Carmen Zita i śmierć - Karin Fossum - ebook + audiobook

Carmen Zita i śmierć ebook i audiobook

Fossum Karin

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Carmen i Nicolai znajdują ciało swojego synka, chorującego na zespół Downa, w przydomowym stawie. Młodzi rodzice są załamani. Kiedy inspektor Skarre przybywa na miejsce zdarzenia, dowiaduje się od Carmen, że maluch zawędrował do ogrodu, gdy Nicolai pracował w piwnicy, a kobieta sprzątała dom. Sprawa wydaje się nieszczęśliwym wypadkiem.

Skarre zauważa jednak coś dziwnego w zachowaniu matki i dzieli się podejrzeniami z Sejerem. Rozpoczyna się śledztwo. Sekcja zwłok ujawnia nowe zaskakujące fakty: płyn w płucach dziecka zawierał mydło. Co więcej, Carmen okazuje się płytką, zepsutą i przykładającą zbyt wielką wagę do pozorów osobą. Czy skrywa jakąś niewygodną dla siebie tajemnicę? 

Karin Fossum to norweska królowa zbrodni. Największą popularność przyniosła jej seria kryminałów o inspektorze Sejerze. Przetłumaczono ją na kilkanaście języków, a wybrane części otrzymały nagrodę za najlepszą powieść kryminalną w krajach skandynawskich. Autorka w swoich książkach skupia się przede wszystkim na motywacjach morderców i logice stojącej za dokonywanymi zbrodniami. Pisarka obnaża mechanizmy strachu, szaleństwa i cierpienia.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 254

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 40 min

Lektor:
Oceny
4,1 (50 ocen)
23
16
4
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Besiag

Dobrze spędzony czas

Niby oczywiste, a jednak nie do końca. Jak dla mnie nierówna książka, chwilami nudna, ale chwilami naprawdę poruszająca.
00
zofiapelc

Nie oderwiesz się od lektury

Budzi emocje.
00
Izabelll58

Dobrze spędzony czas

Dobra książka wprowadzająca nas psychikę kobiety warto przeczytać
00
natellie

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa ze świetnym lektorem, polecam.
00
Magda-1234

Nie oderwiesz się od lektury

super książka
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Car­men Zita og døden

Prze­kład: Jo­anna Bar­bara Ber­nat

Co­py­ri­ght © Ka­rin Fos­sum, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Hen­riette Mørk

Re­dak­cja: Ewa Penk­syk-Klucz­kow­ska

Ko­rekta: Mag­da­lena Bu­gal­ska

ISBN 978-87-0238-060-6

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Dla­czego moje dziecko ma ry­bie oko i ptasi pa­zur?

Je­śli ofiara wpad­nie do wody nie­przy­go­to­wana, od­ru­chowo bie­rze głę­boki wdech lub dwa (tak zwany wdech z za­sko­cze­nia), a wów­czas woda do­staje się do dróg od­de­cho­wych. Wy­wo­łuje to silny, upo­rczywy ka­szel. Gdy całe ciało znaj­dzie się pod wodą, to­nący wstrzy­muje od­dech i w więk­szo­ści przy­pad­ków wraca na po­wierzch­nię. Na­stęp­nie bie­rze głę­boki wdech, czę­sto wcią­ga­jąc wię­cej wody do płuc, co po­now­nie wy­wo­łuje ka­szel. W tym mo­men­cie ofiara jest cał­ko­wi­cie spa­ni­ko­wana. Krzy­czy i gwał­tow­nie ude­rza rę­kami i no­gami, usi­łu­jąc chwy­cić ja­ki­kol­wiek przed­miot, który aku­rat znaj­dzie się w po­bliżu. Łódź, wio­sło, czło­wieka.

Głowa po­now­nie się za­nu­rza, a do płuc do­staje się co­raz wię­cej wody. To­nący może jesz­cze wy­nu­rzyć się raz czy dwa, nie­ko­niecz­nie trzy, jak głosi po­wszechny mit. Po­tem opada na dno. I ko­niec. Walka w wo­dzie trwa od nie­spełna mi­nuty do kilku mi­nut, w za­leż­no­ści od stanu zdro­wia i ogól­nej wy­trzy­ma­ło­ści to­ną­cego. Ale osta­tecz­nie wy­czer­pany opada na dno. Otwiera usta i wciąga wodę do płuc. W końcu traci przy­tom­ność, jego cia­łem wstrzą­sają kon­wul­sje, robi się siny. I wresz­cie, po dłu­giej walce o ży­cie, umiera.

*

Za­wroty głowy przy­cho­dziły gwał­tow­nymi fa­lami i cho­ciaż sta­rał się z nimi wal­czyć, osta­tecz­nie stra­cił rów­no­wagę. Nie uda mi się, po­my­ślał roz­pacz­li­wie, to już ko­niec. Ze wszyst­kich sił pró­bo­wał się utrzy­mać na no­gach, pod­szedł do lu­stra wi­szą­cego na ścia­nie i uważ­nie stu­dio­wał swoje od­bi­cie. Nie, to się nie uda, nie wyjdę z tego, to chyba guz, po­my­ślał, może w mó­zgu, dla­czego mnie mia­łoby się upiec, nie je­stem prze­cież lep­szy od in­nych, ani tro­chę. Oczy­wi­ście, że to rak. Wła­śnie na to umie­ramy, co trzeci czło­wiek, po­my­ślał, albo na­wet co drugi, po­wy­żej ja­kiejś gra­nicy wieku. Wkrótce będę prze­cież stary, je­stem w po­ło­wie drogi do setki. Chyba czas już na mnie. Umrę na raka jak Elise, tylko ona ode­szła po czter­dzie­stce. Po­woli, przez długi czas tra­ciła siły. Blada, po­żół­kła i wy­chu­dzona, z nie­wy­dol­no­ścią wą­troby i wszyst­kim, co się z tym wiąże, w wy­niku hi­ste­rycz­nego, wy­my­ka­ją­cego się spod kon­troli po­działu ko­mó­rek, ostat­nie go­dziny spę­dziła w bia­łym i chłod­nym łóżku na od­dziale Rik­sho­spi­ta­let. Nie, nie myśl te­raz o tym, wy­star­czy tego uża­la­nia się nad sobą.

Stał przez chwilę, oparty o ścianę. Pró­bo­wał od­dy­chać równo i spo­koj­nie, uspo­koić się, ze­brać się w so­bie. Wresz­cie do tego do­szło, po­my­ślał, nie mogę po­wie­dzieć, że się tego nie spo­dzie­wa­łem, że je­stem nie­przy­go­to­wany. Wie­dzia­łem, że to się tak skoń­czy, ży­łem z tą świa­do­mo­ścią już o wiele za długo, z tym pod­świa­do­mym stra­chem, że mnie też to do­tknie. Tak jak do­tknęło Elise, jak tra­fiło w nią ni­czym pio­ru­nem. Za­cie­kła i agre­sywna cho­roba, nie­złomna ar­mia ko­mó­rek ra­ko­wych wę­dru­ją­cych po ciele: naj­pierw zaj­miemy płuca, po­tem szkie­let, wresz­cie mózg. Roz­ło­żymy ten or­ga­nizm na czę­ści, bo taka jest na­sza na­tura. Przyj­mij to z god­no­ścią, po­my­ślał, nie rób wo­kół sie­bie za­mie­sza­nia, to nie przy­stoi. Może jed­nak to być dro­biazg. Niech Bóg sprawi, by był to tylko ja­kiś dro­biazg. Jaki Bóg, po­my­ślał za­raz w roz­pa­czy, nie mam żad­nego Boga, a może wkrótce umrę. I wszystko sta­nie się ciem­no­ścią i pustką, ni­co­ścią, ogłu­sza­jącą ci­szą. W kie­szeni za­brzę­czał mu te­le­fon, spró­bo­wał się więc po­zbie­rać, mimo ca­łego tego cha­osu, zna­lazł w nim te­raz me­todę. Pod­niósł apa­rat do ucha i usły­szał po dru­giej stro­nie nieco zde­ner­wo­wany głos Ja­coba Skar­rego, swo­jego ko­legi. Znów oszo­ło­mił go za­wrót głowy. Tym ra­zem tak bru­talny, że nie­mal go po­wa­lił. Ko­mórka wy­pa­dła mu z ręki, schy­lił się po nią w po­śpie­chu. Za­miast jed­nak ją pod­nieść, kop­nął pod ka­napę. Za­klął i padł na ko­lana, na­stęp­nie po­ło­żył się pła­sko i wczoł­gał pod me­bel. Te­le­fon le­żał da­leko, pod samą ścianą. Ale było tam też coś jesz­cze, coś ma­łego i czer­wo­nego po­ja­wiło się w jego polu wi­dze­nia. Ku swemu zdzi­wie­niu roz­po­znał klo­cek lego. Mu­siał tam le­żeć, od­kąd Mat­teus był mały, przez tyle lat uda­wało mu się unik­nąć dłu­giej mio­tły, można by po­my­śleć, że jest kom­plet­nym nie­chlu­jem. Czwórka. Piękna, ab­so­lut­nie ide­alna, mała czer­wona kostka, naj­bar­dziej przy­datny uro­czy klo­cek, który pa­suje wszę­dzie. Ści­snął go mocno w dłoni, czu­jąc ostre kra­wę­dzie na swo­jej skó­rze. I tak, le­żąc na brzu­chu pod ka­napą, wspo­mi­nał czasy do­ra­sta­nia w Ro­skilde, przy Gamle Møl­le­vej. Biały mu­ro­wany dom z nie­bie­skimi fra­mu­gami i mal­wami pod ścianą, stare śliwy wy­ra­sta­jące z traw­nika i brą­zowe, róż­no­barwne kar­ło­wate kury pa­ra­du­jące w buj­nym, kwit­ną­cym ogro­dzie. Każ­dego ranka mu­siał zbie­rać małe jajka do ko­szyka. Pa­mię­tał swo­jego ojca, su­ro­wego i si­wego, wy­so­kiego i mu­sku­lar­nego jak on, i ce­ra­miczne fi­gurki matki na pa­ra­pe­cie w kuchni. Do­szedł do sie­bie, chwy­cił ko­mórkę i wy­czoł­gał się spod ka­napy. Le­żał chwilę, ciężko dy­sząc.

– Je­steś tam? Co się dzieje? Znowu masz za­wroty głowy?

Mruk­nął coś nie­wy­raź­nie w od­po­wie­dzi. Był bar­dzo za­wsty­dzony i za­nie­po­ko­jony.

– To ty dzwo­nisz – za­uwa­żył. – Ty po­wi­nie­neś po­wie­dzieć, co się dzieje.

Usiadł, otrze­pał się z ku­rzu i scho­wał klo­cek Lego do kie­szeni ko­szuli. Za­wroty głowy w końcu ustą­piły, na ra­zie.

