Co chciałem powiedzieć - Bohdan Zadura - ebook

Co chciałem powiedzieć ebook

Zadura Bohdan

0,0

Opis

W zbiorze „Co chciałem powiedzieć” Bohdan Zadura wchodzi w rolę komentatora samego siebie – błyskotliwego, ironicznego, czułego na niuanse języka i życia. Zebrane w książce autokomentarze, rozmowy i przypisy to nie tylko podróż przez kolejne tomy oraz wiersze, lecz także przenikliwy portret poety, tłumacza i czytelnika zarazem. Zadura tropi własne nieporozumienia, ujawnia anegdoty zza kulis literackiego świata i z humorem rozbraja powagę krytyki. To książka dla tych, którzy pytają: „Co poeta miał na myśli?” – i dla tych, którzy wiedzą, że to pytanie nie ma jednej odpowiedzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 425

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



AUTOKOMENTARZE

Och, tak Och, nie

NO, TAK

Najsławniejsza z Puław była Izabela

Podchorąży cię przebił, moja Iza bella

Przy okazji spadły moje notowania

Trzeba by się pocieszyć jakoś, no to Wania

machniom po stakanie Niech tańczy „Powiśle”

miast „Izabelli” „Ochnik” już pływa po Wiśle

Rozwalimy Sybillę i w pałacu trema?

Pociągasz za zawleczkę, lecz zjada cię trema

OCH, NIE

Księżyc jest w trzeciej kwadrze Jutro będzie w pełni

Który to podchorąży dzisiaj wartę pełni?

Ile to dusz kompania nasza ma na stanie

A ile będzie miała kiedy świt nastanie

Co też podchorążemu chodzi dziś po głowie

Czy hodowlę rozwijać czy zmniejszać pogłowie

To problem jest rolnika A kula poleci

gdy on cyngiel naciśnie gdzie jej Bóg poleci

Jeśli książka nosi podtytuł Wiersze dla mężczyzn i kobiet, to nie sądzę, żeby jej zawartość dopuszczała możliwość autorskiego komentarza. Podtytuł Ptasiej grypy sugeruje, że są to wiersze dla dorosłych, a dorośli swój rozum mają, nawet jeśli to, że chce im się czytać jakieś wiersze, stawia już ten rozum w dwuznacz-nym świetle.

Wydawca jednak nie ma litości, nie będzie komentarza – może nie być następnej książki w Biurze Literackim.

Szukam więc jakiegoś kompromisu, żeby nie narazić się Wydawcy i nie obrazić dorosłych czytelników. Co każdy chłopiec i każda dziewczynka chce wiedzieć? Nie, nikomu nie będę wmawiał, że cokolwiek chce, bo może wcale nie chce. Inaczej więc: co każdy chłopiec powinien i każda dziewczynka powinna wiedzieć? Jaka wiedza do zrozumienia tych wierszy jest niezbędnie potrzebna? Co trzeba wiedzieć? Choć zapewne ważniejsze niż wiedzieć jest widzieć.

No to myślę, że każda dziewczynka i każdy chłopczyk powinni zobaczyć, że te dwa wiersze nie tylko mają się ku sobie, ale wręcz tworzą parę, uzupełniają się, choć przecież imiona mają antagonistyczne („Och, nie” – „No, tak”), ale jedno i drugie imię jest enigmatyczne i zwyczajne, jak machnięcie ręką, jak potaknięcie głową. Całkiem są inne, ale coś je łączy.

Każdy chłopczyk i każda dziewczynka – jeśli nie są ociemniali – zobaczą, że oba te wiersze są podobnej długości; jeśli potrafią już liczyć do dziesięciu, to policzą, że każdy składa się z ośmiu linijek zgrupowanych po dwie linijki. (Gdyby chcieli wiedzieć, dowiedzieliby się, że takie dwie linijki to inaczej dystych, a taki ośmiolinijkowy wiersz to oktostych. Gdyby chcieli poznać historię tej formy, to stosowne materiały znaleźliby w jednej z książek Jerzego Kwiatkowskiego).

Dowolny chłopczyk i dowolna dziewczynka, jeśli tylko nie są głusi, usłyszą, że oba te wiersze są rytmicznie zorganizowane, jeśli nie są ślepi i potrafią liczyć do trzynastu, to mogą sobie policzyć, że w każdej linijce jest trzynaście sylab (ach, gdyby się pisało dla dzieci, to trzeba byłoby pewnie wyjaśnić, co to takiego sylaba alias zgłoska).

Aha, jeszcze mogą zobaczyć, że po pierwszych siedmiu sylabach w każdej linijce alias wersie jest takie puste miejsce na odrobinę ciszy, na zawieszenie głosu, na zaczerpnięcie powietrza; takie coś, co się nazywa średniówką.

Powinni zobaczyć i usłyszeć, że te dystychy się rymują i to rymują w specjalny sposób.

Jeśli któreś z nich jest przemądrzałe, może pomyśleć, że autor bardzo nie lubi tych, którzy tłumaczą poezję polską na swoje języki, i robi im na złość, albo nie chce, żeby te jego wiersze ktoś na jakikolwiek inny język przełożył, bo to zadanie niewykonalne.

Będą w błędzie, bo autor dorabia sobie do tego sposobu rymowania (on się jakoś nazywa, ale autor, pisząc te oktostychy, nie zaglądał do podręcznika poetyki, teraz też nie widzi takiej konieczności, wie, że to rymy tak pełne, że pełniejsze trudno sobie wyobrazić, i mogące uchodzić za wyszukane) całkiem inną ideologię. Chce po prostu pokazać, że umie napisać zorganizowany wedle pewnych reguł – nawet zawyżonych – klasyczny wiersz, i jeśli inne jego wiersze są inne, to są inne nie dlatego, że nie potrafi. Być może słowa w tych innych też są zorganizowane, podporządkowane pewnym, ale innym już regułom, nie tak jawnym, nie tak ostentacyjnym.

Co wypadałoby, żeby chłopiec i dziewczynka wiedzieli? Jaki jest związek faz księżyca z liczbą popełnianych samobójstw i stanami depresyjnymi? Do czego odsyła słowo „podchorąży” i jakie ma zabarwienie emocjonalne? Co to za miasto Puławy i kim była Izabela Czartoryska? Czyje nazwisko nosi ten statek pływający po Wiśle w drugim wierszu? Ani chłopiec, ani dziewczynka nie mogą wiedzieć, że ów podchorąży (ale nie z marszu na Belweder, tylko słuchacz szkoły oficerskiej) kończył – co prawda wiele lat później – to samo liceum im. ks. A.J. Czartoryskiego, co autor wiersza, ale autor może zakładać, że chłopcu lub dziewczynce mogło się obić o uszy to nazwisko. Było przecież o nim głośno co najmniej trzy razy w odstępie paru lat. Raz po tragedii, raz po ucieczce ze szpitala psychiatrycznego i wreszcie nie tak bardzo dawno temu, kiedy został z tego szpitala zwolniony.

Kiedy chłopiec i dziewczynka to wiedzą, mogą sobie robić z tymi dwoma wierszami, co chcą. Mogą się w nich dopatrzeć zabawy, a mogą, jeśli taki ich nastrój i wola, znaleźć i coś poważniejszego. Jeśli za coś poważniejszego uznać na przykład próbę określenia się wobec tradycji literackiej i nie tylko.

Komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Ptasia grypa, wydanej w Biurze Literackim 20 września 2002 roku.

Pisać sprostowanie?

Z wielką niechęcią zabieram się do skomentowania wierszy z Kopca kreta. Wszystkich skomentować przecież nie sposób, rozsądnie byłoby zrobić to w odniesieniu do wierszy trudnych, ale które są trudne? Do niedawna wydawało mi się na przykład, że wierszem nienastręczającym żadnych kłopotów interpretacyjnych jest ten zatytułowany „Gdzie jest poezja”, pochodzący z tomu Cisza.

GDZIE JEST POEZJA

Krzyknąłem kiedyś

słowa są ważne

Albo byłem pewny

albo chciałem sam siebie

przekonać

Poezja jest tam

gdzie nikt jej nie szuka

W telewizyjnych audycjach

dla wsi

w których mówi się

o remoncie stada podstawowego

a dobroduszne łagodne owieczki

które przyfrunęły z Australii

nawet nie wiedzą

że na nie patrzymy

Poezja jest w listach

wychodzących z Watykanu

w których jest mowa

o wiodącej roli

solidarności

i Matkę Jasnogórską

zaprasza się na wszystkie

polskie cmentarze

Zawodowcy są niepotrzebni

Ona naprawdę jest wszędzie

I oto przez przypadek na stronie pewnego portalu edukacyjnego znalazłem interpretację tego utworu, zwieńczoną następującą konkluzją:

Reasumując podmiot liryczny szukał kiedyś wyższych doznań, wrażeń w poezji, jednak ich nie znalazł. Zawiedziony – wniknął w otaczającą rzeczywistość i znalazł potrzebne mu (jako recepta na życie? jako zaspokojenie „elementarnych” dla niego potrzeb, doznań emocjonalnych) elementy. Teraz próbuje to uświadomić innym (oni tego nie widzą, nie czują, „nie szukają jej tam”) pomniejszając rolę „zawodowców” i ich patetycznych zwrotów, przedkładając nad nie prozę życia wsi czy wartości płynące z religii.

