Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Największą zemstą jest po prostu przeżyć.
Na własnych zasadach, wbrew trudnościom, nie pytając o zgodę.
„Dintojra” znaczy „zemsta”, a różne jej oblicza znajdziemy w książce Sylwii Chutnik. Sprzedawca z sex shopu, rozgoryczona aktorka, Kobieta Na Skraju Załamania Nerwowego, porzucona dziewczyna czy brat w żałobie – wszyscy mają złamane serca, zmagają się z samotnością oraz marzą o lepszym życiu.
Autorka z charakterystycznymi dla siebie empatią oraz ironią opowiada o tych, którzy nie zawsze potrafią znaleźć szczęście. Ale za to wszyscy chcą wyrównać swoje porachunki ze światem.
Bo dintojry trzeba dokonać po swojemu i na własnych zasadach.
*
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 194
Data ważności licencji: 2/28/2030
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać
Nie wiadomo, co zrobić z przeszłością, zwłaszcza cudzą. Nie ma sensu wiedzieć wszystkiego, ale jednak korci. Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków. A przecież można w życiu robić coś innego, na przykład w ogóle niewiele robić albo w końcu zaplanować coś miłego. A nie babrać się w losach tych, co już jak proch i popiół. Nie ma ich, dmuchniesz w ich stronę i – fruuu – polecieli.
Jednak nie. Oni nadal się materializują, stoją obok nieuchwytni, choć całkiem wyraźni. Patrzą w oczekiwaniu. Oczywiście milczą – no jeszcze tego by brakowało, żeby trupy gadały. Są jak niemy wyrzut sumienia. Widocznie mają tu jakieś sprawy do załatwienia. Po co im więc żywi? Do opowiedzenia życia, co się urwało?
A zresztą, kto ich tam wie. No przecież sami nie powiedzą, i weź tu się teraz domyślaj.
Danka nie odzywała się rano, dopóki nie wypiła kawy. Ale Arlecie nie przeszkadzało to w żaden sposób. Właściwie korzystała z sytuacji, że koleżanka milczy, i nawijała na przyspieszonej taśmie. Potok słów, kolekcje słów, wyciągnij rękę, a na pewno któreś złapiesz.
– A ty słyszałaś, co Czarna znowu nawywijała? No nie zgadniesz. Zostawiła Martę. To było zresztą do przewidzenia. Gdyby prowadzić kalendarzyk porzuceń, toby jej stron nie starczyło. Ale jak ją zostawiła! Jak tamta do szpitala pojechała. W czasie, kiedy była pod nożem, to Czarna zabrała swoje rzeczy i tyle ją widzieli. Ale żeby wszystkie rzeczy! To tylko takie najpotrzebniejsze, resztę wolała zostawić, bo za ciężkie. To potem tamta z pozszywanym brzuchem całe mieszkanie sprzątała i płakała. A mówiły jej inne, że na co jej to. To ona, że niby przy niej będzie inaczej. „Będę się starała, wszystko pójdzie dobrze”. No klasyka. A potem Czarna mówiła, że się rozstały za „porozumieniem stron”. Nie wyszło im, nie ma się co męczyć razem, życie jest zbyt krótkie. Bawmy się. To jeszcze nic! Marta też nie lepsza. Poprzednią dziewczynę zostawiła po miesiącu, że niby nie pamiętała, że z nią była. „Najebałam się, nie pamiętam”, tylko żeby wziąć nie swoje książki, to już pamięć miała przednią. Jedna drugą, trzecia pierwszą, rzeżączka mentalna. To mówię teraz Marcie, że prawo karmy, tak to właśnie działa. Ta mi na to, że miłość. Miłość jej się przypomniała, ale to tylko wtedy, kiedy sama ma serce złamane.
Obie wzięły kredyt, chciały kupić duże mieszkanie i urządzić w nim pokój do medytacji. Rozumiesz, święte z klasztoru Szaolin. Czemu ludzie wierzą w te gówna, w te wahadełka, kamienie, czakrysrakry. Te stare wariatki pokupowały kadzideł, rozpaliły szałwię i teraz muszą w banku się tłumaczyć, bo umowa podpisana. Za porozumieniem stron!
