Dobrze, że jesteś - Gabriela Gargaś - ebook

Dobrze, że jesteś ebook

Gabriela Gargaś

4,6

Opis

W mroźny, grudniowy wieczór ulice Warszawy wypełnia gwar świątecznych przygotowań, a gwiazdkowy nastrój rozgrzewa wszystkie serca. Wśród zabieganych mieszkańców stolicy jest też ona – dziewczyna, która tęskni.

Borys nie wierzy w magię świąt i zdecydowanie odrzuca wszystko, co związane z Bożym Narodzeniem. Praca jest dla niego najważniejsza nawet wtedy, gdy inni zajmują się przystrajaniem choinki i pakowaniem prezentów dla najbliższych. Wszystko zmienia się, kiedy los stawia na jego drodze Zoję. Rudowłosa, spontaniczna, roześmiana – jest jego ciepłym promieniem słońca w mroźny dzień. Zakochani szybko orientują się jednak, że spotkali się nie w tym miejscu i nie w tym czasie, a miłość nie jest w stanie przyćmić wszystkiego, co ich dzieli. W chwili rozstania obiecują sobie jedno – jeśli za dwa lata o tej porze wciąż będą za sobą tęsknić, dadzą sobie jeszcze jedną szansę.

Gdy Zoja z drżącym sercem i nadzieją w oczach dociera na miejsce spotkania, odkrywa, że Borysa tam nie ma. Może zapomniał o ich umowie? A może ułożył sobie życie bez niej? Czy to możliwe, że po prostu przestał ją kochać? Przecież ona tęskniła za nim każdego dnia…

Dobrze, że jesteś to zimowa, nostalgiczna opowieść, która otuli wasze serca. Gabriela Gargaś opowiada o odwadze do bycia sobą, blaskach i cieniach prawdziwej miłości i przyjaźni, która pomaga przetrwać najtrudniejszy czas. Bo niekiedy trzeba po prostu uwierzyć z całych sił, pomóc losowi i ruszyć dalej!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 280

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (324 oceny)
228
59
27
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agunia1981

Nie oderwiesz się od lektury

dobra jak najlepszy sernik na święta i kubek ciepłego kakao...
00
marzenach75

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka , daje di myślenia. Polecam
00
WiktorP

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca opowieść. Po przeczytaniu nadchodzi refleksja o naszym życiu. polecam
00
patrickalex

Nie oderwiesz się od lektury

Jeju ale to mega wzruszająca opowieść o życiu, drugiej szansie, niewykorzystanej szansie, smutkach dnia codziennego i bardzo ciepła. Mówi też o cierpieniu i tym co w życiu ważne. 😄
00
AniaMoya

Nie polecam

Chciałabym napisać coś pozytywnego... może to że jest "głęboka" ... zmuszająca do refleksji... że każe nam spojrzeć na to że inni mogą mieć gorzej.... Ja odebrałam ją jako przytłaczającą, przygnębiającą.... nie jest to powieść przy której można się zrelaksować
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Gabriela Gargaś, 2021

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

 

Redaktorka prowadząca: Agata Ługowska

Marketing i promocja: Katarzyna Schinkel-Barbarzak, Aleksandra Wolska

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Marta Akuszewska, Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny i łamanie: Grzegorz Kalisiak

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografie na okładce:

© Nataliia Kucherenko | Shutterstock © Vasyl Dolmanov | iStock

Fotografia autorki na skrzydełku: Bartosz Wileński

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej; Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67054-03-4

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ważne, by nie oceniać pochopnie ludzi. Ważne, by pochylić się nad drugim człowiekiem i wyciągnąć w jego stronę pomocną dłoń.

 

– Marysia Sadowska, członkini zarządu Fundacji BARKA

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

Zoja pomyślała, że niepotrzebnie tutaj przychodziła. Minęły trzy lata, odkąd widziała go ostatni raz. Długie trzy lata. Wszystko mogło się zmienić.

Ciekawa była, czy on pamiętał o ich umowie. Był koniec października i panowało straszne zimno. Pogoda zmieniła się diametralnie w przeciągu kilku dni. Słupki rtęci spadały na łeb na szyję. Jeszcze dwa tygodnie temu na termometrze widniało siedemnaście stopni, a dzisiaj, kiedy wychodziła z domu, był przymrozek. Policzki ją szczypały od zimna. Podniosła kołnierz płaszcza, a na uszy naciągnęła mocniej swoją ukochaną różowo-fioletową czapkę.

Może Borys zapomniał o ich spotkaniu? A może nie chciał przyjść? A może już ma żonę i dzieci i jest tak zajęty swoją nową rodziną? A może nie będzie chciał wracać do przeszłości?

Nie. Obiecali to sobie, a jeśli coś komuś się obiecuje, to się dotrzymuje słowa.

Wyjęła z kieszeni kamień, który obróciła w dłoni. Dał jej go te dwa lata temu, kiedy się rozstawali, i wypisał na nim datę i godzinę spotkania. Ona wypisała mu datę spotkania na pierwszej stronie książki, którą mu kiedyś podarowała. Mistrz i Małgorzata, jej ukochana lektura, w której świat realny i nierealny tak pięknie się przenikały.

Stała na moście. Ich ulubionym. Świętokrzyskim, na którym kiedyś wypili trzy butelki wina, a potem Borys holował ją na plecach do domu. Westchnęła. Schowała kamień do kieszeni, zacisnęła dłonie na metalowej balustradzie. Borys wiedział, że jest to most podwieszany, do którego budowy zużyto 2700 ton stali. Ona dowiedziała się tego od niego. Uzupełniali się. On jej przekazywał masę wiedzy w pigułce, choćby i o mostach, ona dawała mu czułość, radość. A jednak w pewnym okresie życia coś w ich związku przestało stykać. Wiesz, dzieje się to wtedy, kiedy o więcej rzeczy się spieracie, niż się ze sobą zgadzacie.

Kochali się wzajemnie na tyle mocno, że pozwolili sobie odejść. Kochali – tego była pewna – ale ich związek był pełen wybuchów. Kłócili się też ostro i wtedy rzucali w ścianę talerzami. Po kłótni któreś z nich zawsze się wyprowadzało. Mieszkali u Zoi, ale Borys miał swoje mieszkanie, do którego czasem uciekał. A potem, kiedy się już za sobą stęsknili, wracali do siebie jak te bumerangi. Jednak ten związek ich wyniszczał, dlatego podjęli decyzję o ostatecznym rozstaniu.

„Może za dwa lata się zmienimy. Może złagodniejemy”, powiedział Borys, wręczając jej kamień.

