Cień sułtana. Cień sułtana - Maria Paszyńska - ebook

Cień sułtana. Cień sułtana ebook

Maria Paszyńska

4,6

Opis

Zdrada. Intryga. Wielka bitwa i wielka miłość zdolna pokonać każdą przeszkodę.

Klęska wojsk tureckich w bitwie morskiej pod Lepanto to dopiero początek problemów Imperium Osmańskiego. Sułtan Selim II podupada bowiem na zdrowiu, a na dworze rozpoczyna się rywalizacja o to, kto zajmie tron.

Tymczasem Jelenę po bitwie budzą krzyki marynarzy cieszących się ze zwycięstwa. Księżniczce trudno jednak ukryć troskę o swojego ukochanego, który przebywał na wrogim statku. Na dodatek musi poradzić sobie z nowym ciężarem, jaki zsyła na nią los. Chęć uwolnienia się spod wpływu ojca Vincenzo zmusi Jelenę do podjęcia kroków, które mogą zagrozić jej życiu.

Widowiskowy finał Serii sułtańskiej Marii Paszyńskiej

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 290

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (12 ocen)
9
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tuliaszn

Z braku laku…

Nie wiem czy miałem zaćmienie czytając pierwsze tomy czy to trzeci tak odstaje. Akcja pchana absurdalnymi decyzjami bohaterki. Całość zdaje się być pisana na siłę z wielkim trudem. Szkoda bo był potencjał.
00
MajaNowara

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała trylogia! Nie mogłam się doczekać trzeciej części i przeczytałam js w trzy dni - a właściwie dwa ;)
00

Popularność




Za­pra­sza­my na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wychANNA SLO­TORSZ / ART­NO­VO.PL
Fo­to­gra­fie na okład­ce© Anna Po­gu­ly­aeva/Ado­be Stock Do­me­na pu­blicz­na
Ko­or­dy­na­cja pro­jek­tuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaSZTAM­BO­OK – KA­RO­LI­NA BO­RO­WIEC-PIE­NIAK
Ko­rek­taKA­TA­RZY­NA SMAR­DZEW­SKA / PAN­BO­OK.PL
Skład i ła­ma­nieSTA­NI­SŁAW TU­CHO­ŁKA / PAN­BO­OK.PL
Re­dak­cja tech­nicz­naKRZYSZ­TOF CHO­DO­ROW­SKI
Po­lish edi­tion © Ma­ria Pa­szy­ńska, Pu­bli­cat S.A. MMXXII (wy­da­nie elek­tro­nicz­ne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgod­ne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­to­ra, w tym nie­le­gal­ne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nio­ne.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6279-3
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bo­wa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fi­ce@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wa­le 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­zni­ca@pu­bli­cat.pl

Pio­tro­wi...

Te­raz, o mój Boże, zda­ny na twą ła­skę,Bo spe­łnił swą po­win­no­ść twój nie­wol­nik – pa­sza

Ra­do­van Sa­mar­džić,Meh­med So­ko­lo­vić

Część pierw­sza

ZA­TO­KA

7 pa­ździer­ni­ka 1571 – Le­pan­to – Za­to­ka Pa­tra­ska

1

Bla­do­żó­łta tar­cza sło­ńca za­po­wia­da­ła upał. Nie­bo było bez­chmur­ne, a po wcze­sno­ran­nej mgle nie było już naj­mniej­sze­go śla­du. Roz­pły­nęła się jak ostat­ni akord nocy, po któ­rej spo­koj­nie, po­wo­li, jak­by nie­co z oci­ąga­niem, wsta­wał ko­lej­ny pi­ęk­ny dzień. Z sen­nym uro­kiem bez­mia­ru błęki­tu sil­nie kon­tra­sto­wa­ło to, co dzia­ło się pod jego skle­pie­niem. Na ta­fli za­czer­wie­nio­ne­go od krwi mo­rza, po­mi­ędzy frag­men­ta­mi roz­trza­ska­nych okrętów dry­fu­jący­mi ku nie­wia­do­me­mu prze­zna­cze­niu, uno­si­ły się set­ki, ty­si­ące ludz­kich ciał. Ka­no­na­dy ar­mat­nie mie­sza­ły się z hu­kiem wy­strza­łów z ar­ke­bu­zów. Krzy­ki do­wód­ców za­głu­sza­ły jęki ko­na­jących i bła­ga­nia ran­nych. Po­nad nimi zaś po­krzy­ki­wa­ło nad­mor­skie ptac­two.