Czy to jest wiersz o prozie życia na wsi? Czy to jest wiersz o wartościach religijnych? To jest wiersz o słowach, o niewłaściwym używaniu słów, o tym, jak przypisane do poety przeświadczenie, że słowa są ważne, zderza się z praktyką społecznej komunikacji, która pokazuje, jak słowa są nieważne. Wyremontować można sobie dom albo samochód, ale jakie ma człowiek prawo do odzwierzęcania zwierząt (remont stada podstawowego)? Jeśli przez dziesiątki lat mówiło się o wiodącej roli PZPR, to może nie najbardziej fortunnym pomysłem jest mówienie o wiodącej roli Solidarności? Na moje językowe czucie zaprosić można do knajpy, na piknik, do kina. Ale zapraszać na cmentarz i to Matkę zapraszać? Podmiot liryczny tego wiersza wcale niczego innym nie próbował uświadamiać, podmiot liryczny tego wiersza się zwyczajnie wkurzył, dając w ostatnich dwóch linijkach wyraz przeświadczeniu, że jego rozumienie poezji rozmija się z rozumieniem powszechnym i właściwie ci, dla których słowa są ważne, są zupełnie niepotrzebni. Jakby kto chciał, mógłby się w tym dopatrzyć nawet rozpaczy, choć w rozpacz naprawdę wprawia ślepota (głuchota) na ironię.

No dobrze, zacznijmy od wiersza otwierającego Kopiec kreta.

WSPÓLNY MIANOWNIK

Mimo, że tematyka zaburzeń funkcji seksualnych u mężczyzn

cieszy się wielkim zainteresowaniem naukowców i społeczeństwa,

wiele zagadnień w tej dziedzinie jest jeszcze zbyt słabo poznanych.

Plakat i pocztówka będą wykorzystywane przez placówki RP

nie tylko w kontekście rocznicy ataku na WTC, ale także w dłuższej perspektywie,

przy okazji innych imprez o charakterze kulturalno-informacyjnym.

Tytuł złożony jest prostą czcionką, cały wiersz kursywą. Kursywa – to też trzeba wyjaśniać? – to czcionki pochyłe, naśladujące pismo ręczne, jak wyjaśnia słownik Kopalińskiego, ale że pełni ona często taką samą funkcję jak cudzysłów, w który bierze się tytuły i cytaty, tego już słownik nie podaje. Ta kursywa powinna podpowiadać, że to cytaty, charakter tego, co tą kursywą, powinien podpowiedzieć, że to nie cytaty z jednego tekstu, a z dwóch. Gdyby były z jednego, to nie mogłoby być mowy o wspólnym mianowniku. W przekonaniu autora te dwa teksty coś łączy; jeśli czytelnik odkryje co, to znaczy, że zrozumiał wiersz. Wcale mu do tego nie jest potrzebna wiedza, że pierwsza strofa to początek jakiegoś artykułu dostępnego w internecie, a druga to fragment ministerialnego pisma wyjaśniającego cele projektu polegającego na wydrukowaniu plakatu i pocztówek z przełożonym na różne języki wierszem „Spróbuj opiewać okaleczony świat”.

CIESZYŁ SIĘ

cieszył się gdy mówili

że to świetne wiersze

jakby to nie one były świetne

a on

Być może cały ten wiersz to echo słów Zygmunta Krasińskiego, zdania, które leciało jakoś tak: „Przepływa przez ciebie strumień piękności, ale ty sam pięknością nie jesteś”.

NAJWYŻSZY NOMINAŁ

i tak zostaliśmy odcięci

od reszty

Jak łatwo się domyśleć, nie chodzi tu raczej o dwustuzłotowy banknot, choć i przy pięćdziesięciozłotowych zdarza się czasem usłyszeć: „Nie mam wydać”. Mógłbym powiedzieć, że im krótszy wiersz, tym więcej możliwości interpretacyjnych. Więcej co najmniej o jedną. Na czym polega „akcja” w tym wierszu? Oparta jest na napięciu między nim a tytułem? Jeśli zapomnimy o tytule, będziemy mieli do czynienia z odcięciem od pozostałych, od świata, czymś na kształt znalezienia się w okrążeniu; „być odciętym” to „być pozbawionym kontaktu”. To sytuacja dramatyczna. Najwyższy to jedno z imion Boga, możemy dorzucić mimochodem. Ten nominał jest najwyższy, choć gdyby chodziło o pieniądze, mógłby przecież być największy, niekoniecznie najwyższy. Gdzieś w tle kryje się być może koncept taki: ów nominał jest tak wysoki, że większy od wszystkich pozostałych środków płatniczych razem wziętych. I to o tyle wyższy, że za cokolwiek by się nim płaciło, nie jest możliwe otrzymanie reszty. Jaki jest to wiersz? O czym? O samotności, którą się za coś tam płaci? O Bogu? O literaturze? O ideale? Absolucie? O stawianiu wszystkiego na jedną kartę? Nie wiem. Jest tak, jak się Państwu podoba.

A teraz pomałpuję poetów brytyjskich, którzy czytając wiersz, często opowiadają o okolicznościach, w jakich go napisali.

NAUKA W CZASIE KULTURY

J.G.

Wychowanek Uniwersytetu Jagiellońskiego

doktor nauk humanistycznych

nie wie

że książki wydaje się dlatego

że się pisze

a nie odwrotnie

(na początku była noga

but potem

i nawet szewc to potwierdzi)

doktor nauk humanistycznych

(co brzmiało kiedyś dumnie)

uważa że wiersze się pisze

wedle widzimisię poety

jak poeta chce a nie jak może

(tymczasem zostawiamy musi

bo tutaj trzeba byłoby

profesorskiej głowy)

doktor nauk humanistycznych

nie używa cytatów w charakterze przykładów

cytaty są niewdzięczne

wymagają sprawdzenia

zaliczył je jako student

nas to jednak nie zwalnia

od tej nudnej procedury:

„Po 1989 Z. odzyskał całkowitą wolność

od nie zawsze chlubnej (organizacyjnie)

przeszłości”.

Z. przeprowadza pospieszny rachunek

sumienia Gdyby nie to

organizacyjne zawężenie byłoby mu łatwiej

ZHP, ZLP (do rozwiązania), PEN,

Towarzystwo Przyjaciół Puław.

ZZPKiS, NSZZ „Solidarność” To ostatnie

niepewne podpisał deklarację

legitymacji nigdy nie miał Nie ma

się czym chwalić ale czy jest powód

do wstydu?

„przyłączył się do pełnej żywiołu i rozgłosu

medialnego formacji ‹‹brulionu››. Nie na zasadzie

członka orkiestry, ale od razu pierwszego skrzypka”.

Z. się uśmiecha. O „brulionie” dowiedział się

od dziennikarki WOT-u która spytała go co sądzi

o tym zjawisku Miał na końcu języka

„Pierwsze słyszę” ulubione powiedzenie

jednej z warszawskich ciotek ale się speszył

Dziś by się nie speszył

O co w tym chodzi

zastanawia się doktor nauk humanistycznych

„Współtworzyć chaos i pomieszanie pojęć?”

Kiedy pisze o M.

doktor nauk humanistycznych

dostrzega u niego „te same rekwizyty

co u Jerzego Sosnowskiego, Andrzeja Sośnickiego,

Jarosława Klejnockiego i Dariusza Piórkowskiego”

Z. się uśmiecha

Wbrew temu czego spodziewa się

doktor nauk humanistycznych „nie wybucha

śmiechem lub tylko gombrowiczowskim

albo witkacowskim chichotem”

Biedny Darek myśli o autorze Marlewa

i Ikarusa, może przynajmniej ma na drugie

Andrzej? A może biedny autor Życia na Korei

i Stancji?

„Dlaczego w Twoich wierszach nie ma Śląska:

ludzi i krajobrazu?”

doktor nauk humanistycznych

pyta urodzonego w 1985 autora

Wycieczek krajoznawczych

Jeśli misja telewizji publicznej

polega na krzewieniu wiedzy o tym

która z bohaterek serialu jest w ciąży

doktor nauk humanistycznych

zasługuje na szacunek Przecież

czyta i pisze

Nie jest doktorem nauk ścisłych

więc nie musi wiedzieć

że być na szczycie i na dnie

to pojęcia względne

zależne od punktu widzenia

My zwykli magistrzy filozofii

zazdrościmy mu tej niewiedzy

Otóż należę do ludzi, których kiedyś nauczono, że nie wypada, po prostu nie wypada polemizować z recenzjami z własnych książek. Każdy przecież ma prawo do wyrażania swojej opinii i oceny. Ale co zrobić, kiedy rzecz dotyczy nie ocen, a faktów? Pisać sprostowanie? (Prawdę powiedziawszy, to całe życie jest nieustającą formą sprostowania). Pisać list do redakcji, żeby popaść w śmieszność?