Arleta zawiesiła głos i patrzyła w oczekiwaniu na reakcję. Lesbodramy wymagały spektakularnych komentarzy, głosów oburzenia, analizy i interpretacji przedstawionych faktów (nie opinii, o nie!). W pokoju panowała cisza. Arleta zawiedziona wzruszyła ramionami i zagłębiła się w zabawniejszy świat w telefonie.
Od dwóch dni były pod Warszawą, w ośrodku sportowym. Danka starała się skupić tylko na tym, co miało się wydarzyć w najbliższą sobotę. Przygotowywała się do swojej pierwszej walki w oktagonie. Freak fighty to może nie był szczyt jej marzeń, a tym bardziej rodziców („Łożyliśmy z ojcem na twoje wykształcenie, a ty się zajmujesz mordobiciem, miałaś być prawniczką!!”). Robiła to dla kasy, ale z ociąganiem przyznawała, że sprawiało jej to satysfakcję. Wyżyć się, legalnie – i za honorarium – pobić kogoś i jeszcze się z tego cieszyć. Obrzydliwe i pociągające.
Kilka lat temu założyła kanał na YouTubie o tym, jak szybko się umalować przed pracą. Nieoczekiwanie dla siebie (tak, tak, i rodziców) zdobyła wielką popularność. Nie obroniła magisterki, skupiła się na kontraktach reklamowych. Taka szansa może się drugi raz nie powtórzyć. Sponsorzy odcinków, własna linia błyszczyków do ust, współpraca z firmami odzieżowymi – i zarobiła na stumetrowe mieszkanie w centrum miasta. Owszem, trochę słychać przez okno Marszałkowską, ale za to jakie widoki – z patio może patrzeć na panoramę miasta i z satysfakcją wspominać wszystkie osoby, które kiedykolwiek zrobiły jej krzywdę (z naciskiem na ostatnią, która zostawiła ją niemal z dnia na dzień, twierdząc, że coś się wypaliło). Cóż, nie zapraszam do mojego apartamentu, toksyczna suko!
Arleta była przy niej od podstawówki. Razem ściągały na matmie, ściągały majtki przed kolejnymi miłościami i paliły papierosy.
– Zostaw mi pojarę na trzy kreski.
– Nic nie zostawię, kup se, a nie cudzesy ciągle dopalasz.
Teraz nie paliły obie i nawet piły sporadycznie. E, nie te czasy, nie te lata. No i zajęcia różne, to wtedy zbyt wiele jest do stracenia. Miały do siebie zaufanie, Danka zaproponowała Arlecie, że zostanie jej asystentką. Ta specjalnie zrobiła kurs masażu i towarzyszyła przyjaciółce przed walką. Rozcierała jej obolały kark i uspokajała zszargane nerwy.
– Jesteś w bardzo dobrej formie, jesteś w najlepszym czasie dla każdej laski: dwadzieścia pięć lat, jeszcze za młoda na reumatyzm, ale odpowiednio doświadczona, żeby znieść psychicznie, jak się leje człowieka przy aplauzie miliona oglądających.
Danka była już w takim stanie, że chciała po prostu mieć wszystko za sobą. Zapleść warkoczyki, wejść do oktagonu, potem iść do domu. A tu reklama jej walki była wszędzie, nawet na billboardach w centrum miasta. Mogła leżeć na tarasie i patrzeć na swoje zdjęcie, na którym ma zresztą wyjątkowo wredną minę. I dobrze, nigdy nie miała takiej miny, a może właśnie powinna zacząć taką nosić. Przyszyć sobie na zawsze?