– Mamy uto­nię­cie – po­wie­dział Ja­cob Skarre. – W Dam­tjern, koło Gran­foss, wiesz, ta­kie małe je­zioro, pa­mię­tasz? Dwa­dzie­ścia mi­nut od ko­ścioła Møl­ler. Chło­piec, szes­na­ście mie­sięcy. Matka zna­la­zła go przy po­mo­ście, było już za późno. Ze­spół po­go­to­wia ra­tun­ko­wego re­ani­mo­wał go trzy kwa­dranse, ale bez­sku­tecz­nie. Nie wia­domo, jak zna­lazł się w wo­dzie. W do­datku jest zu­peł­nie nagi, nie wiemy, co to zna­czy, coś mi tu nie pa­suje. Oczy­wi­ście mógł sam wejść do je­ziorka, mam jed­nak wąt­pli­wo­ści. Je­śli masz ochotę się prze­je­chać, roz­wią­żemy to ra­zem. Ostatni dom w Dam­bråtan, biały z czer­wo­nym bu­dyn­kiem go­spo­dar­czym. Chło­piec leży tu­taj na tra­wie i czeka.

– Do­brze, już jadę. Będę za pół go­dziny. – I po krót­kiej prze­rwie do­dał: – Czy coś tu śmier­dzi? Dla­tego dzwo­nisz?

– Ow­szem, coś z matką. Nie po­tra­fię tego do­kład­nie wy­ja­śnić, ale my­ślę, że po­win­ni­śmy przyj­rzeć się jej bli­żej. Wiesz, co mam na my­śli.

– Nie daj­cie lu­dziom wszyst­kiego za­dep­tać – po­wie­dział Se­jer – miej­cie na nich oko. Gdzie są te­raz ro­dzice?

– W ko­mi­sa­ria­cie – od­rzekł Skarre. – Hol­the­mann ich prze­jął. Matka wpa­dła w hi­ste­rię, a oj­ciec mil­czy.

Pies Frank Ro­bert, chiń­ski shar pei, na­zy­wany przez niego po pro­stu Fran­kiem, pod­niósł wy­cze­ku­jąco głowę i spoj­rzał na niego uważ­nie. Mię­dzy fał­dami i zmarszcz­kami, zna­kiem roz­po­znaw­czym tej rasy, do­strzegł tak go roz­czu­la­jące in­ten­sywne spoj­rze­nie. Oczy, któ­rym nie mógł się oprzeć, gdy przy­bie­rały bła­galny wy­raz – wów­czas cały jego au­to­ry­tet roz­pły­wał się w po­wie­trzu. Pies był jego sła­bo­ścią, z którą ni­gdy nie wal­czył, roz­piesz­cza­nie tego ma­łego, po­marsz­czo­nego zwie­rzaka ra­do­wało go. To z ko­lei do­pro­wa­dziło do znacz­nej oty­ło­ści psa.

– Chodź, gru­ba­sku – po­wie­dział – idziemy do sa­mo­chodu.

Frank wstał, pod­szedł do drzwi i skom­lał, nie mógł do­cze­kać się spa­ceru. Miesz­kali na trzy­na­stym pię­trze i za­wsze szli scho­dami, a zwie­rzak ze­ska­ki­wał po stop­niach w rów­nym, do­brze wy­ćwi­czo­nym ryt­mie. Wy­szli na plac przed blo­kiem i skie­ro­wali się pro­sto do sa­mo­chodu. Pies opadł na tylne sie­dze­nie vo­lvo jak zwy­kle z cięż­kim wes­tchnie­niem. Chłop­czyk, po­my­ślał Se­jer, szes­na­ście mie­sięcy. Wy­pa­dek jest zde­cy­do­wa­nie naj­bar­dziej praw­do­po­do­bny. Ale mo­gła to też zro­bić matka, w de­pre­sji, psy­cho­zie lub po pro­stu osza­lała z wście­kło­ści na nie­po­słuszne dziecko. Ta­kie rze­czy się już zda­rzały. Albo oj­ciec, albo ra­zem, tak też by­wało. Uto­nię­cie, po­my­ślał, no cóż, zo­ba­czymy. Włą­czył kie­run­kow­skaz i wy­je­chał na drogę. Znowu po­czuł lekki za­wrót głowy, ale ku jego uldze mi­nął dość szybko. Był w sa­mo­cho­dzie, mu­siał być przy­tomny. Jak za­wsze, gdy ob­jawy ustę­po­wały, znów pa­trzył z opty­mi­zmem w przy­szłość. Je­śli za­czy­nały się pod­czas jazdy, zwy­kle za­trzy­my­wał się na­tych­miast na po­bo­czu. Ale te­raz na­gle mi­nęły. Jakby to był tylko fał­szywy alarm, nie ma się czym mar­twić, wi­docz­nie Bóg go wy­słu­chał i to tylko ja­kiś dro­biazg.

– Idźże wresz­cie do le­ka­rza – po­wta­rzała jego córka, In­grid, wiele razy, zwłasz­cza tego dnia, gdy była świad­kiem jego na­padu. Stra­cił wtedy rów­no­wagę i upadł przy ku­chen­nym stole.

– Nie są­dzę, by le­karz coś na to po­ra­dził – od­parł – mu­szę z tym po pro­stu żyć. Być może na­czy­nia krwio­no­śne w mo­jej szyi są pełne zwap­nień. Krew nie do­ciera do głowy, co jest po­do­bno po­wszechne u osób star­szych. A czy ci się to po­doba, czy nie, je­stem star­szym męż­czy­zną. Co­raz czę­ściej będą się działy ta­kie rze­czy.

– Tato – po­wie­działa wtedy zre­zy­gno­wa­nym to­nem. – Masz do­piero pięć­dzie­siąt pięć lat, mu­sisz mnie po­słu­chać! Po­roz­ma­wiaj cho­ciaż z Eri­kiem, je­śli nie chcesz iść do swo­jego le­ka­rza ro­dzin­nego.

– Ale Erik jest le­ka­rzem me­dy­cyny ra­tun­ko­wej – za­pro­te­sto­wał. – Chyba nie ma po­ję­cia o za­wro­tach głowy.

– Nie chcę z tobą roz­ma­wiać, gdy ga­dasz ta­kie głu­poty – od­parła, jak za­wsze z lek­kim śmie­chem. Za każ­dym ra­zem, gdy go sły­szał, ro­biło mu się cie­plej na sercu. A te­raz… no, to mar­twe dziecko. Zna­le­zione w ma­łym je­zio­rze zna­nym jako Dam­tjern. Nie wy­cią­gaj po­chop­nych wnio­sków, po­my­ślał, bądź otwarty i roz­ważny, myśl ja­sno. Wszystko musi tu być w po­rządku, wszystko musi być spra­wie­dli­wie. To wła­śnie na­pę­dzało go przez całe dni pracy in­spek­tora w re­gio­nie Søn­dre, to­wa­rzy­szyło mu, od­kąd był ma­łym chłop­cem do­ra­sta­ją­cym przy Gamle Møl­le­vej. Silne i pa­lące pra­gnie­nie prawdy i spra­wie­dli­wo­ści.

Na miej­scu były już za­par­ko­wane trzy sa­mo­chody we­zwa­nych służb.

Skarre, tech­nicy i ka­retka. Lu­dzie stali oparci o auta, nic wię­cej zro­bić nie mo­gli. A chło­piec, który uto­nął w Dam­tjern, le­żał na fo­lii. Se­jer spoj­rzał na ciało. Na­gie i gład­kie, z wi­docz­nymi ży­łami. Tylko te­raz żad­nych za­wro­tów głowy, po­my­ślał, ab­so­lut­nie, nie przy świad­kach.

Chło­piec był zdrowy i do­brze od­ży­wiony, na pierw­szy rzut oka nie doj­rzał w nim żad­nej skazy. Wy­raź­nie wi­dział de­li­katną nie­bie­sko-zie­loną pa­ję­czynę żył na skro­niach i blade i szkli­ste błę­kitne oczy. Tak, dziecko było cał­ko­wi­cie zdrowe przed wy­pad­kiem. Je­śli do­znało ja­kich­kol­wiek ura­zów, nie po­zo­sta­wiły żad­nego śladu.

– Matka twier­dzi, że wpa­dła w szok – po­wie­dział Ja­cob Skarre. – Była za­jęta czymś w ła­zience, a po po­wro­cie do kuchni zo­ba­czyła, że chłopca nie ma. Wy­le­ciała na po­dwórko i zbie­gła w kie­runku je­ziorka, po­dej­rze­wa­jąc naj­gor­sze. Zna­la­zła go przy po­mo­ście. Sko­czyła do wody, która w tym miej­scu miała około me­tra głę­bo­ko­ści, i wy­cią­gnęła dziecko. Pró­bo­wała re­su­scy­ta­cji, ale bez­sku­tecz­nie. No. To wstępne wy­ja­śnie­nie, zo­ba­czymy, czy się utrzyma.

– Żad­nych wi­docz­nych ob­ra­żeń – za­uwa­żył Se­jer – żad­nych ran ani si­nia­ków, był cały i zdrowy.

Spoj­rzał na ze­ga­rek, wpół do trze­ciej. Środa dzie­sią­tego sierp­nia, piękna po­goda, spo­kój i dość cie­pło. Lato było dłu­gie i go­rące, pra­wie bez­desz­czowe, dla­tego trawa wo­kół je­ziorka po­żół­kła i wy­schła. I to ma­leń­kie ciało z drob­nymi dłońmi i okrą­głymi po­licz­kami, blade, nie­bie­skawe i chłodne jak gładki mar­mur.

– Za­dzwo­nisz do Snor­ra­sona? – spy­tał Skarre.

– Tak. Za­wie­ziemy go pro­sto do in­sty­tutu. Pierw­sze od­po­wie­dzi uzy­skamy praw­do­po­dob­nie dość szybko. Je­śli żył, kiedy wpadł do je­ziorka, w płu­cach bę­dzie woda. Od tego po­win­ni­śmy za­cząć.

– Smutny wi­dok. – Skarre ski­nął głową w stronę ma­leń­kiego ciałka.

– To prawda. – Rze­czy­wi­ście smutny wi­dok. Poza tym znowu kręci mi się w gło­wie, po­my­ślał Se­jer, ła­piąc od­dech. Ku­cał przy mar­twym dziecku i te­raz wa­hał się, czy wstać, w oba­wie przed zde­ma­sko­wa­niem. Że też mu­siał na­dejść dzień, kiedy on, in­spek­tor, mie­rzący metr dzie­więć­dzie­siąt sześć cen­ty­me­trów wzro­stu, nie jest już u szczytu formy, tylko w po­waż­nym sta­nie roz­kładu. Że też do­go­nił go wiek, a może coś in­nego i znacz­nie gor­szego. Sie­dział więc i cze­kał, aż atak mi­nie.

– Miesz­kają w bia­łym domu? – za­py­tał, wska­zu­jąc na stary bu­dy­nek z czer­wo­nymi fra­mu­gami.

– Tak – od­parł Skarre – i są bar­dzo mło­dzi. Dzie­więt­na­ście i dwa­dzie­ścia lat, wcze­śnie za­częli. Hej. Czy wi­dzisz w nim coś szcze­gól­nego, to zna­czy w jego wy­glą­dzie?

Se­jer przyj­rzał się drob­nej twa­rzyczce o bla­dych po­licz­kach. Tak, dziecko miało w so­bie coś cha­rak­te­ry­stycz­nego, coś, co wy­da­wało się zna­jome.

– Ma ze­spół Do­wna – orzekł. – Za­łożę się. Spójrz na jego oczy, tam wi­dać naj­bar­dziej. I na dło­niach, taka li­nia, no wiesz, po­prze­czna bruzda. – Pod­niósł dłoń dziecka, by po­ka­zać. Zimną, gładką i bez ży­cia.

– Na pewno jest wy­star­cza­jąco duży, by umieć cho­dzić – do­dał. – Mógłby też do­racz­ko­wać z domu do po­mo­stu.

Skarre prze­szedł kilka kro­ków po su­chej tra­wie. Jego ciało było prężne i szyb­kie, jakby za­wsze w go­to­wo­ści, ko­szula mun­duru czy­sta i świeżo wy­pra­so­wana, buty wy­pa­sto­wane. Jakby mało było tej do­sko­na­ło­ści, wie­rzył też w Boga. Ja­cob Skarre po­świę­cił się tej ta­jem­nicy, którą na­zy­wano wiarą.

– Za­sta­na­wiam się, dla­czego jest nagi – po­wie­dział Se­jer. – To pew­nie też coś zna­czy, cho­ciaż jest tak go­rąco. Nie­mow­lęta pocą się tylko przez głowę. Może jest ro­ze­brany z po­wodu upału.

– Jest oczy­wi­ście cał­kiem praw­do­po­do­bne, że do­stał się do je­ziorka o wła­snych si­łach – stwier­dził Skarre. – To nie jest nie­moż­liwa od­le­głość. Zde­cy­do­wana więk­szość dzieci uczy się cho­dzić około roku. Cho­ciaż ja sam za­czą­łem do­piero po ukoń­cze­niu osiem­na­stu mie­sięcy. Moi ro­dzice nie spali w nocy, my­śleli, że je­stem nie­peł­no­sprawny.

– Kto by po­my­ślał – zdzi­wił się Se­jer – je­steś prze­cież taki szybki.

Zwró­cił się do tech­ni­ków:

– Za­wieź­cie go do Snor­ra­sona i prze­każ­cie mu, że cze­kam na wy­niki.

Prze­szedł kilka kro­ków przez trawę. Wpa­try­wał się w biały dom z ciem­nymi oknami. Ste­laż huś­tawki czer­wie­nił się w słońcu, za­uwa­żył też małą pia­skow­nicę z ko­lo­ro­wymi za­baw­kami. Oparte o ścianę stały trzy stare ro­wery. Wzdłuż fa­sady domu cią­gnął się za­chwasz­czony klomb. Obok huś­tawki za­par­ko­wano nie­bie­skiego golfa.

– Skoro są tacy mło­dzi – po­wie­dział – to pew­nie nie mają in­nych dzieci.

– Zga­dza się – po­twier­dził Ja­cob Skarre. – Mieli tylko jed­nego synka. Straszna tra­ge­dia.

Gdy ciało za­brano, wró­cił do sa­mo­chodu. Wy­pu­ścił psa, który wy­biegł ra­do­śnie na trawę. Skarre spoj­rzał na grube zwie­rzę z lek­kim sa­mo­za­do­wo­le­niem.

– Nikt ci nie za­rzuci, że wzią­łeś go ze względu na wy­gląd – za­uwa­żył. – Przy­po­mina wy­krę­cany ręcz­nik.

– Wszelka pięk­ność prze­mija – od­parł Se­jer. – Na pewno o tym wiesz.

Wy­szedł na ma­leńki po­most. Stał wga­piony w nie­sa­mo­wi­cie nie­ru­chome lu­stro wody, po któ­rym nie wi­dać było żad­nych śla­dów tego, co się stało.

– Dla­czego dzwo­ni­łeś? – za­py­tał Skar­rego. – Po­wiedz mi, co my­ślisz i dla­czego za­bra­łeś ze sobą dwóch tech­ni­ków do sprawy, która wy­gląda na zwy­kły tra­giczny wy­pa­dek.

– To coś z matką – po­wie­dział Skarre. – Jest taka afek­to­wana. Trudno z nią na­wią­zać kon­takt wzro­kowy, jest ja­kaś nie­uchwytna, to uru­cho­miło mi w gło­wie alarm, nie chcia­łem ry­zy­ko­wać. Je­śli to mor­der­stwo – do­dał – to mo­głaby dość ła­two się wy­wi­nąć. Nie ro­zu­miem tu do końca prze­pi­sów. Ży­cie to ży­cie, wszy­scy je­ste­śmy tyle samo warci.

– Cóż… Nie wszy­scy zgo­dzą się z tobą w tej kwe­stii. Mię­dzy matką a dziec­kiem jest jed­nak zu­peł­nie inna więź psy­cho­lo­giczna. Jej młody wiek też mógłby przy­czy­nić się do ła­god­nego wy­roku. Dzie­więt­na­ście lat, na­prawdę wcze­śnie za­częła. Obrońcy ła­two bę­dzie zna­leźć oko­licz­no­ści ła­go­dzące. O ile w ogóle bę­dzie ja­kaś roz­prawa. Nie mo­żemy spe­ku­lo­wać na tak wcze­snym eta­pie, czy pro­ku­ra­tor wnie­sie oskar­że­nie. A ja­kie wra­że­nie wy­warł na to­bie oj­ciec dziecka?

– Jest bar­dzo ci­chy i nie­śmiały – od­rzekł Skarre. – Pra­wie się nie od­zy­wał, trzy­mają się od sie­bie z da­leka. A po prze­wie­zie­niu na po­ste­ru­nek nie po­zwo­lono im ze sobą roz­ma­wiać. Matka we­szła tylko do domu prze­brać się w coś su­chego. Hol­the­mann ich przy­jął i skon­tak­to­wał się z psy­cho­lo­giem z Uni­care, bo oczy­wi­ście jest to sy­tu­acja kry­zy­sowa. Wy­pa­dek czy nie, stało się, dziecko nie żyje.

Se­jer wy­ło­wił z kie­szeni to­rebkę pa­sty­lek Fi­sher­man’s Friend i wło­żył jedną do ust.

– A poza tym? – Skarre wpa­try­wał się w niego uważ­nie. – Mia­łeś znów te swoje na­pady za­wro­tów głowy?

– Nie. Nic ta­kiego nie mia­łem ostat­nio. To chyba ja­kiś wi­rus, który szybko mi­nął, tak bywa.

– Je­steś na­prawdę bez­na­dziej­nym kłamcą. – Uśmiech­nął się Skarre. – Chodź, przejdźmy ka­wa­łek od je­ziorka do domu, to może z pięć­dzie­siąt me­trów. To nic ta­kiego dla cie­kaw­skiego ma­lu­cha.

*

Jej ciało nie chciało się uspo­koić, ręce szu­kały po stole cze­goś, czym mo­głyby się za­jąć.

– Co tak na­prawdę my­śli­cie? – spy­tała gło­sem cien­kim ze zde­ner­wo­wa­nia. Pisz­czy jak mysz w ko­cich pa­zu­rach, po­my­ślał Hol­the­mann.

– Nic nie my­ślimy – od­rzekł. – Jak uprze­dzi­łem, mamy pewne pro­ce­dury. Chcemy tylko pa­nią prze­słu­chać, za­re­je­stro­wać ze­zna­nia, a po­tem bę­dzie pani wolna. Pro­szę się tym nie przej­mo­wać, to zwy­kłe po­stę­po­wa­nie w przy­padku na­głej śmierci. Mu­simy się trzy­mać prze­pi­sów, nie ma po­wodu do nie­po­koju.

– Wła­śnie na­uczył się cho­dzić – po­wie­działa. – Sie­dział na pod­ło­dze i ba­wił się na dy­wa­nie, na­gle znik­nął.

– Co pani wtedy ro­biła?

– By­łam za­jęta ja­ki­miś pra­cami do­mo­wymi. Nie do końca pa­mię­tam, mam w gło­wie chaos. – Prze­rwała, a na jej czole po­ja­wiła się głę­boka zmarszczka. – Chyba coś go­to­wa­łam – zde­cy­do­wała w końcu.

– Szy­ko­wała pani obiad? – za­py­tał uprzej­mie Hol­the­mann.

Po­my­ślała chwilę. Naj­wy­raź­niej pró­bo­wała so­bie przy­po­mnieć, jak na­prawdę wy­glą­dała ta sy­tu­acja. Mó­wiła cien­kim, dzie­cin­nym gło­sem, Hol­the­mann się uśmiech­nął. Uśmiech nieco zła­go­dził jego do­tych­czas su­rową twarz.

– Tak, chyba czy­ści­łam rybę. Tak mi się przy­naj­mniej wy­daje. Nie je­stem w tym zbyt do­bra, więc tro­chę to trwało. Tak, je­stem tro­chę oszo­ło­miona, ale pa­mię­tam, jak sta­łam z rybą. A Ni­co­lai na­pra­wiał ro­wer w piw­nicy, to jego hobby. Nie ro­zu­miem, jak to się mo­gło stać! – wy­krzyk­nęła na­gle. – Nie ro­zu­miem!

Znów wy­bu­chła pła­czem. Ści­ska­jąc chu­s­teczkę w dłoni, za­ła­mała się cał­ko­wi­cie. Miała prze­ra­żoną minę, jakby na­dal nie mo­gła po­jąć, co się wy­da­rzyło, nie do­cie­rało do niej, że sy­nek na­prawdę nie żyje, od­szedł na za­wsze. Że dziecko, które oczy­wi­ście ko­chała, zo­stało zre­du­ko­wane do ma­łego pa­kunku prze­wo­żo­nego te­raz do In­sty­tutu Me­dy­cyny Są­do­wej.

– Może coś pani po­dać? – za­py­tał na­czel­nik wy­działu. Po­mimo swo­jej zrzę­dli­wej na­tury cza­sem sta­rał się być wy­ro­zu­miały. – Chce pani coś do pi­cia, przy­nieść wody?

– Chcę tylko Ni­co­laia.

Na­czel­nik wy­działu po­chy­lił się i po­kle­pał ją po ra­mie­niu.

– Po­winna pani po­roz­ma­wiać z psy­cho­lo­giem – po­wie­dział. – Po­może pani upo­rząd­ko­wać my­śli. Te­raz bie­gają we wszyst­kich kie­run­kach, prawda?

Da­lej ocie­rała łzy. Miała za­le­d­wie dzie­więt­na­ście lat, a wy­da­wała się jesz­cze młod­sza, chuda jak trzcina, z ja­snymi, pra­wie bia­łymi wło­sami. Dłu­gie kol­czyki w uszach i ró­żowy la­kier na pa­znok­ciach. Bluzka była o wiele za krótka, od­sła­niała zło­ci­sty po sło­necz­nym le­cie brzuch, a pę­pek le­żał w za­głę­bie­niu jak ma­towa, je­dwa­bi­sta perła.

– Tommy ma do­piero szes­na­ście mie­sięcy – po­wie­działa przez łzy. – Pró­bo­wa­łam ro­bić mu sztuczne od­dy­cha­nie, na­prawdę, ale było już za późno. Miał cał­kiem sine usta. Nie wiem, czy do­brze to wy­ko­na­łam, wy­gląda to tak pro­sto, kiedy ogląda się to w te­le­wi­zji. Ma­sażu serca nie ro­bi­łam, nie od­wa­ży­łam się. Ba­łam się, że po­ła­mię mu ko­ści, on jest taki mały. Gdy­bym zła­mała mu że­bra, mo­głyby prze­bić mu płuca, sły­sza­łam o ta­kich sy­tu­acjach.

– Pro­szę się uspo­koić – po­wie­dział Hol­the­mann. – Do­kład­nie prze­ana­li­zu­jemy wszystko, co się wy­da­rzyło. Po­roz­ma­wia pani z in­spek­to­rem, za­re­je­struje ze­zna­nie pani i męża. Na­stęp­nie zba­damy cały in­cy­dent, by nic nie po­mi­nąć.

Po­ło­żyła ręce na stole. Zmięła chu­s­teczkę w wil­gotną, miękką kulkę.

– Ale po­wie­dzia­łam już wszystko. – Czknęła. – Nie ma nic wię­cej, zna­la­złam go przy po­mo­ście. – Na­po­tkała jego wzrok i do­dała zde­cy­do­wa­nie: – Wiem, że to moja wina. Może pan to po pro­stu po­wie­dzieć, wiem, co pan my­śli. Po­win­nam była bar­dziej uwa­żać, ale od­da­li­łam się tylko na kilka mi­nut, mu­sia­łam iść do ła­zienki.

– Do po­czu­cia winy i tym po­dob­nych jesz­cze wró­cimy – od­parł Hol­the­mann. – Usta­limy, czy w ogóle można mó­wić o wi­nie. Nie­stety, wy­padki zda­rzają się każ­dego dnia i dzi­siaj pa­dło na was.

Od­su­nęła krze­sło od stołu i po­chy­liła się, zbli­ża­jąc głowę do ko­lan. Po­zo­stała tak dłuż­szą chwilę, jakby miała za­raz ze­mdleć.

– Mam mroczki przed oczami – po­wie­działa tępo. Jej głos był cienki i chra­pliwy, pra­wie nie­sły­szalny.

– Tak, to re­ak­cja na stres – wy­ja­śnił fa­chowo Hol­the­mann. – Spi­nają się mię­śnie wo­kół oczu, to nic groź­nego. Pro­szę po­sta­rać się uspo­koić. Trzeba od­dy­chać spo­koj­nie, to po­woli mi­nie.

– Chcę tylko po­roz­ma­wiać z Ni­co­la­iem – po­pro­siła. – Czy on sie­dzi tu gdzieś cał­kiem sam?

– Nie, jest z nim po­li­cjant. Przy­niosę pani coś do pi­cia. A po­tem skon­tak­tu­jemy się z pani ro­dzi­cami. Miesz­kają tu, w mie­ście, prawda?

– Tak, przy Møl­ler­gata. Mama tego nie znie­sie, tata też nie. Już miał je­den za­wał serca, w ze­szłym roku. By­li­śmy zroz­pa­czeni. Nie ro­zu­miem, dla­czego mu­szę tu sie­dzieć – skar­żyła się. – Chcę zo­ba­czyć Ni­co­laia, nie może mi pan za­bro­nić, do cho­lery!

Hol­the­mann mil­czał. Czę­sto bra­ko­wało mu słów w roz­mo­wach z ludźmi w trud­nej sy­tu­acji. Był tu na prośbę Ja­coba Skar­rego, to on stwier­dził, że temu przy­pad­ko­wemu uto­nię­ciu trzeba się bli­żej przyj­rzeć, tak na wszelki wy­pa­dek. Wstał i zo­sta­wił ją samą, po­szedł do po­miesz­cze­nia so­cjal­nego, gdzie stała lo­dówka z zim­nymi na­po­jami. Wy­cią­gnął z niej bu­telkę wody, w dro­dze po­wrot­nej zdał so­bie sprawę, że za­po­mniał wziąć kar­to­nowy ku­bek z uchwytu na ścia­nie. Wró­cił po niego i po­tem znów do po­koju, w któ­rym sie­działa. Po­dał jej ku­bek i po­mógł otwo­rzyć bu­telkę.

– Ma pani prawo do wspar­cia i zro­zu­mie­nia i na pewno je tu pani otrzyma. Te­raz pro­szę się na­pić – po­wie­dział sta­now­czo. – Roz­pacz wy­wo­łuje pra­gnie­nie.

*

Może zo­stał za­mor­do­wany, po­my­ślał Se­jer, wrzu­cony do je­ziorka, nie­chciany przez matkę. Albo przez ojca, albo przez oboje, od­mie­niec, w oczach nie­któ­rych prze­grana sprawa. Na­gła wście­kłość, okrutny im­puls, chęć znisz­cze­nia. A może on szuka dziury w ca­łym. Drzwi na po­dwórko były otwarte, chło­piec zo­stał bez nad­zoru, wy­szedł z domu, przez su­chą trawę na krót­kich, ma­leń­kich no­gach po­ko­nał nie­wielką od­le­głość do po­mo­stu. Przy­cią­gany przez błysz­czącą wodę, mi­go­czącą jak lu­stro. Nie je­stem stron­ni­czy, po­my­ślał Kon­rad Se­jer, biorę pod uwagę wszyst­kie moż­liwe sce­na­riu­sze. Pra­cuję z ta­kimi spra­wami od dawna, dla­tego tak wła­śnie ro­zu­muję. Wszystko jest moż­liwe, to była pro­sta i ja­sna za­sada. Mam wiele gorz­kich do­świad­czeń, po­my­ślał, nie lu­bię być oszu­ki­wany ani pro­wa­dzony na ma­nowce. Ja­dąc, my­ślał znów o swo­ich ro­dzi­cach i wszyst­kim, co dali mu w dzie­ciń­stwie. Mi­łość i zro­zu­mie­nie, uwagę. Za­chętę i za­ufa­nie oraz wie­dzę o trud­nym ży­ciu, na do­bre i złe. Ostroż­nie, po­wie­dział so­bie, praw­do­po­dob­nie są nie­winni, oboje. Skar­rego jed­nak coś za­nie­po­ko­iło. Se­jer za­sta­na­wiał się, co ten nie­po­kój może ozna­czać. In­tu­icja od­gry­wała ważną rolę w każ­dym śledz­twie. To prze­czu­cie, do­kucz­liwe po­dej­rze­nie, że coś jest nie tak. Może to być wy­mi­ja­jące spoj­rze­nie lub dziwny dy­stans do tego, co się stało. Ciało, które nie po­trafi się uspo­koić, ner­wowe ru­chy rąk, mo­no­tonny głos pod­czas skła­da­nia ze­znań. Prze­bieg wy­da­rzeń po­da­wany jak wy­kute na pa­mięć za­da­nie do­mowe, ja­kaś za­pla­no­wana wer­sja. Dło­nie stale pod­no­szone do oczu, by otrzeć wy­ima­gi­no­wane lub praw­dziwe, jak w tym wy­padku, łzy. Bo wszystko po­szło nie tak, nie­ważne, czy ktoś jest winny, czy nie. Albo prze­ra­że­nie, po­nie­waż ja­kiś im­puls spo­wo­do­wał ka­ta­strofę. Nie mogę już tego znieść, więc te­raz cię za­biję. Nie wy­trzy­mam już z tym dziec­kiem, nie ra­dzę so­bie z tym dziec­kiem, po­czu­cie nie­mocy. I roz­ma­ite oznaki kłam­stwa. Wresz­cie ta na­wra­ca­jąca, nie­po­ko­jąca myśl. Dziecko miało ze­spół Do­wna. Stąd też to po­dej­rze­nie, że coś jest nie tak. Cho­ciaż pro­ku­ra­tor był oczy­wi­ście za­in­te­re­so­wany wy­łącz­nie fak­tami, to prze­czu­cie było na­dal nie­zwy­kle ważne. Wy­ni­kało prze­cież z ca­łego do­świad­cze­nia, ja­kie obaj na­byli pod­czas tych wszyst­kich lat spę­dzo­nych na służ­bie. Skarre za­uwa­żył pewne po­dej­rzane niu­anse, któ­rych nie był na­wet w sta­nie ubrać w słowa, ale Se­jer za­wsze trak­to­wał ko­legę po­waż­nie i ce­nił jego by­strość. Jego ob­ser­wa­cje czę­sto były trafne. Ro­dzice sie­dzieli w ko­mi­sa­ria­cie, pła­cząc rzew­nie. Czy ten płacz wy­wo­łały żal i strata, czy też szok, pa­nika i po­czu­cie winy?

Znów za­czął my­śleć o swo­ich za­wro­tach głowy. Chyba będę mu­siał za­ci­snąć zęby i za­wlec się do le­ka­rza, po­my­ślał, całą tę moją za­wodną fi­zjo­no­mię, nie ma in­nego wyj­ścia. Mu­szę ja­koś prze­żyć mnó­stwo ba­dań i dużo stre­su­ją­cego cze­ka­nia. Może do­lega mi coś na­prawdę prze­ra­ża­ją­cego. A ży­cie, ja­kie zna­łem do tej pory, może się tak po pro­stu skoń­czyć. Znowu po­ja­wiło się w jego gło­wie słowo „rak”, ta myśl nie da­wała mu spo­koju. W przy­pły­wie po­trzeby mo­ral­nego wspar­cia wy­brał nu­mer swo­jej córki In­grid, aby opo­wie­dzieć o in­cy­den­cie w Dam­tjern koło wo­do­spadu Gran­foss.

– Cześć, In­grid, to tylko ja. Tak, je­stem w sa­mo­cho­dzie. Tak, uży­wam ze­stawu gło­śno­mó­wią­cego, nie wy­głu­piaj się. Zna­leź­li­śmy ma­łego chłopca. Le­żał w je­zio­rze nie­da­leko Gran­foss, matka zna­la­zła go przy po­mo­ście. Ma le­d­wie kil­ka­na­ście mie­sięcy, więc jest to dość smutne. Tak, do­kład­nie, jadę do ko­mi­sa­riatu po­roz­ma­wiać z ro­dzi­cami. Może wpadnę do cie­bie? W dro­dze po­wrot­nej, je­śli ci pa­suje oczy­wi­ście.

Za­pew­niła, że jej pa­suje, i spy­tała, jak on się czuje.

Cho­dziło jej o za­wroty głowy. Od­parł, że pew­nie przej­dzie mu, musi to tylko prze­cze­kać, ale ta wy­mi­ja­jąca od­po­wiedź jej nie za­do­wo­liła.

– Samo przej­dzie? Nie opo­wia­daj ba­jek, je­stem na to za stara. Znam cię – kon­ty­nu­owała – nie mó­wisz mi wszyst­kiego. Nie mu­sisz mnie oszczę­dzać, pa­mię­taj, że by­łam na woj­nie. Zniosę prawdę.

Miała na my­śli po­byt w ogar­nię­tej wojną do­mową So­ma­lii, pra­co­wała tam jako pie­lę­gniarka z mę­żem Eri­kiem, który był spe­cja­li­stą me­dy­cyny ra­tun­ko­wej. Kiedy wresz­cie wró­cili do domu, po kilku la­tach służby, przy­wieźli ze sobą chłopca. Je­dyny wnuk Se­jera, obec­nie obie­cu­jący tan­cerz, za­trud­niony w Ba­le­cie Na­ro­do­wym.

– Nie – od­rzekł. – Przy­rze­kam, że nie będę cię oszczę­dzał. I tak, na­dal mie­wam za­wroty głowy, od czasu do czasu. Ale obie­cuję, że te­raz zajmę się tym po­rząd­nie. Ciąg dal­szy na­stąpi – do­dał lek­kim, swo­bod­nym gło­sem.

Do­je­chał do prze­jazdu ko­le­jo­wego w cen­trum, szla­ban był opusz­czony. Kiedy tak sie­dział, cze­ka­jąc na prze­jazd po­ciągu, znowu po­my­ślał o chłopcu. To prawda, co po­wie­dział Skarre. Gdyby to, teo­re­tycz­nie rzecz uj­mu­jąc, rze­czy­wi­ście było mor­der­stwo i sta­łaby za tym matka, ła­two by­łoby jej się wy­wi­nąć. Cała ta oso­bliwa więź mię­dzy matką a dziec­kiem, tak wiele oko­licz­no­ści ła­go­dzą­cych, tak wiele moż­li­wych wy­ja­śnień. Nie­prze­wi­dy­wal­ność, po­my­ślał, utrata świa­do­mo­ści lub osła­bione zdol­no­ści kon­troli. Za­bu­rze­nia oso­bo­wo­ści, psy­chozy, de­pre­sje i różne cho­roby, było tak wiele moż­li­wo­ści do wy­boru. W końcu prze­je­chał po­ciąg to­wa­rowy z ciem­no­czer­wo­nymi wa­go­nami. Se­jer sły­szał mia­rowy rytm sprzę­gów, grze­cho­ta­nie że­laza i me­talu i zgod­nie z daw­nym, uko­cha­nym na­wy­kiem z dzie­ciń­stwa li­czył wa­gony.

Jej włosy, roz­wiane i pra­wie białe jak śnieg przy­wo­dziły mu na myśl prze­kwi­tłe dmu­chawce z bia­łym pu­chem. Ude­rzyło go wtedy, jaka jest wą­tła, chuda i smu­kła – jak ga­łązka. Dziecko uro­dziło dziecko, po­my­ślał, nie do wiary, że do­no­siła ciążę.

– Pro­szę za mną – po­wie­dział uprzej­mie. – Pój­dziemy do mo­jego ga­bi­netu, kilka po­koi da­lej.

Wsta­jąc, spoj­rzała na psa. Frank pod­szedł, żeby się przy­wi­tać, a ona po­gła­skała go de­li­kat­nie po gło­wie, ale nie wy­da­wała się zbyt za­in­te­re­so­wana. Po tra­ge­dii zbla­dła, pod oczami po­ja­wiły się cie­nie.

– Je­śli bę­dzie pani prze­szka­dzał, od­pro­wa­dzę go do sa­mo­chodu – po­wie­dział Se­jer. – Zwy­kle leży nie­ru­chomo, ni­gdy się nie de­ner­wuje.

Po­trzą­snęła głową bez słowa. Jej wzrok po­zo­stał sku­piony na psie, jakby wi­dok zwie­rzę­cia do­tknął w niej cze­goś, za czym tę­sk­niła.

– Jak ma pani na imię? – za­py­tał uprzej­mie, gdy szli przez ko­ry­tarz.

– Car­men – od­parła. – Na­zy­wam się Car­men Ce­si­lie Zita.

To na­zwi­sko wy­da­wało się zna­jome. Nim zdą­żył za­py­tać, pa­dła od­po­wiedź.

– Tak, mój oj­ciec jest wła­ści­cie­lem knajpki przy Torg­gata, Zita Qu­ick. Pro­wa­dzi ją od dzie­się­ciu lat, oboje tam pra­cu­jemy. Oczy­wi­ście nie te­raz, kiedy Tommy jest taki mały. Ni­co­lai pra­cuje na zmiany, bo mamy otwarte całą noc.

Za­mru­gała i spoj­rzała na Se­jera nie­bie­skimi oczami o gę­stych czar­nych rzę­sach.

– Lu­dzie przy­jeż­dżają aż z Oslo, żeby u nas zjeść – do­dała z dumą. Mimo tra­ge­dii mu­siała za­zna­czyć swoją waż­ność.

Otwo­rzył drzwi do ga­bi­netu. Frank wśli­zgnął się do środka i po­szedł pro­sto na swoje miej­sce przy oknie, gdzie po­ło­żył się na kocu.

– Pro­szę usiąść gdzie­kol­wiek – po­wie­dział Se­jer. Przy­glą­dał się mło­dej po­staci. – Pro­szę przy­jąć moje kon­do­len­cje – do­dał. – To wielka tra­ge­dia. – Wo­lał być miły. Nie chciał po­peł­nić żad­nego błędu, na wy­pa­dek gdyby oka­zała się nie­winna.

– Dla­czego nie mogę być z Ni­co­la­iem? – za­py­tała. Jakby się skar­żyła, wy­da­wała się zi­ry­to­wana. Nie da się wła­mać do umy­słu dru­giego czło­wieka, po­my­ślał Se­jer, trzeba wkra­dać się ostroż­nie i z sza­cun­kiem. Dla­tego sta­ran­nie wa­żył słowa, był w tym prze­szko­lony.

– Pro­ce­dury mó­wią, że nie po­win­ni­ście się kon­tak­to­wać – wy­ja­śnił cier­pli­wie. – Ro­zu­miem, że uważa to pani za bru­talne trak­to­wa­nie, ale tak nie jest. Mamy wiele ta­kich za­sad i prze­strze­gamy ich cał­ko­wi­cie au­to­ma­tycz­nie, co nie­ko­niecz­nie ozna­cza, że jest się czym mar­twić. Po­roz­ma­wiamy przez dłuż­szą chwilę, a po­tem bę­dzie pani mo­gła wró­cić do domu, do Gran­foss. Nie za­brała pani wody – za­uwa­żył – mam przy­nieść nową?

Po­trzą­snęła głową. Usia­dła na krze­śle przy oknie. Wi­dok jej nie in­te­re­so­wał, wzrok miała sztywno utkwiony w dło­niach, które zło­żyła na ko­la­nach. Od czasu do czasu spo­glą­dała na Franka, coś cią­gnęło ją w jego kie­runku. Pies na sza­rym kocu naj­wy­raź­niej koił jej nerwy.

– Jak ma na imię wasz sy­nek? – za­py­tał. – Tommy?

Prze­su­nął krze­sło po pod­ło­dze i usiadł obok niej.

– Tak. Na­zywa się Tommy Ni­co­lai.

Na­gle za­częła pła­kać. Se­jer cier­pli­wie cze­kał, aż na­pad się skoń­czy.

– Te­raz przej­dziemy przez wszystko ra­zem – wy­ja­śnił. – Krok po kroku. Do­kład­nie, jak to się stało. Może pani naj­pierw opo­wie­dzieć po swo­jemu, je­śli tak pani woli. A je­śli spra­wia to pani trud­ność, będę za­da­wać py­ta­nia.

– Tak – od­parła – pro­szę py­tać, ale uprze­dzam, że w gło­wie mam straszny chaos, trudno mi so­bie co­kol­wiek przy­po­mnieć.

– Ro­zu­miem. Mimo wszystko spró­buję. Pro­szę mi opo­wie­dzieć o tym dniu. Co pani ro­biła, kiedy od­kryła, że Tommy’ego nie ma?

Wi­dział, że prze­szu­kuje pa­mięć, jej wzrok błą­dził po po­koju i znów spo­czął na Franku, który za­snął na kocu.

– No, wie pan, zbli­żała się pora obiadu. Po­my­śla­łam, że przy­go­tuję ło­so­sia. Wy­daje mi się, że to wła­śnie ro­bi­łam, czy­ści­łam rybę.

– Wy­daje się pani? Nie jest pani pewna?

– Oczy­wi­ście, że je­stem pewna. Pro­szę nie mó­wić do mnie jak do gów­niary!

A jed­nak wa­hała się tro­chę, wcale nie wy­glą­dała na pewną tej wer­sji. Se­jer przy­po­mniał so­bie, że dziew­czyna może być w szoku, a w ta­kim sta­nie pa­mięć cza­sem za­wo­dzi, wi­dział już ta­kie przy­padki. No i też to, co się stało… W ogniu bi­twy mogą paść ostre słowa.

– Nie jest pani pewna? – za­py­tał po­now­nie.

– Cały dzień wi­dzę jakby przez mgłę – od­parła krótko. Splo­tła palce. Była czujna, umiał roz­po­znać sy­gnały.

– A tata Tommy’ego? Może pani po­wtó­rzyć, jak się na­zywa?

– Ni­co­lai Brandt. Tak, je­ste­śmy mał­żeń­stwem. Wiem, co pan so­bie my­śli. My­śli pan, że je­ste­śmy mło­dzi i głupi, że bra­kuje nam roz­sądku.

– Nie, nic ta­kiego nie przy­szło mi do głowy. Gdzie był Ni­co­lai, kiedy to się stało? Pro­szę mi opo­wie­dzieć.

– Na­pra­wiał ja­kieś stare ro­wery w piw­nicy. Za­ra­bia na pro­stych na­pra­wach i bie­rze sporo zle­ceń, to jego ulu­bione za­ję­cie, ta na­prawa ro­we­rów, ma fioła na ich punk­cie. Nie wie­dział na­wet, co się dzieje. By­łam sama w kuchni, a Tommy sie­dział na ma­cie na pod­ło­dze. Goły, bo było tak go­rąco, chcia­łam, żeby się tro­chę ochło­dził. Bar­dzo się poci. Otwo­rzy­łam drzwi wyj­ściowe, żeby zro­bić lekki prze­ciąg.

Se­jer ob­ser­wo­wał jej mowę ciała i ton głosu. Była te­raz cał­kiem spo­kojna i skon­cen­tro­wana, jakby w końcu przej­mo­wała kon­trolę nad sy­tu­acją. Jej głos był nieco mo­no­tonny, to mo­gło ozna­czać dy­stan­so­wa­nie się. Jakby nie przyj­mo­wała cze­goś do wia­do­mo­ści, cze­goś okrop­nego, na co nie była go­towa.

– Po­tem mu­sia­łam iść do ła­zienki – kon­ty­nu­owała. – Mu­sia­łam coś zro­bić. I za­jęło to tro­chę czasu. Kiedy wró­ci­łam, zo­ba­czy­łam, że go nie ma, nie sie­dział już na swo­jej ma­cie do za­bawy, a sa­lon był pu­sty. Tommy wła­śnie na­uczył się cho­dzić – wy­ja­śniła – i jest na­prawdę bar­dzo ener­giczny. W mi­nutę po­tra­fił po­ko­nać nie­zły dy­stans, a prze­cież nie było mnie przez ja­kiś czas. Naj­pierw po­bie­głam do sy­pialni, zaj­rza­łam na­wet pod koł­drę, wia­domo, kom­plet­nie spa­ni­ko­wa­łam. Po­tem wy­le­cia­łam z domu i szu­ka­łam go na po­dwórku. Ale ni­g­dzie go nie było, ani w pia­skow­nicy, ani za do­mem, nie chcia­łam na­wet my­śleć o je­zio­rze. Cho­ciaż tam było i sta­no­wiło oczy­wi­ste za­gro­że­nie, po pro­stu nie mo­głam o tym my­śleć. Wresz­cie tam po­szłam, mu­sia­łam prze­cież prze­szu­kać wszystko. Za­uwa­ży­łam go tuż obok po­mo­stu. Le­żał na dnie twa­rzą do dołu. Bez za­sta­no­wie­nia rzu­ci­łam się do wody i wy­cią­gnę­łam go na brzeg. A po­tem za­wo­ła­łam Ni­co­laia, ile sił w płu­cach. Zbiegł z góry, był kom­plet­nie spa­ni­ko­wany. To było ta­kie dziwne, sły­sza­łam krzyk, ale nie roz­po­zna­wa­łam głosu, mimo że to był mój głos, ro­zu­mie pan, o czym mó­wię?

Za­mil­kła. Unie­sioną dło­nią otarła sa­motną łzę.

– Nie udało nam się go ocu­cić, już go nie było. Ni­co­lai we­zwał ka­retkę, przy­je­chali bar­dzo szybko, pró­bo­wali go re­ani­mo­wać, trwało to całą wiecz­ność, może na­wet go­dzinę, mu­siałby pan zo­ba­czyć, jak się sta­rali. Ale ich wy­siłki nic nie po­mo­gły, Tommy już od­szedł.

Se­jer słu­chał jej mo­no­ton­nego ze­zna­nia. Przez cały czas ob­ser­wo­wał ją, śle­dził jej ton głosu, mi­mikę i ge­sty. To wszystko coś zna­czyło, lata do­świad­czeń w pracy z ludźmi na­uczyły go in­ter­pre­ta­cji. Z pew­no­ścią można ją było uznać za wia­ry­godną. Naj­praw­do­po­dob­niej stało się tak, jak mówi, ta­kie wy­padki zda­rzały się na­gmin­nie, uto­nię­cia więk­szych i mniej­szych dzieci, zwy­kle pod­czas za­bawy. Ale ist­niała też moż­li­wość, że to wszystko z jej strony było grą. Tkwiło w niej coś dra­ma­tycz­nego, coś wy­my­ślo­nego, bez wąt­pie­nia była za­ab­sor­bo­wana wy­glą­dem i tym, jak od­bie­rają ją inni. Plecy trzy­mała pro­sto, a pod­bró­dek wy­soko.

– Czy Tommy był zdro­wym chłop­cem? – za­py­tał.

– O tak – od­parła zde­cy­do­wa­nie. – No, ma ze­spół Do­wna. Ale poza tym jest ab­so­lut­nie, cał­ko­wi­cie zdrowy, ni­gdy nie cho­ro­wał, nic ta­kiego. A tak, miał kie­dyś in­fek­cję ucha. Na­gle do­stał wy­so­kiej go­rączki i mu­sie­li­śmy je­chać na po­go­to­wie w środku nocy. Po­dali mu tam le­kar­stwo i od razu wy­zdro­wiał. No, po paru dniach. Poza tym ab­so­lut­nie nic.

– A na co dzień czym się prze­ja­wiał ze­spół Do­wna? Może pani o tym tro­chę opo­wie­dzieć?

– No, po­trze­buje tro­chę do­dat­ko­wej po­mocy. Ta­kie dzieci roz­wi­jają się bar­dzo po­woli, nie uczą się tak szybko jak inne – wy­ja­śniła. – Wie pan, jak to jest.

– Jak wy­glą­dał wasz zwy­kły dzień w domu? Czy nie­po­ko­iło pa­nią to je­zioro i za­gro­że­nie z nim zwią­zane?

Ski­nęła głową. Po­wie­działa, że to było ry­zy­kowne miesz­kać z ma­łym dziec­kiem tuż obok głę­bo­kiego, ku­szą­cego akwenu.

– Ale nie mo­gli­śmy cią­gle bać się wszyst­kiego, co może się wy­da­rzyć – do­dała. – Lu­dzie żyją nad wodą. Dzieci do­ra­stają nad mo­rzem. W ciągu za­le­d­wie kilku ostat­nich lat dwójka dzieci uto­nęła tu na plaży. Wiem, że ta­kie rze­czy się zda­rzają. A te­raz przy­tra­fiło się to nam.

– No tak. – Ski­nął głową. – Oczy­wi­ście to prawda, co pani mówi, jed­nak chcia­łem spy­tać o coś jesz­cze. Jest pani bar­dzo młodą matką. Czy Tommy był chcia­nym dziec­kiem? Czy był pla­no­wany?

– Tak, był chciany. To zna­czy… ja ni­czego nie uży­wa­łam, Ni­co­lai też nie. Więc nie by­li­śmy spe­cjal­nie za­sko­czeni, kiedy zo­rien­to­wa­łam się, że je­stem w ciąży. Bar­dzo się ucie­szy­łam, gdy zo­ba­czy­łam po­zy­tywny wy­nik te­stu. Na­prawdę się cie­szy­li­śmy. Ska­ka­li­śmy i tań­czy­li­śmy po kuchni jak dwójka ma­łych dzieci. To jest od­po­wiedź na pana py­ta­nie – do­dała z bla­dym uśmie­chem. – Tak, oczy­wi­ście, że był chciany. Upra­gniony, z ca­łego serca, musi mi pan uwie­rzyć.

– A po­tem – pod­jął Se­jer ze spo­ko­jem – Tommy w końcu przy­szedł na świat. Może pani opo­wie­dzieć tro­chę o swo­jej ciąży, jak się pani czuła? Czy było pani ciężko? Jest pani bar­dzo drobna, dziecko to pew­nie nie lada cię­żar do udźwi­gnię­cia.

– O nie – za­opo­no­wała szybko, na­gle pełna ener­gii. – To było bar­dzo miłe uczu­cie. Ciąża prze­bie­gała gładko, by­łam w świet­nej for­mie. Wszy­scy wo­kół mó­wili, że wy­glą­dam bar­dzo ład­nie. I przez cały czas czu­łam się fan­ta­stycz­nie. Nie przy­ty­łam też za dużo, zresztą Tommy wa­żył tylko dwa sie­dem­set. Ni­co­lai żar­to­wał so­bie z tego. Mó­wił, że Tommy wy­glą­dał jak pud­ding z kwa­śnego mleka, był taki biały i gładki.

– Pro­szę mi opo­wie­dzieć, ja­kim był dziec­kiem. Czy był we­soły?

– Tak. – Ski­nęła głową. – Bar­dzo we­soły. Zda­rzało się, że miał pro­blemy ze snem, ale ra­dzi­li­śmy so­bie z tym. W nocy wsta­wa­li­śmy na zmianę. Cza­sami się kłó­ci­li­śmy, ale ogól­nie do­brze się do­ga­dy­wa­li­śmy.

– Kar­miła go pani pier­sią?

– Nie. Nie, nie kar­mi­łam pier­sią.

– Dla­czego nie? Nie miała pani po­karmu?

– Nie chcia­łam kar­mić pier­sią – od­parła twardo. – Wi­dzi pan, jak wy­glą­dam, nie na­daję się do tego. – Miała na my­śli swoją pła­ską klatkę pier­siową, pod krót­kim, ob­ci­słym to­pem wi­do­czne były dwie bar­dzo skromne wy­pu­kło­ści.

Na­gle za­uwa­żył u niej chwi­lową nie­chęć, jakby po­ru­szył bo­le­sny te­mat, o któ­rym nie chciała mó­wić. Za­mknęła się jak ostryga i stała kom­plet­nie nie­do­stępna. Wła­śnie wtedy, pa­trząc na wą­tłą po­stać sie­dzącą obok niego w po­strzę­pio­nych dżin­sach, po­my­ślał, że być może to ona jed­nak jest od­po­wie­dzialna za śmierć syna. Że zro­biła coś złego, że jest winna zbrodni, na­wet naj­gor­szej ze wszyst­kich. My­ślał o tym wy­łącz­nie z przy­zwy­cza­je­nia, bo taki już był jego za­wód. Po­dejrz­li­wość. Po­da­wa­nie cu­dzych słów w wąt­pli­wość. Ni­czego nie można brać za pew­nik. Jed­no­cze­śnie sta­rał się nie osą­dzać. A je­śli to na­prawdę było mor­der­stwo, po­my­ślał za­raz, jak w ogóle mo­gliby co­kol­wiek udo­wod­nić, skoro nie było świad­ków? Skoro matka twier­dziła, że chło­piec sam zszedł do wody w chwili jej nie­uwagi. Pod­czas gdy ona sama była za­jęta w ła­zience. A ogromna, po­kro­jona w pla­stry ryba le­żała na bla­cie.

– Był żąd­nym przy­gód ma­łym chłop­cem – pod­jęła Car­men. – Chciał wszystko od­kryć. Racz­ko­wał po domu z za­wrotną pręd­ko­ścią. Na­dą­ża­nie za tym było mę­czące – do­dała, ocie­ra­jąc łzę. – Cały czas bar­dzo się ba­łam, że coś się sta­nie.

Te­raz po­ko­nała ja­kąś prze­szkodę i wi­działa wszystko z dy­stansu, wszystko, co wy­da­rzyło się nad wodą, całą tra­ge­dię. Słowa pły­nęły tak ła­two, wy­ja­śniała, że Tommy był wszę­dzie i trudno było się nim opie­ko­wać, do­pre­cy­zo­wała, że nie jest ni­czemu winna i że to wszystko był wy­pa­dek. Zo­ba­czył, że zdy­stan­so­wała się od tra­ge­dii, od­su­nęła ją od sie­bie na krótką chwilę. To nie po­trwa długo, po­my­ślał, rze­czy­wi­stość ude­rzy ją z gwał­tow­no­ścią sztormu. To, co się stało, bę­dzie po­wra­cać wciąż na nowo w ca­łej po­twor­no­ści, każ­dego dnia. Przez resztę ży­cia. A w dniu, w któ­rym sama umrze, w dniu, w któ­rym nie bę­dzie miała przy­szło­ści, w dniu, w któ­rym bę­dzie mo­gła tylko wra­cać pa­mię­cią do prze­szło­ści, wszystko wróci ze szcze­gó­łami. Dziecko w ciem­nej wo­dzie, twa­rzą w dół.

– Od jak dawna mieszka pani z Ni­co­la­iem? – za­py­tał spo­koj­nie.

– Od dwóch lat. Ale je­ste­śmy ra­zem od czte­rech. Mia­łam tylko pięt­na­ście lat, kiedy się po­zna­li­śmy. Przed nim by­łam z kimś in­nym, ale skoń­czyło się to już po mie­siącu, tam­ten czło­wiek za­wiódł moje za­ufa­nie. Od tam­tej pory za­wsze by­li­śmy we dwoje, tak do­brze do sie­bie pa­su­jemy. Cho­ciaż bar­dzo się róż­nimy, to trzeba przy­znać.

– Róż­ni­cie się? W jaki spo­sób?

– Ni­co­lai jest bar­dzo po­wolny i ostrożny – wy­ja­śniła – a ja szybka i im­pul­sywna. Ro­zu­mie pan, co mam na my­śli.

– Czy był do­brym tatą?

– O tak, naj­lep­szym na świe­cie. Jest o wiele bar­dziej cier­pliwy ode mnie. Ni­gdy się nie iry­tuje ani nie de­ner­wuje, jest bar­dzo miły. Nie jest im­pul­sywny, ma bar­dzo ostrożną na­turę i można na nim po­le­gać.

– On też pró­bo­wał udzie­lić pierw­szej po­mocy?

– Tak, oboje pró­bo­wa­li­śmy. Ale wi­dzie­li­śmy, że już za późno, że jest siny, to było ab­so­lut­nie straszne. To Ni­co­lai mu­siał we­zwać po­go­to­wie, ja by­łam kom­plet­nie roz­hi­ste­ry­zo­wana i nie mo­głam so­bie z ni­czym po­ra­dzić. Czy mo­żemy od­mó­wić sek­cji zwłok? – za­py­tała gwał­tow­nie. – Prze­pra­szam, że py­tam, ale nie mogę znieść my­śli o tym, wiem, co oni ro­bią, czy­ta­łam w ga­ze­cie. I nie chcę, by ktoś tak grze­bał w ciele Tommy’ego.

Se­jer zwró­cił uwagę na słowo „grze­bać” i na jej nie­chęć do do­kład­nego zba­da­nia ciała, ale nie wy­cią­gnął z tego żad­nych no­wych wnio­sków. Spo­tkał się z tym pro­ble­mem już wcze­śniej. Czę­sto w związku z sa­mo­bój­stwem lub śmier­cią łó­żecz­kową. Lu­dzie pra­gnęli po­cho­wać swo­ich bli­skich w ca­ło­ści, było to cał­ko­wi­cie zro­zu­miałe. Nie chcieli za­pa­dłego ciała wy­pcha­nego pa­pie­rem.

– Sek­cja zwłok jest bar­dzo ważna – za­uwa­żył. – Może nam wiele wy­ja­śnić.

– Prze­cież zna­la­złam go w wo­dzie – nie ustę­po­wała. – Uto­nął. Przy­czyna śmierci jest ja­sna, nie wi­dzę sensu sek­cji.

– Musi pani zro­zu­mieć – po­wie­dział Se­jer cier­pli­wie – że mamy tu do czy­nie­nia z na­głym, nie­ocze­ki­wa­nym zgo­nem. W ta­kich przy­pad­kach pro­ce­dura na­ka­zuje wy­ko­na­nie sek­cji zwłok. Pro­szę mi uwie­rzyć, bę­dziemy bar­dzo ostroż­nie po­stę­po­wać z cia­łem.

Od tego mo­mentu stała się mniej chętna do roz­mowy. Za­mknęła się w so­bie i uni­kała jego wzroku, ob­ra­ca­jąc na palcu srebrny pier­ścio­nek z czer­wo­nym ka­mie­niem. Może była zmę­czona, a może zde­ner­wo­wana, trudno okre­ślić. Se­jer na­brał te­raz pew­nych po­dej­rzeń, więc sta­rał się ją nieco przy­ci­snąć. Wie­dział, że w prze­szło­ści wiele dzie­cio­bójstw błęd­nie uzna­wano za wy­padki. Ale dzieci, naj­słabsi człon­ko­wie spo­łe­czeń­stwa, mają prawo do spra­wie­dli­wo­ści. Po raz ko­lejny przy­po­mniały mu się jego mło­dzień­cze ide­ały. Wszystko to, czego na­uczył go oj­ciec, prawo, prawda i spra­wie­dli­wość.

– Mogę za­dzwo­nić do taty? – za­py­tała. – Mu­szę wszystko mu opo­wie­dzieć. Mają tylko mnie – do­dała. – A Tommy jest ich je­dy­nym wnu­kiem.

Znów za­częła szlo­chać.

– Mia­łam sio­strę, ale jej już nie ma – do­dała. – To bę­dzie dla nich za dużo. Tata ma chore serce, a mama jest taka ner­wowa.

– Oczy­wi­ście – po­wie­dział spo­koj­nie Se­jer – bę­dzie pani mo­gła za­dzwo­nić. Musi pani być jed­nak przy­go­to­wana na nie­przy­jemne roz­mowy z nami. Tak to już jest, mimo że za­wsze mamy do­bre in­ten­cje. Pro­szę się nie bać, ra­zem wy­ja­śnimy tę sprawę.

Po­now­nie od­szu­kała wzro­kiem Franka. Spał na dy­wa­nie. Po­tem spoj­rzała Se­je­rowi pro­sto w oczy. Zmru­żyła oczy.

– Czy je­stem o coś po­dej­rzana?

Se­jer po­zwo­lił jej chwilę po­sie­dzieć w nie­pew­no­ści. Miał to samo prze­czu­cie, co Skarre – że coś jest nie tak. Że cze­goś bra­ko­wało w jej za­cho­wa­niu, bio­rąc pod uwagę tra­ge­dię, która się wy­da­rzyła. To uczu­cie spra­wiło, że parł da­lej.

– Jak uprze­dzi­łem – po­wie­dział – mu­simy usta­lić prze­bieg wy­da­rzeń. Funk­cjo­na­riusz prze­szuka wasz dom, to też zwy­kła pro­ce­dura, nie musi się pani mar­twić.

Car­men wga­piła się w niego.

– Co ta­kiego? Dom? Prze­cież uto­pił się w je­zio­rze, nic z tego nie ro­zu­miem!

Znowu wy­bu­chła pła­czem. Od­gar­niała z czoła opa­da­jące włosy.

– W domu nic prze­cież nie ma – upie­rała się. – Nie mogę zro­zu­mieć, kto dał wam prawo za­wra­cać mi głowę ta­kimi rze­czami. Prze­szu­kać dom?! I co tam chce­cie zna­leźć?

Se­jer wstał z krze­sła. Prze­su­nął je tak, że sie­dzieli twa­rzą w twarz. Car­men ewi­dent­nie po­czuła się nie­pew­nie i spo­chmur­niała.

– Nie chcia­łam krzy­czeć – po­wie­działa – po pro­stu to wszystko jest ta­kie dziwne. Trudno mi uwie­rzyć, że to się stało. Czy to pan bę­dzie prze­słu­chi­wał Ni­co­laia?

– Tak, ja z nim po­roz­ma­wiam. Mu­szę spraw­dzić, czy wa­sze wer­sje się zga­dzają. Ro­zu­mie pani, że tak wła­śnie pra­cu­jemy, prawda?

– Ale prze­cież na pewno bę­dzie się zga­dzać. – Znów się roz­pła­kała. – Nie my­śli pan chyba, że kła­mię?

*

W przed­po­koju wi­siało tro­chę ubrań na rzę­dzie koł­ków.

Dwie pary ko­za­ków, jedne ka­lo­sze, kilka par in­nych bu­tów na półce. Za­wią­zana re­kla­mówka, praw­do­po­dob­nie ze śmie­ciami, które mieli wy­rzu­cić do ko­sza przy dro­dze, drzwi do piw­nicy, ciem­nej i ta­jem­ni­czej. Więk­szy przed­po­kój z ko­modą i lu­strem, sa­motna kurtka z od­bla­skami na rę­ka­wach. Po pra­wej stro­nie mały sa­lon, w któ­rym do­mi­no­wał pła­ski te­le­wi­zor, dość duży, może pięć­dzie­siąt cali. Dwa fo­tele, je­den z pod­nóż­kiem. Re­gały z wie­loma książ­kami, nie­które w du­żym for­ma­cie, o pta­kach i zwie­rzę­tach. Obok po­koju te­le­wi­zyj­nego ja­dal­nia ze sto­łem i czte­rema krze­słami oraz biurko z iMa­kiem.

Skarre cho­dził od po­koju do po­koju i no­to­wał każdy szcze­gół. Zwię­dłe kwiaty w do­nicz­kach, cza­so­pi­sma na stole. Pi­lot i pu­sta puszka po coli, na ka­na­pie koc z czer­wo­nymi frędz­lami. Mata do za­bawy na pod­ło­dze, z dzwo­necz­kami i kie­sze­niami. Na ścia­nie czarno-białe zdję­cie dziecka, zro­bione przez do­brego fo­to­grafa ama­tora, być może sa­mego Ni­co­laia. Ze­spół Do­wna był wi­do­czny w oczach dziecka i w ni­skim, nieco gru­bym ciele z pulch­nymi dłońmi. Chło­piec stał na kwie­ci­stej łące wśród sto­kro­tek i mle­czy, miał na so­bie tylko pie­lu­chę. Tak, to rze­czy­wi­ście było go­rące lato, lu­dzie zrzu­cali z sie­bie ubra­nia, jak tylko mo­gli. Długo stał i pa­trzył na fo­to­gra­fię chłopca, ogar­nęło go wzru­sze­nie. Ode­rwał się wresz­cie i po­szedł do sy­pialni, zaj­rzał do środka, sto­jąc w otwar­tych drzwiach. Czuł, że na­ru­sza czy­jąś pry­wat­ność, jak za­wsze, jakby był pod­glą­da­czem. Wtrą­cał się w ży­cie in­nych lu­dzi, ale było to ko­nie­czne. Otrzą­snął się i pod­szedł do okna. Z tej czę­ści domu nie było wi­dać je­ziorka, pa­trzył pro­sto na kępę cięż­kich drzew, w bez­po­śred­nim są­siedz­twie nie wi­dział żad­nych in­nych do­mów. Dwa po­je­dyn­cze łóżka złą­czone ze sobą. Je­den sto­lik nocny był schludny, na dru­gim stały bu­dzik, spray do nosa, pa­pie­rowe chu­s­teczki, szklanka wody. Ze­ga­rek na rękę, szczotka do wło­sów i opa­ko­wa­nie pa­ra­ce­ta­molu na wy­pa­dek go­rączki lub bólu głowy. Po­ściel była nie­bie­ska w białe chmurki, może z Ikei. Na koł­drze le­żał stary plu­szowy miś i pa­trzył ślepo na niego czar­nymi szkla­nymi oczami. A w ką­cie białe dzie­cięce łó­żeczko z ka­ru­zelą – cztery ko­ły­szące się ptaki z czer­wo­nymi pió­rami. Tu też le­żał plu­szowy miś, now­szy, wy­da­wał się drogi. Może ku­pili go dziad­ko­wie, pod­czas gdy stary plu­szak zo­stał wy­gnany do łóżka dla do­ro­słych. W ła­zience wi­siało kilka wy­pra­nych par skar­pe­tek. Poza tym nic cie­ka­wego. Wszedł po­now­nie do sa­lonu, usiadł na so­fie, wy­brał nu­mer Se­jera.

– Nic god­nego uwagi – za­mel­do­wał. – Żad­nych szcze­gól­nych zna­le­zisk, zwy­kły, co­dzienny ba­ła­gan.

– Gdzie je­steś te­raz?

– W sa­lo­nie.

– Mu­sisz iść do kuchni – po­le­cił Se­jer. – Zo­bacz, czy jest tam ryba. Czy nie ma cze­goś na bla­cie, skład­ni­ków szy­ko­wa­nego obiadu?

Skarre wy­szedł i ro­zej­rzał się po schlud­nej kuchni.

– Tak, wy­gląda jak ło­soś, jest czę­ściowo po­kro­jony. To cię sa­tys­fak­cjo­nuje? Poza tym nic. W ła­zience schną skar­petki, mały ba­ła­gan przy łóżku, ta­kie co­dzienne dro­bia­zgi. Na bla­cie bu­telka po whi­sky. Więc jedno z nich pije, przy­pusz­czal­nie Ni­co­lai.

– Dla­czego tak my­ślisz?

– Dziew­czyny w tym wieku nie piją prze­cież whi­sky.

– Masz chyba ra­cję – od­parł Se­jer. – Jak do­tąd ze­zna­nia Car­men wy­dają się wia­ry­godne. Dziwne jed­nak, że spra­wia wra­że­nie zdez­o­rien­to­wa­nej co do prze­biegu wy­da­rzeń. Daj znać, je­śli znaj­dziesz coś jesz­cze. Tym­cza­sem po­roz­ma­wiam z Ni­co­la­iem i zo­ba­czymy, czy ich wer­sje są zgodne.

– Więc co o tym my­ślisz? – spy­tał Skarre.

– Stan­dar­dowa sprawa, może jedno z nich kła­mie. Je­śli tak jest, to winny nie może nam uciec.

*

– Było już za późno – po­wie­dział Ni­co­lai Brandt – zu­peł­nie zsi­niał. Pa­znok­cie i usta miał aż nie­bie­skie, był biały jak płótno. Wi­dzia­łem, że to Tommy, ale jed­no­cze­śnie wy­da­wał się taki obcy. I zda­łem so­bie sprawę, że to już ko­niec, a Car­men wpa­dła w kom­pletną hi­ste­rię, nie mo­gli­śmy my­śleć, chyba wszystko zro­bi­łem źle. Do ni­czego się nie na­daję – do­dał dra­ma­tycz­nie, ocie­ra­jąc łzę.

– Gdzie pan był, kiedy Car­men we­zwała pana na po­moc? – za­py­tał Se­jer.

– W piw­nicy. Na­pra­wia­łem ro­wer. Za­ra­biam tro­chę na ta­kich dro­bia­zgach, to był ro­wer ko­legi. Na­sma­ro­wa­łem i wy­mie­ni­łem łań­cuch, i tyle.

– Tak więc – cier­pli­wie pod­su­mo­wał Se­jer – stał pan po­chy­lony nad tym ro­we­rem. Co pan po­my­ślał, kiedy usły­szał pan krzyk Car­men?

– Ona nie krzy­czała, ona wrzesz­czała – po­pra­wił Ni­co­lai. – Od razu zda­łem so­bie sprawę, że Tommy jest w wo­dzie. Za­wsze ba­łem się tego prze­klę­tego je­ziorka. Tommy jest wszę­dzie, do­piero co na­uczył się cho­dzić, więc jest nie­prze­wi­dy­walny. Rzu­ci­łem więc ro­wer i po­bie­głem tak szybko, jak tylko mo­głem, do wody. Car­men go już wy­cią­gnęła. Pró­bo­wa­li­śmy wszyst­kiego, co się dało, aby go przy­wró­cić do ży­cia, ale nic nie po­mo­gło, już go z nami nie było. Już wtedy, już po kilku mi­nu­tach, zda­łem so­bie sprawę, że jest za późno. Za­dzwo­ni­li­śmy więc na nu­mer alar­mowy, szybko przy­je­chali i pod­jęli próbę re­ani­ma­cji. Ale im też się nie udało, cho­ciaż byli w tym lepsi niż my, ro­bili to prze­cież wiele razy. Wi­dzie­li­śmy, że się na tym znają. Pew­nie ura­to­wali wiele ist­nień ludz­kich. Więc cią­gle mia­łem na­dzieję. Cze­ka­łem, aż się obu­dzi i może od­kaszl­nie tro­chę wody. Aż ko­lor wróci na jego twarz i Tommy znów za­cznie od­dy­chać.

Ni­co­lai był bar­dzo blady, mimo sło­necz­nego lata, a oczy miał ciemne z żalu i roz­pa­czy. Być może po raz pierw­szy zo­ba­czył śmierć z bli­ska, miał do­piero dwa­dzie­ścia lat. A śmierć wi­dziana z ta­kiej od­le­gło­ści po raz pierw­szy jest za­wsze dra­ma­tycz­nym prze­ży­ciem.

– No tak – po­wie­dział po chwili Kon­rad Se­jer. – Czy Tommy scho­dził już kie­dyś sam do je­ziorka? To prze­cież nie­da­leko, może pięć­dzie­siąt me­trów. Czy wy­cho­dził sam z domu na traw­nik, czy coś w tym stylu? Pa­mięta pan ta­kie epi­zody?

Ni­co­lai splótł ręce na ko­la­nach. Także był wą­tłym chło­pa­kiem, pa­so­wał do smu­kłej Car­men, a te­raz byli jak dwie po­tę­pione du­sze po­sta­wione obok sie­bie. Miał cien­kie, za­cze­sane do tyłu włosy, które się­gały karku. Na jed­nej dłoni mały ta­tuaż, chyba ja­kiś ja­poń­ski zna­czek.

– Co ozna­cza pań­ski ta­tuaż? – za­py­tał Se­jer za­cie­ka­wiony.

– Od­wagę.

– I co, działa?

– Nie, w ogóle. Za­wsze by­łem tchó­rzem. Czy mo­żemy zo­stać ska­zani za za­nie­dba­nie?

Se­jer zi­gno­ro­wał py­ta­nie.

– Dla­czego na­zywa się pan tchó­rzem? – za­py­tał. – Kto tak po­wie­dział?

– Ja tak mó­wię. Po pro­stu to wiem, nie musi mnie pan po­cie­szać. Bo chyba na to nie za­słu­ży­łem.

– No do­brze – od­parł Se­jer, bo chciał kon­ty­nu­ować. – Tommy. Czy wcze­śniej wy­cho­dził z domu? Na po­dwórko czy do ogrodu?

– Tak, zda­rzyło się to parę razy. Kiedy do­ciera do scho­dów, po­ko­nuje je na czwo­ra­kach. Mó­wi­łem Car­men, że wszyst­kie drzwi mu­szą być za­mknięte, bo on jest taki szybki. Ale dzi­siaj jest tak go­rąco, dla­tego drzwi były otwarte na oścież.

– Może pan po­wie­dzieć coś o tym, co ro­biła Car­men, kiedy znik­nął Tommy? Czy wie pan coś o tym?

Po­my­ślał chwilę. Od­gar­nął cien­kie włosy wy­ta­tu­owaną dło­nią.

– Nie wiem. Pew­nie krę­ciła się po domu. Zaj­mo­wała się obia­dem czy coś. Dba o dom, lubi go po­rząd­ko­wać i upięk­szać. I przy­go­to­wy­wać je­dze­nie, praw­dziwa z niej go­spo­dyni.

– Gdzie pan pra­cuje?

– U te­ścia, w cen­trum mia­sta. W jego re­stau­ra­cji przy Torg­gata, w Zita Qu­ick.

– Do­brze się panu pra­cuje dla te­ścia?

– Tak, on jest w po­rządku. Ale miał roz­le­gły za­wał serca, więc nie może się prze­mę­czać, a my z Car­men po­ma­gamy, jak tylko mo­żemy. Nie za­ra­biamy dużo, na szczę­ście nie­wiele nam po­trzeba. Od uro­dze­nia Tommy’ego Car­men nie pra­cuje. Ma wró­cić do pracy, jak tylko Tommy…

Na­gle przy­po­mniał so­bie, co się stało. Frank wstał ze swo­jego miej­sca i pod­szedł do Ni­co­laia. Po­li­zał jego dłoń cie­płym ję­zy­kiem.

– Lubi pan psy? – spy­tał Se­jer, by tro­chę go roz­pro­szyć.

Ski­nął głową i po­gła­dził po­marsz­czony łeb.

– Tak, po­dob­nie jak Car­men. Ale nie chcie­li­śmy mieć psa ze względu na Tommy’ego. To zna­czy… cze­ka­li­śmy, aż skoń­czy trzy, cztery lata. Od­kła­da­nie rze­czy na póź­niej to głu­pota, te­raz to wi­dzę. Na­gle ży­cie się koń­czy… i na wszystko jest za późno. Te­raz dom bę­dzie taki pu­sty. Przy­zwy­cza­ili­śmy się do krzy­ków i śmie­chu dziecka, nie wiem, jak mamy te­raz żyć! – Wy­buchł pła­czem. Sie­dział bez­rad­nie na krze­śle i ocie­rał łzy.

– Otrzy­ma­cie po­moc psy­cho­loga – za­pew­nił Se­jer. – Je­śli oczy­wi­ście ją przyj­mie­cie.

Ni­co­lai sta­now­czo po­trzą­snął głową.

– Nie, nie wie­rzę w ga­da­nie. Wo­lał­bym, że­by­ście po pro­stu zo­sta­wili nas w spo­koju. Czy mo­żemy już wró­cić do domu? Nie ro­zu­miem tych wszyst­kich py­tań, bar­dzo mnie to de­ner­wuje.

– Tak, wkrótce bę­dzie­cie mo­gli wró­cić do domu. Cze­kamy też na sek­cję zwłok, bę­dziemy w kon­tak­cie.

Ni­co­lai po­trzą­snął głową z fru­stra­cją.

– Ale prze­cież nie ma tu czego szu­kać – po­wie­dział. – My­ślę, że mo­gli­by­ście dać so­bie z tym spo­kój.

– Pro­szę wy­ba­czyć – od­rzekł Se­jer – ale bio­rąc pod uwagę oko­licz­no­ści, jest to ab­so­lut­nie nie­zbędne. I na­wet je­śli nie ro­zu­mie pan ko­niecz­no­ści śledz­twa, za­pew­niam, że leży to w naj­lep­szym in­te­re­sie Tommy’ego. Wszystko musi się wy­ja­śnić, może mi pan za­ufać?

– To wy­daje mi się ta­kie okropne – mruk­nął. – Le­d­wie mogę o tym my­śleć, otwo­rzą to ma­leń­kie ciałko i po­wy­cią­gają wszystko ze środka.

– Po­tem wcale tego nie wi­dać – za­pew­nił Se­jer – ma pan na to moje słowo. Może pan być pewny, że po­że­gna się z sy­nem bez prze­ra­ża­ją­cych wi­do­ków. Pro­szę o tym po­roz­ma­wiać z do­mem po­grze­bo­wym, oni po­ma­gają w ta­kich spra­wach.

Ni­co­lai długo mil­czał. Kie­ru­jąc wzrok w stronę okna, Se­jer po­my­ślał o Car­men. Jaki mia­łaby mo­tyw, żeby świa­do­mie wrzu­cić Tommy’ego do wody? Czy nie mo­gła już go znieść? Czy wcale nie był chcia­nym dziec­kiem, jak twier­dziła? Czy uczy­nił ją nie­wol­nicą, czy po­sia­da­nie cho­rego syna było dla niej ob­cią­że­niem, zbyt wiel­kim brze­mie­niem, przy­tła­cza­ją­cym, bez końca, nad­rzęd­nym i mę­czą­cym obo­wiąz­kiem? Więc dzi­siaj, w środę dzie­sią­tego sierp­nia, zde­cy­do­wała się na ten krok, na po­zby­cie się go raz na za­wsze? Może dla­tego, że był inny… Czy na­prawdę mo­gło tak być? Czy może nic z tych rze­czy. Tylko tra­giczny wy­pa­dek, ja­kich bywa wiele, ni­czyja wina?

Kiedy ich wy­pu­ścił, była szó­sta po po­łu­dniu. Ja­cob Skarre od­wiózł Car­men i Ni­co­laia do domu. Na po­dwórku się ro­zej­rzał, dom stał dość da­leko od są­sia­dów, sa­mot­nie. Nie­wąt­pli­wie nad je­zior­kiem mo­gła się wy­da­rzyć ja­kaś zbrod­nia tego sierp­nio­wego dnia. Żywa du­sza by tego nie zo­ba­czyła.

*