12,00 zł
Są marzenia... które powinny w swojej sferze marzeń pozostać i nigdy nie przekroczyć progu fantazji, dzięki której zostały do życia powołane. Marząc, tworzymy wizje, prywatną fatamorganę, a ona może powrócić prawie każdej chwili, gdy tylko przymkniemy oczy. Zapach, melodia, smak wywoła nastrój tak dobrze nam znajomy. Tak bardzo, że znów niełatwo... Napisałam, zamknęłam, ale nie zapomniałam... Pewne postacie i wydarzenia zagościły na zawsze w tej dobrej, inne w mojej zbytecznej pamięci, a obie części "Marzeń" mogą tylko jak syjamskie bliźnięta funkcjonować, gdyż jest im dane wspólne bicie serca... Anna Strzelec "Druga pora życia, czyli jak zabija się miłość" Anny Strzelec to kontynuacja tematu podjętego w pierwszej książce "Tylko nie życz mi spełnienia marzeń" - O miłości i rozstaniach, rozdarciu między dwoma rodzinami i krajami. Powieść pełna sprzeczności, wspomnień i nadziei. Czy uda się reanimować uczucie, które zaczyna umierać? Czasami, grzechy przeciwko nadziei mogą być cięższe niż te, przeciwko miłości...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 197
Rok wydania: 2010
Anna Strzelec
Druga pora życia
CZYLI JAK ZABIJA SIĘ MIŁOŚĆ
TYLKO NIE ŻYCZ MI SPEŁNIENIA MARZEŃ CZĘŚĆ DRUGA
e-bookowo
Wydanie I 2010
©Copyright by Anna Strzelec & e-bookowo 2010 Zdjęcia: Anna Strzelec
ISBN 978-83-61184-33-1
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowowww.e-bookowo.pl Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Wiosna. Nadchodzi leniwie, brodzi w kałużach topniejącego śniegu…
Jedni mówią, że świstak już wstał, inni, że wyjrzał ze swojego legowiska, ziewnął i poszedł dalej spać, a to oznacza następne sześć tygodni zimy…
Żaneta donosi z Wyspy, że u nich krokusy już zakwitły i małe żonkile. W moim kraju ledwo z ziemi coś podobnego do szczypiorku pokazało się, to śnieg kaszką manną zaraz poprószył i po radości.
Za oknami, zamiast zielonej łąki z mimozami kwitnącymi pięknie ubiegłej jesieni, na którą Horst wychodził z Dorą na spacer jawi mi się od kilku tygodni zaśnieżony pejzaż przedstawiający budowę przedszkola i placu zabaw. Czemu nie rozpoczęto jej wiosną, tylko akurat przed zimą? Wczoraj ludzie ubrani w ciepłe kurtki z odblaskowymi kamizelkami snuli się między zaplanowanymi już budynkami na poziomie półparteru, brnąc w śniegu, który padał cały dzień. Pochodzili, pooglądali i schowali się do szeregu budek jak kontenerów, gdzie zjedli sobie śniadanie, zapalili i pewnie ponarzekali na pieskie życie. Nie można przecież na mrozie murować domku. Piaskownicę chyba?
Żółty dźwig jak żyrafa wznosi szyję. Oli miał taki dźwig, nawet kręciło się go korbką. Feliks mu kupił, albo Gwiazdor przyniósł? Nie, Gwiazdor przyniósł mojemu synkowi, któregoś roku piękny samochód strażacki z wysuwaną drabiną. Prawie każdy mały chłopiec chciał mieć kiedyś dźwig, koparę, albo auto strażackie. Najlepiej wszystko razem i jeszcze policyjne ze światełkiem na dachu!
Dla Jaśka, synka Małgosi wielkim wydarzeniem co czwartek był przejazd miejskiej śmieciary przez Marzęcice. Gdy zatrzymywała się przed ich domem, biegli z Melanią na wyścigi do okien. Fascynujące zjawisko dla dwu i trzylatków. Wielkość, odgłosy pracującej maszyny, no i ten kolor! Super orange!