Balon oczekiwań wznosił się i puchnął. Ludzie wykupywali abonament, aby zobaczyć bitwę dwóch najbardziej znanych jutuberek. Chciało jej się z tego śmiać, bo przecież to bardziej jak walki w kisielu w Manieczkach albo wrestling z popisami i całym show. Ze sportem nie miało to wiele wspólnego, dlatego też Danka miała ambicje wytrzymać to przynajmniej kondycyjnie. Nie przejmować się niczym, po prostu przeżyć. W sumie to dobra strategia na całe życie. Trenowała, trzymała dietę, medytowała i chciała dać z siebie wszystko. Tak, a potem do domu.
– Jakie do domu, ty się na imprezę szykuj lepiej, będziemy opijać zwycięstwo. Dan666, jeeeedziesz!
Ale ona miała jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Chciała rozprawić się z tym jak najszybciej, właśnie teraz, zanim zacznie się bić.
Pół godziny przed ostatnim treningiem włożyła do ust patyczek i obracała nim po wewnętrznej stronie policzka. Wyskrobywała tajne składniki siebie, aby potem wcisnąć je do plastikowego słoiczka, włożyć do koperty i wysłać do laboratorium.
– Co ty robisz, oddajesz nie wiadomo komu twoje DNA! Wykorzystają je i nawet się nie obejrzysz, a posłużysz za produkowanie ludzkiej masy. – Arleta miała być jej osobistą fizjoterapeutką, ale najwyraźniej wczuwała się również w rolę opiekunki, przyzwoitki i guru. Nikt jej nie prosił.
– Świetnie, będzie na świecie więcej mnie. Nie zasłużyliście na to, ale trudno. – Danka nie dała się sprowokować. – Niech sobie ze mnie robią, co chcą. Owieczkę Dolly, psa, niemowlaka, sztuczną skórę. Jestem gotowa służyć społeczeństwu. No ale pozwól, że sama będę decydowała o swojej ślinie. Komu i gdzie nią strzykam, pluję albo wysyłam.
Po trzech tygodniach miały pojawić się wyniki. Zwykły mail, procenty narodowości w ślinie. Giną ludzie za ojczyznę, a tu w laboratorium sprawdzają, za którą. Mapa pochodzenia wygląda jak oferta biura podróży, gdzie należy zaznaczyć ulubione destynacje. Wschód, zachód, słońce i woda, góry i wiatr.
Matka nic nie mówiła, babcia też, bo nie żyła. Dokumenty gubiły tropy. Trochę korespondencji z obozów, jakaś metryka, wypis z aktu chrztu, ale ze złą datą urodzenia dziadka. Wszystko rozmyte. Na dodatek wujek mieszka w Niemczech, ciocia w Ameryce, a daleka kuzynka w Szwecji. I nikt nic nie wie.
– A ty po co chcesz wiedzieć, po co ci to? Do grobu się szykujesz i nie wiesz, na który cmentarz jechać? – kpiła Arleta.
I zawsze to pytanie, które wisi w powietrzu: czy jesteś Polką, czy nie. Niezależnie od odpowiedzi musisz mieć na to papiery, musisz udowodnić. Jesteś – pokaż papier. Nie jesteś – udowodnij. No i musisz mieć odpowiedni wygląd. Tak najszybciej ocenia się człowieka. Przyglądają się więc, porównują nos, oczy, kształt twarzy. Ty, no rzeczywiście – jeszcze ci pieniążka w ręku brak! Wypytują o rodzinę, o groby, o akty urodzenia i śmierci.
Ej, a powiedz coś po hebrajsku. A czy masz jakąś kamienicę? Jakieś skarby wyciągnięte spod ruin, dziwne mapy z alfabetem niepodobnym do niczego? Obrzezanie, co o nim sądzisz?
Danka nic nie sądziła. Chciała wiedzieć.
– Po co? – dopytywała przyjaciółka.
– Po gówno.
– No jest to jakaś odpowiedź.
A najgorzej w tym wszystkim, że wygrała.
