Dublerka - B.A. Paris, Sophie Hannah, Clare Mackintosh, Holly Brown - ebook + audiobook

Dublerka ebook i audiobook

B.A. Paris, Hannah Sophie, Clare Mackintosh, Holly Brown

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

19 osób interesuje się tą książką

Opis

Najbardziej prestiżowa akademia sztuk scenicznych w Londynie.

Główna rola w szkolnym przedstawieniu może otworzyć drogę do kariery.

Cztery dziewczyny, dotąd tworzące zgraną paczkę, stają się konkurentkami.

I piąta, która wydaje się najgroźniejsza, nie tylko jeśli chodzi o wynik rywalizacji.

Ale tak naprawdę to ich matki startują w wyścigu szczurów i nie cofną się przed niczym.

A każda ma swoje tajemnice – mniej lub bardziej niewinne… a niektóre nawet mordercze.

Matki

Kendall – żona Hollywoodu, która pragnie rozpocząć nowe życie w Londynie. Carolyn – profesor prawa, w skrytości marząca o zupełnie innej karierze. Elise – skupiona wyłącznie na swojej firmie. Bronnie –idealna gospodyni domowa. Nie mogłyby się bardziej różnić. Ale łączy jej jedno: wszystkie walczą o dobro własnych córek, choć każda rozumie je po swojemu.

Córki

Ruby – niestabilna psychicznie intrygantka. Jess – wyjątkowo utalentowana. Sadie – mająca najmniejsze szanse na sukces. Bel – marzenie wszystkich rodziców. Podobnie jak ich matki, różnią się między sobą, a jednak trzymają się razem. Choć w przeszłości doszło między nimi do poważnych konfliktów, które je podzieliły, wybaczyły sobie.  Najbardziej prestiżowa w Londynie szkoła sztuk scenicznych jest jednak miejscem, gdzie ambicje dziewcząt ścierają się w sposób, który może skończyć się tragicznie.

Ta nowa

Jej pojawienie się miało załagodzić relacje między czwórką uczennic. Tymczasem konflikty eskalują do tego stopnia, że zagraża to już nie tylko zdrowiu psychicznemu dziewcząt, ale też ich życiu.

Ktoś sieje terror i szkoła zaczyna przypominać kłębowisko żmij.

 

B.A. Paris

Autorka bestsellerowych thrillerów i powieści psychologicznych, czterokrotnie nominowana do Bestsellera Empiku za najlepiej sprzedającą się książkę z literatury zagranicznej, dwukrotnie nominowana także do Goodreads Choice Award w kategorii kryminału i thrillera. Jej debiutancka powieść Za zamkniętymi drzwiami tylko w Wielkiej Brytanii sprzedała się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Jej książki przetłumaczono na ponad 40 języków.

Clare Mackintosh

Nagradzana brytyjska autorka thrillerów, które cieszą się popularnością także w Polsce. Jej książki osiągnęły status bestsellera „Sunday Timesa” i zostały przetłumaczone na ponad 30 języków. Zanim na pełen etat zajęła się pisaniem, pracowała w policji.

Sophie Hannah

Uznana brytyjska pisarka, której książki zostały wydane w 27 krajach. Laureatka National Book Award za najlepszy kryminał. Ma na koncie dwie ekranizacje swoich książek. Pisze thrillery, została też wyznaczona przez wnuka Agathy Christie do kontynuowania dzieła jego babki – Hannah jest autorką kilku książek o nowych przygodach Herculesa Poirot.

Holly Brown

Amerykańska autorka thrillerów, która na co dzień prowadzi własny gabinet psychoterapii. Jej książki zyskały uznanie na Zachodzie, ale nie zostały dotąd wydane w Polsce. Autorka szczególnie dba o wątki konfliktów psychologicznych między bohaterkami, o których pisze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 56 min

Lektor: Anna Dereszowska

Oceny
3,7 (2300 ocen)
726
687
530
291
66
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maluska85

Nie polecam

Na temat tej książki nie będę się za dużo rozpisywać, dlatego że mi się nie podobała. Według mnie żadnej z niej thriller no może dla przedszkolaków 🙈 Napięcie tylko na początku, jak przy każdej nowej książce- co mnie tu spotkanie, a późnej nudy, nudy, nudy...Brak napięcia, akcji i samej psychologii może spowodowany był strachem każdej z autorek, że przegnie, że popłynie, a może że nie udźwignie tematu 🤷🏼‍♀️ Skusiłam się przez nazwisko B.A. Paris i żałuję. ⭐️/5
30
Klaudyna0811
(edytowany)

Z braku laku…

Lubię B.A.Paris dlatego postanowiłam zainteresować się tą pozycją. AUDIOBOOK mnie strasznie zmęczył, klimat mamusiek które żyją życiem swoich nastoletnich córek był przytłaczający, irytujący. Zdecydowanie lepiej B.A.Paris wypada solo.
20
Maly_Kubus

Z braku laku…

Zmęczyła mnie ta książka, irytowała mnie narracja tak wielu matek, napisana na siłę, bez większego sensu ani przekazu.
20
ElaGF1956

Z braku laku…

nudna
10
PATI12324

Z braku laku…

inne tej autorki lepsze
10

Popularność




WIEM, CO ZROBIŁAŚ

WIEM, KIM JESTEŚ

ZNAM CIĘ

Najbardziej prestiżowa akademia sztuk scenicznych w Londynie.

Główna rola w szkolnym przedstawieniu może otworzyć drogę do kariery.

Cztery dziewczyny, dotąd tworzące zgraną paczkę, stają się konkurentkami.

I piąta, która wydaje się najgroźniejsza, nie tylko jeśli chodzi o wynik rywalizacji.

Ale tak naprawdę to ich matki startują w wyścigu szczurów i nie cofną się przed niczym.

A każda ma swoje tajemnice – mniej lub bardziej niewinne… Niektóre nawet mordercze.

MATKI

Kendall – żona Hollywoodu, która pragnie rozpocząć nowe życie w Londynie. Carolyn – profesor prawa, w skrytości marząca o zupełnie innej karierze. Elise – skupiona wyłącznie na swojej firmie. Bron- nie – idealna gospodyni domowa. Nie mogłyby się bardziej różnić. Ale łączy je jedno: wszystkie walczą o dobro własnych córek, choć każda rozumie je po swojemu.

CÓRKI

Ruby – niestabilna psychicznie intrygantka. Jess – wyjątkowo utalentowana. Sadie – mająca najmniejsze szanse na sukces. Bel – marzenie wszystkich rodziców. Podobnie jak ich matki, różnią się między sobą, a jednak trzymają się razem. Choć w przeszłości doszło między nimi do poważnych konfliktów, które je podzieliły, wybaczyły sobie. Najbardziej prestiżowa w Londynie szkoła sztuk scenicznych jest jednak miejscem, gdzie ambicje dziewcząt ścierają się w sposób, który może skończyć się tragicznie.

TA NOWA

Jej pojawienie się miało załagodzić relacje między czwórką uczennic. Tymczasem konflikty eskalują do tego stopnia, że zagraża to już nie tylko zdrowiu psychicznemu dziewcząt, ale też życiu.

Ktoś sieje terror i szkoła zaczyna przypominać kłębowisko żmij.

B.A. PARIS

Autorka bestsellerowych thrillerów i powieści psychologicznych, trzykrotnie nominowana do Bestseller a Empik u za najlepiej sprzedającą się książkę z literatury zagranicznej, dwukrotnie nominowana także do Goodreads Choice Award w kategorii kryminału i thrillera. Jej debiutancka powieść Za zamkniętymi drzwiami tylko w Wielkiej Brytanii sprzedała się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Jej książki przetłumaczono na ponad 40 języków.

CLARE MACKINTOSH

Nagradzana brytyjska autorka thrillerów, które cieszą się popularnością także w Polsce . Jej książki osiągnęły status bestsellera „Sunday Timesa” i zostały przetłumaczone na ponad 30 języków. Zanim na pełen etat zajęła się pisaniem, pracowała w policji.

SOPHIE HANNAH

Uznana brytyjska pisarka, której książki zostały wydane w 27 krajach. Laureatka National Book Award za najlepszy kryminał. Ma na koncie dwie ekranizacje swoich książek . Pisze thrillery, została też wyznaczona przez wnuka Agathy Christie do kontynuowania dzieła jego babki – Hannah jest autorką kilku książek o nowych przygodach Herculesa Poirot.

HOLLY BROWN

Amerykańska autorka thrillerów, która na co dzień prowadzi własny gabinet psychoterapii. Jej książki zyskały uznanie na Zachodzie, ale nie zostały dotąd wydane w Polsce. Autorka szczególnie dba o wątki konfliktów psychologicznych między bohaterkami, o których pisze.

Powieści B.A. Paris w Wydawnictwie Albatros

ZA ZAMKNIĘTYMI DRZWIAMI

NA SKRAJU ZAŁAMANIA

POZWÓL MI WRÓCIĆ

DYLEMAT

DUBLERKA(z Clare Mackintosh, Sophie Hannah i Holly Brown)

Tytuł oryginału:

THE UNDERSTUDY

Copyright © 2019. Serial Box.