Jasne, niebieskie lampy okalające budowę przed moimi oknami świecą tak jaskrawo, że nie potrzebuję w kuchni zapalać światła robiąc sobie kawę – jak zwykle o 6-tej . W Radio Plus ktoś właśnie zapowiada, że u nas ok. – 9 stopni, a ja z kubkiem w angielskie róże od Małgosi i bułeczką posmarowaną nutellą Choco Banana Creme objadam się śniadaniowo. I nie tyję.
Kilka lat temu mama Horsta dziwiła się:
– Ana, ty podjadasz tyle i nie przybierasz wcale na wadze. Powtarzała to za każdym razem przy naszym spotkaniu, zazdrośnie obserwując moje zachowanie, gdyż sama dawno przekroczyła dozwolone cyfry na skali łazienkowej wagi. Dżemy podane do śniadania miały swoje porcelanowe łyżeczki z odpowiednią malowanką owocu i gdy oblizując je wkładałam do zmywarki, moja niemiecka teściowa też
kręciła głową z dezaprobatą. A co? Miałam pozwolić, aby woda wszystko spłukała?
Czasem, gdy otwieram zmywarkę po zakończeniu jej pracy przypomina mi się zdanie małej Melanii: „sztuczne się wyprały." I we wspomnieniach widzę ją, gdy zabierając się do pomocy opróżnia naszą zmywarkę wyjmując sztućce…
Podjadam więc sobie, bo moja teściowa tego nie widzi i nie czuję się już jak na cenzurowanym. Siadam na kanapie z drugą nutellową bułką i kawą. Mam do przemyślenia jutrzejszy dzień, a czekolada podobno może mi dostarczyć energii. Będę jej potrzebować. Dużo i na jutro.
Lilka zaprosiła Feliksa z Marcinem na kilka dni do siebie. Mają odwiedzić też Małgosię. Dowiedziałam się o tym i… zapragnęłam go zobaczyć. Te uczucia skłaniają do refleksji, bo mnie samą zadziwiają… Muszę je przed jutrem przemyśleć.
Nie widzieliśmy się szesnaście lat. Nawet nasz proces rozwodowy odbył się bez mojego udziału. Miałam dzielną adwokatkę, a ona moje pisemne zeznania. Zaocznie więc obarczaliśmy się ciężarem winy, kto kogo tak naprawdę opuścił i dlaczego…
Do dzisiejszego dnia nie spojrzeliśmy sobie w oczy, nie dotknęliśmy naszych rąk…
I nagle zapragnęłam go zobaczyć. Może uda mi się, teraz po latach odkryć, co jest w jego środku. W nim, mężczyźnie, który kiedyś przysięgał, że nie opuści mnie aż do śmierci, i któremu urodziłam troje dzieci. A we mnie… gdzieś w kącie lewej komory serca siedzi złośliwy robak i gdy zaczynam pisać o naszym czasie, rozpycha się próbując zżerać jego tkanki. Bez… bez… bez, jak w jednej komputerowej grze. Dlatego jedną pierś mam trochę mniejszą? Bzdura.
Może powinnam przestać wspominać, wracać do tamtych lat. Ale wybaczyć wcale nie znaczy zapomnieć… Biblia nakazuje wybaczyć… Ale co ja mogę, że jakoś nie zauważam w sobie symptomów amnezji ? Więc jutro, chyba tylko z ciekawości spotkam Feliksa i jego syna. Po latach.
***
Thema: Spotkanie z Feliksem
Datum: 10.03.2006.
von: [email protected]
Wiesz Mary, nigdy się nie dowiem, z jakim uczuciem odebrał Feliks nasze spotkanie i czy wywarło ono na nim jakiekolwiek wrażenie? Przyjechali z Lilką do Małgosi po południu i podaliśmy sobie ręce w ogrodzie, na ścieżce prowadzącej do domu. To ja wyciągnęłam do niego rękę. Lewą, bo drugim ramieniem podtrzymywałam Kingę, do której on zaczął się zaraz wdzięczyć robiąc śmieszne miny, coś tam mówiąc, że dziadek przyjechał. Dziadek…
Przywitałam się z Marcinem. Dobrze zbudowany dryblas w wieku przedmaturalnym, trochę podobny do Olego. Oli nie miał ochoty na ten rodzinny zlot wspomnień i nie przyjechał. Uśmiechnęłam się do przyrodniego brata moich dzieci. On nie jest przecież niczemu winien.