– Teraz mi nie dadzą spokoju – jęczała w szatni. Położyła rywalkę w pierwszej rundzie, i to w takim stylu, że zaczęto podejrzewać, że jest profesjonalistką. Jakiś dziennikarz dokopał się nawet do rozmowy z jej byłą wychowawczynią, która twierdziła, że Danka chciała zdawać na AWF i w ogóle „tylko sport był jej w głowie”.
– Chyba w dyscyplinie picia na czas i bzykania się na imprezach.
Jakiś „anonimowy informator” (wymyślony przez tabloid) donosił, że widział ją, jak kupowała sterydy od dilera i nocami biegała z obciążeniem po centrum miasta.
– Chyba z obciążeniem butelkami z monopolowego!
Para psychologów analizowała jej życie rodzinne, mieli teorię, że na pewno odziedziczyła po kimś talent i odwagę.
– To niemożliwe, żeby taka siła wychodziła z ciała młodej i drobnej osoby. Tam ktoś jeszcze jest!
– Dybuk, kurwa – mruknęła Danka i wyłączyła telefon, bo miała już dość przeglądania wiadomości sportowych.
Była wyczerpana, głównie psychicznie. Leżała cały dzień bez kontaktu ze światem, aż zaniepokojona Arleta przyjechała do niej i dobijała się do drzwi, a kiedy już została wpuszczona, to rozsiadła się z jedzeniem w pudełkach i zajadając ramen, opowiadała kolejne rewelacje z lesboświata. Która z którą i dlaczego nie z kolejną. Jak w bardzo złym serialu. Ale Danka nie miała siły słuchać plotek, patrzyła tępo w sufit i zastanawiała się, czemu za dwie minuty bicia zarobiła więcej niż jej matka przez trzy lata. I co ma dalej zrobić, bo przecież chcą jej za kolejną walkę zapłacić jeszcze więcej.
– Sponsorzy oszaleli z radości, wykupili kolejne bloki na dwie następne walki. Jeden chce od razu podpisać z tobą kontrakt reklamowy. Podobno chodzi tylko o wrzucenie czegoś na Instagram, nawet nie będziesz musiała się z nim spotykać. Kochana, rozwaliłaś system. Będziesz milionerką.
– Nigdy więcej żadnej walki – mruknęła Danka i nakryła się kołdrą. Arleta odłożyła jedzenie i położyła się obok zmęczonej przyjaciółki.
– Kochana, ja do niczego cię nie będę zmuszać, ja ci niczego radzić nie będę. Rób, jak uważasz. Ale, kurwa, jak się teraz wycofasz, to jesteś głupsza, niż myślałam. Ani mi się waż, idiotko! Słuchaj mnie uważnie: masz zarobić tyle szmalu, żeby do końca życia jeździć do ciepłego i pić drinki. I nie myśleć o tych, co teraz pewnie tłuką pustym łbem o ścianę, że były takie głupie i cię zostawiły. Sobie zwizualizuj ich miny!
Danka mimowolnie zachichotała. Arleta umiała ją rozśmieszyć, nawet kiedy miało być poważnie i ponuro.
– Dobra, pomyślę o tym jutro. – Danka odwróciła się na drugi bok. – Opowiedz mi teraz o tej Marcie, to z kim ona teraz jest?
– No wreszcie wróciłaś do żywych. Posłuchaj tego! To jest dopiero freak fight.
Kręci się, kręci przeszłość w głowie. Robi harmider, bajzel, niepotrzebnie jątrzy. Kim się jest, kim się zostało wyprodukowanym i wysłanym na świat? Gdzie są te początki?
– Zawsze miałaś zadziorny charakter, po babci.
– Oczka takie czarne jak u wujka z Szydłowca.
– Ale poczucie humoru to po takiej Elce, co przed wojną u komunistów była i podobno została nawet terrorystką.
Przy rodzinnym stole, między pierogiem i kompotem, zasiewano opowieści i patrzono, jak rosną w Dance i pęcznieją. Nie umiała zapomnieć, nie umiała również poskładać pojedynczych przesłanek. Po kim co ma, do kogo podobna, od kogo ona jest.
