Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Przy rodzinnym stole znowu słyszysz pytania o ślub i dzieci? Czujesz wyrzuty sumienia, bo za rzadko odwiedzasz rodziców? Jesteś uzależniony od opinii mamy i wsparcia taty?
Są rodzice toksyczni i helikopterowi, są mistrzowie presji i wampiry emocjonalne. Często nawet jako dorośli czujemy się wobec nich bezsilni. Czas to zmienić.
Nabierz dystansu do swojej relacji z rodzicami!
Jeśli do tej pory świadome postawienie granic było dla ciebie trudne, Sandra Konrad, doświadczona psychoterapeutka, wskaże jak uzdrowić proces pokoleniowej transmisji. Nie chodzi o to, by całkiem zerwać więź z rodzicami, ale uwolnić się od ich oczekiwań i nakazów.
Dzięki temu poradnikowi nie tylko rozpoznasz uwikłania i wyznaczysz nowe granice. Podarujesz też sobie i swoim najbliższym zdrową, pełną wsparcia relację.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Nicht ohne meine Eltern. Wie gesunde Ablösung all unsere Beziehungen verbessert – auch die zu unseren Eltern
© 2023 Piper Verlag GmbH, München
Projekt okładki
Gabriela Ochalik
Redaktor nabywający
Adam Gutkowski
Redaktorka prowadząca
Marta Brzezińska-Waleszczyk
Opieka redakcyjna
Katarzyna Mach
Adiustacja
Bogusława Wójcikowska
Korekta
Małgorzata Biernacka
Barbara Gąsiorowska
Copyright © for the translation by Sławomir Kupisz
© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024
ISBN 978-83-240-6951-4
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Wejście w dorosłość okazało się czymś w rodzaju łacińskiego „Ave atque vale” (Witaj i żegnaj). Było zarazem początkiem i zakończeniem, przywitaniem, które w rzeczywistości było długim pożegnaniem
James Wood, Upstate
Żaden, żaden, żaden obowiązek nie istniał dla ludzi przebudzonych, prócz tego jednego: szukać samego siebie, w sobie się umocnić, po omacku szukać własnej drogi naprzód, niezależnie od tego, dokąd ona wiedzie.
Herman Hesse, Demian1,2
W obecności rodziców3* często czuję się jak małe dziecko, emocje przejmują nade mną kontrolę.
Czuję się odpowiedzialny/odpowiedzialna za rodziców.
Jestem stale rozczarowany/rozczarowana rodzicami, gdyż nie są tacy, jakimi chciałbym/chciałabym, żeby byli.
Nie potrafię stawiać granic rodzicom.
Muszę sprawić, aby rodzice byli ze mnie dumni.
Nie mam odwagi rozmawiać z rodzicami o moich prawdziwych uczuciach.
Moi rodzice najlepiej wiedzą, co jest dla mnie dobre.
To ja wiem najlepiej, co jest dobre dla rodziców.
Kontakt z rodzicami jest w moim odczuciu bardzo męczący, lecz pomimo to zmuszam się do regularnych spotkań z nimi.
Zerwałem/zerwałam kontakt ze swoimi rodzicami, gdyż w ten sposób chcę ich za coś ukarać.
Często czuję się winny/winna, gdyż dla rodziców jestem niewystarczający/niewystarczająca.
Relacje z moimi rodzicami to jedna wielka wojna.
Jestem ofiarą rodziców; to oni ponoszą winę za to, że moje życie już do końca będzie do niczego.
Chciałbym/chciałabym, żeby rodzice akceptowali wszystkie moje decyzje, i jestem nieszczęśliwy/nieszczęśliwa, gdy tego nie robią.
Rodzice nigdy by mi nie wybaczyli, gdybym powiedział/powiedziała im, jak bardzo zranili mnie w dzieciństwie.
Czuję się, jakbym stale musiał/musiała bronić się przed rodzicami.
Nie wolno mi robić ani mówić niczego, co zrani moich rodziców.
W mojej relacji rodzice są głównym punktem zapalnym.
Uczucia i potrzeby rodziców są ważniejsze niż moje własne.
Mam dość tego, że rodzice mnie nie rozumieją.
Utraciłbym/utraciłabym rodziców, gdybym pokierował/ pokierowała swoim życiem według swoich własnych zasad.
Chciałbym/chciałabym uratować moich rodziców i zrobiłbym/ zrobiłabym wszystko, aby ich uszczęśliwić.
Nieustannie prowadzę z rodzicami wewnętrzne dialogi, które powodują moje wzburzenie.
Często kłócę się z rodzicami, chcąc udowodnić im, że mam rację.
Nie potrafię wyzbyć się pragnienia, aby rodzice wreszcie stali się takimi, jacy nigdy nie byli.
Zawsze robię coś dokładnie przeciwnego niż to, czego życzą sobie rodzice.
Nie podejmuję decyzji, o których wiem, że nie spodobałyby sięrodzicom.
W mojej relacji kłócę się o sprawy, które nie zostały wyjaśnione z rodzicami.
Trzymam w tajemnicy istotne obszary mojego życia z obawy przed reakcją rodziców.
Nienawidzę swoich rodziców i chciałbym/chciałabym, żeby umarli.
Gdy moi rodzice umrą, utracę całą ochotę do życia i radość z niego.
Jeśli zgadzasz się choćby z jednym z powyższych zdań, jest to sygnał, że pozostajesz emocjonalnie uwikłany w relacje z rodzicami. Że niedostatecznie uwolniłeś się od nich.
Ta książka jest dla Ciebie: wyjaśnia, jak stopień naszego uwolnienia się od rodziców przekłada się na całe nasze życie i relacje. Przede wszystkim jednak wskazuje drogi wyjścia z emocjonalnego uwikłania. Nie deprecjonując Twojej rodziny, na pierwszym planie stawia Twój osobisty rozwój.
Lektura tej książki nie zastąpi psychoterapii, może jednak pomóc Ci lepiej zrozumieć samego siebie, swoich rodziców i utkaną przez Was wspólną dynamikę. Być może sprawi, że zapomnisz o poczuciu winy, urazach i rozczarowaniach. Byłoby idealnie, gdyby przeczytanie jej zaowocowało autorefleksją, odszukaniem nowego miejsca w Waszym układzie i zbudowaniem dojrzalszej relacji z rodzicami, a także ze wszystkimi innymi ludźmi.
