Czarne sekundy - Karin Fossum - ebook + audiobook + książka

Czarne sekundy ebook i audiobook

Fossum Karin

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ida Joner jest pełną uroku dziewczynką. Niedawno otrzymała nowy rower. Teraz beztrosko pędzi na nim, by jak najszybciej kupić słodycze. Wygląda na to, że nic złego nie może się stać.

Ida nie wraca jednak do domu. Jej matka wpada w panikę i wydzwania po znajomych. Niestety – córka przepadła bez śladu. Nikt niczego nie widział, nikt niczego nie słyszał. Policja rozpoczyna skomplikowane śledztwo.

Także wolontariusze angażują się w poszukiwanie dziewczynki, ale ich starania nie przynoszą oczekiwanego skutku. Media nagłaśniają sprawę, a rodzina Idy nie potrafi zapanować nad strachem. Tylko inspektor Sejer wydaje się spokojny, choć od zaginięcia dziecka minęło czterdzieści osiem godzin. Czy Sejerowi uda się rozwiązać zagadkę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 33 min

Lektor:
Oceny
4,2 (70 ocen)
32
22
14
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KEmiliaM

Dobrze spędzony czas

8/10
00
JustBlackBerry

Całkiem niezła

7
00
grazyna2525

Dobrze spędzony czas

Seria jest dość ciekawe chociaż trudno powiedzieć że jest skomplikowana. Leniwie toczy się historia bohaterów, którą można polubić kiedy słucha się kolejnych części.
00
agalis81

Dobrze spędzony czas

Dobrze spędzony czas.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Svarte sekunder

Przekład: Marcin Kiszela

Copyright © Karin Fossum, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Henriette Mørk

ISBN 978-87-0238-050-7

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Do mojego młodszego brata Øysteina

Dni płynęły tak powoli.

Ida Joner uniosła dłonie i zaczęła liczyć na palcach. Jej urodziny przypadały na dziesiątego września. A dziś dopiero pierwszy. Było tyle rzeczy, które chciałaby dostać. Najbardziej jakiegoś zwierzaczka. Coś ciepłego i milusiego, co należałoby wyłącznie do niej. Ida miała słodką buźkę i wielkie brązowe oczy. I bardzo smukłą sylwetkę. Miała gęste, kręcone włosy. Była bardzo bystrym i radosnym dzieckiem. Ta dziewczynka jest zbyt piękna, aż trudno w to uwierzyć – myślała niekiedy jej matka, zwłaszcza wtedy, gdy patrzyła, jak Ida wychodzi z domu i znika za rogiem. Jest zbyt cudownie, by to mogło trwać wiecznie.

Ida wskoczyła na rower, nowiusieńką nakamurę. Wybierała się na przejażdżkę. W salonie panował bałagan: wcześniej dziewczynka leżała na sofie, bawiąc się plastikowymi figurkami i innymi zabawkami – teraz był tam jeden wielki chaos. W pierwszej chwili jej nieobecność okazała się wielką ziejącą pustką. Po jakimś czasie w ściany wsączał się dziwny nastrój, napełniając cały dom niepokojem. Jej matka nienawidziła tego. Ale nie mogła przecież ciągle trzymać córki pod kluczem jak ptaszka w złotej klatce. Pomachała jej na pożegnanie, starając się nie okazać emocji. Potem dała się pochłonąć domowym obowiązkom. Pomruk odkurzacza zagłuszał jej lęki. Gdy zgrzała się i spociła albo gdy od trzepania dywaników zaczynały ją boleć ramiona, zmniejszał się ból w piersi, który pojawiał się po każdym wyjściu córki z domu.

Wyjrzała przez okno. Rower skręcił w lewo. Ida jechała do miasta. Wszystko było w porządku, miała na głowie kask. Twarda skorupa ochronna. Helga traktowała go jak swego rodzaju ubezpieczenie na życie. Ida w kieszeni miała portmonetkę w paski jak u zebry, a w niej trzydzieści koron, które wyda na najnowszy numer pisma „Wendy”. Resztę zazwyczaj przeznaczała na gumę do żucia. Dojazd do kiosku Laili zajmie dziewczynce kwadrans. Matka zaczęła liczyć w myślach. Ida powinna wrócić do domu o osiemnastej czterdzieści. Potem kobieta wzięła jeszcze pod uwagę to, że Ida spotka kogoś po drodze i będzie z nim rozmawiać przez dziesięć minut.

Czekając na powrót córki, wzięła się do sprzątania. Pozbierała z sofy zabawki i figurki. Helga wiedziała, że dokądkolwiek Ida się wybierze, w uszach będą jej rozbrzmiewać ostrzeżenia matki. Wbiła je dziewczynce do głowy i wiedziała, że mała zna jej proste i nieustannie powtarzane instrukcje. Czasem trochę się wstydziła, że tak tresuje własne dziecko, ale nie śmiała przestać. Bo właśnie dzięki temu mogła uchronić Idę przed niebezpieczeństwem.

Ida była dobrze wychowaną dziewczynką. Nigdy nie wściekała się na mamę ani nie łamała danych obietnic. Lecz zegar wiszący na ścianie domu Helgi Joner pokazywał godzinę dziewiętnastą, a Ida jeszcze się nie pojawiła. Po plecach kobiety przebiegł pierwszy dreszcz strachu.

A później znów poczuła to ściskanie w dołku, które sprawiło, że stanęła w oknie i szukała już wzrokiem Idy jadącej na żółtym rowerku. Wkrótce czerwony kask zalśni w słońcu. Helga usłyszy chrzęst kół na żwirowym podjeździe. Może córka nawet zadzwoni dzwonkiem: cześć, już jestem w domu! A później zadudni uderzająca w ścianę kierownica.

Ida jednak nie wracała. Helga Joner oddaliła się nagle od wszystkiego, co znajome i bezpieczne. Podłoga uciekła jej spod stóp. Jej zazwyczaj ciężkie ciało teraz ważyło jakby mniej. Niczym duch przepływała z pokoju do pokoju. I nagle z dudnieniem w piersi opadła na ziemię. Zatrzymała się nagle i rozejrzała wokół. Dlaczego tak dobrze znała to uczucie? Bo już go doznawała – od wielu lat odtwarzała tę chwilę w umyśle. Od początku wiedziała, że to piękne dziecko nie zostanie z nią na zawsze. To właśnie świadomość, że ten dzień musi w końcu nadejść, tak ją przerażała. Świadomość, że jest w stanie poznać przyszłość, że od dawna wiedziała, co się wydarzy, sprawiła, że Helga dostała zawrotów głowy. Właśnie dlatego ciągle jestem taka przerażona, pomyślała. Od dziesięciu lat codziennie tkwiłam w szponach lęku, nie bez powodu. Teraz to się stało. Ziścił się mój najgorszy koszmar. Ogromny, czarny, rozszarpujący moje serce na strzępy.

Była już dziewiętnasta piętnaście. Helga zmusiła się, by wyrwać się z tej apatii i w książce telefonicznej odnaleźć numer do kiosku Laili. Starała się nie brzmieć histerycznie. Długo czekała, zanim ktokolwiek odebrał. Ten telefon i paraliżujący ją strach przekonały Helgę, że Ida pojawi się lada moment. I będzie to ostateczny dowód na to, że ona, Helga, jest nadopiekuńczą matką. Ale Idy nigdzie nie było widać…

Kobieta po drugiej stronie w końcu podniosła słuchawkę. Helga zaśmiała się przepraszająco. Rozmawiała z osobą dojrzałą, która pewnie miała własne dzieci. Ona to zrozumie.

– Moja córka chciała kupić egzemplarz „Wendy”. Pojechała na rowerze do pani kiosku. Kazałam jej wrócić prosto do domu. Powinna już tu być, ale nie dotarła. Postanowiłam więc zadzwonić i sprawdzić, czy była już w kiosku i kupiła to, co chciała – powiedziała Helga Joner. Mimowolnie wyjrzała przez okno, jakby chciała się w ten sposób osłonić przed odpowiedzią.

– Nie – odparła tamta. – Nie pamiętam, żeby była tu jakaś dziewczynka.

Helga zamilkła. To nie była prawidłowa odpowiedź. Ida przecież musiała tam być. Czemu ta kobieta twierdziła, że było inaczej? Zaczęła się domagać innej odpowiedzi.

– Jest dość niska, ma ciemne włosy – ciągnęła uparcie. – Dziewięć lat. Była w niebieskim dresie, na głowie miała czerwony kask. Jej rower jest żółty. – Ostatnie słowa zawisły w powietrzu. W końcu Ida nie wchodziłaby do kiosku z rowerem.

Laila Heggen, właścicielka kiosku, bała się odpowiedzieć. W głosie matki Idy usłyszała panikę. Nie chciała jeszcze bardziej denerwować rozmówczyni. Przebiegła w myślach ostatnie godziny pracy. Naprawdę nie przypomniała sobie żadnej dziewczynki.

– Cóż, przychodzi tu tyle dzieciaków – odparła. – Od rana do wieczora. Ale o tej porze zazwyczaj niewiele się dzieje. Między piątą a siódmą ludzie z reguły coś jedzą. Później znów jest ruch i tak aż do dziesiątej. Wtedy zamykam. – Nic innego nie przychodziło jej do głowy. Swoją drogą, miała teraz na grillu dwa burgery, które zaczynały się przypalać, a zniecierpliwiony klient czekał.

Helga nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Nie była w stanie odłożyć słuchawki, zerwać jedynego połączenia z córką, które ta kobieta uosabiała. W końcu Ida wybrała się właśnie do jej kiosku. Helga kolejny raz spojrzała na drogę. Samochody przejeżdżały nią od czasu do czasu. Skończył się popołudniowy ruch.

– Gdy się pojawi, proszę jej powiedzieć, że na nią czekam.

Znów zapadła cisza. Kobieta z kiosku chciała jakoś pomóc, ale nie wiedziała jak. To okropne, że musiałam powiedzieć „nie”, pomyślała. Matka Idy bardzo chciała usłyszeć inną odpowiedź.

Helga Joner rozłączyła się. Właśnie zaczęła się dla niej nowa era. Wraz z tą nieprzyjemną zmianą nastąpił szereg innych: w świetle, temperaturze, całym otoczeniu za oknem. Krzewy i drzewa stały w szeregach jak ruszający do walki żołnierze. Nagle dotarło do niej, że choć nie padało od wielu tygodni, niebo spowiły gęste ciemne chmury. Kiedy to się stało?

Serce waliło jej jak młotem. Słyszała mechaniczne tykanie wiszącego na ścianie zegara. Zawsze wyobrażała sobie sekundy jako maleńkie metaliczne kropki. Teraz przekształciły się w ciężkie czarne krople. Czuła, jak spadają, jedna po drugiej. Spojrzała na swoje dłonie – spierzchnięte i pomarszczone. To już nie były dłonie młodej kobiety. Nagle stała się matką w podeszłym wieku, mimo że dopiero niedawno skończyła czterdzieści dziewięć lat. Jej lęk zmienił się we wściekłość. Znowu złapała za słuchawkę. Tylko tyle mogła zrobić: w okolicy Ida miała przecież przyjaciół i rodzinę.