Na­gle nie­wiel­ki po­cisk ze świ­stem prze­ci­ął po­wie­trze, jed­nak w pa­nu­jącym wo­ko­ło zgie­łku nikt go nie usły­szał. Wy­so­ki mężczy­zna w bia­łym tur­ba­nie zwa­lił się na zie­mię. Mu­ślin bar­wy świe­że­go śnie­gu, pre­cy­zyj­nie zwi­ni­ęty wo­kół jego gło­wy, szyb­ko za­bar­wił się szka­rła­tem.

– Oj­cze! – jęk­nął mło­dzie­niec sto­jący tuż obok. – Oj­cze!

Łka­jąc, padł na ko­la­na obok le­żące­go. Po chwi­li do­łączył do nie­go fech­tu­jący nie­co da­lej brat.

– Me­dy­ka! – wrza­snął, lecz w fer­wo­rze wal­ki nikt nie za­re­ago­wał.

Sy­no­wie klęcze­li przy wy­da­jącym ostat­nie tchnie­nie ojcu i za­wo­dzi­li z żalu. Krew zna­czy­ła ich bo­ga­to zdo­bio­ne sza­ty roz­le­gły­mi pla­ma­mi. Ko­na­jący spró­bo­wał się do nich uśmiech­nąć, po­wie­dzieć co­kol­wiek, ja­koś ich po­cie­szyć, lecz nie zdo­łał. Sło­wa za­ma­rły mu na war­gach, któ­re opu­ścił je­dy­nie ni­kły obło­czek pary. Mężczy­zna nie żył. Mło­dzie­ńcy wy­buch­nęli pła­czem tak roz­dzie­ra­jącym, że ich bo­le­ść przy­ci­ągnęła uwa­gę wal­czących w po­bli­żu.

– Sko­nał – wy­szep­tał ktoś z na­bo­żnym sza­cun­kiem, a jego sło­wa szyb­ko roz­nio­sły się po­mi­ędzy lu­dźmi.

W chwi­lę pó­źniej wal­ki na „Sul­ta­nie”, okręcie fla­go­wym Im­pe­rium Osma­ńskie­go, usta­ły. Żo­łnie­rze i do­stoj­ni­cy zgro­ma­dze­ni w po­bli­żu po­le­głe­go zdjęli na­kry­cia gło­wy, nie­któ­rzy roz­ry­wa­li swo­je ka­fta­ny w ge­ście roz­pa­czy, inni pa­dli na ko­la­na i wzy­wa­li mi­ło­sier­dzia Je­dy­ne­go Boga.

– Ali Müez­zin­za­de mar­twy! – Żo­łnie­rze prze­ka­zy­wa­li so­bie in­for­ma­cje w języ­kach ze wszyst­kich za­kąt­ków Im­pe­rium Osma­ńskie­go.

Wśród bi­tew­nej wrza­wy roz­le­gł się prze­ci­ągły, do­no­śny od­głos tu­rec­kie­go rogu. Po nim na­stąpi­ła krót­sza od mru­gni­ęcia po­wiek chwi­la ci­szy, któ­ra jed­na­kże spra­wi­ła, że wal­czący wstrzy­ma­li od­dech i za­częli się ner­wo­wo roz­glądać na boki. Nie­po­kój ści­snął ser­ca wszyst­kich. Coś mu­sia­ło się wy­da­rzyć. Czy było to we­zwa­nie do od­wro­tu, czy może pie­śń trium­fu? Czy­żby losy bi­twy zo­sta­ły roz­strzy­gni­ęte? A je­śli tak, któ­ra ze stron od­nio­sła zwy­ci­ęstwo?

Żo­łnie­rze obu ar­mii mru­ży­li oczy, za za­sło­ną dymu usi­łu­jąc wy­pa­trzeć okrętów fla­go­wych swo­ich do­wód­ców. Wtem sza­rą kur­ty­nę przeda­rł ja­sny pro­mień sło­ńca. Blask dnia od­bił się od zło­ceń na zdo­bie­niach „La Re­ala” i roz­sz­cze­pił w kro­pel­kach wody. Wo­kół okrętu Don Ju­ana de Au­strii utwo­rzy­ła się świe­tli­sta łuna. Po­ma­lo­wa­ny w bar­wy Kró­le­stwa Hisz­pa­nii okręt wy­glądał nie­ziem­sko, skąpa­ny w szka­rła­cie jak we krwi, po­ły­sku­jąc, jak­by zstąpi­ły nań bo­ska siła i bło­go­sła­wie­ństwo. Tyl­ko uwa­żny ob­ser­wa­tor zdo­ła­łby w pierw­szej chwi­li do­strzec scze­pio­ny z nią, skry­ty w cie­niu okręt osma­ńskiej ad­mi­ra­li­cji – „Sul­ta­nę”.

