Czytaj niebezpiecznie. Wywrotowa siła literatury na burzliwe czasy - Nafisi Azar - ebook

Czytaj niebezpiecznie. Wywrotowa siła literatury na burzliwe czasy ebook

Nafisi Azar

4,2

Opis

Nowa książka autorki Czytając "Lolitę" w Teheranie.

Jak czytać literaturę w czasach zdominowanych przez autorytaryzmy, przemoc, kulturową polaryzację i cenzorskie zapędy władzy? Czy polityczne spory determinują nasz sposób lektury i to, czego szukamy w książkach? Na ile literatura może wpływać dziś na politykę? To tylko kilka z pytań, wokół których krąży Azar Nafisi, czytając wspólnie z nami wybitne powieści Margaret Atwood, Salmana Rushdiego, Raya Bradbury’ego, Toni Morrison, Jamesa Baldwina, Dawida Grosmana i Iljasa Churiego. Autorka przygląda się im przez pryzmat swoich doświadczeń życia w Stanach Zjednoczonych za rządów Trumpa oraz w Iranie opanowanym przez teokratyczny reżim. W każdym z tych miejsc wybrzmiewają nieco inaczej, a ich lektura wiąże się z innego typu zagrożeniem.

„Podczas pisania tej książki towarzyszyło mi pragnienie, by więzi zerwane przez politykę zastąpić nićmi porozumienia zadzierzgniętego przez wyobraźnię” – wyznaje autorka, szukając w literaturze nadziei na świat, w którym da się jeszcze wspólnie żyć. Aby jednak ta nadzieja się ziściła, trzeba wystawić się na pewne ryzyko – ryzyko niebezpiecznej lektury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 287

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (12 ocen)
3
8
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
katarzyna_czernic

Dobrze spędzony czas

Ciekawe refleksje, chociaż spodziewałam się trochę innej książki.
00
akloch

Dobrze spędzony czas

Bardzo aktualna, mocna lektura - zwłaszcza w świecie, kiedy populisci są u władzy a w dyskursie pojawiają się skrajne głosy.
00

Popularność




Wstęp

Kie­dy da­je­my się ocza­ro­wać książ­ce, jej esen­cja wni­ka w nas ni­czym ra­dio­ak­tyw­ny opad w gle­bę. Od­tąd pew­ne na­sio­na już w nas nie za­kieł­ku­ją, ale za to in­ne, dziw­niej­sze, bar­dziej fan­ta­stycz­ne, mo­gą nie­kie­dy wy­dać plon.

Sal­man Ru­sh­die

8 paź­dzier­ni­ka 2016 ro­ku usia­dłam przy biur­ku i na­pi­sa­łam list do oj­ca, zmar­łe­go przed dwu­na­stu la­ty. Da­ta za­pa­dła mi w pa­mięć, po­nie­waż dzień wcze­śniej w „Wa­shing­ton Post” opu­bli­ko­wa­no trans­kryp­cję spro­śnej roz­mo­wy Bil­ly’ego Bu­sha z Do­nal­dem Trum­pem, w któ­rej ten dru­gi chwa­li się ła­pa­niem ko­biet za ge­ni­ta­lia.

List ten nie był czymś wy­jąt­ko­wym – za ży­cia oj­ca czę­sto ko­re­spon­do­wa­li­śmy w ten spo­sób. On na­pi­sał pierw­szy, kie­dy mia­łam czte­ry la­ta, w dzien­ni­ku za­adre­so­wa­nym tyl­ko do mnie, któ­ry od­kry­łam do­pie­ro po je­go śmier­ci, po­śród in­nych li­stów i oso­bi­stych no­ta­tek. Ja na­pi­sa­łam do nie­go swój pierw­szy list w wie­ku sze­ściu lat; wy­je­chał wów­czas do Ame­ry­ki na stu­dia. Skre­śli­łam kil­ka słów na kart­ce wy­rwa­nej z ze­szy­tu, zwra­ca­jąc się do nie­go: „Ba­ba dżan” – „naj­droż­szy ta­to” w ję­zy­ku per­skim – i pod­pi­sa­łam się „có­recz­ka Ba­by”. Pi­sy­wa­li­śmy do sie­bie nie tyl­ko z po­dró­ży, ale tak­że gdy miesz­ka­li­śmy w jed­nym kra­ju, a na­wet pod jed­nym da­chem.