Helga miała siostrę, Ruth, a ona z kolei miała dwunastoletnią córkę, Marion, i osiemnastoletniego syna, Tomme – kuzynów Idy. Ojciec dziewczynki mieszkał sam, ale w miasteczku żyło dwóch jego braci – wujków Idy – a każdy z nich był żonaty. Łącznie mieli czworo dzieci. Stanowili rodzinę. Ida mogła być teraz u któregoś z nich. Ale przecież by zadzwonili. Helgę ogarnęły wątpliwości. Najpierw przyjaciele, pomyślała. Therese. Albo Kjersti. Ida spędzała też dużo czasu z Richardem, dwunastolatkiem z sąsiedztwa, który miał własnego konia. Na lodówce wisiała kartka z kontaktami do kolegów i koleżanek z klasy – były tam wszystkie imiona i numery telefonów. Zaczęła od góry, gdzie znajdował się numer Kjersti.

– Przykro mi, ale Idy u nas nie ma. – Zmartwienie, lęk i współczucie drugiej kobiety miały później długo prześladować Helgę. Po chwili dodała jeszcze: – Pewnie niedługo się pojawi, dzieciaki takie są.

– Na pewno – skłamała Helga. Bo przecież nie mogła tego wiedzieć. Ida nigdy się nie spóźniała. U Therese nie było nikogo w domu. Rozmawiała też z ojcem Richarda, który powiedział, że jego syn poszedł do stajni. Czekała więc, a on w tym czasie poszedł go szukać. Wiszący na ścianie zegar otwarcie z niej kpił swoim nieustannym tykaniem, którego tak nie znosiła. Wreszcie wrócił ojciec Richarda. Syn przebywał w stajni sam. Helga odłożyła słuchawkę i usiadła na chwilę. Jej wzrok wciąż kierował się w stronę okna, które było niczym silny magnes. Wykręciła numer siostry. Słysząc jej głos, dosłownie zamarła. Nie mogła już nawet stać prosto. Ciało zaczęło ją zawodzić, ogarniał je paraliż.

– Natychmiast wsiadaj w samochód – powiedziała Ruth. – I przyjedź tutaj. Poszukamy jej razem. Zobaczysz, że ją znajdziemy!

– Tak, wiem – odparła. – Ale Ida nie ma klucza. Co będzie, jak wróci, a ja będę jej w tym czasie szukać?

– Więc nie zamykaj drzwi. Nic się nie stanie, nie martw się. Pewnie coś ją zatrzymało. Pożar albo wypadek samochodowy. Zagapiła się i straciła poczucie czasu.

Helga otworzyła drzwi garażu. Głos siostry nieco ją uspokoił. Pożar, pomyślała. Oczywiście. Ida wpatruje się w płomienie, jej policzki oblewa rumieniec. Strażacy są tacy ekscytujący w swoich czarnych strojach i żółtych kaskach, więc dziewczynka stoi jak słup soli, oczarowana wyciem syren, krzykami i trzaskiem ognia. Jeśli naprawdę gdzieś się teraz pali, ja też stałabym tam, zahipnotyzowana tańczącymi płomieniami. Poza tym wszystko w okolicy jest wyschnięte na wiór, deszcz nie padał od dawna. Może też chodzić o wypadek. Szukając kluczyków, wyobraziła sobie całą scenę. Poskręcany metal, wycie karetek, próby reanimacji, kałuże krwi – wyobraźnia podsuwała kolejne obrazy. Nic dziwnego, że Ida straciła poczucie czasu!

Rozkojarzona, dojechała do domu siostry w Madseberget. Zajęło jej to ledwie cztery minuty. Kątem oka sprawdzała pobocza. Ida może się pojawić bez ostrzeżenia, jadąc rowerem prawą stroną drogi – tak jak powinna, bezpieczna i beztroska. Lecz nigdzie nie było jej widać. Mimo to podjęcie jakichś działań wydawało się Heldze najlepszym rozwiązaniem. Musiała zmieniać biegi, kręcić kierownicą i hamować; jej ciało było więc zajęte. Jeśli los chciał ją zranić, to ona stanie do walki. Będzie walczyć z tą bestią do utraty sił.

Ruth była w domu sama. Jej syn, Tom Erik, którego wszyscy nazywali po prostu Tomme, zdawał właśnie egzamin na prawo jazdy. Udało jej się uciułać wystarczającą kwotę, by kupić synowi starego opla.

– On właściwie w nim zamieszkał – westchnęła Ruth. – Mam tylko nadzieję, że jeździ ostrożnie. Marion z kolei poszła do biblioteki. Zamykają o ósmej, więc niedługo będzie w domu, ale przecież poradzi sobie sama. Sverre wyjechał w interesach. Mówię ci, już prawie go nie widuję. – Wypowiadając ostatnie zdanie, odwróciła się tyłem do Helgi, by włożyć płaszcz. Gdy się obróciła, znów miała na twarzy uśmiech.

– Dobra, możemy iść.

Ruth była wyższą i szczuplejszą wersją swojej siostry.

Była o pięć lat młodsza i znacznie bardziej radosna. Były ze sobą blisko, ale to zawsze Ruth opiekowała się Helgą. Nawet kiedy miała pięć lat, musiała się zajmować dziesięcioletnią siostrą. Helga była gruba, powolna i nieśmiała. Ruth – pełna życia, pewna siebie i zwinna. Zawsze wiedziała, co robić. Pocieszając Helgę, była w stanie stłumić swoje własne lęki.

Wyjechała volvem z garażu. Helga wsiadła do środka. Najpierw pojechały do kiosku Laili i porozmawiały z właścicielką. Potem rozejrzały się po okolicy. Szukały czegoś, co świadczyłoby o tym, że Ida tutaj dotarła, mimo że Laila Heggen twierdziła inaczej. Następnie ruszyły do centrum Glassverket. Błąkały się po placu, przyglądając się mijanym przechodniom. Nigdzie nie było śladu Idy. Pojechały też pod szkołę Idy – dziewczynka była uczennicą piątej klasy – lecz szkolne boisko było puste. Podczas jazdy Helga trzykrotnie pożyczała od Ruth komórkę, żeby zadzwonić do domu. Ida mogła przecież już czekać w salonie. Nikt jednak nie podniósł słuchawki.

Koszmar czekał gdzieś przyczajony, a teraz z każdą chwilą narastał, zyskując coraz większą siłę. Wkrótce zmiażdży je niczym fala. Zagłuszy wszystko. Helga czuła to w swoim ciele: wewnątrz niej toczyła się prawdziwa wojna – bicie serca, krążenie, oddech, wszystko było zaburzone.

– Może po prostu złapała gumę – stwierdziła Ruth. – I poprosiła kogoś o pomoc. Może właśnie teraz ktoś naprawia jej rower.

Helga przytaknęła gwałtownie. O tym nawet nie pomyślała. Poczuła niesamowitą ulgę. Istniało tyle rozwiązań, tyle różnych możliwości i prawie żadna nie brzmiała przerażająco – po prostu Helga wcześniej ich nie dostrzegała. Siedziała sztywno obok siostry, mając nadzieję, że faktycznie Ida przebiła dętkę w rowerze. To by wszystko wyjaśniało. Jednak nagle ogarnęła ją panika. Przed oczami wyobraźni stanęła nowa wizja. Mała dziewczynka zatrzymuje jakiś samochód. A kierowca udaje, że chce pomóc! Udaje! Znów ukłucie w sercu. Poza tym, gdyby Ida nawet złapała gumę, zauważyłyby ją przy drodze. W końcu jechały tą samą trasą co ona. Nie istniały żadne skróty. Helga gapiła się przed siebie. Bała się spojrzeć w lewo, bo tam znajdowała się rzeka, ciemna i pełna wirów. Chciała, żeby wszystko jak najszybciej znowu wróciło do normy.

Ruszyły więc z powrotem do domu. Nic innego nie mogły zrobić. Ruth wyłączyła radio, więc słychać było tylko jednostajny pomruk silnika samochodu. Panował umiarkowany ruch. Nagle zauważyły jakiś dziwny pojazd. W pierwszym momencie go nie poznały. Był to jakby pół motor, pół samochód. Miał trzy koła i kierownicę motocykla. Za siedzeniem znajdowała się skrzynia ładunkowa wielkości niewielkiej przyczepy. Zarówno motocykl, jak i skrzynia były pomalowane na zielono. Kierowca jechał powoli, ale po jego zachowaniu było widać, że wyczuł nadjeżdżający samochód. Zjechał na prawo, by je przepuścić. Wzrokiem błądził po asfalcie.

– To Emil Johannes – zauważyła Ruth. – Zawsze tędy przejeżdża. Może jego zapytajmy?

– On przecież nie mówi – sprzeciwiła się Helga.

– To tylko plotka – odparła Ruth. – Na pewno potrafi mówić. Wtedy kiedy ma ochotę.

– Czemu tak uważasz?

– Tak słyszałam. Że milczy, bo nie chce się odzywać.

Helga nie potrafiła sobie wyobrazić, że ktoś z własnej woli postanowił tak po prostu się nie odzywać. Nigdy nie słyszała o czymkolwiek podobnym. Mężczyzna kierujący pojazdem był w okolicach pięćdziesiątki. Nosił staromodną skórzaną czapkę uszankę i kurtkę, której nawet nie zapiął. Powiewała na wietrze. Gdy dotarło do niego, że samochód skręca za nim, zaczął się trząść. Popatrzył na kobiety spode łba, ale Ruth nie dała się zbyć. Machnęła na niego ręką, żeby się zatrzymał. Zrobił to, choć niechętnie. Nawet nie popatrzył w ich stronę. Czekał tylko. Gapił się przed siebie, mocno ściskając kierownicę, a nauszniki wisiały mu na policzkach jak uszy spaniela. Ruth opuściła szybę.

– Szukamy dziewczynki! – zawołała. Mężczyzna zrobił dziwną minę. Nie rozumiał, czemu kobieta krzyczy. Przecież słyszał ją wyraźnie.

– Ma dziewięć lat i ciemne włosy. Jeździ na żółtym rowerze. Często tędy przejeżdżasz. Widziałeś ją?

Popatrzył na asfalt. Cześć jego twarzy była skryta pod czapką. Helga gapiła się na jego przyczepę, którą zakrywała czarna plandeka. Zdawało jej się, że pod spodem widzi jakiś kształt. To dało jej do myślenia. Dziewczynka z rowerem mogłaby się tam zmieścić. Czy on wyglądał tak, jakby miał coś na sumieniu? Z drugiej strony mężczyzna zawsze miał taki wyraz twarzy. Niekiedy widywała go w pobliskim sklepie. Żył we własnym świecie.