Z głów­ne­go masz­tu po­tężne­go tu­rec­kie­go ga­le­asa opusz­cza­no po­wo­li zie­lo­ny sztan­dar Pro­ro­ka. Po chwi­li na nagi słup wci­ągni­ęto hisz­pa­ńską fla­gę. To był znak, na któ­ry cze­ka­no. Na­gle wszyst­ko się wy­ja­śni­ło. „Sul­ta­na” zo­sta­ła zdo­by­ta przez woj­ska Ligi Świ­ętej. Na ten wi­dok z ty­si­ęcy gar­deł wy­do­był się ryk.

– Zwy­ci­ęstwo! – wy­krzy­ki­wa­li chrze­ści­ja­nie, rzu­ca­jąc się na ko­la­na i wbi­ja­jąc wzrok w nie­bo, skąd, cze­go byli nie­mal pew­ni, na­de­szła dla nich po­moc.

– Bia­da nam! – łka­li ża­ło­śnie z wła­ści­wą lu­dziom Wscho­du emo­cjo­nal­no­ścią żo­łnie­rze ar­mii su­łta­na Se­li­ma II.

Na mo­ment wszy­scy jak­by za­po­mnie­li o wal­ce. Jed­ni pła­ka­li, nie mo­gąc po­jąć tego, co za­szło. Inni wzno­si­li trium­fal­ne okrzy­ki, pa­da­li so­bie w ra­mio­na, ca­ło­wa­li ró­ża­ńce, in­to­no­wa­li pie­śni sła­wi­ące Najświ­ęt­szą Pa­nien­kę, któ­ra po­pro­wa­dzi­ła ich do zwy­ci­ęstwa. Ta chwi­la prze­sądzi­ła o lo­sach bi­twy. Gdy pierw­sze emo­cje opa­dły, wal­ka sa­mo­ist­nie roz­go­rza­ła na nowo.

W żo­łnie­rzy chrze­ści­ja­ńskich wstąpił nowy duch. Zmęczo­ne ra­mio­na od­zy­ska­ły siły. Per­spek­ty­wa prze­chy­lo­nej na ich stro­nę sza­li zwy­ci­ęstwa nad ar­mią nie­wier­nych oraz wi­zja ba­jecz­nych łu­pów, przy­obie­ca­ne­go przez pa­pie­ża od­pu­stu wszyst­kich grzesz­nych czy­nów i gwa­ran­cja we­jścia do szczęśli­wo­ści raju ko­iły ból, ła­go­dzi­ły głód i pra­gnie­nie, czy­ni­ły zno­śniej­szym upał roz­po­czy­na­jące­go się dnia. Po­wie­trze wy­pe­łnił szczęk sta­lo­wych ostrzy, z któ­rych sy­pa­ły się iskry.

Po ko­lej­nej go­dzi­nie mor­der­czych zma­gań było już po wszyst­kim. Od­dzia­ły tu­rec­kie je­den po dru­gim za­częły skła­dać broń. Gdy chmu­ry ar­mat­nie­go dymu roz­pro­szy­ły się zu­pe­łnie, prze­pusz­cza­jąc świa­tło po­ran­ka, na wo­dach Za­to­ki Pa­tra­skiej w pla­mach krwi uno­si­ły się bru­tal­nie oka­le­czo­ne cia­ła. Nie­któ­re z nich jak ryby w sie­ci wiły się w kon­wul­sjach, usi­łu­jąc za­czerp­nąć tchu. Lu­dzie wal­czy­li do ko­ńca o od­dech, nim na­pe­łniw­szy płu­ca po­wie­trzem ten ostat­ni raz, uko­ły­sa­ni fa­la­mi za­pa­da­li w wiecz­ny sen.

2

Je­le­na otwo­rzy­ła oczy. Uj­rza­ła bez­kre­sny la­zur nie­ba, nie­ska­la­ny ani jed­nym obło­kiem. Wo­ko­ło było ci­cho. Ni­g­dy do­tąd nie sły­sza­ła ta­kiej ci­szy. W pierw­szej chwi­li, za­nu­rzo­na w otchła­ni mil­cze­nia, po­my­śla­ła, że uma­rła. Nie czu­ła wła­sne­go cia­ła. Zda­wa­ło jej się na­wet, że nie od­dy­cha. Prze­szło­ść nie mia­ła już zna­cze­nia, przy­szło­ści nie było. Ogar­ni­ęta dziw­nym spo­ko­jem, ja­kie­go nie do­świad­czy­ła ni­g­dy wcze­śniej, wpa­try­wa­ła się w nie­bo, dry­fu­jąc w nie­by­cie.