Po przeczytaniu więc pewnej recenzji Ptasiej grypy zamiast sprostowania napisałem sobie ten wierszyk – po części autobiograficzny, po części interwencyjny, ale mam nadzieję, że odnoszący się do pewnego mechanizmu krytyki poetyckiej, a niebędący tylko neurotyczną reakcją na jednostkowy przypadek.

Co Czytelnik powinien wiedzieć? W jakim piśmie była drukowana ta recenzja Ptasiej grypy? Wiedza o tym nie jest niezbędna do zrozumienia wiersza, choć jeśli Czytelnik zna czasopiśmiennictwo literackie, już w tytule znajdzie (p)odpowiedź. Kto jest autorem tej recenzji? Jeśli bardzo mu na tym zależy, to będzie zapewne w stanie rozszyfrować to po dedykacji. Oczywiście powinien wiedzieć, że poeta Sosnowski ma na imię Andrzej, a poeta Sośnicki ma na imię Dariusz, że ten pierwszy jest autorem Życia na Korei, drugi – Marlewa i Ikarusa. Może wiedzieć, że autorem Wycieczek krajoznawczych jest Tobiasz Melanowski. Może trzeba by rozszyfrować parę skrótów: ZZPKiS to Związek Zawodowy Pracowników Kultury i Sztuki, ZHP to Związek Harcerstwa Polskiego, WOT to Warszawski Ośrodek Telewizyjny. Powinien się domyślić, że Z. w tym wierszu to BZ. Gdyby jakimś cudem wiedział, że dla BZ poezja powinna się sprawdzać na wszystkich piętrach znaczeń, toby wiedział również, że przedostatnia linijka „Nauki w czasie kultury” jest swego rodzaju sprostowaniem – zaczynałem studia na Wydziale Filozoficznym i studiowałem filozofię, nie zaś, jak podają różne uczone książki i portal culture.pl, „nauki społeczne” (choć na dyplomie mam już Wydział Nauk Społecznych, bo na coś takiego po rozwiązaniu po Marcu ’68 Wydział Filozoficzny został przechrzczony). W efekcie owa filozofia zmienia się w nauki społeczne, a one z kolei, kiedy korzystają z tych informacji cudzoziemcy, przekształcają się w nauki polityczne, czyli po naszemu w politologię. I w ten sposób komentarz do „Nauki w czasie kultury” staje się też poniekąd glossą do wiersza „[wsiadam do pociągu]”, kończącego się słowami „nie jestem kim jestem”.

Komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Kopiec kreta, wydanej w Biurze Literackim 2 kwietnia 2004 roku.

Przypisy

Ktoś, komu wydaje się, że pisze kłopotliwie zrozumiałe wiersze, kiedy ma trzy z nich opatrzyć autokomentarzem, powinien zacząć od wyszukania wśród tych zrozumiałych jakichś najbardziej niejasnych. Ale jeśli ma na to pół godziny, których zresztą tak naprawdę nie ma, wybiera na chybił trafił i zamiast próby interpretacji może zafundować im co najwyżej przypisy, a jak przypadkiem coś skomentuje, to wola Boska.

DZIEŃ W KTÓRYM USTĄPIŁ STANISŁAW KANIA

W Hiltonie (na East Side Drive?) już nie pamiętam

kto gdzie mieszka więc może na Memorial Drive

w każdym razie z widokiem na jezioro Michigan

biorą nas za Holendrów A my

bierzemy tosty z syropem klonowym

Woda za szybą z brązowego szkła

jest szara jak w Bałtyku A białe grzywacze

z uporem tłuką o betonowy brzeg

Hey you Julian przywołuje kelnera

lecz ten na szczęście naprawdę nie słyszy

Czeka nas tego dnia Instytut Sztuki

wieczorem Oak Park i białe maliny

zebrane ręką polskiego poety

i ta wiadomość która nie wiemy co znaczy

Stanisław Kania – działacz partyjny i państwowy, od września 1980 do 18 października 1981 I sekretarz KC PZPR. Kiedy ustąpił, zastąpił go Wojciech Jaruzelski. Autor wiersza, z uwagi na dobroduszność fizjonomii Stanisława Kani i swoją skłonność do gier językowych, nazywał go sobie „wujaszkiem Kanią”, w czym kryła się aluzja do Czechowowskiego Wujaszka Wani.

Hilton – nazwa hotelu.

East Side Drive – nazwa takiej większej ulicy.

Memorial Drive – jak wyżej.

Jezioro Michigan – jedno z pięciu większych jezior Ameryki Północnej.

Z powyższego może wynikać, że jesteśmy w Chicago.

„[B]iorą nas za Holendrów” – „Poland” i „Holland” brzmią dość podobnie. Część Amerykanów coś słyszała o Holandii, znacznie mniejsza część o Polsce (jesteśmy w roku 1981); ci Polacy, o których mowa w wierszu, trafili widać na przedstawicieli większości.

„Hey you!” – na szczęście kelner tego nie słyszy. Dlaczego na szczęście? Bo to niezbyt grzeczna forma przywoływania kogokolwiek, więc również kelnera.

Julian – mogłoby chodzić o Juliana Przybosia czy, powiedzmy, Juliana Tuwima, ale oni (jesteśmy w październikowym dniu 1981 roku) nie żyli, chodzi więc o Juliana Kornhausera.

Polacy siedzą (tu przypis zamienia się w interpretację) w hotelowej kawiarni i zamawiają tosty z syropem klonowym (to dla Polaków – jesteśmy w roku 1981 – atrakcja).

Instytut Sztuki – najprawdopodobniej jakieś muzeum w Chicago.

Oak Park – miejscowość pod Chicago.

„[B]iałe maliny zebrane ręką polskiego poety” – białe maliny – znowu atrakcja i swego rodzaju egzotyka, a zważywszy na fakt, że zebrane w drugiej połowie października, to atrakcja do kwadratu.

„[Z]ebrane ręką polskiego poety” – mogłoby chodzić o rozszyfrowanego już Juliana Kornhausera lub samego autora, ale nie chodzi, oni raczej zbieraliby maliny dwoma rękami – chodzi o innego polskiego poetę – Tymoteusza Karpowicza, mieszkającego w Oak Park właśnie.

„I ta wiadomość która nie wiemy co znaczy” – wiadomość, że Kania ustąpił, a zastąpił go Jaruzelski. Jak mogliby(śmy) wiedzieć, skoro amerykańscy komentatorzy też nie wiedzą? Do 13 grudnia pozostaje jeszcze trochę czasu.

Czterotomowa Encyklopedia Powszechna PWN wydanie 3 z 1984 roku pod hasłem „Jaruzelski Wojciech” mylnie podaje datę IV Plenum; gdyby jej wierzyć, „akcja” wiersza rozgrywałaby się nie w październiku, a we wrześniu 1981 roku.

WIELKA PARDUBICKA

Nie mogę znaleźć tego słowa Jest samodzielny

Umie korzystać ze źródeł jakie są Kartkuje

piąty tom In-Kons Chwila spokoju Można

siąść i zamknąć oczy Albo wypić herbatę lecz herbata

będzie podobno na Święta Zaś do Świąt

jeszcze piętnaście dni Chyba go nie ma albo coś

przekręciłem mówi jakby do siebie Trzeba otworzyć

oczy i wyjść w pół drogi i usłyszeć kataracja

Ach dowód tożsamości konia To nie żarty Skąd

wziął się ten dokument wyglądem przypominający

przedwojenną książeczkę oszczędnościową Nie sprzed tej

wojny Sprzed tamtej Nie wiemy Ten dziewięciolatek

też nie wie bo pyta Znaliśmy tego lekarza

Właściwie jego córkę Zmarł Koń chyba też Wiemy że bezpotomnie

Wielka Pardubicka – najważniejsza z gonitw na słynnym torze przeszkodowym w Pardubicach rozgrywana na dystansie 7200 metrów (gonią tam konie pod dżokejami, nie zawsze dobiegają do celownika).

„[P]iąty tom In-Kons” – tom encyklopedii.

„[H]erbata będzie na Święta” – jesteśmy w dość odległej przeszłości, kiedy dostawy luksusowych artykułów spożywczych komunistyczne władze dostosowywały do rytmu świąt kościelnych.