Wzięła go w dłonie i skinęła głową, a Borys przepadł jak kamień w wodę. Sprzedał mieszkanie, zmienił numer telefonu, tak jakby chciał, by o nim zapomniała.

Sądziła, że wróci. Po tygodniu, może dwóch – jak to już wcześniej bywało. Ale kiedy nie dawał znaku życia przez miesiąc, zorientowała się, że odszedł na zawsze. Przez te dwa lata myślała o nim intensywnie.

– Zoja? – usłyszała za sobą głos. Kobieta odwróciła się i zamarła.

Patrzyła w stronę nadchodzącego mężczyzny i nie wiedziała, co zrobić, jak zareagować.

– Przyszedłem cię uratować – powiedział.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SIEDEM LAT TEMU

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Borys patrzył w ekran monitora. Postanowił, że zrobi tę prezentację nawet kosztem świąt.

Ba, ta prezentacja była mu na rękę, bo nie musiał myśleć o Bożym Narodzeniu, za którym szczerze nie przepadał. Mężczyzna nie znosił grudnia. Dni były krótkie, wcześnie nastawał zmrok. Na dworze roiło się od tandetnych dekoracji. Z głośników leciały kolędy, pastorałki i świąteczne hity, katowane wciąż od nowa przez kolejnych wykonawców. Ten czas oznaczał dla niego bolesne wspomnienia. W rodzinnym domu nie miał szansy obchodzić świąt tak jak inni ludzie, dlatego był takim cynikiem. Nieeee! – pomyślał – w Wigilię żaden cholerny cud się nie wydarzy. A szczególnie w jego życiu.

Planował przez te dwa tygodnie i świąteczne dni pracować od świtu do nocy. Jego szef wyszedł z propozycją, że może to robić zdalnie z domu, co było mu już w ogóle na rękę, bo wykluczało grzecznościowe rozmowy ze współpracownikami, którzy o tej porze roku narzekali na ceny ryb, doradzali sobie nawzajem w kwestii prezentów dla dzieci i licytowali się, kto jest mniej gotowy z porządkami.

Borys wiedział jednak, że w pojedynkę może się nie wyrobić na czas, dlatego dał w internecie ogłoszenie, że poszukuje asystentki na okres od piętnastego do trzydziestego grudnia, która będzie chciała pracować również w święta. Liczył na duży odzew, w końcu oferował niemałe wynagrodzenie, zwłaszcza jak na takie stanowisko, ale przyszło tylko kilka odpowiedzi. Zadzwonił do wybranych kandydatek. Jedna zapytała go, czy w pakiet wchodzi też seks, bo ona nie ma z tym problemu. Rozłączył się. Inna chciała przychodzić do pracy z dwójką dzieci.

W końcu trafił na Zoję, która właśnie zakończyła staż w dużej korporacji w dziale reklamy i potrzebowała pracy. Przez telefon wydała mu się sympatyczna, zaprosił ją na rozmowę. Stanęła przed nim dziewczyna z burzą rudych włosów, w kolorowej czapce, szyję miała obwiązaną różowo-szarym szalikiem przyozdobionym kwiatuszkami. Na nogach miała pomarańczowe glany, a rękawiczki bez palców były zielone w pingwinki. Od samego patrzenia na nią można było dostać oczopląsu. Uśmiechała się do niego promiennie, co odwzajemnił. Pomyślał, że ta kobieta jest z innej bajki, ale przecież jej prywatne życie go nie obchodziło. Chciał tylko zatrudnić asystentkę na dwa tygodnie.

– Czy jesteś gotowa pracować w święta? – zapytał uprzejmie, patrząc w jej CV. Miała świetne referencje.

– Tak. Ale czy pan nie chciałby spędzić świąt… – zaczęła, ale Borys jej przerwał.

– Nie, nie chciałbym. – Nie odrywał oczu od kartek papieru. – Nie przepadam za Bożym Narodzeniem. Rozmawiajmy o pracy – uciął. – Jeśli to możliwe, chciałbym, żeby pani była dyspozycyjna. Potrzebuję pani pomocy przy drukowaniu materiałów, robieniu prezentacji, wpisywaniu danych do Excela.

– Dla mnie super. To nie wydaje się szczególnie trudne. – Uśmiechnęła się promiennie. – Jeśli pan zechce, mogę też coś ugotować, żeby jednak przyjemniej się siedziało w same święta. Robię takie dobre uszka, i pierogi lepię.

Borys podniósł na nią wzrok. W jego ocenie wyglądała, jakby zaraz miała wyjąć tutaj stolnicę i zaprezentować mu swoje umiejętności.

Zoja wpatrywała się w niego spokojnie. Przypomniała sobie, że jej znajomi byli zszokowani, kiedy powiedziała im, że uwielbia lepić uszka i pierogi.

„Nikt już tego nie robi” – powiedziała pani Alinka, jej sąsiadka.

„Nie nikt, bo ja tak” – odparła Zoja. I w każde święta lepiła pierogi, uszka i rozdawała sąsiadom albo koleżankom. A w listopadzie piekła całą furę pierniczków, które później dekorowała. To ją odprężało.

– Nie. Żadnych uszek. – Borys wykonał dziwny ruch rękoma, jakby chciał odgonić się od niej niczym od natrętnej muchy.

Zoja westchnęła w duchu, ale nie skomentowała. On daje pracę, jego zasady. A przynajmniej niech tak mu się wydaje.

– O której mam zaczynać?

– Najlepiej jak najwcześniej. O szóstej rano i robimy do oporu. Dam pani vouchery na taksówkę. Jeśli nie będzie pani to przeszkadzało, będziemy pracować u mnie w mieszkaniu. Mój szef zgodził się na pracę zdalną, a ja mam tu odpowiednie warunki.

Wiedział, że tę część opisu pracy można zrozumieć bardzo opacznie, czego dowodziły pytania o to, czy seks wchodzi w zakres obowiązków, ale nowa asystentka nie wydawała się zaniepokojona.

– Dobrze. – Popatrzyła na niego. Pomyślała, że nie jest w jej typie. Był szalenie przystojny. To gatunek mężczyzny, do którego wzdychają kobiety, uznała. Ona wzdychała do artystycznych, nieokrzesanych dusz. A Borys był wysoki, muskularny, o twarzy modela.

– Stawka za dni świąteczne jest podwójna.

– Dobrze – zgodziła się ponownie dziewczyna. – Potrzebuję pieniędzy. Mój brat…

Borys ponownie uniósł rękę; nie miał ochoty spoufalać się z tymczasową asystentką. Nie obchodziły go jej rodzina ani powody, dla których zgodziła się na takie warunki pracy.

– Proszę pani, łączy nas układ czysto zawodowy. Nie będziemy się sobie zwierzać.

– Rozumiem.

– Z moich obliczeń wynika – Borys podał dziewczynie kartkę – że za czternaście dni otrzyma pani około czterech tysięcy złotych. Jeśli będzie więcej godzin, wówczas oczywiście będzie to większa kwota.

– Jestem zadowolona. – Zoja uśmiechnęła się, bo nie spodziewała się takiego zarobku w dwa tygodnie.

– Proszę wysłać mi dane do umowy mailem.

Zoja pomyślała, że mężczyzna jest tak sztywny, jak jego wykrochmalona w pralni koszula. Chciało jej się śmiać, ale robiła wszystko, by do tego nie dopuścić, w końcu potrzebowała pieniędzy. Ile on miał lat? Trzydzieści pięć? A zachowywał się jak staruszek z zasadami. Rozumiała, że w pracy należy być profesjonalnym, ale i tutaj trzeba niekiedy poluzować sznurki.

– Oczywiście. – Uśmiechnęła się i wyciągnęła w jego kierunku rękę, podnosząc się z krzesła.

– W mailu, który do pani wyślę, będzie też mój adres i voucher na taksówkę.

– Dziękuję. Piętnastego stawię się do pracy.

 

 

Kilka minut później Zoja siedziała w swoim starym golfie, któremu karoseria przerdzewiała w kilku miejscach. Musiała wejść do niego przez drzwi pasażera, bo zamek od strony kierowcy zamarzł, co zdarzało jej się za każdym razem, kiedy tak spadała temperatura.

Nie mogła się nadziwić temu, jak zachowywał się Borys. No nic, jakoś przeżyje z nim te dwa tygodnie, te pieniądze były tego warte. Jej brat potrzebował funduszy na terapię. Zaczynał ją po raz piąty, a ona za każdym razem wierzyła, że z tego wyjdzie. Od kilku lat brał, a ona chciała, ale nie mogła mu w żaden sposób pomóc. Bardzo ją to smuciło i za każdym razem, kiedy wracał do nałogu, jej serce rozpadało się na milion kawałków. Teraz się uda. Na pewno się uda!

Zacisnęła ręce na kierownicy i wtedy zadzwoniła jej komórka. Kinga, jej przyjaciółka.

– I jak? – zapytała podekscytowana. Zoja wspominała jej o spotkaniu.

– Mam tę robotę. Za niezłą kasę.

– Ale się cieszę! – Przyjaciółka zapiszczała do telefonu.

– Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę. Po Nowym Roku ogarnę jakąś robotę na stałe, a teraz wpadnie mi do kieszeni kilka groszy, w dodatku nie zapowiada się na harówkę i nie trzeba będzie skupiać się jednocześnie na kilku projektach, jak na praktykach. Bajka. Musimy to opić.

– Chyba sokiem pomarańczowym – westchnęła Kinga, która była w piątym miesiącu ciąży.

– Może być i sok. – Zoja zaśmiała się do telefonu.

– U ciebie czy u mnie?

– Może być u mnie. Za pół godziny będę w domu, pod warunkiem że odpalę mojego golfika.

– Trzymam kciuki. – Kinga się rozłączyła.

 

 

Godzinę później siedziały na podłodze. Kinga opierała się o ścianę, bo bolał ją kręgosłup. Zoja wręczyła jej szklankę soku, a sama nalała sobie do kieliszka różowego wina. Lubiła tylko takie, nie było tak cierpkie jak białe i nie miało się po nim takiego kaca jak po czerwonym.

– Na pewno nie chcesz usiąść na kanapie? – zapytała przyjaciółkę.

– Za miękka, tutaj mi dobrze. – Kobieta położyła z czułością rękę na swoim brzuchu. Zoja popatrzyła na nią z uśmiechem, choć nie mogła pozbyć się irracjonalnego lęku.

Kinga początkowo nie była przekonana do projektu dziecko, ale Mark, anglista z uczelni, na której Kinga była sekretarką, skutecznie ją do tego namówił. Mężczyzna był uroczy, tak przynajmniej twierdzili wszyscy dookoła, ale Zoja wyczuwała w nim jakąś nieszczerość. Złapała go kilka razy na kłamstwie, które on przykrywał swoim najpiękniejszym uśmiechem. Bo Mark pięknie się uśmiechał. Robiły mu się takie dwa słodkie dołeczki w policzkach i jeden w brodzie. Czasem zastanawiała się, czy tak przystojny wykładowca nie korzysta z tego, że otaczają go – jak to zwykle na kierunkach filologicznych – młode, głodne wiedzy studentki. Nie chciała tak myśleć, ale to bywało silniejsze od niej.

– Jak się czujesz? – zapytała Zoja.

– Puchną mi kostki, ale poza tym świetnie. Jak nigdy jestem pewna, że chcę tego dziecka.

– Promieniejesz.

Kinga skinęła głową.

– Tak, i jem dużo! Masz te swoje pierniczki na stanie?

– Mam. – Zoja wstała i ruszyła w stronę kuchni. Po chwili pojawiła się z pudełkiem w renifery. – Zero białego cukru. Słodycz uzupełniłam dojrzałym bananem. – Uśmiechnęła się z czułością do przyjaciółki, która już chwyciła pierniczka.

– Mhm… – westchnęła Kinga i odgryzła duży kawałek ciastka. – Naprawdę dobre.

Zoja ponownie umościła się na kanapie, odłożywszy pudełko tak, by przyjaciółka mogła swobodnie do niego sięgać.

– Jak z Markiem? – zapytała.

– Jestem taka szczęśliwa! Tak się o mnie troszczy. Myślę, że planuje zaręczyny – wyznała Kinga, a oczy jej błyszczały. – Ostatnio jest taki niespokojny, podenerwowany. I widziałam, jak przeglądał strony z biżuterią. Poza tym wspominał o ślubie jakiegoś znajomego i patrzył na moją reakcję.

– To cudnie. – Zoja ją przytuliła. Naprawdę cieszyła się jej szczęściem. Miała nadzieję, że po prostu źle oceniła jej partnera. Może zwyczajnie była zazdrosna? Przyjaźniły się z Kingą tyle lat, tyle dla siebie znaczyły, a teraz to on zajmował specjalne miejsce w jej sercu i życiu.

– No ale opowiedz o tej nowej pracy. – Przyjaciółka wyrwała ją z zamyślenia.

– Ogólnie rzecz biorąc, facet chce, żebym zasuwała od świtu do nocy, nawet w święta, bo musi skończyć jakiś ważny projekt.

