44,90 zł
Można było uznać mnie za świra. Za psychopatę i masochistę. Za dręczyciela. Za koszmar. Za mordercę, ale nie za kłamcę. Bo ja nie kłamałem. Ja manipulowałem. Sprawiałem, że choć dana osoba nie była winna... to właśnie tak się czuła.
Zander Wood o niczym nie marzy bardziej niż o tym, by zyskać uznanie w oczach ojca. Pragnie, by ojciec wreszcie dostrzegł, że Zander jest lepszy od swoich braci. Cichy i spokojny młody adept sztuk walki i płatny zabójca sporo umie, jednak zdaje sobie sprawę z tego, że inni wciąż go wyprzedzają. Gotów jest wiele poświęcić, aby to zmienić.
Jedną z osób, które stoją mu na drodze, jest przyjaciółka jego brata Nathana, Neventhi. Gdy byli dziećmi, Nev uratowała Zanderowi życie, ale teraz, kiedy oboje dorośli, szczerze się nie znoszą. Wreszcie dochodzi między nimi do poważnej konfrontacji, w trakcie której oboje są zdecydowani walczyć na śmierć i życie. Tymczasem niespodziewanie śmierć zabiera kogoś zupełnie innego...
Ginie najlepszy przyjaciel Neventhi Rio. Przy jego ciele ktoś zostawia drewnianą laleczkę z wypaloną literą "I". Tak zaczyna się gra, w której udział wezmą Nev i bracia Wood.
Książka dla czytelników powyżej piętnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 255
Lena Serkowska
Dark Desires
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie
książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Adrian Matuszkiewicz
Redakcja: Hanna Simon
Korekta: Elżbieta Lipowska
Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: beya.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
beya.pl/user/opinie/dardes_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-3413-9
Copyright © Helion S.A. 2025
Cześć, zanim sięgniesz po książkę Dark Desires, której jestem autorką, proszę, zapoznaj się z ostrzeżeniem.
TO JEST FIKCJA!
Dark Desires to powieść poruszająca trudne i często bardzo kontrowersyjne tematy, które mogą być dla Ciebie szkodliwe. Kieruję ją do młodych odbiorców, więc chciałabym, abyście byli świadomi, co możecie w niej znaleźć. Bohaterami książki są toksyczni i bardzo brutalni ludzie o patologicznych cechach osobowości. Nie chciałabym, aby ktoś próbował brać przykład z zachowań wykreowanych przeze mnie postaci.
Książka przedstawia toksyczne relacje, charakteryzujące się manipulacją, kontrolą i emocjonalnym wykorzystaniem drugiej osoby, co może wywołać silne emocje u czytelnika. Ponadto opisy przemocy fizycznej i psychicznej mogą być szokujące i nieodpowiednie dla osób wrażliwych.
Zachęcam do zachowania zdrowego dystansu, a także do rozważenia, czy treść książki nie narusza Twoich indywidualnych granic. Jeśli podczas lektury poczujesz się niekomfortowo lub któryś z opisów wzbudzi Twój niepokój, zalecam przerwanie i skonsultowanie się z osobą zaufaną. Pamiętaj, że literatura może mieć silny wpływ na nasze samopoczucie i emocje, dlatego ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne w trakcie lektury.
Chciałabym również zaznaczyć, że powieść została napisana tylko w celach rozrywkowych. Sięgając po tę książkę, akceptujesz świat w niej przedstawiony, który nie musi mieć odniesienia do rzeczywistości.
Jeśli masz problemy emocjonalne lub przykre myśli, tutaj znajdziesz bezpłatne numery do ludzi, którzy ci pomogą.
Pamiętaj, nigdy nie ignoruj tego, co mówi Ci umysł. Nie ignoruj myśli samobójczych ani długotrwałego smutku.
Nie bój się poprosić o pomoc!!!
116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę
22 484 88 04 – Telefon Zaufania Młodych
22 484 88 01 – Antydepresyjny Telefon Zaufania Fundacji ITAKA
116 123 – Telefon dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym
112 – numer kontaktowy w razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia
Dla każdego, kto zaufał niewłaściwej osobie.
Nie bądźcie dla siebie tak surowi.
Można było uznać mnie za świra. Za psychopatę i masochistę. Za dręczyciela. Za koszmar. Za mordercę, ale nie za kłamcę. Bo ja nie kłamałem. Ja manipulowałem. Sprawiałem, że choć ktoś nie był winny… to właśnie tak się czuł.
Ludzie nie doceniają tego, jak piękne potrafią być kontrola i poczucie władzy nad drugą osobą. Jak kojący jest widok człowieka, z którego oczu ulatuje życie, a ostatnią rzeczą, jaką widzi, jest twoja twarz.
Dlatego wtedy również się uśmiechnąłem.
Dziewięć lat wcześniej
Ciężki oddech, dudniące w piersi serce i obraz rozmazany przez chaotyczny ruch były pierwszymi objawami zmęczenia. Do nich dołączyły krople potu płynące po moim czole i lekkie drżenie dłoni. Mimo że nie byłem słaby, zaczynało brakować mi sił, a przecież wciąż musiałem się utrzymywać na nogach.