Myśl, że Ida może leżeć pod plandeką, wydała jej się absurdalna. Zaczyna mi odbijać, pomyślała.

– Widziałeś ją? – powtórzyła Ruth.

Ma bardzo stanowczy głos, zauważyła Helga. Taki władczy. Ludzie od razu zaczynają jej słuchać.

W końcu spojrzał na Ruth, ale trwało to tylko chwilę. Oczy miał okrągłe i szare. Czyżby nerwowo zamrugał? Helga przygryzła wargę. Ale przecież on zawsze taki był. Wiedziała, że nie lubi rozmawiać z ludźmi ani na nich patrzeć. To nic nie znaczyło.

Gdy wreszcie się odezwał, rzucił tylko opryskliwie:

– Nie.

Ruth nie spuściła wzroku. Znów zamrugał nerwowo. Wrzucił bieg i zwiększył obroty silnika. Gaz miał na prawej manetce. Lubił dodawać gazu, stojąc w miejscu. Ruth włączyła kierunkowskaz i wyminęła mężczyznę. Nadal jednak przyglądała mu się w lusterku.

– Ha! – prychnęła. – A wszyscy myślą, że jest niemową. Co za bzdura!

W samochodzie zapanowała cisza. Ida pewnie zdążyła już wrócić do domu, pomyślała Helga. Leila z kiosku jej nie zapamiętała, ale ona tam była. Teraz leży na sofie i czyta sobie „Wendy”, żując gumę i wzdymając policzki. Wszędzie walają się papierki po słodyczach. Jej oddech ma słodki zapach różowej gumy do żucia.

Lecz w salonie nie było nikogo. Helga kompletnie się załamała. Dosłownie rozpadła się na kawałki.

– Mój Boże – załkała. – A więc to jednak prawda. Słyszysz, Ruth? Stało się coś strasznego! – Jej głos zmienił się we wrzask.

Ruth podeszła do telefonu.

O dwudziestej trzydzieści pięć zgłoszono zaginięcie Idy Joner. Dzwoniąca kobieta przedstawiła się jako Ruth Emilie Rix. Bardzo starała się brzmieć poważnie, jakby bojąc się, że inaczej policja nie potraktuje jej zgłoszenia serio. Jednocześnie w jej głosie dało się wyczuć tłumioną desperację. Słuchając rozmówczyni, Jacob Skarre sporządzał notatki. Targały nim sprzeczne emocje. Ida Joner, dziewięciolatka z Glassverket, zaginęła dwie godziny temu. Było jasne, że coś musiało się stać. Jednak nie musiało to wcale oznaczać, że stało się coś złego. Zazwyczaj tak właśnie było – nie działo się nic poważnego, chodziło tylko o jakieś drobne nieporozumienie. Z początku rodzice byli przerażeni, ale potem następował kojący finał: powrót w objęcia matki. Myśląc o tym, Sejer nie mógł się nie uśmiechnąć. Widział to już tyle razy. Jednak sama myśl, że mogło stać się coś złego, sprawiła, że policjant się wzdrygnął.

O dwudziestej pierwszej przed dom pani Joner zajechał radiowóz. Mieszkała przy Glassblaserveien 8, jedenaście kilometrów od miasta – wystarczająco daleko, by uznać tę okolicę za wiejską; tu i tam rozsiane były farmy, osiedla mieszkaniowe i pola. Glassverket miało swoje własne centrum, ze szkołą, kilkoma sklepami i stacją benzynową. Dom pani Joner znajdował się w części mieszkalnej. Wyglądał atrakcyjnie i pomalowano go na czerwono. Posiadłość była otoczona przez żywopłot jasnych krzewów, których gałęzie tworzyły rodzaj naturalnego drutu kolczastego. Z powodu suszy trawnik gdzieniegdzie był pożółkły.

Helga stała w oknie. Na widok białego radiowozu zrobiło jej się słabo. Zawiadamiając policję, posunęła się za daleko, kusiła los. Było tak, jakby sama przyznała, że stało się coś strasznego. Nie powinny były nikogo zawiadamiać. Gdyby nie zadzwoniły, Ida wróciłaby do domu. Helga nie była w stanie dłużej panować nad tym wszystkim. Potrzebowała kogoś, kto przejmie kontrolę, podejmie wszystkie decyzje. Gdy dwaj policjanci szli przez podjazd, bacznie przyglądała się starszemu z nich, bardzo wysokiemu pięćdziesięciolatkowi o siwych włosach. Poruszał się cicho, zamyślony, jakby nic nie mogło wytrącić go z równowagi. Tego właśnie potrzebuję, pomyślała Helga. On rozwiąże tę sprawę, to w końcu jego praca, robił to już wielokrotnie. Uściśnięcie jego dłoni zdawało się czymś nierzeczywistym. To nie dzieje się naprawdę, myślała, muszę wreszcie obudzić się z tego koszmaru. Ale się nie obudziła.

Helga była przysadzistą kobietą, rozczochrane czarne włosy zaczesała sobie za uszy. Skórę miała bladą, brwi krzaczaste. Inspektor Sejer spojrzał na nią tak, by dodać jej otuchy.

– Jest pani sama? – spytał.

– Niedługo będzie tu moja siostra. To ona do was dzwoniła. Musiała tylko pojechać i wyjaśnić wszystko swojej rodzinie.

W jej głosie pobrzmiewała histeria. Zerkała to na jednego, to na drugiego mężczyznę – mającego kręcone blond włosy Jacoba Skarrego i siwego Konrada Sejera. W jej oczach widać było niemą prośbę.

Potem weszła z powrotem do domu.

Stanęła przy oknie, splatając ręce na piersi. Nie było mowy, by usiadła – musiała stać, by widzieć drogę, dostrzec na niej żółty rower, kiedy wreszcie się pojawi. Bo pojawi się, bez wątpienia, dokładnie w tym momencie, gdy już wprawiła w ruch tę całą policyjną machinę.

Zaczęła mówić. Starała się wypełnić pustkę słowami, odsunąć od siebie niepokojące obrazy, okropieństwa pojawiające się w jej wyobraźni.

– Sama ją wychowuję. Późno zdecydowaliśmy się na dziecko – zająknęła się. – Zbliżam się do pięćdziesiątki. Jej ojciec wyprowadził się osiem lat temu. Jeszcze o niczym nie wie. Na razie nie chcę do niego dzwonić. Na pewno istnieje jakieś wyjaśnienie, a nie chcę go martwić bez powodu.

– Zatem nie bierze pani pod uwagę, że córka jest teraz z nim? – spytał Sejer.

– Nie – odparła stanowczo. – Anders by przecież zadzwonił. Jest dobrym ojcem.

– Jeśli chodzi o Idę… czy między wami wszystko się układa?

– Och, oczywiście.

– W takim razie sądzę, że powinna pani do niego zadzwonić – stwierdził Sejer. Tak uważał, ponieważ sam był ojcem i nie chciał trzymać ojca Idy w niewiedzy.

Helga z ociąganiem ruszyła do telefonu. Gdy zaczęła wykręcać numer, w salonie zapadła cisza.

– Nikt nie odbiera – powiedziała, odkładając słuchawkę.

– Jeśli ma sekretarkę, proszę mu nagrać wiadomość – odparł Sejer.

Skinęła głową i zadzwoniła raz jeszcze. W jej głosie słychać było zakłopotanie wynikające z faktu, że nie była w pokoju sama.

– Anders, tu Helga – usłyszeli. – Czekałam na Idę, powinna być w domu już od dawna. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie ma jej u ciebie. – Zamilkła na moment, a potem dodała. – Błagam, zadzwoń! Jest tutaj policja.

– Odwróciła się do Sejera. – On dużo podróżuje. Może być teraz wszędzie.

– Będzie nam potrzebny jej szczegółowy opis – odparł Sejer. – I zdjęcie. Z pewnością ma tu pani jakieś.

Helga wyczuła, jak silny jest ten mężczyzna. Trudno jej było myśleć o tym, że on uczestniczył już w podobnych wydarzeniach. Siedział w innych salonach z innymi matkami. Chciała paść mu w ramiona, uczepić się go kurczowo, lecz się nie odważyła. Tylko zacisnęła zęby.

Sejer zadzwonił na posterunek i kazał wysłać dwa patrole na autostradę wiodącą do Glassverket. Dziewięciolatka na żółtym rowerze, usłyszała Helga. Doszła do wniosku, że to miłe słyszeć, jak mówi o jej córce w ten sposób. Brzmiał tak spokojnie, jakby chodziło o zagubiony samochód.

Później w jej uszach zabrzmiała kakofonia głosów i silników samochodowych. Oczy oślepiło koszmarne migotanie. Dzwoniące telefony, denerwujące polecenia, dziwne twarze. Chcieli zobaczyć pokój Idy. Heldze się to nie podobało, bo o czymś jej przypominało. O czymś, co widziała w telewizji, w serialu kryminalnym. Ziejące pustką pokoje małych dziewczynek. Cicho powędrowała na górę i otworzyła drzwi. Sejer i Skarre stanęli w progu, zbici z tropu dużymi rozmiarami pomieszczenia i panującym tu nieporządkiem. Wszędzie zwierzęta – wszystkich rozmiarów i kształtów. Zrobione z różnych materiałów: szło i kamień, drewno i glina, plastik i tkanina. Psy i konie. Ptaki i myszy, węże oraz ryby. Zwisały z sufitu na cienkich drutach, leżały na drewnianym łóżku, piętrzyły się na półkach i parapetach. Sejer zauważył, że każda ze stojących na półkach książek dotyczyła zwierząt. Na ścianach wisiały obrazy i plakaty ze zwierzętami. Na zielonych zasłonach widniały koniki morskie.

– Teraz wiecie, czym się interesuje – powiedziała Helga. Stała w progu i drżała. Zupełnie jakby po raz pierwszy pojęła rozmiary kolekcji córki. Ileż tu mogło być zwierząt? Kilkaset?

Sejer skinął głową. Skarre nie miał pojęcia, co powiedzieć. W pokoju panował niewyobrażalny bałagan, tych wszystkich rzeczy było po prostu zbyt wiele. Zeszli z powrotem na dół. Helga Joner ściągnęła zdjęcie wiszące na ścianie salonu. Sejer wziął je do ręki. W chwili gdy spojrzał w brązowe oczy dziewczynki, obraz Idy wrył mu się w pamięć. Większość dzieci jest śliczna, pomyślał, ale ona jest po prostu przeurocza. Taka słodka i czarująca. Jak postać z bajki. Miała w sobie coś jednocześnie z Czerwonego Kapturka, Królewny Śnieżki i Calineczki. Duże ciemne oczy. Zarumienione policzki. Była też niesłychanie smukła.

Spojrzał na Helgę Joner.

– Szukałyście jej? Pani razem z siostrą?

