podeszły na przód kaplicy, by przygotować Ethana do drogi.

Trumna była zamknięta, ponieważ rany i inne ślady na całej jego twarzy były zbyt rozległe, by dało się je ukryć makijażem.

Tak przynajmniej podejrzewałom.

Nie chciałom, żeby inni mogli zobaczyć Ethana w tym stanie. Dzień wcześniej, w domu pogrzebowym, pozwolono nam zobaczyć ciało. Jego skóra była sina i czerwona; widziałośmy oparzenia od siły, z jaką uderzył o asfalt, siniaki powstałe na jego twarzy, kąt jego złamanego nosa.

Powiedziano nam, że nie czuł bólu.

To było nagłe. Nie było cierpienia.

Nie wierzyłom w to.

Zawsze jest cierpienie.

 

Jazda do domu upłynęła w ciszy. Kiedy wjechałośmy na podjazd, dom nie był taki jak wcześniej. Przez ostatnie dwa dni wzdłuż ulicy zaparkowane były rzędy samochodów; niektórzy parkowali nawet na poboczu, w miejscu, gdzie Ethan został potrącony. Wiedziałom, że to ani legalne, ani bezpieczne, ale i tak to robili.

Po schodach szłom już z krawatem luźno zwisającym z szyi. Wchodząc do pokoju, byłom już w trakcie rozpinania koszuli. Ściągnęłom z siebie wszystko jednym zamaszystym ruchem i rzuciłom ubrania na łóżko. Wtedy usłyszałom słowa taty rezonujące w mojej głowie: żebym rozwiesiło je tak, by się nie pogniotły. Chociaż bardzo nie chciałom, poświęciłom czas na włożenie garnituru z powrotem do pokrowca i powiesiłom go w szafie.

I nagle wszystko dobiegło końca.

Pogrzeb się odbył, garnitur był spakowany; przyszedł czas, by ruszyć naprzód.

Telefon w mojej dłoni zawibrował.

 

VANESSA: chcesz, żebyśmy wpadli?

 

Założyłom, że my oznacza ją i Joela, bo jakżeby inaczej.

Na myśl o tym, by w tamtej chwili spędzać czas z ludźmi, żołądek zareagował buntowniczo.

 

JA: Nie, nie musicie.

JA: Wolę pobyć w samotności.

VANESSA: okej, daj znać, jeśli będziesz nas potrzebowało.

JA: Dzięki.

 

Nie żeby byli w stanie coś zrobić; siedzieliby tutaj i pytali, jak się czuję, a ja nie wiedziałobym, co im odpowiedzieć, bo samo nie byłom tego pewne — ale nie byłaby to od­powiedź, której by oczekiwali. Nie byłaby to poprawna odpo­wiedź, nawet jeśli byłaby tą prawdziwą. Nie wiedziałom, jak się czuję, nie czułom niczego prócz otępienia. Zwykłe, oklepane koncepty, jak płynący czas czy nawet przestrzeń wokół mnie, wydawały się nierzeczywiste. Były raczej jak sen, z którego wybudziłom się zbyt wcześnie.

Nie był to jednak sen.

A ja nie miałom się wybudzić.

Mama cicho zapukała we framugę moich drzwi.

— Hej.

— Hej — powiedziałom ze swojego miejsca pod kołdrą, gdzie wgramoliłom się, szukając ochrony przed światem.

— Jak się czujesz?

Moje ulubione pytanie.

— Wiesz przecież. — Spróbowałom się nieco podnieść, ale nie chciałom za bardzo się odsłonić. Nie przebrałom się, więc leżałom w samej bieliźnie. Nie chciałom też, żeby mama zobaczyła mnie całe, nawet jeśli już mnie takie widziała.

— Mhm — odpowiedziała. — Jesteś głodne?

— Niespecjalnie.

— Jadłoś coś dzisiaj w ogóle?

Pokręciłom głową.

— Zjedz coś, dobrze? Nawet jeśli tylko małą przekąskę.

Otworzyłom buzię, żeby odpowiedzieć „okej”, ale mama była o krok przede mną.

— Tylko mi nie mów „okej”, żeby potem i tak tego nie zrobić. Naprawdę coś zjedz, proszę.

— Zrobię to — obiecałom.

— Dziękuję. — Rzuciła mi lekki uśmiech i nastąpiła między nami niezręczna cisza. W końcu kiwnęła głową i odeszła. Nawet rozmowa z mamą była nienormalna.