Małgosia z Lilką zaczęły nakrywać do kawy, Karol nawiązał z teściem i jego synem rozmowę, a ja poszłam do pokoju dzieci przyglądać się jak Kinga i Aurelka wyciągają u Melanii z pudeł i przebierają w coraz to inne stroje wszystkie lalki Barbie, co Małgosia potem nazywa „bałaganem po gościach".
Poproszono mnie na kawę i wybrałam sobie przy stole miejsce naprzeciw Feliksa. Przy kolacji również. Nie brałam udziału w rozmowie, bo miałam wrażenie, że Lilka boi się. Mogłam wypalić coś niestosownego, coś a propos… Pewnie, że mogłam, ale po co?
Wolałam obserwować mówiącego Feliksa. Robił miny, które znałam, przy wymuszonym uśmiechu widziałam braki w jego uzębieniu. Posiwiał, jego wąsy były też siwe… Przysłuchiwałam się prowadzonej przy stole rozmowie, która dla mnie była o niczym – trochę polityki, nieco sportu i nagle ogarnęła mnie złość: co on zrobił ze sobą? Dlaczego tak zaniedbał się ten przystojny niegdyś mężczyzna i jak „Ona" mogła na to pozwolić. Poślubiłam pięknego chłopaka, który mnie adorował, czasami nawet zachwycał swoim zachowaniem. Fascynująco… Pamiętasz nasze wspólne spacery pod koniec lata po złotowskim parku? Ty z Jarkiem i ja, czekająca na randkę z Feliksem. Spotykaliśmy się codziennie, chodziliśmy w czwórkę na lody i kawę, planowaliśmy daty ślubu. Rozsłonecznione perspektywy wspólnego życia, na które przykry cień rzucał jedynie fakt, że musiałaś zamieszkać z Jarkiem aż o 300 km ode mnie.
Ale czy naprawdę przeszkadzał mi dziś tylko wygląd Feliksa?
Przecież kochaliśmy się. Wierzyłam i nadal wierzę w miłość: wierną, nieprzemijającą, prawie idealną, jak w listach św. Pawła.
Jest czytany przy każdej ślubnej ceremonii.
„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem, nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje. " 1
Tak prywatnie, św. Pawle – dodałabym jeszcze: jest konsekwentna w swoich postanowieniach i lojalna wobec życiowego partnera. W sumie wszystko wystarczająco trudne i nawet w Raju tak idealnie nie było. Są jednak inne, nie tylko biblijne, pozytywne przykłady szacunku i miłości dozgonnej.
Nasza taka nie była, nasza nie przetrwała, chociaż przed kilku laty, z żalu mało obłędu nie dostałam, gdy odeszła…
Nie była miłością prawdziwą i na zawsze? No to czym była, do diabła?
Naprzeciw mnie siedział teraz obcy, nadrabiający miną mężczyzna, ojciec moich dzieci, któremu Karol robił kolejnego drinka. Feliks przedtem nigdy nie pił, to było też do niego niepodobne i dla mnie obce…
Dałam znak Lilce, że już czas zakończyć nasze rodzinne przedstawienie i wcisnęłam się do jej samochodu obok Feliksa i Marcina, trzymając nieprzepisowo na kolanach Kingę, podczas gdy Lilka przytulała Aurelkę, siedząc z przodu obok Pawła, który prowadził. Odwozili mnie po drodze do naszego – mojego i Horsta mieszkania na Sikorskiego. Głowa Feliksa opadała bezwiednie co chwilę na moje ramię, z ust pachniało małgosinym bigosem. Dobrze, że do domu i czekającej na mnie w nim Dory nie było daleko. Wysiadając, rzuciłam im – trzymajcie się – mając na myśli Feliksa z Marcinem i uciekłam. Smutne, ale nie chcę dłużej naszego spotkania rozpamiętywać. Moja ciekawość została zaspokojona.