Mój przeciwnik również był już wyczerpany ciągłym ruchem, zadawaniem ciosów czy blokowaniem mojej dłoni, którą zaciskałem na rękojeści sztyletu. Odepchnąłem rywala od siebie i zrozumiałem, że zaczyna przegrywać. Zachwiał się na dygoczących nogach, a ja się uśmiechnąłem. Wygrałem, bo choć on jeszcze trzymał się w pionie i próbował wyprowadzić cios, to słabł. Potem poszło szybko. Wykorzystując chwilę nieuwagi i zdezorientowania, jedną ręką chwyciłem mężczyznę za kark, odwróciłem się i naparłem plecami na jego klatkę piersiową, po czym mocnym ruchem przerzuciłem go przez ramię. Jego ciało, choć duże, teraz wydawało się ważyć gramy. Uderzył grzbietem o ziemię i stęknął.
Poprawiłem chwyt sztyletu i przyłożyłem ostrze do krtani faceta. Nie zrobiłem mu krzywdy. Nie o to tu chodziło. Chciałem go jedynie sprowadzić do parteru.
– Bardzo dobrze, Zander. Jesteś dobry. – Usłyszałem za sobą, na co zwróciłem wzrok ku mojemu ojcu. Uśmiechał się i już myślałem, że może jest ze mnie dumny… – Dobry, ale niewystarczający. – Nadzieja matką głupich.
Niczego w życiu nie pragnąłem tak bardzo jak uznania ojca. Chciałem, by w końcu powiedział, że jestem lepszy. Lepszy od moich braci. Było nas czterech. Czterech braci od dziecka szkolonych na kogoś, kim wcale nie chcieli być. A mimo to zależało mi, by stać się tym, czym chciałby mnie widzieć mój ojciec. Przez krótki czas naprawdę wierzyłem, że w jego oczach będę kimś. Że będę najlepszy. Szybko jednak zderzyłem się z rzeczywistością, bo nie byłem nawet w połowie tak dobry jak oni. Nawet Nathan, który miał zaledwie osiem lat, był sprytniejszy.
I choć nigdy nie przejmowałem się opinią innych, to słowa ojca potrafiły uderzyć we mnie jak w nikogo. Miałem dwanaście lat i potrafiłem przerzucić przez bark dorosłego faceta, ale wciąż byłem… niewystarczający. Dla ojca chyba już nigdy nie będę wystarczający. Bo nawet ten ośmioletni chłopak zyskał w jego oczach, gdy został pochwalony przez trenera na samoobronie.
Byłem dojrzalszy od rówieśników. Raczej rzadko zabierałem głos i starałem się nie rzucać w oczy. Wielu ludzi mówiło mi, że nie mam umysłu dwunastolatka. Nie tylko mnie to nie ruszało, ale wręcz przeciwnie, czułem się z tym dobrze. Ojciec zawsze powtarzał, że w naszym zawodzie chodzi głównie o to, by się nie wyróżniać. By obserwować zachowania ludzi, nie zwracając na siebie uwagi.
Po skończonym treningu mogłem w końcu znaleźć się w swoim pokoju. Wszedłem do środka, a do moich nozdrzy dotarł zapach mokrego drewna. Cholera, zapomniałem zamknąć okno.
Deszcz w Redwood City zwłaszcza w kwietniu był częstym zjawiskiem. Ludzie zazwyczaj go nie lubili, ponieważ opady tutaj bywały naprawdę intensywne, niekiedy wręcz ulewne. Ja jednak uważałem, że jak już pada, to niech chociaż porządnie. Lubiłem dźwięk kropel deszczu bębniących o dach. Miałem pokój na poddaszu, więc wszystko było bardziej słyszalne.
Byłem spocony i śmierdziałem. Potrzebowałem prysznica. I choć zmęczenie dawało mi się we znaki, nie poddałem mu się. Zagryzłem mocno zęby, by w chociaż małym stopniu stłumić pulsowanie skroni.
Gdy wyszedłem z łazienki, którą wraz z pokojem miałem do swojej wyłącznej dyspozycji, odpaliłem wieżę stereo i puściłem Back Then. Muzyka huknęła, prawie rozrywając moje bębenki, ale lubiłem to. Lubiłem czuć, jak basy obijają się o moją czaszkę.
– Zander, ścisz to, do cholery! – wydarł się jeden z moich braci. Obstawiałem Zayna, tylko on miał na tyle niski głos.
Zayn był najstarszy i chociaż urodził się raptem dwanaście minut przed Naveanem, najbardziej się rządził. Wkurzał mnie. Zresztą jak każdy z tych przygłupów. Zaczął dobijać się do ciężkich, drewnianych drzwi. Łupnięcia rozniosły się po pokoju, lecz postanowiłem to zignorować, wiedząc, że to jeszcze bardziej zdenerwuje Zayna.
– Ścisz to albo te drzwi wyłamię! – Wciąż się darł, ale nie zwracałem na to uwagi, jedynie rzuciłem się na łóżko, które wskutek tego zaskrzypiało.
– Powodzenia życzę. Są z hebanu – krzyknąłem.
Nasza rodzina nie musiała żyć oszczędnie. Drzwi z drogiego, twardego drewna czy żyrandole wysadzane diamentami były w tym domu standardowym wyposażeniem.