Pi­sy­wa­li­śmy dłu­gie li­sty na szcze­gól­ne oka­zje: kie­dy mia­łam trzy­na­ście lat, ro­dzi­ce wy­sła­li mnie do An­glii, że­bym tam kon­ty­nu­owa­ła edu­ka­cję. Al­bo kie­dy mo­je­go oj­ca, wów­czas bur­mi­strza Te­he­ra­nu, uwię­zio­no ze wzglę­dów po­li­tycz­nych, gdyż ośmie­lił się sprze­ci­wić swo­im naj­więk­szym wro­gom: pre­mie­ro­wi i mi­ni­stro­wi spraw we­wnętrz­nych. Wy­mie­nia­li­śmy li­sty po oczysz­cze­niu oj­ca ze wszyst­kich za­rzu­tów, po czte­rech la­tach spę­dzo­nych prze­zeń w wię­zien­nej ce­li na­zy­wa­nej „aresz­tem tym­cza­so­wym”. Wy­mie­nia­li­śmy li­sty o mo­im we­se­lu – mia­łam wte­dy osiem­na­ście lat – na któ­rym nie mógł się zja­wić, prze­trzy­my­wa­ny w owym aresz­cie. Ko­lej­ne pi­sa­łam z Uni­wer­sy­te­tu Okla­ho­my, gdzie stu­dio­wa­łam wspól­nie z pierw­szym mę­żem. Mo­je­mu oj­cu ja­ko pierw­sze­mu zwie­rzy­łam się z te­go, że nie by­łam szczę­śli­wa w tam­tym związ­ku i że pod­ję­łam de­cy­zję o roz­wo­dzie. Kil­ka lat póź­niej na­pi­sa­łam mu o swo­im dru­gim mę­żu Bi­ja­nie i de­cy­zji, by go po­ślu­bić.

Po ukoń­cze­niu stu­diów za­czę­łam pi­sać dok­to­rat, a obro­ni­łam go tuż po wy­bu­chu re­wo­lu­cji is­lam­skiej w 1979 ro­ku. Wró­ci­łam do Ira­nu, że­by tam uczyć, ale wy­da­lo­no mnie z uni­wer­sy­te­tu, po­nie­waż od­mó­wi­łam no­sze­nia obo­wiąz­ko­wej chu­s­ty. Rzecz ja­sna i o tym opo­wia­da­łam oj­cu w li­stach. Pi­sy­wa­li­śmy do sie­bie po na­ro­dzi­nach mo­jej cór­ki Ne­gar i mo­je­go sy­na Da­ry. Kie­dy w lip­cu 1997 ro­ku wró­ci­łam do Ame­ry­ki, wy­mie­nia­li­śmy dłu­gie fak­sy, oma­wia­jąc w nich wszyst­ko – od spraw naj­bar­dziej oso­bi­stych po te po­li­tycz­ne: pi­sa­łam, ja­kie to szczę­ście, że miesz­ka­my z mę­żem w Wa­szyng­to­nie, tym sa­mym mie­ście co nie­któ­rzy z mo­ich naj­bliż­szych przy­ja­ciół oraz mo­je ser­decz­ne szwa­gier­ki ze swo­imi ro­dzi­na­mi; za­chwy­ca­łam się moż­li­wo­ścią oglą­da­nia fil­mów i czy­ta­nia ksią­żek bez cen­zu­ry; wspo­mi­na­łam oj­cu, jak bar­dzo mi go bra­ku­je. Dzie­li­li­śmy się re­flek­sja­mi o mo­jej eks­cy­tu­ją­cej no­wej pra­cy, o prze­czy­ta­nych książ­kach, o tym, cze­go mo­że­my na­uczyć się od Gan­dhie­go, Mar­ti­na Lu­the­ra Kin­ga i Mon­ta­igne’a. Pew­ne­go ra­zu oj­ciec uło­żył li­stę naj­więk­szych dzieł li­te­ra­tu­ry irań­skiej dla swo­ich wnu­ków, „że­by pa­mię­ta­ły o Ira­nie”. Dys­ku­to­wa­li­śmy o lek­tu­rach, któ­re oma­wia­łam na swo­ich za­ję­ciach, a tak­że o tym, jak Ame­ry­ka ucie­ka przed rze­czy­wi­sto­ścią, po­grą­ża­jąc się jed­no­cze­śnie w ob­se­sji na punk­cie przy­jem­no­ści i roz­ry­wek. Pi­sy­wa­łam do nie­go w szczę­ściu i w smut­ku, w eu­fo­rii i gnie­wie.

Tam­te­go paź­dzier­ni­ko­we­go dnia pi­sa­łam do nie­go, bo do­skwie­ra­ło mi przy­gnę­bie­nie na myśl o sy­tu­acji w tych dwóch kra­jach, któ­re by­ły mi do­mem. W Ira­nie teo­kra­cja sza­la­ła w naj­lep­sze; po­mi­mo głę­bo­kie­go nie­za­do­wo­le­nia Ira­nek i Irań­czy­ków, re­gu­lar­nie wy­cho­dzą­cych na uli­ce, nie zmie­nia­ło się nic. Aja­tol­la­ho­wie na­dal prze­śla­do­wa­li, wię­zi­li, tor­tu­ro­wa­li i mor­do­wa­li nie­win­nych oby­wa­te­li. Ame­ry­ka, choć dia­me­tral­nie róż­na od Ira­nu, upo­dab­nia­ła się do nie­go pod pew­ny­mi wzglę­da­mi na sku­tek po­głę­bia­ją­cych się po­dzia­łów – ame­ry­kań­skie spo­łe­czeń­stwo po­la­ry­zo­wa­ło się pod wpły­wem nad­mia­ru ide­olo­gii i nie­do­bo­ru dia­lo­gu. Nie­raz wspól­nie za­sta­na­wia­li­śmy się, jak mo­że­my zwal­czyć na­szych cie­mię­ży­cie­li, któ­rych na­zy­wa­li­śmy nie tyl­ko prze­ciw­ni­ka­mi, ale i wro­ga­mi. Przez la­ta wra­ca­li­śmy w na­szych roz­mo­wach do po­by­tu oj­ca w aresz­cie oraz spraw­ców je­go uwię­zie­nia. Po wy­bu­chu re­wo­lu­cji, a po­tem woj­ny, sta­ło się to dla nas nie­mal co­dzien­no­ścią.