Utraciłośmy normalność. Jak cokolwiek mogło być dla nas jeszcze normalne?

Nie wiedziałom, co czuć. Chciałom krzyczeć, zedrzeć gardło do żywego, stracić głos. Chciałom płakać, bo nie płakałom od momentu, gdy zobaczyłom Ethana na drodze, leżącego w kałuży krwi. Chciałom wydusić z siebie łzy, ale były zamknięte za drzwiami, do których nie miałom klucza.

Musisz oddychać powoli, wdech i wydech, okej? Vanessa powiedziała to, gdy zobaczyłośmy ciało, kiedy odwoziła mnie do domu. Jej tata prowadził zajęcia dla ratowników medycznych, więc poznała podstawy, bo zmuszona była siedzieć na jego lekcjach, gdy nie mógł znaleźć nikogo do opieki. Zaraz zemdlejesz. Chcę, byś wyrównało swój oddech z moim.

Położyła moją rękę na swojej klatce piersiowej, a ja z całych sił próbowałom zestroić się z unoszeniem i opadaniem.

Pamiętam, jak wszystko mnie bolało, jak także to nie wydawało się rzeczywiste. Sąsiedzi zjawili się tłumnie, gapiąc się na radiowozy i karetkę, rozbłyski czerwonych i niebieskich świateł przełamujących ciemność nocy.

Pamiętam, jak każda sekunda trwała wieczność, jakby noc miała nigdy się nie skończyć, i jak chciałom cofnąć wszechświat do momentu, gdy wszystko było normalne.

Ale to było prawdziwe życie, w którym nie można cofnąć tego, co się wydarzyło.

 

 

 

[1] Za Biblią Tysiąclecia.

 

 

 

 

 

Sobota, 31 marca 2018

 

przed wypadkiem

 

 

Dawaj, Ethan! Dasz radę! — krzyczał tata z trybun.

Nasz zespół, Diabły, przegrywał dwoma punktami w dziewiątej zmianie. Ethan musiał jedynie wybić tę piłkę poza boisko, żebyśmy wygrali. Tak dobrze nam szło przez cały sezon; to zwycięstwo jedynie przypieczętowałoby pozycję Diabłów w tabeli przed nadchodzącymi mistrzostwami oraz zwiększyłoby szanse Ethana w kontekście stypendium.

Ale Jastrzębie były niezłe.

Naprawdę niezłe.

Ethan był pałkarzem i miał już na koncie jedną nieudaną próbę. Trener Tanner stał przy bocznej linii, bacznie obserwując grę, a koledzy z drużyny Ethana siedzieli na ławce i go dopingowali.

— Dawaj, Cooper, masz to!

— Wybijesz, Cooper!

— Ethan, dawaj, gościu!

Patrzyłom, jak Ethan się koncentrował. Oglądałom go w grze wystarczająco często, by to stwierdzić. Widziałom, jak ściskał kij zbyt mocno, jak rozstawiał nogi nieco zbyt szeroko.

Był zestresowany.

Zaniepokojony.

Gdyby tylko wiedział, że mu się uda, że zrobi zamach, piłka poszybuje w powietrzu, a my zdobędziemy trzy punkty, których potrzebowałośmy, żeby wygrać i skończyć mecz…

Bo dokładnie to zrobił.

Patrzył, jak piłka wzbija się wysoko, zwalniając bieg, jakby wiedział, że wcale nie musi się spieszyć.

Tłum wpadł w ekstazę.

Cieszyłośmy się, krzyczałośmy. Kiedy Ethan dotarł do czwartej bazy, Diabły siedzące na ławce rezerwowych wybiegły na boisko i uniosły go na rękach. Marcus tam był, niósł Ethana na barkach. Wszyscy zawodnicy Jastrzębi wstydliwie opuścili głowy.

Ekscytacja w końcu opadła na tyle, żeby obie drużyny ustawiły się w linii i podziękowały sobie nawzajem, ściskając dłonie („Dobry mecz”), po czym Jastrzębie się wymknęły.

Diabły jeszcze rozmawiały między sobą, zbierając ekwipunek i idąc w kierunku szatni, żeby wziąć prysznic i przygotować się na cokolwiek ich jeszcze czekało tamtego dnia. Wiedziałom, że Ethan i Marcus szli później na imprezę; po ważnych meczach zawsze jakaś była.

— Dobrze ci poszło, synu. — Tata objął Ethana ramieniem. Mój brat przerósł tatę, już kiedy miał szesnaście lat.

— Nam dobrze poszło. — Ethan uśmiechał się od ucha do ucha.

— Tobie. — Tata pociągnął go tak, że Ethan znalazł się na jego wysokości, i pięścią potarł czubek jego głowy.

Ethan się wyszarpnął, uklepując spocone włosy opadające na jego twarz.

— Idę pod prysznic. Poczekajcie na mnie w samochodzie.

— Okej. Nadal idziesz wieczorem do Rodgera? — zapytał tata.

— Tak, raczej tak. Mogę?

Tata się uśmiechnął.

— Po takim meczu możesz robić cokolwiek tylko chcesz.

Starałom się to zignorować. Ostatnim razem, gdy chciałom spotkać się z Joelem i Vanessą, nie dostałom pozwolenia, chociaż nazajutrz nie było szkoły. Natomiast następnego dnia po meczu szłośmy na obiad wielkanocny do babci i dobrze wiedziałośmy, że Ethan zostanie na imprezie zdecydowanie za długo, wróci nad ranem i nie damy rady go dobudzić.

A i tak mógł iść?

Tylko dlatego, że zagrał dobry mecz?

Kiedy Ethan się oddalił, tata powiedział:

— Chodź, Lee. Poczekamy w samochodzie.

Siedziałośmy w nim i siedziałośmy, i siedziałośmy. Z parkingu miałośmy świetny widok na salę gimnastyczną, więc widziałośmy, jak chłopaki z zespołu wychodziły do swoich rodzin.

Po półgodzinie tata zaczepił jednego z nich:

— Hej, Keith, widziałeś Ethana w szatni?

— Eee… — Keith rozejrzał się wokół.

Miał długie, kręcone włosy, które opadały na jego kark, i skłamałobym, mówiąc, że nie zdarzało mi się o nim myśleć wieczorami. Moją twarz zalewała czerwień za każdym razem, gdy widziałom go na meczu, zwłaszcza w spodniach bejsbolowych. Wiedziałom, co oznacza moja obsesyjna ciekawość, ale nadal tego przed sobą nie przyznałom. Wmawiałom sobie, że podobają mi się takie spodnie i tyle.

— Nie. Ostatnim razem widziałem go jeszcze przy boisku. — Keith odgarnął włosy z twarzy i musiałom odwrócić wzrok. — Może musiał wrócić po rękawicę, pewnie zapomniał jej w całym tym podnieceniu.

— Okej. Dzięki.

— Żaden problem. — Klepnął dach naszego pick-upa i odszedł.

— Chcesz, żebym go poszukało? — zapytałom.

— Mhm. — Tata rozejrzał się wokoło, jakby Ethan miał się nagle zmaterializować.

— Okej. — Odpięłom pas, wyszłom z samochodu i udałom się w poprzek parkingu.

Szłom przez trawę w kierunku boiska. Zobaczyłom go siedzącego na ławce rezerwowych pod prostokątną betonową wiatą.

Nie wyglądał, jakby szukał swojej rękawicy.

Zanim jednak dotarłom do niego, by zapytać, co się dzieje, zobaczyłom przy nim inną osobę.

Marcus.

Szłom w ich kierunku, patrząc, jak Marcus siada obok Ethana i zaczynają rozmawiać.

Bardzo długo czułom, jakby Marcus był dla mnie drugim bratem. Zawsze razem spędzali czas po szkole, przekomarzając się w salonie albo sprzeczając o to, co obejrzeć w telewizji. Kiedy byłom młodsze, desperacko próbowałom zaimponować Marcusowi. Zawsze wydawał się tym fajniejszym z ich dwójki. Miał najnowsze zabawki i gry wideo i miał szczęście być jedynakiem. Zazwyczaj był dla mnie niemiły. Nie w chamski sposób, a raczej jak starszy nastolatek wobec młodszego.

Mniej więcej dwa lata wcześniej odkryłom, że jestem nim zauroczone — chociaż nie przyznałom tego przed sobą na głos. Wiedziałom, co by to oznaczało, nie potrzebowałom wyjaśnienia. Podobały mi się jego włosy, to, jak były ułożone, i jego uśmiech. Uwielbiałom, gdy zwracał na mnie uwagę, nawet jeśli mi dokuczał. Zazwyczaj pozwalał mi brać udział w tym, co akurat robił z Ethanem, nawet kiedy oczywiste było, że Ethan tego nie chciał.