Przykłady z mojej praktyki jako psychologa4* ilustrują schematy powstawania barier na drodze do uwolnienia się od rodziców i sposoby ich pokonywania. Niewykluczone, że w niektórych przypadkach zobaczysz siebie. Zapewne niejedno Cię wzburzy, zasmuci, rozgniewa. Nie ma powodu do obaw. Emocjonalne reakcje oznaczają, że coś nas poruszyło. Byłoby idealnie, gdyby w ślad za emocjonalnym poruszeniem nastąpiło działanie – w kierunku, który będzie dla Ciebie korzystny.
Uwalnianie się to długotrwały proces. Niekiedy dokonuje się wielkimi skokami, częściej jednak zmierzamy do celu wieloma małymi krokami. Na tej drodze życzę Ci klarowności, siły i pełnej czułości cierpliwości do samego siebie.
Mam nadzieję, że znajdziesz w sobie odwagę, aby poluźnić ograniczające Cię więzy. Zdrowe uwolnienie się nie oznacza bowiem, że kochasz mniej, ale że kochasz dojrzalej.
Możemy się uwolnić, a mimo to pozostać związani.
Sandra Konrad
Hamburg 2023
Matko, miałaś mnie, ale ja nigdy nie miałem ciebie
Pragnąłem cię, ty mnie nie pragnęłaś
A więc muszę, muszę ci to powiedzieć:
Żegnaj, żegnaj.
Ojcze, opuściłeś mnie, ale ja nigdy nie opuściłem ciebie
Potrzebowałem cię, ty mnie nie potrzebowałeś
A więc muszę, muszę ci to powiedzieć:
Żegnaj, żegnaj.
John Lennon, Mother
Największe zadanie naszego życia
John Lennon miał trzydzieści lat, gdy świat usłyszał jego Matkę – poruszający do głębi utwór, w którym artysta przywołuje swoich rodziców, jednocześnie się z nimi żegnając. „Większość sądzi, że to piosenka o moich rodzicach, ale to piosenka o dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach wszystkich rodziców, żyjących lub na wpół martwych”5.
Naturalnie Lennon przesadza, zakładając, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent wszystkich matek nie chce swoich dzieci i dziewięćdziesiąt dziewięć procent ojców je opuszcza. Zaniża jednak szacunki gdzie indziej: pożegnanie się z rodzicami jest bowiem zadaniem wszystkich dzieci.
Większości z nich to rozstanie przychodzi z trudem. Wiele osiąga na tej drodze zaledwie przeciętne rezultaty, co pociąga niekiedy za sobą dramatyczne następstwa. Dzieje się tak szczególnie wtedy, gdy nie potrafią zrzucić z siebie zobowiązań ponad swoje siły lub trwają przy toksycznych rodzicach. Albo gdy przez całe swoje życie tęsknią za rodzicami idealnymi i raz za razem spotyka je rozczarowanie.
Mówiąc o pożegnaniu, nie mam na myśli ostatnich słów wypowiadanych na łożu śmierci, ale te liczne kroki małe i duże, które pozwalają nam odciąć rodzicielską pępowinę – zarówno za życia rodziców, jak i po ich odejściu. Mówię o rosnącej samodzielności, niezależności właściwej dla określonego wieku, o umiejętności podejmowania własnych, świadomych decyzji. Mówiąc krótko: życia własnym życiem. Żyć własnym życiem – nie każdemu się to udaje. Wiele dorosłych dzieci czuje, że są zniewolone i związane oczekiwaniami rodziców. Dopada je poczucie winy, gdy ich zachowania odbiegają od zachowań wymarzonego dziecka lub gdy podejmują nieaprobowane przez rodziców decyzje dotyczące wyboru zawodu, partnera lub partnerki, orientacji seksualnej albo zapatrywań politycznych, stylu życia czy ubioru. Wiele z nich męczy się w narzuconych im przez rodziców scenariuszach na życie, często nie zdając sobie z tego sprawy. Mają do odegrania rolę stanowiącą kontynuację życia ich rodziców: bądź to, aby zrealizować niespełnione marzenia swoich rodziców, bądź po to, aby nie powiodło im się w życiu lepiej niż rodzicom.
Pożegnanie z rodzicami to uwolnienie się od ich oczekiwań i zobowiązań wobec nich. To uniezależnienie się od ich akceptacji do tego stopnia, że wreszcie możliwe staje się samodzielne działanie. To, co na pozór wydaje się racjonalne i proste, w wielu rodzinach wywołuje konflikty. Bywa, że rodzice martwią się o swoje dzieci, są niezadowoleni z obranych przez nie dróg życiowych i wyraźnie to okazują. Część dorosłych już dzieci źle znosi krytykę ze strony rodziców: zranione i okaleczone, reagują gniewem, gdy ich decyzje nie spotykają się z aprobatą rodziców. Niektóre wzbudzają w sobie silne poczucie winy, z kolei inne, obawiając się utraty rodzicielskiej miłości, wolą podporządkować swoje życie normom rodziców. Są i takie, które przez całe życie buntują się przeciwko rodzicom – igła ich kompasu jest skierowana zawsze w przeciwną stronę niż kompasu ich rodziców.
Pożegnanie z rodzicami to nie tylko odrzucenie niewłaściwych lub zbyt obciążających zobowiązań. Chodzi tu również o to, aby spojrzeć krytycznym okiem na własne oczekiwania wobec rodziców i w ostatecznym rozrachunku od nich się odciąć.
Wiele dzieci przez całe swoje życie szuka w rodzicach czegoś, czego być może nigdy od nich nie dostały: bezwarunkowej miłości, emocjonalnego ciepła, uwagi, uznania. Lecz choć jako niemowlęta byliśmy całkowicie zależni od naszych rodziców, jako dorośli umiemy już sami zatroszczyć się o siebie i w sposób samookreślony kształtować nasze życie. Rozstanie z rodzicami oznacza więc również rezygnację z naszej tęsknoty za rodzicami idealnymi. Dla wielu ta myśl jest tak bolesna, że zamiast zaakceptować niedoskonałą rzeczywistość i ostatecznie porzucić nadzieję na cud, wolą przez całe życie ścigać fantomowych rodziców.
Tymczasem przełomowym punktem naszego życia, prawdziwym wejściem w dorosłość jest moment, w którym przestajemy domagać się od naszych rodziców czegoś, co niewątpliwie jest dla nich nieosiągalne. Droga do tego miejsca będzie ciernista, gdyż boleśnie zderzymy się ze wszystkim tym, czemu dotychczas zaprzeczaliśmy, z tym, co wbrew rzeczywistości przedstawialiśmy w korzystniejszym świetle, czego próbowaliśmy nie czuć. Naszym zadaniem jest uświadomić sobie nasze deficyty w dzieciństwie oraz towarzyszące im doświadczenia i – być może po raz pierwszy – opłakać je. Rzecz w tym, aby ujrzeć naszych rodziców takimi, jacy naprawdę są, a w przypadku wątpliwości przyjąć, że nie mogli i nie mogą troszczyć się o nas lepiej, często z powodu doświadczonych przez nich samych w dzieciństwie deficytów. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić – im więcej braków emocjonalnych doświadczyliśmy jako dzieci, tym większa jest pustka, którą pragniemy wypełnić.
Wielu ludzi unika wejścia na tę drogę. Tkwią uparcie w fikcji, przez co nigdy nie udaje im się nawiązać prawdziwego kontaktu z rzeczywistymi rodzicami. Nigdy nie udaje im się pożywić się emocjonalnie, gdyż odrzucają fakt niedoskonałości rodziców i wolą się łudzić, że ci któregoś dnia staną się idealni.
Ta tęsknota skutkuje dwoma problemami. Pierwszy jest taki, że nieustannie dajemy swoim rodzicom moc rozczarowywania nas na nowo. Drugi polega na tym, że wypierane i nieprzepracowane rozczarowanie rodzicami często szkodzi innym relacjom: bezwarunkowej miłości, do której nasi rodzice nie byli zdolni, wymagamy teraz od naszego partnera lub partnerki. Tak oto niedokonane uwolnienie się od rodziców uniemożliwia stworzenie dojrzałej, zdrowej więzi. W najgorszym razie brzemię to spadnie również na nasze dzieci, gdy te będą zmuszone udowadniać nam swoją miłość, jak gdyby to one były naszymi rodzicami, a nie na odwrót. Ciągnący się przez pokolenia cykl emocjonalnych obciążeń ponad miarę i niezdrowych rodzinnych uwikłań będzie trwać6.
Ta książka traktuje o fundamentalnym zadaniu życiowym, które staje przed każdym z nas: zdrowym uwolnieniu się od rodziców.
Uwolnienie się od rodziców nie oznacza straty, lecz korzyść: szansę na samostanowienie, życie na własnych warunkach. Szansę na podjęcie wielu dużych i małych decyzji odpowiadających nie oczekiwaniom rodziców, ale nam samym.
Przecięcie emocjonalnej pępowiny z rodzicami w większości przypadków nie oznacza zresztą zerwania z nimi kontaktu. Wprost przeciwnie: umożliwia nawiązanie z rodzicami nowej i lepszej relacji, relacji równorzędnej, a nie opierającej się na hierarchii, zależności lub poczuciu winy.
Odcięcie emocjonalnej pępowiny to nie tylko ukształtowane na nowo relacje z rodzicami, ale też coś innego, absolutnie najważniejszego: pełna miłości więź z sobą samym.
Indywiduacja oznacza: stać się odrębną istotą oraz – o ile przez indywidualność rozumiemy naszą najgłębszą, ostateczną i nieporównywalną niepowtarzalność – własną jaźnią.
Można przeto przetłumaczyć „indywiduację” jako „dochodzenie do samoistości” lub „samourzeczywistnienie”.
C.G. Jung7
Zdrowe oddzielenie się – czym jest i jak przebiega
Tak bardzo chciałabym całkowicie się oderwać. Przestać złościć się na matkę, bez względu na to, jak bardzo mnie poniża czy rani” – mówi trzydziestodwuletnia Noemi, zapytana przeze mnie o cel jej terapii.
Oddzielić się całkowicie – czyż nie tego życzyłby/życzyłaby sobie każdy/każda? Ale to, z czym wiąże to zarówno Noemi, jak i wielu innych, a mianowicie uodpornienie się na każdy rodzaj ataku, z upokarzaniem włącznie, oznaczałoby stanie się nieczułym, przywdzianie pancerza. Oznaczałoby znoszenie wszystkiego bez słowa protestu, całkowitą kapitulację, przyjmowanie obrażeń ze stoickim spokojem.
Zdrowe oddzielenie się to coś przeciwnego, a mianowicie wejście w kontakt z własnymi uczuciami, a także umiejętność pozostawania w kontakcie z innymi, rozwinięta na tyle, że możliwa jest nie tylko komunikacja, lecz także stawianie granic. Psychologowie nazywają tę umiejętność dyferencjacją8*.
Zdrowe oddzielenie się to ani kontynuacja opartej na nienawiści relacji z rodzicami, ani dogmatyczna, samozaprzeczająca się wobec nich lojalność. To wyzwolenie się tak pełne, że to my decydujemy, co chcielibyśmy wybaczyć, co odrzucić, na co machnąć ręką.
Zdrowe oddzielenie się to wejście w kontakt z własnymi uczuciami, a także umiejętność pozostawania w kontakcie z innymi, rozwinięta na tyle, że możliwa jest nie tylko komunikacja, lecz także stawianie granic.
Oddzielenie się nie jest pojedynczym krokiem ani raz podjętą decyzją. To długa, trwająca często całe życie droga. Niektóre jej odcinki są łatwe do pokonania, inne bardziej kamieniste, jeszcze inne wydają się nie do przejścia. Ale obiecuję Ci, że na swojej osobistej drodze do oddzielenia się raz po raz natrafisz na postoje z perspektywą, które Cię wzbogacą i pozwolą Ci odetchnąć, z których na wiele spraw będziesz mógł/mogła popatrzeć z większym dystansem, a przez to jaśniej.
Najbardziej naturalna rzecz pod słońcem – dorośnięcie – jest ostatnią rzeczą, którą można określić jako łatwą. Na drodze do psychicznej dojrzałości bóle wzrostowe są nie do uniknięcia.
„Kim jestem? Czy to, czego chcę, jest słuszne? Czy to, co robię, jest słuszne? Czy będę kochany, jeśli podążę własną drogą?” – to przykłady fundamentalnych pytań, na które każdy z nas musi odpowiedzieć. Dopiero gdy zrozumiemy, że tylko my możemy udzielić odpowiedzi na te pytania, będziemy wolni. Wolność oznacza bowiem wzięcie na siebie odpowiedzialności. Za własne uczucia. Za własne potrzeby, pragnienia i marzenia. Za własne życie.
Dorosnąć – brzmi jakże banalnie. Cóż prostszego, niż wykonać następujące kroki: osiągamy pełnoletniość, zdajemy egzamin na prawo jazdy, wyprowadzamy się z domu, zdobywamy zawód lub podejmujemy studia, następnie idziemy do bardziej lub mniej odpowiedzialnej pracy, znajdujemy sympatycznego partnera/partnerkę i być może sami mamy dzieci. Jesteśmy dorośli.
Ale co to znaczy „dorosnąć”? Czy oznacza to to samo, co „oddzielić się”?
Wystarczy popołudniowa wizyta u rodziców i nagle znów mamy pięć, dziesięć czy piętnaście lat. Ojciec milczy, a przecież oczekiwalibyśmy od niego słów pocieszenia, bo w pracy nie idzie tak, jak powinno, a my – od dawna już dorosłe dzieci – miotamy się między złością i płaczem. Matka zamartwia się o naszą przyszłość i zamiast wysłuchać, krytykuje nas i wyrzuca nam, że znów robimy wszystko nie tak, zbyt opieszale lub zbyt raptownie. I oto my, dawno już dorosłe dzieci, obrażamy się i w duchu przyrzekamy sobie już nigdy ani słowem nie wspomnieć jej o naszym prywatnym życiu. A gdy rodzice zaczynają wygłaszać peany na cześć starszej siostry, która nie dość, że wyszła szczęśliwie za mąż i ma dwoje udanych dzieci, to także zdobyła pracę swoich marzeń, czujemy, jak wzbiera w nas złość, a znane nam od lat poczucia niesprawiedliwości i niższości uderzają w nas jak fala.
Nasz wiek nie zawsze idzie w parze z fazą naszego oddzielenia się. Naturalnie, z biegiem lat większości z nas udaje się powiększyć swoją autonomię. Nie wtajemniczamy już rodziców w każdą podejmowaną przez nas decyzję, nie pytamy już o pozwolenie, stajemy się niezależni finansowo. Bywa jednak, że emocjonalnie wciąż wisimy na niewidzialnej pępowinie, która – zdarza się i tak – uniemożliwia nam samodzielne działanie.
Fizyczne odcięcie pępowiny łączącej matkę i dziecko jest postrzegane jako pierwszy naturalny krok w kierunku samodzielności. W naszym kręgu kulturowym często to ojciec przecina pępowinę zaraz po porodzie. To coś więcej niż tylko symboliczny akt – to bowiem ojciec (względnie inna bliska matce osoba) staje się odtąd tym ważnym Trzecim, który pomaga dziecku i matce w odejściu od łączącej je symbiotycznej więzi. Za sprawą wytworzenia przez dziecko egzystencjalnych więzi z każdym z rodziców kształtuje się triada, swego rodzaju relacja – trójkąt. Byłoby idealnie, gdyby w otoczeniu dziecka znalazły się inne godne zaufania, bliskie mu osoby, które dawałyby mu poczucie bezpieczeństwa i miłość i poszerzały jego krąg więzi. Im bezpieczniej czuje się dziecko przy swoich rodzicach, tym łatwiej przychodzi mu poznawanie swojego otoczenia, a przez to poszerzanie autonomii.
Wraz z pójściem do żłobka, przedszkola, a później do szkoły rozpoczyna się kolejna ważna faza oddzielania się. Dziecko spędza przedpołudnia odseparowane od rodziców i wraz z innymi osobami znaczącymi oraz rówieśnikami doświadcza poczucia zespolenia i sensu, wykraczających poza więź łączącą je z rodzicami.
Z każdym mijającym rokiem dziecko staje się coraz bardziej niezależne: pierwsza noc u znajomych, pierwsza wycieczka klasowa, pierwsze tajemnice, pierwsze zauroczenia, pierwszy pocałunek, pierwszy seks, pierwszy wyjazd wakacyjny bez rodziców, pierwszy związek, pierwsze własne mieszkanie, pierwsza praca, pierwsza własna pensja – to kolejne kamienie milowe na drodze do oddzielenia się.
Byłoby idealnie, gdyby na tej drodze dziecko mogło liczyć na wsparcie ze strony rodziców. Zdrowa więź opiera się bowiem zarówno na zapewniającej poczucie bezpieczeństwa obecności rodziców, jak i na ich umiejętnym wycofaniu się w odpowiednim czasie. Oddając to nieco bardziej poetycko słowami pewnej sentencji: „Są dwie rzeczy, które dzieci powinny otrzymać od rodziców: korzenie i skrzydła”.
„Moratorium psychospołeczne” – tak niemiecko-amerykański psychoanalityk Erik H. Erikson9 nazwał fazę rozwoju przypadającą na okres między dzieciństwem a dorosłością, w której dzieci krok po kroku odłączają się od swoich rodziców i od swojego dziecięcego „ja”. Wprawdzie nasi rodzice wciąż są u naszego boku, doradzają nam lub kontrolują w procesie podejmowaniu decyzji, jednak w ostatecznym rozrachunku to nie oni, lecz my będziemy ponosić konsekwencje naszych decyzji: wybór zawodu, wybór partnera/partnerki czy stylu życia. W tym okresie poszukiwania tożsamości mogą pojawiać się problemy z orientacją, szczególnie w liberalnych demokracjach, w których istnieje duża przestrzeń do eksperymentowania z własnymi rolami, w przeciwieństwie do społeczeństw tradycyjnych bądź rządzonych przez autokratów, oferujących raczej ściśle określone role.
Według zaproponowanego przez Eriksona modelu stopniowego na każdym etapie życia musimy sprostać określonym zadaniom rozwojowym, fundamentalnym z punktu widzenia prawidłowego rozwoju naszej osobowości. Przyjrzyjmy się bliżej poszczególnym stadiom.
W pierwszym roku życia dziecko jest całkowicie zależne od swoich opiekunów. To w tej fazie decyduje się, czy wykształci ono w sobie zdrową podstawową ufność, czy też – doświadczywszy licznych rozczarowań – ruszy w świat z nieufnością. W tym okresie dziecko powinno doświadczać należytej opieki, dzięki czemu rozwija w sobie przeświadczenie o jedności otoczenia i jego osobistych potrzeb.
Drugi i trzeci rok życia to czas rozwijania się poczucia autonomii; dziecko doświadcza pierwszych prób wyemancypowania się od matki: uczy się chodzić, mówić, kontrolować proces wydalania. W tym czasie, który Freud określił jako „fazę analną”, dziecko uczy się chwytać przedmioty i je odrzucać, po raz pierwszy także stawia czoła wstydowi i wątpliwościom. Dziecko wtedy rozwija również w sobie wyobrażenia na temat „ja” i „ty”, stwierdza, że jest istotą oddzielną od matki i jej piersi. U dzieci, które pomyślnie przeszły tę fazę, autonomia bierze górę nad wątpliwościami i wstydem.
Między czwartym a piątym rokiem życia dziecko coraz bardziej dociekliwie i samodzielnie bada swoje otoczenie, rzeczywistość, a także siebie. Zadaje niezliczone pytania i w zabawie wypróbowuje różne rodzaje ról. W tym okresie dziecko zaczyna oswajać się ze swoją płcią oraz zabiegać o względy rodzica płci przeciwnej („faza edypalna”). Wykształca w sobie sumienie oraz rozwija poczucie winy. Pomyślne przejście tej fazy uczy dziecko z jednej strony podejmowania inicjatywy, a z drugiej – radzenia sobie z własnym poczuciem winy.
Od szóstego roku życia, odpowiadającemu niekiedy rozpoczęciu nauki w szkole, aż do wejścia w okres dojrzewania chodzi o zrównoważenie pracowitości i poczucia niższości. Oprócz zapału do zabawy dziecko wykształca w sobie również poczucie pracowitości, czyli potrzebę czynienia i uczenia się czegoś pożytecznego. Doświadczanie sukcesów jest niezwykle ważne, aby przeciwdziałać poczuciu niższości. W tym stadium rozwoju pojawiają się czasem manie, które mogą uwidocznić się lękiem przed niepowodzeniem czy lękiem w ogóle, a nawet trwałym brakiem pewności siebie. Dzieciom w tej fazie pozwala się na zabawę i stawia się im odpowiednio dobrane wymagania, tak aby mogły zasmakować sukcesów i na podstawie tych doświadczeń zbudować stabilną pewność siebie.
Na pierwszy plan wysuwa się kwestia tożsamości – „kim jestem?” – w porównaniu z okresem wcześniejszym, w porównaniu z innymi, w odniesieniu do oczekiwań stawianych dziecku przez rodziców, przyjaciela/przyjaciółkę, społeczeństwo. Nastolatki konfrontują się z płcią zarówno swoją, jak i przeciwną, przypisanymi rolami i własnymi potrzebami. Pomyślne przejście tej fazy rozwojowej pozwala na zbudowanie tożsamości ego na podstawie licznych pozytywnych doświadczeń oraz zdrowej wiary w siebie. Gdy tak się nie dzieje, dochodzi do pomieszania tożsamości, a zatem silnego poczucia zagubienia i problemów z określeniem orientacji. Młody człowiek, któremu nie udaje się rozwinąć stabilnej tożsamości ego, czuje się często zagubiony i szuka oparcia między innymi w grupach o przejrzystej strukturze. Niepomyślne przejście tej fazy ma daleko idące skutki w dalszym życiu. Komuś, kto nie wie, kim jest, nawiązywanie bliskich więzi z innymi przychodzi z wielkim trudem.
Ta faza życia stoi pod znakiem poszukiwań partnera oraz intymności. Erikson mówi o „zatracaniu się i odnajdywaniu w innych”. Osoby z ugruntowaną tożsamością ego tworzą z partnerami stabilne i satysfakcjonujące związki, gdyż potrafią się przed nimi otworzyć, pozostając wiernymi sobie. Osobom bez tożsamości ego grozi oddalenie oraz uczucie egzystencjalnej samotności i pustki. Ważne jednak, abyśmy umieli przetrwać również fazy wyobcowania, nie tracąc przy tym podstawowej ufności i wiary w siebie. Im sprawniej przebyliśmy dotychczasowe fazy rozwojowe, tym bardziej prawdopodobne, że z tym krokiem uporamy się we wczesnym wieku dorosłym, najpóźniej średnim.
Pod pojęciem generatywności Erikson rozumie wychowanie kolejnego pokolenia (w tym stadium wiele osób zakłada już rodziny, często z potrzeby stworzenia, przekazania i zabezpieczenia swoich wartości dla kolejnych generacji). W tej fazie również osoby bezdzietne angażują się na rzecz innych, oferując im do dyspozycji swoje zasoby: czas, wiedzę i środki finansowe. To stadium służy wykształceniu się zdolności do troszczenia się o innych, bez zaniedbywania samego siebie. Zakończone niepomyślnie, czy to z braku naszej wcześniejszej dbałości o relacje międzyludzkie, czy z powodu skoncentrowania naszej uwagi wyłącznie na nas samych, skutkuje często wycofaniem się, osamotnieniem i stagnacją.
Ostatnia faza to akceptacja dotychczasowego życia takim, jakie było. Brak akceptacji swojego życia, rozczarowanie i niezadowolenie towarzyszące jego ocenie charakteryzują często osoby żywiące pogardę dla świata i/lub zmagające się z depresją. W scenariuszu idealnym w tym stadium osiągamy pełną dojrzałość i jesteśmy gotowi zaakceptować nasz jedyny cykl życia jako coś, co musiało zaistnieć, i coś, dla czego nie istnieje nic w zamian. Ta fundamentalna akceptacja tego, kim się staliśmy, pozwala spokojniej spoglądać na schyłek naszego życia i łagodzi obawy przed śmiercią. Zamiast w desperacji i rozgoryczeniu ścierać się z tym, co jest, stajemy się mądrzy.
Widzimy więc, że każdy etap życia stawia przed nami kolejne zadania rozwojowe. Jeśli nie uda nam się sprostać wyzwaniom pojawiającym się w poszczególnych stadiach, „zastygamy” w naszym rozwoju. Każdy niezrealizowany krok rozwojowy może zaważyć na dalszym życiu i pojawić się w postaci blokady w jednej z późniejszych faz. Posłużmy się przykładem dziecka, którego potrzeby nigdy nie były przez rodziców zaspokajane natychmiast i z należytym wyczuciem. W pesymistycznym scenariuszu będzie to nieufny dorosły o niskim poczuciu własnej wartości, mający problemy z regulowaniem poczucia wstydu i winy. Poczucie niższości doprowadzi do problemów tożsamościowych i trudności we wchodzeniu w relacje bez całkowitego zatracania się w nich. Osoba ta będzie być może wchodzić w kolejne nieszczęśliwe związki, w których będzie czuła się osamotniona, trawiona przez pustkę, albo pozostanie sama, wycofa się i odizoluje. Gdy w podeszłym wieku spojrzy wstecz na swoje życie, przepełni ją żal i dojmujące poczucie rozczarowania, które mogą skutkować depresją. Ten wyjątkowo ponury scenariusz życia jest następstwem zaniedbań w realizacji szeregu kroków rozwojowych, a ich początków należy szukać jeszcze we wczesnym dzieciństwie.
Trudności rozwojowe mogą wystąpić, gdy rodzice dają dziecku zbyt mało swobody, ale także wtedy, gdy zbyt wcześnie popychają je ku samodzielności. Następstwem takiego działania mogą być lęki przed niezdolnością do radzenia sobie ze swoim życiem i wchodzeniem w relacje.
Gdy dziecko zbyt wcześnie otrzymuje zbyt wiele niezależności i spada na nie zbyt duża odpowiedzialność, dość często dochodzi do rozwinięcia się pseudoautonomii: powstaje wewnętrzne dziecko gigant. To niezwykłe wewnętrzne dziecko nie przyjmuje do wiadomości jak najbardziej realnego przeciążenia, dbając o to, aby odczuwać moc i sprawczość. Jednocześnie stale przecenia swoje siły i uniemożliwia osobie wejście w rzeczywisty kontakt zarówno z innymi ludźmi, jak i z własnymi uczuciami. Osoby, które wykształciły taką pseudoautonomię, często odmawiają sobie prawa do niedoskonałości, słabych stron. Kierują się przekonaniami: „Zrobię to sam. Nikogo nie potrzebuję”. To, rzecz jasna, jest tylko w części prawdą. I w chwilach kiedy potrzebują innych ludzi, lecz nie potrafią tego uzewnętrznić albo wręcz odrzucają pomoc z zewnątrz, ogarnia je dojmująca rozpacz i wszechogarniające poczucie osamotnienia. Towarzyszy temu często gniew i czynione drugiej stronie wyrzuty, choćby tylko w duchu: „Przecież musiałeś widzieć, czego potrzebuję”. Nieporozumienia, rozczarowania i trudności w relacjach, które mogą pojawić się za sprawą tej pseudoautonomii, widać jak na dłoni. Zrozumiałe staje się zdanie Donalda Winnicotta, jednego z prekursorów badania więzi: „Dojrzałość wymaga, aby człowiek nie stał się dojrzały zbyt wcześnie i aby zbyt mocno nie stanął na nogach wtedy, kiedy z uwagi na swój wiek powinien być jeszcze względnie zależny”10.
Wyraźne zaburzenie rozwojowe zachodzi również w przypadku osób, które wzbraniają się przed przejęciem odpowiedzialności za swoje życie adekwatnie do wieku. Często zachowują się w sposób dziecinny. I faktycznie: w takich momentach przemawiają przez nie przede wszystkim ich dziecięce cząstki, o które niegdyś nie zatroszczono się należycie, a które obecnie nieświadomie blokują je przed podjęciem kolejnych działań na ich drodze do dojrzałości. W ten sposób taki czy inny niezrealizowany z jakiejś przyczyny krok w niezależność – wyprowadzka z domu rodzinnego, finansowe usamodzielnienie się, wejście w związek albo pokierowanie życiem według swoich wyobrażeń – może w takiej osobie wywoływać strach, jeśli wręcz nie wydać się niemożliwy.
Przyjrzyjmy się nieco dokładniej kilku kamieniom milowym na drodze do odłączenia się. Zastanówmy się, na jakie przeszkody jesteśmy narażeni, i jak się z nimi można uporać.
W dniu 1 czerwca 2018 roku, jednym z najbardziej upalnych w roku, Michael Rotondo wyprowadza się z domu swoich rodziców w Syracuse w stanie Nowy Jork. Wielka mi rzecz, pomyśli niejeden: codziennie na całym świecie dzieci wyprowadzają się od swoich rodziców. Wreszcie dorosłość i uniezależnienie się – myśli wielu, pakując ubrania i książki do kartonowych pudeł, i cieszy się na perspektywę posiadania własnego gniazdka. Ale nie Michael Rotondo. Trzydziestolatek opuszcza swój dom rodzinny tylko dlatego, że nakazał mu to sąd. Odkąd osiem lat wcześniej Michael „tymczasowo” ponownie zamieszkał w domu rodzinnym, nie czując się w obowiązku ponoszenia jakichkolwiek opłat, Christina i Mark Rotondowie nieustannie zachęcali syna do wyprowadzki. Nalegali, aby znalazł pracę i mieszkanie, podarowali mu nawet trochę pieniędzy na nowy start, ale Michael był głuchy na ich prośby. Apele rodziców postrzegał jako „mściwe ataki”, a siebie jako ofiarę. Bądź co bądź całkiem niedawno utracił prawo do widywania swojego ośmioletniego syna, a walka o jego odzyskanie była niczym praca w pełnym wymiarze godzin. Żądanie wyprowadzki i finansowego usamodzielnienia się przyszły naprawdę nie w porę. Związku między odebraniem mu prawa do odwiedzania dziecka i jego nieszczególnie odpowiedzialnym stylem życia Michael zdawał się nie dostrzegać.
Failure-to-launch-Syndrome – w wolnym tłumaczeniu: syndrom gniazdownika – tak publicyści zwykli określać skłonność do odwlekania bądź nawet odmowę wyprowadzenia się z domu rodzinnego przez przedstawicieli pokolenia milenialsów. Według szacunków w samej Japonii żyje ponad milion wyobcowanych społecznie osób, głównie mężczyzn, tak zwanych hikikomori, którzy wycofują się do swoich dziecięcych pokojów przed wyzwaniami tego świata.
Temu zahamowaniu rozwojowemu oraz wynikającej z niego postępującej izolacji sprzyja wiele czynników: trudne warunki społeczno-ekonomiczne w postaci drogich mieszkań i niedostępności dobrze płatnych miejsc pracy mogą przestraszyć nawet zmotywowane jednostki i na jakiś czas odebrać im chęć do działania. Osobom dręczonym przez fobie społeczne, lęk przed przyszłością i porażką lub depresję z trudem przychodzi wyjście w coraz mniej przewidywalne otoczenie i w nim wytrwanie.
Hikikomori spotyka się nie tylko w Japonii, ale na całym świecie. Nie powinniśmy ignorować czynników społecznych czy rodzinnych, będących elementami tego zjawiska. Dorosłe dzieci, którym w domu rodzinnym było ciepło i przytulnie, istniały przecież od zawsze we wszystkich warstwach społecznych, niezależnie od społecznych uwarunkowań.
Za tym problemem mogą kryć się również ukryte zobowiązania narzucane przez rodziców: są rodzice, którzy z czysto egoistycznych pobudek wiążą dzieci ze sobą i nie wspierają w oddzieleniu się od nich stosownie do ich wieku. Szereg taktyk mających uniemożliwić dziecku oddzielenie się od rodziców jest przez tych ostatnich stosowane nieświadomie i są one często nie do zauważenia przez niewprawnego obserwatora. Rodzice mogą na przykład wysyłać dzieciom niewypowiedziane komunikaty w rodzaju: „Proszę, nie zostawiaj mnie!”, „Kiedy nas opuścisz, zachoruję!”, „Gdy nas opuścisz, nasze małżeństwo/ nasza rodzina się rozpadnie!”. Trudności w oddzieleniu się, jakie mogą z tego wyniknąć, są oczywiste. Któż bowiem z lekkim sercem zdecydowałby się opuścić rodziców, jeśli odłączenie się miałoby być sprzęgnięte z winą?
Obok zobowiązań nakładanych przez rodziców powstawaniu trudności z oddzieleniem się sprzyjają również nieuświadomione emocjonalne motywy dzieci. Ktoś, kto najwyraźniej nie zamierza dorosnąć i wzbrania się przed usamodzielnieniem, oznajmia nie tylko rodzicom, lecz i całemu światu: „Coś tutaj poszło nie tak! Moi rodzice wcale nie są tacy fajni, jak myślą inni. Gdyby było inaczej, nie byłbym przecież takim niedorajdą”.
Niechęć do wykonania kolejnego kroku rozwojowego może być spowodowana zarówno różnego rodzaju lękami, jak i agresją, a często jednymi i drugą. Odmowa stawienia czoła wymaganiom życia lub porażka w starciu z nimi i zmuszanie rodziców do codziennego konfrontowania się z jej skutkami jest swego rodzaju zemstą wymierzaną rodzicom przez dorosłe dziecko za wszystkie wcześniejsze zaniedbania. Mało tego: mieszkanie w domu rodzinnym w wieku dorosłym lub utrzymująca się zależność finansowa od rodziców nakładają na nich ciągłą odpowiedzialność. Patrząc na rodziny takie jak Rotondów, można odnieść wrażenie, że starych rachunków nigdy nie da się wyrównać, jak gdyby rodzice już na zawsze mieli wobec dzieci dług do spłacenia.
Pytanie, które zadałabym w tej sytuacji jako terapeutka, brzmi: co ma na celu odmawiające opuszczenia domu rodzinnego dorosłe dziecko? Michael Rotondo ma trzydzieści lat, ukończył college, od wielu lat jest jednak bezrobotny i właśnie utracił prawo do spotkań ze swoim synem. Przypuszczalnie czuje się bezsilny, jak sparaliżowany, rzucony na pastwę losu. Możemy spekulować, że odmowa wyprowadzenia się z domu rodzinnego jest jedyną formą demonstracji siły, na którą mógł sobie pozwolić. Jak wielu niedojrzałych ludzi żywi uczucie, że rodzice (względnie partner/partnerka czy cały świat) są mu coś winni.
Za pasywno-agresywną manifestacją siły Rotonda kryje się przypuszczalnie duża agresja, uzewnętrzniana jego niedojrzałym, pasożytniczym zachowaniem. Zapytałabym go więc, co takiego ma do zarzucenia rodzicom, a ściślej: co jest przyczyną jego gniewu. Ile miał lat, gdy po raz pierwszy poczuł się „wyrzucony za drzwi” przez rodziców i błagał o jeszcze trochę czasu, gdyż czuł się naprawdę przytłoczony? Jaki dług zaciągnęli u niego rodzice, gdy był w wieku, kiedy rzeczywiście nie był w stanie sam o siebie zadbać?
Ustalenie, gdzie znajduje się źródło gniewu i rozczarowań, stanowi pierwszy krok do zdrowego oddzielenia się. W ten sposób bowiem może zaistnieć łącznik między pierwotnym zranieniem a konfliktem, który dziś – dekady później – wciąż jest skrywany albo przenosi się na inne pole.
Ustalenie, gdzie znajduje się źródło gniewu i rozczarowań, stanowi pierwszy krok do zdrowego oddzielenia się. W ten sposób bowiem może zaistnieć łącznik między pierwotnym zranieniem a konfliktem, który dziś – dekady później – wciąż jest skrywany albo przenosi się na inne pole.
Jesteśmy w stanie postawić kilka hipotez: być może w odczuciu Michaela jego młodsza siostra otrzymała od rodziców więcej uwagi i miłości niż on? A może rodzice przechodzili trudny okres w małżeństwie, przez co mieli mniej czasu, aby okazać synowi troskę, której potrzebował? Być może przez całe jego życie poświęcali się dla niego, co sprawiło, że nie umieli postawić mu zdrowych granic i nie przekazali mu przekonującej motywacji do zrobienia kroku w dorosłość? Z perspektywy Michaela Rotonda prawdopodobnych jest wiele powodów do ukarania swoich rodziców, stania się dla nich ciężarem niezależnie od opinii innych. Ktoś taki jak Michael Rotondo, w dorosłym wieku otwarcie odmawiający podjęcia działań w celu oddzielenia się od rodziców, spotyka się często z niezrozumieniem i pogardą ze strony swojego otoczenia. „Dorośnij w końcu i weź sprawy w swoje ręce” – zawołałby ktoś, kto dostrzegłby w sytuacji Michaela tylko zastój i opór przed postępowaniem w sposób dojrzały oraz wynikającą z tego życiową porażkę. Tymczasem za takim i podobnymi zachowaniami kryją się często zranienia z dzieciństwa oraz istotne wyzwania rozwojowe, którym nie udało się sprostać.
Przyjmijmy, że w wieku trzech lat Michael Rotondo nie otrzymał od rodziców wystarczającego wsparcia, aby przezwyciężyć dziecięcą fazę buntu, gdyż w tym czasie przyszła na świat jego siostra i rodzice byli przeciążeni opieką nad obojgiem. W Michaelu istnieje więc wciąż ta trzyletnia, niezaopiekowana cząstka, która odczuwa bezsilność i poczucie opuszczenia, a dzieje się to w czasie, kiedy powinien on coraz bardziej poszerzać swoją autonomię, doświadczając jednocześnie bezpieczeństwa przy boku rodziców. Ten opuszczony trzyletni Michael odgrywa do dziś istotną rolę – niczym żywioł wdziera się w dorosłego już Michaela, gdy tylko zadziała czynnik wyzwalający, gdy tylko „tu i teraz” coś mu przypomni ówczesną sytuację. Wystarczy, że Michael poczuje bezsilność (bo, na przykład, stracił pracę, odeszła od niego przyjaciółka albo nie wolno mu spotykać się z synem), drzemiący w dorosłym trzylatek budzi się i przejmuje stery. I wtedy ten trzylatek – w ciele dorosłego mężczyzny – opowiada rodzicom i światu, że wszystko jest niesprawiedliwe, że to on jest ofiarą, że po prostu potrzebuje więcej czasu i troski rodziców.
Dorosły, który zachowuje się jak trzylatek, sprawia na ogół nieszczególnie sympatyczne wrażenie. Kiedy jednak uzmysłowimy sobie, że ów dorosły, nie zdając sobie z tego sprawy, jest opanowany właśnie przez trzylatka, być może będziemy potrafili zdobyć się na współczucie – zarówno wobec tej trzyletniej cząstki, która wciąż na nowo usiłuje przedrzeć się na pierwszy plan, by w końcu zaznać troski, jak i wobec dorosłego, wystawionego na pastwę swojej dziecięcej cząstki, a także bezradnego w obliczu doświadczanej blokady rozwojowej.
Przypadek Michaela Rotonda może wydawać się skrajny, ale czasem każdy z nas staje się zakładnikiem swojej dziecięcej cząstki, zwłaszcza w sytuacji konfliktu z innymi osobami, który wyzwala w nas intensywne wewnętrzne cierpienie. Mogą to być rodzice, a także partner/partnerka i nawet dzieci. Konflikt z przyjaciółmi czy znajomymi również może wywołać w nas emocjonalny stan wyjątkowy, kiedy nasza dojrzała, dorosła cząstka w mgnieniu oka zostaje wyparta przez tę dziecięcą.
Gdy tracimy właściwy kontakt ze swoimi dojrzałymi zasobami, a zamiast tego wracamy do młodszych wersji siebie i z ich perspektywy odczuwamy i działamy, mówimy o regresie. Znów stajemy się dziećmi i najczęściej nie jesteśmy tego świadomi.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Stopniowo zaczął przeczuwać, że przez dziesięciolecia żył w błędzie. To nieprawda, że odgrodzenie się oznaczało osłonięcie się i zamurowanie, niczym w wewnętrznej twierdzy. Chodziło o coś zupełnie innego: że gdy dowiedzieli się o tym inni, bez strachu i ze spokojem pozostawało się tym, kim się w głębi duszy było.
Pascal Mercier, Perlmanns Schweigen16
Dostępne w wersji pełnej
Matki idą przodem, za szybko, tak bardzo zagubione we własnych myślach, że zapominają o nas, aż prędzej czy później znikają. Jedyna tajemnica tkwi w tym, że spodziewamy się czegoś odwrotnego.
Marilynne Robinson, Dom nad jeziorem smutku26
Dostępne w wersji pełnej
Wszystkie córki wiedzą, że ich matki też były córkami, i wszystkie o tym zapominają.
Dörte Hansen, Ten dom jest mój30
Dostępne w wersji pełnej
Przebaczenie to porzucenie wszelkiej nadziei na lepszą przeszłość.
Jack Kornfield
Dostępne w wersji pełnej
Ja jestem panem biegu losów moich,
Ja jestem ducha mego kapitanem.
William Ernest Henley, Niepokonany73
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