– Jeździłyśmy po okolicy prawie przez godzinę – odparła. – Ruch był niewielki, nie było specjalnie kogo pytać. Obdzwoniłam większość jej przyjaciół, telefonowałam do kiosku Laili. Ona nawet tam nie dojechała. Nie potrafię tego pojąć… Co ja teraz pocznę? – Spojrzała na niego zaczerwienionymi od płaczu oczami.

– Nie powinna pani zostawać sama. Proszę zachować spokój i czekać na siostrę. Zbierzemy wszystkich funkcjonariuszy i zaczniemy poszukiwania.

– Pamiętasz Mary Pickford? – spytał Sejer, gdy on i Skarre siedzieli już w radiowozie. Dom Helgi znikał we wstecznym lusterku. Jej siostra, Ruth, już wróciła.

Jacob Skarre spojrzał na niego z konsternacją. Był zdecydowanie za młody, by pamiętać gwiazdy kina niemego.

– Ida bardzo mi ją przypomina – dodał Sejer.

Skarre postanowił nie drążyć tematu. Strasznie chciało mu się palić, ale w radiowozach na to nie zezwalano. Zamiast tego przetrząsnął więc kieszenie w poszukiwaniu słodyczy. Wyjął paczkę gumy owocowej.

– Nie wsiadłaby do obcego samochodu – stwierdził.

– Wszystkie matki tak mówią – odparł Sejer. – Zależy od tego, kto poprosił, by wsiadła. Dorośli są bardziej przebiegli niż dzieci. Na tym polega problem.

Jego odpowiedź zaniepokoiła Skarrego. Chciał wierzyć, że dzieci miały intuicję, dzięki której wyczuwały zagrożenie wcześniej niż dorośli. Zupełnie jak psy – potrafiły to wywęszyć. Choć, jeśli się nad tym zastanowić, psy nie były zbyt bystre. Ten tok myślenia zaczął go przygnębiać. Guma owocowa rozpuszczała mu się w ustach, więc zaczął ją żuć. – Wsiadają wtedy, gdy znają kierowcę – powiedział. – I zazwyczaj tak właśnie jest.

– Mówisz, jakbyśmy mieli do czynienia ze zbrodnią – zauważył Sejer. – Jest za wcześnie, by to stwierdzić.

– Wiem – przyznał Skarre. – Po prostu chcę się przygotować na taką ewentualność.

Sejer zerkał na towarzysza kątem oka. Skarre był młody i ambitny. Niecierpliwy i pełen pasji. Jego talent był dobrze skryty za błękitnymi oczami i kręconymi włosami, które sprawiały, że wyglądał nieszkodliwie. W nikim nie budził strachu. Ludzie byli spokojni i otwarcie z nim rozmawiali, a jemu właśnie o to chodziło.

Sejer prowadził radiowóz z dozwoloną prędkością. Cały czas miał łączność z ekipą poszukiwawczą. Na razie nie mieli czego zgłaszać. Licznik pokazywał równe sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, a gdy wjechali na autostradę – osiemdziesiąt.

Rozglądali się po pobliskich polach, ale niczego nie dostrzegli. Ani ciemnowłosej dziewczynki, ani żółtego roweru. Sejer potrafił przywołać z pamięci jej twarz. Małe usteczka i kręcone włosy. Potem wyobraził sobie coś znacznie bardziej przerażającego. Nie, zawołał wewnętrzny głos. To nie tak. Nie tym razem. Ta dziewczynka wróci do domu. Wiele z nich wraca, widziałem to już wcześniej. Czemu niby tak bardzo kocham tę robotę?

Helga oddychała głęboko, z trudem wypuszczając powietrze z płuc. Ruth chwyciła ją za ramię, mówiąc głośno i przesadnie:

– Musisz oddychać, Helga. Oddychaj!

Nastąpiło kilka nerwowych wdechów, ale powietrze nie wydostało się z płuc. Siedząc na sofie, Helga walczyła o odzyskanie panowania nad sobą.

– Co by było, gdyby Ida zobaczyła cię w tym stanie! – krzyknęła zrozpaczona Ruth. Nic innego nie przychodziło jej do głowy. – Słyszysz mnie? – Zaczęła potrząsać siostrą. W końcu Helga zdołała zapanować nad swoim oddechem. Wtedy ogarnął ją dziwny letarg.

– Musisz odpocząć – prosiła Ruth. – A ja muszę zadzwonić do domu. Potem coś zjesz. Albo chociaż się czegoś napijesz.

Helga pokręciła głową. Słyszała odległy głos siostry, docierający z drugiego końca pokoju. Cichy pomruk, który nie miał sensu. Po chwili siostra wróciła.

– Powiedziałam Marion, że ma zamknąć drzwi i położyć się do łóżka – rzekła Ruth.

Gdy tylko wymówiła te słowa, ogarnął ją lęk. Marion została w domu sama. Wtedy Ruth uświadomiła sobie, jak niewłaściwy i niepotrzebny jest jej niepokój. Ale w tej chwili każde słowo było obciążone brzemieniem, każdy komentarz niósł ładunek emocjonalny. Znowu poszła do kuchni. Helga usłyszała brzęk szkła, a potem odgłos wysuwanej szuflady. Ruth kroiła chleb. Będę musiała jeść, pomyślała Helga. Nie dam przecież rady.

Zerknęła w stronę okna, czując ból w oczach. Kiedy zadzwonił telefon, była tak przerażona, że aż wrzasnęła. Ruth przybiegła z powrotem.

– Mam odebrać?

– Nie!

Helga podniosła słuchawkę i wykrzyczała swoje imię do telefonu. Potem znów opadła z sił.

– Nie, nie zjawiła się – załkała. – Wyszła o osiemnastej, a przecież już dochodzi dwudziesta trzecia trzydzieści. Nie zniosę tego dłużej!

Ojciec Idy Joner zamilkł na moment.

– A co z policją? – spytał zaniepokojony. – Gdzie oni są?

– Wyszli już stąd, teraz jej szukają. Poprosili o pomoc Obronę Krajową i innych ochotników, ale jeszcze się do mnie nie odezwali. Nie znajdą jej, dobrze wiem, że jej nie znajdą!

Ruth stała w progu. Ciężar tej sytuacji przytłoczył obie kobiety. Na zewnątrz było już ciemno, dochodziła północ. Ida była poza domem, nie była w stanie tu wrócić. Heldze odebrało mowę. Nie było szans, by cokolwiek zjadła. Czekały więc, obydwie, padłszy sobie w ramiona, a strach sprawiał, że krew szybciej krążyła w ich żyłach.

*

– O co chodzi z dzieciakami i słodyczami? – dziwił się Sejer. – Czemu one chcą ich przez cały czas? Czyżby każdy dzieciak cierpiał na niski poziom cukru we krwi?

Skarre usiadł na skraju biurka.

– Ida przecież poszła kupić pismo – zauważył.

– Ale za resztę chciała kupić sobie coś słodkiego – odparł Sejer. – Bugg. Cóż to u licha jest?

– Guma do żucia – wyjaśnił Skarre.

Kilka godzin jeszcze nic nie znaczy, myślał Sejer, patrząc na zegarek. W końcu mówimy o dziecku, które ma już niemal dziesięć lat. Może mówić we własnym imieniu, może zadawać pytania. Z drugiej strony dochodziła już pierwsza w nocy. Za oknami czarna wrześniowa noc. A Ida od siedmiu godzin nie wróciła do domu. Uświadomił sobie, że słyszy niski pomruk. Przez chwilę siedział w bezruchu, nasłuchując. Dźwięk narastał. Deszcz, pomyślał. Jesienna ulewa. Uderzała w okna posterunku, szerokimi strugami zmywając z szyb pył i brud. Sejer chciał, żeby padało. Gleba była taka sucha. Ale deszcz przyszedł nie w porę. Ciało bolało go od napięcia i niepokoju. Nie powinien teraz grzebać w papierach, powinien ruszyć w noc i szukać Idy. Później przypomniał sobie o jej rowerze. Całkiem nowym, barwy żółcieni chromowej. Jego też nie znaleziono.

– Mogła spaść z roweru – stwierdził Skarre. – Może leży nieprzytomna w którymś rowie. Takie rzeczy się zdarzają. Mogła też spotkać kogoś, kto namówił ją na przejażdżkę. Kogoś nieodpowiedzialnego, ale w gruncie rzeczy niegroźnego. Kogoś takiego jak Raymond. Pamiętasz Raymonda?

Sejer skinął głową.

– Hoduje króliki. Dzięki nim mógł zwabić dziewczynkę do siebie.

– A Ida szaleje za zwierzętami – dodał Skarre.

– Ale mogło też być tak, że uciekła z domu przez jakąś sprzeczkę, o której matka nam nie mówi. A teraz śpi w jakiejś szopie. Zdeterminowana, by dać matce nauczkę.

– Nie kłóciły się – zauważył Sejer.

– Może chodzi o ojca – ciągnął Skarre. – Czasami tak właśnie jest. Nauczyciel albo inny dorosły, którego zna, zabrał ją ze sobą. Z powodów, których jeszcze nie rozumiemy. Może dali jej gorący posiłek i łóżko na noc. Ludzie robią przeróżne rzeczy. Wyobrażamy sobie najgorsze, bo zbyt długo zajmujemy się tą robotą.

Skarre odpiął górny guzik koszuli.

Półmrok i cisza biura Sejera były przejmujące.

– Mamy sprawę – wywnioskował.

– To pewne – przyznał Sejer. – Chociaż na razie niewiele możemy zrobić. Musimy siedzieć tu i czekać. Dopóki dziewczynka się nie zjawi, w ten czy inny sposób.

Skarre zeskoczył z biurka i podszedł do okna.

– Sara wyjechała? – spytał, stojąc tyłem do Sejera. Asfalt policyjnego parkingu lśnił od deszczu.

– Tak. Dziś rano. Na cztery miesiące – odparł Sejer.

Skarre skinął głową.

– Badania?

– Zamierza wyjaśnić, czemu niektórzy ludzie są niżsi od pozostałych. – Sejer się uśmiechnął.

– W tym wypadku – zachichotał Skarre – ty ze swoimi dwoma metrami wzrostu jesteś dla niej bezużyteczny.

Sejer pokręcił głową.

– Jedna z teorii głosi, że niektórzy po prostu nie chcą rosnąć. Bo nie godzą się na dorastanie.

– Żartujesz? – Skarre odwrócił się od okna i popatrzył na szefa z otwartymi ustami.

– Nie, mówię serio. Zazwyczaj wyjaśnienie jest znacznie prostsze, niż zakładamy. Przynajmniej tak twierdzi Sara.

Skarre z przygnębieniem patrzył za okno.

– Nienawidzę deszczu.

Nagle w całym domu rozległ się dzwonek do drzwi. Helga nerwowo zerknęła na siostrę, w jej oczach lśniło czyste przerażenie. Było już bardzo późno. Żyłami Helgi płynęła teraz szalona mieszanina lęku i nadziei.