Te­raz, w Ame­ry­ce, mo­je my­śli znów za­przą­ta­ła ta sa­ma kwe­stia, tak klu­czo­wa dla utrzy­ma­nia de­mo­kra­cji. W li­ście do oj­ca przy­zna­łam, że roz­my­śla­nie o kan­dy­da­tu­rze Trum­pa spra­wia­ło mi nie­ma­łe trud­no­ści; czu­łam się, jak­by mój umysł za­ci­snął się w cia­sny su­peł. Pro­ble­mem by­ło dla mnie nie tyl­ko to, ja­kim Trump jest czło­wie­kiem, ale co je­go oso­ba od­zwier­cie­dla i ujaw­nia w nas sa­mych. W cza­sach Trum­pa, pi­sa­łam oj­cu, je­ste­śmy tak sku­pie­ni na na­szych wro­gach, praw­dzi­wych bądź zmy­ślo­nych, że po­za re­ago­wa­niem na ich eks­ce­sy nie po­tra­fi­my ro­bić nie­mal ni­cze­go in­ne­go. Na­po­mknę­łam mu rów­nież, że tę­sk­nię za nim: „Jak mó­wi­my po per­sku: two­je miej­sce jest pu­ste”. Ni­g­dy wcze­śniej je­go miej­sce nie by­ło tak pu­ste jak te­raz.

Za­pew­ni­łam oj­ca, że przez ca­łe ży­cie czu­łam się je­go głów­ną obroń­czy­nią i po­wier­nicz­ką, przy­ja­ciół­ką i kom­pan­ką, mi­mo na­szych sprze­czek, a nie­kie­dy tak­że cho­wa­nych do sie­bie ża­lów. „Cza­sem tak wie­le od Cie­bie wy­ma­ga­łam, bo rów­nie wiel­ka by­ła mo­ja mi­łość. Te­raz jed­nak śmierć i roz­łą­ka wy­do­by­ły na po­wierzch­nię in­ne uczu­cia, te wy­zwa­la­ne przez naj­szczę­śliw­sze chwi­le mo­je­go dzie­ciń­stwa: chwi­le, kie­dy opo­wia­da­łeś mi swo­je hi­sto­rie”.

Choć prze­ży­wa­li­śmy wzlo­ty i upad­ki, jak każ­dy bli­ski zwią­zek dwóch ko­cha­ją­cych się osób, je­den aspekt na­szej wię­zi po­zo­stał nie­ska­zi­tel­ny: wspo­mnie­nia opo­wia­da­nych przez nie­go ba­jek na do­bra­noc. Gdy sia­dał na skra­ju łóż­ka, by opo­wie­dzieć mi jed­ną z mo­ich ulu­bio­nych hi­sto­ry­jek, po cie­le prze­bie­gał mi nie­spo­dzie­wa­ny dreszcz eks­cy­ta­cji. Już ja­ko ma­łe dziec­ko in­stynk­tow­nie wy­czu­wa­łam, że do­świad­czam praw­dzi­wie uświę­co­nej chwi­li, że oto po­da­ro­wa­no mi coś dro­go­cen­ne­go i nie­zwy­kłe­go: klucz do se­kret­ne­go świa­ta.

Oj­ciec wy­bie­rał ko­lej­ne opo­wie­ści w spo­sób de­mo­kra­tycz­ny, nie fa­wo­ry­zu­jąc żad­ne­go li­te­rac­kie­go ka­no­nu. Jed­ne­go wie­czo­ru opo­wia­dał mi dzie­je Ira­nu opi­sa­ne w Szah­na­me (Księ­dze kró­lew­skiej) przez na­sze­go po­etę epic­kie­go Fer­do­usie­go, a ko­lej­ne­go za­bie­rał mnie w po­dróż do Fran­cji z Ma­łym Księ­ciem. Po­tem uda­wa­li­śmy się ra­zem do An­glii z Ali­cją, do Da­nii z Dziew­czyn­ką z Za­pał­ka­mi, do Tur­cji z Ho­dżą Na­sred­di­nem, do Ame­ry­ki z Char­lot­tą i jej pa­ję­czy­ną lub do Włoch z Pi­no­kiem. Dzię­ki oj­cu mój ma­lut­ki po­ko­ik sta­wał się ca­łym świa­tem. Raz za ra­zem wra­ca­łam tam, wpierw ja­ko na­sto­lat­ka, a póź­niej ja­ko stu­dent­ka, na­uczy­ciel­ka, pi­sar­ka, ak­ty­wist­ka i mat­ka, aby czer­pać si­łę z tych opo­wie­ści.

Pierw­szy raz wy­je­cha­łam z Ira­nu w wie­ku trzy­na­stu lat, do szko­ły w An­glii, i od­tąd książ­ki i opo­wia­da­nia by­ły mi ta­li­zma­nem, prze­no­śnym do­mem ni­by śli­ma­cza musz­la, na któ­rym za­wsze mo­głam po­le­gać, któ­ry ni­g­dy by mnie nie zdra­dził i do któ­re­go opusz­cze­nia nikt nie mógł mnie zmu­sić. Czy­ta­nie i pi­sa­nie ra­to­wa­ły mnie w naj­gor­szych mo­men­tach ży­cia, chro­ni­ły przed sa­mot­no­ścią, gro­zą, zwąt­pie­niem i lę­kiem. Po­zwo­li­ły mi tak­że ina­czej spoj­rzeć za­rów­no na mój kraj po­cho­dze­nia, jak i na przy­bra­ną oj­czy­znę.

Wła­dza w Ira­nie, jak w każ­dym in­nym pań­stwie to­ta­li­tar­nym, po­świę­ca zbyt wie­le uwa­gi oso­bom pa­ra­ją­cym się sło­wem – po­et­kom i po­etom, pi­sar­kom i pi­sa­rzom – za­stra­sza­jąc je, aresz­tu­jąc, a na­wet mor­du­jąc. W Ame­ry­ce na­to­miast prak­tycz­nie się je igno­ru­je: uci­sza­ne są nie za po­mo­cą tor­tur i wię­zień, lecz obo­jęt­no­ści i lek­ce­wa­że­nia. Jak ujął to Ja­mes Bal­dwin: „Nie ośle­pia ani mi­łość, ani strach; ośle­pia tyl­ko obo­jęt­ność”1. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych to głów­nie my, na­ród, je­ste­śmy źró­dłem pro­ble­mu, my, któ­rzy nie do­ce­nia­my li­te­ra­tu­ry pod­wa­ża­ją­cej przy­ję­te nor­my. Al­bo czy­ta­my je­dy­nie po to, by utwier­dzić się we wła­snych prze­ko­na­niach, więc wy­bie­ra­my tyl­ko te lek­tu­ry, któ­re wpi­su­ją się w na­sze uprze­dze­nia. Sa­ma idea zmia­ny mo­gła­by stać się dla nas nie­bez­piecz­na i dla­te­go uni­ka­my nie­bez­piecz­ne­go czy­ta­nia.

Au­to­rzy nie są nie­omyl­ni. Wszy­scy wy­bit­ni pi­sa­rze i wszyst­kie wy­bit­ne pi­sar­ki są nie­wąt­pli­wie dzieć­mi swo­ich epok. Nie­zwy­kłą ce­chą wiel­kiej li­te­ra­tu­ry jest jed­nak jej zdol­ność do od­zwier­cie­dla­nia uprze­dzeń au­tor­ki lub au­to­ra oraz re­aliów, w ja­kich oso­ba ta two­rzy­ła, przy jed­no­cze­snym wy­kra­cza­niu po­za ich gra­ni­ce. To wła­śnie po­zwo­li­ło mło­dej Iran­ce w XX wie­ku od­czu­wać pew­ną więź ze sta­ro­żyt­nym Gre­kiem Aj­schy­lo­sem, choć ten pi­sał swo­je tra­ge­die przed ty­sią­ca­mi lat. Czy­ta­nie nie­ko­niecz­nie pro­wa­dzi do bez­po­śred­nich dzia­łań po­li­tycz­nych, ale za­szcze­pia w umy­śle wąt­pli­wo­ści i prze­ciw­dzia­ła kon­for­mi­zmo­wi, za­chę­ca­jąc do kwe­stio­no­wa­nia usta­lo­ne­go po­rząd­ku oraz je­go hie­rar­chów. Be­le­try­sty­ka po­bu­dza cie­ka­wość, i to wła­śnie ta cie­ka­wość, to pra­gnie­nie wie­dzy i zmia­ny, czy­ni pi­sa­nie i czy­ta­nie za­ję­cia­mi tak nie­bez­piecz­ny­mi.

Od lat po­wta­rzam, że wiel­kie po­wie­ści opie­ra­ją się na wie­lo­gło­so­wo­ści – de­mo­kra­tycz­nej kom­po­zy­cji róż­nych per­spek­tyw, od­da­ją­cej głos na­wet zło­czyń­cy – mar­ne zaś re­du­ku­ją ten chór do gło­su au­tor­skie­go. Wszyst­kie po­sta­ci zo­sta­ją wów­czas pod­po­rząd­ko­wa­ne po­glą­dom i ce­lom au­tor­ki lub au­to­ra, jak oby­wa­te­le re­żi­mu ka­pry­som de­spo­ty. Wiel­kie dzie­ła li­te­rac­kie, utwo­ry praw­dzi­wie nie­bez­piecz­ne, ob­na­ża­ją i kwe­stio­nu­ją ten ty­ra­nicz­ny im­puls, obec­ny tak na kar­tach po­wie­ści, jak i w prze­strze­ni pu­blicz­nej. Kie­dy te­go paź­dzier­ni­ko­we­go dnia pi­sa­łam list do oj­ca, nie­bez­piecz­ne czy­ta­nie wy­da­ło mi się waż­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek.

Choć epo­ka Trum­pa do­bie­gła koń­ca, on sam po­zo­sta­nie z na­mi na dłu­żej, je­śli nie do­słow­nie, to me­ta­fo­rycz­nie, ja­ko sym­bol au­to­kra­tycz­nych za­pę­dów obec­nych w każ­dej de­mo­kra­cji. Re­per­ku­sji je­go pre­zy­den­tu­ry bę­dzie­my do­świad­czać jesz­cze przez dłu­gie la­ta. Po­wrót do na­miast­ki nor­mal­no­ści nie ozna­cza, że te głę­bo­kie po­kła­dy nie­na­wi­ści zu­peł­nie się wy­czer­pa­ły, a groź­ba wi­szą­ca nad de­mo­kra­cją znik­nę­ła. Ży­je­my bo­wiem w cza­sach wy­peł­nio­nych prze­mo­cą, za­rów­no ję­zy­ko­wą, jak i fi­zycz­ną; dys­kurs pu­blicz­ny sta­je się co­raz bar­dziej wy­klu­cza­ją­cy. Prze­ciw­ni­ków po­li­tycz­nych i opo­nen­tów na­zy­wa się te­raz wro­ga­mi. Na­sza epo­ka zdo­mi­no­wa­na jest przez kłam­stwa. W prze­ci­wień­stwie do fik­cji li­te­rac­kiej, któ­ra jest po­szu­ki­wa­niem praw­dy, kłam­stwa opie­ra­ją się na złu­dze­niach bra­nych za rze­czy­wi­stość. Mi­mo to ży­je­my tak­że w cza­sach na­dziei i prze­mia­ny, w któ­rych stwo­rze­nie praw­dzi­wie ega­li­tar­ne­go, de­mo­kra­tycz­ne­go spo­łe­czeń­stwa jest na wy­cią­gnię­cie rę­ki. Wszyst­ko za­le­ży od te­go, ja­kie roz­wią­za­nia wy­bie­rze­my i jak zde­cy­du­je­my się je urze­czy­wist­nić.

Jak mo­że­my prze­zwy­cię­żyć obec­ny kry­zys? Jak wpro­wa­dzać re­al­ne zmia­ny? Skłon­ność do au­to­kra­cji przy­po­mi­na nam, że mu­si­my zre­wi­do­wać nie ty­le wła­sne sta­no­wi­ska po­li­tycz­ne, ile po­sta­wy świa­to­po­glą­do­we – że po­trze­ba nam in­ne­go spoj­rze­nia na ota­cza­ją­cą nas rze­czy­wi­stość oraz pla­nu dzia­ła­nia. Trud­no nie do­strzec w tym pew­nej iro­nii: sprze­ci­wia­jąc się ten­den­cjom au­to­kra­tycz­nym, pró­bu­jąc od­ciąć się od nich, od­kry­wa­my nie tyl­ko przy­świe­ca­ją­ce nam war­to­ści, ale tak­że błę­dy i za­nie­dba­nia, któ­rych się do­pu­ści­li­śmy w obro­nie tych war­to­ści. Bez wąt­pie­nia część wi­ny za obec­ne pro­ble­my po­no­si­my rów­nież my sa­mi, przez swo­ją bier­ność, a nie­kie­dy i nie­umyśl­ne współ­spraw­stwo.

Ja­ko spo­łe­czeń­stwo za­tra­ci­li­śmy zdol­ność sta­wia­nia czo­ła prze­ciw­ni­kom. I w tym wła­śnie po­móc mo­że nam nie­bez­piecz­ne czy­ta­nie: na­uczyć nas ra­dze­nia so­bie z wro­giem. Mu­si­my wie­dzieć, jak trak­to­wać nie tyl­ko przy­ja­ciół i so­jusz­ni­ków, ale tak­że opo­nen­tów i wro­gów. Po­zna­jąc nie­przy­ja­cie­la, po­zna­je­my sa­mych sie­bie. Od tych po­ty­czek z prze­ciw­ni­ka­mi za­le­ży kon­dy­cja na­szej de­mo­kra­cji, bo­wiem to one mo­gą skło­nić nas do oce­ny i prze­my­śle­nia wła­sne­go sta­no­wi­ska, do zmie­rze­nia się z za­gro­że­nia­mi za­rów­no ze­wnętrz­ny­mi, jak i we­wnętrz­ny­mi. Po­do­ba mi się, jak ujął to Jo­na­than Cha­it w ar­ty­ku­le opu­bli­ko­wa­nym na ła­mach cza­so­pi­sma „New York” w ma­ju 2021 ro­ku. Pi­sząc o re­pu­bli­kań­skiej kon­gres­men­ce Liz Che­ney, zde­gra­do­wa­nej za to, że „mia­ła czel­ność” od­rzu­cić par­tyj­ną dok­try­nę i po­tę­pić dzia­ła­nia pod­ję­te przez Trum­pa przed sztur­mem na Ka­pi­tol z 6 stycz­nia 2021 ro­ku oraz po wy­bu­chu za­mie­szek, Cha­it stwier­dza: „Po­kój moż­na za­wrzeć tyl­ko z wro­giem, ni­g­dy z przy­ja­cie­lem”.

Ile­kroć w cza­sach mo­je­go dzie­ciń­stwa oj­ciec chciał wy­tłu­ma­czyć mi coś szcze­gól­nie za­wi­łe­go, opo­wia­dał mi o tym hi­sto­rię. Pró­bu­jąc uczy­nić obec­ną sy­tu­ację zro­zu­mia­łą dla mo­je­go oj­ca, czer­pa­łam in­spi­ra­cję z tych wspo­mnień – co­raz czę­ściej pi­sa­łam do nie­go o książ­kach. Te­raz ro­le się od­wró­ci­ły i przy­szła mo­ja ko­lej na snu­cie opo­wie­ści.

W li­stach kon­cen­tro­wa­łam się na wy­da­rze­niach, któ­re ukształ­to­wa­ły na­sze ży­cie w tym klu­czo­wym i burz­li­wym okre­sie hi­sto­rii naj­now­szej, po­cząw­szy od krwa­wo stłu­mio­nych irań­skich pro­te­stów z li­sto­pa­da 2019 ro­ku, a koń­cząc na ame­ry­kań­skich de­mon­stra­cjach po za­mor­do­wa­niu Geo­r­ge’a Floy­da, zor­ga­ni­zo­wa­nych la­tem 2020 ro­ku. Uwa­żam, że wy­da­rze­nia te sku­pia­ją jak w so­czew­ce pro­ce­sy za­cho­dzą­ce nie tyl­ko wów­czas, ale i obec­nie – a tak­że ma­ją­ce za­cho­dzić w naj­bliż­szej przy­szło­ści.

Czte­ry la­ta pre­zy­den­tu­ry Trum­pa spę­dzi­łam na czy­ta­niu, nie­raz kil­ku­krot­nym, po­wie­ści o trau­mie, za­rów­no oso­bi­stej, jak i po­li­tycz­nej. Po­przez re­flek­sję nad ty­mi utwo­ra­mi, ma­ją­cy­mi stać się fun­da­men­tem mo­ich li­stów do oj­ca, sta­ra­łam się zro­zu­mieć na­szą ak­tu­al­ną sy­tu­ację – po­słu­żyć się ni­mi do wy­ja­śnie­nia mu za­wi­łych pro­ble­mów, przed któ­ry­mi sta­je współ­cze­sna Ame­ry­ka.

Jak w przy­pad­ku wie­lu in­nych tek­stów pi­sa­nych z ame­ry­kań­skiej per­spek­ty­wy, któ­re uka­za­ły się w cią­gu ostat­nich czte­rech lat, roz­po­czę­łam od po­ku­sy i śmier­tel­nej groź­by to­ta­li­ta­ry­zmu, śle­dząc roz­wój tej idei od Pań­stwa Pla­to­na po 451 stop­ni Fah­ren­he­ita Raya Brad­bu­ry’ego oraz Sza­tań­skie wer­se­ty Sal­ma­na Ru­sh­die­go. Na­sza epo­ka ob­na­ży­ła kon­flikt po­mię­dzy po­etą a ty­ra­nem oraz nie­pew­ną po­zy­cję pi­sa­rek i pi­sa­rzy – a na do­brą spra­wę rów­nież czy­tel­ni­czek i czy­tel­ni­ków – w spo­łe­czeń­stwie ab­so­lu­ty­stycz­nym. Na­stęp­nie prze­szłam do dwóch wiel­kich twór­czyń li­te­ra­tu­ry pięk­nej: Zo­ry Ne­ale Hur­ston i To­ni Mor­ri­son. W ich po­wie­ściach od­na­la­złam rów­nie prze­ni­kli­wą ana­li­zę jed­nych z naj­waż­niej­szych kwe­stii po­li­tycz­nych na­szych cza­sów – ra­sy, płci kul­tu­ro­wej, opre­sji – co w utwo­rach wy­da­wa­nych współ­cze­śnie.

Te­ma­tem ko­lej­ne­go li­stu uczy­ni­łam woj­nę, ja­ko że w tym stu­le­ciu, tak jak w po­przed­nim, roz­pę­ta­no nie­jed­ną: prze­ciw na­ro­dom, prze­ciw lu­dziom, lu­dzi prze­ciw lu­dziom, a w ro­ku 2020 tak­że prze­ciw pan­de­mii wi­ru­sa. Za li­te­rac­ką bu­so­lę po­słu­ży­ły mi tu dzie­ła Da­wi­da Gro­sma­na, El­lio­ta Ac­ker­ma­na i Il­ja­sa Chu­rie­go uka­zu­ją­ce de­hu­ma­ni­za­cję oraz nie­na­wiść, któ­re za­wsze przy­no­si ze so­bą woj­na. Wkro­czyw­szy chwiej­nym kro­kiem w peł­ny za­wi­ro­wań rok 2020, Sta­ny Zjed­no­czo­ne za­czę­ły nie­po­ko­ją­co przy­po­mi­nać Re­pu­bli­kę Gi­le­adu opi­sa­ną przez Mar­ga­ret Atwo­od, to­też i jej po­wieść zaj­mu­je po­cze­sne miej­sce w ko­re­spon­den­cji z mo­im oj­cem. Na ko­niec zo­sta­wi­łam so­bie li­te­ra­tu­rę, któ­ra za­in­spi­ro­wa­ła mnie do na­pi­sa­nia tej książ­ki: dzie­ła Ja­me­sa Bal­dwi­na oraz przy­po­mi­na­ją­ce­go go pod pew­ny­mi wzglę­da­mi współ­cze­sne­go pi­sa­rza Ta-Ne­hi­sie­go Co­ate­sa. Czer­piąc z ich prze­my­śleń, pró­bo­wa­łam zro­zu­mieć mor­der­stwo Geo­r­ge’a Floy­da oraz póź­niej­sze de­mon­stra­cje.

Tak oto po­mysł na tę książ­kę stop­nio­wo na­bie­rał kształ­tów. Li­sty sta­ły się dla mnie me­dy­ta­cją, za­rów­no oso­bi­stą, jak i po­li­tycz­ną; od­da­wa­łam się jej w prze­strze­ni wy­obraź­ni, zwłasz­cza nad wła­sny­mi do­świad­cze­nia­mi z emi­gra­cji oraz sy­tu­acją pa­nu­ją­cą w mo­ich dwóch oj­czy­znach: Ira­nie i Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Po­wra­cam tu tak­że do pew­nych fak­tów oraz wy­da­rzeń po­ru­sza­nych w mo­ich po­przed­nich książ­kach, rzu­ca­jąc na nie no­we świa­tło i umiesz­cza­jąc je w szer­szym kon­tek­ście. Sku­piam się jed­nak na owej ab­so­lu­ty­stycz­nej men­tal­no­ści wy­klu­cza­ją­cej moż­li­wość dia­lo­gu lub zmia­ny zda­nia, upa­tru­ją­cej wro­ga w każ­dym kry­ty­ku i czło­wie­ku ośmie­la­ją­cym się my­śleć ina­czej. Choć do­mi­nu­je ona w ustro­jach to­ta­li­tar­nych, ist­nie­je rów­nież w de­mo­kra­cjach.

Ce­lem tej książ­ki jest ak­tyw­ne za­an­ga­żo­wa­nie czy­tel­ni­czek i czy­tel­ni­ków w re­flek­sję nad ty­mi oto py­ta­nia­mi: jak ra­dzić so­bie z gnie­wem i fru­stra­cją na­ra­sta­ją­cy­mi w ob­li­czu ab­so­lu­ty­zmu? Jak dać od­pór kłam­stwom i za­stą­pić je praw­dą? Jak wal­czyć z nie­spra­wie­dli­wo­ścią, nie da­jąc się obez­wład­nić fan­ta­zjom o ze­mście? Jak od­dać spra­wie­dli­wość tym, któ­rzy sa­mi trak­to­wa­li nas nie­spra­wie­dli­wie? Jak roz­pra­wić się z wro­giem, nie upo­dab­nia­jąc się do nie­go ani mu nie ule­ga­jąc?

W swo­ich roz­wa­ża­niach zwra­cam się ku po­wie­ściom, gdyż udzie­le­nie od­po­wie­dzi na te py­ta­nia i po­ko­na­nie na­szych prze­ciw­ni­ków wy­ma­ga ich zro­zu­mie­nia, a do te­go po­trze­bu­je­my po­tę­gi wy­obraź­ni wspo­ma­ga­nej przez li­te­ra­tu­rę. W po­wie­ści, jak w ży­ciu, fa­bu­ła po­su­wa się na­przód, a po­sta­ci roz­wi­ja­ją się po­przez kon­flikt. Sprze­ciw – oso­bi­sty, po­li­tycz­ny bądź li­te­rac­ki – za­wsze znaj­du­je so­bie uj­ście, przy­bie­ra­jąc pew­ną for­mę. I to wła­śnie te for­my sprze­ci­wu, za­rów­no li­te­rac­kie­go, jak i rze­czy­wi­ste­go, chcia­ła­bym tu zgłę­bić; zro­zu­mieć, jak mo­gą one zmie­niać nasz punkt wi­dze­nia. Po­nie­waż trud­no jest do­ko­nać zmia­ny, a róż­ni­ce nie­rzad­ko ja­wią się ja­ko prze­pa­ści nie do za­sy­pa­nia, sta­je­my przed py­ta­niem: jak zmie­nić świat? Li­te­ra­tu­ra, uświa­da­mia­jąc nam na­szą sła­bość do pew­nych po­staw, do­da­je do te­go jesz­cze jed­ną kwe­stię: jak zmie­nić sie­bie?

Pi­sa­rze i pi­sar­ki oma­wia­ni na kar­tach tej książ­ki ba­lan­so­wa­li na kra­wę­dzi trau­my i nie­bez­pie­czeń­stwa; uwa­ża­li wy­obraź­nię i li­te­ra­tu­rę za istot­ne, wręcz nie­zbęd­ne dla wła­sne­go do­bro­sta­nu. Pi­sar­stwo by­ło dla nich spo­so­bem na prze­trwa­nie – po­nie­kąd je­dy­nym im do­stęp­nym. Na tym eta­pie po­win­no być ja­sne, że mó­wiąc o książ­kach, mam na my­śli li­te­ra­tu­rę ja­ko formę sta­wia­nia oporu, a nie je­dy­nie po­wie­ści z mo­ty­wem bun­tu. Cie­ka­wi mnie to, jak li­te­ra­tu­ra i sztu­ka mo­gą opie­rać się ośrod­kom wła­dzy: nie tyl­ko kró­lom i sa­tra­pom, lecz tak­że owe­mu we­wnętrz­ne­mu de­spo­cie, któ­ry drze­mie w każ­dym z nas. Pań­stwo moż­na zre­for­mo­wać, znacz­nie trud­niej jest zmie­nić ludz­kie my­śle­nie. Ce­lem, któ­ry przy­świe­cał mi pod­czas pi­sa­nia tej książ­ki, jak zresz­tą każ­dej po­przed­niej, by­ło pra­gnie­nie, by wię­zi ze­rwa­ne przez po­li­ty­kę za­stą­pić nić­mi po­ro­zu­mie­nia za­dzierz­gnię­te­go przez wy­obraź­nię.

Książ­ki zna­la­zły się w opa­łach. Moż­na na­wet po­su­nąć się do stwier­dze­nia, że w rów­nie wiel­kim nie­bez­pie­czeń­stwie są idee i wy­obraź­nia. Wszel­kie wi­szą­ce nad ni­mi groź­by to groź­by wy­mie­rzo­ne w sa­mą rze­czy­wi­stość. Jak to mó­wią: „Gdzie pa­li się książ­ki, tam bę­dzie się mor­do­wać lu­dzi”. Te­raz jed­nak war­to rów­nież przy­po­mnieć so­bie sło­wa To­ni Mor­ri­son: „Sztu­ka za­pra­sza nas do od­by­cia po­dró­ży wy­kra­cza­ją­cej po­za ce­nę, po­za kosz­ty, do skła­da­nia świa­dec­twa o świe­cie ta­kim, ja­ki jest i ja­ki po­wi­nien być”2.

Przy­pi­sy

Wstęp

1 Ja­mes Bal­dwin, Gdy­by uli­ca Be­ale umia­ła mó­wić, przeł. Ma­ria Zbo­row­ska, Książ­ka i Wie­dza, War­sza­wa 1977, s. 140. Wszyst­kie przy­pi­sy po­cho­dzą od tłu­ma­cza.

2 To­ni Mor­ri­son, Sa­mo­sza­cu­nek. Ese­je i me­dy­ta­cje, przeł. Ka­ja Gu­cio, Wy­daw­nic­two Po­znań­skie, Po­znań 2023, s. 82–83.

Ty­tuł ory­gi­na­łu: Re­ad Dan­ge­ro­usly. The Sub­ver­si­ve Po­wer of Li­te­ra­tu­re in Tro­ubled Ti­mes

Re­dak­cja: Agniesz­ka Rzon­ca

Ko­rek­ta: Alek­san­dra Klecz­ka, Pau­li­na Bie­niek

Pro­jekt gra­ficz­ny: Woj­tek Ja­ni­kow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

RE­AD DAN­GE­RO­USLY

Co­py­ri­ght © 2022, Azar Na­fi­si

All ri­ghts re­se­rved

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Da­wid Czech, 2023

ISBN 978-83-67016-83-4

189. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

Wy­da­je­my, co się nam po­do­ba

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi. Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317