– Od bociana, hehe. – Tak tata kwitował wszelkie próby rozmowy na ten temat.
Nitka połączenia, jak niewidzialna pępowina, którą związane jesteśmy z całym tym łypiącym na nas z poblakłych zdjęć towarzystwem.
Kilka dni po walce Danka wysiadła z ubera i rozejrzała się po blokowisku, które wyglądało jak z hiphopowego teledysku sprzed dwóch dekad. Co za syf, ludzie, sprzątajcie wy po sobie.
Zatrzasnęła drzwi windy w zwykłym bloku na Grochowie, trzecia klatka, siódme piętro, bez żadnej tabliczki na drzwiach. W przedpokoju czuć było środki odkażające i świeżo położoną wykładzinę.
– Zdejmujemy buty, o tutaj można zostawić. Chodźmy teraz do pokoju wyciszenia – komenderowała. No właśnie kto? Wróżka, hipnotyzerka, hochsztaplerka? Miała już dość pytań, powoli nie wiedziała, jak ma na imię i po co tu przyszła.
– Jestem wiedźmą, Tą, Która Wie – przedstawiła się jeszcze w progu. – Nazywam się Aisza.
Danka przewróciła oczami. No dobra, niech się dzieje, co chce.
Chwilę później leżała już na czymś między łóżkiem do masażu a kozetką.
– Zamykamy oczka. Rozluźniamy się. O tak. Teraz przenosimy się tam, gdzie już byłyśmy. Seans pomoże nam odnaleźć zaginionych przodków i nasze korzenie. Zadajemy sobie pytanie: gdzie to jest? Kiedy widziałyśmy to miejsce ostatni raz? – Cukierkowy głos Aiszy wwiercał się w głowę i atakował wszystkie zmysły. Dobrze, gdzie jesteśmy? Gdzie ja jestem?
Początek wieku, stacja kolejowa, taka ciemność, że przewierca na wskroś, jakieś mgły, bo to koniec września, para nad łąkami, nerwowe pocieranie dłoni.
W ustach mam smak trotylu. Palce kleją się smarem z torów. Z oddali dwa reflektory przybliżają się miarowo. Huczą jak sowa, świst kół rwie nocną ciszę żyletkami. Od tygodni siedzieliśmy w opuszczonym domu i obmyślaliśmy napad na pociąg do Lublina. A w pociągu amunicja. Przyjechaliśmy, rozlokowali nas po różnych gospodarstwach i tak czekamy na finał akcji. Siedzę więc na skraju adrenaliny przepływającej przez rozszerzone źrenice i łaskoczącej nerwy, czuję napięcie. Jest mi dobrze, zamykam oczy, reflektory zatrzymują się na stacji. Strzały, szamotanina.
Odchodzę od okna domku. Wszystko nabrało sensu, mrzonki stały się jasnym celem.
Ach, miesiące miodowe walk, nasze sanatoria pełne wybuchów. Nie ma to jak cudowne wczasy wśród wysadzanych wagonów kolejowych. Pisałam kartki do rodziny, siedząc na torach i rzucając za siebie bomby.
Rzucałam bomby, jakbym wypluwała pestki czereśni w jakieś lipcowe, kurwa, jak gorąco, lato. Moja sukienka zwiewna, wzorzysta, chowająca pod sobą tylko mnie i może jeszcze kilogram prochu.
Niby beztrosko, ale miałam takie złowróżby, że coś pójdzie nie tak. Budziłam się w nocy, chrapanie obok, ja w koszuli i niby spokojna, ale coś tak jakby pająk przeszedł przez skórę i ją delikatnie zamienił w stal.
– Czy wszystko w porządku, pani Danuto? Nie za zimno, nie za ciepło?
– Mhmhm.
– Dobrze, dalej. Co pani robi, po co pani tam jest?