„[W]yjść w pół drogi i usłyszeć kataracja” – tego słowa dziecko szuka w encyklopedii; rezolutne dziecko, skoro komentuje bezowocność poszukiwań słowami: „chyba go nie ma albo coś przekręciłem”.

„[P]rzekręciłem” – pierwsza osoba liczby pojedynczej, czasu przeszłego, rodzaju męskiego – więc chłopiec, nie dziewczynka, co w tym wierszu nie jest bez znaczenia.

„[K]ataracja” – zniekształcona „kastracja”, coś może nie tak absurdalnego, jeśli katarację zastąpić racją kata, a przez kata rozumieć oprawcę.

„[D]owód tożsamości konia” – choć wiersz, jak wskazuje na to wyżej wspomniana herbata, dotyczy czasów, kiedy nikt nie mógł myśleć o przystąpieniu Polski do UE, to nawet dzisiaj, po mniej więcej dwudziestu latach od jego napisania, krzepiące jest pomyśleć, że już przed wojną zwierzęta (przynajmniej niektóre) wyposażone były w dowody tożsamości.

„Wiemy że bezpotomnie” – wiemy, że nie chodzi o lekarza, a o konia. Wykastrowane konie nazywają się wałachy i na ogół potomków nie mają.

TO CO DZIŚ WIADOMO

Od dwudziestu czterech godzin

żaden pociąg nie przejechał przez nasze miasto

Na dworcu autobusowym

nie ma ani jednego autobusu

Powietrze jest czyste i jest cicho

do wanien napuściliśmy wody

W naszym mieście trwa stan oblężenia

ulicami chodzą uśmiechnięci ludzie

18 lipca 1980

Na pierwszy rzut oka widać, że to oktostych (choć w przeciwieństwie do większości oktostychów w tej książce nierymowany).

Z pierwszego dystychu wynika, że dobę już trwa strajk na kolei.

Z drugiego dystychu, że to samo dotyczy komunikacji autobusowej.

W trzecim dystychu pojawia się cisza, można by sądzić, że złowieszcza; dystych ten zapowiada również możliwość strajku w wodociągach.

Pierwsza linijka czwartego dystychu nazywa rzecz po imieniu: trwa stan oblężenia.

Ostatnia wszystko odwraca.

Wszystko tłumaczy data – przed nami jeszcze olimpiada w Moskwie, przed nami sierpień, wakacje w Bułgarii i Grecji. Jeśli fraza „w naszym mieście trwa stan oblężenia” komuś skojarzy się z frazą „raport z oblężonego miasta”, to autor za to skojarzenie nie czuje się w żaden sposób odpowiedzialny.

Zdaje się, że pisząc o Puławach, autor częściej używa określenia „moje miasto”; za to, że w tym wierszu użył zaimka „nasze”, bierze pełną odpowiedzialność.

Komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wiersze zebrane, tom 1, wydanej w Biurze Literackim 18 maja 2005 roku.

Na wszelki wypadek

NA WSZELKI WYPADEK

Albowiem nie jestem nieśmiertelny; podobnie jak niektórzy z moich czytelników

Albowiem ciąża słonia trwa 24 miesiące

Albowiem chciałbym powiedzieć swej ojczyźnie coś miłego i dzień za dniem nie znajduję stosownego pretekstu

Albowiem przez stropy Dworca Centralnego przecieka nie tylko deszcz

Albowiem na ruchomych schodach, jeśli są czynne, czuję jak mam mało czasu i jak ktoś śmieje się ze mnie

Albowiem każdy kij ma dwa końce choć zakaz fotografowania odsłania tajemnice anonimowych budynków

Albowiem coraz więcej chorób dookoła i umierają matki przyjaciół

Albowiem nawet przedmiotom nie wolno dochować nam wierności

Albowiem słońce wędzonego piklinga przebija się przez chmury na krótko i bardzo rzadko

Albowiem papierosy które palę kupiłem w sklepie filatelistycznym

Albowiem mimo wszystko zbyt łatwo się przywiązuję

Albowiem nie wiem czemu de mortuis nil nisi bene skoro nic nie wskazuje na to że cokolwiek boli umarłych

Albowiem zmiany na kolei są godne podziwu

Albowiem trzeci to drugi jakby B było trzecią literą alfabetu; kto nie wierzy niechaj sobie policzy wagony

Albowiem jakby było mało istniejących podziałów zaczynają nas dzielić na palących i niepalących

Albowiem chciałbym szanować prawo lecz tylko w granicach rozsądku

Albowiem zostało mi dane poczucie śmieszności

Albowiem słyszałem durnia który mówił że zbyt długo tolerowaliśmy durniów a nie chciałbym aby o mnie ktoś tak powiedział

Albowiem Kraków się wali

Albowiem znając swoje możliwości znam swoje ograniczenia

Albowiem słowa są jak pestki słonecznika i nie da się z nich wyłuskać ziarnka po raz drugi o czym wie każdy wróbel

Albowiem pisarz ze mnie jak z koziej dupy trąba czego mówić nie powinienem przekonany że są ode mnie gorsi

Albowiem obiecana kartka z Panamy nie przychodzi od pół roku choć sam coraz częściej nie odpowiadam na listy

Albowiem dobrze mieć przygotowaną odpowiedź choć pytanie jeszcze nie padło i może nie paść nigdy

Wiersz, który teraz Państwu przeczytam, (powstał, napisałem, związany jest, dotyczy, etc. – niepotrzebne skreślić)? W wierszu, który teraz chciałbym Państwu przeczytać, chodziło mi głównie o (o to, żeby)?

No, dobrze, od kiedy dowiedziałem się, że w 2001 roku są jeszcze i tacy miłośnicy poezji, którym zbyt skomplikowane, zbyt trudne i w efekcie niezrozumiałe wydają się wiersze księdza Jana Twardowskiego, jestem w stanie założyć, że mój autorski komentarz może się komuś przydać i może pomóc moim wierszom.

(Ale jeśli ktoś nie rozumie wiersza, to czy zrozumie komentarz? Przecież moja poezja jest prościutka, tak prosta, że bardziej już być nie może, jest tak zrozumiała, że czasem aż mi wstyd. Często, kiedy ktoś mnie pyta o mój stosunek do czegoś, o mój pogląd na jakąś sprawę, mam ochotę odesłać go do swojego konkretnego wiersza, który, wydaje mi się, najprecyzyjniej jak można kwestię wyjaśnia. Dobrze jest mieć przygotowaną odpowiedź, choć pytanie jeszcze nie padło i może nie paść nigdy?).

Jak wiedzą ci z Państwa, którzy choć raz byli na moim wieczorze autorskim, nie zwykłem poprzedzać czytania wierszy opowieścią o tym, kiedy, jak, w jakich okolicznościach powstawały i o co mi w nich chodziło, co poeta chciał nam powiedzieć. Jak zauważyłem, postępuję w tym względzie zupełnie inaczej niż poeci brytyjscy, którzy każdy wiersz poprzedzają związaną z nim, interesującą zazwyczaj, anegdotą i komentarzem.

„Na wszelki wypadek” – czy jest co komentować? Nie, to nie ostrożna skromność dyktuje mi takie zachowanie, na wieczorach szkoda mi czasu na gadanie, interesuje mnie konfrontacja zazwyczaj świeżego poetyckiego towaru z publicznością, więc chcę go nawrzucać jak najwięcej, a pogadać to sobie możemy potem.

Poemat, no, poemacik „Na wszelki wypadek” nie jest pierwszej świeżości, powstał w końcu lat osiemdziesiątych. Formuła „Najlepiej spożyć przed” zabezpiecza producenta, daje mu luz, którego nie ma w sztywnym terminie przydatności do spożycia. Najlepiej było czytać „Na wszelki wypadek” wtedy, kiedy został napisany. Nie dlatego, by to, co w tym wierszu ważne, straciło swą aktualność, ale dlatego, że to, co w nim w pewnym sensie przygodne, straciło swą oczywistość, przestało być oczywistym elementem codziennego doświadczenia. Bardzo dumny byłem z dystychu:

Albowiem słońce wędzonego piklinga przebija się przez chmury na krótko i bardzo rzadko

i dziś też uważam metaforę w nim zawartą za jakieś odkrycie, ale bez wątpienia obraz ten trafiał bardziej bezpośrednio do przekonania wtedy, gdy wędzony pikling w sklepach był rzadkością. Z mniejszym trudem czytelnik mógł sobie dopowiedzieć, co prócz deszczu przecieka przez stropy Dworca Centralnego, kiedy zapach moczu na tym dworcu był bardziej intensywny niż dzisiaj. Jak się zdaje, stwierdzenie „Kraków się wali” też było wówczas oczywiste. Co do godnych podziwu zmian na kolei, to choć w zasadzie należą one do elementów „przygodnych”, to kto podróżuje pociągami, ten wie, że dalej zmiany te budzą podziw. (W lipcu 2001 roku widziałem konduktora oglądającego legitymacje uprawniające do zniżki przez lupę, znalezienie przedziału dla palących w coraz większej liczbie pociągów pospiesznych graniczy z cudem, to nie kibice piłkarscy i chuligani – o, co za niespodzianka, to słowo jeszcze istnieje – zdzierają nalepki z papierosem z drzwi przedziałowych i demontują w środku popielniczki, a kwiat studenckiej młodzieży, który uwierzył w wizję zdrowego życia, zatem zmiany na kolei – nie zawsze wprowadzane przez kolejarzy – wciąż zapierają dech w piersiach.) „Jakby mało było istniejących podziałów zaczynają nas dzielić na palących i niepalących”. Nie zaczynają, już podzielili. „Albowiem papierosy które palę kupiłem w sklepie filatelistycznym”. Palę Carmeny, dziś można je kupić nawet na poczcie, wtedy – pod koniec lat 80. – papierosy w sklepie filatelistycznym, robiącym już, podobnie jak filateliści, bokami, to był szok. Jednak Carmeny dzisiaj to są już inne Carmeny – bez białego filtra, bez charakterystycznego aromatu. „Nawet przedmiotom trudno dochować nam wierności”. Przemija postać świata. „Coraz więcej chorób dookoła i umierają matki przyjaciół”. Dlaczego matki, nie ojcowie? Bo dwie sylaby są w tym miejscu lepsze niż trzy, a może i dlatego, że ojciec autora od ładnych paru lat już nie żył i nie było najmniejszego powodu, aby się o niego niepokoić.

„Albowiem nie jestem nieśmiertelny; podobnie jak niektórzy z moich czytelników” – niezły ten początek, nieprawdaż? Zna się swoje miejsce w szeregu, dzieli się odbiorców, z częścią z nich ustanawia się wspólnotę, reszcie nie odbiera się złudzeń; na pewno wynika z tego początku, że autor nie uważa literatury za sposób osiągnięcia nieśmiertelności. Jednak jeśli traktować ten początek poważnie, to być może jest w nim i taka sugestia, że pośród czytelników znajduje się ktoś nieśmiertelny. Jeśli Bóg wszystko widzi, a trudno zakładać, żeby był analfabetą, to czyta i ten wiersz?

„Na wszelki wypadek” jest zbudowany ze zdań, niby zdań, podrzędnie złożonych, z których uwidocznione są tylko zdania poboczne. Zdanie główne, jedno dla tych wszystkich pobocznych, pozostaje w ukryciu. Te poboczne zdania przybierają formę stwierdzeń, każde z tych stwierdzeń jest – lub przynajmniej ma sprawiać takie wrażenie – w oczywisty sposób prawdziwe. Ciąża słonia trwa 24 miesiące.

Jakie jest to zdanie główne? „Czuję się tak, jak się czuję”? Zrozumienie poematu polegać by miało na dopisaniu sobie do niego całkiem byle jakiego zdania? Nie, czytelnik tej zagadki wcale nie musi rozwiązywać. Czytelnik ma się poczuć tak jak autor wiersza czy (dla bardziej wymagających) jego podmiot mówiący.

„Słowa są jak pestki słonecznika i nie da się z nich wyłuskać ziarnka po raz drugi o czym wie każdy wróbel” – to jedna z ważnych dla autora rzeczy w tym poemacie. „Chciałbym powiedzieć swej ojczyźnie coś miłego i dzień za dniem nie znajduję stosownego pretekstu” – to raczej w przyjętej tu klasyfikacji rzecz przygodna, ale niestety niewiele wskazuje na to, by miała nie mieć długiego trwania.

Być może, skoro autor uważa, że jego poemat „Noc poetów (Warszawa pisarzy)” bardziej niż o czym innym jest poematem o mechanizmach pamięci i mechanizmach kojarzenia, ma też prawo sądzić, że „Na wszelki wypadek” jest wierszem będącym rozpaczliwą pochwałą (i zarazem dowcipną obroną) zdrowego rozsądku. Co w nim robi Panama? Jeśli ktoś zechce wiedzieć, skąd się wzięła, niechaj zajrzy do wcześniejszego wiersza, w którym ten kraj się pojawia, i do późniejszego felietonu. Jeśli kogoś razi określenie „pisarz ze mnie jak z koziej dupy trąba”, to z innego tekstu może się dowiedzieć, że jest to nawiązanie do kwestii ojca autora, który na słowa swej siostry: „Jasiu, ale ty jako uczony” wyprowadzony z równowagi rzucił: „Taki ze mnie uczony jak z koziej dupy trąba”. No więc mamy anegdotę. Tylko czy taka anegdota koniecznie – jak łaska boska do zbawienia – potrzebna jest do zrozumienia utworu? Czy rzeczą autora jest mówić, że nie napisałby tego wiersza, gdyby nie czytał parę lat wcześniej Psalmów w przekładzie Miłosza? Że może najważniejsze dla autora były w tym wierszu rytm i lekkie podniesienie tonu, odrobinę wyższa dykcja, ale bez koturnu, z bosymi stopami dotykającymi ziemi?

Komentarz Bohdana Zadury opublikowany na stronie Biura Literackiego w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.

Dedykowane post factum

PRZYLASZCZKA

Gdzie jest stary dobry vizir

od bieli jeszcze bielszej

correga tabs

o sile wodospadu

always ze skrzydełkami

kto by kiedyś pomyślał

że będzie tęsknił nawet

za gościem od pralek

przynoszącym dobrą nowinę

calgonu?

wzdęte kobiety

z nieświeżym oddechem

nie trzymają moczu

kochają szyć

ale bolą je palce

nie mogą sobie pozwolić

na chorowanie

bo kochają gromadkę swoich wspaniałych dzieci

więc łykają rutinoscorbin

jeśli zdobędziesz się

na ostatni dar serca

twoi bliscy otrzymają

do 300 000 PLN

jako zwrot kosztów pogrzebu

i innych wydatków

przed wysłaniem sms-a

skonsultuj się ze swoim prawnikiem

gdyż każdy sms niewłaściwie wysłany

zagraża twojemu życiu

lub zdrowiu

w kinie w teatrze

przy stole

wszędzie dopada

to złowieszczo szydercze

psi psi

faceta który nie dobiegnie

naszcza mi na buty

do zupy

po prostu męskość pierwsza klasa

szukam czegoś

co byłoby bardziej przyjazne

niż biegunka

hemoroidy

zgaga

Herpatch? To kłujące słowo

ale nie bardziej niż patchwork

a opryszczka

na ustach których nie masz

zamiaru całować

właściwie jest sympatyczna

jak przylaszczka

A co oni dzisiaj by zjedli?

Nie Włocha nie Greka nie Chińczyka

oni by zjedli Polaka

przed przeczytaniem tego wiersza

skonsultuj się ze swoim krytykiem

gdyż każdy wiersz niewłaściwie przeczytany

zagraża twojemu życiu

lub zdrowiu

Czemu właśnie ten wiersz chciałbym ofiarować Piotrowi Śliwińskiemu na pięćdziesiąte urodziny? Z dwóch powodów – bo jako jeden z niewielu moich wierszy w tytule ma kwiatek, a te pozostałe nie wchodzą w grę: pokrzywę musiałbym odebrać niegrzecznej dziewczynce, a żółte kwiatki wariatce, a niezależnie od tego, że kto daje i odbiera..., i tak zupełnie dla Piotra by się nie nadawały, podobnie jak czarne malwy. „Sonet ten kwiat sztuczny” też odpada, bo dawać na urodziny sztuczny kwiatek to obciach.

Drugi powód równie ważny, a może nawet ważniejszy, ukryty jest w ostatniej strofie „Przylaszczki”. Kiedy jest się młodym poetą, marzy się o tym, by mieć „swojego” krytyka w bardziej zaawansowanym wieku, kiedy ma się na karku już trochę lat, chciałoby się, żeby ten krytyk należał do młodszej generacji. Piotr spełnia to kryterium (nie mówiąc o wielu innych). Dedykując Mu „Przylaszczkę”, chcę dać do zrozumienia, że czasem myślę o Nim – może bezczelnie – właśnie jako o swoim krytyku.

2010

Ius primae noctis

Ius primae noctis

geny poszły w lud

Co tu komentować? Spod dużego palca? Pierwszy z brzegu?

Pierwszy w Zmartwychwstaniu ptaszka jest wiersz zatytułowany „Ius primae noctis”. Mógłby być zatytułowany bardziej po ludzku, to znaczy po polsku, a więc „Prawo pierwszej nocy”, ale lubię mieć dobre wyobrażenie o potencjalnym czytelniku, że on coś wie, że jakoś jest w kulturze zakorzeniony, że nawet jeśli się łaciny nie uczył (kto się dzisiaj uczy?), to sobie z tymi obcymi słowami poradzi. Gdyby sobie z nimi nie poradził, to może tak samo by nie wiedział, czego to prawo pierwszej nocy dotyczyło.

Co ja wygaduję? To przecież w ogóle niemożliwe myśleć o czytelniku przy pisaniu (zapisywaniu?) takiego drobiazgu. Bo to chwila, ułamek sekundy, błysk, krótszy od błyskawicy, kieszonkowa iluminacja. No dobrze, ale zapisane nie jest przecież święte i nietykalne, więc już po zapisaniu można się zastanawiać, czy nie warto by przy tym pomajstrować. Zastanowiłem się i doszedłem do wniosku, że nie warto.

Lepiej, gdy martwe prawo nazwane jest w martwym języku (to, czy język prawa w ogóle jest żywy, to inna kwestia). Ale również dzięki użyciu tego martwego języka odległość między tytułem a jedynym wersem tego wiersza zwiększa się z odstępu jednego światła do stuleci. Bo termin „ius primae noctis” pochodzi z czasów średniowiecza, a termin „gen” jest stosunkowo młody, wprowadził go w 1909 roku duński botanik Wilhelm Johannsen jako jednostkę dziedziczenia.

W 1904 roku Stefan Żeromski opublikował powieść Popioły, która zaczyna się zdaniem „Ogary poszły w las”. Mam cichą nadzieję, że ten czytelnik, o którym chcę dobrze myśleć, czytając linijkę „geny poszły w lud”, usłyszy pod nią to zdanie lub przynajmniej oddziała ono na niego podprogowo. Bo niezależnie od tego, jak czas się obszedł z pisarstwem Żeromskiego, to zdanie pozostało w języku. To niewątpliwie miłe zakładać istnienie wspólnoty opartej na założeniu, że istnieje coś takiego jak narodowa świadomość kulturalna.

Do niedawna wydawało mi się, że związek tego wiersza z Żeromskim jest przypadkowy, oparty na paralelizmie składniowym i brzmieniowym. Może jest on jednak głębszy. Już pisząc ten autokomentarz, przeczytałem sobie po jakichś pięćdziesięciu latach kawałek Popiołów:

Ogary poszły w las.

Echo ich grania słabło coraz bardziej, aż wreszcie utonęło w milczeniu leśnym. Zdawało się chwilami, że nikły dwugłos jeszcze brzmi w boru, nie wiedzieć gdzie, to jakby od strony Samsonowskich lasów, od Klonowej, od Bukowej, od Strawczanej, to znowu jakby od Jeleniowskiej Góry... Gdy powiew wiatru nacichał, wynurzała się cisza bezdenna i nieobjęta na podobieństwo błękitu nieba spomiędzy obłoków i wówczas nie słychać było nic a nic.

Naokół stały jodły ze spłaszczonymi szczytami jakoby wieże strzeliste, nie wyprowadzone do samego krzyża. Ich pnie sinawe jaśniały w mroku. Mchy stare zwisały z olbrzymich gałęzi. Wrósłszy między głazy, w niezmierną ławicę skalisk aż do gruntowej posady serdecznym korzeniem, wszczepiając pazury pobocznych skrętów w każdy zuchelek ziemi i wysysając każdą kroplę wilgoci, wielkie jedle chwiały królewskie swe szczyty w przeciągu niejednego już wieku pomiędzy mgłami Łysicy. Tu i owdzie stała samotnica, której gałęzie uschły i sterczały jak szczeble obcięte toporem. Sam tylko jej wierzchołek jasnozielony, z szyszkami w górę wzniesionymi, niby gniazdo bocianie, bujał nad przestworem. Gałęzie świerków, na których leżała ciężka pościel śniegowa, zwieszone ku ziemi powyginały się w pałąk. Te wyciągnięte zewsząd, z bliska i z daleka, kosmate łapy w białych oponach, wyłożone jak gdyby perłową macicą, zdawały się czaić i czyhać. Radosna zieloność najmłodszych, końcowych igieł jaśniała niby wysunięte pazury. Co chwila, ulegając własnemu ciężarowi, czułe na każde westchnienie wiatru, sypały się puchy śniegowych owałów i ginęły w podścielisku na ziemi tak bez śladu jak krople deszczu w toni jeziora. Ze szczytów zlatywał pyłek ledwie dostrzegalny, tak lekki, że stał długo w powietrzu, migocąc swymi kryształy, nim spłynął ku ziemi.

Tego się dzisiaj nie da czytać, to znaczy nie da się tego czytać na poważnie. „Zabity sarn, trafiony w samo serce, leżał martwy”.

Sarn to jeleń, jeleń to rogacz, a rogacz to także zdradzony mąż. Przyprawianie rogów to językowa pamiątka po owym średniowiecznym prawie pierwszej nocy, które jako prawo obowiązywało ponoć dość krótko i to tylko w niektórych regionach Francji i Włoch, choć jako obyczaj miało pewnie większy zasięg i dłuższe trwanie. Pamiątka po nim, a raczej po tym, co je gdzieniegdzie zastąpiło, kiedy to panowie w zamian za zgodę poddanego na spędzenie pierwszej nocy z jego świeżo poślubioną żoną pozwalali mu upolować jelenia w swoim lesie, a społeczność takiemu mężowi nadawała przydomek rogacza. Wedle badaczy co piąta ofiara ius primae noctis zachodziła po tej nocy w ciążę, więc geny rzeczywiście szły w lud, choć nie wszystkie.

Komentarz Bohdana Zadury do wiersza z książki Zmartwychwstanie ptaszka, wydanej w Biurze Literackim 17 maja 2012 roku.

„Zmartwychwstanie ptaszka”

No to zaczynamy. Od początku, czyli od tytułu. Tytuł przyszedł – nasunął się sam. Sprowokowany przez sytuację. Intrygujący? Zawadiacki? Frywolny? Śmiertelnie poważny? Bo przecież zmartwychwstanie to nie byle co, to najważniejsza może z rzeczy tego – i tamtego – świata. A ptaszek? Chucherko bytu. Nie ma nawet skrzydeł, co najwyżej skrzydełka. Jeśli jesteśmy na terenie ornitologii. Bo możemy być też w obszarze erotyki, na którym ptaszkowi odpowiada jako jego przeciwieństwo i dopełnienie kwiatuszek, a jeśli tak, to może chodzi o zmartwychwstanie fiutka? Wszak ptaszek niejedno ma znaczenie, gagatku, ancymonku, urwipołciu, drogi Czytelniku. Po petite mort – résurrection? To ci powinno przyjść do głowy, może nawet przede wszystkim, najpierw, na samym początku. Głodnemu zawsze chleb na myśli? A potem – kiedy już przeczytasz kawałek tego długiego wiersza, ale nie poematu, poemaciku raczej, bo jak ptaszek to poemacik, pewnie trochę się zawstydzisz tego pierwotnego domysłu i delikatny rumieniec wstydu obleje twoje liczko. Tak się dałeś podpuścić. Jednak głowa do góry, gdybyś się nie dał wpuścić w te maliny, toby znaczyło, że słaby masz językowy słuch, słabo czujesz polszczyznę, powinieneś darować sobie czytanie wierszy. Tak, ten tytuł jest ni mniej, ni więcej, on jest w sam raz – jest dosłowny. Ptaszek jest ptaszkiem, nie sikorką, nie wróblem, nie szpakiem, jest ptaszkiem, bo tak tylko został zidentyfikowany. Nie wiadomo, jaki to gatunek – szukaj igły w stogu siana, skoro liczba znanych żyjących gatunków tej gromady liczy około dziesięciu tysięcy.

Po abstrakcyjnym – choć z piór, puchu, kości i mięsa – ptaszku konkretne jest jednak imię i nazwisko w dedykacji – Henrykowi Berezie. Ptaszek anonimowy –

Henryk Bereza konkretny, osobowy, niepowtarzalny. Urodził się 28 października 1926 roku – to informacja o tyle ważna, że koresponduje z datą stojącą pod wierszem: 27 października 2010, świadczącą o tym, że „Zmartwychwstanie ptaszka” zostało ukończone w wigilię 85. urodzin Henryka.

-1479119892 opowieść wraca do właściciela

Wiersz był urodzinowym prezentem, a jego pierwszy wers zdaje się to potwierdzać, sugerując, że autor jubilatowi go wręczył albo nawet odczytał i wręczył. To Henryk Bereza jest bohaterem tego utworu i jego adresatem. Historia z ptaszkiem jest jego historią. Usłyszałem ją od niego jakieś dwa, trzy tygodnie wcześniej. Opowiadał ją z pewnym zakłopotaniem, a nawet zażenowaniem, uprzedzając, że może uznam, że zwariował, ale przysięga, że jakkolwiek brzmi to niewiarygodnie, zdarzyło się naprawdę. „Nieudolnie to opowiedziałem, może ty potrafiłbyś to opisać” – rzucił na zakończenie. „Nie obiecuję – odpowiedziałem – ale spróbuję. Mam już nawet tytuł”.