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2020

Polish translation copyright © Maria Olejniczak-Skarsgård 2020

Redakcja: Anna Walenko

Zdjęcie na okładce: © Stephen Mulcahey/Arcangel Images

Projekt graficzny okładki: Kasia Meszka

ISBN 978-83-8215-147-3

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

1Pozytywka

B.A. Paris, Clare Mackintosh, Holly Brown i Sophie Hannah

KENDALL – mama Ruby

Przez chwilę widzisz samo piękno. Jest tak dlatego, że oko wędruje, dokąd chce, ku temu, co je przyciąga: ku nieskazitelnej twarzy, złocistym włosom zebranym w kok, wdzięcznie rozłożonym ramionom, giętkiej sylwetce baletnicy, która lada chwila uleci w powietrze. Ale ona tylko wiruje z wolna, obraca się w twoją stronę i wtedy uprzytamniasz sobie… że błękitny jak niebo trykot jest zakrwawiony. Tancerka nie ma ręki, a jej noga jest dziwacznie wykręcona, co świadczy o użyciu siły. Naprawdę złamała nogę, lecz wcale nie dlatego, że ktoś życzył jej powodzenia.

„Znam takie miejsce, gdzie nikt się nie gubi… Znam takie miejsce, gdzie nikt nie płacze…”

Głos jest cudowny, urzekający. To oczywiste: przecież śpiewa Jess Mordue. Niezwykle uzdolniona dziewczyna, być może tak samo jak moja córka Ruby, natomiast o wiele od niej ładniejsza. Nie powiedziałabym tego córce wprost – zapewne sama widzi. Jess jest oszałamiająca.

W tej chwili nam wszystkim, czterem matkom zebranym w gabinecie dyrektora, odbiera mowę. Czuję na sobie mordercze spojrzenie Carolyn, mamy Jess. Nie chcę patrzeć na Carolyn, nie chcę patrzeć na upiorną pozytywkę, która stoi przed naszymi oczami na biurku, i nie chcę spuszczać wzroku, jakbym to ja była winna albo Ruby. Moja córka nie mogła tego zrobić. To do niej w ogóle nie pasuje.

Tamte trzy matki nie wiedzą wszystkiego o Ruby ani o mnie, ani o tym, jak jesteśmy ze sobą związane. One są Brytyjkami, więc może ma to podłoże kulturowe. Nawet nie wyobrażają sobie, jak trudno jest przeprowadzić się z Los Angeles do Londynu, zostawiając tam męża i biorąc na swoje barki całkowitą odpowiedzialność za codzienne wychowywanie istoty tak porywczej jak Ruby.

Moja córka marzy o tym, by wkroczyć w świat show-biznesu, w którym czci się piękno, ale w tym świecie jej szanse, w porównaniu z szansami Jess, są żadne. Czasami przepełnia ją poczucie niepewności. Zdarza się, że sprawy wymykają się spod kontroli, i wtedy Ruby szczerze tego żałuje, jestem pewna.

Pozytywka zaraz się zatrzyma: nieregularne brzdęki pianina milkną, baletnica wykonuje kilka urywanych ruchów i litościwie staje. Adam Racki mówi szeptem, ni to do siebie, ni to do nas:

– „Czyny przeciwne naturze rodzą przeciwny naturze niepokój”1. – Po czym na nasz użytek dodaje: – Makbet.

Carolyn kręci głową, dając wyraz głębokiej pogardzie dla dyrektora.

– Dobrze wiesz, co to za piosenka – odzywa się stanowczym tonem.

Ma imponującą aparycję. Jest równie wysoka jak Jess, lecz raczej masywna niż wiotka, nie z tych, co łagodzą rysy makijażem. Siedzi na krześle pochylona w przód i wymachuje palcem skierowanym w stronę pozytywki – i pana Rackiego – ale ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jej agresywność jest wymierzona bezpośrednio we mnie, dwa krzesła dalej, w lewo.

– Przecież to jest Zamek pośród chmur – ciągnie Carolyn – w wykonaniu Jess. Jej piosenka na przesłuchanie. Chyba dotarło do was, co to znaczy.

– Nikt z nas nie wie jeszcze, co to znaczy – oświadcza pan Racki swoim dźwięcznym głosem.

Nie wyróżnia się urodą, ale bez wątpienia ma prezencję, co zrozumiałe, skoro niegdyś odnosił sukcesy na West Endzie. Na ścianach gabinetu wiszą jego zdjęcia ze spektakli, w pełnym makijażu, obok takich znakomitości jak… cóż, nie znam gwiazd brytyjskiego teatru, ale wiem, że są tu uwiecznione. Podoba mi się również jego zwyczaj przytaczania cytatów ze sztuk, choć wygłaszanie sentencji po łacinie to już przesada.

– Nie wiemy, kto włożył tę pozytywkę do szafki Jess – dodaje pan Racki.

Nie będę sugerować, że była to któraś z pozostałych dziewcząt z tej paczki, choć warto zauważyć, że ich matki, Bronnie i Elise, również wezwano do szkoły. Bronnie zajmuje pozycję bufora między mną a Carolyn, a Elise siedzi po jej drugiej stronie. Nasze córki uczą się na wydziale wokalno-aktorskim w Akademii Orli Flynn. Każda z nas, matek, zrobi wszystko, by chronić swoją córkę, co czasem powoduje niesnaski. Powstają sojusze i w mgnieniu oka się rozpadają. Przykro mówić, ale czasem niewiele się różnimy od grupy szesnasto- czy siedemnastolatek.

Choć Ruby wzięła na siebie pełną odpowiedzialność za zeszłoroczne „wydarzenia” i dziewczęta przyjęły ją z powrotem do swego grona (dzięki Bogu!), Carolyn jej nie wybaczyła. Ani mnie, jak sądzę. Cała ta historia ugodziła w jej poczucie sprawiedliwości. Bądź co bądź, Carolyn jest profesorem prawa. Jej zdaniem Ruby poniosła niedostateczną karę.

Nie zamierzam usprawiedliwiać postępowania mojej córki, lecz uważam, że pojęcie nękania w środowisku szkolnym jest definiowane w sposób zbyt zawężony i uproszczony, by można było je stosować we wszystkich sytuacjach.

Zerkam na Bronnie i wyczuwam jej nieme wsparcie. Spośród nas czterech to ona ma gołębie serce, choć nie jest osobą, która rwie się do głosu. Jej córka, Annabel, też jest sympatyczna i serdeczna i niechętnie opowiada się po czyjejkolwiek stronie.

Na Elise nawet nie patrzę, bo emanuje zniecierpliwieniem. Słychać, jak uderza stopą w podłogę, a jej rude, ostrzyżone na pazia włosy kołyszą się rytmicznie niczym metronom. Bez dwóch zdań wolałaby przebywać w zupełnie innym miejscu i zarabiać swoje miliony. Elise jest pragmatyczką i wołem roboczym jak jej córka, Sadie.

Czy to możliwe, że zaledwie w minionym roku stanowiłyśmy bandę czterech, podobnie jak nasze córki? Choć tyle nas różni, polegałam na tych kobietach, a teraz tęsknię za tym, kim dla mnie były.

– To sprawka Ruby – oświadcza z przekonaniem Carolyn.

A domniemanie niewinności? Obowiązuje tylko w Ameryce?

– W naszej szkole traktujemy takie groźby z najwyższą powagą – peroruje pan Racki. – Bezpieczeństwo naszych uczniów jest najważniejsze. Niemniej w sytuacji, gdy nie ma świadków i nikt nie przyznaje się do winy, musimy działać rozważnie.

Carolyn prycha ze złością, po czym wstaje i zaczyna chodzić tam i z powrotem za plecami siedzących mam. Staram się nie okazać rozdrażnienia takim zachowaniem.

– To, co spotkało Jess, jest godne ubolewania… – Pan Racki milknie, gdy Carolyn staje w miejscu i obrzuca go gniewnym spojrzeniem. Dyrektor postanawia wobec tego zwrócić się do szerszej publiczności i obejmuje wzrokiem wszystkie matki. – Zaprosiłem tu całą waszą czwórkę, ponieważ musimy stworzyć klimat troski i empatii, aby osoba, która dopuściła się tego czynu, zdała sobie sprawę…

– Empatii?!! – wybucha Carolyn. – Ktoś usiłuje okaleczyć moją córkę!

– Rozmawiałem ze wszystkimi dziewczętami. Ruby zaprzecza, że to zrobiła, a pozostałe twierdzą, że niczego nie widziały.

Pan Racki odwraca wzrok od Carolyn. Wciąż jestem zaskoczona, że nie uległ jej presji i nie wydalił Ruby w zeszłym roku, a z pewnością naciskała na niego bardzo mocno.

W każdym razie Ruby wciąż tu jest. I ja również. Prostuję plecy. Nie tylko Carolyn będzie walczyć o swoją córkę. Tak się składa, że dysponuję bronią innego rodzaju. Pochylam się do przodu i mówię wprost do pana Rackiego – czyli Adama – z premedytacją przybierając spokojny, miękki ton, w odróżnieniu od ryków Carolyn. Przez chwilę żałuję, że już nie mam długich blond włosów, którymi mogłabym potrząsnąć, i że nie mogę nosić sukienki z małym (lub głębszym) dekoltem, lecz w następstwie chemioterapii i lumpektomii włosy odrastają mi w żółwim tempie – teraz sięgają tylko do ramion i są kasztanowe, tak jak włosy mojej córki.

– Ruby nie ma powodu grozić Jess – mówię krótko.

Carolyn pochyla się nade mną.

– To występ na bis! – niemal ryczy mi nad uchem.

Staram się nie drgnąć. Nie okazać strachu.

– Carolyn, proszę cię, usiądź – interweniuje pan Racki stanowczym tonem, jakim zapewne rozmawia ze swoimi podopiecznymi.

Widząc, że dyrektor czeka, aż ona spełni jego prośbę, Carolyn głośno fuka i siada na krześle. W podzięce posyłam mu uśmiech.

– Zapewniam was, że postaram się wyjaśnić tę sprawę i zaostrzę środki bezpieczeństwa, ale każdy w tym pokoju musi odegrać swoją rolę. Bądź co bądź, cały świat jest sceną. Trzeba dawać dziewczętom przykład. Semestr rozpoczął się zaledwie kilka tygodni temu. Nie chcemy powtórki z zeszłego roku, prawda?

Bronnie kiwa głową, marszcząc czoło, natomiast stopa Elise wybija jeszcze szybszy rytm.

– Sadie nie ma nic wspólnego ani z tamtymi głupotami, ani z tą pozytywką. Ja daję córce jak najlepszy przykład.

– To, co się działo w minionym roku, wywarło wpływ na wszystkie dziewczęta z tej grupy i mogło zatruć całą szkołę – oświadcza pan Racki. – W wypadku nastolatek istotna jest dynamika. Każda osoba odgrywa jakąś rolę.

– Wcale nie – sprzeciwia się Carolyn. – Istotna jest Ruby. Od razu powinna była opuścić szkołę, ale zgadzam się, żeby to nastąpiło teraz.

– Ruby tego nie zrobiła – mówię do pana Rackiego.

Ostatnio jest dużo bardziej zrównoważona. Nic jej nie odwiedzie od życiowego celu, jaki sobie wytyczyła, mając cztery lata. Zamierza być gwiazdą.

Obawiam się jednak, że to, co się stało, jest częściowo moją winą. Gdy stwierdzono u mnie raka, Ruby bardzo to przeżywała, uzewnętrzniając swoje uczucia, co zdaniem wielu terapeutów nie było niczym nadzwyczajnym. Szkoda, że tak wtedy zareagowałam, ale nie da się cofnąć czasu. Londyn miał być dla nas nowym początkiem, daleko, za oceanem.

Ale ta pozytywka nie jest jej robotą. Zaręczyła mi.

– W głębi duszy Ruby jest uroczą dziewczyną – odzywa się Bronnie.

Dzięki Bogu za Bronnie.

– Uroczą?! – Carolyn zwraca się do Bronnie, ale nie przeciwko niej. Nawet ona nie poważy się ściąć głowy Bambiemu. – Adamie, przecież wyraźnie widać tu rękę Ruby.

Mówienie do dyrektora po imieniu jest prowokacją, równie znaczącą jak wbijanie w niego oczu.

Pan Racki odwraca wzrok. Do cholery, jestem matką Ruby.

– To w ogóle nie pasuje do jej modus operandi – mówię.

Carolyn z lubością łapie mnie za słówko.

– Aha, więc ona ma swój modus operandi, jak przestępca.

Ignoruję ten komentarz. Skupiam się na tym, żeby trafić do przekonania panu Rackiemu.

– Gdy postawi się Ruby pod murem, przyznaje się do tego, co zrobiła, i okazuje skruchę.

– A konkretnie zalewa się łzami – prycha Carolyn. – To nie oznacza skruchy. W końcu dziewczyna jest aktorką.

– Jak one wszystkie – wtrąca Bronnie.

Nie wiem, czy ma na myśli nasze cztery córki, czy generalnie nastolatki. Tajemnice i kłamstwa są nagminne w tym wieku.

– Powiedziała panu dyrektorowi, że tego nie zrobiła, i jej wierzę – upieram się.

Wypowiadam się stanowczo. Może i ja mam coś z aktorki. Choć niemal całą sobą wierzę Ruby, jest we mnie odrobina niepewności. Ale tego nie mogę dać po sobie poznać i pozwolić, żeby Carolyn wyczuła krew.

Prawdę mówiąc, boję się. Tylko ja w tym gronie wiem, jak źle może się wszystko potoczyć, gdy straci się kontrolę nad Ruby.

– Ona tobą manipuluje – stwierdza kategorycznie Carolyn. – A teraz podniosła poprzeczkę. Czy wy nie rozumiecie, jakie to jest niebezpieczne?

Ni stąd, ni zowąd Elise wstaje z krzesła.

– Ta sprawa jest niewątpliwie bardzo przygnębiająca, współczuję Jess i nie mam pojęcia, czy Ruby jest winna, ale to nie dotyczy Sadie ani mnie. – Kieruje się do drzwi i jeszcze rzuca przez ramię: – Idziesz, Bronnie? Ciebie ani Bel też to nie dotyczy.

Widać, że Bronnie jest w rozterce. Ten moment niepewności trwa zbyt długo w odczuciu Elise, więc jednym szarpnięciem otwiera drzwi i wychodzi ze zdawkowym „Do zobaczenia”.

Pan Racki najwyraźniej już nie panuje nad przebiegiem tego spotkania. Nawet ja przyznaję, że działa nieudolnie, co wyszło na korzyść Ruby i mnie, gdy przyjął ją do szkoły, zadając niewiele pytań. Poza tym nie bez znaczenia było to, że mój mąż zasponsorował naukę dwóm uczniom z biednych rodzin. W razie potrzeby nie omieszkam zagrać kartą przebytego raka albo strapionej damy na obczyźnie. Być może dlatego Carolyn jest teraz taka wściekła. Nie cierpi przegrywać, a to, że znów pokonała ją osoba słabsza intelektualnie, musi być dla niej nie do zniesienia.

A może po prostu kocha córkę i nie chce patrzeć, jak dziewczyna znowu cierpi. Potrafię to zrozumieć. Gdyby taką pozytywkę znalazła w swojej szafce Ruby… Nie, wolę o tym nawet nie myśleć.

– Gadacie głupoty! – piekli się Carolyn. – Znajdźcie mi inną podejrzaną. Jeśli zdołacie, kurwa!

Spoglądam błagalnie na pana Rackiego, licząc, że mnie poprze.

– Carolyn ma obsesję na punkcie Ruby… – zaczynam.

– Nie odwracaj kota ogonem. To Ruby ma obsesję na punkcie Jess! Dość już tego, kurwa!

– Czy osoba, która najwięcej przeklina, zawsze jest górą? – pytam.

Pan Racki wygląda trochę nieporadnie, może szuka w myślach cytatu z jakiejś sztuki, który wszystkich pogodzi. Po chwili splata palce i obdarza nas uśmiechem. Znam ten gest, reszta mam również – oznacza, że pan Racki właśnie uznał, że świat potrzebuje teraz czułości i miłości. Owszem, dyrektor klepie banały, ale serce ma po właściwej stronie, a to również często działa na korzyść Ruby. Chcę powiedzieć, że szuka w niej tego, co najlepsze, i daje jej jeszcze jedną szansę. Przyglądam mu się szeroko otwartymi oczami, z zaciekawieniem i aprobatą, a zarazem czuję, że Carolyn spina się, gotowa lada chwila znowu wybuchnąć. Może nie powinnam czerpać przyjemności z jej zachowania, nie w tej sytuacji, lecz walka z rakiem nauczyła mnie, że zawsze trzeba cieszyć się życiem, bo nigdy nie wiadomo, co będzie.

– Nadarza się sprzyjająca okoliczność – mówi pan Racki. – Dzisiaj rano przybyła do naszej szkoły nowa uczennica. Nazywa się Imogen Curwood. Nie zna dziewcząt i nic nie wie o stosunkach między nimi. Nie słyszała o żadnych pozytywkach. Pojawienie się nowej osoby często w znaczący sposób zmienia dynamikę relacji i być może właśnie tego potrzebują te dziewczęta.

– Mówisz serio? – pyta Carolyn.

– Jak najbardziej. – Dyrektor przybiera pogodny ton. Bez wątpienia uważa, że znalazł idealne rozwiązanie. – Obecność Imogen jest szansą na nowe otwarcie. – Wyrażenie „nowe otwarcie” należy do moich ulubionych. Lepiej być nie mogło. – Przyjmując do swego grona nową koleżankę, dziewczęta będą miały sposobność rozstrzygnąć wszelkie różnice zdań, a my, dorośli, odpowiednio je do tego zachęcimy.

Uśmiecham się do pana Rackiego, jakby zachwycił mnie ten pomysł, a jest rzeczywiście zachwycający, bo oznacza, że Ruby nie opuści szkoły. Po raz kolejny Carolyn spotkał zawód.

Również Bronnie ma na twarzy uśmiech. W końcu to decyzja szefa, więc nie pozostaje jej nic innego. Gdy jest się pracownicą szkoły i zarazem matką uczennicy, stąpa się po cienkiej linie.

Carolyn bez słowa wypada z gabinetu.

Niektórzy ludzie nigdy nie są zadowoleni. Kto by się nie cieszył nowym otwarciem?

CAROLYN – mama Jess

Wsiadam i zatrzaskuję drzwi samochodu. Z zamkniętymi oczami liczę w myślach.

Jeden, dwa, trzy…

Dlaczego ludzie zaczynają liczyć, kiedy są zdenerwowani? Czy cyfry mają w sobie coś uspokajającego? Zobaczmy.

Cztery, pięć, sześć…

Nie mają. To bzdury: medytowanie, liczenie do dziesięciu, malowanie ścian sypialni na biało i rozpylanie mgiełki lawendowej na poduszce. Próbujesz tego wszystkiego, a rzeczywistość się nie zmienia.

Siedem, osiem, pieprzyć Ruby Donovan, mówię w duchu. Niech z balkonu na czternastym piętrze spadnie na nią opasły hipopotam i zrobi z niej mokrą plamę.

Rzeczywistość się nie zmienia, a ty nie zmrużysz oka tej nocy, bo podstępna, wredna małolata nadal szykanuje twoją córkę.

Drzwi od strony pasażera zamykają się mocno, ale cicho. Jestem przekonana, że Jess nie próbuje zapunktować tym, że w stresujących okolicznościach potrafi zamknąć drzwi, okazując większą dojrzałość, niż zrobiłabym to ja – a jednak chyba próbuje.

Dziewięć, pieprzyć Ruby Donovan, dziesięć, pieprzyć Akademię Orli Flynn.

Należało umówić się na indywidualne spotkanie z Adamem Rackim. Dlaczego on wezwał nas wszystkie? Obecność Bronnie i Elise nie była potrzebna, chyba że o umieszczenie tego okropieństwa w szafce Jess podejrzewa Annabel albo Sadie, ale nikt tak nie uważa. Wiadomo, że to sprawka Ruby – nawet jej matka to wie, w głębi duszy.

Łatwo zgadnąć, dlaczego ściągnął do gabinetu całą naszą czwórkę. Ten podstępny wąż chciał zniwelować efekt Carolyn („Trudno mu się dziwić”, powiedziałby każdy w mojej najbliższej rodzinie. I jeszcze by się spodziewał, że to mnie rozbawi).

Jak było do przewidzenia, Bronnie i Elise nie zabrały głosu: z Bronnie jest tyle pożytku co z dziurawego parasola, a Elise ma to wszystko gdzieś. Dogodnie dla Rackiego.

Przystałam na grupowe spotkanie, bo chciałam się zobaczyć z Kendall. Jest we mnie niegasnąca iskra naiwnego optymizmu. Miałam nadzieję, że tym razem będzie inaczej, że Kendall przestanie się wykręcać i zacznie się poczuwać do odpowiedzialności za swoją niegodziwą córkę. Jeżeli ten koszmar z pozytywką nie skłonił jej do powiedzenia: „Najmocniej przepraszam. Rozniosę Ruby na strzępy”, to co odniesie taki skutek?

– Mamo? – Do mojej głowy przebija się głos Jess. – Mam nadzieję, że nie wpadłaś tam jak burza, oskarżając Ruby i domagając się, żeby wyrzucili ją ze szkoły.

Nic nie mówię.

– Więc jednak to zrobiłaś. Bez porozumienia ze mną. To nie w porządku, mamo.

Mogłoby się wydawać, że przybrała surowy, władczy ton, ale ja wiem, co się pod tym kryje: niepokój. Strach. Moja córka niechętnie okazuje słabość – ma to po swojej matce. Gdy zeszłoroczne wyskoki Ruby stały się dla niej nie do zniesienia, nie płakała ani się nie skarżyła. Zwyczajnie zniknęła: z domu i ze szkoły. Jakieś tajemnicze zdjęcia, które zamieściła na Instagramie, pomogły nam odnaleźć ją trzy dni później, w Manchesterze. Dwie noce spała na ławce. Kiedy ją odszukaliśmy, Dan i ja, miała na twarzy pokłady brudu. Z uśmiechem od ucha do ucha powiedziała: „Czy ja nie wyglądam zupełnie jak bezdomna?”. Zapytaliśmy ją, dlaczego to zrobiła, a ona oświadczyła: „Chciałam odpocząć od Ruby. Zanim mnie zapewnicie, że już nigdy nie będę musiała zbliżać się do niej, jeżeli tego nie zechcę, wiedzcie, że ani myślę pozwolić, żeby wypędziła mnie z mojej szkoły. Zniosę każde gówno, którym Ruby zamierza mnie obrzucić”.

Wyglądało na to, że Racki porządnie się wystraszył – choć nie wiadomo, czy miał na względzie bezpieczeństwo Jess, czy reputację szkoły – mimo to nie wymierzył wtedy Ruby należytej kary. Chyba uznał, że Jess wybrała się na włóczęgę po Manchesterze, traktując to jako ćwiczenie z zakresu technik aktorskich. Ja natomiast nie mogłam zmusić jej do zmiany szkoły, skoro koniecznie chciała pokazać, że jest twarda i zostanie tutaj.

– Do jasnej cholery! Mamo!

Inne matki powiedziałyby: „Nie klnij”. Inne matki zabrałyby swoje córki w bezpieczne miejsce mimo ich protestów, przelatuje mi przez myśl.

Słyszę w głowie głos Adama: „Przyjmując do swego grona nową koleżankę, dziewczęta będą miały sposobność rozstrzygnąć wszelkie różnice zdań”. To była żałosna próba manipulacji, na poziomie podstawówki. Maluchom można powiedzieć, z kim będą się kolegować, ale nie nastolatkom. Czy w zamyśle Adama to posunięcie było szansą dla Ruby, by odkupiła swoje zeszłoroczne winy?

Swego czasu Jess też była nową koleżanką Ruby. Zło uwielbia się zaprzyjaźniać. Zaciera ręce i mówi: „Och, jak miło. Następna ofiara”.

– To nie Ruby, mamo.

– Słucham?

Jestem tak zaskoczona, że otwieram oczy. Z Jess nie zawsze się zgadzamy, ale co do Ruby byłyśmy zgodne, do tej pory.

– Chodzi mi o pozytywkę. Ruby była ze mną od rana. Gdy otworzyłam szafkę, też. Tak jak ja, przeżyła szok. Rozpłakała się. A ja tylko wykrztusiłam: „Co jest, kurwa?”.

– To zrozumiałe. Kiedy spojrzała na tę pozytywkę twoimi oczami, oświeciło ją, co się dzieje w jej spaczonym umyśle. Nic dziwnego, że zaczęła płakać. Prawie cały zeszły rok płakała i przepraszała, a i tak nadal cię dręczyła.

– Ciekawe – mówi Jess lekkim tonem, przekręcając lusterko wsteczne, by sprawdzić makijaż. – Myślałam, że postawisz na coś bardziej oczywistego: „Udawała przygnębioną, żeby wyjść na niewinną”.

– Nie cierpię być przewidywalna – mamroczę pod nosem.

– Cokolwiek powiem o tym, jak działa umysł Ruby…

– Działa jak broń chemiczna pod postacią nastoletniej dziewczyny.

– …i tak nie zdołam cię przekonać, choć to, co się stało, kompletnie nie jest w jej stylu. Ciągle ci powtarzam, ale mnie nie słuchasz: między Ruby a mną jest już dobrze. Mój numer ze zniknięciem chyba ją przeraził. Zorientowała się, że gdyby znaleziono mnie martwą w rowie, wszyscy uznaliby, że to jej wina.

Nie mam co napomykać, że takie okropne sprawy nie powinny być tematem żartów. Odpowiedziałaby na to, że też jestem bulwersująco dosadna, gdy mi to pasuje – i miałaby rację.

– Skoro nie Ruby, to kto? Bel? Sadie?

– Ani jedna, ani druga. Żadna z nich by tego nie zrobiła!

Kiwam głową.

– Nie sądzę, że to one. Nie chce mi się wierzyć, żeby w szkole znalazło się więcej psycholi tak wrednych jak Ruby Donovan. – Po zastanowieniu pytam: – Kto zna szyfr do twojej szafki?

– Ruby, Bel, Sadie. Ale… jest też klucz uniwersalny, do wszystkich szafek. Drzwi sekretariatu się nie zamykają. Ciągle ktoś wchodzi i wychodzi. Każdy mógł go wziąć z szuflady. No co? Mów. I tak wiem, co ci chodzi po głowie.

Nieważne, że Ruby nie odstępowała cię przez cały dzień, myślę. To ona. Jakoś jej się udało.

– Dlaczego nie przejmujesz się tym bardziej? – pytam.

– Aha. Świetne pytanie.

– Miło słyszeć.

Uruchamiam silnik, bo nagle czuję, że muszę wynieść się stąd jak najszybciej.

– Niesamowite, ale to dzięki Ruby nie mam jakiegoś poważniejszego urazu – mówi Jess. – Ona naprawdę zajęła się mną. Tak jak Bel i Sadie. W zeszłym roku było okropnie, nasza paczka prawie się rozpadła, a teraz… sama nie wiem. Jakbyśmy znów stały się nierozłączne. Wyobraź sobie, że ona nawet powiedziała: „Akurat ty nie zasłużyłaś na coś takiego po tym, co ci urządziłam w zeszłym roku. To powinno spotkać mnie”.

– Słuszna uwaga. Po przyjeździe do domu zaraz zrobię pozytywkę z wirującą figurką okaleczonej Ruby.

– Nie. Proszę cię, nic nie rób i nic nie mów. Nic, co ma związek z moimi przyjaciółkami. Sama się tym zajmę. Mamo? Przysięgam na wszystkie świętości, że jeśli usłyszę od ciebie: „informator szkoły”…

Uśmiecham się. Gdy już opuściłyśmy parking akademii i jedziemy do domu, poprawia mi się nastrój. Czy można mieć alergiczną reakcję na szkołę własnego dziecka? Czy spośród wszystkich rodziców ja pierwsza zadaję sobie to pytanie? Uderzam w polubowny ton.

– Dzisiaj nie będę zamawiać informatorów w żadnej szkole. Ale również nie zamierzam zostawiać cię tam, gdzie świruski wkładają do twojej szafki starannie wykonane przedmioty o znamionach pogróżek. Uważam, że moje stanowisko nie jest… nieuzasadnione.

– Według mnie to była nie pogróżka, tylko brzydki kawał. A poza tym zostawisz mnie w tej szkole, mamo, ponieważ ja tak chcę.

Ze zdziwieniem dostrzegam u niej coś nowego. Z większą niechęcią mówi o rozstaniu z najlepszymi koleżankami, nawet z tą, która przez rok dręczyła ją psychicznie, niż z najlepszą szkołą sztuk scenicznych w Londynie. Jess jest wybitnie utalentowana, lecz nie marzy o karierze w teatrze muzycznym tak bardzo jak ja. Gdyby wszystkie jej przyjaciółki przeniosły się do zwykłej szkoły, prawdopodobnie postanowiłaby iść z nimi.

– O ile nic więcej się nie wydarzy – dodaję spokojnym tonem.

Nie zamierzam całkowicie dać za wygraną. Ustępuję tymczasowo. Jeżeli nadal będę naciskać, Jess zacznie wyrażać się tak, jakby była po stronie Ruby i przeciwko mnie, a tego nie zniosę. Nie dzisiaj.

Kiedy jesteśmy na Archway Road, macha ręką w stronę sklepu z rowerami, który prowadzi Dan.

– Cześć, tato! – woła i zaraz stwierdza: – Chyba go nie ma. Zdaje się, że sklep jest zamknięty.

– Będzie w domu. W przerwie na lunch miał zaprowadzić Lottie do ortodonty.

Uznał, że po południu nie warto wracać do pracy na kilka godzin, dopowiadam w duchu. Muszę odpuścić tę myśl, gdy o pierwszej w nocy będę wlewała w siebie kawę, żeby nie zasnąć i choć odrobinę skrócić listę spraw „pilnie do załatwienia”.

Więcej pożytku przyniesie mi inna myśl: kto zrobił i podłożył tę pozytywkę? Jeśli nie Ruby, która cały ranek spędziła z Jess, to kto? Musiała skaptować Bel, Sadie albo obie. A może nawet kogoś spoza ich czwórki.

Nie mogę tego tak zostawić i pozwolić, żeby spaczony umysł Ruby dłużej produkował to gówno. Skoro nikt nie zamierza nic robić – a Racki najwidoczniej się nie kwapi – sama będę musiała się tym zająć. Dzisiaj, gdy wszyscy zasną, dokładnie przemyślę sprawę i sporządzę plan działania, niestety kosztem mojej pracy. Zazwyczaj zaniedbuję swoje obowiązki, gdy mam bardziej rozrywkowe zajęcie, czyli pisanie w tajemnicy musicalu. Akurat teraz borykam się z jedną piosenką. Wszystko, co napisałam do tej pory, bardzo mi się podoba, ale utknęłam i nie mogę wymyślić, co będzie dalej. Powtarzam sobie, że to samo musieli przeżywać Wielcy Libreciści Musicalowi naszych czasów: sir Tim Rice, Tim Minchin…

Taaa, jasne. Taka sytuacja na pewno przydarza się częściej niby-librecistom, którzy w rzeczywistości są znudzonymi profesorami prawa, stwierdzam w duchu.

Może byłoby lepiej, gdybym zmieniła imię na Tim.

Podczas jazdy nucę sobie piosenkę, którą już skończyłam. Kiedy pisałam słowa, przyszła mi do głowy ta melodia. Uważam, że jest całkiem niezła, choć nie znam się na muzyce. W duchu podśpiewuję również słowa.

Napisałam tę sztukę, obsadziłam cię w głównej roli,

Dostałeś duszę bohatera i tekst, który boli,

Dałam ci uczucia, dałam siłę diabła,

A to wszystko prysło, gdy kurtyna spadła.

Więc może najpierw powinnam powiedzieć:

Pomyśl o tej, co się trudziła, zamiast tępo siedzieć.

Po dzisiejszym spektaklu łudzę się nadzieją,

Że nie będziesz staruchem, z którego się śmieją.

Obiecaj, że bez kostiumu i makijażu,

Bez teatralnej iluzji i kamuflażu,

Wypowiesz szczere zdanie własne.

Dałam ci dość moich, niech twemu przyklasnę2.

– Co to za melodia? – pyta Jess, a mnie serce aż podskakuje z radości.

– Podoba ci się?

No, no, mój utwór przypadł komuś do gustu, i to pierwszej osobie, która go usłyszała. Jestem podbudowana.

– Bo ja wiem? Przestań nucić. To drażni.

Idę o zakład, że z czymś takim nie spotyka się sir Tim Rice ani Tim Minchin. Zastanawiam się, jak by postąpili wobec Ruby Donovan.

Oczywiście, że to jej sprawka. Podczas długich letnich wakacji ta złośliwa spryciara dysponuje masą wolnego czasu, który może wykorzystać na doskonalenie swojej taktyki. Numer z pozytywką jest wyraźnym i śmiałym komunikatem na sam początek roku szkolnego, zapowiedzią nowego modus operandi, który pozwoli jej uniknąć kłopotów, jakie miała wcześniej. Teraz wyrządza Jess krzywdę w taki sposób, że nie można pociągnąć jej do odpowiedzialności. Potem płacze, współczuje i z dreszczem emocji rozkoszuje się faktem, że nikt nie zna prawdy, a Jess jest naiwniaczką, którą może gardzić.

Większości nastolatek, nawet wyjątkowo perfidnym zołzom, nie zaświtałaby w głowie myśl: och, pomysł ekstra – pozytywka z pokiereszowaną figurką mojej ofiary. To ją przerazi i przygnębi. Większość nastolatek – nawet większość ludzi – nie posunęłaby się tak daleko, choćby zżerała je zazdrość.

Nie mam cienia wątpliwości, że Ruby Donovan posunie się dużo, dużo dalej. Ponieważ sama jestem gotowa zrobić wiele, żeby dopiąć swego, natychmiast rozpoznaję ludzi, którzy przekraczają granice – i Ruby zdecydowanie należy do takich osób. Widzę to w jej oczach. Ciekawe, czy ona widzi to w moich.

BRONNIE – mama Bel

Cofam się w głąb garderoby, przepuszczając dziewczęta, które wbiegają tu, zarumienione z wysiłku, a potem, gdy zdejmują sukienki, czekam, aż będę mogła je powiesić. Z radością widzę, że uczennice spełniają prośbę Adama i przyjmują nową koleżankę, Imogen, do swojej grupy. Stoi razem z całą czwórką, plecami do Bel, która rozpina suwak jej sukienki. Przez chwilę obserwuję tę nową, zastanawiając się, czy będzie pasowała do ich paczki. Z doświadczenia wiem, że zespoły o nieparzystej liczbie członków współpracują gorzej niż te o parzystej, no i na pewno zmienią się relacje w grupie. Dziewczyna sprawia miłe wrażenie: ma długie blond włosy, niemal białe, i niebieskie oczy, szeroko otwarte i lekko wybałuszone; wzrostem nie dorównuje Jess czy Sadie, ale jest wyższa od Bel i Ruby. Trajkoczą tylko o jednym: czy Adam wystawi na zakończenie semestru West Side Story, do którego teraz odbywają próby, czy My Fair Lady. Dzisiaj w roli Marii występowała Jess i była świetna, więc przypuszczam, że dostanie tę rolę. Choć bardzo bym chciała, raczej nie uda się to Bel, mimo że pod względem fizycznym, z jej długimi ciemnymi włosami, byłaby z nich wszystkich najodpowiedniejsza. A do tego ma śliczny głos.

Prawdę mówiąc, gdyby nie nauczycielka, która prowadziła zajęcia teatralne, moja córka wcale by się tu nie znalazła. Bel z ochotą występowała w szkolnych przedstawieniach, ale nigdy nie miała ambicji aktorskich. Choć często dostawała główne role – była wspaniała jako Matilda – ani Carlowi, ani mnie nie przeszło przez myśl, że naszą córkę mogłaby czekać kariera sceniczna. Kiedy pani Carter wzięła nas na stronę i zaproponowała, żeby zgłosić Bel na przesłuchanie do szkoły teatralnej, zaniemówiliśmy.

Carl nie przejawiał entuzjazmu. Jest tradycjonalistą i uważa, że Bel powinna studiować finanse i rachunkowość. Jego zdaniem księgowa to dobry zawód dla dziewczyny, a w dodatku zawsze poszukiwany. Ja też nie byłam z początku przekonana do tego pomysłu. Uważam, że Bel niekoniecznie musi studiować finanse i rachunkowość, ale zawód aktora jest trudny, pełen niepewności i rozczarowań, wiąże się z nieregularnym trybem życia, jedzeniem posiłków o nieludzkich porach i zarywaniem nocy. Myślę, że trzeba mieć naprawdę grubą skórę, by to znieść, a Bel chyba nie jest taka odporna. Chciała jednak pójść na to przesłuchanie, więc się zgodziliśmy, sądząc, że raczej jej nie przyjmą. Wtedy pierwszy raz usłyszeliśmy określenie „prezencja sceniczna”. Okazało się, że Bel ją posiada.

Podnoszę sukienkę, którą Ruby rzuciła od niechcenia na podłogę, i zadaję sobie pytanie, czy w domu też tak robi. Patrzę na nią, w otoczeniu koleżanek, i staram się przyciągnąć jej wzrok, żeby posłać jej karcące spojrzenie, nie tyle ze względu na siebie, ile w trosce o stan kostiumu. Pozostałym dziewczętom przynajmniej chce się powiesić stroje na haczykach, a Bel, dobre dziecko, zawsze korzysta z wieszaka, żeby ulżyć mi w pracy. Natomiast Ruby zachowuje się trochę jak diwa. Okropnie traktowała Jess w zeszłym roku. Nie podobało mi się, że Bel godziła się na to, ale wiem, że Ruby ją onieśmielała.

Wyczuwam coś twardego w kieszeni sukienki Ruby – kawałeczek wygiętego różowego plastiku, bez wątpienia rękę oderwaną baletnicy z pozytywki. Spokojnie wkładam ją do swojej kieszeni. Nie wiem, czy powinnam od razu pokazać to Adamowi. A jeśli zjawię się w nieodpowiedniej chwili i on znów ściągnie nas, wszystkie cztery, do gabinetu? Już sobie wyobrażam, jak zareaguje Elise na ponowne wezwanie.

Tamtego dnia, gdy zaproponowała, żebym razem z nią opuściła spotkanie, naprawdę byłam w kropce. Jak przyjąłby to Adam? Elise powinna była wiedzieć, że poczuję się niezręcznie: jako matka uczennicy i zarazem pracownica szkoły. Mam jednak wrażenie, że Elise myśli wyłącznie o sobie i o swojej karierze. To głupio z mojej strony, wiem, ale gdy zaproponowano mi tę posadę, miałam nadzieję, że Elise i Carolyn zaczną mi okazywać odrobinę więcej szacunku. W końcu to nie byle co, że kobieta wraca do pracy po dwudziestu dwóch latach zajmowania się domem i dziećmi. Nawet nie miałabym za złe Carolyn, gdyby nazywała mnie garderobianą, pod warunkiem że nie umniejszałaby wagi mojego zajęcia. Ale w umowie o pracę jest napisane „projektantka kostiumów i krawcowa”, więc tak się przedstawiam. Czasem mam ochotę powiedzieć Carolyn, jaka ważna jestem dla Adama pod innymi względami. Nie mogę jednak napomykać o tych sprawach, żeby nie narażać na szwank wszystkiego, co jest mi drogie.

Rzeczywiście, często podnoszę garderobę z podłogi i często ją reperuję, lecz wcale mi to nie przeszkadza. Lubię swoją pracę i jestem wdzięczna Adamowi, że mi ją zaproponował. Zrobił to po spektaklu Siedem narzeczonych dla siedmiu braci, wystawionym na zakończenie semestru w zeszłym roku. Zgłosiłam się do pomocy przy strojach, ponieważ mam zdolności krawieckie, a dowiedziałam się od Bel, że Eileen, stała projektantka kostiumów, nie może sobie poradzić z tyloma sukienkami. Gdyby były tylko trzy narzeczone, w porządku, ale siedem to za wiele. Skończyło się na tym, że nie tylko uszyłam kraciaste sukienki do sceny tańca w stodole, ale również weselne stroje na finał. Po przedstawieniu Eileen złożyła wymówienie – przypuszczam, że się przepracowała, biedulka – i wtedy Adam poprosił, żebym zajęła jej miejsce.

Całe szczęście, że tak się stało. W przeciwnym razie teraz bym dogorywała, zważywszy, że w tym roku Bel skończy osiemnaście lat. Nie wiadomo, gdzie będzie za rok: może na studiach, a może na tournée z teatrem – wszystko zależy od rezultatu przesłuchań na zakończenie szkoły – i w domu zostanie tylko Toby. Za trzy lata, jeśli pójdzie w ślady dwóch starszych braci i rozpocznie studia na uniwersytecie, wszystkie moje pisklęta opuszczą gniazdo. Co bym wtedy robiła, gdybym nie miała tej pracy?

Carl nie potrafił zrozumieć, dlaczego chcę spędzać tyle czasu w szkole. Powiedziałam, że dzieci dorastają i muszę się czymś zająć, na co odparł, że mogłabym prowadzić księgowość w jego firmie, dzięki czemu nie musiałby nikogo zatrudniać. Wtedy napomknęłam, że pracowałabym u niego nieodpłatnie, a przecież potrzebne są nam dodatkowe pieniądze w sytuacji, gdy Lucas i Jon studiują. Poza tym będę miała dwa popołudnia w tygodniu wolne, we wtorek i w czwartek, lepiej być nie może.

– Mamo! – Przybiega do mnie Bel, więc szybko poprawiam sweter, żeby nie zauważyła wypukłości na kieszeni. – Sadie zaprasza nas do siebie na noc, w piątek. Mogę pójść?

To jedna z takich chwil, kiedy nie bardzo wiem, co odpowiedzieć. Nie chcę być niemiła, ale mam nie najlepsze zdanie o zdolnościach rodzicielskich Elise. Według mnie daje córce stanowczo za dużo swobody. Ostatnio zauważyłam u Sadie podkrążone oczy i gdy wspomniałam o tym Bel, wybąkała, że przyjaciółce wolno siedzieć do późna w nocy. Zawiesiła głos, jakby coś jeszcze chodziło jej po głowie, ale nie naciskałam. Jeżeli czymś się martwi, powie mi o tym w swoim czasie.

To nie jedyny powód, dla którego zastanawiam się, czy wyrazić zgodę na to nocowanie. Choć Bel patrzy na mnie z napięciem, czekając na odpowiedź, wiem, że tak naprawdę nie lubi spać poza domem. Nie znaczy to, że jest ogromnie przywiązana do rodziny – po prostu woli spać we własnym łóżku, jak wielu ludzi.

– Może zaproponuj, żebyście nocowały u nas – podsuwam rozwiązanie. – Zrobię wam lasagne.

Bel kręci głową.

– Nie mogę, mamo. Sadie była pierwsza.

– W takim razie idź – mówię z lekkim żalem, ponieważ w piątek wieczorem, gdy Carl zabiera Toby’ego na karate, my zwykle oglądamy razem film.

Zapisuję sobie w pamięci, żeby przynieść ze szkoły kilka kostiumów, które dla zabicia czasu doprowadzę do porządku.

Bel staje na palcach i całuje mnie w policzek.

– Dzięki, mamo, jesteś wspaniała. – Z czułością patrzę, jak biegnie do przyjaciółek. – Mogę u ciebie nocować – mówi do Sadie.

– O, piżama party? – Imogen spogląda z nadzieją na Sadie. – Świetnie. Kiedy?

Zapada cisza. Widzę, jak Ruby i Jess wymieniają spojrzenia, i domyślam się, że Sadie wcale nie chciała zapraszać Imogen. Wyraźnie zmaga się ze sobą, bo ma dobre serce i nie lubi sprawiać ludziom przykrości. Gdy cisza za bardzo się przeciąga, już mam dyplomatycznie interweniować, ale Sadie wzrusza ramionami i rzuca:

– W piątek.

Imogen chwyta ją w objęcia, ku skrępowaniu Sadie, sądząc po jej minie.

– Może udzielicie mi kilku wskazówek – zwraca się do wszystkich czterech. – Ty, Ruby, tak dobrze tańczysz, a ty, Bel, masz taki śliczny głos.

Dla mnie jej entuzjazm nie brzmi szczerze. Widzę zmarszczone czoło Jess i wiem, że ona też ma wątpliwości.

– Daj mi swój kostium, Imogen – wtrącam się, żeby przerwać tę niezręczną sytuację.

Imogen zdejmuje sukienkę z haczyka i wciska mi do ręki, mierząc mnie ostrym wzrokiem, jednoznacznie świadczącym o tym, że wie, co chciałam osiągnąć. Jej spojrzenie przejmuje mnie zimnym dreszczem.

Kiedy Adam wyraził pragnienie, by dziewczęta przyjęły do swojej paczki nową uczennicę, byłam nieco skonsternowana. Wolałabym, żeby porozmawiał ze mną, zanim wyskoczy z czymś takim. Gdyby to zrobił, spróbowałabym odwieść go od tego pomysłu. Zazwyczaj słucha mnie w takich sprawach, choć w zeszłym roku, gdy dochodziło do tarć między Ruby a Jess, był trochę zdystansowany, muszę przyznać. Pojawienie się jeszcze jednej osoby, która może przyćmić Bel, tylko skomplikuje sytuację, czego akurat teraz bym nie chciała. Być może denerwuję się bez powodu; dziewczętom nie przyjdzie łatwo zaakceptować Imogen w grupie, która zawsze była czteroosobowa.

Nasza grupa mam też składała się z czterech osób. Tyle że pod koniec letniego semestru Kendall i Carolyn przestały się do siebie odzywać. Wracam myślami do pozytywki. Uważam, że Carolyn nie powinna była prosto z mostu oskarżać Ruby, i to bez żadnego dowodu. Może powinnam była się wtrącić, załagodzić sytuację. To prawda, że Ruby zazdrości Jess, wiem to od Bel. Poza tym zawzięcie chce zostać aktorką, bardziej niż reszta dziewcząt. Wolę nie myśleć, do czego dojdzie, gdy Jess otrzyma główną rolę w spektaklu na zakończenie semestru, a Ruby będzie jej dublerką. Wątpię, żeby Bel miała jakiekolwiek szanse. Ale ona mało się tym przejmie. Czasem mam wrażenie, że gdyby dowiedziała się, że nie może być aktorką, tylko wzruszyłaby ramionami. Nie ma takich wielkich ambicji, ja też ich nie mam, w przeciwieństwie do kilku przebojowych matek dziewcząt z akademii. Kendall i Carolyn niewątpliwie należą do tej kategorii, natomiast ja wolę zakulisowo pomagać Bel, by spełniły się jej marzenia.

Rozlega się dzwonek na następną lekcję i dziewczęta wychodzą: Ruby i Jess trzymają się za ręce, jakby nic się nie wydarzyło w tamten poniedziałek. Byłoby miło, gdyby Kendall i Carolyn wzięły przykład z córek. Może zaprosić wszystkie na herbatę w przyszłym tygodniu? Żebym tylko nie zapomniała tym razem użyć kubków. Gdy ostatnio były u mnie, dawno temu, bo w kwietniu, wyjęłam ładne filiżanki ze spodeczkami. Widząc je, Carolyn uniosła brwi i bąknęła: „Osobliwe!”, ale nie odmówiła sobie moich babeczek. Trochę żałowałam, że się nimi nie udławiła. Nie pojmuję, dlaczego ona tak lekceważy innych. Nie może być zwyczajnie miła?

Wyjmuję plastikową rękę i ponownie na nią spoglądam. Może jednak powinnam zgłosić to Adamowi. Odwracam się do wyjścia, chowając ją do kieszeni, i staję jak wryta, bo w drzwiach widzę Imogen, która patrzy nieruchomo prosto na mnie.

– Imogen! – Prawą rękę wciąż mam w kieszeni, więc przykładam do piersi lewą. – Ależ mnie wystraszyłaś!

Dziewczyna milczy, wbijając we mnie te swoje niebieskie oczy, a mnie serce wali jak szalone, jeszcze szybciej niż dotychczas. Czekam, żeby coś powiedziała, ale nie pada ani jedno słowo. Cisza się przeciąga. Przez głowę przelatują mi myśli: jak długo ona tu stoi? Czy widziała, co trzymam w ręce?

– Potrzebujesz czegoś? – pytam.

– Już nie. – Lekki uśmieszek błąka się w kąciku jej ust.

Co to znaczy? – mam na końcu języka, ale się powstrzymuję.

– Nie powinnaś być na lekcji? – Ręka baletnicy wbija mi się w spoconą dłoń.

– Tak, rzeczywiście. – Odwraca się. – Do widzenia, pani Richardson.

Wyjmuję rękę z kieszeni i niepewnie nabieram powietrza. Zaplecze sceny – garderoba i kulisy – to moje małe królestwo, tu rządzę ja. Ale po tej rozmowie z Imogen czuję się przedziwnie: jakby odbyła się między nami jakaś walka o władzę.

ELISE – mama Sadie

Marszczę czoło na widok szeregu butów w holu. Przesuwam drzwi szafki i zmieniam szpilki na kapcie Mahabis. Energicznie poruszam palcami, zdrętwiałymi w louboutinach, których nie zaprojektowano do chodzenia po szpitalnych korytarzach.

– Julija? – Gosposię znajduję w kuchni. – Przy drzwiach stoją czyjeś buty.

– Tak, proszę pani – mówi Julija i znika.

Nalewam sobie duży kieliszek chablis. Dni w terenie – przy tej nazwie upiera się dział badań i rozwoju, jakbyśmy byli uczniami podczas wyprawy na orientację – są w równej mierze źródłem satysfakcji, jak i frustracji. Z satysfakcją patrzę na ratujący życie sprzęt, który zaprojektował nasz zespół, i zarazem ogarnia mnie frustracja, ponieważ odejście od biurka na jeden dzień oznacza odrabianie potem zaległości przez dwa dni.

– Ja sprzątnęła, proszę pani. Odebrała pani suknię z pralni, suwak oni naprawili.

Julija zdejmuje fartuch i wkłada do szuflady obok piekarnika. Blaty z polerowanego betonu lśnią czystością.

– Dziękuję, Julijo.

– W piecyku jest kurczak. Dla dziewczynek ja zostawiła pizzę.

– Jakich dziewczynek?

Julija patrzy na mnie niepewnie.

– Koleżanek Sadie… Ona mówiła, że pani się zgadza.

Mętnie przypominam sobie, że Sadie pytała, czy może zaprosić przyjaciółki na noc, i ogarniają mnie złe przeczucia. W nawale pracy prościej było się zgodzić, niż odmówić.

– To wszystko, dziękuję, Julijo.

Zmienia domowe kapcie na brzydkie brązowe buty do kostek, ale przy drzwiach jeszcze się odwraca i widzę jej ściągniętą lękiem twarz.

Wzdycham.

– Co stłukłaś?

– Ja nie… – Załamuje ręce, wyraźnie bijąc się z myślami.

Mam nadzieję, że nie zamierza się zwolnić. Julija zarządza naszym domem i dzięki niej wszystko działa jak w zegarku, za niewielkie – szczerze mówiąc – pieniądze. O Boże, czy ona dlatego rezygnuje?

– Chodzi o pieniądze? Bo…

– Nie pieniądze. To ta nowa dziewczyna – mówi przyciszonym, spiętym głosem, po czym robi kilka kroków w moją stronę i łapie mnie za ramię.

– Jaka nowa dziewczyna? O czym ty mówisz?

– Pani pilnuje przed nią rodziny – syczy, pochylona nad moim uchem. Serce o mało nie wyskoczy mi z piersi. – Ona ma w sobie diabła. – Po tych słowach puszcza mnie i zapina guziki płaszcza. – Do jutra, pani Bond.

Roztrzęsiona, wypijam łyk wina. Julija jest przesądna. Stuka w drewno, żeby zapobiec nieszczęściu, żegna się, gdy rozsypie sól. Ale tego jeszcze nie było. Oby całkiem nie puściły jej nerwy – zrobiła porządek dopiero w połowie spiżarni.

Idę na górę i pukam do pokoju Sadie.

– O rany, a w moim domu wszyscy włażą do mnie, jak tylko mają ochotę – słyszę przez drzwi ostry głos Jess.

– Wejdź.

Między rozłożoną kanapą a ogromnym łóżkiem Sadie leży jednoosobowy nadmuchiwany materac. Wszędzie walają się ubrania.

– Piżama party?

Sadie wzdycha.

– Rozmawiałyśmy o tym na początku tygodnia, pamiętasz?

– Jeżeli nie ma tego w kalendarzu… – Pukam w komórkę, na co moja córka przewraca oczami.

Przecież ona doskonale wie, że wszystkie spotkania towarzyskie muszą być wpisane do wspólnego kalendarza – inaczej żadna rodzina nie będzie dobrze funkcjonować.

– Hejka, pani Bond.

Dopiero po chwili lokalizuję jasnowłosą dziewczynę, która siedzi na materacu, trzymając w jednej ręce prostownicę do włosów.

Nowa dziewczyna, przelatuje mi przez głowę.

– Cześć, Imogen. – Z pamięci wyławiam jej imię. – Mów mi Elise, jak wszyscy.

Uśmiecha się całkiem miło. Zastanawiam się, czy Julija nie zaglądała do szafki z alkoholem.

– Masz zachwycający dom.

– Dziękuję.

Imogen jest siedemnastoletnią uczennicą na wydziale aktorskim, a nie dziennikarką z pisma „Beautiful Homes”, mimo to jej komplement mi schlebia. Ten dom utożsamia wszystko, na co pracowałam. Nadal pamiętam, jak stałam na ulicy, mając w ręce plany architektoniczne i patrząc, jak buldożery zrównują z ziemią paskudny parterowy dom, i wtedy przeleciało mi przez myśl: no właśnie, to wszystko po to.

– Mam coś do zrobienia – mówię do dziewcząt, gdy mój telefon wysyła powiadomienie. – Julija upiekła wam pizzę, w lodówce jest cydr.

– Dzięki, Elise – mówi Sadie.

– Cydr! Ekstra! – Imogen podskakuje na materacu, a Ruby i Jess wymieniają roziskrzone spojrzenia.

– Rodzice nie pozwalają mi pić alkoholu – dolatuje mnie głos Bel, gdy zamykam drzwi.

Żadna niespodzianka. Bronnie Richardson trzyma córkę twardą ręką. Moim zdaniem kilka szklaneczek cydru dobrze by zrobiło i jednej, i drugiej. Ale teraz nie będę się zajmować koleżankami Sadie – mam poważniejsze sprawy na głowie. BONDical, Limited jest o krok od podpisania kontraktu z wiodącą prywatną firmą medyczną, jedną z największych w kraju. Choć mam wyspecjalizowany zespół, który przygotowuje ofertę, nie zaszkodzi sprawdzić jeszcze raz.

Jestem pochłonięta pracą, gdy rozlega się nieśmiałe pukanie, a po nim zapada cisza. Czekam. Kiedy jestem zajęta, Sadie czasem odchodzi. Przybliżam twarz do ekranu, czując, że mam piasek w oczach. Liczby się zgadzają, ale oferta powinna robić większe wrażenie…

Znowu pukanie. Wzdycham.

– Tak?

– Imogen nie przestaje płakać. – Moja córka ma na twarzy maseczkę z węgla aktywnego.

– Dlaczego płacze?

Sadie robi krzywą minę i maseczka się marszczy.

– Nie chce powiedzieć.

Drżą mi palce, którymi dotykam klawiatury.

– Zaraz przyjdę.

„Żeby zapewnić rentowność usług na wysokim poziomie…” Cmokam ze zniecierpliwieniem, szukając idealnego sformułowania…

– Mamo.

Wstaję z fotela.

Imogen siedzi na materacu. Zgięte kolana i opartą na nich głowę obejmuje rękami, spod których dochodzi stłumiony szloch. Wydaje się, jakby chciała zajmować jak najmniej miejsca. Ruby, Bel i Jess siedzą na łóżku Sadie i oglądają Breaking Bad. Jess ostentacyjnie podkręca głośność. Sadie krąży między Imogen a przyjaciółkami.

Niepotrzebne mi dzisiaj melodramaty nastolatek. Od czasu do czasu ktoś mówi Nickowi i mnie, jacy to z nas szczęściarze, że nasza córka jest zrównoważona, nie sprawia kłopotów i nie ma wahań nastrojów. Zbywam to zgryźliwością. Człowieka z dobrze ułożonym psem nie uznaje się za szczęściarza tylko dlatego, że zwierzę wykonało polecenie „siad”, prawda?

– Co się stało? – Kucam i skrępowana, kładę rękę na ramieniu Imogen. Jak pozostałe dziewczyny, już włożyła piżamę, tyle że jej jest w postacie z kreskówek. Sadie nosiła coś takiego, gdy miała czternaście lat. Szloch się potęguje. – Co się stało, Imogen?

Z wolna podnosi głowę i odsłania twarz pokrytą czerwonymi plamami, jakby od pocierania. Jestem zaskoczona, widząc, że ma worki pod oczami. Sprawia wrażenie przemęczonej, a tak nie powinna wyglądać siedemnastolatka – jaskrawe przeciwieństwo świeżych buź Sadie i jej przyjaciółek, które przykładają taką wagę do wyglądu, że nigdy nie zarywają nocy.

Między jednym a drugim zdławionym łkaniem Imogen udaje się wykrztusić:

– N-n-nic.

– Jeżeli mi nie powiesz, nie zdołam ci pomóc.

Ruby kręci palcem przy skroni, mrucząc półgłosem: „Bzik, bzik…”. Karcę ją wzrokiem.

Dolna warga Imogen wyraźnie drży.

– Nie chcę spać na dmuchanym materacu.

– To zamień się z jedną z dziewcząt, które śpią na rozkładanej kanapie – podsuwam proste rozwiązanie.

Imogen kręci głową. Obciąga rękawy piżamy, ale i tak udaje mi się zobaczyć plaster na lewym nadgarstku. Nie chce go pokazać?

– Tam też nie będę spała.

Z trudem wstaje i zaciskając pięści, przywiera plecami do ściany. Mówi piskliwie, jakby miała o dziesięć lat mniej od pozostałych dziewcząt, a to w porównaniu z jej dojrzałym wyglądem jest jakoś dziwnie niepokojące.

„Ona ma w sobie diabła”. Odrzucam słowa Julii.

– Dlaczego nie?

Imogen otwiera szeroko oczy i mówi zalęknionym, chropawym głosem:

– Bo pod kanapą są potwory.

Ruby krzyczy.

Jess daje jej kuksańca.

– Napędziłaś mi stracha, idiotko – fuka.

– To nie ja – Ruby unosi obie ręce i rozczapierza palce – tylko… POTWÓR!

Dziewczyny skręcają się ze śmiechu.

Przenoszę wzrok z powrotem na Imogen, a ta patrzy na Ruby i Jess z nieskrywaną wściekłością. Robi mi się zimno.

Chwilę później Imogen już stoi prosto i uśmiecha się uprzejmie – po wystraszonej małej dziewczynce nie ma śladu.

– Czy mogę spać na dużym łóżku, proszę pani, między Sadie a Ruby? – Teraz mówi jak dorosła osoba, co brzmi przedziwnie u nastolatki, która ma na sobie piżamę w postacie z kreskówek.

Któraś z dziewcząt piszczy. Prawdopodobnie Ruby, może Jess. W głębi duszy wcale się nie dziwię.

– Inaczej nie zmrużę oka.

„Nie zmrużę oka” – dziwne, znowu mówi jak dorosła osoba. Dorosła czy nie z tego świata? – to pytanie mimo woli przelatuje mi przez myśl.

„Ona ma w sobie diabła”.

Ta cholerna Julija wciska mi jakieś bzdury. Jestem naukowcem. Imogen to przecież jeszcze dziecko. I co z tego, że wciąż panikuje z powodu potworów?

– Dobrze… śpij na łóżku Sadie.

– Ale to nie… – Jess patrzy na mnie wielkimi oczami i rozdziawia buzię.

– Chryste! – Ruby odwraca się do Sadie, szukając u niej wsparcia. – Powiedz jej coś!

Sadie dobrze wie, że lepiej nie podważać decyzji, którą już podjęłam.

– Niech będzie. Imogen, śpisz między mną a Rubes.

– Popierdoliło cię, Sades?

Jeszcze nigdy nie widziałam tak rozzłoszczonej Ruby. Może jest zazdrosna? A może boi się o swoją pozycję w grupie, teraz, gdy pojawiła się konkurentka?

– Nie tym językiem, Ruby – strofuję ją, choć guzik mnie obchodzi słownictwo cudzego dziecka. – A zatem sprawa załatwiona.

– Jupi! – Imogen wskakuje na łóżko i siada ze skrzyżowanymi nogami, tuląc do siebie poduszkę.

Jest szczęśliwa jak psiak, który zgubił piłkę i wreszcie ją znalazł. Można by pomyśleć, że ostatnie pół godziny odeszło w niebyt. Już mam wrócić do pracy, gdy przechodząc obok łazienki Sadie, widzę na stosie tanich kosmetyków swój krem La Mer. Nie mam nic przeciwko temu, żeby Sadie używała moich rzeczy – warto od zarania inwestować w dobrą cerę – ale niech mnie diabli, jeśli pozwolę, żeby jej koleżanki smarowały się moim kremem za czterysta funtów.

Na blacie walają się maseczki i środki na wypryski, konturówki i błyszczyki do ust. Z czterech kosmetyczek wylewa się morze kosmetyków. Do Ruby należy pewnie ta różowa, z białym napisem „Selfie Kit” na boku, w takim razie własnością Jess jest ta różowo-złota z produktami MAC i Benefit, a Bel ma tę Cath Kidston, w połowie pustą, z ręczniczkiem do twarzy i szamponem z Body Shopu. A więc zostaje…

Zerkam do tyłu: dziewczęta szepczą z ożywieniem, w ogóle nie zwracając na mnie uwagi. Kosmetyczka Imogen jest czarna, z napisem „Ted Baker” u góry. Wchodzę do łazienki i powoli rozpinam suwak. Zawartość kosmetyczki dużo mówi o człowieku. Zestaw do oczyszczania, tonizacji i nawilżania? Paczka chusteczek pielęgnacyjnych dla niemowląt oraz nadzieja, że będzie dobrze? Albo nić dentystyczna lub rozpłaszczona szczoteczka do zębów, która widziała lepsze czasy?

Nie ma tam wiele do oglądania. Szczoteczka do zębów, kosmetyki do makijażu i żyletka. Przypomina mi się, jak Imogen obciągnęła rękawy piżamy. Tnie się? Usiłuje zwrócić na siebie uwagę? Bogu dzięki, że Sadie jest na tyle zrównoważona, że nie ulega modzie emo.

Gdy wymacuję niewielkie opakowanie tabletek, spodziewam się, że wyjmę zwykły paracetamol, ale widzę znajomą etykietkę, jaką się przykleja do leków na receptę. Wytężam wzrok, ostatnio coraz bardziej uzależniona od okularów, i odczytuję znane mi słowo: olanzapine.

Choć nie jestem lekarką, moja znajomość sprzętu medycznego i leków nie pozostawia wiele do życzenia. Jasna cholera, po co siedemnastolatce środki przeciwpsychotyczne? Patrzę na dawkowanie: 10 mg raz dziennie. Czytam niżej… i nie wierzę własnym oczom.

Pacjentka nazywa się nie Imogen Curwood, lecz Lisa Jakaśtam, Lisa D… Dais… i coś dalej… Próbuję zetrzeć resztki kosmetyków z nazwiska. Czy to lekarstwo zostało ukradzione?

Nie wiem, co sprawia, że unoszę wzrok. Uprzytamniam sobie powód, dopiero gdy to robię, i wtedy jedynie cudem nie wydaję okrzyku. Oczy, które patrzą na mnie w lustrze łazienki, należą do osoby dużo starszej od Imogen Curwood.

I dużo groźniejszej.

– Chyba domyślasz się, że to moja własność.

Zastygam w bezruchu, jakbym była dzieckiem, które dorosła Imogen złapała na gorącym uczynku. Wpycham opakowanie z lekiem do kosmetyczki i stawiam ją na blacie.

– Robię porządek. – Staram się, żeby mój głos brzmiał pewniej, niż się czuję.