– W święta?

– No wiesz, coś za coś. Czasami trzeba się poświęcić. Poza tym, z tego, co mi powiedział, nie przepada za Bożym Narodzeniem.

Kinga zmarszczyła nos. Taki koncept nie mieścił jej się w głowie.

– Ale to jakiś stary dziad?

Zoja prawie zakrztusiła się pierniczkiem.

– No właśnie nie! Młody. Koło trzydziestki albo lekko po. Zgorzkniały. Dziwny. I strasznie sztywny. Ale dam sobie z nim radę.

– Z niejednym typem dawałaś sobie radę.

Roześmiały się.

Zoja lubiła ludzi, którzy mają dystans do siebie. Nie ę-ą, bułkę przez bibułkę. Takich, co to zażartują, i takich, którzy potrafią mieć gdzieś opinię innych. Bo jeśli ktoś nie prosi cię o radę, to mu jej nie dawaj.

Uwielbiała takie osobniki, które bez spinania zadka potrafią powiedzieć: „jestem, jaka jestem”. I nie obrażają się o nie wiadomo co. I nie porównują się do innych kobiet i nie zazdroszczą, bo tamta coś więcej osiągnęła, a inna ma zarąbistą figurę. A doceniają to, co mają fajnego w sobie, koleżance zaś powiedzą szczery komplement.

Księżniczek i instagramowych bogiń mamy pod dostatkiem, myślała – i z szacunkiem dla nich, ale ona wolała takie swojskie babki, swojaczki jak ona. Co to i kiełbachę na ruszt wrzucą, i zatańczą boso na plaży, i nie muszą mieć perfekcyjnego zdjęcia.

I mężczyzn z jajem lubiła – no dobra, z dwoma jajami. Którzy jak schrzanią, to powiedzą: „Kochanie, spieprzyłem”, a nie kitę podwijają i uciekają gdzie pieprz rośnie. Odważnych, bo odwagą jest przyznanie się do błędu. I takich, którzy śmieją się do łez i zażartują, i wiedzą, do czego młotek służy. I z gadki są fajni. Uwielbiała tak na luzie pogadać sobie z łebskim facetem.

Uwielbiała też ludzi, którzy mają swoje zdanie i nie boją się głośno go wypowiedzieć.

Ludzi lojalnych, bo jeśli przyjaźnię się z Olą, to nie obrabiam jej tyłka z Zosią.

Ludzi, którzy potrafią docenić to, co mają. Zachwycają się przyrodą, prostymi rzeczami.

Kolorowe ptaki, które latają wysoko w chmurach. Świat wymaga od nas doskonałości, a niedoskonałość jest taka sexy, myślała.

Spojrzała teraz jeszcze raz na Kingę, z figlarnym błyskiem w oczach.

– I jeszcze z niejednym sobie dam radę – zapowiedziała.

 

 

Piętnastego grudnia Zoja pojawiła się w pracy. Borys oprowadził ją po mieszkaniu, które wydawało się sterylne. Nowoczesne meble w kolorze bieli i czerni lśniły czystością. Płyta indukcyjna wyglądała na nieużywaną. Pracodawca łaskawie zapewnił, że asystentka może swobodnie korzystać z kuchni i łazienki, sztywno dodał, że ma „czuć się jak u siebie”. Zoja pomyślała o swojej brudnej kuchence i zaczęła chichotać pod nosem.

– Coś nie tak? – zapytał Borys wyraźnie skonsternowany.

– Czysto tutaj u pana – stwierdziła. – U mnie panuje jeden wielki bałagan. Lubię gotować. Sama tego nie przejadam. Zapraszam przyjaciół do siebie na degustację. Ostatnio upiekłam dwieście pierniczków. Ogarnia pan to? Dwieście pierniczków. Moja przyjaciółka, która jest w ciąży, zjadła ze dwadzieścia i…

– Dobrze, dobrze. – Nie chciał okazywać zniecierpliwienia, ale tak to zabrzmiało. – Mam dziesięć dni na skończenie tego projektu, po Nowym Roku występuję ze swoją prezentacją przed członkami zarządu. To dla mnie ważne, dlatego proszę panią o to, byśmy zajęli się pracą.

Zoja chciała mu powiedzieć, że są też inne, ważniejsze rzeczy niż projekty i prezentacje, ale ugryzła się w język. W końcu przyszła tutaj w konkretnym celu, a nie dawać mu umoralniające gadki. Choć widziała, że bardzo by się przydały.

Weszli do pokoju, w którym stało białe biurko, drukarka i komputer stacjonarny. Na szafce równo prezentowały się segregatory. Pomieszczenie faktycznie wyglądało jak biuro. Czuć było w nim chłód.

– Tutaj jest miejsce pani pracy, mój gabinet jest na końcu korytarza. Najważniejsze jest to, byśmy sobie nie przeszkadzali – podkreślił z naciskiem na ostatnie słowa.

– Tak, rozumiem. – Zoja obracała pierścionek na palcu.

Borys spojrzał na dłonie dziewczyny. Na każdym palcu miała po kilka pierścionków obrączek, a na nadgarstku różnorakie bransoletki. Co to za kobieta? – zastanawiał się. Jasne, CV wyglądało bardzo profesjonalnie, w sumie liczył na jej umiejętności, nie wygląd, ale wciąż… Może uznała, że skoro pracują w domu, może sobie pozwolić na wkładanie czegoś, w co do biura nigdy by się nie ubrała? Nic to, nie jego sprawa.

– Trochę tu nago – powiedziała nagle Zoja.

– Co ma pani na myśli?

– Nie ma tu żadnych ozdób. Święta za rogiem.

– Jeśli pani chce, to niech pani sobie postawi u siebie jakąś figurkę reniferka czy czegoś tam. – Kpiący ton Borysa sprawił, że zrobiło jej się przykro.

Mężczyzna przeklął się w duchu. Wyraz twarzy dziewczyny przypominał rozpacz. Nie chciał jej ranić, ale nie lubił, jak ktoś ingerował w jego prywatną przestrzeń. Nie był wyzuty z uczuć, po prostu życie nauczyło go, że lepiej być twardzielem.

– Postawię sobie kilka reniferków – odpowiedziała z przekąsem.

Kiedy Zoja wyszła, Borys rozejrzał się po swoim czteropokojowym apartamencie i dokonał rekapitulacji. Wszystko tutaj było urządzone gustownie. Wynajął do tego firmę dekoratorską. Mieszkanie znajdowało się w centrum stolicy. Lubił się zaszywać w pracy, a wieczorami w swoim mieszkaniu: wygodnym, bez zbędnych ozdób i kiczu. Nie znosił bibelotów i świątecznego designu. Drażniło go to, chociaż kiedy był dzieckiem, marzył, że jak kiedyś będzie miał swoje mieszkanie, to co roku będzie urządzał wystawne święta. I będzie miał choinkę do sufitu.

Jak widać marzenia mają określoną datę ważności. W jego rodzinnym domu nie było świąt, wyłącznie pijackie transy. A on wówczas śnił o tym, by choć raz w życiu przeżyć magiczne święta z rodzicami. Otrząsnął się ze wspomnień.

Dziecięce marzenia dziecięcymi marzeniami, a teraz jest dorosły i inaczej postrzega życie. I chyba mu z tym dobrze. Dzięki temu czeka go mniej rozczarowań.

 

 

Współpraca pomiędzy Zoją a Borysem układała się dobrze. Zoja w pracy była osobą rzetelną i solidną, poza tym – tak jak zakładała – drukowanie dokumentów, wpisywanie cyferek do Excela, sprawdzanie informacji i wysyłanie maili nie było jakąś skomplikowaną sprawą. Działała sprawnie, a Borys był zadowolony.

Trzy dni po tym, jak rozpoczęła pracę, w jej gabinecie zawisły czerwone skarpety, na biurku pojawił się świąteczny stroik, zapaliła też kadzidełka o zapachu cynamonu.

I to był błąd.

– Co tu tak śmierdzi? – Do jej pokoju wbiegł Borys.

– Kadzidełka – stwierdziła. – Chciałam wprowadzić taki świąteczny nastrój – broniła się.

– Proszę mi tego więcej nie zapalać i wywietrzyć mieszkanie. – Po minie szefa Zoja wywnioskowała, że mężczyzna jest naprawdę zdenerwowany. Wolała z nim nie dyskutować. Zgasiła kadzidełka i wywietrzyła pokój.

Ja pieprzę, ten facet jest gorszy, niż początkowo zakładała. A może po prostu nie lubi zapachu cynamonu? Słyszała, że tacy ludzie też istnieją. Do tej pory żadnego nie znała, może teraz trafił jej się taki ewenement? Nie, niemożliwe.

Nie lubiła go, ale na szczęście będzie z nim pracowała jeszcze tylko jedenaście dni. Co to jest wobec wieczności? – Uśmiechnęła się do swoich myśli. – Tak jak był przystojny, tak samo był sztywny. Bo urody nie można mu było odmówić. Wysoki, dobrze zbudowany brunet o dużych piwnych oczach i mocno zarysowanej szczęce…

Odpłynęła myślami gdzieś daleko. Dopiero trzask drzwi po drugiej stronie korytarza przywołał ją do rzeczywistości. Należało wracać do pracy. Dla Pawła.

 

 

Następnego poranka Borys słyszał, jak Zoja wpisuje do komputera dane. Wszedł do kuchni, by zrobić sobie kawę. Na jego dębowym stole stał talerz w świąteczne motywy, a na nim babeczki z czekoladowymi reniferkami. Obok leżała kartka:

To na zgodę.

Uśmiechnął się. Zmiął kartkę i wyrzucił ją do kosza. Ta młoda kobieta chyba się z niego naigrywała. Mimo to sięgnął po babeczkę. Okazała się pyszna; puszysta, a w środku miała cynamonowo-marcepanowy krem. Zamruczał pod nosem. To było naprawdę dobre.

Przeszedł do pokoju, gdzie pracowała Zoja.

Odchrząknął, po czym powiedział:

– Dziękuję.

Kobieta przekręciła się w jego stronie na krześle obrotowym.

– Smakują panu moje babeczki? – zapytała uśmiechnięta.

– Zjadłem trzy. Są dobre – skwitował krótko.

Zoja podjechała do niego na krześle, odepchnąwszy się wcześniej nogami.

– Sama piekłam. To mój świąteczny przysmak.

– Na dodatek udekorowane w renifery.

– To taki przytyk.

– Wiem.

Oboje się roześmiali. Borys był zdziwiony swoim szczerym wybuchem wesołości. W końcu miał ją za dziwaczkę, ale okazała się całkiem sympatyczna.

– Ma pan też u siebie takie krzesło, prawda? – zapytała.

– Tak.

– Lubi pan na nim sobie pojeździć?

Borys zamrugał zdziwiony.

– Słucham?

– Czy jak ma pan przerwę, to pan sobie na nim jeździ, odpychając się nogami? Ja tak robię i powiem panu, że to jest taki fun…

Borys przekrzywił głowę w prawo. Nie mógł się nadziwić, co ta dziewczyna wygaduje.

– Nie jeżdżę na swoim obrotowym krześle po pokoju. To niedojrzałe.

– A szkoda, bo moglibyśmy zrobić wyścigi na korytarzu, na krzesłach…

– Wracam do pracy.

Zoja parsknęła śmiechem.

Borys wrócił do swojego gabinetu, zamknął za sobą drzwi, usiadł i odepchnął się z całych sił nogami od podłogi, aż przejechał pod okno. Miał nadzieję, że asystentka tego nie słyszała.

Całkiem, całkiem, pomyślał, uśmiechając się pod nosem.

 

 

Dwa dni później w południe, kiedy Zoja miała godzinną przerwę, postanowiła, że wykorzysta ten czas na upieczenie ciasteczek z korzennymi przyprawami. Takich na szybko: maślanych z dużą ilością wanilii i cynamonu. Bo zapach imbiru, goździków, miodu i cynamonu niezmiennie kojarzył jej się ze świętami.

Po drodze do pracy kupiła składniki, papier do pieczenia i miskę, zauważyła bowiem, że u Borysa w mieszkaniu nie było nawet tak podstawowego wyposażenia. A taka designerska owalna i prostokątna zastawa to nic praktycznego. Ciasto powinno się robić w takiej najnormalniejszej, babcinej misce, bo wtedy wychodzi najlepsze. Widać było, że facet mieszka sam, żadna kobieta nie pozwoliłaby sobie na takie niedopatrzenie.

Przeczytała instrukcję, jak używać piekarnika, bo ten w domu Borysa był tak nowoczesny, że pewnie nawet sam mieszał ciasto. To cudo kosztowało kilkanaście tysięcy złotych, co wyczytała z karty gwarancyjnej. Musiała się upewnić, że urządzonko jest jeszcze na gwarancji w razie wu, czyli gdyby coś niechcący się zepsuło.

Zaczęła nasypywać składniki do miski, kiedy do kuchni wbiegł Borys. Dosłownie wbiegł, tak jak to miał chyba w zwyczaju. Ostatnim razem, kiedy zapaliła kadzidełka, też przybiegł. Może jakiś jogging po domu uprawia, w końcu apartament miał przeszło sto metrów, pomyślała.

– Coś nie tak? – Zoja poprawiła opaskę na głowie.

– Co pani tutaj robi?

– Myślałam, że smakowały panu wczorajsze babeczki. – Zoja była zdziwiona jego wybuchem. W zdumieniu patrzyła na jego zmarszczone brwi. W końcu powiedział jej przecież wyraźnie pierwszego dnia, że kuchnia pozostaje do jej dyspozycji.

– Smakowały, ale to nie znaczy, że mi pani będzie codziennie piekła. – Wyglądał na zdenerwowanego. – Jest pani w pracy – podkreślił.

– Mam przerwę – powiedziała zgodnie z prawdą. Mężczyzna pomyślał, że ona chyba z niego kpi.

Podszedł bliżej i oparł się o blat.

– Czy pani czegoś nie rozumie? – Starał się być opanowany, ale czuł, że traci cierpliwość do tej kobiety.

Roześmiała się tak głośno, że bębenki w jego uszach zaczęły drżeć.

– Wszystko rozumiem. Piekę ciasteczka. Maślane. – Otworzyła szeroko oczy; wyglądała jak dziewczynka z kreskówki.

Bawił ją ten facet, a ona jego, delikatnie mówiąc, wkurzała. W końcu Borys westchnął.

– Niech pani już upiecze te ciasteczka, ale to jest pierwszy i ostatni raz. Nie chcę, by pani piekła w moim domu.

– Bo co? Zakocha się pan we mnie?

– Słucham? – Wybałuszył oczy.

– Taki żarcik. Jak nie we mnie, to może odnajdzie pan w sobie ducha świąt dzięki tym wypiekom. Zawsze to jakiś plus.

Mężczyzna machnął ręką, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni. Ale z nim pogrywała. Denerwowało go to, ale z drugiej strony tak w głębi duszy także bawiło. Przypominało trochę przeciąganie liny między Scrooge’em z Opowieści wigilijnej a jednym z pomocników Świętego Mikołaja.

Tego dnia skończyli pracę dosyć szybko, bo było po siedemnastej.

Borys poczęstował się ciastkami.

– Dziękuję i przepraszam za mój wybuch, aczkolwiek… – Nie dokończył, bo Zoja się wtrąciła.

– Wiem. – Poprawiła swoją różową opaskę do włosów. – Mam już nie piec ciasteczek.

– Widzę, że się zrozumieliśmy.

– Tak. Nie pozostawia pan złudzeń. – Puściła do niego oko, a on poczuł, jak się rumieni.

Żeby rozwiać zakłopotanie, powiedział:

– Może pani już iść do domu.

Zoja w zamyśleniu spojrzała przez okno, za którym śnieg padał coraz mocniej.

– Może ulepimy razem bałwana? – zaproponowała.

– Nie, dziękuję. – Zmarszczył brwi, potarł dłonią brodę.

– Na pewno?

Zaprzeczył ruchem głowy. Nie miał zamiaru wychodzić przed blok i lepić bałwana, bo sam czułby się jak skończony bałwan. Ta kobieta rzeczywiście miała niedorzeczne pomysły. Co jeden, to lepszy.

– Na pewno – potwierdził.

– No cóż, trudno. Zawsze cieszę się na pierwszy śnieg i pierwszego bałwana. – Zatoczyła rękami koło, bransoletki na jej nadgarstku zagrzechotały.

Zdjęła z wieszaka puchową kurtkę, włożyła fioletowo-różową wełnianą czapkę z wielkim kolorowym pomponem. Wciągnęła na stopy kozaki, na ramię zarzuciła plecak, na którym dyndało chyba ze dwadzieścia kolorowych breloczków, i pomachała Borysowi na pożegnanie.

Kilka chwil później mężczyzna przez okno podglądał, jak kobieta lepi bałwana. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę to robiła. Widział, że przyłączyły się do niej dzieci sąsiadów.

– Szalona – powiedział do siebie, nie dowierzając.

Ma jakieś braki z dzieciństwa, osądził ją. A on? Czy on ma braki? Na pewno, ale nie chciał o tym myśleć. Liczyła się tylko teraźniejszość.

 

 

Kolejny dzień w pracy Zoja zaczęła punktualnie o szóstej. Borys poprosił ją o pomoc przy swojej prezentacji w PowerPoincie. Kobieta przygotowywała wykres sprzedaży z ostatniego roku, kiedy jej komórka zadzwoniła.

– Kinga?

Cisza.

– Kinga?

I nagle usłyszała szlochanie przyjaciółki.

– Co się stało? Kinga? – Zoja pomyślała o najgorszym.

– Nic już nie ma sensu.

– Co z dzieckiem?

– Z dzieckiem?

– Z dzieckiem.

Kobieta pomyślała, że przyjaciółka jest w szoku. Zaczęła się gorączkowo zastanawiać, jak może pomóc.

– Z dzieckiem wszystko dobrze.

Zoja odetchnęła, ale obręcz niepokoju, która ściskała jej serce, nie puszczała.

– O co więc chodzi? – zapytała ostrożnie.

Przez chwilę w telefonie słychać było tylko pociąganie nosem. Wreszcie Kinga odezwała się słabo:

– Mark mnie zostawił. Nie daję rady, Zoja. Nie daję rady…

Decyzję podjęła w mgnieniu oka.

– Zaraz u ciebie będę.

– Nie jesteś w pracy?

– Jestem, ale to nieważne. To wszystko nieważne. Do tego czasu nie możesz się rozsypać. Zaraz będę – rzuciła do słuchawki i się rozłączyła.

Wyszła na korytarz i skierowała się do pokoju Borysa.

– Przepraszam, ale wypadła mi nagła sprawa, muszę wyjść – zakomunikowała mu.

– Słucham? – Borys oderwał wzrok od monitora.

– Muszę wyjść. Moja przyjaciółka mnie potrzebuje.

Borys spojrzał uważnie na kobietę, która tego dnia miała na sobie żółtą spódniczkę w czarne grochy i czerwoną bluzkę z falbankami. Przeszło mu przez myśl, że dziewczyna nie ma za grosz gustu, ale ona widocznie czuła się dobrze w swoim niegustownym świecie. W sumie im lepiej ją znał, tym bardziej miał wrażenie, że to do niej pasuje i chyba nigdy nie nosiła się inaczej.

– Co się stało? – zapytał.

– Wygląda na to, że facet ją rzucił.

Borys zamarł w zdziwieniu.

– Facet ją rzucił? I dlatego pani musi wyjść z pracy?

– Ona mnie potrzebuje, proszę pana – powiedziała ostro Zoja.

– Ja też pani potrzebuję, jest pani w pracy. – Nie krył swojego rozgoryczenia. – Spotka się pani z przyjaciółką za kilka godzin. Nie ona pierwsza i nie ostatnia ma złamane serce.

Spojrzał na Zoję, która miała szeroko otwarte oczy.

– Wychodzę – powiedziała tylko i ruszyła w stronę przedpokoju.

Zoja już taka była, że dla ludzi, których kochała, zrobiłaby wszystko, bo wiedziała, że jeśli ona będzie potrzebowała wsparcia, zawsze je otrzyma. W jej życiu liczyli się ludzie, przeżycia, emocje. I w tej chwili miała gdzieś to, czy jej szef ją zwolni, czy nie. Zresztą czuła podskórnie, że tego nie zrobi. Była dobrym pracownikiem i niczego nie mogła sobie zarzucić. Poza tym on nie znajdzie na szybko kogoś, kto zgodzi się pracować w święta i będzie tak wdrożony jak ona. To Zoja miała tu przewagę.

 

 

Zastała Kingę w łóżku, zupełnie rozklejoną. Po drodze kupiła ciasto i dużo soku pomarańczowego.

– Co się stało? – zapytała, siadając obok niej na łóżku. – Mów, proszę.

– No co, zostawił mnie.

Zoja odgarnęła kosmyki włosów z jej twarzy; Kinga miała zapuchnięte powieki i policzki usiane drobnymi, czerwonymi plamkami.

– Może to tylko chwilowy kryzys?

Przyjaciółka podparła się na łokciu i podniosła do pozycji półsiedzącej. Zaczęła mówić.

– Niczego się nie spodziewałam, Zoja… Niczego… – Łzy lały się po jej policzkach, a Zoi łamało się serce. – To było jak jedno wielkie pierdolnięcie. Zaprosił mnie do naszej ulubionej kawiarni, tej z tymi zielonymi sofami.

Zoja też lubiła kawiarnię „W strugach wspomnień”. Były tam wygodne zielone sofy i stara dębowa podłoga. Na ścianach wisiały czarno-białe fotografie. W rogu sali znajdował się kominek, w którym właściciele rozpalali już z końcem października. Personel był przemiły i zawsze ucinał sobie z klientami pogawędki, a zapach kawy zmieszany z zapachem ciasta unosił się w pomieszczeniu.

– Naszej kawiarni – dodała Zoja.

– Tak, tej… Podszedł do mnie, był poważny. Zamówił dla siebie kawę, dla mnie herbatkę zieloną, po kawałku ciasta. Kręcił się na tej sofie, jakby miał owsiki. Położyłam rękę na jego dłoni, żeby dodać mu otuchy. Myślałam, że zaraz wyskoczy mi z pierścionkiem i będzie przede mną klękał. Wiesz, takie babskie wyobrażenia. – Westchnęła. – Już chciałam mu powiedzieć, że wcale nie musi klękać, bo przecież wie, jaka będzie odpowiedź, a on wyskoczył ze słowami, że dziękuje mi za ten wspólnie spędzony czas.

Kinga pociągnęła nosem.

– Wiesz, ja w pierwszej chwili w ogóle nie zaczaiłam, o co chodzi. Dopiero po jakiejś minucie, dwóch dotarło do mnie, że on mnie… rzuca. Potem wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie. Krzyczałam do niego: co ze mną teraz będzie? Co z dzieckiem? A on, że się rozmyślił, bo się… zakochał.

Zoja trzymała Kingę za rękę i czekała, aż wyrzuci z siebie wraz ze słowami ten cały ból, który się w niej nagromadził.

– Zoja, jak można się rozmyślić w stosunku do dziecka? Przecież to on chciał tego maleństwa, bardziej niż ja!

– Nie wiem. Szczerze, nie wiem jak… Można z kimś zerwać, ale żeby ciężarnej powiedzieć, że nie chce się dziecka? I to po takim czasie namawiania? To mi się w głowie nie mieści. Co za palant! – Zoja nie kryła goryczy.

– I co ja teraz zrobię? – Kinga była rozsypana w drobny mak.

– Poradzimy sobie. – Zoja mocno przytuliła przyjaciółkę.

Uświadomiła sobie, że zawsze masz w swoim życiu takich ludzi, dla których jesteś w stanie zrobić naprawdę dużo. I ich problem staje się twoim problemem, a ich radość twoją radością.

– Będziesz ze mną? – Kinga położyła głowę na ramieniu Zoi.

– Będę. Pewnie, że będę przy tobie…

Zoja wyszła z mieszkania Kingi dopiero wtedy, kiedy kobieta zasnęła. Przepełniona była żalem i smutkiem. Miała ochotę pójść do Marka i nakopać mu, odciąć mu fiuta, zwyzywać go, a na końcu poprosić, by zachował się po prostu przyzwoicie.

– Zakochał się, dobre sobie – prychnęła.

Mógł to wszystko inaczej rozegrać, a nie mówić Kindze, że się rozmyślił w kwestii dziecka. Teraz? Jakim to trzeba być skończonym palantem! Zoja wiedziała, że ludzie popełniają błędy i że robią całą masę głupich rzeczy. Ale najważniejsze jest, żeby potrafić się przyznać do tych błędów, głupich wyskoków, by powiedzieć: spieprzyłem, ale chcę to teraz jakoś naprawić.

Zoja jednak czuła, że Mark nie należy do tego typu osób i ostatecznie skończy się to tak, że maleństwo będzie się wychowywać bez ojca.

 

 

Wieczorem Borys zadzwonił do Zoi. Nie spodziewała się tego telefonu.

– Czy u pani przyjaciółki wszystko w porządku? – zapytał.

– Nie, nie jest w porządku – powiedziała zgodnie z prawdą. Nie miała ochoty owijać niczego w bawełnę, nawet jeśli wyda się przez to niegrzeczna. – Jest w piątym miesiącu ciąży, a jej facet od niej odszedł.

– Ona jest w ciąży?

– Tak.

– Dupek z niego.

– Zgodzę się z panem.

Na chwilę zaległa cisza.

– Chciałem panią przeprosić za moje zachowanie.

– Powinien pan. I dziękuję, że pan dzwoni.

– Jutro widzimy się o szóstej?

– Tak.

Zoja słyszała wyraźną ulgę w jego głosie. Czyli miała rację – jemu też zależało na tym, by to ona pracowała z nim aż do końca tego zlecenia.

– Podjedziemy do biura na godzinkę, dwie. Czy to pani nie będzie przeszkadzało?

– Nie ma problemu.

– Chcę, by pani wydrukowała dla mnie kilka rzeczy. Sam też muszę załatwić dwie sprawy.

– Dobrze – zgodziła się.

– Zatem jesteśmy umówieni. Dobrej nocy.

– Dobrej nocy.

Zoja uśmiechnęła się do siebie. A jednak Borys miał ludzkie odruchy. Trochę poluzował majtasy, jak to mówiła młodzież. Uśmiechnęła się sama do siebie. Ważne, że wciąż ma pracę. Ale Kingą też musi się zająć, co przy tym obłożeniu może się okazać trochę problematyczne.

Da radę. Musi.

 

 

Zoja wiedziała, że jeśli coś śmiesznego się przydarzy, to na pewno jej. Nieraz wpadała w tarapaty, często robiła coś nieprzewidywalnego. Taki był jej urok, po prostu.

Tego dnia, zgodnie z tym, co zapowiedział Borys, podjechali do biura. Skserowała część dokumentów, poszła do łazienki, bo wcześniej wypiła tyle kawy, że stojąc przy ksero, przebierała nogami.

Wyszła z łazienki, by dokończyć kopiowanie dokumentów. Starała się jak najszybciej wykonać swoją robotę na ten dzień, żeby zajrzeć do przyjaciółki. Potem odebrała telefon od szefa:

– Czy byłaby pani tak łaskawa i zaparzyła mi mocnej herbaty? – zapytał Borys. A jej się chciało śmiać z tej „łaskawości”. – Za jakieś pół godziny wrócimy do mojego mieszkania, ale z chęcią napiłbym się jeszcze herbaty.

– Nie ma problemu.

Dowiedziała się, gdzie jest kuchnia, i zrobiła szefowi herbatę. Sama jej nie pijała, dlatego na oko wsypała do kubka trochę herbacianych liści. Wydawało jej się, że napar nadal jest słaby, więc dorzuciła jeszcze trochę i przykryła spodeczkiem.

A tam z tą herbatą i wszystkim – machnęła ręką w nadziei, że jednak wyjdzie dobra. Jeszcze nie słyszała, żeby ktoś zepsuł herbatę.

Wreszcie weszła do gabinetu Borysa.

– Dziękuję – powiedział, kiedy postawiła przed nim kubek. Zdjął z niego talerzyk i zobaczył czarną niczym smoła ciecz, która bardziej przypominała kawę.

– Coś nie tak? – zapytała Zoja.

– Ta herbata jest bardzo mocna.

Zoja nachyliła się nad kubkiem.

– Faktycznie – stwierdziła. – Ale chyba o taką pan prosił.

– No już dobrze – powiedział. Kobieta zauważyła, że Borys jest skrępowany. – Niech pani odpocznie, wychodzimy za pół godziny.

Zoja odwróciła się, ruszyła w stronę drzwi i usłyszała za sobą śmiech.

– Przepraszam… – odezwał się Borys. – Przepraszam… – Wciąż się śmiał. Zoja odwróciła się w stronę mężczyzny zdziwiona; pierwszy raz zobaczyła go tak roześmianego. – Ma pani… Przepraszam. Nie powinienem. Pani spódnica i papier.

Zoja spojrzała w tył i zobaczyła, że brzeg spódnicy wraz z kawałkiem papieru toaletowego były wetknięte za gumkę jej rajstop. Przez cały ten czas, odkąd wyszła z łazienki, paradowała tak po biurze i nikt jej o tym nie powiedział.

– Cieszę się, że pana rozbawiłam – oświadczyła, wyjmując zza gumki rajstop spódnicę i kawałek powiewającego niczym szarfa papieru toaletowego.

– Przepraszam, zachowałem się beznadziejnie.

– Też bym się śmiała. – Zoja wzruszyła ramionami.

– Jest pani niesamowita – powiedział i chyba się speszył, bo spuścił wzrok.

Kobieta poczuła ciepło w sercu.

– To było miłe, co pan powiedział.

– W dodatku potrafi się pani z tego śmiać.

– Jeśli człowiek potrafi się z siebie śmiać, to będzie miał ubaw do końca życia, jak ktoś kiedyś mądrze powiedział. Cieszę się, że się pan roześmiał. Do twarzy panu z uśmiechem. – Zoja puściła do niego oko, a on nie wiedział, jak się zachować.

Spuścił wzrok, odchrząknął i wypił łyka obrzydliwej herbaty. Wiedział już, że napary musi przyrządzać sobie sam. Ewentualnie należałoby się zaopatrzyć w herbaty w torebkach…

 

 

Kolejne dwa dni upłynęły Zoi na intensywnej pracy. Mało z Borysem rozmawiała, za to dużo wklepywała danych do komputera, a po wszystkim starała się jeszcze choć na moment zaglądać do Kingi.

W środę była tak zmęczona od ślęczenia nad cyferkami, że jedyne, o czym marzyła, to to, by położyć się spać. Weszła na klatkę i zobaczyła siedzącą na schodach postać. Wystraszona chciała włączyć światło, ale usłyszała:

– Nie zapalaj.

– Paweł… – jęknęła. Przez okno na klatce schodowej wpadał żółtawy snop, który oświetlił posiniaczoną twarz jej brata. Na jego dolnej wardze zastygła krew.

– Wejdź. – Przeskakiwała po dwa schodki na górę, aż w końcu znalazła się pod swoimi drzwiami.

Paweł podniósł się i wszedł za siostrą do mieszkania. Zoja zawołała go do łazienki. Usiadł posłusznie na skraju wanny, a kobieta wyjęła z apteczki wodę utlenioną, waciki i plastry. To była powtarzająca się historia.

– Paweł, obiecałeś mi… – powiedziała smutnym głosem, przemywając mu twarz.

– Tak. Ale mnie dopadli. Wiszę im kasę za dragi. Masz pożyczyć?

Zoja wiedziała, że jeśli mu „pożyczy”, on wcale nie odda tych pieniędzy, jeśli rzeczywiście ma jakieś długi, tylko pójdzie do dilera, by zakupić towar dla siebie. Nieraz nabierała się na jego obietnice i zapewnienia.

– Składam kasę na twoją terapię. Za dwa tygodnie pójdziemy tam razem. Opłacę ci wszystko. Do tego czasu możesz u mnie zamieszkać.

– Nie mogę, Zoja. Auuua! – Paweł syknął, kiedy przetarła mu zranienie pod okiem.

– Możesz, ale nie chcesz.