O ile Henryk jest bohaterem tego wiersza, o tyle występuje w nim w trzeciej osobie, konsekwentnie od drugiego wersu:

jego jest balkon pokój przedpokój i kuchnia

po czwarty wers od końca:

otwiera okno na oścież.

W tym miejscu może warto zwrócić uwagę na dość dziwną formę zastosowaną w wersie „jego jest balkon pokój przedpokój i kuchnia”, powtórzoną później, gdy mowa jest o księgozbiorze:

a wśród książek

które są jego i wypełniają całe mieszkanie.

Tak mi się zdaje, że mamy tu pewne podwyższenie tonu, coś w rodzaju stylizacji, w tych miejscach narracja nie jest potoczna, jak w całej reszcie. Na co to stylizacja, sam nie bardzo wiem, ale przenosi ona jakby tę trzecią osobę w inny wymiar, trochę to tak, jakby mówiło się nie o nim, a o Nim, pisanym wielką literą.

O ile zaś Henryk Bereza jest adresatem tego wiersza – o tym, że jest, świadczy dedykacja – ukrywa się pod zaimkiem osobowym „Ty”, w jego wersji dzierżawczej: „opowieść jest Twoja”.

A podmiot mówiący w tym wierszu? Jego narrator? Ponieważ cudzą opowieść opowiada, tym bardziej wypada, żeby się ukrył. W przeciwieństwie do dozorczyni, która przynosi jakieś papiery do podpisu, nie ma go w tym mieszkaniu, jego istnienie jest nieistnieniem, jego obecność jest negatywna, jest brakiem obecności:

ktoś kto byłby w stanie

otworzyć drzwi balkonowe a potem je zamknąć

właśnie kicha i kaszle więc się nie pojawia

Można by ją nazwać obecnością dyskretną, obecnością zakamuflowaną.

To, co tutaj piszę, nie jest autointerpretacją. „Zmartwychwstanie ptaszka”, wydaje mi się, jej nie potrzebuje, to prościutki utwór. Wszystko, co można do niego dodać, to raczej przypisy, które nawet wzlatującą w powietrze rotundę ściągnęłyby na ziemię.

Wybuch gazu w Rotundzie PKO w Warszawie miał miejsce 15 lutego 1979 roku o godz. 12.37. Budynek stoi w centrum Warszawy u zbiegu ulicy Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich (rondo Dmowskiego). Przyczyną zdarzenia – dziś nieraz podważaną – był wybuch gazu ziemnego. Była to największa katastrofa w powojennej Warszawie.

Do eksplozji doszło na dwadzieścia minut przed końcem pierwszej zmiany, gdy w banku znajdowało się około 170 pracowników i trzystu klientów. W momencie wybuchu cały gmach uniósł się nagle, niczym – jak relacjonowali świadkowie zdarzenia – „bańka mydlana”, po czym „pękł” – z przeszklonych ścian, na ulice runęły tafle szkła, wewnątrz zaś do podziemi archiwum zapadły się wszystkie kondygnacje budynku. Uszkodzone zostały także sąsiednie wieżowce centrum.

Gmach Rotundy został zniszczony w siedemdziesięciu procentach. W katastrofie śmierć poniosło 49 osób, a 135 zostało rannych – oficjalne dane mówią o 77 hospitalizowanych. Ostatnią ranną wydobyto z ruin w trzy godziny po tragedii. Grupa dwóch tysięcy robotników przeszukiwała ruiny jeszcze w tydzień po katastrofie” [http://pl.wikipedia.org/wiki/Wybuch_gazu_w_Rotundzie_PKO_w_Warszawie].

Wiadomość o tej eksplozji dotarła do Henryka, kiedy jadł obiad w stołówce ZLP przy Krakowskim Przedmieściu, nie pamiętam, kto zakomunikował mu ją w formie, że nie ma już domu, i zaoferował mu nocleg. Pobiegł na ulicę Widok; zatrzymany przez milicyjny kordon musiał się wylegitymować, żeby go przepuszczono.

Srokę także:

tym bardziej sroka wielkomiejski wyciruch

której białe przed laty w Skierniewicach piórka

teraz wyglądają jak śnieg na przednówku

i nie lśnią jakby pokryła je spadź

Choć przypis dotyczyłby bardziej Skierniewic niż sroki. Henryk Bereza urodził się w podskierniewickich Miedniewicach i tam ukończył szkołę podstawową. Był absolwentem skierniewickiego Liceum Ogólnokształcącego im. B. Prusa w Skierniewicach, w tym mieście spędził okupację, po wojnie stąd dojeżdżał do Warszawy, zanim się do niej przeniósł.

Czy potrzebuje przypisu „spadź”? Ponieważ kiedyś Wacław Tkaczuk upewniał się, czy rzeczywiście o „spadź”, a nie o „szadź” w tym fragmencie chodzi, proszę uprzejmie:

Spadź, rosa miodowa – słodka ciecz występującą głównie latem zazwyczaj w postaci kropel na igłach i gałęziach świerka, modrzewia i jodły oraz na liściach niektórych drzew liściastych, m.in. dębu i lipy. Składa się głównie z soków roślinnych z uszkodzonych przez mszyce, czerwce lub miodówki (i inne owady ssące żywiące się sokami roślinnymi) komórek oraz z płynnych odchodów tych owadów.

Spadź jest zbierana przez pszczoły, a wytworzone z niej miody, zwane spadziowymi, mają bardzo wiele walorów, także leczniczych. Miody te charakteryzują się także wyjątkowo ciemną barwą. Na roślinach (liściach, igłach) pokrytych spadzią rozmnażają się grzyby sadzakowe, które tworząc czarny nalot ograniczają dostęp światła do liści oraz utrudniają wymianę gazową roślin, przynosząc często więcej szkód roślinie niż żywiące się jej sokami owady.

Także wiele gatunków mrówek chętnie włącza do swej diety spadź. Niektóre z nich, jak hurtnica pospolita (Lasius niger), niejako hodują mszyce, żyjąc z nimi w symbiozie: mszyce zapewniają mrówkom spadź, mrówki bronią mszyce przed drapieżnikami [http://pl.wikipedia.org/wiki/Spadź].

Jeśli chodzi o przypisy, to więcej nic mi nie przychodzi do głowy.

Przemianie w tym wierszu podlega ptaszek: martwy ożywa i wylatuje przez kuchenne okno. Jednak przemianie uległ też wiersz w chwili, gdy przemianie uległ jego adresat i bohater. Henryk, po długiej i ciężkiej chorobie albo po krótkiej i ciężkiej chorobie – wszystko zależy, jaką miarę stosować – zmarł 21 czerwca 2012 roku. To, że spoczął na warszawskich Powązkach tuż obok Marka Hłaski, jest równie zaskakujące i niewiarygodne jak przygoda, którą mi opowiedział. Przechodząc obok hotelu Sheraton przy placu Trzech Krzyży, gdzie upadł, zawsze patrzę pod nogi, by nie nadepnąć na jakieś piórko. A to, co było urodzinowym prezentem, nieoczekiwanie szybko zmieniło się w coś w rodzaju elegii.

Komentarz Bohdana Zadury do tytułowego wiersza z książki Zmartwychwstanie ptaszka, wydanej w Biurze Literackim 17 maja 2012 roku.

„Hotel Ukraina”

HOTEL UKRAINA

****

czy wpuściłbyś pod swój dach

uchodźcę z Ukrainy? –

pyta internetowy portal

Andrija Bondara i Sofijkę

nawet z dzieckiem

i z teściami

tak

ale czy także

z dwoma psami

tego nie wiem

Bojczenków

całą trójkę

Hałynę Kruk

nawet z nowym facetem

Katię Babkinę

nawet starszą o dwadzieścia lat

Dmytra Pawłyczkę

nawet osiemdziesięciopięcioletniego

Lubow Jakymczuk

nawet w ciąży

Dzwinkę Matijasz nawet z siostrą Bohdaną

i Bohdanę Matijasz nawet z siostrą Dzwinką

Saszkę Irwancia z Oksaną

Natałkę Biłocerkiweć z Mykołą

Mykołę Riabczuka z Natałką

Pawła Szczyrycię nawet z wrzodami

na żołądku

Wierę Meniok i małą Wierkę

z Drohobycza

i Lonię Goldberga również stamtąd

choć niech nie liczy że mu potwierdzę

na LinkedInie że jestem

jego znajomym

Serhija Żadana

choć jest z Charkowa

Saszkę Kabanowa

choć pisze rymowane wiersze

i robi to po rosyjsku

Andrija Lubkę

bez zastanowienia

i Neboraka Kijanowską Bełeja

Strongowskiego i Sływynskiego

Semenczuka i Wynnyczuka

Łyszehę i i Danę Pinczewską

i kobietę która się ukrywa pod

nickiem verandabalkonova

i w księgarni E

w 2010 dostałem od niej

liścik

i Maryjkę Martysewicz Igora Biełowa Wasyla Machnę

no nie Maryjka to Białorusinka Igor to Rosjanin

a Machno od czternastu lat

mieszka nie w Tarnopolu a w Nowym Jorku

więc najpierw niech Amerykanie

zniosą dla Polaków wizy

***

z lewej strony ekranu napis:

NA ŻYWO: krwawe starcia w Kijowie

wchodzę na espreso.tv

a właściwie jego retransmisję

strzały

barykady

płonące opony

morze głów

z hotelem Ukraina w tle

przemówienia

od czasu do czasu

zagłuszane

przez reklamy pasty do zębów

w hotelu Ukraina

późną ciepłą jesienią

2012 przez dwa dni

mieszkałem na piątym piętrze

z widokiem na Majdan

późnym wieczorem

wracałem z Arsenału

ulicą Instytucką

w barku przy recepcji

piłem z kimś koniak zakarpacki

kto to był może Leś Belej

nie pamiętam

ale z lotniska odbierała mnie

i odwoziła do Boryspola

Ola Bratczuk

i ją też bym wpuścił

pod swój dach

oglądam zdjęcia w Internecie

ten hol na dole

gdzie wtedy prócz recepcjonistki

nas dwóch i jakiejś kobiety

gotowej zająć się

czyjąś samotnością

nie było nikogo

zamieniony

na polowy szpital

i kostnicę

**

w puławskim mieszkaniu

dobiegają mnie głosy z podwórka

harmider krzyki jakieś śpiewy trzaski

podchodzę do okna

wychodzę na balkon

na trawniku pod oknami dwóch

sąsiednich klatek

schodowych

tłum

kilkadziesiąt osób

to uchodźcy z Ukrainy

domagają się by ich wpuszczono

do mieszkań

są agresywni

krzyczą

sława Ukraini herojam sława

nikt do nich nie wychodzi

nikt im nie otwiera

dziwi mnie

że wybrali tylko

dwie pierwsze klatki

zupełnie nie zainteresowani

tą w której mieszkam

budzę się w warszawskim mieszkaniu

słyszę te same głosy co we śnie

na ekranie telewizora

prjama translacja z Majdanu

*

wstyd mi kochani

że tym bardziej

jestem z wami

im bardziej nie słyszę

waszych przywódców

i wszystkich

którzy mówią

do was ze sceny

również po polsku

23.02 2014

Tego krótkiego poematu czy, jak kto woli, długiego czteroczęściowego wiersza nie miałem w planie, tomik wyobrażałem sobie bez niego. Umówiłem się, że Kropkę nad i oddam do końca 2013 roku, a tym, co hamowało wysłanie jej do wydawcy, były dwa poematy, które nosiłem – z którymi nosiłem się – w sumie dziewięć miesięcy. Z wcześniejszych doświadczeń mi wynikało, że nawet z najlepszych pomysłów na wiersze, jeśli nie zrealizuje się ich natychmiast, zostaje mgliste, mało przyjemne wspomnienie zmarnowanej szansy. Z papierosami rozstałem się nagle, lecz kulturalnie – nie wyrzucałem im, że zmarnowały mi życie, przeciwnie, byłem im wdzięczny za to, cośmy razem przeżyli, i zachowałem o nich jak najlepsze wspomnienia. Nie przeszedłem na stronę tych, którzy chcieli nas od lat poróżnić, ba, miałem teraz dowody na własnej skórze, że to, iż takie zerwanie sprawia, że świat odzyskuje zapachy i smaki, można włożyć między bajki. One z kolei nie urządzały mi scen, nie wysyłały dramatycznych maili i esemesów, nie kazały drżeć moim rękom, nie zmuszały, bym przyklejał sobie plastry, żuł gumę Nicorette czy choćby ssał jedną po drugiej landrynki. Kolejna niewyobrażalna rzecz po prostu się stała. Przechodząc do kategorii niepalących, nie zmieniłem zdania o tych, którzy chcieliby zbawić świat, paląc palących. Był tylko jeden drobny problem. Nie umiałem bez nich – bez papierosów – pisać. Podroczyły się ze mną przez dziewięć miesięcy, najpierw odpuściły przy tłumaczeniach, w końcu wielkodusznie pozwoliły na napisanie tych dwóch „szpitalnych” poematów: „Pierwszy od 1963 roku wiersz bez papierosów” i „Doktorzy”.

„Hegel powiada gdzieś, że wszystkie historyczne fakty i postacie się powtarzają. Zapomniał dodać: za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa”. To zdanie z 18 brumaire'a Ludwika Bonaparte czasem przychodzi mi do głowy i przychodziło też pod koniec 2013 roku oraz na początku 2014, gdy myślałem o Ukrainie, o Pomarańczowej Rewolucji 2004 roku i o tym, co działo (dzieje) się dziesięć lat po niej. Wyglądało mi na to, że Marks się tym razem nie sprawdza, że jest akurat na odwrót: to coś, co się powtarza, pierwszy raz zdarzyło się jako farsa, a teraz wraca – może wrócić – jako tragedia. Tam, gdzie są ofiary, trudno mówić o farsie. Tam, gdzie jedna wartość wyklucza inną, czyli innymi słowy nie ma dobrego rozwiązania, mamy do czynienia z tragizmem? W 2004 wszystko wydawało się jednoznaczne, nikt nie zginął, dobro zwyciężyło. Mogłem sobie dworować z naszej wolności i pocieszać ukraińskich przyjaciół: no nie przesadzajcie z tym zniewoleniem, możecie siąść na ławce przy ulicy i jak wolni ludzie pić sobie piwo. Kiedy Nazar Honczar we wrześniu 2004 prowadził mnie do lwowskiej telewizji na jakieś nagranie, uświadomiłem sobie, że mój paszport leży jeszcze w hotelowej recepcji, i byłem pewien, że mnie nie wpuszczą, ale na portierni wystarczyło, że Nazar podał nazwisko człowieka, z którym byliśmy umówieni, i nikt nie żądał żadnych dokumentów. W takim wolnym kraju jak Polska toby nie przeszło. Z drugiej strony na przykład imienne bilety kolejowe w dalekobieżnych pociągach? W 2004 martwiłem się o swoich przyjaciół i cieszyłem się, kiedy dobro zwyciężyło i to bez ofiar. Wiosną 2005 jak idiota odstałem swoje w kolejce do Audytorium Maximum, kiedy do Warszawy przyjechał Wiktor Juszczenko. Dzisiaj nie szedłbym witać ani Turczynowa, ani Poroszenki, choć wszyscy moi przyjaciele też, jak przed dziesięcioma laty, byli na Majdanie albo po stronie Majdanu. Tylko że ja, życząc im jak najlepiej, nie bardzo wiedziałem, czego im życzyć. Wysyłali dramatyczne apele, jak Jurij Andruchowycz, od Ostapa Sływyńskiego dostałem maila z prośbą o przetłumaczenie i rozpowszechnienie informacji, którą dołączył. Zabrałem się do tego dość niemrawo, bo wszystko, o czym pisał, było powszechnie znane z co najmniej paru polskich telewizji, radia, gazet, o internecie nie wspominając. Zanim skończyłem, znalazłem ten tekst na stronie Biura Literackiego w przekładzie Michała Petryka. Przeczytałem list otwarty, który polski poeta, którego skądinąd lubię i cenię, wystosował do najwyższych władz Rzeczypospolitej:

Do Sejmu, Prezydenta, Premiera, Ministra Spraw Zagranicznych; do tych, którzy powinni i mogą działać. Zwracam się do Najwyższych Władz Rzeczpospolitej Polskiej z apelem o natychmiastowe wprowadzenie sankcji politycznych przeciwko obecnym rządzącym Ukrainą, na czele z Wiktorem Janukowyczem, osobiście odpowiedzialnym za eskalację sprzeciwu, przelew krwi, niszczenie demokracji na Ukrainie i walkę z własnym narodem.

Skala przemocy, pogardy dla ludzkiej godności i wolności obywatelskich stosowana przez aktualny reżim polityczny na Ukrainie jest niewyobrażalnym skandalem uwłaczającym europejskim wartościom, którymi się tak szczycimy. Tam giną ludzie. Nie wyobrażam sobie, aby Polska czekała spokojnie z reakcją na dalszy przelew krwi, tolerowała i przyzwalała na przemoc i dyktaturę. Wzywam do działań dyplomatycznych, o ile są jakieś wartości, według których zgadzamy się i chcemy nadal żyć. Ukraińcy, którzy chcą do Europy, chcą do Europy broniącej wolności, nie do Europy patrzącej obojętnie na pogardę dla ludzkiego życia i ludzkiej godności. Na co czekamy? Każda godzina zwłoki może kosztować życie kolejnych ofiar.