Poprawiam bluzkę i nerwowo sprawdzam pasek. Jeszcze kilka lat temu matka woziła na stację dynamit przyczepiony do sukienki. Ta sukienka była najbardziej niebezpieczną kiecką w pociągu. Gorąco, parno, dynamit zaczął się rozgrzewać i parować. Wywoływał omdlenia. A matka mdlała już na samą myśl o zmianach, które nastąpią po wybuchu. Kiedy kobieta ma pod halką proch, to spełniają się jej marzenia o rządzeniu światem, o wielkiej rewolucji. Gdzie każdy fiszbin przydaje się do dźgania ostrym końcem. Gdzie każdy gorset spełnia swoje zadanie jako torba na naboje. Pistolety, bomby to nowy styl i szyk. Bez nich najpiękniejsza sukienka traci swoją wartość. Bez nich najszlachetniejszy diament przestaje odbijać światło.
Noszą na ciele rewolucyjne narzędzia do rozkładania dominującego systemu na czynniki pierwsze. Najlepsza warszawska modystka by tego nie wymyśliła. A one, nucąc pod nosem wesołe melodie, potrafią bez trudu przyczepić na gumkę od majtek dwieście łusek. Dwieście! Osiemset naboi przywiązanych do pasa schowanego pod luźną bluzką. Obszerne płaszcze, peleryny, spódnice i suknie, staniki i staniczki – wręcz stworzone do konspiracji.
Moje ciało nosi broń, nosi zapach rozgrzanego dynamitu. Moje ciało jest żywą bronią, skóra wnika w kość, jesteśmy jednością. Ale tylko na ten krótki moment. Jestem jak moja matka przemycająca broń, jak babka spiskująca przeciwko zaborcom. Jestem naszą historią.
Wydzielam pot w kształcie naboju. Jestem jak jedna wielka spluwa.
Jestem jak spust, który czeka na zdecydowane naciśnięcie.
W obliczu zmian potrafię wystrzelić z samej siebie.
Nie potrzebuję wojska, aby strzelać. Nie potrzebuję armii, aby wygrać ostateczną bitwę. Moje majtki są bardziej uzbrojone niż niejeden tajny oddział walczący z zaborcami. Długie suknie kobiet mijających cię na ulicy kryją pod sobą dwa lub nawet trzy mausery przywiązane do ciała, wzdłuż nóg. Klepnij taką po tyłku, to się zdziwisz – przy tyłku ma amunicję wszytą w worki napchane starymi szmatami. Długie suknie kobiet zasłaniają kontrabandę, sssspisek, szept w piwnicznych zakamarkach. Zasłaniają nasze największe pragnienia. Szeleszczą złowrogo i szczerzą kły guzików ułożonych na coraz bardziej zimnych plecach.
Idąc po ulicy z całym arsenałem broni, jestem sama sobie panią. Nie mam dowódcy, nie mam łącznika ani nawet zgrabnej idei na usprawiedliwienie. Indywidualizm nie wymaga ofiar. Jest samowystarczalny, sobie władny. Niezależny. Pod tym względem nic mi nie grozi. Jestem wolna, jestem jedyna. Potrafię zawładnąć swoim ciałem. Potrafię zmusić umysł do dezercji.
Bez hipnozy i bez wymiotów sumienia.
Ostatecznie, dobitnie, nieubłaganie.
Jak trędowata, na widok której wszyscy uciekają. Na widok której wszyscy chcą poznać ciąg dalszy.
Idę ulicą, dynamit ściska ciało jak wąż, zapiera dech i paraliżuje mięśnie. Jak w sporcie. Jak w przysiadach.
Barwa – to marzenie.
Woń – to złudzenie.
Rzeczywistość – to bujda.
Chcę nieść zemstę – za tych wszystkich, którzy zemścić się nie mogą. Chcę być samym ogniem, zawieszonym w próżni. Chcę być jedyną rzeczywistością.