Na­gle padł na nią cień; po­czu­ła ostry za­pach potu, a za­raz po­tem z bło­go­sta­nu wy­rwa­ło ją bru­tal­ne klep­ni­ęcie w po­li­czek. Jęk­nęła.

– Żyje! – wrza­snął ktoś tuż nad jej gło­wą.

To jed­no sło­wo za­dzia­ła­ło jak me­cha­nizm roz­wie­ra­jący ślu­zę na wez­bra­nej rze­ce. Po­tężna fala bo­dźców ude­rzy­ła w Je­le­nę. Po­czu­ła pul­so­wa­nie skro­ni, rwący ból w pra­wym ra­mie­niu i pa­lące pro­mie­nie sło­ńca na twa­rzy. Dłoń wci­ąż mia­ła kur­czo­wo za­ci­śni­ętą na ręko­je­ści pi­sto­le­tu. Odór potu mężczy­zny zmie­szał się w jej noz­drzach z me­ta­licz­nym za­pa­chem krwi.

W od­da­li ktoś znów krzyk­nął. Nie zdo­ła­ła roz­ró­żnić słów. Ten ktoś mu­siał jed­nak za­dać ja­kieś py­ta­nie, bo po chwi­li w jej uszach po­now­nie za­dud­nił głos klęczące­go obok czło­wie­ka.

– Ran­ny. Nie­gro­źnie.

Je­le­na po­ru­szy­ła się i z tru­dem dźwi­gnęła na ko­la­na. Cia­ło mia­ła od­rętwia­łe, nogi jak z waty. Bo­la­ła ją gło­wa. Podło­że ko­ły­sa­ło się sen­nie, przy­pra­wia­jąc ją o mdło­ści. Nie mo­gła zo­gni­sko­wać wzro­ku. Dłu­ższy czas za­jęło jej przy­po­mnie­nie so­bie, że oto leży na de­skach bo­cia­nie­go gniaz­da na masz­cie stat­ku. Ła­god­ne mru­cze­nie fal je­dy­nie z rzad­ka prze­ry­wa­ły po­krzy­ki­wa­nia ma­ry­na­rzy. Było spo­koj­nie. Zbyt spo­koj­nie.

– Co się dzie­je? – wy­chry­pia­ła.

– Zwy­ci­ęstwo! – za­wo­łał ma­ry­narz, a z dołu od­po­wie­dzia­ło mu kil­ka ra­do­snych okrzy­ków. – Ich do­wód­ca padł od strza­łu.

My­śli Je­le­ny, do­tąd dziw­nie męt­ne, roz­ja­śni­ły się od tych słów. Nie chy­bi­ła, kula do­si­ęgnęła celu. Wspo­mnie­nia po­wró­ci­ły jed­no po dru­gim, nie­zno­śnie upo­rząd­ko­wa­ne w ob­na­ża­niu praw­dy o tym, co zro­bi­ła. Le­pan­to. Bi­twa mor­ska. Za­da­nie po­wie­rzo­ne przez ojca Vi­cen­za. Na­bi­ty pi­sto­let wy­mie­rzo­ny w gło­wę tu­rec­kie­go do­wód­cy, Ale­go Müez­zin­za­de. Blask sło­ńca od­bi­te­go w krwaw­ni­ku przy­cze­pio­nym do lśni­ąco bia­łe­go mu­śli­nu tur­ba­nu. Twarz uko­cha­ne­go mężczy­zny. Krzyk ko­na­jące­go Ga­špa­ra. Strzał. Krwaw­nik.

– Özgün... – wy­mam­ro­ta­ła, po­now­nie opa­da­jąc na de­ski. – Özgün...

– Co mó­wisz? – za­py­tał ma­ry­narz, lecz Je­le­na mu nie od­po­wie­dzia­ła. Za­mknęła oczy, a po jej po­licz­ku spły­nęła łza.

Ma­ry­narz przy­glądał jej się przez chwi­lę, po czym szyb­kim ru­chem prze­rzu­cił so­bie drob­ne­go żo­łnie­rza przez ra­mię i za­czął scho­dzić z masz­tu. Je­le­na mia­ła wra­że­nie, że przy ka­żdym drgnie­niu prze­szy­wa ją miecz bólu. Ze­mdla­ła.