– Ja otworzę! – zawołała Ruth, ruszając do drzwi. Zadrżała, pociągając za klamkę. W progu stał ojciec Idy.

– Anders – powiedziała, ledwie kryjąc rozczarowanie. Spojrzała na niego i cofnęła się o krok.

– Już ją odnaleźli? – zapytał.

– Nie. Nadal czekamy.

– Zostanę tu na noc – powiedział stanowczo Anders Joner. – Mogę spać na sofie.

Był bardzo zdeterminowany. Ruth pozwoliła mu wejść. Słysząc jego głos, Helga od razu wzięła się w garść. Targały nią sprzeczne emocje: złość i jednocześnie ulga.

Anders szedł w jej stronę. Był smukłym mężczyzną, już niemal zupełnie łysym. Rozpoznała stary szary płaszcz i sweter, który uszyła dla niego przed laty. Ciężko jej było spojrzeć mu w twarz. Nie mogła znieść rozpaczy w jego oczach, skoro ledwie radziła sobie z własną.

– Kładź się do łóżka, Helgo – powiedział. – Ja będę czekał przy telefonie. Próbowałaś coś zjeść?

Zdjął płaszcz i powiesił go na oparciu fotela. Rozgościł się jak u siebie w domu. Ale przecież przez kilka lat to właśnie był jego dom. Ruth stała w kącie. Myśl o zostawieniu ich samych skojarzyła jej się z ucieczką.

– W takim razie ja już sobie pójdę – powiedziała, odwracając wzrok. – Obiecaj mi, Anders, że zadzwonisz, jeśli cokolwiek się wydarzy.

Nagle zrobiła się bardzo ruchliwa. Poklepała Helgę po plecach, zdjęła płaszcz z wieszaka i wyszła za drzwi. Do swojego domu w Madseberget jechała tak szybko, jak tylko się dało. Nie mogła przestać myśleć o tym, co się stało.

Lał ulewny deszcz, wycieraczki pracowały w szaleńczym tempie. Zachowała się tchórzliwie i przez to czuła się teraz wyjątkowo marnie. Gdy tylko Anders przekroczył próg domu Helgi, z ulgą stwierdziła, że może już jechać do siebie. Cały wieczór walczyła z przerażającym koszmarem. Ale mu się nie poddała. Musiała być silniejsza od Helgi. Teraz, gdy Anders dotrzymywał jej siostrze towarzystwa, emocje znów do niej wracały, aż zapierając jej dech. Wreszcie mogła uciec przed tym przerażającym momentem, gdy w końcu zadzwoni telefon i ktoś z drugiej strony wypowie straszne słowa: „Znaleźliśmy ją”. Anders będzie musiał sobie z tym poradzić.

Jestem zwykłym tchórzem, myślała, ocierając łzy. Zaparkowała w podwójnym garażu, zauważając, że Tomme, jej syn, nie wrócił jeszcze do domu. Otworzyła drzwi i wbiegła na pierwsze piętro. Jej córka, Marion, już spała. Przez chwilę stała w progu jej pokoju, przyglądając się pucołowatym policzkom dziewczynki: ciepłym i zarumienionym. Później usiadła przy oknie w salonie, czekając na syna. Dotarło do niej, że siostra w dokładnie tej samej pozycji już od kilku godzin wypatrywała Idy. Tomme miał wrócić później niż zazwyczaj. W jakiejś mierze poczuła strach Helgi, ale szybko się uspokoiła, pamiętając, że przecież syn jest już dorosły. Wyobraź sobie, że tak czekasz, a twoje dziecko nigdy się nie pojawia, pomyślała. To coś niewyobrażalnego. A gdyby to Marion zniknęła? Gdyby Ruth nigdy już nie miała usłyszeć pisku opon należącego do jej syna opla? Wyobraziła sobie wielogodzinne oczekiwanie. Wyobraziła sobie, że nie słyszy, jak syn podjeżdża przed dom. Prędzej czy później zaczęłaby czekać na zupełnie inny dźwięk, dźwięk telefonu. Zadzwoniła na jego komórkę, ale abonent był niedostępny. Kiedy w końcu się pojawił, Ruth nie kryła zaskoczenia, że nawet nie przyszedł się przywitać, tylko powędrował prosto do swojego pokoju. Musiał przecież widzieć światło w oknie. Musiał wiedzieć, że ona jeszcze nie śpi. Siedziała tak przez kilka minut, rozmyślając. Przerażona tym, co będzie musiała mu powiedzieć. Potem ruszyła na górę. Stanęła w progu jego pokoju. Włączył komputer i siedział tyłem do niej, zgarbiony. Był jak uosobienie frustracji.

– Co się stało? – spytała szybko. – Strasznie późno wracasz.

Odchrząknął. Uderzył pięścią w stół.

– Rozwaliłem ten cholerny samochód – powiedział ponuro.

Ruth zastanawiała się nad jego odpowiedzią. Gapiąc się na plecy syna, pomyślała o wszystkim, co się tego dnia wydarzyło. Nagle poczuła złość. Nie była już w stanie zapanować nad swoim strachem ani nad ogarniającą ją wściekłością.

– Rozwaliłeś samochód, tak? – powiedziała. – Ja i tata nie zapłacimy za naprawę. Albo będziesz jeździł takim, albo zacznij oszczędzać i sam za to zapłać! – Niemal zabrakło jej tchu. Syn słuchał, ale się do niej nie odwrócił.

– Przecież wiem – odpowiedział monotonnym głosem.

Na ekranie pojawił się labirynt, przez który skradał się kot. Syn wodził za nim wzrokiem, podkręcając głośność. W sercu labiryntu błąkała się mysz.

– To jest kurewsko denerwujące – wypalił nagle.

– Teraz nie mam do tego głowy! – krzyknęła Ruth. – Stało się coś strasznego. Ida zaginęła!

Syn był przerażony, ale nie odrywał wzroku od ekranu. Z głośników dobiegał niski dźwięk.

– Zaginęła? – spytał zszokowany, a potem powoli się odwrócił.

– Twoja kuzynka Ida – odparła Ruth. – Wyszła z domu o szóstej, chciała kupić coś w kiosku. Spędziłam z Helgą cały wieczór. A oni jeszcze nie znaleźli ani Idy, ani jej roweru.

– Oni?

– Policja!

– A gdzie szukali? – spytał, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.

– Gdzie szukali? Oczywiście wszędzie. Nawet nie dojechała do kiosku.

Ruth musiała się oprzeć o ścianę. Po raz kolejny dotarło do niej, jak poważna jest sytuacja. Syn naciskał klawisze, prowadząc skradającego się kota w ślepy zaułek. Mysz zamarła, czekając na jego następny ruch.

– Więc ta twoja stłuczka nie jest warta tego, żeby się zamartwiać – powiedziała. – Uszkodziłeś stary samochód. Można go naprawić. Mam nadzieję, że rozumiesz, jakie to nieistotne.

Powoli skinął głową.

Słyszała jego ciężki oddech.

– Więc jak to się stało? – spytała w nagłym przypływie współczucia. – Jesteś poobijany?

Pokręcił głową. Ruth było go żal. Wgniecenie karoserii oznaczało jego osobistą porażkę. Był młody i przemądrzały. Ta stłuczka podkopała jego dumę w najgorszy możliwy sposób. Rozumiała to, ale nie była w stanie zaoferować mu niczego poza współczuciem. Chciała, by wreszcie dorósł.

– Uderzyłem w barierkę – powiedział.

– Rozumiem – odparła. – Gdzie?

– Przy moście. W centrum miasta.

– Byłeś z Bjørnem?

– Nie. Wtedy nie.

– Chcesz, żebym poszła do garażu i rzuciła na to okiem?

– Nie ma takiej potrzeby – odparł zmęczonym głosem. – Gadałem z Willym. Pomoże mi w naprawie. Nie mam teraz kasy, ale mówił, że może poczekać.

– Willy? – Ruth zmarszczyła brwi. – Nadal się z nim przyjaźnisz? Myślałam, że wybierałeś się do Bjørna.

– Bo tak było – odparł Tomme. – Ale Willy zna się na autach. Dlatego do niego pojechałem. On ma narzędzia i warsztat, a Bjørn nie.

Znów zaczął poruszać kotem na ekranie. Czemu nie spojrzy mi w oczy? – zastanawiała się Ruth. Nagle do głowy przyszedł jej okropny pomysł.

– Tomme, piłeś alkohol, prawda? – powiedziała jednym tchem.

Odwrócił się w fotelu i popatrzył na nią z oburzeniem.

– Oszalałaś? Chyba wiadomo, że jak piję, to nie siadam za kierownicą. Sugerujesz, że prowadzę na bani?

Był autentycznie wzburzony, więc zawstydziła się swoich słów. Twarz miał bladą jak ściana. Jego włosy były rozczochrane i chociaż tyle się teraz działo, Ruth pomyślała, że powinien je wreszcie umyć.

Jeszcze przez chwilę stała w drzwiach. Nie potrafiła się uspokoić, ale nie była tym zmęczona. Przez cały czas nasłuchiwała, czy nie dzwoni telefon. Dobrze wiedziała, że gdyby zadzwonił, byłaby bliska histerii. Wyobraziła sobie tę chwilę: podnosi słuchawkę i czeka. Stoi na skraju przepaści. Albo zaraz spadnie, albo zostanie wciągnięta na bezpieczny teren – wystarczy usłyszeć, że wszystko skończyło się dobrze. Bo to musiało się dobrze skończyć. Nie była w stanie wyobrazić sobie innej możliwości: nie tu, w tym spokojnym miasteczku, nie w przypadku Idy.

– Jutro z samego rana pojadę do Helgi – stwierdziła. – Musisz zrobić Marion śniadanie i pomóc jej się przygotować. Chcę, żebyś odprowadził ją na autobus. I nie zostawiaj jej na przystanku samej – dodała. – Chcę, żebyś tam czekał, dopóki nie wsiądzie i nie zajmie swojego miejsca. Rozumiemy się? Muszę być z Helgą, na wypadek gdyby coś się stało. Wujek Anders też tam teraz jest – powiedziała cicho.

Westchnęła smutno i kazała synowi kłaść się do łóżka. Potem wyszła z pokoju i poszła do garażu. Podjęła decyzję pod wpływem impulsu. Otworzyła drzwi ich podwójnego garażu. Zdziwiło ją, że syn nakrył swojego opla plandeką. Zazwyczaj nigdy tego nie robił. Pewnie nie mógł patrzeć na rozbity wóz, pomyślała. Zaświeciła światło. Podniosła plandekę. Po prawej znalazła to, czego szukała. Wgniecenie, rozbity przedni reflektor. Lakier przeorały długie szare i białe rysy. Pokręciła głową i naciągnęła plandekę z powrotem. Wyszła na zewnątrz. Stała bez ruchu, namyślając się. Czuła na karku chłodne krople deszczu. Spojrzała w okno pokoju syna wychodzące na podjazd. Za zasłoną dostrzegła jego bladą twarz.

*

Drugi września.

Helga zerwała się ze snu. Usiadła na łóżku. Przez ułamek sekundy wszystko wydawało się zupełnie normalne. Była po prostu Helgą budzącą się wraz z nadejściem nowego dnia.

I wtedy sobie przypomniała. Rzeczywistość uderzyła w nią z całą mocą, wciskając z powrotem w materac. W tym samym momencie usłyszała trzask drzwi samochodowych, a potem przytłumione głosy. Jacyś ludzie wchodzili do domu. Leżała nieruchomo, nasłuchując. Słyszała, że poruszają się bardzo cicho. Żadnych pospiesznych kroków, podniesionych głosów. Leżała zwinięta na łóżku. Miała zamiar leżeć tak, dopóki Ida nie wróci do domu. Nie będzie się ruszać, nie będzie jeść ani pić. Jeżeli zostanie tutaj wystarczająco długo, w końcu zdarzy się cud. A jeśli nie, pozwoli, by materac ją pochłonął jak gąbka. Jej ciało zniknie. Ludzie będą mogli na niej spać, będą przychodzić i odchodzić, kiedy tylko zechcą, a ona nawet nie zwróci na nich uwagi. Nigdy już niczego nie poczuje.

Usłyszała głos Andersa. Stopy szurające o podłogę. Ciche zamykanie drzwi wejściowych. Gdyby stało się najgorsze, Anders stanąłby w progu i tylko na nią patrzył. Nie będzie musiał się odzywać, tylko spojrzy na nią z niemą rozpaczą. Jego oczy, jego wielkie brązowe oczy, które odziedziczyła Ida, zajdą łzami. A ona wstanie i wrzaśnie. Wrzaśnie tak głośno, że popękają szyby. I wtedy wszyscy ją usłyszą, a świat przestanie się kręcić wokół własnej osi. Przechodnie na ulicach zatrzymają się, nasłuchując. Poczują drżenie pod stopami i będą wiedzieli, że zbliża się koniec.

Lecz mijały kolejne sekundy, a on się nie pojawiał. Z salonu nadal dochodziły głosy. A więc nie odnaleźli Idy, ani żywej, ani martwej, pomyślała Helga. Nadzieja jest czymś niewiarygodnie kruchym. Kobieta zacisnęła palce na kołdrze i przycisnęła ją do siebie.

Anders Joner poprowadził Sejera i Skarrego do salonu.

– Helga śpi – powiedział. Z kieszeni koszuli wyjął okulary. Ich szkła były brudne. Stan ubrań mężczyzny wskazywał, że spał na sofie. Jeżeli w ogóle zdołał usnąć.

– Co teraz robimy? – spytał nerwowo. – Roweru też nie znaleźliście?

– Nie – odparł Sejer.

Jacob Skarre słuchał z uwagą, jego niebieskie oczy były skoncentrowane. Gdy Sejer mówił, bacznie przyglądał się Jonerowi. Od czasu do czasu sporządzał notatki.

– Co to może znaczyć? – spytał Joner.

– Nie wiemy – odparł Sejer.

Joner podrapał się po głowie. Był niemal zupełnie łysy. Usta miał wąskie, a oczy szerokie, zupełnie jak Ida. Wydawał się nieco młodszy od Helgi; był bardzo smukły, niemalże kobiecej postury.

– A jak wam się wydaje?

Sejer przez chwilę namyślał się nad odpowiedzią.

– Nic nam się nie wydaje – odparł. – Po prostu nadal jej szukamy.

Wciąż przyglądali się jeden drugiemu. Rolą Sejera było poinformowanie ojca Idy, jak poważna jest sytuacja. Tego właśnie potrzebował i dlatego właśnie tak na niego naciskał.

– Martwię się – rzekł Sejer. – Nie zaprzeczam. – Jego głos był jednak spokojny. Czasami zastanawiało go własne opanowanie, ale było ono czymś niezbędnym w tej robocie. Musiał teraz wspierać Jonera.

Ojciec Idy skinął głową. Dostał, czego chciał.

– Ale co się dzieje w tej chwili? – spytał nagle. – Co robicie, by ją odnaleźć?

– Oznaczyliśmy na mapie trasę, którą jechała Ida – odparł Sejer. – Szukamy osób, które w tym czasie przebywały w tamtej okolicy. Poprosiliśmy, żeby się z nami skontaktowali, i ludzie od razu zaczęli dzwonić. Rozmawiamy z każdym, kto mógł zauważyć coś istotnego. I wszystko nagrywamy. Mówiąc „coś istotnego”, mam na myśli samochody, rowery, przechodniów. Szukamy informacji, która da nam przełom w sprawie.

– Jakiego rodzaju przełom? – wydukał Joner. Zaczął mówić ciszej, żeby Helga go nie usłyszała. – Gdy dziecko tak znika, na pewno obawiacie się, że ktoś je porwał. Żeby je wykorzystać, sami już wiecie, w jakim celu. A później się go pozbędzie, żeby nie mogło się nikomu wygadać. Tego właśnie się boję! – szepnął. – Bo nie mogę sobie wyobrazić, o co jeszcze miałoby chodzić. – Schował twarz w dłoniach. – Ile osób już dzwoniło? Zadzwonił w ogóle ktokolwiek?

– Niestety, odebraliśmy niewiele telefonów – przyznał Sejer. – Gdy Ida jechała do kiosku, na drogach było pusto. Mówimy tu o odcinku długości kilku kilometrów. Potrzebujemy więcej czasu. Jak dotąd dowiedzieliśmy się, że Idę zauważono na farmie Solberg. Mniej wiarygodne doniesienia docierają też z Madseberget.

Joner nagle zerwał się z fotela.

– Na litość boską. Nie mogę już tego znieść.

Sejer próbował zapanować nad nerwami Jonera, zachowując spokój. Mężczyzna ciężko opadł na fotel.

– Helga powtarza, że Ida nigdy by nie zapomniała o wyuczonych zasadach – rzekł Sejer. – Tych, które znają wszystkie dzieci: że nie wsiada się do samochodu z nieznajomym. Co pan o tym myśli?

Joner zastanawiał się przez chwilę.

– Ida jest bardzo ufna. – odparł. – To słodka i ciekawska dziewczynka. O każdej napotkanej osobie ma jak najlepsze mniemanie. Gdyby spotkała kogoś, kto jest dla niej miły, i gdyby on jej coś obiecał, cóż, sam nie wiem… – Mówiąc to był bardzo zdenerwowany. To zdejmował, to znów wkładał okulary i nie mógł przestać.

Przez moment Sejer myślał o pedofilach, których poznał w czasie służby. Zazwyczaj na początku byli mili dla dzieci, przyjacielscy i życzliwi. Wiedzieli, jak o nie zadbać, a na dodatek umieli wyłowić z grupy te najbardziej ufne. Przedziwna umiejętność, pomyślał Sejer.

– Mogła pójść z kimś, wyrażając na to zgodę? – powiedział na głos.

– Całkiem możliwe – odparł bezradnie Joner. – Wszystko jest możliwe. Na takie pytanie nie odpowiem: tak albo nie.

Sejer wiedział, że Joner ma rację.

Do dyskusji włączył się Skarre:

– Interesowała się chłopcami? – zapytał ostrożnie.

Joner pokręcił głową.

– Ma dopiero dziewięć lat. Ale z drugiej strony to możliwe, że już zaczęła się nimi interesować. Choć osobiście uważam, że to jednak trochę za wcześnie.

– A pamiętnik? Prowadzi jakiś pamiętnik?

– Będzie pan musiał spytać Helgę – odparł mężczyzna. – Ale później. Nie chcę jej teraz budzić.

– A pan i Helga – powiedział spokojnie Sejer. – Układa się między wami?

Joner przytaknął.

– Oczywiście, jak najbardziej!

– Zeszłej nocy Helga dzwoniła do pana, ale nie zdołała pana złapać. Gdzie pan spędził wczorajszy wieczór?

Joner zamrugał nerwowo.

– W pracy. Często wyłączam komórkę, żeby mnie nie rozpraszała.

– Pracuje pan na zmiany? – zapytał inspektor.

– Nie. Ale nie mam już rodziny… To znaczy nie jest już tak jak kiedyś. Większość czasu więc spędzam, pracując. Często przesiaduję w biurze. Niekiedy nawet tam sypiam.

– Czym się pan zajmuje?

– Reklamą. Pracuję z tekstami i grafiką. Moja agencja nazywa się Heartbreak, gdyby was to interesowało.

Skarre zanotował nazwę i adres agencji. Joner zaczął opowiadać o swojej pracy. Mógł na moment zapomnieć o tej okropnej sytuacji i wydawało się, że mężczyzna nieco się rozpogodził. Jego twarz przybrała chłopięcy wyraz. Wprost emanował uwielbieniem dla swojej roboty i widać było, że lubi o niej opowiadać.

– Helga dostaje zasiłek chorobowy – powiedział. – Przez te jej migreny. Więc ja utrzymuję ją i Idę. – Jego twarz posmutniała, gdy tylko znów pomyślał o córce. – Ida jest bardzo przebojowa – stwierdził nagle.

– Przebojowa? – odparł Sejer. – Co pan przez to rozumie?

– Nachalna. Niecierpliwa. Niczego się nie boi. Jest wyjątkowo śmiała. I ma o sobie bardzo wysokie mniemanie. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że spotka na swej drodze kogoś, kto będzie chciał ją skrzywdzić. Nigdy nie doświadczyła niczego podobnego. – Odłożył okulary na stół. W końcu zostawił je w spokoju. – Czy mogę w jakikolwiek sposób pomóc?

– Zbierzemy tylu ochotników, ilu się da, i zorganizujemy ekipę poszukiwawczą – odparł Sejer. – Nie będzie problemu ze znalezieniem ludzi do takiego zadania. Wszyscy w okolicy już wiedzą, że Ida zaginęła. Grupę poprowadzą profesjonaliści, którzy dokładnie wytłumaczą ochotnikom, jak i gdzie szukać.

– A co z rzeką? – zapytał z niepokojem Joner. Lepiej było nie mówić tego na głos.

– Rzecz jasna musimy przeczesać dno rzeki – odpowiedział Sejer. – Jednak w pierwszej kolejności trzeba sprawdzić najbliższy teren. Nasi ludzie zajrzą też do każdego domu na drodze do kiosku Laili.

– Chcę się przyłączyć do poszukiwań – powiedział Joner.

– Później powiemy panu, gdzie się spotykamy – odparł Sejer. – Pewnie skorzystamy z boiska szkolnego. Do tego czasu proszę się zaopiekować Helgą.

Joner odprowadził ich do drzwi. Potem stał na schodach, obserwując ich. Ścisnął poręcz i się pochylił. Wodził wzrokiem po horyzoncie; Ida gdzieś tam była.