Proste zadanie do wykonania: czekać na tych, co napadli na pociąg. Przejąć od nich łup, który posłuży naszej jednostce bojowej do uwalniania więźniów, wyposażenia szkół wojskowych i zakupu nowej broni, nowej amunicji. Posłuży do walki z wrogiem, z wrogami, z tymi, no! – po prostu z nimi. Szukam odpowiedniego słowa, zaraz…
Potrzebuję nowego języka, który potrafiłby opowiedzieć moją walkę, ich język się do tego nie nadaje.
– Pani Danuto, jaki język? Czy pani mnie słyszy?
– Nie słyszę.
Dość. Dwa snopy światła krzyżują się i łączą w płomień świeczki. Oto i są. Zmęczeni, z wielkimi walizami, po długiej i niebezpiecznej jeździe dotarli do mojej chaty, do mnie. W walizkach mnóstwo pieniędzy, nieistotne banknoty o najwyższych nominałach, które pozwalają ludziom snuć marzenia nieco śmielej. Większość składu zniszczona, zepsuta broń leży w rowie jak niechciana zabawka.
Rzucam się do towarzyszy, podnoszę szybko bok sukienki. Zaróżowiona na policzkach jak pensjonarka odpowiadająca w ogrodzie na zaloty fircyka. Jednocześnie opanowana, silna, górująca – niemożliwe.
Jak wam było, ile rannych, zmęczeni, usiądźcie, tu jest woda, boli ręka? Daj, zobaczę, opatrzę. Jest bandaż, trochę poszczypie muszę obmyć, nie patrz w tę stronę. Aua, wiem, wiem, trochę bólu, ale ręka będzie zdrowa. Połóż się, zdejmę ci buty. Musicie teraz wszyscy długo odpoczywać. Przygotowałam kolację. Bo oprócz amunicji pod sukienką noszę też kawałek chleba.
Kładę rękę na rozpalone czoła bojowników i delikatnie masuję ich zmęczone karki. Nie umiem pozbyć się tego naiwnego gestu świętej opiekunki, nie mogę wyjść z tej roli. Kilkanaście lat później tak samo będę odgarniała włosy z czoła moim przyjaciółkom.
Na razie gładzę dzielnych bojowników. Jestem skrzypiącą marionetką wszystkich opiekunek świata. Nie potrafię odciąć sznurków, które mną kierują. Sama siebie słuchać nie mogę.
Za mną stoi matka, Emilia Plater, ale przede mną nadal nie widać Shosanny Dreyfus.
– Powoli się budzimy. Kiedy skończę liczyć, pani otworzy oczy. Dziesięć, dziewięć…
Dynamit zatknięty w naszyjniku na piersi wydziela dziwny aromat. Dynamit swędzi, domaga się uwagi. Myśli szybko gonią za czymś, co jest nieosiągalne. Dynamit drażni myśli i nie pozwala nazbyt dobrze spełniać swojego zadania. Jego zapach mąci nozdrza, jak niepokojąca lilia dojrzewająca w pełnym słońcu. Albo w kostnicy.
– Pięć, cztery…
Widoczki, sekrety, dziewczyńskie szyfry. W nich cała moc. Mały kamyczek, który świeci, jak podniesie się go do góry, pod słońce.
– Trzy, dwa…
Kamyczku, kamyczku, leć do nieba, przynieś nam kawałek sumienia. Dla wszystkich walczących za waszą y naszą. Dla wszystkich oburzonych z pobrudzonymi sztandarami. Dla łączniczek i sanitariuszek. Widoczki dla bojowniczek.
– Jeden. Już.
Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Copyright © by Sylwia Chutnik
Projekt okładki
Magda Kuc
Fotografia na okładce
© Alamy | BE&W
Zdjęcie autorki na wyklejce
© Adam Tuchliński | Tuchliński Studio
Redaktorka inicjująca
Agata Pieniążek
Redaktorka prowadząca
Dominika Ziemba
Redakcja
Ida Świerkocka
Korekta
Magdalena Wołoszyn-Cępa | Obłędnie Bezbłędnie
Weronika Pikuła
Dawid Kwoka
ISBN 978-83-8367-033-1
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik
