Dom, którego nie było - Dorota Schrammek - ebook + audiobook

Dom, którego nie było ebook i audiobook

Dorota Schrammek

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Cztery kobiety spotykają się na wspólnej terapii. Każda z nich miała inne, ale zawsze skomplikowane relacje z matką. To wpłynęło na wybory życiowe bohaterek. Karolina jest nauczona bezwzględnego posłuszeństwa, Katarzyna była zakonnicą, z kolei Daria jest niechcianym przez matkę dzieckiem, którym zajmował się ojciec, Łucja była zaś wychowywana na arystokratkę traktującą mężczyzn jako środek do osiągnięcia celu. Terapeutka wyznacza listę poleceń do wykonania. Zadania są nietypowe, a każde przybliża bohaterki do odzyskania zachwianej równowagi. Czy to się uda? Czy nauczą się kochać i szanować siebie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 9 min

Lektor: Joanna Domańska

Oceny
4,8 (41 ocen)
33
7
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kapetka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo lubię książki Pani Schrammek, na tej także się nie zawiodłam.
00
Aga1314

Dobrze spędzony czas

Fajnie się ja czyta ☺️
00
Agao15

Nie oderwiesz się od lektury

Ciepła, pizytywna
00
MagdaJankowska

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka dajaca duzo do myślenia. Cieszę się ze na nią trafiłam!
00
galziel

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wzruszająca opowieść o kobiecości, macierzyństwie i miłości (również do samej siebie).
00

Popularność




Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część ni­niej­szej książ­ki nie może być re­pro­du­ko­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie i w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy.

Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych

Ilo­na Go­styń­ska-Rym­kie­wicz

Redakcja

Ju­sty­na No­sal-Bart­ni­czuk

Zdję­cia na okładce

© in­es­baz­dar | fo­to­lia.pl

Re­dak­cja tech­nicz­na, skład, łamanie oraz opra­co­wa­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej

Grze­gorz Bociek

Korekta

Bar­ba­ra Ka­szu­bow­ska

Ni­niej­sza po­wieść to fik­cja li­te­rac­ka. Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń rze­czy­wi­stych jest w tej książ­ce nie­za­mie­rzo­ne i przy­pad­ko­we.

Wy­da­nie I, Ka­to­wi­ce2016

Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na s.c.

biu­ro@sza­ra­go­dzi­na.pl

www.sza­ra­go­dzi­na.pl

Dys­try­bu­cja wer­sji dru­ko­wa­nej: DIC­TUM Sp. z o.o.

ul. Ka­ba­re­to­wa 21, 01-942 War­sza­wa

tel. 22 663 98 13, fax 22 663 98 12

dys­try­bu­cja@dic­tum.pl

www.dic­tum.pl

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na, 2016

ISBN 978-83-65684-10-3

We­ro­ni­ce,

Aby była pew­na swo­jej ko­bie­cej siły…

Mama

Był ko­niec wrze­śnia. Tego dnia lało jak z ce­bra, a Ka­ro­li­na mia­ła na so­bie tyl­ko szma­cia­ki, któ­re słu­ży­ły jej pra­wie od roku. Do­brze, że zimą śnieg pa­dał tyl­ko przez dwa ty­go­dnie. W prze­ciw­nym wy­pad­ku nie mo­gła­by cho­dzić do szko­ły. Mia­ła dużą sto­pę, więc obu­wie in­nych do­mow­ni­ków nie pa­so­wa­ło­by na nią.

Na­wet nie zdą­ży­ła ścią­gnąć prze­mok­nię­tych bu­tów.

– Nie roz­bie­raj się, Ka­ro­li­na! – Mat­ka sta­nę­ła przed nią, opie­ra­jąc ręce na bio­drach. Dziew­czy­na nie lu­bi­ła tego ge­stu. Do­dat­ko­wo ko­bie­ta od­chy­la­ła lek­ko tu­łów, wy­pi­na­jąc nie tyle pier­si, co zwiot­cza­ły brzuch opię­ty zbyt cia­sną bluz­ką. – Pój­dziesz do pani Gór­skiej i po­pro­sisz o pie­nią­dze na chleb. Po­wiesz, że od­dam z za­po­mo­gi.

Ka­ro­li­na po­krę­ci­ła gło­wą, pa­trząc bła­gal­nym wzro­kiem, ale mat­ka zda­wa­ła się już tego nie do­strze­gać. We­szła do kuch­ni, się­gnę­ła po le­żą­ce­go na po­piel­nicz­ce pa­pie­ro­sa i za­cią­ga­jąc się dy­mem, wró­ci­ła do cór­ki. Dziew­czy­na wresz­cie od­wa­ży­ła się ci­cho ode­zwać:

– Mu­szę iść? Nie mo­żesz sama?

– Je­stem zbyt ho­no­ro­wa, by po­ży­czać pie­nią­dze – od­par­ła mama. – Od Gór­skiej idź pro­sto do skle­pu. Kup dwa bo­chen­ki chle­ba, naj­tań­szą mar­ga­ry­nę i trzy pacz­ki pa­pie­ro­sów.

Mat­ka wie­dzia­ła, że proś­bie dziec­ka nikt się nie oprze. Na do­da­tek dziec­ka tak nie­śmia­łe­go i za­hu­ka­ne­go jak Ka­ro­li­na. Wy­star­czy­ło, że ktoś krzy­wo na nią spoj­rzał, a usta dziew­czyn­ki wy­gi­na­ły się w pod­ków­kę. Wi­dok chu­dziel­ca z pro­sty­mi, krót­ki­mi wło­sa­mi, ucie­ka­ją­ce­go spoj­rze­niem, mógł wzbu­dzać w lu­dziach wy­łącz­nie nie­przy­jem­ną li­tość.

Zu­peł­nie inne uczu­cia wy­wo­ły­wa­ła Lid­ka, młod­sza sio­stra Ka­ro­li­ny – pulch­ne, ślicz­ne, uśmiech­nię­te dziec­ko. Taki pą­czu­szek w ma­śle. Za­wsze chwa­lo­na, ła­sko­ta­na w pięt­kę i pod bro­dą, za­no­si­ła się ślicz­nym śmie­chem. Ona nie pa­trzy­ła wy­stra­szo­nym spoj­rze­niem zra­nio­ne­go je­lon­ka. Rzad­ko pła­ka­ła. Ka­ro­li­na pa­mię­ta­ła tyl­ko je­den taki przy­pa­dek. Mia­ła wte­dy pięć lat. Sio­stra była o dwa lata młod­sza.

– Co się sta­ło? – Mat­ka wpa­dła do po­ko­ju. – Dla­cze­go Li­dzia pła­cze?

– Nie wiem – wy­szep­tał chu­dzie­lec.

Rze­czy­wi­ście, jesz­cze przed chwi­lą ra­do­śnie ba­wią­ca się sio­stra te­raz na­gle za­czę­ła pła­kać. Mat­ka groź­nie po­pa­trzy­ła na star­sze dziec­ko. Przy­tu­li­ła Lid­kę, py­ta­jąc, co się sta­ło. Tam­ta jesz­cze moc­niej się roz­pła­ka­ła.

– Na pew­no jej coś zro­bi­łaś!

Ko­bie­ta za­czę­ła się roz­glą­dać po po­ko­ju. Pa­sek wi­siał na gwoź­dziu przy drzwiach. Ka­ro­li­na nie lu­bi­ła, gdy mama po nie­go się­ga­ła. Za­czę­ła się trząść. Z ucze­pio­ną jej nogi Lid­ką mat­ka chwy­ci­ła skó­rza­ne na­rzę­dzie. Z ca­łej siły ude­rzy­ła Ka­ro­li­nę w ty­łek. Dziew­czyn­ka za­wy­ła z bólu i ucie­kła do dru­gie­go po­ko­ju. W tym cza­sie Lid­ka prze­sta­ła pła­kać, a na jej twa­rzy z cud­ny­mi do­łecz­ka­mi w tłu­stych po­licz­kach po­ja­wił się pięk­ny uśmiech.

– Có­reń­ko, Ka­ro­li­na już do­sta­ła karę. – Mama na­dal tu­li­ła ją do sie­bie. – Po­wiedz, dla­cze­go pła­ka­łaś?

Li­dzia się ro­ze­śmia­ła.

– Bo mi się chcia­ło pła­kać – od­par­ła, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi i wró­ci­ła do za­ba­wy.

Nie wie­dzieć cze­mu tam­to zda­rze­nie przy­po­mnia­ło się Ka­ro­li­nie w dro­dze do domu pani Gór­skiej. Nie lu­bi­ła do niej cho­dzić. Ta ko­bie­ta za­wsze pa­trzy­ła na nią z po­gar­dą. Dla­cze­go mat­ka ni­g­dy nie wy­śle tam Lid­ki? Prze­cież dzi­siaj skoń­czy­ła lek­cje wcze­śniej. Chleb mógł już być w domu. A co bę­dzie, je­śli Gór­ska nie po­ży­czy pie­nię­dzy? Raz tak się prze­cież zda­rzy­ło. Ka­ro­li­na wró­ci­ła do domu bez pie­nię­dzy i bez za­ku­pów, a mat­ka jesz­cze ją zwy­zy­wa­ła od nie­udacz­ni­ków. Że niby bła­hej spra­wy nie po­tra­fi za­ła­twić.

Na szczę­ście tym ra­zem nikt jej nie wi­dział. Lał deszcz, więc wieś wy­glą­da­ła na opu­sto­sza­łą. Od cza­su do cza­su Ka­ro­li­nę mi­jał ja­kiś sa­mo­chód. Scho­dzi­ła wte­dy na po­ro­śnię­te tra­wą po­bo­cze. Buty i tak mia­ła prze­mo­czo­ne.

Gór­ska na szczę­ście była w domu i mia­ła do­bry hu­mor. Rano wy­bra­ła się na grzy­by i przy­wio­zła cały kosz bo­ro­wi­ków, któ­re czy­ści­ła te­raz na gan­ku.

– Ech, ty mi­ze­ro­to – po­wie­dzia­ła do Ka­ro­li­ny, wy­cie­ra­jąc ręce w brud­ną ścier­kę. – Po­wiedz mat­ce, że dzie­sią­te­go ma mi od­dać. I po­przed­nią po­życz­kę też.

Dziew­czyn­ka wy­krzy­wi­ła twarz w uśmie­chu, wzię­ła pie­nią­dze i nie zwa­ża­jąc na chlu­pią­cą wodę w bu­tach, po­bie­gła do skle­pu. Ku­pi­ła lek­ko czer­stwe pie­czy­wo i pa­pie­ro­sy. Mar­ga­ry­ny już nie było, więc mu­sia­ła wziąć sma­lec. Sza­rza­ło, gdy wra­ca­ła do domu. Na nie­bie wi­sia­ły cięż­kie chmu­ry, co jesz­cze po­tę­go­wa­ło mrok. Nie lu­bi­ła cho­dzić po ciem­ku. Bała się bie­ga­ją­cych po wsi bez­pań­skich psów. Wie­czo­ry naj­chęt­niej spę­dza­ła przy książ­kach, w in­nym świe­cie. Ta­kim, do któ­re­go chcia­ło się uciec choć­by na krót­ką chwi­lę.

Ka­ro­li­na od­da­ła mat­ce za­ku­py i resz­tę pie­nię­dzy. Ko­bie­ta tyl­ko ski­nę­ła gło­wą, nie od­ry­wa­jąc oczu od te­le­wi­zo­ra.

Od­kąd Ka­ro­li­na pa­mię­ta­ła, mat­ka ni­g­dy nie mia­ła pra­cy. Kiep­sko wy­kształ­co­ny oj­ciec po­cząt­ko­wo pra­co­wał w le­śnic­twie. Zaj­mo­wał się koń­mi. Gdy za­stą­pi­ły je ma­szy­ny, zwol­nio­no go. Od tam­tej pory imał się do­ryw­czych za­jęć, aż wresz­cie prze­szedł na ren­tę. Le­d­wo wią­za­li ko­niec z koń­cem. Świad­cze­nia wy­star­cza­ły im rap­tem na kil­ka pierw­szych dni mie­sią­ca. Po­tem za­czy­na­ły się po­życz­ki od są­sia­dów i ku­po­wa­nie na ze­szyt. La­tem za­wsze moż­na było do­ro­bić. W le­sie pie­nią­dze le­ża­ły prak­tycz­nie pod każ­dym krza­kiem. Naj­go­rzej było zimą.

Ka­ro­li­na po­sta­wi­ła mo­kre buty na pie­cu. Mia­ła na­dzie­ję, że do ju­tra wy­schną. Po­sma­ro­wa­ła paj­dę chle­ba smal­cem i już chcia­ła wy­mknąć się do po­ko­ju, gdy zza za­sło­ny pa­pie­ro­so­we­go dymu do­le­ciał ją głos mat­ki.

– Po­cze­kaj. Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. Chrzest­na zo­sta­wi­ła ci pre­zent. Leży na kre­den­sie.

No tak, dzi­siaj mia­ła uro­dzi­ny. Zu­peł­nie o nich za­po­mnia­ła. A może nie chcia­ła pa­mię­tać? Pre­zent był już, na­tu­ral­nie, roz­pa­ko­wa­ny, ale nie prze­ję­ła się tym. Ha! Pió­ro kul­ko­we! Pra­wie wszyst­kie ko­le­żan­ki w kla­sie ta­kie mia­ły. Na twa­rzy dziew­czy­ny po­ja­wił się rzad­ko wi­dzia­ny uśmiech, któ­ry nie znik­nął, do­pó­ki nie we­szła do po­ko­ju.

Przy ła­wie sie­dzia­ła jej sio­stra. Mia­ły co praw­da prze­ję­te po kimś biur­ko, ale Lid­ka ni­g­dy z nie­go nie ko­rzy­sta­ła. Wo­la­ła od­ra­biać lek­cje na ko­la­nach. Na wi­dok wcho­dzą­cej do po­ko­ju Ka­ro­li­ny skrzy­wi­ła bu­zię i wy­wa­li­ła ję­zyk.

– I co się tak cie­szysz, głu­pia? – spy­ta­ła, wy­dłu­bu­jąc brud zza dłu­gich pa­znok­ci. – Ju­tro też będę mia­ła pió­ro kul­ko­we!

– Ty masz uro­dzi­ny do­pie­ro w li­sto­pa­dzie… – za­czę­ła Ka­ro­li­na, lecz sio­stra zby­ła ją śmie­chem.

– Ale pió­ro będę mia­ła już ju­tro – od­par­ła z wyż­szo­ścią. – Mama mi kupi!

Sko­ro tak po­wie­dzia­ła, to na pew­no do­trzy­ma obiet­ni­cy. Ka­ro­li­nie mi­nę­ła cała ra­dość z nie­spo­dzian­ki. Mia­ła dwa­na­ście lat i nie po raz pierw­szy po­my­śla­ła, że ży­cie jest nie­spra­wie­dli­we. Ona ma uro­dzi­ny, a Lid­ka do­sta­je pre­zent! Ona pil­nie się uczy, pi­sząc sta­ran­nie w ze­szy­tach, jej sio­strze wy­star­czy zaś mach­nię­cie lek­cji na ko­la­nie, a i tak jest naj­lep­sza w szko­le!

Ka­ro­li­na szyb­ko od­wró­ci­ła gło­wę, żeby Lid­ka nie zo­ba­czy­ła jej łez, bo wte­dy śmia­ła­by się jesz­cze gło­śniej.

Na­stęp­ne­go dnia młod­sza sio­stra do­sta­ła pió­ro kul­ko­we, ład­niej­sze niż to Ka­ro­li­ny. W dniu uro­dzin otrzy­ma­ła jesz­cze akor­de­on.

– Bo ma słuch – stwier­dzi­ła mat­ka, pa­trząc, jak Lid­ka po­dry­gu­je w takt mu­zy­ki wy­gry­wa­nej na wiej­skim od­pu­ście. To był ostat­ni raz, kie­dy Lid­ka do­tknę­ła akor­de­onu.

* * *

Bo­że­na nie mo­gła się do­cze­kać, kie­dy Ka­zik wró­ci z pra­cy. Sie­dzia­ła w ła­zien­ce. Kil­ku­mie­sięcz­na Da­ria krzy­cza­ła w po­ko­ju. Była sina od pła­czu. Od kil­ku go­dzin mia­ła peł­ną pie­lu­chę. Gdy klucz za­zgrzy­tał w zam­ku, Bo­że­na wy­szła z ukry­cia. Mąż po­pa­trzył na nią z wy­rzu­tem, ale mi­nę­ła go bez sło­wa. Odło­żył ak­tów­kę, umył ręce i wziął małą w ra­mio­na.

Nie mu­siał py­tać, czy coś ja­dła. Ta­kie ma­lu­chy pła­czą za­zwy­czaj z gło­du. Po­trze­bo­wał kwa­dran­sa, by prze­brać Da­rię, umyć jej pupę, na­sma­ro­wać od­pa­rzo­ną skó­rę ma­ścią. Z dziec­kiem na ręku przy­go­to­wy­wał mlecz­ną mie­szan­kę. Có­recz­ka bar­dzo szyb­ko na­uczy­ła się ssać z bu­tel­ki, bo Bo­że­na… brak słów. Dzie­więć mie­się­cy wy­czer­pu­ją­cej cią­ży i wie­lo­go­dzin­ny po­ród dały się jej we zna­ki. Na do­pie­ro co na­ro­dzo­ną có­recz­kę pa­trzy­ła z jaw­ną wro­go­ścią! Dla niej to był mały, ry­czą­cy po­twór. Żeby choć za­mknął się na chwi­lę! Trzy dni w szpi­ta­lu, pod­czas któ­rych dziec­ko przy­no­szo­no je­dy­nie na kar­mie­nie, mi­nę­ły bły­ska­wicz­nie. A po­tem gdy obie wró­ci­ły do domu, cały świat za­mknął się w czte­rech ścia­nach z roz­krzy­cza­nym no­wo­rod­kiem, po­gry­zio­ny­mi do krwi sut­ka­mi i z obo­la­łym brzu­chem. Prze­cież to udrę­ka! W ta­kich wa­run­kach nie moż­na cie­szyć się ma­cie­rzyń­stwem, my­śla­ła z roz­pa­czą.

Ka­zik nie ko­men­to­wał za­cho­wa­nia żony. Od po­cząt­ku mał­żeń­stwa bez­względ­nie pod­po­rząd­ko­wy­wał się każ­de­mu jej sło­wu. W nocy kil­ka­krot­nie wsta­wał do có­recz­ki, bo Bo­że­na nie sły­sza­ła kwi­le­nia ma­łej. O wpół do szó­stej de­li­kat­nie bu­dził żonę i wy­cho­dził do pra­cy. Nie na­rze­kał na zmę­cze­nie. Dla nie­go waż­ne było to, że Bo­że­na się wy­sy­pia i na­bie­ra sił do zaj­mo­wa­nia się cór­ką w cią­gu dnia. Ka­zik mo­dlił się, aby to ro­bi­ła.

Twier­dzi­ła, że się sta­ra. Wy­trzy­my­wa­ła do dzie­sią­tej, po­tem dzwo­ni­ła po mat­kę lub po te­ścio­wą. Zda­rza­ło się, że żad­na z nich nie mo­gła za­jąć się Da­rią. Wte­dy Bo­że­na za­my­ka­ła się w ła­zien­ce i po­zwa­la­ła ma­łej ry­czeć. Gdy mąż przej­mo­wał pa­łecz­kę po po­wro­cie z pra­cy, ko­bie­ta od­ży­wa­ła. W cią­gu pię­ciu mi­nut dre­sy za­mie­nia­ła na nor­mal­ne ciu­chy, ro­bi­ła szyb­ki ma­ki­jaż i wy­bie­ga­ła z domu. Szła przed sie­bie, jak naj­da­lej od tego kosz­ma­ru. Jed­ne­go po­po­łu­dnia do ko­le­żan­ki, dru­gie­go do kina, na­stęp­ne spę­dza­ła na włó­cze­niu się po cen­trum han­dlo­wym. Do domu wra­ca­ła naj­póź­niej, jak tyl­ko mo­gła.

Bo­że­na za­pi­sa­ła Da­rię do żłob­ka, gdy ta skoń­czy­ła pół roku. Wte­dy Ka­zik pierw­szy raz sprze­ci­wił się żo­nie. Stwier­dził, że dziec­ko po­trze­bu­je mat­ki, ale Bo­że­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i skwi­to­wa­ła, że je­śli chce, może się zwol­nić z pra­cy i zaj­mo­wać cór­ką. Ona dłu­żej nie za­mie­rza. Chce do lu­dzi, do pra­cy w biu­rze. Chce pić po­ran­ne kaw­ki ze współ­pra­cow­ni­ka­mi, plot­ko­wać, wy­ska­ki­wać na za­ku­py, na im­pre­zy fir­mo­we i tak da­lej.

Nie­dłu­go po­tem każ­de­go dnia pę­dzi­ła do pra­cy jak na skrzy­dłach. Po­wro­ty opóź­nia­ła do gra­nic moż­li­wo­ści. Wra­ca­ła au­to­bu­sem ja­dą­cym naj­dłuż­szą tra­są. Z przy­stan­ku szła wol­nym kro­kiem, za­trzy­mu­jąc się przy każ­dej skle­po­wej wy­sta­wie. Gdy w koń­cu prze­kra­cza­ła próg miesz­ka­nia, Da­ria była go­to­wa do snu. Sły­sząc wcho­dzą­cą mamę, na czwo­ra­kach gna­ła do niej. Ra­do­śnie pisz­cza­ła i wy­cią­ga­ła rącz­ki, ale Bo­że­na nie re­ago­wa­ła. Za­my­ka­ła się w ła­zien­ce i wcho­dzi­ła pod prysz­nic. Na tyle dłu­gi, aż Da­ria za­sy­pia­ła.

Cór­ka sta­ła się ca­łym świa­tem Ka­zi­ka. Mia­ła rok i po­tra­fi­ła skła­dać pro­ste zda­nia. Za­słu­ga ojca. Co­dzien­nie przez dwie go­dzi­ny spa­ce­ro­wał z Da­rią, cią­gle do niej prze­ma­wia­jąc. Mia­ła pięt­na­ście mie­się­cy, kie­dy do snu czy­tał jej Sien­kie­wi­cza! Bo­że­na pu­ka­ła się w czo­ło. Da­ria ro­sła na in­te­li­gent­ne dziec­ko. Szko­łę pod­sta­wo­wą za­czę­ła wcze­śniej niż ró­wie­śni­cy. Z pierw­szej kla­sy od razu prze­szła do trze­ciej. W za­chwy­tach roz­pły­wa­li się na­uczy­cie­le i psy­cho­lo­go­wie.

Uro­da dziew­czyn­ki roz­kwi­tła, gdy ta skoń­czy­ła je­de­na­ście lat. Wy­jąt­ko­wo dłu­gie rzę­sy oka­la­ły jej ślicz­ne nie­bie­skie oczy. Twarz była po­cią­gła, z dum­ny­mi ry­sa­mi. Wte­dy też za­in­te­re­so­wa­ła się modą i ży­ciem sław­nych lu­dzi. Czy­ta­ła bru­ko­we ga­ze­ty, tak chęt­nie ku­po­wa­ne przez Bo­że­nę. To wła­śnie na tym polu z mat­ką zna­la­zły wspól­ny ję­zyk.

– Prze­ka­zuj jej war­to­ścio­we rze­czy, a nie taki chłam! – zży­mał się Ka­zik, rzu­ca­jąc wy­rwa­nym Da­rii cza­so­pi­smem.

Roz­ne­gli­żo­wa­na mo­del­ka uśmie­cha­ła się z okład­ki. Bo­że­na nic nie ro­bi­ła so­bie ze słów męża. Wresz­cie – jak twier­dzi­ła – mia­ła kom­pa­na do nor­mal­nych roz­mów w tym domu. Co w tym złe­go, że na­sto­lat­ka in­te­re­su­je się ciu­cha­mi?

Da­ria do­ra­sta­ła. Oj­ciec po­ma­gał jej w na­uce, spraw­dzał wy­pra­co­wa­nia, cho­dził na wy­wia­dów­ki, od­wie­dzał wraz z nią mu­zea. Bo­że­nę to nu­dzi­ło. Nie­spo­dzie­wa­nie re­la­cje ojca z cór­ką za­czę­ły się psuć. Da­ria od­kry­ła świat zbun­to­wa­nej mło­dzie­ży i – o dzi­wo – bar­dzo jej się spodo­bał. Prze­sta­ła mieć ocho­tę na na­ukę. Nie mia­ła za­mia­ru być da­lej grzecz­na i po­praw­na. To ta­kie przy­ziem­ne! Za­czę­ła wa­ga­ro­wać, zro­bi­ła so­bie ta­tu­aż i wsa­dzi­ła kol­czyk do nosa. Przy­no­si­ła ze szko­ły co­raz słab­sze oce­ny. Zda­rza­ły się dni, że czuć było od niej pa­pie­ro­sy i al­ko­hol.

– Tak ją wy­cho­wa­łeś, to te­raz masz za swo­je – przy­ga­dy­wa­ła Bo­że­na mę­żo­wi.

– Ty za to wo­la­łaś ko­le­żan­ki i fa­ta­łasz­ki – od­bi­jał pi­łecz­kę Ka­zik.

Bo­że­na wzru­sza­ła ra­mio­na­mi. Nie przy­kła­da­ła się do wy­cho­wa­nia Da­rii, to fakt. Ale da­rzy­ła cór­kę uczu­ciem. Ko­cha­ła ją na swój spo­sób.

* * *

– Zo­sta­nie­my na jesz­cze jed­nej mszy.

Bab­cia po raz ko­lej­ny roz­ło­ży­ła mo­dli­tew­nik. Ka­sia maj­ta­ła no­ga­mi, sie­dząc w ko­ściel­nej ław­ce. Ro­bi­ła to z ta­kim im­pe­tem, że sta­rusz­ka po­ło­ży­ła jej rękę na ko­la­nie. Dziew­czyn­ka lu­bi­ła tu prze­by­wać. Z za­in­te­re­so­wa­niem zer­ka­ła na ob­ra­zy na ścia­nach. Tu Je­zus kro­czą­cy, tu le­żą­cy, tam ukrzy­żo­wa­ny. Pa­trzy­ła na fi­gur­ki Ma­ryi. Te­raz, w maju, były przy­stro­jo­ne pięk­ny­mi kwia­ta­mi. Za­pach roz­cho­dził się po ca­łym ko­ście­le. Po­dob­nie jak woń świec. Oba pach­ni­dła jej zda­niem były cu­dow­ne.

Od­kąd się­ga­ła pa­mię­cią, bab­cia za­bie­ra­ła ją do ko­ściół­ka. Stał w sa­mym cen­trum ich nie­wiel­kie­go mia­stecz­ka. Na ple­ba­nii miesz­kał ksiądz pro­boszcz wraz z wi­ka­rym. Po każ­dym na­bo­żeń­stwie ka­płan pod­cho­dził do Kasi i gła­skał małą po gło­wie. Cza­sem pro­sił, by wy­ko­na­ła znak krzy­ża. Kie­dy in­dziej py­tał o mo­dli­twę. Ka­sia zna­ła wszyst­kie. Bab­cia co wie­czór klę­ka­ła z nią przy łóż­ku i mo­dli­ły się. Nie­dzie­la bez wi­zy­ty w ko­ście­le nie wcho­dzi­ła w grę. Od­kąd Ka­sia pa­mię­ta­ła, za­wsze sia­da­ła w pierw­szej ław­ce. Ro­bi­ła to tak­że póź­niej.

Na­to­miast jej ro­dzi­ce do ko­ścio­ła cho­dzi­li rzad­ko. Mama od­wie­dza­ła świą­ty­nię przy oka­zji naj­waż­niej­szych uro­czy­sto­ści. Oj­ciec twier­dził, że za­cznie cho­dzić na eme­ry­tu­rze. O roz­wój du­cho­wy Kasi dba­ła wy­łącz­nie bab­cia. Dziew­czyn­ka mia­ła sie­dem lat, gdy pierw­szy raz zo­ba­czy­ła za­kon­ni­ce. Mło­de ko­bie­ty ubra­ne w czar­ne ha­bi­ty pra­wie nie wy­cho­dzi­ły z ko­ścio­ła. Mo­dli­ły się ca­ły­mi go­dzi­na­mi, a ich twa­rze przy­oble­ka­ła eks­ta­za. Wte­dy Ka­sia po raz pierw­szy po­my­śla­ła, że też chce żyć w ta­kim unie­sie­niu.

W dru­giej kla­sie dziew­czyn­ka była przy­go­to­wy­wa­na do pierw­szej ko­mu­nii świę­tej. Ka­te­chet­ka tak pięk­nie wszyst­ko tłu­ma­czy­ła! Mó­wi­ła o isto­cie sa­kra­men­tu, ży­ciu zgod­nym z przy­ka­za­nia­mi, o świę­to­ści w co­dzien­nych obo­wiąz­kach… Ko­le­żan­ki i ko­le­dzy byli znu­dze­ni wy­wo­da­mi, ale nie Ka­sia. Ona z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­ła na każ­dą lek­cję. W ósmej kla­sie ka­te­che­zy prze­ję­ła sio­stra za­kon­na. Po­ja­wi­ła się w pa­ra­fii nie­daw­no i od razu rzu­ci­ła się w wir ży­cia wier­nych. Po­wsta­ło kół­ko ma­ryj­ne, do któ­re­go z ra­do­ścią przy­stą­pi­ła Ka­sia. Sio­stra Anna była za­chwy­co­na za­an­ga­żo­wa­niem dziew­czyn­ki i co­raz moc­niej włą­cza­ła ją w ży­cie pa­ra­fial­ne. Ka­sia przy­go­to­wy­wa­ła dzie­ci do sy­pa­nia kwiat­ków, przy­stra­ja­ła grób Chry­stu­sa przed Wiel­ka­no­cą, a w świę­ta no­si­ła ko­ściel­ne sztan­da­ry.

– Zo­sta­nę za­kon­ni­cą – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła pew­ne­go dnia.

Oj­ciec krzyk­nął, że jest głu­pia i mar­nu­je so­bie ży­cie. Mat­ka po­wie­dzia­ła, że nie da­dzą ani gro­sza. Nie mu­sie­li, gdyż bab­cia, za­chwy­co­na de­cy­zją wnucz­ki, fi­nan­so­wa­ła wszyst­ko.

– Kto ma w ro­dzi­nie księ­dza lub za­kon­ni­cę, nie zgi­nie – ma­wia­ła.

Wspo­ma­ga­ła Ka­się fi­nan­so­wo. Opła­ca­ła re­ko­lek­cje w wy­bra­nej przez nią for­ma­cji. Dziew­czy­na spę­dza­ła tam kil­ka dni na mo­dli­twach. Za każ­dym ra­zem wra­ca­ła z ta­kie­go wy­jaz­du z bó­lem w ser­cu. Żal jej było opusz­czać za­kon.

Zgro­ma­dze­nie, któ­re wy­bra­ła, przyj­mo­wa­ło dziew­czy­ny peł­no­let­nie. Ka­sia była zmu­szo­na cze­kać jesz­cze dwa lata. Tym­cza­sem pod­ję­ła na­ukę w li­ceum me­dycz­nym, ale nie spra­wia­ło jej to ra­do­ści. Nie chcia­ła cze­kać. Ma­rzy­ła, by od razu słu­żyć Bogu. Po­pro­si­ła o po­moc sio­strę Annę, od któ­rej po kil­ku dniach otrzy­ma­ła fol­der for­ma­cji za­kon­nej znaj­du­ją­cej się osiem­dzie­siąt ki­lo­me­trów od jej mia­stecz­ka, przyj­mu­ją­cej w swe sze­re­gi na­wet pięt­na­sto­lat­ki.

Ka­sia zło­ży­ła do­ku­men­ty i od razu zo­sta­ła przy­ję­ta. Mu­sia­ła tyl­ko kon­ty­nu­ować na­ukę w tam­tej­szym li­ceum me­dycz­nym. Z domu za­bra­ła naj­po­trzeb­niej­sze ubra­nia, książ­ki i oso­bi­ste dro­bia­zgi. Z uśmie­chem prze­kro­czy­ła wro­ta za­ko­nu. Speł­nia­ło się wła­śnie naj­więk­sze ma­rze­nie jej ży­cia.

* * *

– Nie chcę no­sić tych skó­rza­nych bot­ków! – Łu­cja z nie­sma­kiem od­wró­ci­ła gło­wę od lśnią­cych no­wo­ścią fran­cu­skich bu­ci­ków.

Dwa dni wcze­śniej bab­cia prze­sła­ła je z Pa­ry­ża. Miesz­ka­ła tam od wie­lu lat. Jako żona am­ba­sa­do­ra wraz z nim tra­fi­ła na fran­cu­ską pla­ców­kę. Mie­li jed­ną cór­kę, któ­ra wy­da­ła na świat ich wnucz­kę od po­cząt­ku roz­piesz­cza­ną do gra­nic moż­li­wo­ści.

– Dla­cze­go nie chcesz? – Mama po­pa­trzy­ła na nią ze zdu­mie­niem.

Bu­ci­ki były na­praw­dę ślicz­ne! Mod­ne, so­lid­nie wy­ko­na­ne, z praw­dzi­wej skór­ki, na zgrab­nym ob­ca­si­ku. Bab­cia przy­zna­ła, że nie były ta­nie.

– Cze­go się nie robi, by dziec­ko na­bra­ło ży­cio­we­go sma­ku – po­wta­rza­ła.

A te­raz Łu­cja pa­trzy­ła na mamę ze łza­mi w oczach.

– Dzie­ci będą się ze mnie śmia­ły – wy­szep­ta­ła.

Mama przy­tu­li­ła ją de­li­kat­nie. Nie chcia­ła znisz­czyć mi­ster­nie uple­cio­ne­go ko­szycz­ka z wło­sów. Po chwi­li za­czę­ła tłu­ma­czyć:

– Ko­cha­nie, dzie­ci śmie­ją się z tego, cze­go nie zna­ją. One no­szą ta­nie obu­wie ku­po­wa­ne na ba­zar­ku. Wiesz, jak to nisz­czy sto­pę? Sztucz­ne fu­ter­ko to do­sko­na­ła po­żyw­ka dla grzy­ba. To nie ty po­win­naś się wsty­dzić, że masz na­praw­dę do­bre buty, lecz inne dzie­ci, że ich nie mają.

– A je­że­li ich ro­dzi­ców nie stać na ta­kie? – W Łu­cji ode­zwał się so­cja­li­stycz­ny duch.

– To pro­blem złe­go go­spo­da­ro­wa­nia pie­niędz­mi – po­wie­dzia­ła mama. – Na zdro­wiu i wie­dzy nie na­le­ży oszczę­dzać.

Jej ro­dzi­ce tego nie ro­bi­li. Wy­wo­dzi­li się ze sta­rej, przed­wo­jen­nej in­te­li­gen­cji. W ich do­mach mó­wio­no po pol­sku i po fran­cu­sku. Do bab­ci dziew­czyn­ki to na­wet gu­wer­nant­ki przy­cho­dzi­ły! Do­sko­na­le wła­da­ła ję­zy­ka­mi, dla­te­go czę­sto była za­pra­sza­na jako tłu­macz do am­ba­sa­dy. Tam po­zna­ła Pio­tra, przy­szłe­go męża. Szyb­ko uro­dzi­ła się im cór­ka. Wik­to­rię wy­cho­wy­wa­no bar­dzo sta­ran­nie, dużą wagę przy­wią­zu­jąc do kształ­ce­nia i do­brych ma­nier. Jako kil­ku­na­sto­let­nie dziec­ko do­sko­na­le zna­ła ety­kie­tę i kul­tu­rę za­cho­wa­nia, po­słu­gi­wa­ła się bie­gle kil­ko­ma ję­zy­ka­mi, umia­ła szyć i ha­fto­wać. Mia­ła wpo­jo­ne za­mi­ło­wa­nie do po­nad­cza­so­wej ele­gan­cji i szy­ku. Ro­dzi­ce zna­leź­li jej od­po­wied­nie­go kan­dy­da­ta na męża. Obie­cu­ją­cy po­li­tyk, szyb­ko zy­skał sym­pa­tię ca­łej ro­dzi­ny. God­nie za­ra­biał, dzię­ki cze­mu mo­gli pro­wa­dzić ży­cie na wy­so­kim po­zio­mie. Star­si pań­stwo, wy­pro­wa­dza­jąc się do Pa­ry­ża, zo­sta­wi­li mło­dym swo­je miesz­ka­nie w pięk­nej ka­mie­ni­cy. Były tam rzeź­bio­ne mał­żeń­skie łoże, ko­ron­ko­wa po­ściel i ko­lo­nial­ne me­ble, a przede wszyst­kim wspa­nia­ła bi­blio­te­ka z ogrom­ną licz­bą wo­lu­mi­nów.

Łu­cja, przy­cho­dząc na świat w ta­kiej ro­dzi­nie, otrzy­ma­ła dzie­dzic­two ro­do­we, któ­re bywa rów­nież ob­cią­że­niem. Od na­ro­dzin mó­wio­no do niej w obu ję­zy­kach – w pol­skim i we fran­cu­skim. Ma­jąc trzy lata, gra­ła pro­ste akor­dy na pia­ni­nie. Czy­ta­ła w wie­ku lat czte­rech. Po­szła do pre­sti­żo­we­go przed­szko­la, któ­re opła­ca­li dziad­ko­wie. Szko­łę pod­sta­wo­wą mia­ła jed­nak… zwy­kłą.

– Musi na­uczyć się żyć w spo­łe­czeń­stwie – twier­dzi­ła Wik­to­ria. – Pań­stwo­wa pod­sta­wów­ka to praw­dzi­wa szko­ła ży­cia.

Nie bali się o zmar­no­wa­nie ta­len­tów Łu­cji, gdyż jej czas był efek­tyw­nie wy­peł­nio­ny. Wcze­śnie rano mama od­wo­zi­ła ją do szko­ły i póź­nym po­po­łu­dniem od­bie­ra­ła. Pod­czas pauz Łu­cja mia­ła obo­wią­zek czy­ta­nia i nie­wda­wa­nia się w ja­ło­we dys­ku­sje z in­ny­mi dzieć­mi. Te szyb­ko od­se­pa­ro­wa­ły od­mień­ca. Od cza­su do cza­su ktoś prze­biegł obok niej i krzy­czał „Pa­niu­sia z Ko­ziej Wól­ki, pa­niu­sia z Ko­ziej Wól­ki!”, jed­nak i to dzie­ciom się znu­dzi­ło. A może Łu­cja prze­sta­ła to do­strze­gać?

Dzi­siaj otar­ła le­cą­cą po po­licz­ku łzę i za­ło­ży­ła skó­rza­ne bu­ci­ki.

* * *

Ka­ro­li­na ode­tchnę­ła z ulgą, prze­kra­cza­jąc próg li­ceum. Uda­ło się, choć mało bra­ko­wa­ło, żeby…

– Mu­sisz iść do za­wo­dów­ki! – Mat­ka wy­dmu­cha­ła dym i za­nio­sła się kasz­lem. – Po jaką cho­le­rę ci li­ceum? Masz zdo­być za­wód i zna­leźć pra­cę.

– Ale ja chcę się uczyć…

Mat­ka wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Nie dam ani gro­sza na bi­let mie­sięcz­ny!

Z pod­puch­nię­ty­mi od pła­czu ocza­mi Ka­ro­li­na zwie­rza­ła się na­uczy­ciel­ce. Pani Ula za­wsze ją wspie­ra­ła. Cie­szy­ła się, że dziew­czy­na jest oczy­ta­na i łak­nie wie­dzy. Może uda jej się wy­rwać z tego za­du­pia? Tyl­ko ci ro­dzi­ce… Ich się nie da prze­ko­nać. Pro­stac­two ta­kie, roz­my­śla­ła.

Na­uczy­ciel­ka sama opła­ca­ła Ka­ro­li­nie do­jaz­dy. Zdo­by­ła tak­że pod­ręcz­ni­ki dla niej. Dziew­czy­na od­wdzię­cza­ła się cięż­ką pra­cą. Pierw­szą kla­sę prze­szła śpie­wa­ją­co. W dru­gim roku wy­da­rzył się cud. Szko­ła przy­stą­pi­ła do pro­gra­mu sty­pen­dial­ne­go. Ka­ro­li­na za­ła­pa­ła się jako jed­na z pierw­szych i co mie­siąc do­sta­wa­ła drob­ną sumę. Wy­da­wa­ła nie­wie­le. Resz­tę wkła­da­ła do ko­per­ty scho­wa­nej w bie­liź­niar­ce. Nikt tam ni­g­dy nie za­glą­dał. Tak my­śla­ła, do­pó­ki pew­ne­go dnia nie od­kry­ła bra­ku pie­nię­dzy. Na­wet nie mu­sia­ła py­tać, kto się na nie po­ła­sił. Tego sa­me­go po­po­łu­dnia Lid­ka we­szła do domu w no­wej kurt­ce. Ku­pi­ła ją na stra­ga­nie roz­sta­wia­nym w środ­ku wsi.

Ka­ro­li­nie chcia­ło się pła­kać. Gdy­by wy­da­ła te pie­nią­dze cho­ciaż na droż­dżów­ki, mia­ła­by coś z tego. A tak zo­sta­ła bez zła­ma­ne­go gro­sza, odar­ta z sza­cun­ku. Po­gar­da w oczach Lid­ki była aż nad­to wi­docz­na.

Dwa lata póź­niej pod­sta­wów­kę skoń­czy­ła sio­stra.

– Pój­dziesz do li­ceum – zde­cy­do­wa­li ro­dzi­ce. – Masz prze­tar­ty szlak. Poza tym są książ­ki i ze­szy­ty po Ka­ro­li­nie. Je­steś in­te­li­gent­na, więc dasz so­bie radę.

Ka­ro­li­na pra­co­wa­ła całe lato, aby ku­pić wy­praw­kę do na­stęp­nej kla­sy. Naj­pierw zbie­ra­ła tru­skaw­ki u go­spo­da­rza z oko­li­cy. Po­tem przez kil­ka ty­go­dni wsta­wa­ła o świ­cie i jeź­dzi­ła na ja­go­dy do lasu. Gdy już mi­nął se­zon na nie, zbie­ra­ła grzy­by lub czar­ny bez. Szyb­ko po­ję­ła, że za­ro­bio­ne pie­nią­dze musi wy­dać od razu, bo zwy­czaj­nie się ulot­nią.

Lid­ka przez całe lato nie ro­bi­ła kom­plet­nie nic. Od­po­czy­wa­ła od tru­dów pod­sta­wów­ki. Pod ko­niec wa­ka­cji za­czę­ła pod­bie­rać ro­dzi­com pa­pie­ro­sy. Po­tem już ofi­cjal­nie pa­li­ła. Mat­ka tyl­ko raz zwró­ci­ła Lid­ce uwa­gę, że nie po­win­na tego ro­bić. Cór­ka ro­ze­śmia­ła się jej w twarz.

Ka­ro­li­na bez pro­ble­mu zda­ła ma­tu­rę. Do­sta­ła naj­lep­sze oce­ny. Mat­ka otrzy­ma­ła list gra­tu­la­cyj­ny i za­pro­sze­nie na roz­da­nie świa­dectw. Nie mia­ła ocho­ty je­chać.

– To prze­cież nic cie­ka­we­go. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

Za­raz po za­koń­cze­niu szko­ły dziew­czy­na zna­la­zła pra­cę w biu­rze. Ro­dzi­ce nie byli za­do­wo­le­ni. Li­czy­li na to, że cór­ka po­tul­nie bę­dzie od­da­wać im całą pen­sję, tym­cza­sem ona opła­ci­ła stan­cję. Uwa­ża­li, że jest im coś win­na, bo przez tyle lat dźwi­ga­li na bar­kach trud jej wy­cho­wa­nia i kształ­ce­nia. Gdy zro­zu­mie­li, że nie prze­ko­na­ją Ka­ro­li­ny, wy­ko­rzy­sta­li ją w inny spo­sób.

– Po co Li­dzia ma włó­czyć się po przy­stan­kach? Przez dwa ostat­nie lata li­ceum może za­miesz­kać z tobą. Do domu bę­dzie przy­jeż­dżać na week­en­dy. – Mat­ka za­cią­gnę­ła się pa­pie­ro­so­wym dy­mem, przy­pie­czę­to­wu­jąc w ten spo­sób swo­ją de­cy­zję.

Nie było od­wo­ła­nia. Ro­dzi­nie się nie od­ma­wia.

Nikt nie py­tał Ka­ro­li­ny, czy da radę utrzy­mać sie­bie i sio­strę. Dała. Oprócz tego co week­end jeź­dzi­ła z Lid­ką do domu, przy­wo­żąc ze sobą za­ku­py. Jak­by tego było mało, po­ży­cza­ła mat­ce drob­ne kwo­ty na wiecz­ne nie­od­da­nie. Na swo­je przy­jem­no­ści nie wy­da­wa­ła wca­le. Nie było już czym dys­po­no­wać. Co­dzien­nie wra­ca­ła z pra­cy o sie­dem­na­stej, li­cząc na ci­szę i spo­kój. Nie­ste­ty w wy­naj­mo­wa­nej ka­wa­ler­ce cze­ka­ły ją za­zwy­czaj ba­ła­gan, gło­śna mu­zy­ka i pa­pie­ro­so­we opa­ry. A wśród tego wszyst­kie­go – jej sio­stra.

– Da­łam ci pie­nią­dze, bo po­trze­bo­wa­łaś na skład­ki kla­so­we i na kse­ro, a ty faj­ki ku­pi­łaś? – Ka­ro­li­na nie mo­gła po­wstrzy­mać żalu.

– Wy­lu­zuj, sztyw­nia­ro! – Lid­ka ro­ze­śmia­ła się jej w twarz, do­da­jąc po chwi­li: – Nu­dzi mi się już u cie­bie.

– Ciesz się, że w ogó­le mo­żesz tu miesz­kać.

– Mam w du­pie two­ją ła­skę! – Sio­stra strze­li­ła fo­cha, spa­ko­wa­ła się i jesz­cze tego sa­me­go dnia wró­ci­ła do ro­dzi­ców. Ka­ro­li­na nie wie­dzia­ła, co im na­opo­wia­da­ła, jed­nak to ją ro­dzi­ce wi­ni­li za po­wsta­łą sy­tu­ację.

Ma­cie­ja po­zna­ła w pra­cy. Był do­staw­cą. Kil­ka ty­go­dni upły­nę­ło, za­nim za­pro­sił ją na rand­kę. Obo­je spo­koj­ni, pa­so­wa­li do sie­bie jak ulał. Ka­ro­li­na czu­ła się przy nim bez­piecz­nie. Na­to­miast gdy Ma­ciej po­znał jej ro­dzi­ców, na­tych­miast pod­jął de­cy­zję.

– Mu­szę cię stąd za­brać jak naj­szyb­ciej, ko­cha­nie – po­wie­dział i moc­no ją przy­tu­lił, gdy wra­ca­li z pierw­szej wi­zy­ty.

Po roku wzię­li skrom­ny ślub. Po­sta­no­wi­li wy­je­chać na dwa lata za gra­ni­cę. Tyle cza­su mia­ło im wy­star­czyć, by za­ro­bić na dom.

* * *

Da­ria koń­czy­ła trze­cią kla­sę li­ceum. Chcia­ła wy­je­chać z przy­ja­ciół­mi pod na­miot. Mat­ka już ule­gła jej na­mo­wom, jed­nak oj­ciec sta­now­czo pro­te­sto­wał.

– Za­ła­twi­łem ci wa­ka­cyj­ną pra­cę – po­in­for­mo­wał. – Pra­wie za­wa­li­łaś rok. Mie­siąc po­pra­cu­jesz, a dru­gi spę­dzisz nad pod­ręcz­ni­ka­mi do ma­te­ma­ty­ki.

– Co to za pra­ca? – Da­ria wy­ka­zy­wa­ła ni­kłe za­in­te­re­so­wa­nie. Była ob­ra­żo­na na ojca za od­mo­wę.

– W bi­blio­te­ce. Bę­dziesz po­ma­gać przy ka­ta­lo­go­wa­niu ksią­żek.

Cór­ka po­gar­dli­wie wy­dę­ła usta i spoj­rza­ła na mat­kę. Bo­że­na zro­bi­ła to samo.

– W bi­blio­te­ce? Są wa­ka­cje, a ty chcesz ją wśród ksią­żek scho­wać? – na­sko­czy­ła na męża. – Stuk­nię­ty je­steś! Po­roz­ma­wiam z moim sze­fem. Przyj­mu­je na lato stu­den­tów do pra­cy, to może i Da­rii uda się coś za­ła­twić.

Kil­ka dni póź­niej mat­ka z cór­ką sie­dzia­ły przy jed­nym biur­ku. Da­ria ocho­czo za­bra­ła się do pra­cy. Zaj­mo­wa­ła się fol­de­ra­mi re­kla­mo­wy­mi, od cza­su do cza­su zer­ka­jąc na przy­stoj­ne­go sta­ży­stę Ro­ber­ta. Za­nim Bo­że­na się zo­rien­to­wa­ła, Da­ria już sta­ła przy biur­ku chło­pa­ka, za­śmie­wa­jąc się do łez. Mat­ka uśmiech­nę­ła się na ten wi­dok. Dziew­czy­na mia­ła sie­dem­na­ście lat i nic dziw­ne­go, że bu­dzi­ła się w niej ko­bie­ta. Po ty­go­dniu cór­ka ofi­cjal­nie pro­wa­dza­ła się ze sta­ży­stą.

– Nie jest na to za mło­da? – spy­tał Ka­zik, ob­ser­wu­jąc dziew­czy­nę. Sta­ła pod do­mem i czu­le że­gna­ła się z uko­cha­nym.

– No coś ty! – Bo­że­na była zdzi­wio­na nie­ży­cio­wym po­dej­ściem męża. – To na­tu­ral­na ko­lej rze­czy. Sam prze­cież by­łeś kie­dyś mło­dy!

Przez chwi­lę wspo­mi­na­ła daw­ne cza­sy i chło­pa­ka, w któ­rym się za­ko­cha­ła.

Nie­spo­dzian­ka wy­bu­chła kil­ka ty­go­dni póź­niej. Da­ria do­szła do wnio­sku, że Ro­bert jest jej prze­zna­cze­niem. We­dług niej nie było sen­su zwle­kać.

– Prze­pro­wa­dzam się do nie­go – oznaj­mi­ła zdu­mio­nym ro­dzi­com.

Bo­że­na tym ra­zem sta­nę­ła twar­do po stro­nie męża i wy­ra­zi­ła gło­śny sprze­ciw. Na nic się zdał. Po­czą­tek roku szkol­ne­go Da­ria wi­ta­ła w miesz­ka­niu Ro­ber­ta, któ­re otrzy­mał w spad­ku po bab­ci. Krót­ko po­tem obo­je za­czę­li prze­bą­ki­wać o ślu­bie. Ani proś­by, ani groź­by nie skut­ko­wa­ły. Da­ria ko­niecz­nie chcia­ła mieć zło­ty krą­żek na pal­cu. Bę­dzie pierw­szą mę­żat­ką w kla­sie!

– Do­brze, ale tyl­ko uro­czy­stość cy­wil­na. – Ro­dzi­ce ska­pi­tu­lo­wa­li.

Ślub od­był się w Wi­gi­lię Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Kil­ka mie­się­cy póź­niej Da­ria zda­ła ma­tu­rę. Z le­d­wo­ścią, ale i tak była z sie­bie bar­dzo za­do­wo­lo­na. Bo­że­na i Ka­zik opła­ci­li no­wo­żeń­com wa­ka­cyj­ny po­byt w nad­bał­tyc­kiej miej­sco­wo­ści.

– Nie było mie­sią­ca mio­do­we­go, to cho­ciaż na dwa ty­go­dnie wy­je­dzie­cie.

W ostat­niej chwi­li oka­za­ło się, że Ro­bert nie do­sta­nie wol­ne­go w pra­cy. Da­ria była bar­dzo za­wie­dzio­na.

– Prze­cież mia­łeś obie­ca­ny urlop – gry­ma­si­ła.

– Nie tyl­ko mnie go od­wo­łał – przy­po­mniał Ro­bert. – Dwóch pra­cow­ni­ków po­szło na zwol­nie­nia cho­ro­bo­we i trze­ba ich za­stą­pić. Po­jedź sama. Na­le­ży ci się od­po­czy­nek.

Po­mi­mo po­cząt­ko­wej nie­chę­ci po­je­cha­ła. Po­byt prze­dłu­ży­ła do mie­sią­ca. Wró­ci­ła opa­lo­na i z dziw­nym bły­skiem w oku. Za­miast do męża przy­je­cha­ła do ro­dzi­ców.

– Moje mał­żeń­stwo to po­mył­ka – po­in­for­mo­wa­ła lek­kim to­nem. – Roz­wo­dzę się.

– Zgłu­pia­łaś?! – Oj­ciec chwy­cił się za gło­wę.

– Nie – od­par­ła je­dy­nacz­ka. – Do­pie­ro te­raz wi­dzę, że to był błąd. Zbyt szyb­ko ule­głam Ro­ber­to­wi. Ilu rze­czy nie zdą­ży­łam po­znać, wi­kła­jąc się w mał­żeń­skie si­dła! Na szczę­ście wszyst­ko jest do nad­ro­bie­nia.

– Co masz na my­śli? – Bo­że­nie nie po­do­bał się ton cór­ki.

– Nad mo­rzem zo­ba­czy­łam, jak żyją inni lu­dzie – oznaj­mi­ła, nie pa­trząc ni­ko­mu w oczy.

Mat­ki jed­nak nie oszu­ka­ła.

– Po­zna­łaś tam ko­goś. – Bo­że­na bar­dziej stwier­dzi­ła, niż spy­ta­ła.

– Tak. I to jest praw­dzi­wa mi­łość. On mnie ko­cha i za­bez­pie­czy fi­nan­so­wo. Nie cze­ka mnie wiecz­ne do­ra­bia­nie się przy boku bied­ne­go stu­den­ci­ka. – Po­gar­dli­wie wy­dę­ła usta na samo wspo­mnie­nie Ro­ber­ta, jesz­cze do nie­daw­na wiel­kiej i je­dy­nej mi­ło­ści.

– Kim jest ten męż­czy­zna? – Ka­zik nie mógł opa­no­wać emo­cji.

– To wła­ści­ciel pen­sjo­na­tu, w któ­rym by­łam za­kwa­te­ro­wa­na – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła ra­do­śnie Da­ria.

Bo­że­na ode­tchnę­ła. Do­brze, że nie kel­ner za­trud­nio­ny se­zo­no­wo, dzię­ko­wa­ła w my­ślach.

– Czy­li roz­wo­dzisz się z Ro­ber­tem, aby wyjść za mąż za wła­ści­cie­la pen­sjo­na­tu – pod­su­mo­wał oj­ciec.

Da­ria nie­co się stro­pi­ła.

– Do­pie­ro wte­dy, gdy on prze­pro­wa­dzi roz­wód ze swo­ją żoną.

Na te sło­wa nogi ugię­ły się pod ro­dzi­ca­mi.

Roz­pę­ta­ła się awan­tu­ra na ca­łe­go. Da­ria wy­krzy­ki­wa­ła, że jest do­ro­sła i ma pra­wo ro­bić ze swo­im ży­ciem, co tyl­ko chce. Bar­dzo ko­cha Ste­fa­na! Oj­ciec wrzesz­czał, że jest na­iw­ną, mło­dą sik­są. Mat­ka sta­ra­ła się uci­szyć i cór­kę, i męża. Da­ria za­bra­ła z po­wro­tem dwie po­dróż­ne tor­by i tego sa­me­go dnia wró­ci­ła nad mo­rze.

* * *

– Wi­ta­my was bar­dzo ser­decz­nie! – Głos sio­stry prze­ło­żo­nej brzmiał do­no­śnie. Od­bi­jał się echem od za­kon­nych mu­rów. – To, że tu sto­icie, jest wolą Bożą. To jej pod­da­ny jest każ­dy nasz dzień, każ­da na­sza czyn­ność.

Po­tem od­czy­ta­ła imio­na i na­zwi­ska dziew­cząt. Było ich dwa­na­ście. Wszyst­kie w wie­ku Ka­ta­rzy­ny lub naj­wy­żej o rok star­sze. Po ze­bra­niu ro­ze­szły się do przy­dzie­lo­nych po­koi. Każ­da mia­ła wła­sny kąt.

Pierw­sze ty­go­dnie w for­ma­cji były cu­dow­ne. Dziew­czy­ny po­zna­wa­ły się. Wspól­nie przy­go­to­wy­wa­ły po­sił­ki, pra­co­wa­ły w ogro­dzie i ra­zem się mo­dli­ły. Póź­niej na­stał rok szkol­ny. Go­dzi­ny przed­po­łu­dnio­we spę­dza­ły na lek­cjach, a po po­wro­cie każ­da do­sta­wa­ła za­da­nia do wy­ko­na­nia. Dla sie­bie i dla in­nych. Wte­dy na­stą­pi­ły pierw­sze zgrzy­ty. Jed­na mia­ła zły dzień, bo na­uka szła nie tak, jak po­win­na, więc od­burk­nę­ła in­nej. Ko­lej­na do­sta­ła mie­siącz­kę i bo­lał ją brzuch. Za­miast pra­co­wać po­ło­ży­ła się do łóż­ka, więc za­da­nie, któ­re mia­ła wy­ko­nać, przy­pa­dło in­nej. Ta się zbun­to­wa­ła i po­szła na skar­gę do sio­stry prze­ło­żo­nej.

– Wszyst­ko jest wolą Bożą – pa­dła sta­now­cza od­po­wiedź. – Mu­si­cie się jej pod­po­rząd­ko­wać.

Po dwóch mie­sią­cach z dwu­na­stu dziew­cząt zo­sta­ło dzie­sięć. W więk­szo­ści skłó­co­nych.

Ka­ta­rzy­na szyb­ko się prze­ko­na­ła, że w za­ko­nie na­wet ab­sur­dal­ne de­cy­zje są trak­to­wa­ne jako wola Bo­ska, a prze­ka­zy­wać ją mo­gła wy­łącz­nie sio­stra prze­ło­żo­na. To ona wie­dzia­ła, jaka jest ide­al­na pora na umy­cie wło­sów, na zje­dze­nie jabł­ka czy roz­mo­wę z ko­le­żan­ką. To, co nie po­do­ba­ło się mi­strzy­ni, było zła­ma­niem woli Stwór­cy.

Po prób­nym roku w za­ko­nie na­stał no­wi­cjat. Z po­zo­sta­łej dzie­siąt­ki prze­szło do nie­go tyl­ko sześć dziew­cząt. Resz­ta zre­zy­gno­wa­ła.

Tchó­rze! – my­śla­ła o nich Ka­ta­rzy­na.

Sama roz­po­czę­ła ten etap z na­dzie­ją. Tra­fi­ła pod bez­po­śred­nią opie­kę mi­strzy­ni. Cze­ka­ły ją dwa lata w od­osob­nie­niu – utrud­nio­ny kon­takt na­wet z za­kon­ni­ca­mi już po ślu­bach. W ogó­le z kim­kol­wiek… Ka­ta­rzy­na mia­ła za­sta­na­wiać się nad swo­im ży­ciem, mo­dlić i przy­go­to­wy­wać do służ­by Bogu.

Szyb­ko stra­ci­ła ra­chu­bę cza­su. Je­den dzień był po­dob­ny do dru­gie­go. Mi­ły­mi prze­ryw­ni­ka­mi były li­sty od bab­ci, otwie­ra­ne i kon­tro­lo­wa­ne przez sio­strę prze­ło­żo­ną.

Nad­cho­dzą­cy dzień pierw­szych ślu­bów Ka­ta­rzy­na trak­to­wa­ła jak wy­ba­wie­nie. Wie­dzia­ła, że wte­dy wresz­cie na nowo wyj­dzie do lu­dzi.

Gdy tyl­ko skoń­czył się no­wi­cjat, po­czu­ła się, jak­by skrzy­deł do­sta­ła. Jeź­dzi­ła do cho­rych do szpi­ta­la, od­wie­dza­ła dzie­ci, z przy­jem­no­ścią pra­co­wa­ła w kuch­ni. Wraz z księ­dzem or­ga­ni­zo­wa­ła wy­jaz­dy dla mło­dzie­ży i przy­go­to­wy­wa­ła re­ko­lek­cje. Uwie­rzy­ła, że jej po­świę­ce­nie Bogu ma sens. Zy­sku­ją na tym lu­dzie! Wszy­scy poza jed­ną, wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­ną oso­bą chwa­li­li ją. Jed­nak przy­ga­ny mi­strzy­ni ra­ni­ły ser­ce dziew­czy­ny.

– Źle umy­łaś na­czy­nia! Nie na­da­jesz się do kuch­ni – gde­ra­ła sio­stra prze­ło­żo­na, pro­wa­dząc Ka­się do ogro­du.

Tam oka­za­ło się, że dziew­czy­na nie­wła­ści­wie wy­pie­li­ła grząd­ki. Zo­sta­ła prze­nie­sio­na na fur­tę. Z fur­ty do przed­szko­la. Z przed­szko­la do pa­ra­fii.

– Za dłu­go by­łaś na ple­ba­nii. Może za­ko­cha­łaś się w księ­dzu? – Star­sza sio­stra pa­trzy­ła z po­gar­dą.

Ka­sia pró­bo­wa­ła tłu­ma­czyć, co ją za­trzy­ma­ło, ale ona nie słu­cha­ła.

– Zła­ma­łaś wolę Bożą – pod­su­mo­wy­wa­ła tyl­ko, gdy coś szło nie­zgod­nie z jej pla­nem. A plan sio­stry był na­tu­ral­nie pla­nem Stwór­cy. Co do tego prze­ło­żo­na nie mia­ła wąt­pli­wo­ści. Za to za­czę­ły one nur­to­wać Ka­ta­rzy­nę. Chcia­ła słu­żyć Bogu, wy­jąt­ko­wej Isto­cie, jed­nak była zda­na na ła­skę i nie­ła­skę zgryź­li­wej za­kon­ni­cy. Wred­nej, zło­śli­wej i wca­le nie świę­tej! A może to ona, Ka­ta­rzy­na, jest nie­wy­star­cza­ją­co do­bra? Nie­opatrz­nie zwie­rzy­ła się prze­ło­żo­nej.

– To po­ku­sy sza­ta­na! Jego pod­szep­ty! – Star­sza za­kon­ni­ca pra­wie sy­cza­ła. – Ale mamy na to radę! Mu­sisz wię­cej się mo­dlić! Żar­li­wiej. I cię­żej pra­co­wać.

– Po czym po­znam, że zwy­cię­ży­łam zło? – spy­ta­ła ci­cho Ka­ta­rzy­na.

– Do­wiesz się do­pie­ro na łożu śmier­ci. Wte­dy bę­dziesz mo­gła po­wie­dzieć, że po­ko­na­łaś po­ku­sy. – Sło­wa sio­stry prze­ło­żo­nej za­brzmia­ły jak wy­rok.

Ka­sia przez kil­ka dni cho­dzi­ła za­my­ślo­na. Było jej co­raz cię­żej. Chcia­ła od­czuć w ser­cu, że robi do­brze. Od­se­pa­ro­wa­ła się od po­zo­sta­łych. Może w ten spo­sób szyb­ciej usły­szę od­po­wiedź Boga, roz­my­śla­ła. Mil­cze­nie Ka­ta­rzy­ny za­uwa­ży­ła sio­stra prze­ło­żo­na. We­zwa­ła ją do sie­bie.

– Sko­ro się nie od­zy­wasz, to mu­sisz mieć coś na su­mie­niu – po­wie­dzia­ła, pa­trząc su­ro­wo. – Przy­znaj się na­tych­miast!

Nie po­mo­gły za­pew­nie­nia i za­kli­na­nia Ka­ta­rzy­ny, że nic nie­czy­ste­go nie ob­cią­ża jej su­mie­nia.

– To nie­moż­li­we – skwi­to­wa­ła sio­stra. Po chwi­li do­da­ła: – Sko­ro nie chcesz się przy­znać, do­sta­niesz po­ku­tę.

Ka­sia już raz ta­ko­wą prze­cho­dzi­ła za po­moc ko­le­żan­ce, cze­go nie po­chwa­la­ła mi­strzy­ni. Cały dzień nie mo­gła jeść. Prze­ga­nia­no ją od jed­ne­go za­ję­cia do dru­gie­go, aż wie­czo­rem pa­dła ze­mdlo­na na łóż­ko. Tym ra­zem cze­ka­ła ją po­ku­ta nie­co inna – na osła. Nie wie­dzia­ła, że jej za­kon ją sto­su­je. Ta była naj­gor­sza… Upo­ka­rza­ją­ca. Ka­ta­rzy­na, bez we­lo­nu na gło­wie, klę­cza­ła na środ­ku re­fek­ta­rza, je­dząc obiad umiesz­czo­ny na pod­ło­dze. Na szyi mia­ła sznur, któ­re­go ko­niec był przy­wią­za­ny do sto­ło­wej nogi. Gra­ła rolę osła. I tak też się czu­ła. Do tej pory była pew­na, że po­ku­ty są na­uką, że są na­kła­da­ne po to, aby wy­zbyć się py­chy. Ta for­ma jed­nak wzbu­dzi­ła w niej tyl­ko wstręt do sa­mej sie­bie i obrzy­dze­nie do sta­nu za­kon­ne­go.

Ka­ta­rzy­na ode­szła ty­dzień po po­ku­cie. Opu­ści­ła za­kon po­ta­jem­nie wcze­snym ran­kiem. Nie mia­ła gdzie wra­cać. Bab­cia nie żyła od dwóch mie­się­cy. Ona na­wet nie do­sta­ła po­zwo­le­nia na wy­jazd na jej po­grzeb. Ro­dzi­ce za­nie­cha­li ja­kich­kol­wiek kon­tak­tów z nią. Nie mia­ła domu, ad­re­su, pie­nię­dzy. Nie mia­ła ni­cze­go poza Bo­giem, któ­ry – była tego pew­na – po­wo­li tak­że ją opusz­czał.

* * *

Łu­cja nie­na­wi­dzi­ła wa­ka­cji na wsi. Ro­dzi­ce upar­li się wy­sy­łać ją tam co roku. Mia­ła sa­mo­dziel­nie prze­ko­nać się, czym jest pol­ska wieś. Ro­bi­li tak od mo­men­tu, kie­dy ich cór­ka w dru­giej kla­sie po­kłó­ci­ła się z na­uczy­ciel­ką. Dziew­czyn­ka twier­dzi­ła, że ziem­nia­ki ro­sną na drze­wach. Cała kla­sa się z niej śmia­ła, a to go­dzi­ło w ro­dzin­ny ho­nor.

Oj­ciec Łu­cji miał wuj­ka, któ­ry pro­wa­dził go­spo­dar­stwo pod Rze­szo­wem. Tam wła­śnie jeź­dzi­ła. Na czas jej po­by­tu za­pra­sza­na była rów­nież ku­zyn­ka Aga­ta. Po­mi­mo zbli­żo­ne­go wie­ku dziew­czyn­ki nie prze­pa­da­ły za sobą. W obec­no­ści star­szych po­zo­ro­wa­ły sym­pa­tię. Smu­ci­li­by się, wi­dząc nie­chęć dziew­czy­nek. Gdy tyl­ko zo­sta­wa­ły same, dia­beł w nie wstę­po­wał. Do­ci­na­ły so­bie i do­gry­za­ły.

– Nie zbli­żaj się do mnie, bo śmier­dzisz kro­wim łaj­nem! – Łu­cja za­tka­ła nos i ze wstrę­tem od­wró­ci­ła gło­wę od wy­cho­dzą­cej z obo­ry Aga­ty.

Tam­ta cof­nę­ła się, bio­rąc wiąz­kę sło­my le­żą­cej pod kro­wa­mi. Wsa­dzi­ła ją w łaj­no i ga­nia­ła z nie­przy­jem­nie pach­ną­cą nie­spo­dzian­ką za ku­zyn­ką. Gdy Łu­cja zo­sta­wa­ła sama, pi­ło­wa­ła pa­znok­cie, wy­gła­dza­ła spód­nicz­kę, wma­so­wy­wa­ła krem w dło­nie… Cały czas ro­bi­ła coś przy so­bie.

– O, pie­gi po­ja­wi­ły ci się na twa­rzy! – Aga­ta sta­nę­ła przed Łu­cją i przy­glą­da­ła się jej z obrzy­dze­niem. – Duże i mar­chew­ko­we!

Łu­cja nie lu­bi­ła, gdy coś zbęd­ne­go po­ja­wia­ło się na jej twa­rzy. Szyb­ko spoj­rza­ła w lu­ster­ko. Rze­czy­wi­ście, stwier­dzi­ła, przy­by­ły trzy nowe pie­gi. Z mi­nu­ty na mi­nu­tę ro­bi­ły się co­raz bar­dziej wi­docz­ne!

– Co mam ro­bić? – spy­ta­ła prze­ra­żo­na.

Aga­ta uda­wa­ła, że się głę­bo­ko za­sta­na­wia.

– Bab­cia mó­wi­ła – rze­kła po chwi­li – że naj­sku­tecz­niej dzia­ła na nie rzę­sa ze sta­wu za sto­do­łą.

Na re­ak­cję stro­pio­nej ku­zyn­ki nie mu­sia­ła dłu­go cze­kać.

– Co mam zro­bić z tą rzę­są? – Łu­cja prze­glą­da­ła się w kie­szon­ko­wym lu­ster­ku.

– Mu­sisz na­ło­żyć ją na twarz, po­tem od­wró­cić się ty­łem do słoń­ca i pluć na zmia­nę przez lewe i przez pra­we ra­mię. – Aga­ta plo­tła, co jej śli­na na ję­zyk przy­nio­sła. Przez chwi­lę na­wet ża­ło­wa­ła, że do gło­wy wpa­dła jej rzę­sa, a nie kro­wie łaj­no.

Łu­cja po­bie­gła nad staw, za­nim ku­zyn­ka skoń­czy­ła mó­wić. Nie zwa­ża­ła na to, że musi się nie­bez­piecz­nie prze­chy­lić, by się­gnąć po drob­ne list­ki. Wu­jek po­tem opo­wia­dał, że pe­łen zdu­mie­nia oglą­dał prze­dziw­ne sce­ny. Aku­rat wra­cał z pola, gdy od stro­ny sta­wu wy­ło­ni­ła się Łu­cja z zie­lo­ną twa­rzą i mo­kry­mi wło­sa­mi. Kro­czy­ła ra­kiem i co chwi­la plu­ła do­oko­ła. Wu­jek za­wo­łał cio­cię, aby i ona po­pa­trzy­ła na owo nie­zwy­kłe wi­do­wi­sko. Obo­je za­śmie­wa­li się do łez. Łu­cja nie ode­zwa­ła się do Aga­ty do koń­ca po­by­tu na wsi.

Po pod­sta­wów­ce dziew­czy­na po­szła do re­no­mo­wa­ne­go li­ceum. Tam wresz­cie zna­la­zła się w swo­im świe­cie. Mia­ła po­dob­nych do sie­bie przy­ja­ciół. Nie­głu­pich, ale ogrom­ną wagę przy­wią­zu­ją­cych do wy­glą­du ze­wnętrz­ne­go. W tym te­ma­cie Łu­cja przo­do­wa­ła w kla­sie. Mia­ła bab­cię we Fran­cji, któ­ra co rusz przy­sy­ła­ła jej ka­ta­lo­go­we ubra­nia i do­dat­ki. Była naj­ład­niej­szą, naj­mod­niej­szą i naj­bar­dziej za­dba­ną dziew­czy­ną. Po zda­nej ma­tu­rze nie za­sta­na­wia­ła się nad kie­run­kiem dal­szej na­uki. Wy­bra­ła ko­sme­to­lo­gię. Ro­dzi­ce, na­tu­ral­nie, nie byli tym za­chwy­ce­ni. Udo­bru­cha­ła ich, obie­cu­jąc, że za rok roz­pocz­nie do­dat­ko­wo ja­kiś pre­sti­żo­wy kie­ru­nek.

* * *

Ka­ro­li­na czu­ła zmę­cze­nie. Pierw­szą pra­cę skoń­czy­ła o czter­na­stej, a już pół go­dzi­ny póź­niej była w na­stęp­nej. Do domu wró­ci­ła nocą. Ma­ciej zja­wił się chwi­lę przed żoną. Przy­go­to­wał szyb­ką ko­la­cję, ale obo­je byli tak sko­na­ni, że nie mie­li na nią ocho­ty. Ma­rzy­li tyl­ko o śnie. Na­stęp­ne­go dnia trze­ba było wstać i zno­wu ru­szyć do pra­cy. Obie­ca­li so­bie, że gdy prze­trwa­ją ten rok i za­osz­czę­dzą tyle, ile trze­ba, wró­cą do Pol­ski i roz­pocz­ną bu­do­wę domu. Wie­czo­ra­mi za­miast cie­szyć się sobą przy­kła­da­li gło­wy do po­du­szek i mo­men­tal­nie za­sy­pia­li. Wraz z bu­dzi­kiem zry­wa­li się na rów­ne nogi. W taki spo­sób prze­la­ty­wa­ły im go­dzi­ny, dni i ty­go­dnie.

– Cześć, có­recz­ko. – Nie­na­tu­ral­ny ton mat­czy­ne­go gło­su tyl­ko wzmógł w Ka­ro­li­nie czuj­ność. Było przed­po­łu­dnie, a w pra­cy nie­wie­lu klien­tów. Mo­gła so­bie po­zwo­lić na chwi­lę roz­mo­wy. – Co sły­chać?

Wie­dzia­ła, że mama wca­le nie ma ocho­ty słu­chać o jej pro­ble­mach. Py­ta­nie zo­sta­ło po­sta­wio­ne grzecz­no­ścio­wo. Od­po­wie­dzia­ła na nie krót­ko i la­ko­nicz­nie:

– Okej. A co u was? – od­bi­ła pi­łecz­kę.

Z mat­ki od razu wy­lał się po­tok na­rze­kań. Zbyt dro­gie ży­cie w Pol­sce, ro­sną­ce ceny… Jak­by Ka­ro­li­na wy­je­cha­ła przed dwu­dzie­sto­ma laty, a nie za­le­d­wie kil­ka mie­się­cy temu.

– Prze­cież po­win­no być wam lżej. Mnie już od daw­na nie ma­cie na utrzy­ma­niu, a Lid­ka po­szła do pra­cy. – Ka­ro­li­na prze­rwa­ła ten po­tok żalu i wszel­kie­go nie­szczę­ścia.

Mat­ka za­mil­kła na chwi­lę.

– No, wła­śnie… – za­czę­ła. – Two­ja sio­stra w pra­cy po­zna­ła pew­ne­go chło­pa­ka, Krzyś­ka. Za­ko­cha­li się w so­bie. Pla­nu­ją ślub.

– Ooo, to do­brze. – Miło było się do­wie­dzieć, co sły­chać u naj­bliż­szych. Nie­waż­ne, że Ka­ro­li­na zo­sta­ła po­in­for­mo­wa­na jako ostat­nia.

– Nie cał­kiem do­brze. – Mat­ka po­sta­no­wi­ła przejść do sed­na. – Lid­ka jest w cią­ży. Bę­dzie ro­dzić za czte­ry mie­sią­ce. Krzy­siek wła­śnie stra­cił pra­cę. Może po­mo­gła­byś w przy­go­to­wa­niu wy­praw­ki dla dziec­ka? Chcie­li­ście prze­cież w przy­szłym mie­sią­cu przy­je­chać do Pol­ski. Mo­gli­by­ście przy­wieźć rze­czy.

Rze­czy­wi­ście, wy­bie­ra­li się do kra­ju. Chcie­li za­ku­pić dział­kę pod nowy dom. Nie wy­pa­da­ło te­raz się wy­krę­cać.

– Co jest po­trzeb­ne dla ma­lu­cha? – Ka­ro­li­na lek­ko wes­tchnę­ła.

– Wszyst­ko! – Usły­sza­ła.

Już na­stęp­ne­go dnia za­czę­ła bie­gać po wy­prze­da­żach i ko­mi­sach ze sprzę­tem dla dzie­ci. Za parę cen­tów ku­pi­ła głę­bo­ki wó­zek. Był w bar­dzo do­brym sta­nie. Za­ku­pi­ła kil­ka wor­ków ciusz­ków i za­ba­wek. Krót­ko przed wy­jaz­dem zdo­by­ła oka­zyj­nie łó­żecz­ko. Lid­ka bę­dzie mia­ła rze­czy na cały pierw­szy rok ży­cia ma­lusz­ka, po­my­śla­ła.

Do Pol­ski je­cha­li do­staw­czym bu­sem Ma­cie­ja. Uda­ło im się upchnąć wszyst­kie za­ku­pio­ne rze­czy. Po kil­ku­na­stu go­dzi­nach jaz­dy byli wy­koń­cze­ni. Po­mi­mo zmę­cze­nia po­ka­za­li ro­dzi­nie wszyst­kie pre­zen­ty. Lid­ka za­ję­ła się oglę­dzi­na­mi wóz­ka.

– Coś fe­ler­ny jest – stwier­dzi­ła. – Tu przy­bru­dzo­ny, tam po­ry­so­wa­ny…

– Mo­żesz go so­bie wy­czy­ścić – po­wie­dzia­ła Ka­ro­li­na. Nie mia­ła ocho­ty na kłót­nie. – Cze­go się spo­dzie­wa­łaś po sprzę­tach z ko­mi­su?

– To ty nie ku­pi­łaś no­wych rze­czy?! – Sio­stra spoj­rza­ła na nią z wy­rzu­tem. – Gdy­bym chcia­ła uży­wa­ne, to sama bym so­bie za­ła­twi­ła!

– Za­wsze mo­że­my je za­brać. – Za­brzmiał sta­now­czy głos Mać­ka, któ­ry nie­ocze­ki­wa­nie po­ja­wił się przy obu ko­bie­tach.

Lid­ka po­wstrzy­ma­ła się od dal­szych ko­men­ta­rzy. Pa­trzy­ła na sio­strę nie­przy­jaź­nie, ale zmu­szo­na obec­no­ścią szwa­gra, wy­du­ka­ła po­dzię­ko­wa­nie. Po­tem w kuch­ni zży­ma­ła się, że sio­stra przy­wio­zła dzia­do­stwo. Mat­ka po­cie­sza­ła cię­żar­ną cór­kę.

– Da­ro­wa­ne­mu ko­nio­wi się w zęby nie za­glą­da – szep­ta­ła. – Z tego ba­dzie­wia da się coś wy­brać.

Ka­ro­li­na czu­ła się tak, jak­by ktoś strze­lił ją w twarz. Za­ci­snę­ła jed­nak zęby. Ona i Ma­ciej ty­dzień spę­dzi­li w ro­dzin­nym domu. Wszyst­kich ży­wi­li i za­opa­try­wa­li w po­trzeb­ne dro­bia­zgi. Przy po­że­gna­niu Ka­ro­li­na po­pro­si­ła Lid­kę, aby za­trzy­ma­ła dla niej rze­czy po ma­lusz­ku.

– I my wnet po­sta­ra­my się o dzi­dziu­sia – po­wie­dzia­ła, głasz­cząc sio­strę po brzu­chu.

Trzy mie­sią­ce póź­niej Lid­ka po­wi­ła ma­leń­stwo. Le­d­wie wy­szła ze szpi­ta­la, za­dzwo­ni­ła do sio­stry.

– Zgo­dzisz się zo­stać mat­ką chrzest­ną? – spy­ta­ła bez zbęd­nych wstę­pów.

Ka­ro­li­na się ucie­szy­ła:

– Na­tu­ral­nie!

– Chrzest jest za dwa ty­go­dnie. – Lid­ka in­for­mo­wa­ła sio­strę o szcze­gó­łach.

– Nie wie­dzia­łam, że tak szyb­ko. – Ko­bie­ta się zmar­twi­ła. – W ta­kim wy­pad­ku nie mogę trzy­mać dziec­ka do chrztu. Nie za­ła­twi­my urlo­pów w tak krót­kim cza­sie. Może po­pro­sisz ko­goś in­ne­go?

– Już roz­ma­wia­łam z księ­dzem – od­par­ła Lid­ka. – Mo­żesz być na chrzcie obec­na du­cho­wo. Wy­peł­nisz tyl­ko spe­cjal­ne oświad­cze­nie, któ­re wy­sła­łam ci pocz­tą.

Ka­ro­li­na po­kra­śnia­ła z za­do­wo­le­nia. Wi­dzia­ła, że sio­strze bar­dzo za­le­ży na tym, by to wła­śnie ona zo­sta­ła chrzest­ną Ku­bu­sia.

– To wspa­nia­le! Na­tych­miast wszyst­ko pod­pi­szę i ode­ślę.

– Z dru­giej stro­ny za­świad­cze­nia jest nu­mer kon­ta. Mo­żesz wpła­cić na nie pie­nią­dze. – Lid­ka ni­g­dy nie owi­ja­ła w ba­weł­nę.

– Ja­kie pie­nią­dze? – spy­ta­ła za­sko­czo­na Ka­ro­li­na.