– Nie ma jej od siedemnastu godzin – jęknął. – Jest już za późno i wy dobrze o tym wiecie!

Ukrył twarz w dłoniach i zaczął się trząść. Sejer wrócił do niego. Chwycił go za ramię i mocno je ścisnął. Nie mógł zrobić nic więcej. Później udał się do samochodu. Czuł się, jakby porzucał tonącego człowieka.

*

Na boisku szkoły w Glassverket zgromadziła się spora grupa ochotników. Minęła cała noc i z każdej twarzy dało się odczytać powagę sytuacji. Nadal lało, choć teraz już nieco słabiej. Grupa poszukiwawcza składała się z ochotników z Czerwonego Krzyża, Obrony Krajowej, nauczycieli i uczniów ze szkoły, a także członków klubów sportowych i różnych innych organizacji. Dołączyło też kilka osób, który usłyszały policyjny apel. Opuścili swoje domy i ruszyli w ulewę, żeby pomóc. Było tam wielu młodych ludzi, jednak zdecydowaną większość stanowiły kobiety i mężczyźni. Pojawiły się także małe dzieci, ale zostały odesłane do domów.

Emil Johannes zauważył tłum i zaparkował swojego zielonego trójkołowca za wiatą. Stąd mógł bezpiecznie obserwować, co się dzieje. Nikomu nie przyszło do głowy, by i jego poprosić o pomoc. Pewnie by nie odmówił. Bacznie przyglądał się psom na smyczach – kilka osób przyszło z psami. Gdyby któryś z nich się zerwał, Emil szybko odpaliłby trójkołowca i odjechał. Nie lubił psów.

Ekipa poszukiwawcza sprawdziła mapy, a potem wysłuchała policyjnych instrukcji, jak się poruszać po terenie poszukiwań. Jak blisko siebie powinni chodzić i gdzie powinni kierować wzrok. Najważniejsze było to, by cały czas być stuprocentowo skoncentrowanym. Nie mówić zbyt wiele. Jedna grupa została posłana w stronę wodospadów, inna miała iść brzegiem rzeki. Niektórzy ruszyli na pola, inni do lasów, a jeszcze inni na wzgórze za Glassverket.

Jacob Skarre udzielił im ostatnich instrukcji:

– Pamiętajcie, że Ida jest maleńka – rzekł. – Nie zajmuje zbyt wiele przestrzeni.

Przytaknęli z powagą. Skarre zmierzył ich wzrokiem. Wiedział, o czym teraz myślą. Ochotnicy mieli rozmaite, często sprzeczne motywacje. Niektórzy zjawili się tu z rozpaczy, bo sami byli ojcami i nie daliby rady wysiedzieć przed telewizorem. Inni przyszli, szukając wrażeń – a każdy jeden miał nadzieję, że to on znajdzie Idę. Fantazjowali o tym, że odnajdują jej ciało, że nagle znajdują się w centrum uwagi; fantazjowali o tym, że to oni znajdują ją całą i zdrową, zaczynają ogłaszać dobrą nowinę i wszystkie oczy kierują się w ich stronę. Może nawet podnoszą ją z ziemi i trzymają w ramionach. Ale czuli też lęk, bo tylko nieliczni mieli wcześniej okazję widzieć czyjeś zwłoki, a większość była przekonana, że Ida już nie żyje. Ponure rozmyślania budziły ich niepokój, więc nie mogli ustać w miejscu i nerwowo przestawali z nogi na nogę. Kilku niosło plecaki i termosy. Każdy miał sokoli wzrok, a przynajmniej tak o sobie myślał. Niemniej Skarre przypominał im o niezliczonych poszukiwaniach, podczas których ludzie potrafili wielokrotnie mijać zaginioną osobę i jej nie widzieć. Anders Joner też się zjawił. Nie mieszkał w Glassverket od ośmiu lat, niewielu go znało, i dziękował Bogu, że jest właściwie anonimowy. Jego bracia, Tore i Kristian też się zjawili, podobnie jak siostrzeniec Helgi, Tomme.

Gdy ruszyli w drogę, wszyscy poczuli wszechogarniającą ulgę. Sto pięćdziesiąt osób podzieliło się na mniejsze grupy i opuściło szkolne boisko. Słychać było niski pomruk rozmów. Dla większości było to dziwne doświadczenie. Nieustanne wpatrywanie się w ziemię, zerkanie na każde źdźbło, każdy korzeń i każdą gałązkę, każdą nierówność asfaltu, leżące na poboczu śmieci – tyle mogli zobaczyć. Grupa, która miała przeczesywać brzeg rzeki, wciąż zerkała ukradkiem na rwący nurt. Unosili krzewy i inne rośliny z nisko wiszącymi gałęziami. Przeszukiwali doły i jaskinie. Znajdywali przeróżne rzeczy. Zardzewiały wózek dziecięcy. Rozkładający się kalosz. Przy brzegu było też pełno pustych butelek. Od czasu do czasu zatrzymywali się, by zrobić sobie przerwę. Jedna z grup trafiła na małą szopę. Niebezpiecznie przechylała się na jedną stronę. Wydawało się, że w każdej chwili może runąć. Całkiem niezła kryjówka, pomyśleli, stojąc przed budynkiem. Niezbyt daleko od drogi, blisko domu, w którym mieszkała Ida. Instynktownie zaczęli się rozglądać. Jeden z mężczyzn kucnął i wczołgał się przez wejście będące tak naprawdę wąską szczeliną między gnijącymi deskami. Poprosił o pochodnię i mu ją podali. Płomień oświetlił mroczne wnętrze. Serce tak mu waliło, że czuł pulsowanie w skroniach. Reszta grupy czekała. Przez te długie, pełne napięcia sekundy ze środka nie dobiegał żaden dźwięk. Nagle znów usłyszeli jego kroki, gdy wyczołgał się przez wąską szparę.

– Tylko stare śmieci – powiedział.

– Podnosiłeś je, no nie? – spytał ktoś. – Ona może pod czymś leżeć. Pod deską albo czymś takim.

– Tam jej nie było – powtórzył mężczyzna i podrapał twarz ze znużeniem.

– Mówili przecież, że bardzo łatwo coś przegapić. Może sprawdzimy drugi raz? – Tamten nie miał zamiaru odpuścić.

Mężczyzna, który przed momentem wszedł w wilgotną ciemność, by odszukać ciało dziewczynki, ale go tam nie znalazł, popatrzył na rozmówcę spode łba.

– Sugerujesz, że źle szukałem? – spytał

– Nie, wcale nie. Nie zrozum mnie źle, po prostu wolę się upewnić. Nie chcemy przecież być tą grupą, która ją ominie, prawda? Musimy dobrze wykonać naszą robotę.

Pierwszy mężczyzna przytaknął. Drugi przedarł się przez wejście i dokładnie oświetlił pochodnią całą szopę. Miał ogromną nadzieję, że znajdzie dziewczynkę. Nadzieja matką głupich, pomyślał, klękając na stęchłym podłożu. Czuł, jak zimno przenika przez materiał jego spodni. Wierzył, że ona naprawdę gdzieś tu leży. Bo gdyby tutaj leżała, to by znaczyło, że nie żyje. Ale wcale nie chcemy, by była martwa. Po prostu jesteśmy realistami. Staramy się pomóc.

W końcu wrócił na zewnątrz.

– Nic – powiedział. – Dzięki Bogu.

Wypuścił powietrze z płuc.

Grupa ruszyła dalej.

*

Willy Oterhals nie szukał Idy. Siedział na podłodze swojego garażu z książką na kolanach. Chłód betonowej podłogi przenikał przez materiał jego spodni. Tomme siedział na stole warsztatowym przy ścianie i przyglądał się Willy’emu. Po kilkugodzinnej mżawce jego ubranie było kompletnie przemoczone. Poszukiwania nie dały żadnych rezultatów. Popatrzył teraz na swojego opla. Ze stołu, na którym siedział, nie dało się nawet zauważyć wgniecenia. Wolałby myśleć, że to się nigdy nie zdarzyło, że to był tylko zły sen.

– Na wzgórzu, co nie? – odezwał się Willy, nawet na niego nie parząc.

Tomme namyślał się nad tym przez chwilę.

– To było okropne – odparł. – Chodzić tak w kółko i jej szukać. Pojawiło się mnóstwo ludzi. Szukali wszędzie. Nawet po studniach i w rzece.

– Jutro też będą szukać? – spytał Willy.

– Mówili, że będą to powtarzać przez najbliższe dni.

Zerknął na starszego kolegę. Willy to chudzina, pomyślał. Miał pociągłą twarz z wystającym podbródkiem, i kościste ramiona. Pod roboczym ubraniem widać było wystające kolana. Willy ścierał właśnie palcem brud z policzka, jednocześnie starając się rozszyfrować tekst i ilustracje z książki o naprawie samochodów. Książka była stara, miała pozaginane rogi, kartki poplamione olejem. Niektóre strony było porozdzierane; ktoś próbował je skleić taśmą. Chłopak analizował ilustrację przedniego błotnika, tego z prawej strony, jak w oplu Tommego.

– Najpierw musimy to wyszlifować. Przydadzą się dwa rodzaje papieru ściernego: gładki i szorstki. – Zerknął na książkę. – Numer 180 i 360. Najpierw trzeba szlifować błotnik suchym papierem, a później mokrym. I trzeba coś do usuwania rdzy. Odtłuszczacz… Słuchasz mnie, Tomme?

Tomme przytaknął. Ale myślami był daleko stąd.

Willy czytał dalej:

– Trzeba szlifować wokół wgniecenia. Tutaj piszą: „zacznij od środka uszkodzonego miejsca, a później okrężnymi ruchami kieruj się na zewnątrz”. Znajdź coś do pisania. Będziesz musiał wyjść i kupić, co nam trzeba. Ale najpierw zdejmiemy błotnik.

– Spoko, mogę iść na zakupy – odparł Tomme. – Ale nie mam kasy.

Willy podniósł wzrok.

– Mogę ci pożyczyć. W końcu nie będziesz przez całe życie ślęczał w szkole, co? Prędzej czy później zaczniesz zarabiać. – Raz jeszcze spojrzał do książki. – Poza tym przydadzą się narzędzia. Sprawdzę, czy mogę je pożyczyć.

Odłożył książkę, wstał i podszedł do samochodu. Nachylił się nad błotnikiem, opierając dłonie na biodrach. Okiem fachowca ocenił szkodę. Nie mógł się już doczekać, kiedy wreszcie zaczną.

– Dobra, Tomme. Ruszamy z tym koksem.

Tomme usłyszał szelest kombinezonu, a potem szczęk metalu. Od czasu do czasu słyszał, jak Willy sapie i dyszy. Stary opel ascona od piętnastu lat był w jednym kawałku, więc teraz nie chciał się poddać bez walki.

