Niepełka. Moc marzeń - Dorota Schrammek - ebook

Niepełka. Moc marzeń ebook

Dorota Schrammek

4,3

Opis

Kolejny rok szkolny daje Niepełce i grupie jej przyjaciół impuls do nowych wyzwań. Wspólnie mierzą się z młodzieńczymi pomysłami. W pogoni za realizacją marzeń popełniają błędy, wpadając w pułapki zastawiane przez los. Niepełka nawiązuje korespondencyjną znajomość z chłopcem, ukrywając swoją niepełnosprawność. Wkrótce jej klasa zostaje wytypowana na polsko-niemieckie warsztaty. To nowe doświadczenie dla młodych Polaków będzie ciekawą lekcją życia.
Jak to wpłynie na ich losy? Czego nauczą się od rówieśników zza Odry?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 148

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (27 ocen)
15
9
0
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Za­rów­no cała książ­ka, jak i jej czę­ści nie mogą być prze­dru­ko­wy­wa­ne ani w ża­den inny spo­sób re­pro­du­ko­wa­ne lub od­czy­ty­wa­ne w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu bez pi­sem­nej zgo­dy Wy­daw­nic­twa Sza­ra Go­dzi­na s.c.

Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych

Ilo­na Go­styń­ska-Rym­kie­wicz

Redakcja

Ju­sty­na No­sal-Bart­ni­czuk

Zdję­cia na okładce

© ser­go­321 | stock.ado­be.com © Li­lya | fo­to­lia.com

Re­dak­cja tech­nicz­na, skład, łamanie oraz opra­co­wa­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej

Grze­gorz Bociek

Korekta

Bar­ba­ra Ka­szu­bow­ska

Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych osób i zda­rzeń jest zu­peł­nie nie­za­mie­rzo­ne i przy­pad­ko­we.

Wy­da­nie I, Ka­to­wi­ce2018

Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na s.c.

biu­ro@sza­ra­go­dzi­na.pl

www.sza­ra­go­dzi­na.pl

Dys­try­bu­cja wer­sji pa­pie­ro­wej: DIC­TUM Sp. z o.o.

ul. Ka­ba­re­to­wa 21, 01-942 War­sza­wa

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

dys­try­bu­cja@dic­tum.pl

www.dic­tum.pl

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na s.c., 2018

ISBN 978-83-66201-00-2

We­ro­ni­ka jesz­cze raz prze­bie­gła wzro­kiem po biur­ku. Jak za­wsze na po­cząt­ku roku szkol­ne­go pa­no­wał tu wzo­ro­wy po­rzą­dek. Pod­ręcz­ni­ki uło­ży­ła w rów­nym rzę­dzie. No­wiut­kie dłu­go­pi­sy nie­mal błysz­cza­ły. Ołów­ki sta­ran­nie za­tem­pe­ro­wa­ła i wło­ży­ła do spe­cjal­ne­go po­jem­ni­ka ostrza­mi do góry. Sta­ły pro­ściut­ko ni­czym żoł­nie­rze na po­ran­nym ape­lu. Dwa pu­ste se­gre­ga­to­ry wspar­ła spe­cjal­ną pod­pór­ką w kształ­cie kota, po­nie­waż ist­nia­ła oba­wa, że co chwi­lę będą się prze­wra­cać. Z dru­giej stro­ny pod­trzy­my­wał je kom­plet ze­szy­tów. Nie­peł­ka za­mó­wi­ła je przez in­ter­net – wszyst­kie z mo­ty­wa­mi po­dróż­ni­czy­mi lub geo­gra­ficz­ny­mi. Ta­kie cięż­ko było do­stać w su­per­mar­ke­tach lub je­dy­nej księ­gar­ni w mie­ście. Na okład­kach były wzo­ry zwią­za­ne z pa­sją na­sto­lat­ki: na nie­któ­rych mapy, na in­nych re­pli­ki znacz­ków pocz­to­wych, na ko­lej­nych kra­jo­bra­zy. Uwiel­bia­ła ta­kie kli­ma­ty. Oglą­da­jąc je, czu­ła się ni­czym wo­ja­żer, któ­ry od­wie­dził miej­sca wi­docz­ne na ry­sun­kach. Ona nie była w sta­nie. Sa­mo­dziel­nie nie da­ła­by rady ze wzglę­du na swo­je ułom­no­ści, a mama nie mo­gła opu­ścić skle­pu przez całe lato, bo w se­zo­nie mia­ła naj­więk­szy ruch. Mało tego, otwo­rzy­ła tak­że punkt usług pocz­to­wych, by prze­trwać póź­niej­sze mie­sią­ce, kie­dy mia­stecz­ko prze­sta­nie być tak tłum­nie od­wie­dza­ne. Z jed­nej stro­ny było to świet­ne roz­wią­za­nie dla We­ro­ni­ki. Re­ali­zu­jąc po­st­cros­sin­go­wą pa­sję, nie mu­sia­ła jeź­dzić na od­le­głą od domu pocz­tę, tyl­ko zo­sta­wia­ła ma­mie kart­ki, a ro­dzi­ciel­ka roz­li­cza­ła wy­sył­kę z jej kie­szon­ko­we­go. Z dru­giej stro­ny punkt pocz­to­wy mamy w wa­ka­cje prze­ży­wał ob­lę­że­nie. By­wa­ło, że koń­czy­ła pra­cę już po za­śnię­ciu Nie­peł­ki, bo mu­sia­ła jesz­cze roz­li­czyć się z urzę­dem. Na po­cząt­ku wrze­śnia było nie­wie­le le­piej. Wła­ści­ciel­ka cią­gle była za­ję­ta a to zda­wa­niem to­wa­ru, któ­ry nie zszedł la­tem, a to po­rząd­ko­wa­niem re­ga­łów i sty­li­za­cją wnę­trza na je­sień.