Dokąd odeszła miłość ?
Mam jeszcze parę spraw w Zusie do załatwienia i pojutrze wracam do Horsta. Zanosi się na spore zmiany u nas, ale o tym napiszę Ci już po powrocie.
Ściskam serdecznie, Twoja Ana.
***
Thema: Wiosna!
Datum: 14.03.2006.
von: [email protected] an: [email protected]
Kochana moja! Na pewno niełatwe było dla Ciebie to spotkanie i powrót do przeszłości, ale życie dostarcza nam wielu, nie zawsze radosnych sytuacji i wrażeń. Masz je za sobą, dodam – na własne życzenie, a teraz już o tym nie myśl i do przodu! U nas wiosna, a my z Jarkiem, jak te krety już w ogrodzie zaczynamy kopać, on drzewka, a ja róże przycinać. Cieszymy się pogodą i trochę nieśmiałym jeszcze słońcem, no i humory też zaraz inne, prawda? Jak u Ciebie po powrocie, jakie zmiany miałaś na myśli? Czy może zapadła już decyzja o rozpoczęciu budowy domu?
Przesyłam moc buziaków
Twoja Mary i reszta.
Jaka siła powoduje, że znów jadę do Ciebie? Przemierzam prawie tysiąc kilometrów nocą, bo o tej porze wyjeżdża polsko-niemiecki autobus prowadzący do domu. Za oknem pełnia księżyca, intensywna w swoim kolorze złota. Muszę zaciągnąć firankę, bo księżycowa kula towarzyszy kierowcy autobusu jak dodatkowa latarnia oświecająca drogę. Obok, na siedzeniu Dora, jej pysk na moich kolanach, przytula się pełna zwierzęcego zaufania. Jak nazwać tę siłę, która mnie gna do Ciebie? Mimo wszystko… Napisałam wczoraj wiersz. Podoba się Mary i Żanecie, i paru innym znajomym. Ranek, który był jeszcze wczoraj…
Niebo takie pastelowe w paseczki i wstążki
jak sweterek dziecka
delikatność niepojęta…
Niebieski w turkusie,
po drodze róż spotykający
i granatowym paseczkiem przecięty…
A nad nim już baranki prawie wielkanocne
wietrzykiem lekkim naganiane
zbierają się w oczekiwaniu
na Zmartwychwstanie
na wzejście Słońca.
***
Aber wie soll ich das übersetzen, dass Du mich verstehen kannst?2 Wielkanoc nadchodzi. Spędzimy ją razem, po niemiecku.
***
Następnego dnia słońce przebija się przez chmury. Znów Aachen, moje piękne Aachen z Altstadtem3, który tak lubię i katedrą, która ma na sklepieniu podobną do bizantyjskiego stylu niebieskozłotą mozaikę. Ach, czuję się znów prawie jak w domu. W południe Horst odbiera mnie wymiętoszoną z autobusu. Trudno jest świeżo i pociągająco wyglądać po tylu godzinach jazdy, ale mój mąż wita mnie z uśmiechem, całuje, spontanicznie przytulamy się do siebie, a Dora z radości mało nie wskoczy mu na głowę. Wsiadamy do samochodu razem z bagażem, który wytaszczył dla mnie kierowca autobusu ze schowka i znów musimy spieszyć się.
– Za godzinę zaczynam praktykę, wyszedłem z uczelni na chwilę – mówi Horst. Patrzę na niego z boku. Nie zmienił się nic, skronie lekko mu siwieją. Nie wiem dlaczego wzrusza mnie to odkrycie. Tak samo, gdy wzrusza mnie widok obrączki na jego palcu gdy śpi. Lubił zasypiać na brzuchu, z głową ułożoną na rękach, lewa z obrączką na palcu skierowana w moją stronę… Ogarniało mnie wtedy miłe uczucie przynależnienia… zaobrączkowane ptaki z tego samego gniazda. Jakby to miało być patentem na wierność… Och, stęskniłam się za nim.
– Kiedy wrócisz ?– pytam gładząc jego kolano.
– Ok 17– tej – odpowiada i widzę, że jesteśmy niedaleko domu. Wyładowujemy wszystko, stawiamy w kuchni, Horst całuje mnie koło ucha i już go nie ma. Nawet nie zdążyłam mu powiedzieć, że przywiozłam „ krakowską " i „ jałowcową ".
Jak długo mnie tu nie było? Chodzę po mieszkaniu, Dora za mną, mam niejasne uczucie, że obie węszymy… Ach, skąd mi się znów takie myśli biorą?
Moja biedna paproć! Horst zapominał ją podlewać! Orchidee jak zwykle, piękne. A na balkonie? Masakra. Noszę wodę z łazienki, podlewam i podlewam, obieram z suchych liści oleandry, wstawiam paproć do wanny, obcinam smutne gałązki, wyrzucam zzieleniałe plastry szynki z lodówki, myję szklany dzbanek do kawy, który nabrał brązowego koloru… po chol… Horst gotuje tyle kawy, gdy jest sam… Robię sobie świeżą neskę, Dorze daję wodę, Frolicka i siadam na kanapie z nogami w górze. Po tylu godzinach podróży są spuchnięte jak banie. Sama jestem sobie winna. Nie trzeba tak latać do Polski.
A potem dzwonię do Małgosi.
– No, jak tam, zajechała? – śmieje się moja córka.
– Jak słyszysz, jestem.
– I co „miłość i zgoda domu ozdoba"?
– Zobaczymy, okaże się…
Małgosia powtarza powiedzonko, którego czasem używam, dowcipnie pytając moje dzieci o ich małżeńskie nastroje. Fajne są te staropolskie szpruchy. Kiedyś na wsi u babci, koleżanki Lilki, widziałam wiszącą w kuchni haftowaną ręcznie makatkę z obiecującym zdaniem: „dobra żona tym się chlubi, że gotuje co mąż lubi". Ha, ha!
Ciekawe co zrobimy dzisiaj na kolację?
***
Horst wrócił z pracy i wziął Dorę na spacer, a ja obsesyjnie spojrzałam na zegarek. Na miłość boską, nie chcę być taka, zazdrosna, podejrzliwa. Nie chcę! Mogłam sama wyjść z psem, ale usnęłam na leżaku, na balkonie. Znowu się zaczyna? Chyba wstawię pranie…
***
– Gehen wir essen?4 – Horst znalazł mnie w piwnicy, gdzie stały pralki i suszarki. Spacer z Dorą nie zajął mu zbyt wiele czasu.
– Essen? Gerne, a dokąd chciałbyś pójść? – pytam i już się cieszę. – Steak Haus? – Lubię tę restaurację.
– A może do Jugoslawien – proponuje Horst, podobno odnawiali.
– OK, może być. Mają dobre sosy do sałatek i serwują wielkie Grillteller z kilkoma rodzajami mięsa.
***
Zostało mi pudełko zapałek z tego wieczoru i niejasne wrażenie, że Horst chce coś załatwić, wygładzić…
Poza tym wszystko było bardzo smaczne.
Restaurant MAESTRAL
Inh. Familie Kardum, Grosse Rurstrasse 49
***
– Myślałeś już o Świętach? – pytam biorąc w palce kawałek grillowanego, jagnięcego żeberka. Nie będę przecież walczyć z tą owieczką nożem i widelcem. Widzę, że Horst zastanawia się przez chwilę.
– Możliwości są dwie, albo my do nich, albo oni do nas i wtedy będę musiał ich przywieźć i odwieźć po Świętach – mówi. Sami nie pojadą. Ojciec nie poprowadzi już auta, a jazda pociągiem też zbyt uciążliwa dla obojga. Tak, to było oczywiste, że spędzimy je razem z rodzicami Horsta.
– A jak wolisz? – pytam łagodna jak ten Lamm6. Tak bardzo chcę mieć spokój i miłą atmosferę dzisiejszego wieczoru.
– Pojadę, przywiozę i odwiozę – mówi i zamawia jeszcze jeden dzbanuszek czerwonego, macedońskiego wina.
Rozglądam się po restauracji, nie ma tutaj dziś zbyt wielu gości, za to sobotę i niedzielę wypełniona jest po brzegi. Ona ma klimat; świeczki, albo lampki naftowe na każdym stole, na bocznych ścianach wiszą kinkiety z Tiffany. Siedzimy obok zielonej oazy z przepływającym pod mostkiem małym potoczkiem, delikatny plus wody i przyciszona, południowa muzyka nie przeszkadza nikomu w rozmowach. „Aisha, Aisha, écoute–moi"7 słyszę męski głos…Chciałabym być Aishą, dla której śpiewa ten facet. Na pewno ma jej coś ważnego do powiedzenia.
– Horst – staram się, aby mój głos był normalny i broń Boże, nie zadrżał, no i akcent też poprawny…
– Słucham – odpowiada patrząc w kartę menu. – Chcesz lody?
Kurcze, nie chcę lodów, chcę go o coś ważnego zapytać, ale odpowiadam:
– Tak, możesz dla mnie też zamówić.
Kelner przynosi wino, przyjmuje zamówienie z lodowym deserem, a ja biorę głębszy oddech:
– Gdy dzwoniłam do ciebie poprzedniego wieczoru, powiedziałeś mi, że musimy porozmawiać i podjąć decyzję – mówię jednym tchem – co miałeś na myśli?
Horst nie patrzy na mnie, sprawdza klarowność wina w kieliszku, obraca go w palcach, po ściankach spływają powoli i równomiernie ciemnoczerwone krople.
– Nic takiego, zobaczymy, jak wypadną nam święta.
Wczoraj przeczytałam archiwalny wywiad z Maciejem Maleńczukiem w „Małej czarnej". Indagowany przez moderatorkę i panie współtworzące program na temat trwałości uczuć, powiedział między innymi:
– Chcesz przetrwać w związku, nie wypytuj za dużo. Dowiesz się i będziesz musiała z tym żyć…
Szkoda, że tego wcześniej nie wiedziałam.
***
I znów jak za dawnych naszych dni… kadzidełko w sypialni, zapalona lampka, którą dostaliśmy kiedyś od Małgosi…
Ciepłymi falami zalewa mnie czułość, za którą tęskniłam. Jak tonik obmywa serce… Horst pachnie wakacjami, to Cerruti 1881, którego używał na Krecie, dla mnie ma już olejek brzoskwiniowy…
A co z moim „białym małżeństwem"? Wybacz Boże, brakuje mi na nie dziś siły…
***
Thema: Karfreitag (Wielki Piątek) Datum: 14.04.2006.
von: [email protected] an: [email protected]
Hallo, kochana! Wykorzystuję wolną chwilę i pędzę do komputera. Od wczoraj jestem sama, bo Horst pojechał do Frankfurtu, aby przywieźć rodziców na Święta, już są w drodze do nas. Karfreitag czyli Wielki Piątek jest wolny od pracy, sklepy też zamknięte. Chatę mam już pięknie posprzątaną, firanki też świeżutkie, na gałązkach wierzby wiszą kolorowe pisanki malowane w ubiegłym roku, na balkonie zakwitły małe żonkile i tulipanki ( kupiłam w doniczkach) a na skwerku pod balkonem, krzak forsycji. Ciekawe jaką będziemy mieć pogodę? Wezmę się jeszcze dziś za pieczenie, bo dostałam mailem przepis na podobno pyszne ciasto i muszę wypróbować. Nazywa się „Ciasto snickers", a przysłała mi Karolina, siostra Matyldy. Mieszka z mężem Witkiem w Krakowie. Podaję Ci ten Backrezept8. Może Cię zainteresuje?
SKŁADNIKI:
3 szklanki mąki
15 dag margaryny
2 jaja
pół szklanki cukru
2 łyżeczki sody
2 łyżki miodu zagnieść szybko ciasto podzielić na dwie części i piec po 15 minut.
MASA
pół litra śmietany 30%
i 250 ml 36%
3 łyżeczki żelatyny
1 cukier waniliowy
1 łyżeczka cukru
Ubić śmietanę, żelatynę rozpuszczoną w malutkiej ilości wody wlać do ubitej śmietany, przełożyć placki, wierzch polać mlekiem skondensowanym słodzonym gotowanym w puszce najkrócej 1,5 godziny i posypać siekanymi drobno orzechami. (Puszkę zamkniętą oczywiście, gotuje się we wodzie i ma z tego wyjść brązowa, karmelowa polewa.) No, jestem ciekawa, podobno pycha, a kalorii z tą śmietaną też będzie, że hej! Wiesz, że Karolina i Witek poznali się w Internecie? Wyszedł z tego wspaniały związek. Chociaż trudno jest uwierzyć, podobno w ogóle się nie kłócą. Mają dwie urocze córeczki, umieją cenić nawzajem siebie i wszystko, co razem osiągnęli… Kurcze, jak to się dzieje, że dwoje ludzi znajdzie siebie na szerokim świecie i po dość krótkim czasie znajomości okazuje się, że to jest właśnie TO! Ta odpowiednia, właściwa, druga połówka pomarańczy!
Ściskam Cię, już nie wysyłam żadnych grających pocztówek, niech Wam smakuje jajko i szynka, święconego tutaj nie ma, będzie mi znów brakowało… jakoś muszę to znieść… dzieciaki zadzwonią… Lepiej już nic więcej nie napiszę. Pobiegnę sobie z Dorą na spacerek.
Całuję, Ana.
***
Idę polami na peryferiach miasta, słońce przygrzewa. Dzięki łagodniejszemu klimatowi, bo niedaleko mamy do Belgii i Holandii, wcześniej zakwitają kwiaty i zielenią się krzewy. Dora biegnie przede mną, znów zaczyna myszkować między niskimi krzewami, a po chwili pędzi za dzikim króliczkiem, który jak wielkanocny zwiastun wyskoczył z buszu. Krzyczę na nią, by wracała i wtedy zauważam Reksową i jej psa na wrzosowym wzgórzu. O nie, Boże, ja tego dzisiaj nie zniosę. Dora przybiega skruszona. Wie, że nie wolno jej gonić królików, ale łowczy instynkt był w tym momencie silniejszy.
Zakładam jej smycz z obrożą i odchodzimy najszybciej, jak umiemy…
Przyjechali późnym popołudniem i nie trudno było poznać, że mieli za sobą wyczerpującą podróż. Mutter usiadła zaraz w przedpokoju i zaczęła wymiotować, tzn. krztusić się śliną i zwracać resztki wypitej po drodze w McDonaldzie kawy. Musiałam pomóc, doprowadzając do porządku jej sweterek i robiąc szybko herbatę. Horst przynosił bagaże z samochodu, Vater kręcił się między kuchnią, a toaletą i razem z Dorą przeszkadzali najbardziej. Wkrótce nastrój wrócił do jako takiej normy i zaczęliśmy z Horstem przygotowywać kolację, a Mutter trzymając się futryny kuchennych drzwi pytała, co może nam pomóc.
W podobnych momentach Horst nie wytrzymywał nerwowo:
– Najlepiej będzie, jak usiądziesz na swoich czterech literach i będziesz czekać na jedzenie.
Vater brał wtedy żonę pod pachę i odprowadzał do dużego pokoju.
– Ich habe Hunger – wołała po drodze.
Robiło mi się Horsta żal, bo pamiętałam inny czas, gdy na Święta przyjeżdżaliśmy z Krystianem do nich i szliśmy razem „essen", do chińskiej, albo greckiej restauracji. Często towarzyszyła nam Petra, siostra mojej teściowej, która dwa lata od niej starsza, ale w doskonałej fizycznej kondycji była zupełnym przeciwieństwem matki Horsta. Podróżowała samolotem, odwiedzała kuzynki w Londynie i pod Madrytem, a kiedyś wyraziła się nawet, że mnie lubi, bo jestem dobrze wychowana. Innym razem potrafiła mnie dowartościować, zachwycając się smakiem rumowego tortu w moim wykonaniu. Ha! Poza tym chętnie jeździła na autokarowe pielgrzymki, a w leciwym wieku 80 lat odwiedziła nawet Wilno, Königsberg, zaliczając w powrotnej drodze Gdańsk i Landsberg czyli wielkopolski Gorzów. Nie będąc związana rodzinnymi obowiązkami, mogła sobie pozwolić na różne wyjazdy i towarzyskie spotkania. Tylko raz w życiu była zakochana, a po śmierci jej narzeczonego w czasie II wojny światowej, wybrała tak zwane staropanieństwo, albo bardziej elegancko stan ten nazywając, pozostała singielką z wyboru. Mutter wyrażała się o Petrze niezbyt pochlebnie, iż w towarzystwie nie dopuści nikogo do głosu, ale ja lubiłam ją i chętnie rozmawiałyśmy przy każdym spotkaniu.
***
– Nie wiemy, nic nie wiemy, chyba jest w Hiszpanii – odpowiedział Vater, spuszczając prawą rękę pod stół.
– Nie karm mi psa pod stołem – Horst, jak dobry szachista śledził każdy jego ruch. Mutter w tym czasie popiła trochę mineralnej wody ze szklanki i wstawiła ją sobie w sałatkę, którą miała jeszcze na talerzu. Alleluja.
– Nie będziesz już jadła?
– Będę, ich habe noch Hunger10.
Kiedyś później, jeden z lekarzy powiedział, że jedzenie dla ludzi w starszym wieku jest jak sex… Dora, stara cwaniara kręciła się w dalszym ciągu koło krzesła mojego teścia. On zapominał ciągle jej prawdziwe imię i wołał do psa: Kora, komm11, a Horst się złościł.
Jak zniesiemy razem te Święta?…
***
Thema: Święta, święta i po… Datum: 20.04.2006.
von: [email protected] an: [email protected]
Sorry, moja Kochana, nie miałam czasu wcześniej napisać, bo moja rodzina bardzo mnie potrzebowała i absorbowała przez cały świąteczny czas. Jak zwykle święcone i rezurekcja. Wszyscy pomagali w przygotowaniu, było typowo rodzinnie i przy stole. Placek Snickersa zrobiłam, wyszedł pyszny, Patrycja wzięła przepis, upiecze przy następnej okazji. Aby spalić obfite śniadanie zrobiliśmy spacerową rundę po Ośrodku, który Jarek ma pod opieką. Gdy stwierdziliśmy, że wszystko jest w porządku poszliśmy na romantyczny spacer plażą i do pobliskiego lasku. Myślałam o Tobie, o Was… jak spędzacie razem wielkanocny czas. Dyngusu pewnie nie było, co? W jakiej kondycji są rodzice Horsta? Święta wielkanocne spędzone poza krajem nie należą chyba do najradośniejszych, ale nie chcę Ci psuć humoru, będziesz chciała, to napiszesz, a ja czekam jak zwykle z niecierpliwością. Całuję, Mary.
Thema: Kwiecień plecień… Datum: 22.04.2006.
von: [email protected] an: [email protected]
Ach, moja Droga, es war ein Zirkus12. Muszę powiedzieć Małgosi, albo Lilce, że jeśli ja zacznę się tak zachowywać na stare lata, to niech mnie lepiej wezmą i zastrzelą. Jestem za eutanazją! Znajomy lekarz mówi, że taki sposób rozumowania jest dowodem depresji, którą trzeba leczyć. Błędna diagnoza! Ja po prostu nie chcę być upierdliwą staruszką!