– Człowieku, weź chociaż trochę to ścisz, jutro mam egzamin! Muszę się uczyć!
Z wielką niechęcią podszedłem do wieży i ściszyłem muzykę. Teraz Unaverage Gang nie brzmiał już tak dobrze. Gapiąc się w sufit, poleżałem jeszcze jakiś czas, aż poczułem silną potrzebę wyjścia na zewnątrz.
Zgarnąłem słuchawki, założyłem je i wyszedłem z pokoju przez balkon. Łapiąc się parapetów, rynien i grubych pędów bluszczu, który porastał mury budynku, opuściłem się pięć pięter w dół.
Gdy pewnie stanąłem na ziemi, a adrenalina zaczynała opadać, spojrzałem na las przed sobą. Był gęsty i pełen mroku. Jedynie księżyc wiszący nisko na nieboskłonie oświetlał swym blaskiem korony drzew. Mimo że było mokro, zebrałem się w sobie i ruszyłem do przodu. Wydeptana ścieżka, którą już dobrze znałem, wydała mi się nudna, więc postanowiłem zmienić trasę. Otaczająca mnie nieprzenikniona czerń nie sprawiała, że się bałem. Wręcz przeciwnie. Czułem dziwne podniecenie. Rzadko zapuszczałem się tak głęboko, ale teraz dałem się pożreć lasowi.
Mój telefon zaczął wibrować, więc wyciągnąłem go. Zobaczyłem nazwę kontaktu. Navean. Nie zamierzałem odbierać, ale gdy ze wzrokiem utkwionym w ekran zrobiłem kilka kolejnych kroków, poczułem, że moje nogi tracą oparcie. Ześlizgując się ze skarpy, w ostatniej chwili złapałem się gałęzi drzewa rosnącego tuż nad skrajem urwiska. Zawisnąłem na niej i trzymałem kurczowo, mimo że haratała mi skórę dłoni. Klatką piersiową opierałem się o skałę, czując jej chłód tam, gdzie podwinęła się moja koszulka. Cicho stęknąłem, próbując podciągnąć się na skarpie. Jedną ręką wciąż trzymałem się gałęzi, ona jednak zaczęła cicho trzaskać, przez co wiedziałem, że mam zaledwie chwilę, by się wdrapać na górę. Moje nogi w starych conversach bezskutecznie próbowały znaleźć jakąś małą nierówność, na której mógłbym się podeprzeć. Spojrzałem pod siebie, a ujrzawszy klif schodzący kilkanaście metrów w dół do jeziora, spanikowałem. Szanowałem swoje życie. Nie chciałem umierać, a właśnie na to się zanosiło.
Popatrzyłem ponownie w górę, a wtedy nad krawędzią urwiska zobaczyłem dziewczęcą głowę i wyciągniętą rękę, niewiele grubszą od gałęzi, której się trzymałem. Zawahałem się.
– Łapiesz się czy nie, głupcze? – Usłyszałem piskliwy głos. Nie chcąc dłużej dyndać nad przepaścią ani upaść, chwyciłem nadgarstek dziewczyny. Gdy pomogła mi się wciągnąć na górę, otrzepałem spodnie. – Może coś powiesz? Jakieś dziękuję? Kultura tego wymaga – stęknęła, a ja poczułem się tak, jakbym miał do czynienia z tą jedną natrętną i wkurzającą laską ze wszystkich filmów.
– Nikt ci nie kazał mi pomagać – rzuciłem obojętnie.
Nie miałem ochoty z nią rozmawiać, tym bardziej że wciąż dobijał się do mnie Navean.
– Ale ci pomogłam i liczę na podziękowania. Darłeś się jak baba – powiedziała.
Nawet nie zwróciłem uwagi, że faktycznie krzyczałem. Ale nie po to, by ktoś mi pomógł. Raczej kląłem na czym świat stoi.
– Ta? Jak się nazywasz, dziwaczko? – zapytałem, gdy zawiesiłem wzrok na jej niezwykle jasnych, prawie białych włosach.
Dziewczyna wyglądała na młodszą ode mnie. Jej okrągła twarz, wielkie niebieskie oczy i zadarty nos nadawały jej bardzo dziecinny wygląd. Miałem ochotę się zaśmiać. Brzydziłem się małolatami.
– Nie mów na mnie dziwaczka! Moja mama zawsze powtarzała, że mam nie ufać obcym rozwydrzonym bachorom. – Jej wysoki pisk doprowadzał mnie do granic wytrzymałości.
– Super. To sobie do niej idź.
Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, bo ta mała i drobna dziewczynka wyciągnęła nóż i przyłożyła mi ostrze do krtani. Świetnie. Zaraz w lesie pozabija się dwoje nastolatków. O ile ona w ogóle miała naście lat. Wyglądała na taką, którą można by było złamać jedną ręką. Ba! Palcem.
– Nie waż się wspominać o mojej matce – wyszeptała smarkula tuż przy moim uchu, a następnie opuściła ostrze.
– Boże! Nieznana dziwaczko, idź do domku, bo już zimno. No i szkoda, żeby ci się pazurki pobrudziły – syknąłem do niej.
– Mam na imię Neventhi. Nie mów na mnie dziwaczka!
– Neventhi? – parsknąłem. – Kto cię tak skrzywdził, dziewczynko? – Nie potrafiłem opanować śmiechu.
– Zaraz naprawdę poderżnę ci gardło, kundlu.
Wciąż się śmiejąc, ruszyłem przed siebie, a dziewczyna podążyła za mną.
– Możesz przestać za mną iść?! Domu nie masz?! – Nie odpowiedziała, a jedynie szła za mną. – Daj mi spokój! – krzyczałem, gdy wiedziałem, że zbliżam się do domu. Ona wciąż milczała. – Co? Nagle języka w gębie zabrakło?!
– Idę na zajęcia w tym kierunku, więc się zamknij!
Och, nie. Tylko nie to. Odwróciłem się w jej stronę.
– Na zajęcia do Shade?
– Tak, będę teraz trenować. Skąd o nich wiesz? – Przyjrzała mi się dokładniej, jakby próbowała mnie rozgryźć.
– Nieważne…
Teraźniejszość
Po wykonanym zleceniu miałem dużą ochotę, by zjeść coś z McDonalda. Może to chore, bo właśnie pozbawiłem kogoś życia, ale tak właśnie było. Byłem głodny i chciałem się posilić. Wsiadłem do czarnego dodge’a. Ten samochód był genialny. Duży, sportowy i wygodny. Ani razu nie pożałowałem, że go kupiłem, i dbałem o niego bardziej niż o cokolwiek czy kogokolwiek innego.
Przed odpaleniem silnika włożyłem skórkowe rękawiczki bez palców. Zawsze miałem je na rękach podczas prowadzenia samochodu, bo mogłem pewnie trzymać kierownicę. Podjechałem do McDrive’a i zamówiłem jakiś zestaw. Zbytnio nie przywiązywałem do tego wagi. Papierową torbę zwinąłem tak, by nie było czuć tanim żarciem. Moje auto zawsze musiało pachnieć nowością. Zapach był dla mnie bardzo ważny. Dlatego właśnie, aby nie śmierdzieć krwią, po skończeniu pracy się przebierałem, a ubrania wyrzucałem.
Rozległ się nieznośny dźwięk telefonu.
– Słucham – rzuciłem do słuchawki, dodając gazu. Pojazd głośno ryknął, gdy przejechałem na czerwonym świetle.
– Gdzie jesteś? – zapytał najstarszy z moich braci.
Wjechałem na prostą drogę i wykorzystując to, że była pusta, zwiększyłem prędkość.
– Nie wiem. Chyba niedaleko – odpowiedziałem, nie przejmując się tym, że do domu miałem jeszcze jakieś czterdzieści kilometrów.
Prawie minąłem skrzyżowanie, więc szybkim ruchem zmieniłem bieg i bokiem wszedłem w zakręt. Biedny samochód.
– Mówiłem już, że masz przestać tak jeździć. Nie będę odwiedzał cię potem na cmentarzu – usłyszałem. Boże, byłem pewien, że Zayn właśnie teatralnie przewrócił oczami. Z nim najlepiej się dogadywałem, chociaż właściwie z żadnym z braci nie miałem serdecznych relacji. Byli moją konkurencją. Najchętniej bym się ich pozbył, ale to moja rodzina, więc muszę się z nimi męczyć. – Neventhi je z nami kolację – oznajmił brat.
– Niby z jakiej racji? Ta sierota nie będzie jadła ze mną przy stole już trzeci raz w tym miesiącu – warknąłem, próbując zachować spokój.
– Przestań zachowywać się jak pięciolatek. Je z nami, czy ci się to podoba, czy nie. – Słychać było, że Zayn traci cierpliwość.
– Nie będzie mnie na kolacji.
– Będziesz.
– Jestem dorosły, mam prawo robić, co mi się żywnie podoba.
Rozłączyłem się i skręciłem w stronę lasu, zmieniając cel podróży.
Skakało mi ciśnienie, gdy myślałem o tej siwowłosej wywłoce. Zawsze gdy ją widziałem, musiałem powstrzymywać chęć poderżnięcia jej gardła czy odcięcia jej tego niewyparzonego języka. Była upierdliwa i pyskata. Dużo gadała, a ja nie lubiłem, gdy do mnie mówili. To było straszne. Musisz odpowiadać na pytania, choć wcale nie chcesz nawet patrzeć na tę osobę. A ona miała naprawdę głupie pytania. Nie wiem, co moi bracia w niej widzieli. Irytowała mnie jako osoba. Była taka… inna i chyba to mnie najbardziej raziło. Wszystkie kobiety, z jakimi miałem dotychczas kontakt, były do siebie podobne: miłe i szczere. Ale nie ona. Ona była ucieleśnieniem wszystkiego, co najgorsze. Jej sposób mówienia, ruch czy gestykulacja sprawiały, że chciało mi się wymiotować. Dogadywała się z Nathanem, więc to oczywiste, że on chciał się z nią widywać. Nate był inny niż my. Zawsze starał się myśleć pozytywnie. Stawiał nasze dobro ponad swoim, choć przyznam szczerze, nie wyglądał na takiego, który oddałby życie, abyśmy byli szczęśliwi. A ja naprawdę podziwiałem go i jednocześnie beształem za tę otwartość na ludzi.
Zatrzymałem się pod starym, brudnym budynkiem, z którego ścian odpadał tynk. Wysiadłem z auta i udałem się do środka. Dobiegała stamtąd głośna muzyka, zagłuszana przez krzyki ludzi. Była to bardzo prowizorycznie urządzona sala, na której środku umieszczono ring. W nim zaś znajdowało się dwóch dorosłych facetów z porozbijanymi nosami. Walczyli ze sobą, a otaczający ich tłum wrzeszczał, dopingując swojego zawodnika. Ja miałem jeden cel tej podróży. Znaleźć Theo, organizatora bójek.
Szybko jednak przekonałem się, że szukanie go nie będzie potrzebne, bo to on znalazł mnie.
– Zander! – krzyknął, podchodząc do mnie. Chciał jak zwykle przybić ze mną piątkę, ale zawsze mówiłem, że nie lubię kontaktu fizycznego. Moja przestrzeń osobista należy do mnie. – Lejesz się? – Chytry uśmiech wpełzł mu na twarz.
– Właśnie nie wiem. Chyba tak. Wiesz, chcę trochę wkurwić Zayna. Nie lubi, gdy to robię. – Odwzajemniłem uśmiech, ale mój przypominał grymas psychopaty czy takiego zbira, którego nie chciałoby się zobaczyć nocą w ciemnym zaułku.
– No to idealnie, bo właśnie wykruszył nam się zawodnik. Miał wypadek i Arno nie ma z kim walczyć. Chętny?
Gdy skończył mówić, spojrzałem na niego jak na idiotę.
– Nie będę się bił ze szczeniakiem.
– Jest cięższy od ciebie.
– Ale niższy.
– Słuchaj, trudno znaleźć zawodnika, który ma więcej niż metr dziewięćdziesiąt sześć – zaśmiał się.
Fakt, byłem wysoki. Trochę za wysoki, ale to mieliśmy w genach. Każdy z nas taki był. Każdy miał co najmniej metr dziewięćdziesiąt. Jakoś nie bardzo mi to przeszkadzało, bo czułem dodatkową przewagę, gdy mogłem patrzeć na kogoś z góry.
Tutejsze bójki wyglądały dość brutalnie. Na ring wchodzisz tak, jak stoisz. Możesz jedynie zdjąć koszulkę. Nie ma żadnych rękawic czy ochraniacza na zęby. Idziesz i modlisz się o to, by przeciwnik okazał się słabszy. Zazwyczaj jest tak, że zwycięzca musi kontynuować walkę z innymi zawodnikami, by zyskać z tego jakiś profit. Najczęściej były to pieniądze, ale ja na przykład wygrałem możliwość picia w jednym z tutejszych barów za darmo do końca życia. Miła sprawa. Korzystałem z tego dość często, bo mieli dobre drinki.
Boks nie był jedynym moim źródłem dochodów. Traktowałem to bardziej jak przyjemność. Nigdy nie uważałem się za normalną osobę ani taki nie byłem. Miałem nieźle nasrane pod sufitem, ale jakoś nie bardzo mnie to obchodziło. Liczyło się tylko to, by mieć – najlepiej wszystko – i być kimś. Każdy miał jakiś powód, by być nienormalnym. Ja chciałem być kimś w oczach ojca. Dlatego właśnie wciągnąłem się w to całe gówno, z którego teraz nie umiałem wyjść. Przez całe życie czułem niepohamowaną chęć mordu. Zawsze chciałem zabijać i nie brać odpowiedzialności za swoje czyny. I można było uznać mnie za wariata. Ba! Ja nim byłem. Miałem na koncie dziesiątki trupów. Zresztą jak każdy z mojej rodziny.
Nawet nie wyciągnąłem kolczyka z nosa, choć zazwyczaj to robię, by uniknąć rozerwania płatka. Strzeliłem karkiem i zdjąłem koszulkę, pokazując tatuaże na plecach i ramionach. Moim ulubionym był ten na szyi za uchem. Wyrwane anielskie skrzydło, tylko u nasady zamiast rozerwanych ścięgien były widoczne delikatne kwiaty. Aby być, kim jestem, musiałem dużo poświęcić, ale to już nie bolało. Nie miałem skrzydeł, byłem potępiony, nieczysty. Byłem potworem. Chciałem skończyć w piekle i zająć miejsce Lucyfera. Ludzi nie dało się zmienić, choć bardzo tego chcieli. Nie dało się sprawić, by kochali, jeśli nigdy kochani nie byli. Bo ludzie się nie zmieniają. Na zawsze pozostają tacy, jakich stworzyło ich społeczeństwo.
Zabrzmiał dzwonek. Walka się zaczęła. Wszystko trwało może pół minuty, nim Arno padł od mojego sierpowego. Byłem jednym z lepszych zawodników. A być może byłem najlepszy. Kolejni zrezygnowali z walki ze mną, więc koniec końców wygrałem całkiem pokaźną sumkę.
Było bardzo duże prawdopodobieństwo, że ta siwa wywłoka zostanie u nas na noc. Że będę zmuszony znosić jej towarzystwo jeszcze przez dobre parę godzin. Nie było konieczności, bym wracał do domu, ale mimo wszystko chciałem się znaleźć w swoim pokoju, położyć się, zasnąć i mieć wywalone zarówno na nią, jak i na wszystko wokół.
Potrzebowałem tego. Potrzebowałem spokoju, bo w życiu miałem go ewidentnie za mało.
Spotkałem ją na korytarzu. W swoim zwykłym ubiorze i bez tej szmaty na gębie wyglądała jeszcze gorzej. Wolałem oglądać tylko część jej twarzy, a najlepiej to w ogóle jej nie widzieć. I jak zazwyczaj używałem kobiet jako czegoś, czym zaspokajałem swoje żądze, tak o Neventhi Harris nie umiałem nawet myśleć jak o taniej dziwce, którą bym przeleciał, nie patrząc na jej twarz i nie wiedząc, jak się nazywa.
Na widok tego ścierwa nóż w kieszeni mi się otwierał. I to dosłownie, bo z broni w swoim domu miałem jedynie scyzoryk, który teraz nerwowo obracałem w dłoni wsadzonej do kieszeni dresów.
Już przechodziłem obok niej. Była tak blisko… złapałem ją ręką za szyję i przydusiłem do ściany. Wyciągnąłem nóż z kieszeni, jednym kliknięciem wysunąłem ostrze i przyłożyłem do jej gardła.
– Zazwyczaj nie morduję we własnym domu, ale dla ciebie jestem w stanie zrobić wyjątek.
Nachyliłem się do niej. Mój nóż pięknie wyglądał na jej krtani. Miała tak miękką skórę, że wszedłby w nią jak w masło. Oblizałem usta, delektując się widokiem. Byłem bliski spełnienia swojego marzenia.
– Kundelek pokazał kły?
Kłapnęła zębami, by się upewnić, czy aby na pewno rozumiem przekaz. Podniosła kolano i huknęła mnie nim w krocze, na co wypuściłem ze świstem powietrze i poluźniłem nacisk ostrza scyzoryka. Wykorzystała to, szybko wyswobadzając się z moich ramion.
Mimo wszystko zrobiłem jej krzywdę. Widziałem, jak z małego nacięcia na jej szyi sączy się krew. Tylko ją drasnąłem, a przecież nie o to mi chodziło.
Szybko podskoczyła, odbiła się od regału, strącając jakieś zdjęcie w ramce, po czym zarzuciła nogę na moje ramię i już siedziała mi na barkach. Przewiązawszy wokół mojej szyi rękaw swojej bluzy, suka odcięła mi dopływ powietrza, więc musiałem kombinować. Zakołysałem się w tył, a następnie zamachnąłem tak, by uderzyć głową dziewczyny o ścianę. Usłyszałem okrzyk bólu Neventhi.
W ferworze walki nie zauważyliśmy nadejścia Nathana.
– Znowu? – jęknął. – Nev, zejdź z niego. Proszę raz. Więcej nie będę.
Posłuchała ostrzeżenia.
– Grzeczna dziewczynka – dogryzłem jej, a Neventhi wystawiła w moją stronę środkowy palec. – Dojrzale – parsknąłem.
– Czy będzie dzień, w którym żadne z was nie zrobi drugiemu krzywdy? – westchnął Nate. –Wkurza mnie to.
Nathan podrapał się po łokciu. Zawsze to robił, gdy jakiś temat był dla niego niewygodny. Mój najmłodszy brat był jedyną osobą, którą w jakimś – chociaż niewielkim – stopniu szanowałem. Zawsze starał się innym dogodzić, więc ze względu na niego ja również chciałem dać coś z siebie.
Jak na komendę odwróciliśmy się w stronę schodów, po których wbiegał Zayn. Mimo dobrej kondycji głośno dyszał, gdy do nas dotarł.
– Co jest? Więcej was matka nie miała? – rzuciłem, nie bardzo myśląc nad sensem tego, co mówię.
– Macie głupiego brata – napomknęła Harris.
– Rio… – zaczął Zayn, jąkając się. – Rio, on… zamordowali go…
Teraźniejszość
Siedziałam w kącie pokoju Zayna, gdy on i jego bracia rozmawiali o zabójstwie. Ja natomiast z nogami na biurku i założonymi na piersi rękoma wpatrywałam się w szarą ścianę naprzeciwko.
Mój przyjaciel stracił życie. Gdy trafiłam do sierocińca, poznałam tam właśnie Rio, chłopaka, który jako jedyny wziął mnie wtedy pod swoje skrzydła. Pomagał mi i mnie bronił, gdy ja sama nie umiałam tego zrobić, a dzieci znęcały się nade mną.
Nawet nie miałam okazji się z nim pożegnać. Nigdy mu nie powiedziałam, jak bardzo był dla mnie ważny. Jak dużo mu zawdzięczałam. Rio nie był idealny, ale był… mój. Wolałabym dać sobie czas na żałobę, pochować go i siedzieć nad jego grobem przez następne tygodnie, ale czas gonił, a ja musiałam pomścić przyjaciela.
Miałam ochotę się drzeć i przeklinać wszystko, co się rusza, a jednak stłumiłam jęk, który chciał się wydostać z moich ust, gdy pierwsza słona łza spłynęła po moim policzku. Byłam silna, ale nie niezniszczalna.
Do pokoju wszedł Navean. Musiał już o wszystkim wiedzieć, ponieważ ignorując swoich braci, podszedł i mnie przytulił. Niby z Woodów najbardziej uczuciowy był Nathan, ale to właśnie Navean wiedział, co zrobić w danej sytuacji. Bez słowa mnie obejmował, nie licząc, że odwzajemnię jego uścisk, bo nawet nie zdjęłam nóg z biurka.
– Mamy jedynie to. – Zayn położył na stole zapakowany w woreczek przedmiot. – Nie mamy pewności, ale obstawiamy, że sprawca zostawił to świadomie.
To mnie zainteresowało.
– Serio? Drewniana lalka? Ile on ma lat? Pięcioletni morderca? – napomknął najbardziej irytujący z braci.
– Ma wypaloną literę, duże I – uświadomił go najstarszy z nich. – Może to jakaś podpowiedź?
– Albo logo. – Nathan wzruszył ramionami.
– I… i… i… – namyślał się Nave. – Iran? – zaproponował.
Wciąż milcząc, podeszłam do stołu, chwyciłam laleczkę i przyjrzałam się jej przez folię. Przedmiot był lekki i wykonany z ciemnego drewna. Dłonie trzęsły mi się z kumulowanych emocji, a w oczach zbierały się łzy, ale mimo to byłam w stanie dostrzec umieszczony na lalce znak.
– Pytanie tylko, dlaczego wybrał akurat Rio za swój cel – zastanawiał się Zayn. – W końcu to mógł być każdy.
– Może dlatego, że Rio miał dużo wrogów. Mogły być to nawet osoby z domu, w którym się wychowywaliśmy – odezwałam się w końcu, skupiając na sobie uwagę wszystkich obecnych.
Mina Zandera sugerowała niezadowolenie z tego, że postanowiłam otworzyć gębę.
– Błagam, niech ona się zamknie, bo zaraz w coś walnę łbem. Nie mogę już słuchać tego gadania – jęknął.
– Wątpię, żeby to było zabójstwo w obronie własnej, bo Rio taki nie… – przerwałam, gdy usłyszeliśmy głośny, ale jednocześnie pusty dźwięk uderzenia.
Spojrzeliśmy w stronę Zandera, który właśnie rąbnął głową w ścianę, wskutek czego stracił przytomność. Nathan złapał go i się zaśmiał.
– Temu panu na dzisiaj chyba już starczy. Navean, pomóż mi go zanieść do jego pokoju.
Chwycili chłopaka pod ramiona i powlekli go, ciągnąc jego nogami po podłodze.
– Co za kretyn! Przecież mógł się zabić od takiego wstrząsu – powiedziałam, patrząc na znikających za drzwiami braci.
– Nim się nie martwię. Bardziej wkurzyła mnie ta dziura wielkości czoła Zandera na mojej ścianie. Niedawno tu malowałem – sapnął niezadowolony Zayn, palcami dotykając sporego wklęśnięcia w ścianie. – A co do niego, jego musiałby jakiś tytan zabić, by zdechł. Trochę martwi mnie to, że w taki sposób wykorzystuje swoją wytrzymałość. Jest tylko człowiekiem. W końcu zrobi sobie dużą krzywdę.
– Ja tam bym się cieszyła, gdybym któregoś dnia obudziła się z wiedzą, że jego już nie ma na świecie – wzruszyłam ramionami.
Podparłam się łokciami na stole. Mocno walczyłam z chęcią wybuchnięcia płaczem.
– Myślałem, że będziesz gorzej znosić to, że ofiarą jest właśnie Rio – zauważył Zayn, patrząc mi w oczy.
Był najniższy z braci Wood, miał coś koło metra dziewięćdziesięciu. Każdy z nich miał czarne włosy i niesamowite oczy.
Zander chyba się najbardziej wyróżniał i nie chodziło tylko o kolczyki. Miał różnokolorowe tęczówki i może uznałabym to za ładne, gdyby nie to, że tak bardzo nienawidziłam jego osobowości. On też coś do mnie miał, ale może to nawet dobrze. Łatwiej unikać kogoś, kto unika ciebie.
Nawet gdy Zander był dzieciakiem, nigdy nie widziałam u niego radości czy smutku. Nigdy nie płakał, nigdy się nie śmiał. Był najbardziej niewzruszony z nich wszystkich. Jedynymi emocjami, jakie odczuwał, były złość i obrzydzenie. A nie, przepraszam, i miłość do swojego samochodu. Nie wiedziałam, jak można tak kochać blachy i silnik.
Oczy Zayna były tak ciemne, że aż czarne. Niemal takie same mieli Navean i Nathan. Wyglądali jak lalki z tymi czarnymi, gęstymi włosami, ostro zarysowanymi szczękami i idealną cerą. Wszyscy byli do siebie tak podobni, a jednak inni. Każdy z nich miał coś charakterystycznego. Najtrudniej było odróżnić Zayna i Naveana. Z twarzy byli praktycznie identyczni, gdyby nie to, że przez brew Zayna szła wąska blizna, na której nie było włosów. Nigdy nie mówił, jak to się stało. Po prostu pewnego dnia wrócił z rozciętą brwią. Myślę, że miał już dość bycia mylonym z bliźniakiem i sam sobie to zrobił.
Mimo że najlepiej dogadywałam się z Nathanem, to Zayn irytował mnie najmniej, bo zwyczajnie często nie było go w domu.
Nathan wyróżniał się najgęstszymi i najbardziej skręconymi włosami. Zawsze się wkurzał, gdy ich dotykałam. Nie mogłam się oprzeć, bo były takie puszyste.
Może to śmieszne, ale gdybym miała rozpoznać braci tylko po dłoniach, od razu bym wiedziała, które są czyje. Na dłoniach Naveana nie było żadnych tatuaży, u Zayna żyły odznaczały się najbardziej. Nathan miał największe ręce, może z racji, że był najwyższy, a Zander… cóż. Zander zawsze musiał być oryginalny, więc na przegubie wytatuował sobie szczękę kościotrupa. Miał jakąś dziwną obsesję na tym punkcie, ponieważ jego maska, którą podczas akcji zakrywał nos i usta, również przypominała dolny fragment czaszki. Zander ogólnie był dziwny. Na palcach drugiej dłoni miał wytatuowane jakieś kropki, krzyże i pierdoły, na które nigdy nie zwracałam uwagi, bo po co?
– To nie tak, że mnie to nie rusza. Jestem po prostu w szoku. Staram się wyprzeć to z głowy. Wiesz, że nigdy jakoś nie przeżywałam faktu, że ktoś zmarł. Nie płakałam na pogrzebie swojej matki czy ojca. Nie płakałam na pogrzebie siostry.
– Tu jednak płakałaś.
Czyli wszyscy zauważyli, że się rozryczałam.
– Tak, w końcu wiesz… to Rio… – Gdy wypowiadałam jego imię, mój głos się załamał. Poczułam pustkę.
Przyjrzałam się figurce.
– Co zamierzasz zrobić? – zapytał Zayn.
– Pomszczę go.
Chwyciłam w rękę woreczek z laleczką i wyszłam z pokoju.
Pięć lat wcześniej
Głośna muzyka była dla mnie formą rozrywki, ale zrelaksować się potrafiłem jedynie w ciszy i w objęciach ciemności. Mrok przynosił mi ukojenie.
Wracałem z korepetycji. Najszybsza droga do mojego domu prowadziła przez cmentarz. Wizualnie podobało mi się to miejsce i lubiłem wiszącą nad nim aurę, która mroziła krew w żyłach. Cmentarz był straszny i raczej rzadko odwiedzany, o ile w ogóle. Groby były porośnięte mchem, a napisy prawie się zatarły.
Jednak zawsze, gdy tędy przechodziłem, miałem wrażenie, że ktoś do mnie mówi. Że wiatr specjalnie wieje tak, by mi coś przekazać. Z początku mnie to interesowało, teraz jednak czułem, że mogę mieć coś nie tak z głową. Działo się to od czasu, gdy ukończyłem czternaście lat.
Naprawdę dałbym sobie rękę uciąć, że teraz, przechodząc między nagrobkami, słyszę jęki umarłych. Że wpełzły mi do głowy i atakowały myśli. Jakby leżący tu chcieli mi coś powiedzieć, ale nie wiedzieli jak.
Przyspieszyłem kroku. Nie chciałem, by umarli przejęli mój umysł. Miałem jeden cel: jak najprędzej opuścić to miejsce.
Rozkojarzenie sprawiało, że stawałem się niezdarny. Zahaczyłem nogą o jakiś krzew, przez co straciłem równowagę, upadłem i zsunąłem się do rowu. To nie był pierwszy raz, gdy nie potrafiłem zsynchronizować ruchów.
Podniosłem się, wytrzepałem ziemię z włosów i się rozejrzałem. Rzekomy rów okazał się świeżo wykopanym grobem, wielkością idealnie pasującym do mojej sylwetki.
Wpadłem do grobu.
Ze mną zawsze było coś nie tak. Wiedziałem, że moimi jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi były dusze potępione.
Głosy ucichły, gdy przekroczyłem bramkę odgradzającą cmentarz od reszty lasu.
– Zander. – Donośny głos zadziałał na mnie jak zimny prysznic i poczułem gęsią skórkę na przedramionach. Ojciec patrzył na mnie twardo, a ja pod ciężarem jego spojrzenia miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
Chciałem jedynie zejść do kuchni, by napełnić bidon wodą i ponownie zaszyć się w swoim pokoju, ale ojciec już tu był.
– Słucham, ojcze? – zapytałem po chwili nieznośnej ciszy.
– Chciałbym, abyś wraz ze swoimi braćmi pojechał na szkolenie. – Ojciec powiedział w końcu, o co mu chodzi.
Ściągnąłem brwi i przyjrzałem mu się. Może był pijany?
– Ojcze, przecież trenujemy tutaj. Shade jest jedną z najlepszych organizacji w Stanach. Nie potrzebujemy szkolenia w jakichś innych, skoro ta jest wystarczająco dobra – zaprotestowałem.
Mój ojciec całe życie dążył do doskonałości. Musiał być najlepszy. Zawsze musiał mieć na wszystko plan.
On praktycznie nigdy nie zabijał. Pod tym względem miał czyste ręce. Jeśli jednak mu ktoś podpadł, ginął z ręki któregoś z braci Wood.