Chłod­niej­szą porę roku czu­ło się już prak­tycz­nie wszę­dzie. Po­ran­ki wsta­wa­ły mgli­ste i mo­kre. Za­pach wil­go­ci uno­sił się w po­wie­trzu. Kro­pel­ki po­ran­nej rosy osia­da­ły na sie­ciach pa­ję­czych roz­po­star­tych po­mię­dzy krze­wa­mi i tra­wa­mi, two­rząc uro­kli­we ba­bie lato. Trze­ba było na­rzu­cać cie­plej­szy swe­ter lub blu­zę, po­nie­waż tem­pe­ra­tu­ra spa­da­ła po­ni­żej dzie­się­ciu stop­ni. W cią­gu dnia słoń­ce na­dal przy­jem­nie grza­ło, by wie­czo­rem zajść za ho­ry­zont i ustą­pić pola noc­ne­mu ochło­dze­niu.

– Có­recz­ko, wsta­łaś? – Mama po­ja­wi­ła się w drzwiach po­ko­ju w mo­men­cie, kie­dy We­ro­ni­ka roz­my­śla­ła, jaką blu­zę wy­brać. Na wy­cią­gnię­cie ręki była czar­na, dwie pół­ki wy­żej znaj­do­wa­ła się ró­żo­wa. Ona mia­ła dzi­siaj ocho­tę na wy­ra­zi­sty ko­lor.

– Po­mo­żesz mi? – Po­pa­trzy­ła py­ta­ją­co na mat­kę. – Wy­cią­gniesz ten po­lar?

Ro­dzi­ciel­ka zbli­ży­ła się do sza­fy i wy­cią­gnę­ła wska­za­ną rzecz. Na­sto­lat­ka dba­ła o ład na tyle, na ile mo­gła. Być może jako mat­ka uło­ży­ła­by wszyst­ko sta­ran­niej, nie chcia­ła jed­nak krę­po­wać cór­ki, grze­biąc w jej bie­liź­nie czy in­nych oso­bi­stych rze­czach. Ką­tem oka spo­strze­gła, że na­sto­lat­ka się po­ma­lo­wa­ła. Do tej pory stro­ni­ła od tego. Tym ra­zem jed­nak wy­ko­na­ła ma­ki­jaż. Nie­zbyt moc­ny, a jed­nak wi­docz­ny. Mu­siał być dla niej pra­co­chłon­ny. We­ro­ni­ka mia­ła prze­cież po­wy­krę­ca­ne przez cho­ro­bę dło­nie. Ow­szem, po wie­lo­let­niej re­ha­bi­li­ta­cji ra­dzi­ła so­bie cał­kiem spraw­nie, ale i tak pew­nie wsta­ła dużo wcze­śniej, by się tak przy­go­to­wać.

– Śnia­da­nie cze­ka na ku­chen­nym sto­le. Her­ba­tę masz jesz­cze cie­płą. – Mama cho­dzi­ła po po­ko­ju i roz­glą­da­ła się. – Przy­go­to­wa­łaś bru­dy do pra­nia? Pu­ści­ła­bym pral­kę, nim wyj­dę do pra­cy.

– Wczo­raj wszyst­ko wrzu­ci­łam. – We­ro­ni­ka pod­je­cha­ła wóz­kiem do biur­ka. – Mam proś­bę. Nadasz ten list?

– Ja­sne. – Mama chwy­ci­ła ko­per­tę i spoj­rza­ła na dane ad­re­sa­ta. Zmarsz­czy­ła nie­co brwi.

– Wyj­dzie zbyt dro­go? – We­ro­ni­ka się prze­stra­szy­ła.

– Nie… Wy­da­je mi się, że już ten ad­res wi­dzia­łam. Neu­bran­den­burg. Za­pa­mię­ta­łam na­zwę miej­sco­wo­ści. To chy­ba Niem­cy, praw­da? Poza tym za­wsze wy­sy­ła­łaś kart­ki, a tym ra­zem list. Nie jest wca­le droż­szy, ale…

Dziew­czy­na od­wró­ci­ła gło­wę, by nie pa­trzeć ro­dzi­ciel­ce w oczy.

– Pocz­tów­ka nie do­szła. Pew­nie za­gi­nę­ła. Dla­te­go te­raz wy­sy­łam ko­lej­ną, tym ra­zem w ko­per­cie.

– Mogę ją nadać po­le­co­nym, je­śli chcesz.

– Nie ma po­trze­by. To zbyt duże kosz­ty. Je­śli nie doj­dzie dru­gi raz, to trud­no. Dam so­bie spo­kój z ko­lej­nym wy­sy­ła­niem. – We­ro­ni­ka wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

Mama tyl­ko po­ki­wa­ła gło­wą i wy­szła z po­ko­ju, roz­my­śla­jąc już o czymś in­nym.

Dziew­czy­na nie lu­bi­ła kła­mać. Rzad­ko jej się to zda­rza­ło i nie mia­ła po­ję­cia, dla­cze­go zro­bi­ła to te­raz. Prze­cież mo­gła po­wie­dzieć: „To po­st­cros­sin­go­wa zna­jo­mość. Lu­cas wy­słał mi kart­kę, bo wy­lo­so­wał mój ad­res, i do­łą­czył na­mia­ry na sie­bie. Tak za­czę­li­śmy ko­re­spon­den­cję. Wy­sła­li­śmy do sie­bie już trzy pocz­tów­ki, a te­raz pi­sze­my krót­kie li­sty”.

Mo­gła to po­wie­dzieć, ale nie zro­bi­ła tego. Nie była pew­na, jak mama by za­re­ago­wa­ła. Może by­ła­by nie­za­do­wo­lo­na, że cór­ka pi­sze do nie­zna­jo­me­go? W do­dat­ku po an­giel­sku, bo nie­miec­ki ro­zu­mie jesz­cze nie­zbyt do­brze. Może bę­dzie chcia­ła wie­dzieć, o czym pi­szą… Niby nic zdroż­ne­go nie było w tych li­stach, ale to prze­cież ko­re­spon­den­cja pry­wat­na, któ­rej treść za­cho­wu­je się dla sie­bie. We­ro­ni­ka wie­dzia­ła, że wścib­skość mamy wy­ni­ka­ła­by z tro­ski. Po czę­ści ro­zu­mia­ła ją, ale to była wy­łącz­nie jej zna­jo­mość. Chcia­ła ją scho­wać przed świa­tem. Nie po­wie­dzia­ła jesz­cze żad­nej z przy­ja­ció­łek, że ko­re­spon­du­je z Lu­ca­sem. Na wszyst­ko przyj­dzie od­po­wied­ni mo­ment. Mia­ła jed­nak wra­że­nie, jak­by ta zna­jo­mość do­da­ła jej skrzy­deł, choć była wy­łącz­nie na od­le­głość. O chło­pa­ku wie­dzia­ła tyle, ile jej na­pi­sał. Był o rok star­szy i uczył się w gim­na­zjum. Znał do­sko­na­le an­giel­ski, uwiel­biał go­to­wać wło­skie po­tra­wy i oglą­dać me­cze re­pre­zen­ta­cji. Pi­sał dłu­gie li­sty. Miał ład­ny cha­rak­ter, więc roz­czy­ty­wa­ła się bez pro­ble­mu. Wkła­da­ła wie­le tru­du, by i jej ko­re­spon­den­cja była czy­tel­na. Mimo to kre­ślo­ne przez nią sło­wa wy­da­wa­ły się nie­zwy­kle bła­he w po­rów­na­niu z li­sta­mi od Lu­ca­sa. W nich było dużo hu­mo­ru i nie­zwy­kle pla­stycz­ne opi­sy w grun­cie rze­czy pro­stych rze­czy. Przy­po­mnia­ła so­bie, jak za­no­si­ła się śmie­chem, czy­ta­jąc o przy­go­to­wy­wa­niu sosu do piz­zy, któ­rą za­ser­wo­wał ro­dzi­nie. Z li­stu na list chło­pak sta­wał się jej co­raz bliż­szy, choć na­wet nie mia­ła po­ję­cia, jak wy­glą­da.

Ra­dość z ko­re­spon­den­cji przy­ćmie­wa­ło jed­no… We­ro­ni­ka nie zdra­dzi­ła, że jest nie­peł­no­spraw­na. Tłu­ma­czy­ła sama przed sobą, że nie było jesz­cze ku temu oka­zji. Zresz­tą po co mia­ła­by o tym pi­sać? Prze­cież jest tyl­ko li­stow­ną zna­jo­mą, któ­rych Lu­cas ma za­pew­ne wię­cej. Nie wi­dzia­ła sen­su, by wspo­mi­nać o in­wa­lidz­twie, sko­ro ni­g­dy się nie spo­tka­ją.

Wes­tchnę­ła lek­ko i spoj­rza­ła na swo­je od­bi­cie w lu­ster­ku sto­ją­cym na biur­ku. Za­ku­pi­ła je, gdy za­czę­ła ko­re­spon­do­wać z Lu­ca­sem. Każ­dy list trak­to­wa­ła jak oso­bi­stą roz­mo­wę z tym chło­pa­kiem. Chcia­ła wy­glą­dać ład­nie, pi­sząc do nie­go. W cią­gu dnia tak­że wie­lo­krot­nie roz­my­śla­ła o no­wym zna­jo­mym. Za­sta­na­wia­ła się, co te­raz robi, ja­kie ma lek­cje… a może coś go­tu­je? W koń­cu ku­li­na­ria były jego pa­sją.

Naj­gor­sze oka­zy­wa­ło się ocze­ki­wa­nie na wia­do­mo­ści z Nie­miec. Co­dzien­nie nie­cier­pli­wie za­glą­da­ła do skrzyn­ki, a gdy znaj­do­wa­ła ko­per­tę ze zna­jo­mym cha­rak­te­rem pi­sma, w po­śpie­chu za­bie­ra­ła się za roz­ry­wa­nie jej. Wszyst­ko czy­ta­ła kil­ka­krot­nie, aby wchło­nąć całą sobą każ­de sło­wo. Dziw­nie się przy tym czu­ła. Była nie­co pod­eks­cy­to­wa­na, za­cie­ka­wio­na i… jak­by tę­sk­ni­ła za re­al­ną obec­no­ścią Lu­ca­sa. Do tej pory nie do­zna­ła po­dob­ne­go uczu­cia, któ­re każ­de­go ran­ka spra­wia­ło, iż cała w skow­ron­kach pod­ry­wa­ła się z łóż­ka i z ogrom­ną ra­do­ścią roz­po­czy­na­ła nowy dzień. Zu­peł­nie jak dzi­siaj. Nie­mal nu­cąc pod no­sem, wy­je­cha­ła z domu do szko­ły.

* * *

Pa­weł z tru­dem ścią­gnął prze­po­co­ną ko­szul­kę. Była mo­kra i brzyd­ko pach­nia­ła. Od pew­ne­go cza­su jego pot czuć było moc­niej niż do tej pory. Sta­rał się, jak mógł, aby ukryć nie­przy­jem­ną kwa­śną woń przed oto­cze­niem. Od dwóch ty­go­dni in­ten­syw­niej ćwi­czył. Wię­cej od sie­bie wy­ma­gał. Chciał je­sie­nią, jak w po­przed­nich la­tach, do­łą­czyć do ka­dry re­pre­zen­tu­ją­cej Pol­skę na świa­to­wych za­wo­dach ka­ja­kar­skich. Gdy roz­ma­wiał o tym z tre­ne­rem, ten nie­ocze­ki­wa­nie po­dra­pał się po gło­wie.

– Jesz­cze nie zde­cy­do­wa­łem, kto po­je­dzie w tym roku. Za­sta­na­wiam się, czy dać szan­sę in­nym. Ty jeź­dzi­łeś w ostat­nim cza­sie, ale… – za­wie­sił głos.

Pa­weł wie­dział, co męż­czy­zna chciał do­dać: „Ale nie mia­łeś spek­ta­ku­lar­nych osią­gnięć”. Rze­czy­wi­ście tak było. Od kil­ku mie­się­cy mło­dy za­wod­nik pró­bo­wał po­bić swo­ją ży­ciów­kę, ale nie uda­wa­ło się. Chło­pak ćwi­czył wię­cej niż do tej pory i wy­da­wa­ło mu się, że jego tre­nin­gi są in­ten­syw­niej­sze, ale to chy­ba była ułu­da. Efek­tów nie było. Wszyst­ko utrzy­my­wa­ło się na do­tych­cza­so­wym po­zio­mie.

– Kogo pan wi­dział­by w ka­drze? – za­py­tał ci­cho.

– Nie je­stem pew­ny, ale chy­ba Da­nie­la. – Po tych sło­wach tre­ner od­wró­cił się, koń­cząc roz­mo­wę.

Da­niel po­ja­wił się w dru­ży­nie kil­ka mie­się­cy temu. Był o rok młod­szy od Paw­ła, wyż­szy i szczu­plej­szy. Jego ro­dzi­ce bar­dzo czę­sto wy­jeż­dża­li z nim na do­dat­ko­we za­ję­cia na ba­se­nie czy kur­sy pra­wi­dło­we­go od­dy­cha­nia. In­we­sto­wa­li w syna, na co ro­dzi­na Paw­ła ni­g­dy nie mo­gła­by so­bie po­zwo­lić. Chło­pak do­szedł do wnio­sku, że je­dy­nie więk­szy wy­si­łek z jego stro­ny może przy­nieść efek­ty. W wa­ka­cje nie było z tym pro­ble­mu. Kło­pot po­ja­wił się wraz z no­wym ro­kiem szkol­nym. Lek­cje za­czy­na­ły się o ósmej, a koń­czy­ły nie­mal o pięt­na­stej. Pół go­dzi­ny póź­niej Pa­weł za­czy­nał tre­ning pod okiem swe­go opie­ku­na i koń­czył go po dwóch go­dzi­nach. Biegł wte­dy do domu, brał prysz­nic, prze­bie­rał się i pę­dził do re­stau­ra­cji, gdzie spę­dzał ko­lej­ne dwie go­dzi­ny na roz­wo­że­niu piz­zy po do­mach klien­tów. Nie zre­zy­gno­wał z tego za­ję­cia, bo przy­no­si­ło mu jako taki do­chód. Dzię­ki temu stać go było na nowy mar­ko­wy ple­cak do szko­ły, tor­bę tre­nin­go­wą, buty… Od­cią­żył mamę, któ­ra szy­ko­wa­ła się na je­sien­ny tur­nus w gó­rach, gdzie mia­ła za­brać jego młod­szą, nie­peł­no­spraw­ną sio­strę.

Po roz­mo­wie z tre­ne­rem Pa­weł sam do­szedł do wnio­sku, że przy­dał­by mu się do­dat­ko­wy tre­ning, aby zwięk­szyć spraw­ność. Po­sta­no­wił bie­gać wcze­śnie rano. Tyl­ko wte­dy miał czas. Wsta­wał przed pią­tą, roz­grze­wał się w po­ko­ju, a po­tem prze­mie­rzał przy­naj­mniej dzie­sięć ki­lo­me­trów w te­re­nie. Wra­cał do domu po kil­ku kwa­dran­sach i wpa­dał pod prysz­nic, aby zmyć z sie­bie pot i kurz. Po wszyst­kim ła­pał w kuch­ni ja­kąś ka­nap­kę i zmy­kał do szko­ły. Zmę­cze­nie do­pa­da­ło go już na pierw­szej lek­cji. Oczy się przy­my­ka­ły, na co pani Wy­bor­na kil­ka­krot­nie zwra­ca­ła mu uwa­gę.

– Śpią­cy ksią­żę nam się tra­fił – za­kpi­ła któ­re­goś razu, gdy gło­wa Paw­ła sa­mo­ist­nie po­le­cia­ła do tyłu. – Czym zaj­mo­wa­łeś się w nocy, że te­raz za­sy­piasz nad nie­zwy­kle wy­bor­nym ma­te­ma­tycz­nym za­da­niem? A może nie prze­sta­wi­łeś się jesz­cze z cza­su wa­ka­cyj­ne­go na szkol­ny?

Kla­sa za­chi­cho­ta­ła. Chło­pak nie­co spe­szył się i sku­pił wzrok na cy­frach w ze­szy­cie.

– Przy­po­mi­nam, że po­czą­tek jest naj­waż­niej­szy. Od nie­go za­le­ży, jak wam pój­dzie dal­sza na­uka – pe­ro­ro­wa­ła na­uczy­ciel­ka. – Mu­si­cie zda­wać so­bie spra­wę z tego, że ten rok jest dla wa­szej przy­szło­ści nie­zwy­kle istot­ny.

Ko­lej­ne mi­nu­ty upły­wa­ły na prze­mo­wie w po­dob­nym to­nie, a Pa­weł bro­nił się wszel­ki­mi spo­so­ba­mi przed za­śnię­ciem. To wte­dy pod­jął po­sta­no­wie­nie, że musi za­opa­trzyć się w ja­kieś środ­ki do­da­ją­ce ener­gii. Sły­szał o ta­blet­kach od star­szych ko­le­gów, któ­rzy przy­ci­szo­ny­mi gło­sa­mi roz­ma­wia­li w szat­ni. Nie za­pa­mię­tał na­zwy, ale wszyst­ko na pew­no jest w in­ter­ne­cie. Jesz­cze tego sa­me­go wie­czo­ru za­czął prze­glą­da­nie wy­ni­ków. Wpi­sał ha­sło „su­ple wzmac­nia­ją­ce ener­gię pod­czas tre­nin­gu”. Po­mi­nął lek­tu­rę ma­te­ria­łów o ta­blet­kach nie­do­zwo­lo­nych. Co jak co, ale nie miał ocho­ty ruj­no­wać so­bie zdro­wia. Wie­dział, że prę­dzej czy póź­niej taka spra­wa wy­cho­dzi na jaw. Pod­czas ubie­gło­rocz­ne­go zgru­po­wa­nia ze­tknął się z osiem­na­sto­lat­kiem przy­ła­pa­nym na nie­le­gal­nym do­pin­gu. Za­wod­nik mu­siał opu­ścić ka­drę, a tre­ner na­wet nie chciał słu­chać tłu­ma­czeń. Kil­ka lat in­ten­syw­ne­go tre­nin­gu zo­sta­ło prze­kre­ślo­ne z po­wo­du głu­po­ty.

Pa­weł ana­li­zo­wał wszyst­ko, co zna­lazł w sie­ci. Do­szedł do wnio­sku, że naj­le­piej bę­dzie na­być naj­zwy­klej­sze ta­blet­ki na po­bu­dze­nie i pod­trzy­ma­nie ener­gii. W za­sa­dzie na droż­sze nie było go stać. Wkrót­ce za­ży­wał po dwie każ­de­go ran­ka po bie­ga­niu. W po­ło­wie szkol­ne­go dnia ra­czył się na­po­jem ener­ge­tycz­nym, by do­dat­ko­wo zmo­bi­li­zo­wać or­ga­nizm do ak­tyw­no­ści. Pięć mi­nut póź­niej od­czu­wał szyb­sze bi­cie ser­ca, lek­ką ner­wo­wość w ru­chach, ale po ja­kimś cza­sie wszyst­ko się uspo­ka­ja­ło. Na­stęp­ne syn­te­tycz­ne en­dor­fi­ny ła­do­wał po po­po­łu­dnio­wym tre­nin­gu. Wie­czo­rem wy­pi­jał ko­lej­ny na­pój, aby ja­koś sku­pić się nad lek­cja­mi. Cie­szył się, że jest po­czą­tek roku szkol­ne­go i zbyt wie­le nie za­da­ją. Szko­ła, jak zwy­kle, po­trze­bo­wa­ła tro­chę cza­su na roz­ruch.

Naj­gor­sze przy­cho­dzi­ło oko­ło dwu­dzie­stej pierw­szej. Pa­weł nie wie­dział, co z sobą po­cząć. Or­ga­nizm był na tyle roz­ru­sza­ny, że chło­pak z chę­cią za­li­czył­by ko­lej­ny ka­ja­kar­ski tre­ning. Spo­żyt­ko­wał­by ener­gię, któ­ra aż w nim bu­zo­wa­ła. Rzu­cał się wte­dy na pod­ło­gę, ro­bił pomp­ki, skło­ny, przy­sia­dy, czy­li wszyst­ko to, co mógł wy­ko­nać w domu. Po go­dzi­nie ta­kiej ak­tyw­no­ści pot lał się z nie­go stru­mie­nia­mi. Brał prysz­nic i kładł się do łóż­ka. Sen jed­nak nad­cho­dził do­pie­ro oko­ło pół­no­cy. Pięć go­dzin re­ge­ne­ra­cji i po­bud­ka na po­ran­ne bie­ga­nie. Tak każ­de­go dnia od dwóch ty­go­dni. Przy­spie­szo­ne bi­cie ser­ca już nie było pro­ble­mem, bo usta­wa­ło po paru mi­nu­tach. Mu­siał za­ra­dzić coś na wie­czor­ne po­bu­dze­nie. Wie­dział, że bez ener­ge­ty­ka nie prze­trwa. Pró­bo­wał od­sta­wić, ale tego dnia wie­czo­rem za­snął w po­ło­wie roz­wią­zy­wa­nia za­da­nia z ma­te­ma­ty­ki. Zbu­dzi­ła go mat­ka, któ­ra we­szła do po­ko­ju, po­nie­waż wi­dzia­ła za­pa­lo­ne świa­tło, a było już bar­dzo póź­no. Po­dob­no chra­pał.

– Syn­ku, te tre­nin­gi i pra­ca wy­koń­czą cię. – Przy­tu­li­ła go, gło­śno wzdy­cha­jąc. – Prze­cież wiesz, że nie mu­sisz tego ro­bić.

Nic nie od­po­wie­dział. Po­ło­żył się nie­mal nie­przy­tom­ny do łóż­ka i za­snął. Bu­dzik po­sta­wił go na nogi przed świ­tem. Chło­pak wziął ta­blet­ki i ru­szył w co­dzien­ną run­dę. Na ener­ge­ty­kach do­trwał do wie­czo­ra, kie­dy po­now­nie przy­szły pro­ble­my ze snem. Na­stęp­ne­go dnia za­głę­bił się zno­wu w za­so­bach in­ter­ne­tu, aby po­szu­kać ko­lej­ne­go spe­cy­fi­ku, tym ra­zem uła­twia­ją­ce­go za­sy­pia­nie. W ap­te­ce na­był naj­ła­god­niej­sze ta­blet­ki na­sen­ne.

Po­nie­waż far­ma­ceut­ka zna­ła go z wi­dze­nia, bez wstę­pów za­gad­nę­ła:

– Po­wiedz ma­mie, by bra­ła tyl­ko jed­ną wie­czo­rem. – Ko­bie­ta była prze­ko­na­na, że to dla jego ro­dzi­ciel­ki.

– Prze­ka­żę na pew­no – rzu­cił i bły­ska­wicz­nie wy­szedł na ze­wnątrz.

Miał na­dzie­ję, że nikt nie do­nie­sie ma­mie, iż ku­po­wał me­dy­ka­men­ty. Na pew­no za­czę­ła­by się mar­twić. Wie­dział, że bra­nie ta­ble­tek na zmia­nę z ener­ge­ty­ka­mi nie jest do­brym roz­wią­za­niem, ale nie znał lep­sze­go. Na po­cząt­ku paź­dzier­ni­ka tre­ner miał ogło­sić skład ka­dry tre­nu­ją­cej pod jego okiem na mi­strzo­stwa. Pa­weł nie wy­obra­żał so­bie, żeby go za­bra­kło. Mu­siał zro­bić wszyst­ko, by po­je­chać. Zro­bi wszyst­ko! Do­sta­nie się do re­pre­zen­ta­cji za wszel­ką cenę!

* * *

Aniel­ka po raz ko­lej­ny uło­ży­ła bie­li­znę w szu­fla­dzie. Po­rząd­ko­wa­ła ją kil­ka­krot­nie. Po­dob­nie czy­ni­ła z szu­fla­da­mi w biur­ku i z książ­ka­mi na pół­ce. Każ­de­go dnia ukła­da­ła je, choć prze­cież od po­przed­nie­go razu nie po­wstał naj­mniej­szy ba­ła­gan. Dziew­czy­na mu­sia­ła czymś za­jąć my­śli, aby od­cią­gnąć swą uwa­gę od je­dze­nia. Wła­ści­wie… od nie­je­dze­nia.

Ale to było oszu­ki­wa­nie sie­bie. Na­wet gdy po raz set­ny łą­czy­ła skar­pet­ki w pary czy skła­da­ła w rów­niut­ką ko­stecz­kę pod­ko­szul­ki i blu­zy, roz­my­śla­ła o tym, co mu­sia­ła skon­su­mo­wać na śnia­da­nie czy ko­la­cję po­przed­nie­go dnia. A tak do­brze jej szło z ukry­wa­niem ano­rek­sji… Nie! Nie lu­bi­ła tego sło­wa. Wo­la­ła mó­wić o so­bie, że jest mo­tyl­kiem, a nie ano­rek­tycz­ką. I by­ła­by nim da­lej, a przy­naj­mniej ła­twiej niż te­raz by się ukry­wa­ła, gdy­by nie pew­ne zda­rze­nie z po­ło­wy sierp­nia.

Mi­nę­ły do­kład­nie dwa ty­go­dnie po co­rocz­nym Świę­cie Ka­szy. Któ­re­goś po­ran­ka przed wyj­ściem do pra­cy mama zaj­rza­ła do po­ko­ju Aniel­ki.

– Có­recz­ko, mu­szę po­pro­sić cię o po­moc. – Przy­sia­dła na łóż­ku. – Kil­ka dni temu mia­łam po­bie­ra­ną krew w przy­chod­ni. Na czas wa­ka­cji zo­sta­ły zmie­nio­ne go­dzi­ny wy­da­wa­nia wy­ni­ków w la­bo­ra­to­rium. Nie uda mi się zro­bić tego przed pra­cą. Czy mo­gła­byś po­dejść do okien­ka i ode­brać do­ku­ment? Wy­tłu­ma­czysz, że oso­bi­ście nie dam rady tego zro­bić, do­brze?

Cór­ka ski­nę­ła gło­wą, na­kry­wa­jąc się szczel­niej koł­drą. Nie chcia­ła, aby mama zo­ba­czy­ła choć frag­ment jej cia­ła. Uda­ło się. Za­do­wo­lo­na ro­dzi­ciel­ka opu­ści­ła po­kój cór­ki. Aniel­ka wy­szła z łóż­ka do­pie­ro, gdy usły­sza­ła trza­śnię­cie drzwi. Na pal­cach po­de­szła i prze­krę­ci­ła klucz od środ­ka, by mieć pew­ność, że nikt nie za­sko­czy jej pod­czas po­ran­ne­go ry­tu­ału. A ten był nie­zmien­ny od kil­ku ty­go­dni. Dziew­czy­na w sa­mej bie­liź­nie sta­wa­ła przed lu­strem i ro­bi­ła so­bie zdję­cia. Ko­niecz­nie mu­sia­ły być wi­docz­ne gołe ra­mio­na i od­sło­nię­ty brzuch. Oboj­czy­ki wy­sta­wa­ły, a skó­ra na brzu­chu wy­da­wa­ła się na­cią­gnię­ta. Jed­nak naj­waż­niej­szy cel był jesz­cze nie­osią­gnię­ty: wy­sta­ją­ce ko­ści bio­dro­we. Majt­ki po­win­ny na niej nie­mal wi­sieć, a nie przy­le­gać jak te­raz. Bie­li­znę ku­pi­ła ostat­nio w skle­pie dla dzie­ci, bo ta, któ­rą do­sta­ła od mamy przed wa­ka­cja­mi, była już za duża. Wy­pro­du­ko­wa­na dla nor­mal­nych na­sto­la­tek, na cie­le ano­rek­tycz­ki nie­este­tycz­nie wi­sia­ła. Jak­by pro­du­cen­ci sprzy­się­gli się, że fi­gu­ra pięt­na­sto­lat­ki musi mieć krą­gło­ści. A prze­cież wy­sta­ją­ce ko­ści są zde­cy­do­wa­nie ład­niej­sze!

Gdy szła po wy­ni­ki mamy, świe­ci­ło cud­ne słoń­ce, choć dni bu­dzi­ły się już chłod­niej­sze. Aniel­ka za­kła­da­ła do­dat­ko­wą blu­zę, bo po wyj­ściu z domu na rześ­kie, sierp­nio­we po­wie­trze ła­pa­ły ją dresz­cze. Sta­ra­ła się wma­wiać so­bie, że to od po­ran­ne­go chło­du, ale prze­cież do­sko­na­le wie­dzia­ła, że praw­da jest inna. Brak ka­lo­rii da­wał o so­bie znać. Trud­no mó­wić o ja­kiej­kol­wiek daw­ce ener­gii po wy­pi­ciu szklan­ki wody z cy­try­ną, a do tego wła­śnie dziew­czy­na ogra­ni­czy­ła śnia­da­nie. Kwa­drans póź­niej prze­kra­cza­ła próg przy­chod­ni. Od wej­ścia do­szedł ją spe­cy­ficz­ny za­pach: po­łą­cze­nie me­dy­ka­men­tów i środ­ków do ste­ry­li­za­cji z wo­nią pły­nu do czysz­cze­nia pod­łóg oraz uno­szą­cym się fe­to­rem cho­ro­by. Mimo pięk­nej po­go­dy po­cze­kal­nia wy­peł­ni­ła się głów­nie star­szy­mi pa­cjen­ta­mi, obok któ­rych na­sto­lat­ka – chcąc nie chcąc – mu­sia­ła przejść.

Prze­łknę­ła śli­nę, na­bra­ła w pro­gu świe­że­go po­wie­trza i ru­szy­ła da­lej. Mia­ła na­dzie­ję, że przy okien­ku, gdzie wy­da­wa­ne są wy­ni­ki, bę­dzie sie­dzia­ła wy­per­fu­mo­wa­na pie­lę­gniar­ka. Nie­ste­ty.

Aniel­ka sta­nę­ła przy la­dzie i cze­ka­ła, aż ko­bie­ta do­strze­że jej obec­ność. Pra­cow­ni­ca mia­ła jed­nak nos wsa­dzo­ny w ka­len­darz, w któ­rym coś za­pi­sy­wa­ła. Dziew­czy­na prze­łknę­ła śli­nę i lek­ko chrząk­nę­ła. Kil­ka se­kund trwa­ło, aby re­je­stra­tor­ka pod­nio­sła gło­wę.

– Słu­cham? – rzu­ci­ła oschle, jak­by mia­ła za złe, że dziew­czy­na chce za­kłó­cić jej względ­ny spo­kój.

– Chcia­ła­bym ode­brać wy­ni­ki mo­jej mamy – ode­zwa­ła się na­sto­lat­ka ci­chym gło­sem.

Wy­da­wa­ło się, że to su­ro­wy ton ko­bie­ty za­dzia­łał na nią onie­śmie­la­ją­co. Po­now­nie prze­łknę­ła śli­nę, ma­jąc na­dzie­ję, że tym ra­zem za­brzmi pew­niej. Tak jed­nak się nie sta­ło. Na­dal z jej gar­dła do­by­wał się nie­mal szept.

– Na­zwi­sko?

Im bar­dziej Aniel­ka ci­chła, tym tam­ta wy­da­wa­ła się gło­śniej­sza.

– Co ty? Śnia­da­nia nie ja­dłaś, że nie masz siły mó­wić?!

Za­miast od­po­wie­dzi do­biegł ją ru­mor.

– Co się dzie­je? – W gło­sie re­je­stra­tor­ki po­ja­wi­ły się inne tony.

– Ze­mdla­ła! – ode­zwał się ktoś z po­cze­kal­ni.

Pra­cow­ni­ca wy­bie­gła ze swo­je­go po­miesz­cze­nia i przy­kuc­nę­ła przy le­żą­cej, nie­przy­tom­nej dziew­czy­nie. Spraw­dzi­ła puls i lek­ko za­czę­ła ją kle­pać po po­licz­kach.

– Halo, ock­nij się! Za­mru­gaj po­wie­ka­mi! – na­ka­za­ła, gdy Aniel­ka lek­ko po­ru­szy­ła gło­wą i jęk­nę­ła.

Mu­sia­ła ude­rzyć się, upa­da­jąc. Kil­ka se­kund póź­niej z tru­dem otwo­rzy­ła oczy. Wy­da­wa­ła się za­sko­czo­na za­mie­sza­niem, ja­kie wo­kół niej po­wsta­ło. Jak­by ni­cze­go nie ro­zu­mia­ła. Chcia­ła się pod­nieść, ale jej na to nie po­zwo­lo­no.

– Leż, nie