Ciało huty - Anna Cieplak - ebook + audiobook + książka

Ciało huty ebook i audiobook

Anna Cieplak

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Intensywna przeprawa przez pięćdziesiąt lat marzeń i zmyśleń.

Nowa, wciągająca powieść laureatki Nagrody Conrada i Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza!

15 kwietnia 1972 roku wbito pierwszą łopatę pod budowę Huty Katowice. To również data złożenia obietnicy lepszego świata dla tych, którzy od lat szukali perspektyw na przyszłość. Wśród nich znaleźli się Ewa, Zygmunt i Ula – młodzi, pełni zapału, wierzący w misję, która została przed nimi postawiona.

Niemal pięćdziesiąt lat później. Niewiele pozostało z dawnych planów. Maja, studentka z aspiracjami, szuka własnej drogi. Świat roztacza przed nią wachlarz szans, ale czy jest możliwe osiągnięcie spełnienia w tak niestabilnej i chaotycznej rzeczywistości? Huta stanie się dla niej pretekstem do przyjrzenia się nie tylko minionym obietnicom, ale i swoim słabościom. Czy uda jej się odejść od egoizmu, aby dostrzec wspólny rytm czasów i ciał?

Ciało huty jest przejmującą, rozpisaną na dwa pokolenia historią o społecznym awansie i ciężkiej pracy, by osiągnąć to, co wydawało się upragnione. To – wreszcie – szczery i nieironiczny obraz życia w socjalistycznej Polsce i współcześnie. Cieplak w charakterystycznym dla siebie stylu, niezwykle dojrzale, autentycznie, z elementami mistyki oraz humoru, kreuje świat, o którym ciężko zapomnieć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 341

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 51 min

Lektor: Magda Karel

Oceny
4,2 (55 ocen)
27
15
10
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Balijka1976

Nie oderwiesz się od lektury

Książka o dwóch pokoleniach związanych z Hutą Katowice. Przejmująca i angażująca powieść. Mamy tu tematy społecznie ważne. Bardzo polecam.
10
panisylwi

Dobrze spędzony czas

Książka dobra, ale interpretacja lektorki WSPANIAŁA!
00
wmajkows

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałam z zapartym tchem. Cudna.
00
Hanka173

Nie oderwiesz się od lektury

W 1972 roku zaczęto budowę kombinatu metalurgicznego na miarę PRL-u, Huty Centrum przemianowaną potem na Hutę Katowice, która powstała w miejscu Puszczy Łosieńskiej. Wycięto ją, by zrobić miejsce sztandarowej inwestycji polskiego socjalizmu. Kto by się przejmował tysiącami wyciętych drzew! W czynie społecznym posadzi się nowe! W sieci jest sporo zdjęć z tamtych lat i informacji o hucie. Właściwym wydało mi się zapoznanie się z tematem. 😀 A potem rozsiadłam się z książką. Towarzyszyłam Ewie i Uli rozpoczynającym dorosłe życie i powstającemu Kombinatowi. Znaczenia dla tej opowieści nabrał z czasem Zygmunt. Druga nitka czasowa to współczesność i wchodzenie w dorosłość dzieci budowniczych huty. Mai, Kamila, Michała… Maja ma swoje problemy, ale ma też przyjaciół. Oby nie zawiodła ich zaufania. Prawdziwa przyjaźń dużo zniesie, ale niezniszczalna nie jest. Obawiam się, że Maja jest na rozdrożu i nie bardzo wie co dalej. Wielu związało swój los z Hutą. Nie wszystkich przytuliła. Niektórych wy...
00
kukis

Nie oderwiesz się od lektury

Absolutnie wspaniała
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: PIOTR TOMZA
Re­dak­cja: MAŁ­GO­RZATA TAR­NOW­SKA
Ko­rekta: ANNA DO­BOSZ, AGNIESZKA STĘ­PLEW­SKA, JO­ANNA ZA­BO­ROW­SKA
Kon­sul­ta­cja ję­zy­kowa: GRZE­GORZ KU­LIK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: RO­BERT KLE­EMANN
Ilu­stra­cje i opra­co­wa­nie gra­ficzne: KA­TA­RZYNA JA­NOTA
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Anna Cie­plak © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023 Wiersz Anny Świrsz­czyń­skiej Szczę­śliwa jak psi ogon © Co­py­ri­ght by Lud­miła Adam­ska-Or­łow­ska
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07876-1
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Zo­rza huty

Ściany wo­je­wódz­kiego ośrodka kul­tu­ralno-oświa­to­wego pę­kały w szwach, a młody por­tier pa­lił szluga za szlu­giem, za­wie­sza­jąc oży­wiony wzrok na każ­dej dziew­czy­nie, która zbli­żała się do wej­ścia. Ewa szła z za­dar­tym no­sem, który uno­sił się jak boja na je­zio­rze peł­nym lu­dzi, i nie wie­działa jesz­cze, że jej obec­ność zmieni tem­pe­ra­turę tej zimy. Nie miała na gło­wie czapki, a jej roz­pięta kurtka po­wie­wała tro­chę jak suk­nia gwiazdy fil­mo­wej, a tro­chę jak po­domka dziew­czyny ze „Spo­łem”. Po­cie­rała jedną dłoń o drugą, jakby miała pod skórą krze­mie­nie i chciała wy­krze­sać z sie­bie iskry. Mu­siała się po­rząd­nie wy­zię­bić w dro­dze z Dą­browy Gór­ni­czej, ale grzała ją eks­cy­ta­cja. Szyby PKS-ów o tej po­rze roku całe za­cho­dziły szro­nem, a pod­no­sić tem­pe­ra­turę mo­gły głów­nie wy­ziewy współ­pa­sa­że­rów, które były cie­plej­sze niż piec w domu Ewki. Wy­cho­wała się w drew­nia­nej cha­łu­pie, gdzie wciąż miesz­kała z ro­dzi­cami i dziad­kami, i gdyby nie to, że w cen­trum mia­sta, do któ­rego na­le­żała te­raz jej dziel­nica, wy­bu­do­wano Pa­łac Kul­tury Za­głę­bia i kilka in­nych no­wo­cze­snych bu­dyn­ków, to pew­nie da­lej ro­bi­łaby przy polu i w sa­dzie, za­miast tłuc się do Ka­to­wic w po­szu­ki­wa­niu szczę­ścia. Cią­gnęło ją do świata.

– Zimno we wa­chle, co? – za­py­tał por­tier, wy­nu­rza­jąc się z kłę­bów dymu. Był za­chwy­cony pul­su­jącą at­mos­ferą za­le­wa­jącą go z każ­dej strony i w chmu­rze klu­bo­wych ukry­wał bu­zu­jące w nim emo­cje. Ewa prych­nęła, jakby za­py­tał ją, czy sły­szała już kie­dyś au­dy­cję Lata z ra­diem. Była roz­grzana i go­towa do walki o swoje. Za­raz wy­śpiewa so­bie zwy­cię­stwo.

Nie ona je­dyna chciała dzi­siaj wy­grać.

Tego sa­mego dnia co prze­gląd pio­senki, w Sali Kon­gre­so­wej Pa­łacu Kul­tury i Na­uki w War­sza­wie od­by­wał się VI Zjazd PZPR. Edward Gie­rek cier­pli­wie tłu­ma­czył, dla­czego „po­trzeby kraju wy­ma­gają roz­po­czę­cia w obec­nej pię­cio­latce bu­dowy no­wego, du­żego obiektu hut­ni­czego oraz stwo­rze­nia wa­run­ków do mo­der­ni­za­cji sta­rego hut­nic­twa”. I chciał, żeby huta, do któ­rej prze­ko­ny­wał to­wa­rzy­szy, wy­ro­sła za­raz przy domu Ewy. Ale ona nie miała o tym po­ję­cia, była te­raz sku­piona na czymś zu­peł­nie in­nym.

– Może to­bie – od­po­wie­działa chło­pa­kowi pew­nym sie­bie gło­sem i prze­cze­sała dło­nią dłu­gie brą­zowe włosy. On wy­rzu­cił szluga w stronę po­piel­niczki, spryt­nie pstry­ka­jąc, i za­gwiz­dał frag­ment pio­senki Gdy­byś ko­chał, hej. Gwiz­dali ją w tym cza­sie i jego ko­le­dzy ze szkoły gór­ni­czej, i po­łowa fre­lek z Cho­rzowa. Ewa za­trzy­mała wzrok na jego pal­cach i od­gwiz­dała z po­dzi­wem.

– A wy śpiy­wo­cie a ca­pella abo­ście stra­ciyli ta ka­pela? – za­py­tał. Nio­sła na ra­mie­niu gi­tarę, któ­rej nie za­uwa­żył, więc ła­ska­wie, bez słowa zsu­nęła ją z ra­mie­nia.

– No to gro i bucy, byda su­choł – rzu­cił.

– Słu­chaj, a może się cze­goś do­słu­chasz – od­pa­ro­wała. Była już zmę­czona tym wścib­skim Ślą­za­kiem i chciała iść da­lej, w głąb sali, gdzie od kil­ku­na­stu mi­nut trwał prze­gląd pio­senki, na który się spóź­niła przez roz­kle­ko­tany au­to­bus. W tym sa­mym mo­men­cie próg domu kul­tury prze­kro­czyła roz­chi­cho­tana dziew­czyna z krót­kimi blond lo­kami i grzywką à la Ję­dru­sik. To­wa­rzy­szyło jej czte­rech chło­pa­ków z wło­sami do ra­mion. Ewa rzu­ciła do por­tiera z nie­po­ko­jem:

– Tu­taj wszy­scy z ca­łym in­stru­men­ta­rium?

– Niy ma­szina, ino tech­nika. To, że ma­jōm sprzynt, to jesz­cze nic niy zna­czy. Co by­dziesz śpiy­wać?

– Pa­mię­tasz, była je­sień.

Por­tier pró­bo­wał ukryć roz­cza­ro­wa­nie i zmie­sza­nie, żeby nie stra­cić oka­zji do lep­szego po­zna­nia Ewy. Ko­ja­rzyła mu się z zu­peł­nie inną me­lo­dią. Prze­gra z taką mru­czanką. Na prze­glą­dzie pa­no­wały szum, gwar i ra­dość, a lu­dzie wy­gwiz­dy­wali wszystko, co było go­rzej na­gło­śnione i me­lan­cho­lijne. Nie te emo­cje.

– I jesz­cze na tym wio­śle? – za­py­tał cał­kiem szcze­rze i na gra­nicy współ­czu­cia. – To mosz recht, to sie może niy udać. Prze­gląd Pio­sen­ka­rzy i Ze­spo­łów Ama­tor­skich to niy plac na take mrōn­czy­nie. Moga do­grać na ba­sie Gdy­byś ko­chał, hej, przido sie tyż moja li­nijo. Śpiy­wōm niy noj­go­rzij. Po­dej swoja.

Ewa spoj­rzała na niego, jesz­cze z drob­nymi śla­dami iry­ta­cji w ką­ci­kach ust, i za­śpie­wała pierw­szy wers. Kiedy spo­tkali się w har­mo­nii przy „he­eej”, plan za­czął jej się wy­da­wać sen­sowny. Sami wy­glą­dali na zdzi­wio­nych ta­kim szyb­kim zgra­niem. Ewa nie chciała jed­nak cał­kiem zdać się na in­tu­icję nie­zna­jo­mego.

– Mam lep­szy po­mysł – po­wie­działa. – Wy­stą­pimy z Usta me ogrzej. Twoją pio­senkę za­grają wszy­scy, zo­ba­czysz. Jesz­cze bę­dziemy mieli jej dość. W to nikt inny nie pój­dzie. Ty chcesz śpie­wać to, czego ocze­kują. Ja chcę śpie­wać coś, co za­sko­czy.

Spoj­rzał na nią.

– Ale to jo mōm śpiy­wać? A wtyn­czos ty co? Tam je ino li­nijo ôd chopa.

Ewa prze­wró­ciła oczami.

– Li­nia mę­ska, od kiedy? To się na­zywa li­nia ba­sowa i ja też po­tra­fię ją za­śpie­wać, bo mam nie­złą skalę.

Po­ki­wał głową z apro­batą. Ewa już miała iść, ale po­sta­no­wiła wy­ka­zać się cho­ciaż mi­ni­malną ini­cja­tywą i za­py­tać o coś i jego.

– A ty, por­tie­rze, jak masz na imię...?

Oży­wił się i po­dał jej rękę.

– Na por­tierni sie­dza ino bez to, że wach­tyrz po­szoł za ku­lisy. Bezma tam le­jōm czy­sto. Pań­stwowa Szkoła Gór­ni­cza w Cho­rzo­wie, Zyg­munt Siw­czyk. Ale jo byda tech­nik me­cha­nik, a niy gru­biorz. Jo tyż dzi­siaj wy­stym­puja ze ka­pe­lōm. – Wska­zał głową swój bas, który le­żał za­mknięty w po­szar­pa­nym fu­te­rale. – Uczest­nicy to z wiynk­sza przi­jezdni, ze ka­tow­skigo bezma ino dzie­siyńć ka­pel. Ci, co prze­cho­dziyli kole nos ze in­stru­myn­tami, na zi­cher ze rze­szow­skigo. Wi­dzioł żech ich pod­jyż­dżać jed­nym ika­ru­sym, ich sam je cołko grōmada. A tyś je ze Zo­głym­bio, pra? Sły­chać za­roz, żeś je zza Bry­nice. Znōm tam pora we­rkōw, faj­nie sie tam bu­duje. I wiyn­cyj nad ziy­miōm ani­żeli pod. Mo­cie tam ja­śnij. My sie już chyba tre­fiyli we fi­nale wo­je­wōdz­kim.

– Tak? Zu­peł­nie nie pa­mię­tam – skła­mała Ewa, bo wła­śnie so­bie przy­po­mniała, z kim wtedy prze­grała: z czte­rema iry­tu­jąco pew­nymi sie­bie chło­pa­kami w stylu Po­lan, do któ­rych wzdy­chał nie­mały tłu­mek dziew­czyn wi­ją­cych się pod sceną jak glony na Po­go­rii. – Je­stem z Dą­browy. Za­sad­ni­cza Szkoła Han­dlowa. Ewa. Poza tym nie je­stem ama­torką. Wy­gra­łam już kilka prze­glą­dów i śpie­wam w sek­cji mu­zycz­nej w na­szej szkole.

– Ele­gancko, to by­dziesz szum­nie han­dlo­wać.

Ewa zbyła jego ko­lejny nie­udany żart i w końcu we­szła z im­pe­tem do środka, da­jąc Zyg­mun­towi sy­gnał, że mimo wszystko bie­rze jego słowa i har­mo­nię ich wspól­nych gło­sów na po­waż­nie. Prawda była taka, że przede wszyst­kim chciała wy­grać i Zyg­munt mógł jej w tym po­móc.

Chwilę póź­niej zna­la­zła się na wiel­kiej za­ciem­nio­nej sali, gdzie czuć było za­pach potu, a nad sceną wid­niał pa­pie­rowy na­pis: „VIII Ogól­no­pol­ski Prze­gląd Pio­sen­ka­rzy i Ze­spo­łów Ama­tor­skich”. W uszach za­dźwię­czał jej znów ję­zyk ślą­ski, jak ten Zyg­munta, ale tuż obok ktoś do­dat­kowo ma­zu­rzył. Na­prawdę zje­chali się tu­taj z róż­nych stron. Za­raz po­tem wy­ło­wiła z tłumu kon­fe­ran­sjera i po­pro­siła go na słówko. Męż­czy­zna wy­glą­dał na roz­sza­la­łego ka­owca, który do­piero roz­grzewa się przed ak­cją i gdzieś za dwa utwory za­cznie wszyst­kich iry­to­wać po­mył­kami w za­po­wie­dziach wo­ka­li­stów. Ewa nie ko­ja­rzyła go z fi­nału wo­je­wódz­kiego, przez który mu­siała przejść, żeby do­stać się tu­taj. Pew­nie ktoś ścią­gnął go ze sto­licy.

– Chcę zmie­nić utwór wpi­sany w zgło­sze­niu. Za­gram ra­zem z ko­legą – po­wie­działa z uśmie­chem i pew­no­ścią sie­bie, pro­stu­jąc się do szczytu moż­li­wo­ści. Ka­owiec był od niej wyż­szy o głowę i zda­wał się na­wet nie pa­trzeć w jej stronę.

– A ten ko­lega skąd się na­gle urwał? – wy­mam­ro­tał, roz­glą­da­jąc się po sali. – Zgod­nie z za­rzą­dze­niem Mi­ni­ster­stwa Kul­tury i Sztuki do Ka­to­wic przy­je­chali naj­lepsi i wy­ty­po­wani przez wo­je­wódz­kie domy kul­tury. Jak pani sama wy­grała w wo­je­wódz­twie, to sama musi śpie­wać. Inna sprawa, mię­dzy nami mó­wiąc, że domy kul­tury chyba nie do końca do­brze zro­zu­miały swoje po­słan­nic­two i mamy tu, za prze­pro­sze­niem, nie za­wsze naj­wyż­szy po­ziom. Od rana sły­sza­łem różne rze­czy, a pu­blika po­trafi wy­gwiz­dać, więc ra­dzę uwa­żać. Jakby nie­któ­rym ko­mi­sjom wo­je­wódz­kim słoń na ucho na­dep­nął. Na za­ba­wach, które pro­wa­dzę, cza­sami sły­chać mniej fał­szu niż tu, przy­się­gam. W każ­dym ra­zie, je­śli cho­dzi o pani wnio­sek, nie ma ta­kiej moż­li­wo­ści.

Ewa spoj­rzała na niego, ła­piąc się ner­wowo za ko­smyk wło­sów.

– Jak to: nie ma ta­kiej moż­li­wo­ści? Z kim mogę to usta­lić?

– Te­raz już z ni­kim. Chyba że się ko­le­żanka do­sta­nie do przed­sta­wi­cieli wo­je­wódz­kiego domu kul­tury.

Kon­fe­ran­sjer prze­szedł obok Ewy, mi­ja­jąc ją jak po­ciąg z War­szawy do Wied­nia, który nie chce się za­trzy­mać w So­snowcu, a ona za­wie­siła wzrok na ze­spole roz­kła­da­ją­cym sprzęt: pa­ra­pet, per­ku­sja, gi­tara. Nie ma szans z tą całą ar­ty­le­rią. Na jed­nej gi­ta­rze tego nie udźwi­gnie. Zyg­munt miał ra­cję. Na­gle uchwy­ciła spoj­rze­nie dziew­czyny à la Ję­dru­sik, z którą wcze­śniej mi­nęła się w drzwiach. Tamta stała te­raz pod sceną i uśmie­chała się do Ewy, naj­wy­raź­niej pró­bu­jąc zna­leźć w tłu­mie ko­goś, kto bę­dzie ją wspie­rał z pierw­szego rzędu. Za chwilę miała roz­po­cząć wy­stęp i zdać się na ka­prys zgro­ma­dzo­nych na wi­downi.

– Po­wo­dze­nia, ja się bar­dzo de­ner­wuję – po­wie­działa, żeby do­dać so­bie sa­mej otu­chy. W tym cza­sie Ewa zo­ba­czyła, że za ko­tarą coś drgnęło i do ka­owca, który nie chciał z nią roz­ma­wiać, pod­szedł Zyg­munt. Uści­snęli so­bie mocno dło­nie.

Ewa spoj­rzała wy­raź­niej w stronę dziew­czyny.

– To­bie też. Co śpie­wasz?

– Zgad­nij.

– Gdy­byś ko­chał, hej?

Dziew­czyna zro­biła za­kło­po­taną minę. Już miała po­twier­dzić, że Ewa zga­dła, kiedy jej ko­lega za­wo­łał:

– Ulka! Chodź, za­raz za­czy­namy.

Ewa po­ka­zała, że tak czy ina­czej trzyma kciuki za ich ograny nu­mer. Nie chciała psuć dziew­czy­nie na­stroju. Stała jesz­cze chwilę, przy­glą­da­jąc się za­mie­sza­niu na sce­nie. Raz na ja­kiś czas kie­ro­wała wzrok w stronę zie­lo­nej ko­tary, za którą Zyg­munt ener­gicz­nie dys­ku­to­wał z ka­ow­cem. Miała wra­że­nie, że gdzieś bły­snęła li­te­ratka. W pew­nym mo­men­cie ze­spół zszedł za ku­lisy, a na sce­nie po­ja­wił się kon­fe­ran­sjer. Za­po­wie­dział ich wy­stęp i znowu za­mie­nili się miej­scami.

Na­gle za ple­cami Ewy jak duch po­ja­wił się Zyg­munt. Zła­pał ją za ra­mię i wy­szep­tał jej do ucha:

– My sōm pō nich. Wi­dzioł żech na roz­pi­sce, boch ja sōm przed chwi­lōm prze­ro­biōł. Kōn­fe­ran­sy­jer już je leko chy­cōny, bo za ku­li­sami pra­wie cze­sto­wali doś szczo­drze, tōż za­po­wiy tak, jak tam stoji, abo mōm pe­dzieć, jak jo mu na­pi­soł.

Ewa po­czuła, że wszystko wraca na wła­ściwe tory. Zmo­bi­li­zo­wała się i po­mysł przy­szedł do niej sam, jak olśnie­nie:

– Plan jest taki: wcho­dzę na scenę, a ty grasz zza ku­lis na ba­sie. Nie wi­dać cię. Cze­kamy, aż zrobi się ci­sza, bo po ta­kim in­stru­men­ta­rium jak ich – wska­zała głowę na Ulę, która te­raz wdzięcz­nie po­ru­szała się po sce­nie, pod­czas gdy tłum fa­lo­wał ryt­micz­nie w taki spo­sób, że wszystko było po­prawne i we­sołe – lu­dzie będą gło­śni. Opóź­niamy po­czą­tek, żeby pu­blicz­ność za­częła się nie­cier­pli­wić, za­nim wejdę z pierw­szym wer­sem.

– Czyli za­czniesz śpie­wać do­piero, jak oni będą ci­cho?

Ewa ski­nęła głową.

– No to sie po­cze­kōmy. Ale do­bre. Ty sam rzōń­dzisz. To jo wejda ze mo­jōm li­ni­jōm do­piyro we dru­gij zwrotce – zła­pał jej po­mysł Zyg­munt.

– To ma sens. Ja prze­sko­czę wtedy z dołu na górę, a na po­czą­tek po­trzy­mam dół. Umó­wieni? – Ewa wal­czyła z my­ślami i sama była za­sko­czona, że od­dała mu tak duży frag­ment pio­senki. Ale głupi nie był. Do­dała: – I pa­mię­taj, że przy­je­cha­łam tu sama i to moja scena. Ty do­gry­wasz.

– No i sama stōnd wy­je­dziesz. Chyba że już niy by­dziesz w sztań­dzie ô mie za­pōm­nieć. – Rzu­cił jej ko­lejny prze­lotny uśmiech. Nie po­zna­wał sie­bie. Zwy­kle nie plótł ta­kich głu­pot i był ra­czej wy­co­fany w re­la­cjach z ko­bie­tami. Ale ta Za­głę­biaczka miała w so­bie tyle za­czep­no­ści, że nie mógł się po­wstrzy­mać.

Ewa wes­tchnęła. Coś jej pod­po­wia­dało, że ina­czej nie wy­gra i ten cały Zyg­munt jed­nak spadł jej z nieba. Musi za­brać ze sobą na scenę przy­szłego tech­nika me­cha­nika. Prze­cież umie­jęt­ność łą­cze­nia i szu­ka­nia roz­wią­zań spra­wia tech­ni­kom przy­jem­ność i daje na­pęd ich ży­ciu. Wieczni kom­bi­na­to­rzy. On bę­dzie wie­dział, co z czym po­łą­czyć. Kiw­nęła głową. Klamka za­pa­dła. Zo­stali du­etem.

***

Kiedy głosy Ewy i Zyg­munta zbie­gły się w wer­sie „Na sie­bie cze­kać w chło­dzie nocy”[3], nie mieli po­ję­cia, że znaj­dują się wła­śnie w chwili no­wego po­czątku. Ich usta były bli­sko sie­bie, cho­ciaż dzie­liły ich mi­kro­fony i Ewa do­piero po ostat­niej nu­cie ba­so­wej uśmiech­nęła się do Zyg­munta. To było wię­cej niż po­kaz zdol­no­ści tech­nicz­nej, w ich gło­sach było coś po­nad me­cha­nikę – ja­kaś lek­kość, która ulat­niała się jak za­pach krze­mieni po­cie­ra­nych je­den o drugi. Nie chciało się, aby ten aro­mat znikł, jakby ka­mie­nie wy­dzie­lały woń naj­lep­szych per­fum Ko­bako. Na sali za­pa­dła ci­sza.

W pierw­szym rzę­dzie stała Ula, która po wy­stę­pie Ewy i Zyg­munta pod­sko­czyła w miej­scu i za­częła bić brawo, jakby to ro­biła dla sa­mej sie­bie. Mu­zyka obu­dziła w niej nie­ja­sną tę­sk­notę. Choć tego dnia na prze­glą­dzie pio­senki było wię­cej ciał i gło­sów niż tylko Ewy i Zyg­munta, to w wy­stę­pie tych dwojga coś wy­ry­wało się po­nad ko­lek­tywną prze­cięt­ność. Ich bli­skość była osobna i przez to bar­dziej wy­ra­zi­sta. Cały ze­spół Uli nie po­tra­fił zła­pać ta­kiego na­pię­cia i har­mo­nii dźwię­ków jak te, które Ewa i Zyg­munt utrzy­mali na sce­nie od po­czątku do końca utworu. Od nich le­ciały iskry, pod­czas gdy wy­stęp Uli i jej kom­pa­nów był po pro­stu do­brze wy­ko­naną pio­senką.

Tym­cza­sem Ewa stała da­lej na sce­nie na­prze­ciwko Zyg­munta i przez ośle­pia­jące re­flek­tory nie wi­działa jesz­cze, co robi pu­blicz­ność. Dźwięk jed­nak mó­wił sam za sie­bie – wy­wo­łali aplauz jak Gie­rek po swoim prze­mó­wie­niu na zjeź­dzie par­tii. Czuła, że palce ma go­rące, a jej gar­dło drży. I że do­okoła sły­chać nie tylko brawa, lecz także pi­ski i gwizdy. Tłum już wie­dział. Ten duet ewi­dent­nie zmie­nił sy­tu­ację w ran­kingu i wzbił się na sam szczyt. Czy zwy­cięży? Kon­fe­ran­sjer wszedł na scenę, aby sko­men­to­wać ich wy­stęp, ale pu­blicz­ność nie dała mu szansy, bo już wie­działa, kto jest no­wym fa­wo­ry­tem. Ewa i Zyg­munt ze­szli za ku­lisy i do­piero za ko­ta­rami ode­zwali się do sie­bie.

– I co? Niy ża­łu­jesz? – za­czął, ocze­ku­jąc po­chwały.

Ewa spoj­rzała na jego dło­nie i opuszki, na któ­rych było jesz­cze wi­dać od­ci­ski strun, jakby chciała spraw­dzić, czy Zyg­munt na­dal jest tą samą osobą co na sce­nie. Była w lek­kim le­targu.

– W trze­ciej li­nijce ci nie po­szło – rzu­ciła z więk­szą nie­pew­no­ścią niż wcze­śniej. – Ale na­pra­wimy to.

Na­stęp­nie po­szła do ubi­ka­cji, gdzie kil­ka­na­ście in­nych dziew­czyn po­wie­działo jej, że na ich wy­stę­pie miały ciarki. Py­tały o Zyg­munta. Nie wy­glą­dały na za­zdro­sne, tylko pełne dzi­kiej fa­scy­na­cji, jakby Ewa nie przy­je­chała tu­taj z Za­głę­bia, tylko z in­nej pla­nety. Część do­py­ty­wała, czy są parą. Ewa skła­mała, że jest jego dziew­czyną, żeby dały jej spo­kój i w końcu prze­pu­ściły ją do WC. We­szła do ka­biny i zo­ba­czyła, że ma mo­kre majtki. Uśmiech­nęła się do nich jak do słod­kiej ga­la­retki z kuchni, gdzie była na stażu. Nie po­tra­fiła jesz­cze okre­ślić, co czuła, ale przez naj­bliż­szych kilka go­dzin przed ogło­sze­niem wy­niku chciała za­cho­wać to uczu­cie dla sie­bie i ob­ra­cać je w gło­wie jak bły­skotkę albo drogą sło­dycz.

Jej eks­cy­ta­cja zbie­gła się z inną, po­tężną wie­ścią, która już krą­żyła po sali. W War­sza­wie Gie­rek osią­gnął to, czego chciał. Huta bę­dzie tu­taj. Nie na Po­mo­rzu i nie w cen­tral­nej Pol­sce, po­mimo że miała się na­zy­wać „Cen­tralną”. Po­wsta­nie w Za­głę­biu i wy­zna­czy nowy śro­dek cięż­ko­ści świata. Za­zna­czono krzy­żyk na ma­pie i ogło­szono, że przy­szłość okre­śli kom­bi­nat w Dą­bro­wie Gór­ni­czej. I cho­ciaż huta do­piero miała się tu wy­ło­nić z ziemi jak lo­kalna pra­matka, było ja­sne, że będą ją bu­do­wać rów­nież ci obecni w sali kon­cer­to­wej.

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Cy­taty, frag­menty tek­stów i pio­se­nek, które wy­ko­rzy­sta­łam, po­cho­dzą z na­stę­pu­ją­cych źró­deł:

[3]Usta me ogrzej, pio­senka ze­społu Bre­akout, tekst Bog­dan Lo­ebl, mu­zyka Ta­de­usz Na­lepa.
*****

Książka po­wstała w ra­mach Sty­pen­dium im. Al­brechta Lemppa 2022 oraz pro­gramu „Wri­ters in the Park 2022 Lju­bl­jana UNE­SCO City of Li­te­ra­ture”. Nad re­dak­cją pra­co­wa­łam w ra­mach Wy­szeh­radz­kiej Re­zy­den­cji Li­te­rac­kiej w Bra­ty­sła­wie fi­nan­so­wa­nej przez Mię­dzy­na­ro­dowy Fun­dusz Wy­szeh­radzki.