– Znam jednego kolesia w Shellu – sapnął Willy. – Bastian. Na pewno pożyczy mi to, czego potrzebuję.

Willy ma sporo kontaktów, pomyślał Tomme.

– Chryste, Willy – powiedział, czując ulgę. – Jeśli dasz radę to naprawić, będę ci winny przysługę.

– No pewnie. – Willy się uśmiechnął, oczy aż mu rozbłysły. – A teraz powinieneś się chyba rozchmurzyć. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

Wrócił do szarpania i wyginania metalu. Na szyi nabrzmiała mu niebieska żyła. – Kurwa mać, będę musiał wleźć pod spód. – Wślizgnął się pod samochód. Na błotniku pojawiły się jego długie palce.

– Nie pojmuję tego – stwierdził Tomme. – Po prostu nie ogarniam. Jak to się mogło stać. – Był strasznie zdenerwowany tym, co się wydarzyło. Twarz miał całą czerwoną.

– Wyluzuj – pocieszał go Willy. – Już mówiłem, będzie dobrze. – Wtedy coś sobie przypomniał. – A co na to twoja mama?

Tomme jęknął.

– To, co zwykle. Powiedziała, że nie zapłacą za naprawę. I nie chcą, żebym tutaj przychodził. Ale wiesz, teraz bardziej martwią się tą drugą sprawą.

– No jasne. Uważają, że taki miły chłopiec jak ty nie powinien się zadawać z takim obdartusem jak ja. Zawsze o tym wiedziałem. – Willy zaśmiał się kpiąco. – Ale, na litość boską, jesteś już przecież dorosły. Chyba sam możesz decydować, z kim chcesz się zadawać, no nie?

– Dokładnie! To samo powiedziałem mamie – skłamał Tomme. – Hej, posłuchaj. – Nagle coś mu przyszło do głowy. – Myślisz, że powinniśmy sprawdzić hamulce?

– E, dajże spokój! – odparł Willy. – Z hamulcami wszystko gra. A teraz mi pomóż. Musimy oderwać ten błotnik. Skurwiel ani drgnie. Przytrzymaj go dla mnie!

Tomme zeskoczył ze stołu. Próbował wziąć się w garść. Ulżyło mu, gdy usłyszał, że Willy będzie w stanie zreperować wóz. Podobała mu się myśl, że stał się kimś w rodzaju jego chłopca na posyłki. Ale niekiedy czuł się zdominowany przez przyjaciela – w końcu bardziej zaradnego i starszego. Kiedy Tomme wreszcie zdołał zdać egzamin na prawo jazdy – za pierwszym podejściem oblał i oczywiście wszędzie słyszał drwiny – czuł, że teraz, na jakimś poziomie, są sobie równi. Mógł być swoim własnym szoferem. Na dodatek to właśnie Willy przeglądał lokalne gazety, szukając używanego wozu kosztującego do dwudziestu tysięcy koron – bo właśnie tyle Tomme zdołał uzbierać. Na samo bierzmowanie dostał piętnaście tysięcy.

– Opel to pewna marka – stwierdził z przekonaniem Willy. – Dobre silniki, szczególnie w starszych modelach. Nie można się przejmować kolorem. W ogóle nie bierz tego pod uwagę. Jak znajdziesz dobrze utrzymanego opla, kupuj, nawet jeśli jest pomarańczowy.

Ale udało im się znaleźć czarnego, więc nawet kolor lakieru był w porządku. Tomme szalał ze szczęścia. Nie mógł czekać ani minuty dłużej. Po prostu musiał wskoczyć za kółko.

– A co z glinami? – spytał Willy. – Pewnie wszędzie ich pełno przez tę sprawę z twoją kuzynką.

– To prawda.

– Gadali już z tobą?

– Chryste, nie. – Tomme był zszokowany. Rozluźnił na moment uchwyt i błotnik przygniótł Willy’emu palec.

– Skup się, idioto! Musisz to mocno trzymać, jak kręcę śrubokrętem!

Tomme chwycił błotnik tak mocno, że aż mu knykcie zbielały.

– Kiedy zdarza się takie zaginięcie – mówił leżący pod samochodem Willy – policji odbija szajba. Może nawet sprawdzają twojego ojca. Zgadłem?

– Nie wiem – wymamrotał Tomme.

– Na pewno zaczną sprawdzać twoją rodzinę – dodał Willy. – Może i z tobą będą chcieli pogadać.

Tomme przytaknął. Słysząc słowa Willy’ego, czuł się jak jakiś robot – jednocześnie spokojny i zdenerwowany.

– Jesteś jej kuzynem, a to samo w sobie jest obciążające – ciągnął Willy. W końcu wstał. Błotnik dało się już odczepić. – Szczególnie jeśli nigdy jej nie znajdą, nigdy nie poznają prawdy. Coś takiego wypala piętno na całe pokolenia. Wiesz, że czterdzieści lat temu zamordowano tu dziewczynę?

Tomme pokręcił głową.

– Tak właśnie było. Koleś zgwałcił i zabił piętnastolatkę. Rodziny jego i jej do dziś tu mieszkają. I jak tylko ich zobaczysz, od razu wiesz.

– Co wiesz? – zapytał Tomme. Coraz bardziej się denerwował.

– Że myślą tylko o tym. I wiedzą, że każdy wie, kim są. Dlatego nie mogą nikomu spojrzeć w oczy. Właśnie o tym mówię. – Starł sobie gluta z górnej wargi. – Matka zabójcy zbliża się już do siedemdziesiątki. Ale nadal z daleka idzie ją poznać.

– Ja bym nie poznał – odparł Tomme. – Nie mam pojęcia, kim ona jest. – Chciał, żeby przyjaciel wreszcie się zamknął. Nie znosił tej całej gadki o śmierci i zniszczeniu. Troszczył się tylko o swój samochód. O to, by go naprawić. Żeby był nowy i lśniący, z nienaruszonym lakierem – dokładnie taki jak wcześniej.

Ona zdaje sobie sprawę ze swojej urody, pomyślał ze smutkiem Sejer. W dłoni trzymał zdjęcie Idy. W wyobraźni słyszał niekończący się chór wujków i ciotek, sąsiadów i przyjaciół. Cóż za cudowne dziecko! Pamiętał swoje własne ciotki, które łaskotały go w podbródek, jakby był szczeniaczkiem albo innym głupim stworzeniem. I taki właśnie wtedy był, uświadomił sobie. Wstydliwy, długonogi chudzielec. Wciąż przyglądał się zdjęciu. Przez całe lata Ida widziała w oczach innych odbicie swego piękna. Przez to stała się dziewczynką pewną siebie, dziewczynką, która przywykła do tego, że jest podziwiana i że jest obiektem zazdrości. Przywykła, że może stawiać na swoim w obecności przyjaciół i rodziców. Lecz Helga wydawała się twarda i wymagająca, więc także Ida musiała przestrzegać pewnych zasad. Nigdy ich nie złamała. Kto mógł sprawić, że dziewczynka zignorowała ostrzeżenia matki? Co uczynił, by ją zwabić? Może po prostu pochwycił ją i siłą wciągnął do samochodu?

Urocza i wyjątkowo rozwinięta jak na swój wiek, pomyślał. Fatalna kombinacja. Przez to stała się celem. Spoglądając w te brązowe oczy, nie można było się nie rozpłynąć.

Starał się połączyć te trzy rzeczy. Ciepłe uczucia względem cudownego dziecka, fizyczne pobudzenie i w końcu chęć destrukcji. Potrafił zrozumieć to pierwsze. A nawet zdołał sobie wyobrazić ulotne chwile pożądania. Chodziło o czystość dzieci, o ich kruchość. Były takie łagodne, niewinne i czułe; tak ładnie pachniały, przerażone się trzęsły. A będąc dorosłym, miało się siłę, by zdobyć to, czego się pragnie. Ale wydusić życie z maleńkiego dziecka… to było wprost niewyobrażalne. Szaleńcza szarpanina, gdy życie powoli wymyka ci się z rąk – to też było nie do wyobrażenia.

Przetarł zmęczone oczy. Ten myślowy eksperyment napełnił go odrazą. Postanowił zadzwonić do hotelu Sary w Nowym Jorku. Ale jej nie zastał.

Był późny wieczór. Miasto tliło się jak przygasający ogień pomiędzy dwoma wzgórzami. Mógł jechać do domu i nalać sobie szklankę whisky. Pewnie zasnąłby bez problemów. Ten fakt głęboko go zaniepokoił – on mógł położyć się i spać, gdy tymczasem Ida przepadła w ciemnościach, a Helga czekała na nią z przekrwionymi oczami. Wolałby być teraz na zewnątrz. Krążyć po ulicach z wytężonymi zmysłami. Powinien być na zewnątrz, bo i Ida tam była. Ekipa poszukiwawcza wciąż nie miała o czym informować.

Nagle usłyszał pukanie do drzwi, które go przestraszyło.

Jacob Skarre wetknął głowę do biura.

– Jeszcze tu jesteś? – spytał Sejer. – Co tutaj robisz o tej godzinie?

– To co ty, tak mi się wydaje. Pałętam się.

Skarre rozejrzał się po biurze szefa. Pod stojącą na biurku Sejera lampą stała figurka z masy solnej. To miał być funkcjonariusz w niebieskim mundurze – wnuk funkcjonariusza ulepił ją własnoręcznie. Skarre podniósł figurkę i obejrzał ze wszystkich stron.

– Zaczyna gnić – stwierdził. – Wiesz o tym?

Sejer udawał, że go nie słyszy. Nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby wyrzucić figurkę. To prawda, wyglądała coraz gorzej, ale na pewno nie zaczęła śmierdzieć.

– Mogę zapalić przy oknie? – spytał Skarre. Cierpliwie czekał na odpowiedź, w dłoni trzymając papierosy marki Prince. Inspektor skinął głową. Skarre usiadł na parapecie. Przez chwilę walczył z oknem, starając się je otworzyć.

– Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu – rzekł, wydmuchując dym we wrześniową noc. – Nie znaleźli nawet spinki do włosów.

– Nie miała nic, co mogłaby zgubić – odparł Sejer. – Żadnego zegarka, żadnej biżuterii. Ale jedno mnie cieszy.

– Naprawdę? – spytał posępnie Skarre.

– Że nie znaleźliśmy żadnych zakrwawionych ubrań. Ani porzuconego na drodze bucika czy roweru leżącego w rowie. Cieszę się, że niczego tak naprawdę nie znaleźliśmy.

– Dlaczego? – zdziwił się Skarre.

– Nie mam pojęcia – przyznał Sejer. – To tylko pokazuje, że porywacz jest bardzo skrupulatny.

– Ja przez to wcale nie czuję się lepiej – odparł Skarre, mocno zaciągając się dymem papierosa. – Takie czekanie to czysta tortura.

– Dla Helgi Joner i Andersa na pewno – rzekł oschle Sejer.