Gdy znów się ock­nęła, le­ża­ła w po­ście­li w ka­ju­cie. Przez małe okrągłe okien­ko do po­miesz­cze­nia wpa­da­ło po­ma­ra­ńczo­we świa­tło chy­lące­go się ku ko­ńco­wi dnia. Spoj­rza­ła w dół. Rana była opa­trzo­na, a ra­mię za­ban­da­żo­wa­ne.

– Pić – szep­nęła nie­pew­na, czy ktoś ją usły­szy.

Po­stać skry­ta do­tąd w cie­niu zbli­ży­ła się do jej po­sła­nia.

– Do­brze się spi­sa­łaś – po­wie­dział oj­ciec Vi­cen­zo, sia­da­jąc na rogu sien­ni­ka. Przy­su­nął cy­no­wy ku­bek do ust dziew­czy­ny.

– Ga­špar? – spy­ta­ła z na­dzie­ją, gdy za­spo­ko­iła już pierw­sze pra­gnie­nie.

– Niech spo­czy­wa w po­ko­ju. – Du­chow­ny prze­że­gnał się te­atral­nie, choć ża­den mi­ęsień na jego twa­rzy nie drgnął. Ksi­ądz zda­wał się nie­po­ru­szo­ny śmier­cią bli­skie­go wspó­łpra­cow­ni­ka.

Je­le­na mil­cza­ła chwi­lę, nim znów się ode­zwa­ła.

– Müez­zin­za­de też nie żyje, praw­da? – Sta­ra­ła się pa­no­wać nad gło­sem, by ka­płan nie do­my­ślił się, że na­praw­dę chcia­ła­by za­py­tać o jed­ne­go z mło­dzie­ńców to­wa­rzy­szących do­wód­cy Osma­nów.

– Tak. Bóg ob­da­rzył nas zwy­ci­ęstwem, a Im­pe­rium Osma­ńskie już się nie pod­nie­sie. Naj­wy­ższy po­zwo­lił nam ob­ró­cić w pył wra­że woj­ska z ich do­wód­cą na cze­le.

– A po­zo­sta­li... – za­wa­ha­ła się dziew­czy­na.

Oj­ciec Vi­cen­zo wbił w nią prze­ni­kli­we spoj­rze­nie. Wie­dzia­ła już, że po­pe­łni­ła błąd; wzbu­dzi­ła jego czuj­no­ść.

– Po­zo­sta­li? – spy­tał gło­sem, w któ­rym po­brzmie­wa­ły nut­ki po­dejrz­li­wo­ści.

– Nasi do­wód­cy – do­ko­ńczy­ła szyb­ko Je­le­na, ogar­ni­ęta zły­mi prze­czu­cia­mi. – Prze­ży­li?

– Nasi? O kogo chcesz za­py­tać, ksi­ężnicz­ko? Z kim się uto­żsa­miasz? O kogo się tak trosz­czysz? – Oj­ciec Vi­cen­zo po­pa­trzył jej pro­sto w oczy. – O chrze­ści­ja­ńską ad­mi­ra­li­cję czy może o su­łta­ńskie psy?

Cia­łem Je­le­ny wstrząsnął dreszcz. Nie mo­gła po­jąć, ja­kim spo­so­bem du­chow­ny zdo­łał od­czy­tać naj­głęb­sze ta­jem­ni­ce jej du­szy. Nie po­wie­dzia­ła nic wi­ęcej. Od­wró­ci­ła wzrok.

– Po­win­naś od­po­czy­wać – ode­zwał się znów se­kre­tarz kar­dy­na­ła Fer­dy­nan­da Me­dy­ce­usza. – Wkrót­ce do­pły­nie­my do por­tu. W Me­sy­nie zaj­mą się tobą kon­sy­lia­rze Jego Świ­ąto­bli­wo­ści. Będziesz w do­brych rękach. Nic złe­go cię wi­ęcej nie spo­tka...

Te sło­wa spra­wi­ły, że zim­na ob­ręcz stra­chu za­ci­snęła się wo­kół jej gar­dła. Za­brzmia­ła w nich nie­wy­po­wie­dzia­na gro­źba.

– ...do­pó­ki będziesz wier­na swej przy­si­ędze – do­dał ksi­ądz, pod­no­sząc się z po­sła­nia. – A te­raz od­po­czy­waj, ksi­ężnicz­ko. To był ci­ężki dzień.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki