Droga do zdrowia - Bogusława M. Andrzejewska - ebook

Droga do zdrowia ebook

Bogusława M. Andrzejewska

0,0

Opis

Każda choroba ma swoje podłoże w nieuzdrowionych emocjach. Rozpoznanie takiego wzorca i uwolnienie go pomaga odzyskać dobre samopoczucie. Uzdrowienie z choroby to nie cud, nie magiczne zjawisko, tylko siła umysłu oraz moc bezwarunkowej miłości, która potrafi porządkować rzeczy i sytuacje na poziomie subatomowym. Myślę, że jednym z kolejnych kroków w duchowym rozwoju jest umiejętność samouzdrawiania za pomocą świadomego odczuwania miłości. Do tego między innymi zachęca Czytelników ta książka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 355

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bogusława M. Andrzejewska

Droga do zdrowia

KorektorMałgorzata Kołakowska

Projektant okładkiBogusława M. Andrzejewska

RedaktorMałgorzata Kołakowska

© Bogusława M. Andrzejewska, 2022

© Bogusława M. Andrzejewska, projekt okładki, 2022

Każda choroba ma swoje podłoże w nieuzdrowionych emocjach. Rozpoznanie takiego wzorca i uwolnienie go pomaga odzyskać dobre samopoczucie. Uzdrowienie z choroby to nie cud, nie magiczne zjawisko, tylko siła umysłu oraz moc bezwarunkowej miłości, która potrafi porządkować rzeczy i sytuacje na poziomie subatomowym. Myślę, że jednym z kolejnych kroków w duchowym rozwoju jest umiejętność samouzdrawiania za pomocą świadomego odczuwania miłości. Do tego między innymi zachęca Czytelników ta książka.

ISBN 978-83-8324-303-0

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

*

Proponowane w tej książce sposoby uzdrawiania rozmaitych dolegliwości i chorób nie zastępują lekarza. Mogą być tylko uzupełnieniem metod leczenia stosowanych w medycynie tradycyjnej. Korzystanie z podanych w tej książce propozycji terapeutycznych nie może być powodem do odstawienia leków lub rezygnacji z przepisanych przez lekarza zabiegów.

Wprowadzenie

Prawo Przyciągania i pozytywne myślenie dotyczy wszystkich obszarów naszego życia. Działa nie tylko wtedy, kiedy pragniemy sukcesu czy pieniędzy. Nasze poglądy i emocje mają także wpływ na nasze zdrowie. To już udowodniono ponad wszelką wątpliwość. Jesteśmy w stanie wpływać na materię, w tym także na nasze ciało. Bardzo szczegółowo omawia to zagadnienie w swoich wykładach dr Bruce Lipton, światowej sławy naukowiec, twórca Nowej Biologii. Pokazuje on w sposób niezwykle klarowny, że komórki naszego ciała nie są oderwane od naszych myśli, lecz reagują na każdą zmianę nastroju. Moim zdaniem przyczyną większości chorób są nasze nieharmonijne refleksje i negatywne emocje, a nie dieta, przegrzanie czy przeziębienie. Ale jeśli tak się dzieje, to także mocą umysłu możemy odwrócić stan choroby — to wydaje się całkiem logiczne.

Odkąd przeczytałam znakomitą książkę Louisy L. Hay „Możesz uzdrowić swoje życie”, sprawdzałam przy każdej okazji, na ile prawdziwe mogą być podane przez autorkę teorie i wzorce przypisane do różnych dolegliwości. Po wielu latach stwierdzam, że opracowane przez L. L. Hay założenia są wręcz genialne. Potwierdzają to moje osobiste doświadczenia i przeżycia moich klientów. Często dzięki wyraźnie zdiagnozowanej przez lekarzy chorobie, odkrywam psychologiczny problem osoby, która zgłasza się do mnie po pomoc. W pewien sposób to właśnie określona dolegliwość staje się dla mnie wskazówką, jaki uraz lub kompleks jest tematem numer jeden mojego klienta. Związek pomiędzy psychologiczną przyczyną a somatycznym efektem wydaje się być bezsporny.

Nie jestem lekarzem ani uzdrowicielem. W zasadzie najlepiej znana mi technika pracy z ciałem to zabiegi wykonywane z pomocą energii Reiki. Od 30 lat w ten sposób pomagam chorym na różne dolegliwości osobom. Pracowałam także w grupach zwolenników Reiki, wykonywałam liczne przekazy energii w przeróżnych przypadkach. Obserwowałam zarówno zdrowienie, jak i śmierć. Ale w tych wszystkich doświadczeniach zobaczyłam niesamowitą logikę i konsekwencję. Coś, koło czego nie można przejść obojętnie. Zdrowiały te osoby, które zmieniały swoje negatywne wzorce myślowe, swoje poglądy, podejście do życiowych doświadczeń. Umierali — czasem młodo — tacy ludzie, którzy nie chcieli spojrzeć na życie i świat pozytywnie.

Dlatego właśnie zdecydowałam się napisać ten podręcznik, bo wszystko wskazuje na to, że wysiłki akademickiej medycyny przynoszą zadowalające efekty tylko wówczas, kiedy są podparte energią miłości, radości i optymizmu ze strony pacjenta. Widzę też, że najdoskonalsze leki i najmądrzejsi lekarze nie są w stanie uratować człowieka, jeśli ten nie zmieni czegoś w sobie, w głębi serca i duszy. Moim zdaniem to właśnie pozytywne myśli i uczucia mają największy wpływ na to, co dzieje się w naszych komórkach, aczkolwiek nie oznacza to, że medycyna nie jest potrzebna. Jest. Proszę tu bardzo wyraźnie: słuchajmy lekarzy, łykajmy przepisane tabletki, ale spróbujmy wzbogacić to mocą naszego umysłu i serca. Nie mamy nic do stracenia, bo proponowane przeze mnie sposoby nic nie kosztują. Poza wolnym czasem, a tego chory człowiek ma w nadmiarze, szczególnie wtedy, kiedy leży przykuty do łóżka. Ćwiczenia, które proponuję, można wykonywać na leżąco. Nawet pod kroplówką i w czasie dializy. Wystarczy do nich sprawny umysł.

Wszystko, co możemy z korzyścią dla siebie zastosować rozgrywa się w nas samych, w naszym wnętrzu. To zatem proste do zrealizowania. I prawdopodobnie może nas pozytywnie zaskoczyć, ponieważ często przynosi oczekiwane efekty. To nie czysta teoria i pobożne życzenia, ale sprawdzone metody. Piszę głównie o tym, co sama na sobie wypróbowałam, a także o tym, co przetestowali moi studenci i klienci. To działa naprawdę, choć przyzwyczajeni do oddziaływania materią na materię nie chcemy wierzyć, by coś takiego jak myśl czy nastrój miało wpływ na komórki naszego ciała. Mnogość moich obserwacji i powtarzające się fakty, stały się dla mnie dowodem na to, o czym chcę napisać.

Byłabym nieuczciwa, gdybym obiecała cierpiącym osobom wyzdrowienie z każdej choroby. Czasem nie ma oczekiwanego efektu. Zapewne wiele czynników decyduje o tym, co się stanie w wyniku uzdrawiania mocą umysłu czy medytacji. Choćby przysłowiowa wiara, o której wiemy, że przenosi góry. Dla mnie wiara to przede wszystkim właściwy pogląd, który osadza się we wszystkich komórkach naszego ciała i daje podłoże do uzdrawiających zmian na poziomie materialnym. Kiedy nie ma wiary, nie pomagają żadne afirmacje ani piękne myśli. Przelatują przez umysł i na chwilę poprawiają nam samopoczucie. Dopiero właściwy pogląd wnika w tkanki naszego ciała i je rozświetla. A czy każdy z nas potrafi na zawołanie uwierzyć w cud wyzdrowienia?

Niczego więc nie obiecuję, ale chcę dać nadzieję wszystkim, którzy tej nadziei potrzebują i zachęcić, by spróbowali uwierzyć. Cuda nie zdarzają się wybranym, ale tym, którzy rozumieją sens życia na Ziemi. Tym, którzy kochają. Tym, którzy odnajdują w sobie moc stwarzania światów. Tym, którzy chcą naprawdę zmienić swoje myślenie. Wierzę głęboko, że nie rodzimy się po to, by cierpieć, chorować i umierać, ale by odnaleźć w sobie potężną, boską moc. Jesteśmy tu na Ziemi, by uczyć się kochania i uzdrawiania siebie oraz swojego życia. Celem istnienia jest szukanie w sobie sposobów tworzenia własnego szczęścia. Jeśli czujemy się smutni, mamy nauczyć się radości. Jeśli jesteśmy biedni — tworzenia dostatku. Jeśli chorujemy — to po to, by nauczyć się uzdrawiać samych siebie.

Wiarę tę opieram na obserwacji i to, co na pewno mogę obiecać chorej osobie, to poprawę samopoczucia. Przykładem takiego działania może być praca z Reiki. Ta piękna energia uruchomiła proces zdrowienia u wielu osób. Mnie pomaga za każdym razem. Gdy cokolwiek mnie boli, przykładam ręce i ból znika. Moi znajomi reikowcy mają podobne doświadczenia. Ale znam też przypadki, kiedy robienie zabiegów przyniosło ulgę, ukojenie, uwolnienie od bólu, jednak nie doszło do pełnego wyzdrowienia. Moim zdaniem, przyczyną było negatywne psychiczne nastawienie do życia, ludzi i różnych spraw. Reiki pomaga, ale prawdziwa przyczyna choroby leży w psychice chorego. Jeśli ktoś nie chce wybaczyć, nie chce kochać, nie chce odpuścić, to nie daje sobie prawa do wyzdrowienia.

Wiara, o której tu chcę napisać, bazuje także na wielu niezliczonych „cudownych wyzdrowieniach”. Do takich szczęśliwie wyleczonych mocą umysłu należą Louisa L. Hay i Evelyn Monahan. Obie samodzielnie odnalazły swoją ścieżkę do pełni sił wtedy, kiedy lekarze zrobili już wszystko, co w ich mocy. Nie są wyjątkiem. Takich przypadków jest mnóstwo. Sama dostaję czasem listy od osób, którym psychotroniczna metoda E. Monahan, zamieszczona kilkanaście lat temu na mojej stronie, pomogła wyjść z choroby. Dlatego zdecydowałam się o tym napisać. Jeśli chociaż jedna osoba wyzdrowieje dzięki proponowanym tutaj przeze mnie ćwiczeniom, to ta książka spełni swoje zadanie.

Psychosomatyka

Jako integralna cząstka natury posiadamy możliwości doskonałego istnienia w pełnym zdrowiu. Nasz organizm potrafi też błyskawicznie regenerować każde uszkodzenie tkanki, odtwarzając komórki, zabliźniając rany, tamując upływ krwi magicznym krzepnięciem. Niektórzy twierdzą nawet, że w naszym ciele znajduje się cała apteka, która potrafi na zawołanie syntetyzować lek na każdą chorobę. Kiedy na przykład zaatakuje nas wirus, specjalne jednostki zawiadamiają centralę, która przygotowuje odpowiednie przeciwciała i wysyła je do zwalczenia agresora. Tak doskonałe ciało jest obliczone na około 150 lat niczym niezmąconego istnienia w naturze, gdzie jesteśmy narażeni na różne bakterie, wirusy oraz drobne urazy.

Jak to zatem możliwe, że chorujemy, a niektórzy umierają bardzo młodo i to wcale nie w wyniku upadku z wysokości czy wskutek komunikacyjnej katastrofy? Odpowiedź znajdujemy w emocjach i psychologii. Odkąd człowiek zaczął myśleć i przeżywać, zamiast beztrosko cieszyć się życiem, pojawiły się choroby. Zaczęliśmy dostrzegać, że ktoś ma coś lepszego: może smaczniejszy kąsek, może wygodniejsze miejsce do spania, może czyjąś sympatię. W ślad za tym spostrzeżeniem pojawiły się emocje: zazdrość, gniew, smutek, rozczarowanie. Kiedy pojawiły się kłótnie i pretensje, zaczęliśmy także odczuwać cała gamę jeszcze bardziej skomplikowanych uczuć. Pod tym względem nic się nie zmienia na przestrzeni wielu tysięcy lat. Żyjąc w społeczności, kochamy i nienawidzimy, pragniemy i zazdrościmy, wygrywamy i ponosimy klęski, pragniemy i cierpimy. Historia zanotowała skomplikowane opisy intryg, spiskowania, walk, politycznych dążeń i miłosnych dramatów. To wysoka cena, jaką płacimy za wolną wolę i opcje wyboru.

Tymczasem doświadczenia dra Bruce’a Liptona udowadniają, że nasze komórki reagują na nasz stan emocjonalny. Każdy stres wywołuje zaburzenie normalnego funkcjonowania tych malutkich cząstek naszego ciała. Kiedy płaczemy, martwimy się lub złościmy, nasze tkanki nie są należycie odżywiane: np. zamiast cukru otrzymują wodę, a zamiast węgla — wapń. Lub odwrotnie. Jeśli trwa to dłuższy czas, pojawiają się rzecz jasna schorzenia, ponieważ na poziomie komórkowym trwa totalny bałagan i jest to, jak sądzę zrozumiałe. Natomiast pełną harmonię odżywiania tych najmniejszych cząsteczek ciała zapewnia nam stan zadowolenia i radości. To jest kwintesencja wszystkiego i recepta na idealne zdrowie.

Z roku na rok pojawia się coraz więcej opisanych badań na ten temat. Kiedy dwadzieścia lat temu, zafascynowana książką Louisy Hay, zaczęłam sprawdzać zależność pomiędzy moimi myślami a stanem zdrowia, nie było jeszcze powszechnie dostępnych wyników takich eksperymentów. Zaufałam tej książce, a życie ochoczo zaczęło mi potwierdzać to wszystko, co w niej wyczytałam. A dlaczego zaufałam? Bo to zgodne z Prosperitą i Prawem Przyciągania. Jeśli pozytywne myśli działają na materię finansową, to dlaczego nie mają mieć wpływu na komórki w ciele? Jeśli myśląc pozytywnie jestem w stanie wykreować nową, świetną pracę, dom, samochód i spełnienie rozmaitych marzeń, to dlaczego ciało miałoby temu nie podlegać? Zasady Prawa Przyciągania dotyczą wszak wszystkiego, co jest na Ziemi.

Dzisiaj każdy, kto zechce, może sprawdzić naukową wartość przedstawianych tutaj teorii. Istnieje coś takiego, jak „epigenetyka behawioralna” — dziedzina nauki, która pokazuje związek naszych emocji z naszym ciałem. To jest mniej więcej to, co ja nazywam „psychosomatyką”. Udowodniono, że kiedy zmieniamy sposób myślenia i sposób postrzegania świata, przeobrażeniu ulega neurochemiczny skład krwi. Pełne przekonania pozytywne afirmacje powodują powstawanie odpowiednich połączeń neuronowych i uwalnianie neuropeptydów. Na tę zmianę odpowiednio reagują nasze komórki i zaczyna się w nich pojawiać proces adekwatny do tego, co się zadziało. Błogość i radosne nastawienie wywołują zatem pozytywne zmiany w tkankach. Ale oczywiście stres też działa — negatywnie zmieniając cząstki naszego ciała i powodując choroby. Możemy zdrowieć lub chorować ustawiając odpowiednio nasze myśli, emocje i nastroje.

Po więcej fachowej wiedzy odsyłam do książek dra Bruce’a Liptona, dra Joe Dispenzy czy dra Davida Hamiltona. Niech wypowiadają się specjaliści. Ja nie muszę rozumieć, jak zmienia się skład krwi i co dzieje się z cząsteczkami komórek DNA w odpowiedzi na nasz nastrój. Ja widzę efekty. Obserwuję je od lat. Zbieram doświadczenia i z coraz większym zdziwieniem odkrywam kolejne prawidłowości związane z wpływem pozytywnego myślenia na stan zdrowia naszego ciała. Wiem to od lat. Wierzę w to od lat. Kto potrzebuje konkretnych analiz medycznych — dostanie je w innych opracowaniach. Ważne, że takie badania są przeprowadzane i zostały opisane. Nie zajmuję się w tej publikacji bajkami, tylko w sposób bardziej przystępny pokazuję rzeczywistość.

Ludzie nie wiedzą o tym. Nie znają zasad epigenetyki behawioralnej, bo nie jest nauczana w szkole, nie jest wcale wiedzą powszechną. Nawykowo, jak dawniej szukają przyczyny choroby poza sobą — w niewłaściwym jedzeniu, wychłodzeniu, przegrzaniu, dziedziczeniu wad po przodkach. To wygodne i zwalnia z odpowiedzialności. Tymczasem prawda jest taka, że każdy z nas sam tworzy swoje zdrowie. Myślami, a jeszcze bardziej emocjami i poglądami. Jesteśmy układem całościowym — co w głowie i w sercu, to przekłada się na komórki naszego ciała. Zrozumienie tej prostej zależności pozwala uchronić siebie przed niejedną chorobą, a jak sądzę — może także uzdrowić nas z tego, co nam dolega.

Jest wiele czynników, które blokują taką wiedzę. Z jednej strony ogromne koncerny farmaceutyczne, które zarabiają krocie na ludzkich chorobach. Z drugiej istnieje niebezpieczeństwo szarlatanerii. Jeśli tylko upowszechni się takie fakty, jakie pokazuje epigenetyka behawioralna, zaraz znajdą się sprytni oszuści, którzy „za drobną opłatą” będą chcieli uzdrawiać innych. A cała sztuka polega na tym, że każdy z nas może uzdrowić tylko siebie. Nawet robiąc zabiegi energetyczne drugiej osobie, uruchamiamy u niej proces samoleczenia.

Jest jeszcze i takie ryzyko, że jeśli ludzie przyjmą, że lekarz jest im niepotrzebny, podejmą samowolnie decyzję, by odstawić leki ratujące im życie. Uważam, że na ten moment nie jesteśmy jeszcze gotowi na samodzielne uzdrowienie, dopiero się tego uczymy. Jesteśmy u progu rozwijania określonych umiejętności. Nie wiem, ile pokoleń to potrwa, zanim zaczniemy sami pracować z miłością, z energią, z medytacją tak sprawnie, że tabletki naprawdę staną się zbędne. Dzisiaj to wszystko należy traktować jako metody komplementarne, które mogą uzupełnić zalecenia klasycznej medycyny.

Jednak pojawiają się już lekarze, którzy interesują się pracą z energią i pracownicy medyczni łączący wiedzę akademicką z odkryciami Totalnej Biologii. Czasem współpracują z psychologami. Jeśli psycholog posiada odpowiednią nowoczesną wiedzę i holistyczne spojrzenie na ciało, wówczas zaleci zmianę myślenia czy odpowiednie ćwiczenia, a wtedy cel zostanie osiągnięty. Człowiek zacznie zdrowieć. Być może to rola właśnie terapeuty, a nie samego lekarza? W każdym razie warto podkreślić, że medycyna docenia znaczenie pozytywnego myślenia dla regeneracji chorych tkanek. W wielu placówkach pozwala się na różnorodne działania, mające na celu poprawę humoru i nastawienia pacjenta. Popiera się tam wszystko, co przynosi radość, a ona sama w sobie ma już moc uzdrawiania. Wielu wspaniałych lekarzy zachęca do pozytywnego myślenia i rozwoju osobistego. Jesteśmy zatem na dobrej drodze.

Aby zrozumieć ten proces, trzeba zobaczyć ludzkie ciało jako zestaw kilku warstw, z których widoczna i namacalna jest tylko jedna — materialna. Jednak skóra, mięśnie, kości i narządy to nie wszystko. Wokół każdego z nas rozpościerają się kolejne warstwy — niedostrzegalne przez większość ludzi. Niektórzy je widzą, rysują i nazywają „aurą”. Bioenergoterapeuci nie tylko widzą, ale wręcz w nich właśnie robią porządki w trakcie zabiegu uzdrawiania. W gruncie rzeczy każdy może te subtelne zjawiska zobaczyć, wystarczy nauczyć się ogniskować wzrok w odpowiedni sposób i trochę potrenować. Niemal wszyscy możemy też je wyczuć dłonią, jeśli jesteśmy wystarczająco wrażliwi. Tak czy owak istnienie ciał subtelnych nie podlega dyskusji — widzi je tak dużo ludzi na świecie, że to raczej niedostrzeganie możemy uznać za pomyłkę lub błąd.

W ciałach subtelnych działają nasze myśli i emocje. Są one wyraźnie widoczne i to w kolorach. To nie wymysł, lecz doświadczenie. Wiele razy brałam udział w zajęciach widzenia aury. Na życzenie osoby prowadzącej uruchamiałam określoną emocję, myśląc o czymś radosnym lub o czymś, co mnie gniewa albo smuci. Uczestnicy spotkania głośno opowiadali, co widzą w mojej aurze. Nie wiedzieli o czym rozmyślam, ani co czuję. Jednak odgadywali to, interpretując kolory, które pojawiały się w przestrzeni nade mną lub obok mnie. Różowy towarzyszył myślom pełnym miłości, ciemne barwy — smutkowi, żalowi lub złości.

Umiejętność dostrzegania aury rzadko się przydaje w praktyce, jest jednak pięknym potwierdzeniem tego, o czym tutaj piszę. To w ciałach subtelnych gromadzą się emocje, z którymi nie umiemy sobie poradzić. To może być np. stłumiony gniew. Jeśli czyjeś zachowanie bardzo nas złości, a nie możemy nic z tym zrobić, bo taka osoba jest poza naszym zasięgiem, to spychamy te uczucia w głąb siebie. One tkwią w aurze i zagęszczają się tym mocniej, im częściej je odczuwamy. Z biegiem czasu tworzą energetyczny wzorzec, który nasze ciało skopiuje do swoich materialnych tkanek. Owa przykładowa złość znajdzie swoje odbicie na przykład w bólu wątroby. Im częściej będziemy odczuwać ten bezsilny gniew, tym mocniej zaboli.

Pierwszy ważny wniosek, jaki możemy z tego wyciągnąć, to decyzja o tym, by nie odczuwać złości. To oczywiste. Ani żadnych innych podobnych, negatywnych emocji. Takie postępowanie chroni nas przed chorobą. Jednak nie można też tłumić gniewu, bo stłumiony chowa się do podświadomości i tworzy wzorce chorobowe. To ważne, bo wiele osób uważa tłumienie uczuć za ich unikanie. Tymczasem mniej szkodliwe jest nawet odczuwanie gniewu, który zostaje świadomie uwolniony w dowolny sposób tak, aby nie został zepchnięty w głąb ciał subtelnych. Pomaga przede wszystkim wyłączenie negatywnej emocji.

Wbrew pozorom nie jest to wcale niemożliwe. Świadomość harmonii wszechświata pomaga zrozumieć, dlaczego wydarzają się pewne rzeczy, a to sprawia, że nie ma powodu, by się złościć czy denerwować. Jeśli brakuje nam tej wewnętrznej akceptacji, możemy bardzo logicznie pomyśleć, że nawet gdyby nasz gniew był sprawiedliwy, to nie daje nam żadnych korzyści. Po co się nim karmić? Lepiej dokonać innego wyboru i skupić myśli na czymś przyjemnym.

Jeśli nie umiemy zarządzać swoimi emocjami, to one wypełnią nasze ciała subtelne, a z czasem zbudują w ciele fizycznym swój odpowiednik. Postrzegam to dość obrazowo, jako odtwarzanie energetycznej matrycy. Pozytywna energia jest jasna, świetlista i lekko tęczowa. Przykre emocje wyglądają jak kłąb szarej waty wetknięty w ową tęczę. Jeśli są przelotne, rozwieją się jak ciemna chmurka przegnana wiatrem radosnych przekonań lub uczuć pełnych miłości. Jeśli jednak ktoś w kółko odtwarza stary film ponurych myśli, jeśli się ciągle martwi lub nakręca w złości, to owa chmurka zagęści się. Wzmacnia ją każde rozpamiętywanie i powtarzanie określonych negatywnych treści i bolesnych uczuć. Im częściej smucimy się lub złościmy, tym staje się gęściejsza. Kiedy osiągnie punkt krytyczny owej gęstości, materializuje się w ciele fizycznym. Aura jest rodzajem matrycy, którą kopiuje nasze ciało. Dopóki jest świetlista, nasze mięśnie, kości i narządy funkcjonują prawidłowo. Kiedy pojawiają się w niej silne i gęste kłębki ciemnych energii, to w ciele rodzi się choroba.

To może być guz, wrzód, arytmia, ból, a nawet zwichnięcie czy złamanie. Moja obserwacja potwierdza wnioski Louisy L. Hay, że nawet to, co nazywamy wypadkami, ma swoją przyczynę wewnątrz ludzkiego umysłu. Nie ma przypadków. Człowiek pozytywny i szczęśliwy nie łamie kości, nie skręca nóg, nie rozbija głowy. Człowiek skupiony na zmartwieniach potyka się i przewraca, tłucze się boleśnie. To nie żart, nie ma w tym żadnej magii. To myśl kreuje rzeczywistość, a nie żaden los czy przypadek. Jeśli skupiamy się na negatywnych emocjach, to przyciągamy do siebie określone wydarzenia. Mogą nimi być stłuczki, wypadki, upadki, skręcenia, czyli takie sytuacje, które powszechnie uznawane są za zjawiska losowe. Los jednak nie ma tu nic do rzeczy. To my sami tworzymy swoje życie.

Doświadczyłam też tego osobiście. Odczuwanie gniewu powoduje, że doznaję lekkich — na szczęście — poparzeń. Stłumiona emocja działa w taki sposób, że zawsze jakoś pryśnie na mnie tłuszcz z patelni lub chlapnę na siebie wrzątkiem. Wcale nie muszą trząść mi się ręce. Decyduje coś innego, niewidocznego gołym okiem. Dzieje się to tylko wtedy, kiedy jestem zanurzona w negatywnych emocjach. Jeśli jestem spokojna, nie tłumię gniewu, wybaczam wszystkim i błogosławię światu, mogę przewracać placki ziemniaczane gołymi palcami i nic mnie nie poparzy… Natomiast kiedy czuję złość, nie podchodzę nawet do kuchni. Daję sobie czas na uwolnienie tego uczucia, robiąc odpowiednie medytacje i praktyki.

Wracając do odwzorowania negatywnych emocji w naszym fizycznym ciele, chcę podkreślić, że symbolika jest tutaj dość jednoznaczna i nawet nasz język pokazuje sens tego, o czym piszę. Wiele razy, czując żal do kogoś, myślimy o tym, że nas „boli” jego zachowanie. Oczywiście ta metafora odnosi się do emocjonalnego cierpienia, jednak z czasem staje się rzeczywistością: w ciele pojawia się prawdziwy ból. Podobnie z innymi negatywnymi odczuciami. Słyszałam, jak powiedziano o kimś, że „ten problem zżera go od środka”, a potem okazywało się, że ów człowiek jest naprawdę chory, a od środka zjada go paskudny nowotwór. A czy spotkaliście się z określeniem: „on bardzo podniósł mi ciśnienie”? Ja tak, wiele razy. Ciekawostką jest to, że podwyższone ciśnienie jest w psychosomatyce objawem stłumionej złości. Oznacza to, że dokucza ono ludziom wtedy, kiedy wiele razy czując gniew, zaciskają bezsilnie pięści.

Emocjonalne cierpienie bywa tak potężne, że ludzie z tego powodu czasem nawet zabijają siebie nawzajem. Czy może być coś silniejszego od emocji, jeśli przez nie jesteśmy w stanie posunąć się do najgorszego? Ktoś powie, że ludzie często zabijają z chciwości, a to nie jest cierpienie. Tymczasem nikt nie pożąda pieniędzy dla nich samych. Po co komu papierki czy monety? Po co luksusowe przedmioty? Prawdziwą przyczyną jest niskie poczucie wartości, lęk przed odrzuceniem lub brak poczucia bezpieczeństwa. Niska samoocena bardzo boli. Ludzie pragną być kochani i podziwiani, a błędnie sądzą, że bogactwo im to zapewni. Wokół bogatych ludzi zbierają się tłumy fanów, liczących na okruchy z ich stołu. To fałszywa namiastka sympatii, a błysk zazdrości w oku daje złudne poczucie uznania. Takie emocjonalne gry…

Wiemy o tym, że nie zawsze chciwość prowadzi do zbrodni. Częściej są to żal, gniew lub zazdrość. Z tego też powodu niektóre osoby kaleczą swoje ciała piercingiem lub tatuażem, aby móc odreagować wewnętrzny ból. Więcej piszę o tym w książce pt. „Psychologia ubioru”. Nie radzimy sobie z tym, co czujemy, a to oznacza, że uczucia mają ogromną siłę. Nic zatem dziwnego, że wpływają również na nasze ciało.

Nie do wszystkich przemówi zapewne obraz chmurki negatywnej emocji i jej zagęszczanie lub kopiowanie określonej matrycy. Można jednak spojrzeć na temat jeszcze inaczej. Jeśli ktoś interesuje się fizyką kwantową, a szczególnie jej ostatnio bardzo modnymi odkryciami, może wyobrazić sobie zdrowe ciało, jako atomy, w których wiruje harmonijnie piękna energia. Każdy atom zbudowany jest z jądra i elektronów biegających po swoich orbitach. Pomiędzy znajduje się ogromny i magiczny ocean „niczego”. Wypełniają go wibracje, zupełnie naturalne, kiedy nasze myśli są spokojne. Jest łagodnym, gładkim, pięknym morzem. Gniew, stres, żal, zmartwienie to potężne wichry, które burzą ów ocean i powodują zakłócenia w zwykłym funkcjonowaniu cząstek atomowych. To nie moja fantazja. Dzisiaj nawet dziecko wie, że myśl jest falą energetyczną i ma określoną wibrację. Gdyby było inaczej, nie istniałby encefalograf. Myśl zasilona emocjami w postaci fali dociera do przestrzeni wewnątrz atomu. Jeśli praca najmniejszych cząstek zostaje jej wibracją zaburzona, to cały układ zaczyna pracować nieprawidłowo. Tę nieprawidłowość nazywamy chorobą.

Każda emocja i każdy problem ma swoje symboliczne odzwierciedlenie w różnych częściach naszego ciała i rozmaitych dolegliwościach. Poczucie winy to bóle głowy, przekonanie o byciu lekceważonym — choroby nerek, brak radości — problemy z sercem, żale i pretensje — nowotwory, rozczarowanie partnerem — choroby kobiece… itd. Taki spis podaję w dalszej części książki wraz z odpowiednimi sugestiami, dotyczącymi wzorców. Warto jednak pamiętać, że tego typu ściąga to tylko punkt wyjścia do poszukania swojej emocji i swojego problemu. Każdy z nas jest unikalny. Symbolika oczywiście działa, więc ogólny zarys będzie trafny, ale „co dokładnie, gdzie i na kogo” wie tylko ten z nas, kogo ten problem dotyczy.

Uzdrawianie wzorców

W cokolwiek uwierzymy, tworzymy określony pogląd, który kształtuje nasze życie. Na niektóre sytuacje wpływa kilka poglądów, wówczas wygrywa najsilniejszy. Dlatego czasem pewne sprawy nas zaskakują – jesteśmy czegoś pewni, a to się nie dzieje. To nasze myśli tworzą przekonania, a myśli powstają najczęściej w wyniku interpretacji doświadczeń. Kluczowe wydaje mi się tu słowo „interpretacja”, ponieważ coś takiego, jak prawda obiektywna musi się ugiąć pod subiektywnym spojrzeniem na sytuację.

Wyobraźmy sobie słonia. Najlepiej różowego. Jest i stoi przed nami. Co jest prawdą obiektywną? Chyba tylko zoologiczna nazwa zjawiska. Pierwsza osoba stworzy pogląd, że takie coś nie istnieje, a w związku z tym na pewno tylko śni. Druga nałoży na to swoje trudne doświadczenie z przeszłości i pomyśli: „za dużo wypiłem”. Trzecia doceni swoje wizjonerskie zdolności i powie: „to ważny symbol, poszukajmy znaczenia, które wskazuje”. Czwarta dojdzie do wniosku, że jest w ukrytej kamerze i ktoś robi sobie żarty. Piąta uzna, że widzi prawdziwego słonia, który dla potrzeb jakiegoś eksperymentu został pomalowany farbą. Będą jeszcze inne interpretacje…

Ten przykład pokazuje, co dzieje się z nami w wyniku tego, co widzimy i czego doświadczamy – interpretujemy i tworzymy przekonania. Jeśli zamiast słonia wyobrazimy sobie moment, w którym szef z gniewem mówi do nas, że znowu coś zrobiliśmy nie tak, to w naszych myślach pojawią się różne formy analizy tego, co właśnie zaobserwowaliśmy. Jedna osoba zrzuci wszystko na szefa, który znowu jest nie w humorze. Druga wzruszy ramionami, ale poczuje złość, że ktoś się jej czepia. Trzeciej zrobi się przykro, że ktoś podniósł na nią głos. Czwarta poczuje się niedoceniona i skrzywdzona... Oczywiście, będą jeszcze inne interpretacje. Jednak od razu zauważymy, że druga, trzecia i czwarta osoba mają niskie poczucie wartości, czyli negatywny pogląd na samego siebie. A to niestety przyciąga niedobre wydarzenia, tworzy podstawę niezadowolenia, dyskomfortu, a w konsekwencji także może prowadzić do choroby.

Po czym poznać swój niewłaściwy wzorzec? Po emocjach, które pojawiają się jako drogowskazy do uzdrowienia. Jeśli w zderzeniu z sytuacją pojawia się złość, żal, przykrość czy smutek, to oznacza, że sprawa dotyka naszej uszkodzonej matrycy. Jeśli nie ma emocji, nie ma nic do uzdrawiania – jest tylko sytuacja. To bardzo proste. Nie wszystko, czego doświadczamy czy co obserwujemy, ma na nas wielki wpływ i nie każda trudna czy przykra sytuacja jest obrazem wzorca. Zasada lustra, o której tak często słyszymy, opiera się mocno na naszych emocjach. I to one są tym najważniejszym wskaźnikiem do pracy. Dlatego też warto nauczyć się je rozpoznawać.

Zazwyczaj wiążemy nasze odczucia z zewnętrzną sytuacją. Wydaje nam się, że przyczyną zdenerwowania jest coś, co się wydarza. Czasem rzeczywiście jesteśmy świadkami bardzo skomplikowanych i przykrych sytuacji. Jednak najważniejsza jest nasza reakcja. Dopiero ona pokazuje, czy mamy coś do odrobienia i do naprawienia. Przykład z szefem robiącym awanturę, który podałam wyżej, jest bardzo obrazowy. Od razu widać, że osoba, która myśli, że to szef ma zły humor, nie bierze całej sprawy do siebie. Nie czuje się winna, nie wchodzi w emocje, woli przeczekać, aż przełożonemu poprawi się nastrój. Tym samym pokazuje, że jest tylko bezstronnym świadkiem jakiegoś wydarzenia. Może jako obserwator wyciągnąć własne wnioski, może się czegoś nauczyć dla własnego pożytku, ale z całą pewnością nie ma w sobie ułomnego wzorca, który miałby odniesienie do tej konkretnej sprawy. To ważne. Ponieważ informuje nas, że w tym obszarze nie musimy niczego w sobie uzdrawiać.

Kiedy jednak pojawią się emocje, otrzymujemy sygnał, że to, co się właśnie wydarzyło, jest dla nas bardzo ważną lekcją. To jest nasze lustro, które pokazuje istotny temat do przepracowania. Nasz wewnętrzny wzorzec w ten sposób się przejawia: jak magnes przyciąga do naszej rzeczywistości sytuację, która wyraźnie nam pokazuje, co jest do naprawienia. Dlatego właśnie nadano temu nazwę lustra, abyśmy mogli się w tym zdarzeniu przejrzeć, posłuchać tonu, słów, przyjrzeć gestom i działaniom osoby, która odzwierciedla kawałek nas samych. Dokładnie ten kawałek, który wymaga naprawienia.

Być może sensem naszego życia jest doświadczanie, bycie w Tu i Teraz, kochanie, zabarwianie się różnymi emocjami. Jednak równie prawdopodobne wydaje się doskonalenie, które prowadzi nas poprzez uzdrawianie wszystkich wzorców, jakie dzielą nas od bycia wspaniałymi, zdrowymi i pełnymi najpiękniejszych uczuć istotami. Nasza doskonałość polega między innymi na tym, że jesteśmy wolni od żalu, gniewu, zazdrości, pretensji, niskiej samooceny, nienawiści. Wypełnia nas totalna akceptacja Wszystkiego Co Jest, miłość, radość, poczucie harmonii i jedności z wszechświatem.

Patrząc z tej perspektywy, choroby są specjalnymi zakładkami, które punktują odpowiednie miejsca w nas. Takie miejsca, które nie pozwalają nam na doświadczanie bezwarunkowej miłości i szczęścia. Wskazują wzorce, które dalekie są od doskonałości, zatrzymując nas na poziomie trudnych emocji, cofając w stronę dualizmu, poczucia oddzielenia i krzywdy.

Są też, jak pukanie w okiennice, kiedy zamykamy się w ciemnym i dusznym pomieszczeniu poczucia krzywdy i niespełnienia, zupełnie nieświadomi, że poza tą przestrzenią jest coś innego, lepszego, do czego mamy pełne prawo. To nasza dobrowolna najczęściej decyzja i zdarza się, że dokonujemy takiego wyboru, wiedząc, że można inaczej. Ale to „inaczej” wydaje się zbyt trudne. A nie jest. Czasem wystarczy otworzyć okiennice i wpuścić światło bezwarunkowej miłości, zaczerpnąć świeżego powietrza i zanurzyć się w tym, co jest częścią najwyższego dobra. To bywa wyzwoleniem i uzdrowieniem.

Niskie poczucie wartości

Samoocena jest podstawą wszystkiego. To od niej zależy nasz rozwój, nasz sukces, nasze szczęście i nawet miłosne relacje. Jeśli lubimy siebie, wysyłamy do wszechświata informację, że zasługujemy na dobro, dostatek, udany związek, wartościową przyjaźń, świetną pracę. Lustrzany wszechświat odzwierciedla wszędzie nasze myśli i przekonania, przyciągając do nas miłe osoby, pozytywne zdarzenia i pełne miłości doświadczenia. W relacjach osobistych jest do dość dokładne przełożenie: jeśli kocham siebie — jestem kochana, jeśli szanuję siebie — jestem szanowana, jeśli jestem wierna sobie — nie jestem zdradzana. Proste.

Warto w tym miejscu podkreślić, że integralną częścią wysokiej samooceny jest kochanie samego siebie, co może być doskonałym sposobem usuwania rozmaitych dolegliwości. Odczuwanie miłości do siebie, w tym także do swojego ciała, uruchamia proces uzdrawiania. Koniecznym elementem takiego procesu jest pełna akceptacja również swojej fizyczności. Nie można przyjmować siebie warunkowo i myśleć: „pokocham siebie, jak schudnę, bo teraz brzydko wyglądam”. Warto nauczyć się akceptować siebie takiego, jakim się jest, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Im bardziej kochamy każdą komórkę swojego ciała, im mocniej obdarzamy uczuciem każdą fałdkę tłuszczyku i każdą zmarszczkę, tym więcej zdrowia sobie zapewniamy. Dobrze byłoby systematycznie wzmacniać w sobie poczucie wartości, wykonując odpowiednie ćwiczenia. Można przeczytać o tym w mojej książce „Samoakceptacja”, w której znajduje się też wiele praktycznych metod podnoszących samoocenę.

Kompleksy, które w sobie nosimy, nie są naszą winą. W żadnym wypadku. Ktoś może pomyśleć, że negatywne wzorce wynikają z błędnego myślenia, czy braku mądrości. Tak nie jest. To najczęściej jakaś matryca poza naszą świadomością. Coś, o czym nie wiemy i do tworzenia czego nie przyłożyliśmy ręki. Ale postrzeganie tematu poprzez pryzmat winy powoduje automatyczne blokowanie uzdrowienia. Czasem lepiej nie wierzyć w jakąś teorię, niż przyznać, że jest się omylnym człowiekiem. Uznanie swojego błędu jest dla niektórych ludzi nie do przyjęcia. Przy skrajnie niskiej samoakceptacji to bardzo boli. Boimy się odrzucenia i krytyki.

Tymczasem wzorce, o których tutaj piszę, często są nieuświadomione. Schowane głęboko w naszej podświadomości wpływają na ciało, tworząc w nim choroby, lecz wymykają się logicznemu pojmowaniu. Ich źródło drzemie w przeszłości, kiedy doświadczaliśmy różnych skomplikowanych sytuacji jako wrażliwe dzieci. To wcale nie muszą być traumatyczne zdarzenia. Czasem wystarczą wymagający rodzice, którzy nigdy nie umieli pochwalić nas za dobre oceny. Działa tutaj z pewnością także czynnik powtarzalności. Dziecko, które stale słyszy, że „mogło być lepsze”, czyli mogło przynieść wyższą ocenę, koduje w sobie wzorzec: „nie jestem dość dobry”. To wystarczy, aby w środku jego podświadomości mocno rozgościło się poczucie bycia gorszym od reszty świata.

Inną często spotykaną przyczyną tworzenia fałszywych wzorców są środki masowego przekazu. Jeśli stale oglądamy na ekranie telewizora piękne modelki, to nasze krzywe nogi, odstające uszy czy nadmiar tłuszczyku w talii sprawia, że czujemy się inne. Brzydsze. Gorsze. Jeśli chłopcy stale oglądają filmy o dzielnych bohaterach, którzy pokonują każdego przeciwnika i potrafią sobie poradzić w każdej sytuacji, mogą po jakimś czasie zwątpić w siebie i swoją wartość. Bo ile wart jest młody mężczyzna, który nie jest w stanie pokonać w walce wręcz groźnego potwora? Z jednej strony wszystkie gry i baśnie, w których zwycięża dobro są nam bardzo potrzebne do rozwijania optymizmu, wiary w szczęście i właściwego myślenia. Z drugiej jednak potrzebujemy też przekonania, że bycie normalnym i słabym człowiekiem ma swoje zalety i nie umniejsza naszej wartości.

Podstawą zrozumienia samego siebie i zbudowania właściwej samooceny jest umiejętność docenienia naszej niepowtarzalności i wyjątkowości. Samoakceptacja to kochanie siebie z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie możemy poczucia wartości uzależniać od czegokolwiek: figury, wyglądu, posiadanych pieniędzy czy zdolności. Oznaczałoby to bowiem, że odrzucamy jakąś część siebie. Tymczasem najważniejsze dla zdrowia i bycia szczęśliwym jest kochanie siebie bezwarunkowo, takimi jakimi jesteśmy tu i teraz. Bez względu na to, że posiadamy cechy, które chcielibyśmy zmienić czy poprawić. Nie ma w człowieku takich elementów, które nie zasługują na kochanie. Nawet wrzód, który pojawił się na ciele, jest takim miejscem, gdzie zabrakło miłości. Potrzebuje zatem tego uczucia jeszcze więcej niż inne części.

Domyślam się, że w tym momencie przychodzą nam na myśl nikczemne osoby, które bezinteresownie krzywdzą innych. Zawiść, złość, chciwość, które wypełniają takich ludzi, mogą poddać w wątpliwość to, co wyżej napisałam. Jednak warto sobie uświadomić, że takie negatywne emocje nie biorą się same z siebie. Zazwyczaj są wynikiem braku miłości i doświadczania krzywdy w dzieciństwie. To nie jest usprawiedliwienie oczywiście, bo znam wiele osób, które doświadczyły w życiu wiele cierpienia, ale zadały sobie trud, by popracować nad sobą, uzdrowić przeszłość i stać się dobrymi, szlachetnymi postaciami. To tylko wyjaśnienie, które pokazuje, że im ktoś gorsze zachowania przejawia, tym bardziej potrzebuje kochania samego siebie. A czy o tym wie i czy zechce, to już inna historia.

Niskie poczucie wartości łatwo rozpoznać. Dotyka każdej osoby, która jest w jakikolwiek sposób atakowana przez innych i przeżywa z tego powodu emocje. Przez „atak” rozumiem zarówno rzeczywiste rękoczyny, jak i krytykę, dokuczanie, wyśmiewanie, poniżanie, pouczanie, a także bycie oszukiwanym i okradanym. W przypadku strat finansowych w grę wchodzą zazwyczaj też wzorce dotyczące posiadania pieniędzy, ale jest to często wskaźnik niskiej samooceny. Jeśli ktoś ma w sobie matrycę typu „nie zasługuję”, to będzie ona odbijać się nie tylko na zawartości portfela. To oczywiste, że zaniżone poczucie wartości buduje wzorzec: „nie należy mi się, nie jestem godna, godny”.

Na poziomie ciała brak samoakceptacji to powód ciągłych dolegliwości w różnych obszarach. Najlepiej pokazuje je nadwaga. Warstwy tłuszczu to swoiste obudowanie ciała murami obronnymi. Jest tutaj i lęk oczywiście. Jednak nie tylko brak poczucia bezpieczeństwa powoduje otyłość. Czasem bronimy się przed ludźmi, ponieważ boimy się odrzucenia. Na przykład pani, która nie akceptuje swojej kobiecości będzie tyła w obrębie miednicy i ud. W ten sposób symbolicznie odgradza się od partnera, chroniąc się przed jego krytyką.

Bardzo charakterystyczne są pokłady tłuszczu na poziomie brzucha — pokazują lęk przed atakiem drugiego człowieka, tego na którym nam zależy. Otyłość brzuszna często pojawia się u osób, które mają surowego i wymagającego partnera. Takiego, który wiecznie ma pretensje. Żyjąc z taką osobą, bierzemy na siebie winę za jego niezadowolenie. Odczuwamy lęk przed powrotem do domu i podświadomie oczekujemy awantury, zastanawiając się, do czego tym razem się przyczepi, za co nas skrytykuje.

Taka postawa wyrasta oczywiście z niskiej samooceny. Jeśli wierzę w siebie i kocham siebie, nie przejmuję się tym, co mamrocze ktoś obok mnie. To jego problem: chce sobie pogadać — ma duże lustro do dyspozycji, bo oczywistym jest, że krytykant siebie także nie kocha. Wady widzimy w innych tylko wtedy, kiedy nasze własne bardzo nam doskwierają. Podniesienie poczucia wartości sprawia, że przestajemy czepiać się innych, skupiając się wyłącznie na tym, co dobre w drugim człowieku. Nas także ludzie przestają oceniać, ponieważ zasada lustra sprawia, że każdy, kogo spotykamy, odzwierciedla wyłącznie piękne i ciepłe uczucia, którymi siebie obdarzamy.

Jeśli postrzeganie siebie jest negatywne, wówczas na naszej drodze stają ludzie wrodzy, nieprzyjaźni, dokuczliwi. Doświadczamy ataków, złośliwości i poniżenia. To oczywiście wpływa na nasz stosunek do świata i na samopoczucie. Wchodzimy w spory, obrażamy się, tkwimy w żalu lub złości, a w ślad za tym zaczynamy chorować na rozmaite dolegliwości, które są powodowane takimi emocjami. Dlatego też to właśnie poczucie wartości decyduje o jakości naszego życia i zdrowia. Temat ten można znaleźć w psychosomatyce w opisie niemal każdego schorzenia. I tak, jak kochanie siebie może uzdrowić niemal wszystko, tak niskie poczucie wartości jest pierwszym krokiem do całej gamy zdrowotnych problemów.

Niektóre choroby są bardzo mocno związane z brakiem miłości do siebie i poczuciem odrzucenia. Najbardziej znana pod tym względem jest chyba anoreksja (jadłowstręt psychiczny), której podstawową zewnętrzną przyczyną jest nieakceptowanie swojego wyglądu i dążenie do nadmiernego obniżania wagi. W psychosomatyce podkreśla się także ogólnie niechęć do życia, gniew na siebie i karanie poprzez odmawianie sobie pożywienia.

Innym przykładem dolegliwości związanych z poczuciem wartości są problemy z jelitami, z nadnerczami i ze skórą. W tym ostatnim przypadku mamy do czynienia z takim specyficznym poglądem, że jest się osobą gorszą od innych, o mniejszej wartości, nie przystającą do żadnej uznanej społecznej grupy. Człowiek taki nie widzi swojego miejsca w świecie, nie umie się odnaleźć, czuje się nieudany i niepotrzebny. Kiedy nie umiemy kochać siebie, nie umiemy także kochać świata i innych, ponieważ nasz sposób postrzegania tego, co nas otacza, jest lustrzanym odbiciem tego, jak widzimy samych siebie. Niechęć do innych przejawów istnienia towarzyszy chorobom skóry, ponieważ skóra jest granicą pomiędzy naszym jestestwem, a resztą świata.

Innym przejawem takiego problemu są choroby oczu — nie chcemy widzieć tego, co obok nas. Bardzo często słyszymy od osób mających kłopoty ze wzrokiem, że „już nie mogą patrzeć na ten niedobry świat… lub na to zjawisko…. lub na tę konkretną osobę”. Wrzody żołądka podkreślają, że nie trawimy tego, z czym mamy do czynienia, bo wszystko odbieramy jako zagrożenie dla siebie, a przykry zapach ciała to także nieświadoma forma obrony, która ma odsunąć od nas potencjalny atak.

Niska samoocena odpowiada także za alkoholizm i nałogi. Człowiek nie upija się z nudów czy dla towarzystwa. Pije wtedy, kiedy czuje się niepotrzebny, nieudany, przegrany, do niczego. Nałóg jest formą ucieczki od siebie. Uciekamy wtedy, kiedy nie możemy na siebie patrzeć, kiedy nie możemy ze sobą wytrzymać. Osoba szczęśliwa i spełniona nie bywa uzależniona, chociaż najczęściej ma dostęp do najdroższych i najsmaczniejszych używek. Jednak nie robi tego, ponieważ kocha siebie i życie.

Jedną z najbardziej skutecznych metod podnoszenia poczucia wartości jest uświadomienie sobie swoich dobrych stron. To ćwiczenie, podobnie jak wiele innych, podaję w książce o Samoakceptacji. Tutaj je przypominam, zachęcając do wykonania także innych, jeśli ocenimy, że nasza samoocena jest niska i tego właśnie potrzebujemy.

ĆWICZENIE

Zapewnij sobie chwilę spokoju. Usiądź wygodnie i zapal świecę. Na przygotowanej wcześniej dużej kartce lub w swoim zeszycie wypisz około 50—60 swoich pozytywnych cech. Wypisz cechy charakteru, swoje umiejętności, elementy wyglądu zewnętrznego. Jeśli robisz to pierwszy raz i masz z tym szczególną trudność, wypisz tylko 30. Ta ilość to absolutne minimum.

Wysokie poczucie wartości to styl życia i sposób myślenia. Z całą pewnością można się tego nauczyć i potraktować jako właściwy pogląd. Pomaga w tym myślenie o sobie zawsze w pozytywny sposób oraz unikanie krytykowania siebie, nawet w żartach. Bardzo istotne jest także szukanie swojego spełnienia, bycie twórczym i pomocnym dla innych. Ogólnie bycie dobrym i życzliwym człowiekiem jest świetnym sposobem na podniesienie samooceny, o ile potrafimy sami siebie docenić. Robienie sensownych rzeczy i pomaganie ludziom pozwala poczuć się kimś ważnym i potrzebnym. Do tego można dołożyć prowadzenie dziennika sukcesów, świadome nagradzanie siebie oraz cieszenie się życiem. Ponadto korzystnie działa też mówienie innym dobrych słów, ponieważ to wszystko, za co chwalimy drugiego człowieka, rozwijamy także w sobie. Im więcej piękna zauważamy w innych, tym więcej mamy go w sobie, a radosne przyjmowanie komplementów jest także świetną lekcją doceniania samego siebie.

Poczucie winy

To sabotażysta, który zaniża nam poczucie własnej wartości, a jakby tego było mało, przyciąga do nas karę za różne popełnione przez nas błędy. Tak niestety działa podświadomość, kiedy czuje się winna. Posłusznie wywołuje sytuacje adekwatne do winy, stara się nas ukarać za to, co zrobiliśmy. Bardzo często karze nas niestety chorobą.

To może być prozaiczna opryszczka na ustach, kiedy mamy sobie za złe, że powiedzieliśmy za dużo. Może też pojawić się w innych miejscach ciała, które bardzo mocno w naszej kulturze emanują winą. Opryszczka narządów płciowych, a także inne choroby tych części ciała, często wiążą się z podświadomym przekonaniem o tym, że jest się złym i grzesznym. To tylko wzorce, które koduje nam nasza kultura. Czasem wystarczy sobie wyobrazić, że żyjemy w dżungli amazońskiej i nagle okaże się, że to co robimy, jest zupełnie naturalne.

Charakterystyczną dolegliwością związaną z kwestią winy jest prozaiczny ból głowy. Chociaż przyczyna zewnętrzna bywa różna — zmęczenie, napięcie, stres, problemy z żołądkiem lub kręgosłupem — to u podstaw leży najczęściej krytyka samego siebie. Ból głowy pojawia się zazwyczaj wtedy, kiedy jesteśmy z siebie niezadowoleni i cały czas myślimy, że jakąś sprawę należało załatwić inaczej. Ten dyskomfort fizyczny, znany doskonale każdemu na świecie, jest więc mocno związany z poczuciem winy.

Według psychosomatyki każdy ból ma u swojego podłoża podświadomą potrzebę karania siebie za coś. Szczególnie taki, który jest długotrwałym cierpieniem. Formalnie ból jest naturalnym sygnałem organizmu, który ma za zadanie komunikować, że dzieje się coś niedobrego, co wymaga naszej interwencji. Nawet pięty dotkliwie obtarte przez nowe pantofle podobno są tylko informacją, że but jest niewygodny i kaleczy nam stopę. A przecież na poziomie mentalnym może to być wskazówka dotycząca tego, jak czujemy się w domu rodzinnym. Tym samym jest prozaiczne skaleczenie, sygnałem: „uwaga, przecięto naskórek!”. A na poziomie wewnętrznym może dotyczyć jakiejś potrzeby karania siebie za coś. Jesteśmy całością — każde skaleczenie jest odpowiedzią na coś w naszym umyśle.

Czasem obserwuję ciekawe sytuacje, które potwierdzają, że nie ma przypadków, że wszędzie działają jakieś programy myślowe. Pamiętam starszego pana, który spacerując w niedzielę po ogrodzie, zapragnął przyciąć róże. Kiedy nóż zjechał mu w palec, stwierdził: „to za karę, dzisiaj jest święto, nie wolno pracować, to grzech”. Był tego pewny, ponieważ jego wiara stanowiła podstawę poglądów tworzących rzeczywistość. Wierzę, że jego podświadomość działała zgodnie z jego przekonaniem.

Poczucie winy jest bardzo powszechne, podobnie jak niska samoocena. Nie spotkałam dotąd osoby, która z pewnością i uśmiechem powiedziałaby: „jestem czysta i niewinna”. Każdy ma coś na sumieniu, nawet takie drobiazgi, z których inni pewnie by się uśmiali. Od dziecka jesteśmy programowani jako osoby omylne, słabe i na dodatek „grzeszne” — szczególnie w naszej kulturze. Powiedziałabym nawet, że osoby religijne mogą czuć się bardziej winne niż ateiści, ponieważ każde odstępstwo od obowiązujących przykazań wiąże się natychmiast z winą. Jednak bez względu na wyznanie nosimy w sobie pogląd, że popełniamy błędy, których nie sposób zapomnieć. Każdy z nas się z tym zmaga.

Podstawą jest zrozumienie, że urodziliśmy się niewinni i zawsze niewinnymi pozostajemy. Błędy, które wszyscy popełniamy, są naturalną częścią naszego wzrastania. Zdarza się, że kogoś skrzywdzimy w emocjach. Warto pamiętać, że emocje też są częścią naszego człowieczeństwa. Bywa, że popychają nas one do niedobrych działań. Wiele spośród czynów, których się wstydzimy, dokonaliśmy dlatego, że na tamten moment nie umieliśmy inaczej zareagować czy zdecydować. Jeśli nawet dzisiaj mówimy sobie, że to nie było właściwe, warto pamiętać, że dzisiaj jesteśmy już inną osobą. Nie warto siebie oskarżać. Umiejąc wybaczać innym, wybaczajmy i sobie. Zasługujemy na to. Zawsze.

W gruncie rzeczy poczucie winy może pojawić się jako efekt wyjścia z harmonii. Jeśli zrobimy coś, co jest niezgodne z naszym przekonaniem, z naszym wewnętrznym wzorcem, to uruchamia się ów proces przyciągania kary. Ale warto podkreślić, że często nasz wzorzec jest niewłaściwy i niestety nie ma to dla podświadomości żadnego znaczenia. Przykładem mogą być tu wzorce religijne, które po prostu są subiektywne, bo — opierając się na przykładzie, który podałam wyżej — jakie znaczenie ma dzień tygodnia do przycinania róż? Żadne. Każdego dnia możemy przycinać róże, pod warunkiem, że nasza religia nam tego nie zabrania. Możemy mieć zatem poczucie winy z powodu jedzenia mięsa, niechodzenia do kościoła i wielu innych rzeczy, które obiektywnie rzecz biorąc, nie są złem. Jednak dla nas ważne jest to, do czego się zobowiązujemy. Jeśli ktoś wyznaje jakąś religię, powinien przestrzegać jej zasad, bo inaczej będzie miał wyrzuty sumienia, które są strażnikami naszej wewnętrznej harmonii. Tej, która bazuje na naszych osobistych wzorcach. Działanie, które pozostaje w dysharmonii z naszą wewnętrzną na przykład religijną matrycą, uruchamia poczucie winy, a w ślad za tym może sprowokować wykreowanie kary w postaci choroby.

Poniżej podaję kolejne ćwiczenie, które już publikowałam. Jest ono najlepszą znaną mi medytacją, która skutecznie pomaga w wybaczeniu. Oczywiście wszyscy ci, którzy znają inne metody, mogą je zastosować. Jak zawsze — wybieramy to, co jest dla nas najlepsze i najciekawsze. Nie można zmuszać się do technik, które nam nie odpowiadają. Szukajmy takich, które czujemy jako coś dobrego dla siebie. Medytacja na Światło, którą podaję tutaj, jest dla mnie najdoskonalszym narzędziem w procesie wybaczania, zarówno w odniesieniu do siebie, jak i do innych. Tutaj skupiamy się na sobie, ponieważ poczucie winy niesie potrzebę wybaczenie samemu sobie. Warto powtarzać to ćwiczenie profilaktycznie raz na jakiś czas, żeby oczyścić się z negatywnego wzorca niezadowolenia z siebie za wszystko, co robimy nie tak, jak byśmy chcieli.

ĆWICZENIE

Usiądź wygodnie w spokojnym miejscu, zamknij oczy, wycisz się za pomocą rozluźnienia lub koncentracji na oddechu. Wyobraź sobie siebie samego, siedzącego przed tobą, jak odbicie w lustrze. Jeśli chcesz, możesz tę medytację wykonać przed lustrem i nie zamykając oczu pracować ze swoim odbiciem. Wyprowadź z serca promień złotego światła miłości i wybaczenia, wprowadź je do serca siebie, siedzącego naprzeciwko. Powtarzaj w myślach: „wybaczam sobie wszystko, cokolwiek zrobiłem niewłaściwego. Mylić się jest rzeczą ludzką. Rozwijając się, mamy prawo do błędów i pomyłek. Wybaczam sobie, że skrzywdziłem…, wierzę, że oboje potrzebowaliśmy tej lekcji, by zrozumieć ważne dla nas tematy. Bóg w moim sercu dawno mi wybaczył każdy mój błąd, zatem i ja powinienem odpuścić sobie…” Mów własnymi słowami to wszystko, co czujesz, że chcesz powiedzieć. Nie skupiaj się na wymienianiu negatywnych czynów. Zogniskuj uwagę na odczuwaniu wybaczenia. Poczuj, że pragniesz sobie odpuścić. Kiedy powiesz już wszystko, pobłogosław samego siebie. Po chwili zobacz, jak światło wraca do twojego serca, a twoje odbicie znika. Możesz pomału otworzyć oczy i zakończyć medytację. Jeśli pracujesz przed lustrem, po prostu podziękuj sobie i zakończ proces.

Żal i pretensje

Z reguły osoby, które pracują nad sobą, interesują się psychologią czy rozwojem osobistym, wiedzą doskonale, że warto wybaczać innym ludziom, którzy w jakikolwiek sposób nas zranili. To prosta i oczywista zasada, przedszkole duchowości, ale i elementarny warunek zdrowienia. Poczynając od wspaniałych słów: „… i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”, uczymy się rozumieć, że każda czująca istota ma prawo nie tylko żyć, ale też samodzielnie stanowić o sobie i rozwijać się po swojemu, co często oznacza wykonywanie działań niezgodnych z naszymi oczekiwaniami.

Prawdziwa akceptacja, która pomaga nam pozostać w harmonii z Najwyższym Źródłem polega na tym, że rozumiemy złodzieja, gwałciciela i mordercę, wiedząc doskonale, że tacy ludzie realizują wyłącznie programy zamówione przez dusze ofiar. I programy te są niezmiernie ważne do przerobienia. Nie wolno odwracać od nich uwagi skupiając się na winie takich ludzi. Podobnie jest z kobietą, która podstępnie wkrada się do łóżka naszego męża, czy ze złośliwą teściową albo z wrednym szefem, który nie chce zapłacić nam za wykonana pracę. To samo dotyczy myśliwych, którzy strzelają do słodkich sarenek i ludzi znęcających się okrutnie nad zwierzętami. To nasi nauczyciele. Nie musi nam się podobać to, co robią, ale nie warto wchodzić w negatywne emocje, wyrastające z potępienia.

Żal do kogoś czy złość są energiami, które niszczą nasze komórki w znacznym stopniu. Najpopularniejszym schorzeniem wywołanym przez noszone w sobie pretensje do ludzi jest rak. Ta paskudna choroba, która dziesiątkuje ludzkość, jest ogromnie ważną wskazówką, która ma za zadanie przypominać nam, jak ważna jest akceptacja, tolerancja i wybaczenie. Taka choroba zwraca naszą uwagę na to, że zupełnie pomijamy sens zadanych nam lekcji, całą uwagę obracając na potrzebę zemsty lub kary. A nie o to chodzi w życiu.

Zobaczmy to na przykładzie. Jeśli wszystkie kobiety będą mieć w sobie wysokie poczucie wartości oparte na szacunku do siebie i miłości do swego ciała, to z powierzchni Ziemi znikną gwałciciele. Celem tego okropnego skądinąd zjawiska nie jest wymyślanie kar dla dewiantów lub murów, w których można by ich zamknąć. Celem jest sprowokowanie ludzi do pokochania siebie i podnoszenia samooceny. Proste. A jeśli komuś wydaje się taka wizja utopią, to przyznam się, że o wiele łatwiej mi wyobrazić sobie, że ze świata zniknęli wszyscy gwałciciele, niż to, że kobiety powszechnie kochają siebie tak, jak powinny — zgodnie z podstawowym celem istnienia. Nie umiemy kochać siebie, a nie ma żadnego rozwoju i wzrastania bez tej najważniejszej na świecie jakości.

Opowiadając o wybaczeniu i akceptacji, podaję skrajne przykłady działań niezgodnych z zasadami społecznymi. A przecież powodem żalu bywa czasem matka, które bardziej niż nas kochała naszego brata lub siostrę. Albo ojciec, który wiecznie krytykował, a nigdy nie umiał pochwalić. Czy to zbrodnia? Czy kobieta nie może kochać bardziej jednego dziecka? A czy rodzic nie może być krytyczny, jeśli tak chce? Przecież nie ma na to paragrafu. A jednak wchodzimy w negatywne emocje żalu i niesiemy potem przez życie ciężki plecak wypełniony bólem, który rozsadza nasze komórki od wewnątrz. Po co?

Wszyscy nauczyciele powtarzają do znudzenia, że jesteśmy jednością i każdy ma prawo stanowić o sobie. Każdy to także matka albo ojciec. To także teściowa, myśliwy, rzeźnik, nieuczciwy pracodawca. Zamiast wieszać na nich psy lub nurzać się w żalu, powinniśmy zadać sobie pytanie: czym przyciągam takie doświadczenie? A odpowiedź wykorzystać do tego, by zmienić swój wewnętrzy wzorzec na właściwy. Czasem to tylko (lub aż) niskie poczucie wartości. Nie pozwalamy siebie kochać, bo w podświadomości tkwi przekonanie, że nie zasługujemy na bycie uwielbianym przez mamę lub docenianym przez ojca. Że nie zasługujemy też na szacunek szefa i na godziwy, terminowo wypłacany zarobek. Że nie zasługujemy na to, by być lubianymi i podziwianymi przez różnych ludzi dookoła. Czasem oczywiście to też inne wzorce, ale tak czy owak — to one są kluczem do naszego uzdrowienia. Nie kara. Nie zemsta. Nie wrogość do tego, który nas krzywdzi lub z pogardą odwraca się plecami. Tylko właśnie zrozumienie i wybaczenie temu osobnikowi, który zwrócił naszą uwagę na potrzebę skorygowania czegoś w sobie.

Widzę w tym spójność i logikę. Skoro mamy skupiać się na swoich wzorcach, a nie na nienawiści, to umiejętność odpuszczenia innej osobie jest elementarną zasadą rozwoju. Zatem motywacja musi być potężna, a wskaźnik zmuszający mocno do zastanowienia. To musi być coś, co nas porusza i przeraża. Wszechświat doskonale wie, jak nas zmusić do nauki — wymyśla paskudne choroby, wobec których nauka bezradnie rozkłada ręce, a przez to napawają nas strachem. Cały świat medyczny bezskutecznie szuka panaceum na nowotwory. To, co znajdujemy, czasem pomaga, ale często choroba wraca, ściągana do ciała aktywnym psychosomatycznym wzorcem. A co ciekawe — jak pisałam wcześniej — świat jest pełen ludzi, którzy zmienili sposób myślenia, wybaczyli i wyzdrowieli raz na zawsze. Zatem nie ma chorób nieuleczalnych, jeśli spróbujemy podjąć pracę od podstaw naszych emocji.

A przede wszystkim od wybaczania. Wszystkie ścieżki duchowe zaczynają od tego tematu, rozumiejąc, że jest on bramą do dalszego rozwoju. Bez wybaczenia nie wykonamy kroku do przodu. Wybaczenie rozmaitym oprawcom, złodziejom, oszustom, czy też złośliwym teściowym, nieuważnym rodzicom, fałszywym koleżankom to prawdziwe katharsis, które otwiera drzwi do uzdrowienia. Wybaczenie obmywa fizyczne ciało człowieka potężna falą uzdrawiającej energii, która likwiduje najcięższe choroby. Nasze kochające i wybaczające serce to fantastyczny portal do transformacji nieprawidłowo funkcjonujących tkanek w zdrowe cząsteczki.

ĆWICZENIE

Usiądź wygodnie w spokojnym miejscu, zamknij oczy, wycisz się za pomocą rozluźnienia lub koncentracji na oddechu. Wyobraź sobie swojego „wroga”, którego nie cierpisz, który cię boleśnie skrzywdził, siedzącego przed tobą. Wyprowadź z serca promień złotego światła miłości i wybaczenia, wprowadź je do serca człowieka, siedzącego naprzeciwko. Powtarzaj w myślach: „Wybaczam ci wszystko, cokolwiek zrobiłeś mi złego. Mylić się jest rzeczą ludzką. Rozwijając się, mamy prawo do błędów i pomyłek. Wybaczam ci, że mnie zraniłeś…. Wybaczam sobie, że pozwoliłem ci na to i że wpuściłem cię do swojego życia. Wierzę, że oboje potrzebowaliśmy tej lekcji, by zrozumieć ważne dla nas tematy. Dzięki tobie zrozumiałem swoje wzorce i mogłem uzdrowić siebie — dziękuję ci za to. Widzę wyraźnie tę korzyść z naszego spotkania.” Mów własnymi słowami to wszystko, co czujesz, że chcesz powiedzieć. Nie skupiaj się na wymienianiu negatywnych czynów. Zogniskuj uwagę na odczuwaniu wybaczenia. Poczuj, że pragniesz tej osobie odpuścić. Kiedy powiesz już wszystko, pobłogosław tego człowieka. Po chwili zobacz, jak światło wraca do twojego serca, a osoba znika. Możesz pomału otworzyć oczy i zakończyć medytację.

Możemy tu wykorzystać każdy sposób, który nam się podoba i działa skutecznie, przynosząc uwolnienie od gniewu i pretensji. Dzisiaj wybór metod jest ogromny, bo — jak wspominałam — każda ścieżka pracy nad sobą od tego się zaczyna. Nie ma wzrastania bez odpuszczenia win drugiemu człowiekowi i nauczyciele rozwoju wymyślają coraz to nowsze sposoby uporania się z wybaczaniem. Jest zatem w czym wybierać.

Nienawiść i gniew

Tematyka tutaj jest bardzo zbliżona do tego, o czym pisałam wyżej. W istocie osadza się także na zrozumieniu, że inny człowiek może robić coś, co nam się nie podoba. Ba, może nawet czynić działania nieakceptowalne społecznie: kraść, gwałcić, zabijać. Jednak piszę o tym osobno, bo sam żal do drugiej osoby nie zawsze wiąże się z nienawiścią. Pretensje do ludzi i świata ogniskują się wokół niskiego poczucia wartości, poczucia winy lub poczucia przegranej. Często wywołują łzy zewnętrzne lub wewnętrzne, są więc energetycznie skierowane do środka, jakby chciały pokazać, że to w nas jest coś nie tak, dlatego jesteśmy krzywdzeni. Często zadajemy sobie pytanie: dlaczego on mi to zrobił?

Gniew i inne mordercze emocje uderzają w nasze ciało inaczej niż żal. Tutaj energia przeciwstawia się światu zewnętrznemu. Gniew jest wyrazem buntu przeciw temu, czego doświadczamy, ale jest też potrzebą oddania ciosu. Wyrazem tej emocji jest zaciśnięta i podniesiona pięść, którą chcemy uderzyć kogoś, kto właśnie coś zrobił lub powiedział. Często ta pięść nie spada, padają jedynie ostre słowa. Czasem jednak gniew zostaje całkiem stłumiony, zepchnięty do podświadomości, gdzie zaczyna tworzyć podwaliny choroby. Ponure mamrotanie do znajomych i obgadywanie kogoś poza plecami niestety nie przyniesie uwolnienia. Już lepiej byłoby podnieść tę pięść i tłuc nią w poduszkę tak, jak tłuklibyśmy winowajcę, który nas zdenerwował.

Największym problemem jest wyrażanie gniewu, który stłumiony nie zostaje. To tutaj znaleźć można okrucieństwo, przemoc, sadyzm, bicie, kopanie, a nawet pozbawianie życia. Myślę, że właśnie dlatego ta emocja jest traktowana z tak wielką niechęcią i wstydem. Tymczasem można ją wyrażać bezpiecznie, nie raniąc nikogo. Można ją wykrzyczeć, ile sił w płucach, stając jak Liza Minelli w „Kabarecie” pod wiaduktem, którym właśnie przejeżdża pociąg. Można tłuc pięścią w poduszkę lub bardziej praktycznie: wytrzepać dywany. Moja znajoma, kiedy dotyka ją takie uczucie, zaczyna przestawiać meble w pokoju tak długo, aż zmęczona opadnie na łóżko. Sposobów jest wiele. Ważne, by sobie uświadomić, że odwrotną stroną złości jest siła witalna. Wykonanie ciężkiej pracy, walenie pięściami w gruszkę czy trzepaczką w dywan prowadzi do zmęczenia, a to uwalnia gniew.

Warto też zwrócić uwagę, że posiadamy niejako dwa umysły. Jeden umysł to ten emocjonalny — nasze wewnętrzne dziecko, które może fajnie wyrażać to, co czujemy. To ważne, bo dzięki temu widzimy, co jest do uzdrowienia, co nam przeszkadza. Tłumienie złości i udawanie, że wszystko jest OK, nie prowadzi do niczego dobrego. Wewnętrzne dziecko pomaga nam potupać i pokrzyczeć, abyśmy poczuli, co się w nas i z nami dzieje. Ale uwaga! Nie wyżywamy się na nikim i nie bijemy słowami! Nikogo nie obrażamy i nie poniżamy. Krzyk może być dobrym czynnikiem spustowym, ale nie może być narzędziem przemocy.

I tu właśnie włącza się drugi umysł. Umysł świadomy, racjonalny i posiadający wiedzę. Powinien mieć duży wpływ na ten pierwszy. Ten umysł łagodzi gniew rozsądnym podejściem. Zadaje pytania typu: „no i co z tego? A komu to przeszkadza? A czy warto tracić zdrowie? A nie lepiej odpuścić?” Może też czasem podsunąć merytoryczną analizę problemu, która udowadnia, że właściwie to nie ma powodu do złości. Ot, zdarzyło się coś… i szkoda czasu. Może też pokazać, że nie mamy żadnego interesu w zajmowaniu się gniewem.

Istnieje genialna zasada, która czasem krąży w sieci jako cytat z kogoś lub jako buddyjska mądrość. Brzmi ona: Jeśli coś ci się nie podoba — nie martw się, lecz zmień to. Jeśli nie możesz tego zmienić — spokojnie zaakceptuj. W żadnym wypadku zmartwienie nie poprawi sytuacji. Często to powtarzam, także samej sobie. Jest w tym oczywista prawda, że nawet najmocniejsze i najgłośniejsze tupanie nogami nie zmieni rzeczywistości. Po cóż zatem denerwować się czymś, na co nie mamy wpływu? To absurdalna strata energii. A jeśli dodamy do tego fakt, że nasze negatywne emocje wpływają niekorzystnie na zdrowie, to cała ta zabawa przestaje być w najmniejszym stopniu opłacalna. Wystarczy odrobina zdrowego rozsądku i gniew znika.

Natomiast najlepiej byłoby nie odczuwać złości w ogóle. Jest to możliwe. Doświadczają tego ludzie, którzy rozwijają się duchowo i w praktyce korzystają z wiedzy o tym, dlaczego spotykają nas różne trudne wydarzenia. Kiedy wiemy i rozumiemy, że wszystko, co nam się przydarza, jest tylko lekcją, która czegoś nas uczy, przestajemy się złościć na ludzi. Wiemy, że oni tylko dostarczają nam nasze domowe zadania do odrobienia. W istocie powinniśmy być im wdzięczni, chociaż na pewnym etapie wydaje się to całkiem absurdalne. Jak być wdzięcznym złodziejowi, który zabrał nam portfel albo wrednej babie, która przespała się z naszym partnerem? Jednak można.

Nie tylko wiedza duchowa i rozumienie pozwalają uwolnić się od złości. Pomaga w tym także systematyczna medytacja. Jeśli poświęcimy codziennie przynajmniej 15—20 minut na duchowa praktykę wyciszenia umysłu, to już po paru tygodniach zauważymy zmiany w postrzeganiu świata. Przede wszystkim nabierzemy dystansu do wydarzeń i zamiast złościć się na szefa, który spóźnia się z wypłatą, wzruszymy ramionami, mówiąc: jak będzie miał, to przecież zapłaci. Zawsze płaci. I odzyskujemy bezcenny spokój. A w ślad za spokojem idzie zdrowie.

Warto nauczyć się zarządzać mądrze emocjami. Ważnym krokiem jest przyznanie się do tego, że mamy w sobie gniew czy agresję albo żal. Nie jest ona niczym wstydliwym ani niewłaściwym. W moim odczuciu mądrym i rozwiniętym duchowo jest ten, kto rozumie, że emocje to potrzebni nam nauczyciele. Trzeba umieć je właściwie potraktować i przyjąć lekcje, które z sobą niosą.

Kiedy już nazwiemy i zaakceptujemy swoje emocje, to kolejnym krokiem może być poczucie, że nie są częścią nas, lecz czymś odrębnym. Pomaga w tym świadomość, że są jak liść przyklejony do płaszcza, który możemy w każdej chwili odrzucić. Można zrobić sobie prostą wizualizację: stoimy po pas w rzece i z głębokim oddechem wychodzimy na brzeg, po czym wchodzimy na most i z góry przyglądamy się rwącemu nurtowi. Jest to wyjście poza emocje.

Najprościej jest pozbawić emocje zasilania, czyli odciąć energię, która daje im moc. Tę energię niosą nasze myśli. Jeśli w kółko drążymy temat i rozmyślamy o nim na wszystkie sposoby, nakręcając jednocześnie negatywne odczucia, wówczas szkodzimy sobie i wzmacniamy to, co czujemy. Najprościej jest przenieść uwagę na coś innego, co nas w sposób wystarczająco intensywny zaabsorbuje. Lubię żartobliwie proponować w tym miejscu rozwiązywanie matematycznych zadań. To oczywiste, że niewielu spośród nas da się namówić na matematykę. Jednak jest ona dobrym przykładem, ponieważ wymaga silnego zaangażowania umysłu. Oczywiście możemy zająć się czymkolwiek innym: analizą ważnego zadania, trudnym projektem, szaradą. Istotne jest, abyśmy zabrali emocjom całą energię, poświęcając ją umysłowemu wysiłkowi.

Możemy też wykonać krótkie ćwiczenie — kilka oddechów przeponowych. Polega ono na tym, że nabierając powietrza, wypełniamy najpierw szczyty płuc, potem brzuch i na końcu dół brzucha. Wydychamy w odwrotnej kolejności — zaczynamy od najniższej części brzucha, a kończymy na górnej części płuc. Oddychając przeponowo, powoli i głęboko, odcinamy emocje od zasilania i one więdną, znikają. Nie bez powodu, kiedy ktoś się zdenerwuje, mówimy mu: oddychaj głęboko.

Jeśli nie umiemy zarządzać emocjami — chorujemy. Na pierwszy ogień idzie wątroba, nasza wielka oczyszczalnia toksyn, płynących z alkoholu czy chemicznych substancji. W sensie energetycznym to także ona bierze na siebie uwalnianie nas ze złości. Ale w pewnym momencie, kiedy jest tego za dużo, przegrywa i choruje. To stan wątroby i woreczka żółciowego pokazuje, jak często poddajemy się wściekłości, nie umiejąc odpuścić innym tego, co robią i mówią. Nie bez powodu w naszym języku funkcjonuje określenie o byciu zalewanym przez żółć właśnie wtedy, kiedy ktoś nas wkurza. A żółć jest przecież produkowana w tym rejonie naszego ciała.

Innym odpowiednikiem takich emocji jest podniesione ciśnienie. W tym przypadku także znajdziemy w naszym języku kolokwialne powiedzonko, które pokaże, jak złość wpływa na stan przepływu krwi. A doświadczenie pokazuje, że ludzie, którzy łatwo wpadają w gniew zwykle mają za wysokie ciśnienie. Oczywiście będą to zarówno te osoby, które ciągle się złoszczą i wrzeszczą na innych, jak i te, które tłumią emocje, zamykając się w swoim pokoju.

Jak pisałam wcześniej, zewnętrznym odpowiednikiem złości jest oparzenie. Gniew jest wewnętrznym ogniem, który metaforycznie spala nas od środka. Dlatego też często wszechświat odzwierciedla ten stan wysoką temperaturą, która nas dotyka. To może być oczywiście gorączka wynikająca z infekcji, ale możemy też dotknąć gorącego przedmiotu lub sprowokować, że pryśnie na nas wrzątek czy tłuszcz z patelni. Nie ma przypadków. Ta prowokacja jest rzecz jasna nieświadoma, ale to nie zmienia faktu, że działa. Jak wspominałam — kiedy czuję złość, omijam swoja kuchnię szerokim łukiem. Ale też jak najszybciej uwalniam taką emocję i uzdrawiam odpowiedzialny za nią wzorzec. To oczywiście pomaga, ale dla mnie to jest oczywiste, że skoro pojawia się złość, to musi być też przyczyna, czasem zupełnie śmieszna. Potrafimy przecież złościć się o prawdziwe drobiazgi. A naprawdę nie warto. Cena jest zbyt wysoka.

ĆWICZENIE

Znajdź ciche, spokojne miejsce. Usiądź i zamknij oczy. Wyobraź sobie swoje emocje, gniew, stres czy rozpacz, jak rwącą rzekę. Stoisz w niej po pas. Przepływa obok ciebie, trąca cię i szarpie, z trudem utrzymujesz się na nogach.

Rozejrzyj się dookoła. Rzeka nie jest szeroka, blisko jest brzeg, na którym rośnie trwa, kwiaty i drzewa. Tuż obok widzisz ładny rzeźbiony mostek, który łukiem wygina się nad rwącym nurtem.

Zwróć się w stronę brzegu i wyjdź z wody. Skieruj się w stronę mostu i wejdź na niego. Oprzyj dłonie na poręczy i popatrz w dół na rzekę. Zobacz jak przepływa ciemnymi falami pod tobą. Dostrzeż drobne listki i gałązki unoszące się na powierzchni. Jesteś wolny od emocji. Zostały w dole pod tobą. Poczuj to.

Potrzeba miłości

Potrzeba miłości jest podstawowym pragnieniem każdej czującej istoty. Nie ma tu wyjątków. A im bardziej ktoś temu zaprzecza, tym bardziej czuje ból odrzucenia i tylko udaje, że to nie ma żadnego znaczenia. Rodząc się, trafiamy szybko w ramiona matki, która nas przytula. W ten sposób od pierwszej chwili życia dostajemy kompas, pokazujący najważniejszą ścieżkę naszego istnienia. Niezależnie od tego czy będziemy mówić o tym patetycznie, poetycko czy naukowo — miłość bezwarunkowa jest w naszym życiu najważniejsza. Taka, która mówi wyraźnie: kocham cię tu i teraz takiego, jakim jesteś i bez względu na okoliczności. I każdy bez wyjątku na to zasługuje. Ale nie każdy doświadcza.

W psychosomatyce brak miłości przynosi przede wszystkim rozmaite bóle, ponieważ jest poczuciem krzywdy. Jest też wielką niesprawiedliwością wobec faktu, że każdy ma prawo być kochanym i to wyłącznie za to, że jest. Każdy więc to prawo czuje w sobie i dziwi się, potem smuci, a potem złości, że wszechświat go omija w rozdawaniu cudownych uczuciowych profitów. Ból psychiczny przekłada się na ból fizyczny. Szczególnie w kościach i stawach, które są rdzeniem naszego ciała, podobnie jak miłość jest jego podstawą. Całe nasze jestestwo opiera się na kochaniu, podobnie jak tkanki miękkie opierają się na szkielecie i chrząstkach. Jako odpowiedź na brak uczuć pojawia się reumatyzm, artretyzm, krzywica, a czasem także krwawienia z nosa, które symbolizuje nasze poczucie wartości i bycie godnym miłości.

Punktem wyjścia jest zrozumienie, że źródłem kochania jest samoakceptacja. Najpierw sami kochamy siebie, a dopiero potem wszechświat jak lustro odzwierciedla nasze uczucia w oczach innych ludzi. Niestety większość ludzi nie wie o tym i oczekuje, że ta miłość przyjdzie sama. Tak po prostu. Przecież jeśli każdy zasługuje, to nic robić w tym celu nie trzeba. Robić rzeczywiście nie trzeba, bo nie ma konieczności zdobywania żadnych osiągnięć, aby zasłużyć na kochanie. Ale musimy, bezwzględnie musimy poczuć to w sobie, czyli pokochać siebie całym sercem.

Czasem niektórym osobom się wydaje, że jeśli będą bardzo spłakaną i przegraną kupką nieszczęścia, to miłość wejdzie do nich drzwiami litości. Stąd biorą się wszystkie choroby wmówione i zaprojektowane. Znam wiele przypadków, w których podświadomość tworzy schorzenia, ponieważ pamięta, że kiedy małe dziecko z gorączką trafiało do łóżka, to zmartwiona mama znajdowała czas, aby dziecko przytulic i nakarmić rosołem. I chociaż ta mama dawno odeszła, a człowiek ma 60 czy 70 lat, to wzorzec pozostał. Tym razem po to, by ściągnąć uwagę oraz troskę dzieci lub wnuków.

To często spotykane zjawisko. Dlatego zanim zaczniemy sprawdzać swoje wzorce chorobowe, zacznijmy od zadania sobie pytania: co zyskuję dzięki tej chorobie? Na ile zwiększa ona zainteresowanie mną i na ile przyciąga uwagę bliskich? Nie dajmy się zwieść zewnętrznym iluzjom. Każda choroba to dyskomfort, często ból, zazwyczaj niemożność zrealizowania czegoś — wyjazdu, projektu, pracy. Patrzymy na te zniszczone plany i mówimy: przecież naprawdę chcę być zdrowa, ta choroba psuje mi wszystko. W istocie na poziomie świadomym nikt nie chce chorować, ale dolegliwości biorą się z podświadomości. Z tej części nas, która jak małe dziecko tęskni za przytuleniem i miłością, a projekty i plany ma bardzo głęboko w nosie. Dla tego złaknionego uczuć malucha nie mają znaczenia straty materialne ani inne kłopoty prowokowane przez chorobę. On tylko czeka na przytulenie i zapłaci za to każdą cenę.

Właśnie dlatego zacznijmy od tego aspektu — od pokochania siebie. Od dania sobie tak dużej dawki miłości, żeby zaczęło nam się odbijać różowymi landrynkami. Nic nas lepiej nie uzdrawia niż miłość, ponieważ zaspokaja potrzeby wewnętrznego dziecka i pozwala podświadomości na rozpoczęcie procesu uzdrawiania. Można sobie taką medytację zrobić samemu i najpierw ukochać wewnętrzne dziecko, a następnie nakłonić je do współpracy w procesie zdrowienia. Kiedy dostaniemy od niego energię na powrót do zdrowia, stanie się to bardzo szybko. Właśnie dlatego, że w nim zapadają najważniejsze decyzje dotyczące ciała.

ĆWICZENIE

Kup wcześniej pluszowego misia. Znajdź spokojne miejsce i zapal świecę, która wyłapie i oczyści emocje. Możesz włączyć spokojną, relaksacyjną muzykę. Połóż się lub usiądź z wyprostowanym kręgosłupem, trzymając przy sobie misia. Zamknij oczy i powędruj w przeszłość. Przeszukaj zasoby wspomnień i spróbuj odnaleźć taką chwilę, kiedy jako małe dziecko poczułeś ból, rozpacz lub odrzucenie z powodu zachowania swoich rodziców. Przywołaj w myśli tę sytuację.

Spójrz na wszystko z boku, z perspektywy dorosłej, mądrej osoby. Zobacz — jak w filmie lub na scenie — to kilkuletnie wystraszone dziecko, jak kuli się przed krzyczącym na nie ojcem lub rozzłoszczoną matką. Zadaj sobie pytanie: co czuje to malutkie dziecko? Czego potrzebuje od swojego rodzica? Czego pragnie, a nie dostaje? Co chciałoby usłyszeć? Przypomnij sobie te emocje i pragnienia.

Następnie wkrocz w tę sytuację i podejdź do tego dziecka, jako osoba dorosła i silna, jaką teraz jesteś. Ofiaruj mu to wszystko, czego nie dostało. Zacznij od serdecznych słów: kocham cię, widzę, jestem przy tobie, będę odtąd zawsze. Chronię cię, wspieram i zawsze będę to robić. Pomogę ci, ilekroć będziesz tej pomocy potrzebować. Potem najczulej jak umiesz, przytul je do serca, ukochaj

i ukołysz w ramionach. Spraw, by poczuło się bezpieczne i kochane. Bądź w tym maksymalnie empatyczny, dając dziecku dokładnie to, czego potrzebuje. To, czego sam nigdy jako dziecko nie dostałeś. Powiedz mu te słowa, które zawsze chciałeś usłyszeć od rodziców. Wykonaj te gesty, których tak bardzo pragnąłeś doświadczyć. Kiedy poczujesz, że to dobra pora, możesz ofiarować mu misia, którego trzymasz w rękach. Niech stanie się symbolem twojej obietnicy, że odtąd zawsze już będziecie razem.

Pozwól sobie wejść w ten proces głęboko. Odczuwaj całym sobą. Poczuj wzruszenie, niech popłyną łzy. Nie blokuj uczuć. Kiedy uznasz, że wystarczy, zmniejsz dziecko tak, jak robimy to ze zdjęciem na ekranie komputera czy komórki i umieść je razem z misiem w swoim sercu. Zapewnij je, że teraz jest już zawsze z tobą. Wykonaj kilka głębokich oddechów i otwórz oczy.

To ćwiczenie można znaleźć w innej mojej książce. Powtarzam je, ponieważ jest proste i bezpieczne, każdy może je sam wykonać. Natomiast zachęcam też do poszukania czegoś dla siebie. Niektórzy mogą potrzebować pomocy doświadczonego specjalisty i przejścia terapii w gabinecie, inni medytacji prowadzonej głosem. Ważne, by rozpoznać w sobie takie właśnie wzorce i odnaleźć metodę, która okaże się najbardziej pomocna.

Zazdrość

Z braku miłości, szczególnie w dzieciństwie, bierze się kolejna trudna emocja — zazdrość, zwykle mocno połączona z żalem i pretensją, a więc mogąca prowadzić do chorób płuc i nowotworów wszelkiego rodzaju. A w ślad za nią czasem też zawiść, która dodatkowo wzbogacona jest nienawiścią i agresją. Może uderzyć w układ żółciowy, wywołać podagrę, rozmaite infekcje, a przy atakach gniewu prowokować poparzenia skóry. O ile zazdrość o to, że ktoś ma coś ładniejszego bywa motywacją do zdobywania podobnej rzeczy dla siebie, o tyle zawiść jest destrukcyjna i prowadzi do niszczenia tego, czego zazdrościmy innej osobie. Jest też oporna w terapii, ponieważ zawistna osoba najczęściej nie potrafi przyjąć dobra. Chce je odrzucić i zniszczyć. Podobnie jak odrzuca życzliwych sobie ludzi, tylko dlatego, że uważa ich za lepszych od siebie.

Obserwuję często sytuacje, w których zawiść koduje się w ludziach właśnie wtedy, kiedy rodzice wyróżniają innego malucha. To ten pierwszy moment poczucia odrzucenia, który rozrasta się czasem w paskudne uczucie zawiści. Dziecko zawsze łaknie miłości i jeśli rodzic nie ma dla niego czasu, bo zajmuje się młodszym bratem lub siostrą, to utrwala się w nim silny ból, który potrafi trwać przez całe dorosłe życie. Jednak oprócz bólu, rodzi się też potrzeba walki o stracone zainteresowanie, które przejawia się atakowaniem rodzeństwa. To „bardziej kochane” maleństwo staje się wrogiem, a nie przyjacielem, jakim być powinno. Jakie to przykre, nienawidzić własnego brata czy siostry. Dodać tu warto, że w dorosłym życiu przenosi się tę agresję na dowolnych innych ludzi — w pracy, w rodzinie, wśród znajomych.

Emocje te są bardzo powszechne. Widać je stale w rozmaitych sytuacjach wokół nas, dominują w filmach i powieściach obyczajowych. Z zazdrości ludzie mogą nienawidzić, a nawet mieć mordercze myśli. I nie mam tu na myśli klasycznego Otello, lecz codzienne złośliwe ataki przy każdej okazji. Według moich obserwacji zawiść jest drugim co do częstotliwości występowania powodem niechęci i agresji słownej — pierwszym są odmienne poglądy polityczne. I niestety, zgodnie z zasadą lustra przyciąga to do nas bardzo charakterystyczne odzwierciedlenie. Ludzie, którzy zazdroszczą innym — sami są zdradzani, by jeszcze bardziej zazdrościć.

Dla klarowności wyjaśnię, że pisząc o zdradzie nie mam na myśli tylko spraw wierności małżeńskiej. Zdradą jest przecież zachowanie rodzica, który coś obiecuje i nie dotrzyma. Zdradzają nas niesłowni przyjaciele, oszuści wszelkiej maści, a nawet nasza rodzina. Jeśli zatem ktoś bliski nam emocjonalnie — rodzic, siostra, przyjaciel, małżonek — wybiera kogoś innego, zamiast być lojalnym wobec nas, u podstaw leży schowana głęboko w sercu zazdrość.

Jak sobie pomóc i jak wyleczyć się z tendencji do zazdrości? Przede wszystkim warto zrozumieć, że nie czujemy zawiści o coś lub o kogoś. Osoba, przedmiot czy sukces, które powodują, że zieleniejemy, to tylko zewnętrzne objawy. Prawdziwa trucizna jest w środku nas. To ten ból z dzieciństwa, to przemożne poczucie odrzucenia, bycia gorszym i niepotrzebnym, to przekonanie, że nikt nas nie chce i nie kocha.

Jedna z moich klientek zapytana, co naprawdę czuje, kiedy mówi, że jest zazdrosna o męża, który flirtuje z inną, opisała mi ciekawy obrazek. Powiedziała, że jest jak mały, głodny szczeniaczek, który leży wyrzucony w błocie i na deszczu, z daleka od jakiejkolwiek pomocy. Dookoła tylko błoto i woda i bardzo zimny wiatr. Ta przejmująca wizja pokazuje prawdziwe podłoże zazdrości, ponieważ odwołuje się do naszego wewnętrznego dziecka. To metafora jakiegoś zdarzenia z dzieciństwa, kiedy ta kobieta poczuła się porzucona i odepchnięta przez rodziców. Mały piesek na deszczu to ktoś bezradny, kochający, kto liczył na miłość i wsparcie, a dostał wielkiego kopniaka. Jest to wyraźnie układ: malutkie i bezbronne dziecko — rodzic. A nie żona i mąż, bo dlaczego żona miałaby być wobec swojego partnera malutka i bezbronna? Trafiłam na wyjątkowo wrażliwą i szczerą osobę. Większość z nas ukrywa takie uczucia pod agresją i w chwili zazdrości ujawnia jedynie gniew.

Jak zatem sprawić, by zagubiony w deszczu szczeniaczek stał się na powrót silnym, dużym i szczęśliwym psem? Odnaleźć w sobie swoją moc. To, czego zazdrościmy innym, jest naszym potencjałem. Ludzie sukcesu nas inspirują do tego, byśmy odkrywali własne możliwości. To, co widzimy u innych, możemy rozwijać w sobie, zamiast tracić energię na atakowanie tamtych osób. Zobaczmy w osiągnięciach drugiego człowieka piękno, zachwyćmy się nim. To, co kochamy i podziwiamy, przyciągamy do siebie.

Ważne, by poczuć się doskonałą istotą, która nikomu niczego zazdrościć nie musi, bo ma w sobie wszystko, czego pragnie i potrzebuje. Przychodzimy na świat wyposażeni idealnie we wszystko, co może sprawić, że będziemy szczęśliwi i spełnieni. Nie musimy z nikim się porównywać. Jesteśmy absolutnie doskonali. Wystarczy podnieść poczucie wartości i nauczyć się doceniać swoje piękno.

Odczuwanie zazdrości przenosi nas w czasie w przeszłość do tej chwili, kiedy rodzice nas odrzucili, zdradzili i zawiedli. Warto jednak pamiętać, że to oni popełnili błąd, nie umiejąc pochwalić własnego dziecka, porównując je z kimś obcym lub faworyzując jedną z pociech, kosztem drugiej. W tym pierwszym przypadku rodzice bez wątpienia sami padli ofiarą kompleksów, skoro zamiast miłości i starań we własnym potomku, szukali ideału zawyżając wymagania.

Brak poczucia bezpieczeństwa

Jednym